Doktorat: fetyszyzm naukowy i teoria wartości
Marek Goliszewski, prezes Business Center Club, wywołał powszechny entuzjazm swym zapałem do nauki. Sekundują i pomagają mu największe tuzy z profesorskimi tytułami, internety czytają jego dysertację, publicyści, korzystając z transparentności przewodu doktorskiego, analizują każdy jego etap.
Są tacy, jak Jacek Żakowski, którzy w szczerość naukowych intencji Goliszewskiego i wartość jego osiągnięć nie wierzą, nie przekonują ich zapewnienia, że słynna już praca powstała w wyniku lat mrówczej pracy, jak zapewnia sam Doktorant. Jak wiemy z badań prof. Janusza Czapińskiego, brak zaufania to podstawowa bolączka polskiego społeczeństwa: nie ufamy Goliszewskiemu, jego promotorom etc., więc jesteśmy w rozwoju cywilizacyjnym, gdzie jesteśmy.
Co by było, gdybyśmy zaufali? Dobre strony takiej postawy przedstawia Jerzy Tyszkiewicz na blogu „Szalonych naukowców”. W ambicji Goliszewskiego upatruje ducha czasów, w których wiedza ma coraz większe znaczenie, więc także wartości nabierają związane z wiedzą symbole: dyplomy, tytuły etc.
Któż nie widział w niejednym prezesowskim gabinecie kupionych za kilkaset dolarów dyplomów członkostwa w jakiejś dziwnej Akademii Nauk. Jest popyt, jest podaż. Zdaniem Tyszkiewicza ważniejszy jest popyt, bo pozytywnie waloryzuje samą naukę i tytuły prawdziwych naukowców. Nie stać go (jak i mnie zresztą) na zegarek Patek Philippe, ale skoro ktoś z takim zegarkiem robi wszystko (poza samą robotą naukową), żeby mieć doktorat, to ten doktorat staje się równie mocną oznaką prestiżu.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Niepoczytalni?
Stan umysłu Mieszka R., sprawcy okrutnego zabójstwa na UW, może być zupełnie inny, niż wskazują wycinkowe relacje internetowych serwisów. Przy okazji pojawiło się pytanie, gdzie przebiega granica poczytalności sprawcy, od czego zależy kara za zbrodniczy czyn.
Cóż, może i tak. Profesor Wojciech Cellary przekonuje, że kapitalistyczne społeczeństwo wiedzy polega na tym, że wiedza staje się w nim towarem i przedmiotem rynkowego obrotu. Przykład Goliszewskiego pokazuje, że jednak rację miał Marks w swojej teorii wartości i refleksji nad fetyszyzmem towarowym. Wiedza nie jest towarem, nie można jej kupić, bo ma charakter relacji społecznej.
Towarem są odnoszące się do wiedzy insygnia, tytuły i dyplomy pełniące funkcje fetyszu, obiektu zastępującego dostęp do nieosiągalnej rzeczywistości. Pytanie na kolejną porcję analiz, czym różni się fetyszyzm naukowy od erotycznego i instytucja sprzedająca dyplomy od sex-shopu. I na zakończenie informacja z poniedziałkowej „Nowoj Gaziety” – gubernator Obwodu Kaliningradzkiego przebił prezesa BCC, bo napisał dysertację, w której cytował publikacje, jakie zostały opublikowane rok po nominalnej dacie ogłoszenia pracy gubernatora.