Szczecin, przyszłość ekonomii solidarnej

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Ekonomia solidarna, zwana też społeczną, tradycyjnie  kojarzy się ze spółdzielczością. I słusznie, bo ruch spółdzielczy był odpowiedzią na nabierający siły rynkowy kapitalizm – sile kapitału fizycznego przeciwstawiał moc kapitału społecznego. Zjednoczeni w grupę spożywcy mogą stawiać warunki dostawcy, rozbici stają się jego ofiarami. Ta reguła obowiązuje do dziś, dlatego np. w USA utilities, czyli obsługa dostaw elektryczności, wody, ciepła do odbiorców obsługiwana jest głównie przez spółdzielnie. Należy do nich 42% linii przesyłowych elektryczności.

W Polsce spółdzielczość, po rozkwicie w okresie II Rzeczpospolitej (25% PKB, najlepsze prawo spółdzielcze w Europie, miliony spółdzielców) zost

ała skompromitowana przez komunistów i dorżnięta podczas transformacji. Na osłodę mamy w Konstytucji napisane, że Polska jest krajem społecznej gospodarki rynkowej. Konstytucja trupa nie ożywi, mogą to jedynie zrobić lud

zie widzący w ekonomii solidarnej sens. Ludzie tacy zjechali do Szczecina na VII Ogólnopolskie Spotkania Ekonomii Społecznej, by dzielić się doświadczeniami i problemami.

Problemów nie brakuje, ekonomia społeczna na skutek pokracznej logiki naszego kapitalizmu zamiast spełniać pierwotne cele stałą się instrumentem do załatwiania problemów społecznych, kanałem redystrybucji pomocy społecznej – czasami z doskonałym skutkiem, czasem z fatalnym. Podobnie, jak stało się z wieloma organizacjami społecznymi, które uległy grantozie.

Tymczasem ekonomia solidarna może być bardzo ważnym instrumentem szukania energii potrzebnych, by zapewnić rozwój. Sam rynek nie wystarczy, zwłaszcza gdy dominują na nim pracodawcy i kapitaliści, którzy zamiast inwestować w innowacje, cały wysiłek wkładają w lobbing na rzecz praw umożliwiających obniżanie kosztów działalności kosztem pracowników. Kapitaliści potrzebują silnych związków jako partnerów, a sam rynkowy kapitalizm potrzebuje silnego sektora solidarnego jako alternatywy kompensującej jego ekscesy.

Problem tylko, jak mówiłem w swoim wystąpieniu, że wszystkie elementy łamigłówki potrzebne do rozmowy o ekonomii w ogóle i ekonomii solidarnej w szczególności przeżywają obecnie głęboki kryzys: jak przekonuje Edmund Phelps, źródła rozwoju gospodarczego uległy atrofii, klasyczne społeczeństwo związane z tą zamierającą gospodarką też się skończyło, dodaje Alain Touraine, a na dodatek współczesny świat jest niegościnny dla solidarności, dobija Zygmunt Bauman. Mamy więc potrójny kryzys, zbyt piękny by go zmarnować. Bo jak coś się kończy, to też coś się zaczyna.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Marzenie upadło. Czy gwiezdny czas Trzaskowskiego w polityce właśnie dobiegł końca?

Chciał to zrobić wreszcie po swojemu, chociaż paradoksalnie wcale nie był sobą. Rafał Trzaskowski przegrał drugie z rzędu wybory prezydenckie i wątpliwe, by dostał kolejną taką szansę. Czy to schyłek kariery polityka, który jeszcze niedawno uchodził za najatrakcyjniejszą postać w swoim obozie?

Rafał Kalukin

Tego początku należy szukać zadając właściwe strategiczne pytanie, takie jak przed laty zadał zmarły niedawno Ronald Coase, który zastanawiał się po co istnieje firma? Odpowiedział w 1937 r., później dostał Nobla. Pytanie pozornie bezsensownie, skoro istnieje, to znaczy że jest potrzebna. A jest potrzebna dlatego, że rynek nie działa doskonale i firma zwiększa efektywność przetwarzania informacji oraz przyczynia się do zmniejszenia kosztów transakcyjnych.

Dziś odpowiedź na to pytanie wygląda często inaczej, wszystko zależy od obszarów aktywności. W wielu przypadkach firmy, organizacji, instytucji nie potrzeba, bo ich funkcje przejmują sieci informacyjne. Pozostaje ciągle jednak kwestia zdolności do zbiorowego działania w rozproszonych sieciach, które miałoby charakter trwałości spojonej więzami solidarności, a nie adhokracji jednej sprawy. Skoro jednak jesteśmy na początku drogi, to trudno mieć gotowe wszystkie odpowiedzi.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj