Atlaska

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Przez długi czas kładłam się spać wcześnie nie po to, by gapić się na zakurzony klosz czy pajęczynę na najwyższej półce biblioteczki, ale by marzyć o najbliższej podróży. Do wakacji letnich każdy z nas dosłownie odliczał dni. Wyrywałam kartki z kalendarza z przeżytymi dniami szkolnymi z taką siłą, jaką pieliło się chwasty w ogrodach, zanim i chwasty nie stały się ciekawe dla ekologów.

Nie miało znaczenia, czy podróżą miało być kilka dni na pomoście jeziora Nidzkiego, dwa tygodnie sportowej wyrypy na zgrupowaniu w COS w Zakopanem, narty u przyjaciół w Alpach, zwykłe wczasy na wsi z krową i gęsią pod Łomżą czy kolonie pracownicze nad rzeczką opodal krzaczka, podczas których jedyną atrakcją była gra w dwa ognie. Pod powiekami widziałam buszowanie w zbożu, marzyłam o kopnym śniegu, pachnących papierówkach, walce z osami kołującymi nad moją watą cukrową, upojnych imprezach nad tacką placków ziemniaczanych.

Od czasu gdy mam własną rodzinę, kładę się spać wcześnie, by zasnąć jak kłoda i nie myśleć o niczym, w szczególe o wakacjach. Swoje trzy grosze dorzucił tu Osama bin Laden – być może to przez jego pomysły i wystrzałową trupę z ISIS moje myśli o rodzinnych podróżach ulatują, zanim witamina C zdąży roztopić się w szklance wody. Okazało się, że podróżowanie miało dla mnie urok tylko wtedy, gdy nie wymagało pakowania, planowania i kompromisów. Kto pakował kilkoro dzieci na narty, ten wie, o czym mówię. Nawet jeśli, co praktykuję od lat, cały sprzęt narciarski czy deskarski wypożyczam, to fakt, że będę musiała co rano czekać bądź sama ubierać czterolatka na wyjście zimowe, powoduje u mnie nagły stan lękowy, ucieczkowy i zaczynam się zastanawiać, czy jest jakaś metoda na to, by samą siebie ubezwłasnowolnić, założyć sobie dający poczucie komfortu i powrotu do ciasnej macicy kaftan bezpieczeństwa i w takim „kombinezonie” pierwszym zbłąkanym uberem dostarczyć siebie na oblężoną już niczym kostka cukru przez mrówki recepcję warszawskiego szpitala psychiatrycznego przy ul. Sobieskiego.

Wbrew temu, co w folderach i reklamach próbują wcisnąć nam deweloperzy na temat zielonego Wawra czy „bliskiego” Boernerowa (buahahabuahaha), to właśnie ul. Sobieskiego 9 jest jednym z najpopularniejszych adresów w stolicy. Ofkors są też podpruszkowskie Tworki, ale przy rosnących cenach paliwa, no i dla dziewczyny z miasta taka alienacja jest nie do zaakceptowania.

Mimo to świąteczno-sylwestrowe wakacje postanowiłam spędzić w Maroko pośród czerwonych pofałdowań najmłodszych gór naszej planety, gór Atlas. Prawie zupełna pustka. Gdyby nie słyszalna z pobliskiej wioski śpiewna modlitwa muezzina/głośnika, byłoby słychać tylko stąpanie pasterzy, owiec oraz wiatr. Wokół szare, suche osty, kępy pachnącego tymianku, kilka berberyjskich wiosek z prostymi domami zbudowanymi ze słomy i lokalnej czerwonej gliny. Tu się nie remontuje. Tu się stara przetrwać, a jak nie, to buduje się coś kilka kilometrów dalej, obok kolejnego źródła. Nad nami, jakby na wyciągnięcie ręki, a jednak nie tym razem, nie z 14-kilogramowym dzieckiem w plecaku, ośnieżony czterotysięcznik Dżamal Tubkal. A daleko za nim pełza pustynia z nomadami, którzy zamiast targować się o bonifikatę przy użytkowaniu wieczystym, cieszą się jednym kilimem i czajnikiem do zaparzania miętowej herbaty.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Lato zaczyna się w maju

Polacy zakochali się w zagranicznym wypoczynku. W tym roku biura podróży spodziewają się rekordowego ruchu. Majówka jest tego dobrym zwiastunem.

Adam Grzeszak

Od lat regularnie wracam do Maroka, ewidentnie mnie tu coś ciągnie, muszę sobie zrobić te badania DNA – może kilka stuleci wstecz moi żydowscy przodkowie balowali w Mauretanii? Lecz coraz częściej mam wrażenie, że ktoś usilnie się stara, by podróż w te strony kosztowała mnie więcej i więcej. Że jadę tu mimo, a nie ot tak. Mimo że mąż przez dwa tygodnie dosłownie wszystkim spotkanym znajomym opowiadał, że „żona wybrała na wakacje berberyjską wioskę obok tej, gdzie terroryści z ISIS zamordowali dwie Dunki”. Dekapitacja. To teraz najnowszy powód, dla którego mam siedzieć na dupie. To nic, że na polskich drogach ginie więcej osób w weekend niż w Atlasie przez lata…

„Życzliwe” znajome baby mówiły, że dzieci źle znoszą zmianę klimatu, a arabscy lekarze, o rany, ja się z nimi nie dogadam. Ale że niby kto zna więcej języków? Polka czy Berber? Kolega straszył tanimi liniami. Inny szydził, że oto mieszczka z Europy jedzie oglądać biedę krajów islamskich. To co? Mam dzieciom pokazywać tylko naszą mazowiecką gruszę i udawać, że kraje Maghrebu ograniczają się do hoteliszcza z basenem? Po powrocie z Marrakeszu czułam się jak tytanka. Każde wakacje będą teraz ciężarem większym niż sztanga podrzucana na zawodach, z tego wysiłku pękną mi wszystkie naczynka, nie tylko te kryształy po babci. Widzę, że przez długi czas będę kładła się wcześnie, żeby nie słuchać histerycznego bełkotu i życzliwych fejkniusów próbujących mi zepsuć każde święta poza domem.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj