Antyterrotystyczne wzmożenie: troska czy pretekst?

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Trwają prace nad ustawą antyterrorystyczną, która wprowadza wiele przepisów wzmacniających uprawnienia służb policyjnych zarówno wobec obcokrajowców, jak i obywateli Polski.

Państwo i jego służby muszą dysponować narzędziami umożliwiającymi zapewnienie bezpieczeństwa, to oczywiste zwłaszcza w czasach, gdy narasta zagrożenie. Pozostaje jednak niepokój, czy nie wkraczamy w czasy permanentnego stanu nadzwyczajnego, z którego będzie niezwykle trudno wyjść nawet wówczas, gdy rzeczywiste zagrożenia będą znikome.

To niepokój uniwersalny, pisałem o nim w kontekście zamachu w Paryżu 13 listopada ubiegłego roku, kiedy we Francji został wprowadzony stan nadzwyczajny, a następnie zmienione przepisy dotyczące bezpieczeństwa, ze zmianą konstytucji włącznie. Powoływałem się wtedy na tekst Giorgio Agambena, wykazującego, jak reżim stanu nadzwyczajnego niszczy politykę i fundamenty demokracji doprowadzając do sytuacji, kiedy system sam zaczyna wytwarzać zagrożenia, żeby uzasadnić swoje istnienie.

Agamben zwraca uwagę, że w historii trudno dopatrzyć się przykładów, by wprowadzony w imię obrony konstytucji i zasad demokracji stan wyjątkowy posłużył temu celowi. Zazwyczaj otwierał drogę do budowy państwa bezpieczeństwa, którego zasadą jest polityka strachu i niepewności. Ceną za bezpieczniackie skrzywienie jest wzmacnianie kompetencji służb policyjnych, które w coraz większym stopniu zyskują moc zarezerwowaną dla sądów.

W dalszej konsekwencji państwo bezpieczeństwa uzależnia się od zaprowadzonego reżimu i samo zaczyna wytwarzać zagrożenia, by utrzymać niepewność i strach potrzebne dla utrzymania nadzwyczajnej mobilizacji. W najgorszych przypadkach sytuacja taka prowadzi do zaprowadzenia totalitarnych dyktatur, jak stało się w Niemczech w latach 30. XX w. Stan wyjątkowy nie ochronił Republiki Weimarskiej, gdy z kolei Hitler doszedł do władzy i wprowadził stan wyjątkowy, dzięki któremu nie musiał nawet zmieniać weimarskiej konstytucji.

W Polsce dochodzą jednak niepokoje lokalne. Nasz kraj nie jest głównym celem działań terrorystycznych, a na razie największe zagrożenia wytwarzały odpowiedzialne za bezpieczeństwo służby. Wystarczy przypomnieć niedawny wypadek prezydenta Andrzeja Dudy i pękniętą oponę w jego limuzynie. Brak poszanowania dla procedur w połączeniu chyba z brakiem kompetencji i wyobraźni to mieszanka równie wybuchowa co ładunek zamachowca.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Wilno kocha Ukrainę

Rosja traktuje Polskę jak wroga, a Litwę jak własność, która tylko chwilowo wymknęła się spod kontroli. Dlatego Litwini szykują się na najgorsze.

Jakub Halcewicz

W tym kontekście mój niepokój lokalny wyraża się w obawie, że wzrost zagrożenia jako uzasadnienie wzmocnienia reżimu bezpieczeństwa jest jedynie pretekstem do zwiększenia prerogatyw służb, które wobec braku skutecznych procedur nie tylko wykonawczych, ale i kontrolnych, mogą stać się instrumentem motywowanych politycznie działań wobec obywateli swojego państwa. Dotychczasowe działania proponujące zmiany władzy nie przekonały mnie, że zgadzając się na osłabienie obywatelskich praw i wolności, zyskam bezpieczeństwo. Przeciwnie – ponownie odsyłam do analizy Agambena.

Jedynym sposobem na zminimalizowanie lęku i przywrócenie choć pewnej symetrii w relacjach obywatel – państwo i jego służby jest wbudowanie w nowe prawo jasnych mechanizmów społecznej kontroli, tak by świadomość jej istnienia, nawet ex post, hamowała naturalną pokusę do chodzenia przez funkcjonariuszy bezpieczeństwa na skróty utworzone przez nadzwyczajne uprawnienia.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj