Czego możemy się spodziewać po przemianie Trumpa w Rzymie?

Nie można wykluczyć, że prezydent USA ponownie przekaże Ukraińcom środki militarne, które pozwolą im wymusić kompromis niebędący kapitulacją.

Bezpośrednie spotkanie z Zełenskim, gniewna wiadomość dla Putina – jak interpretować ostatnie posunięcia Trumpa w sprawie Ukrainy? Pierwsza hipoteza: Duch Święty. Majestatyczna oprawa i zbiorowe emocje, które ogarnęły światowych przywódców i zwykłych chrześcijan, uświadomiły mu, że jego przyjaciel Putin być może „gra na zwłokę” i „wcale nie chce zakończyć wojny”.

Bardziej wiarygodna jest inna hipoteza: Trump postanowił wywrzeć presję na prezydenta Rosji, grożąc mu nowymi sankcjami. Nie byłoby to zaskoczeniem, bo Władimir Putin nie spieszy się z przyjęciem amerykańskich propozycji pokojowych, choć oferują mu wszystko, czego pragnął. Stany Zjednoczone uznałyby, że Krym jest kontrolowany przez Rosję, ale i że należy do Rosji. Linia frontu byłaby linią demarkacyjną między dwiema Ukrainami, a drzwi do NATO pozostałyby dla Kijowa zamknięte.

Rozdarta Ukraina znalazłaby się na łasce rosyjskiej agresji, ale to nie wystarcza przywódcy Kremla. Chce również jej demilitaryzacji, pozbawienia broni i żołnierzy niezbędnych do obrony. Czy możemy mieć nadzieję, że Trump posunie się tak daleko, by podjąć próbę sił z Putinem, oddając Ukraińcom środki militarne niezbędne do narzucenia kompromisu?

Ukraiński szantaż?

Ten człowiek jest zdolny do tak radykalnych zwrotów, że nie można tego wykluczyć. Ale powody, dla których chce osiągnąć porozumienie z Putinem, są niezwykle głębokie.

Po pierwsze, roszczenia Kremla wobec Ukrainy wydają mu się całkowicie uzasadnione. Podobnie jak Putin postrzega Ukrainę jako nic więcej, tylko prowincję Imperium Rosyjskiego, utraconą po upadku Związku Radzieckiego, przeznaczoną do powrotu do niego. Wyraża to Trump, gdy twierdzi, że Wołodymyr Zełenski rozpoczął tę wojnę. Jak wydaje się sugerować, zmusił do tego Putina, dążąc do utrzymania niepodległości swojego kraju.

Zdaniem Trumpa Ukraina liczyła na wsparcie militarne Stanów Zjednoczonych, żeby przeciwstawić się nieuchronnemu powrotowi do rosyjskiego zwierzchnictwa. Sądzi, że szantażowała Amerykę, by szanowała jej wartości, a Joe Biden popełnił błąd, ulegając jej. Dlatego uważa się za osobę dobrze przygotowaną do podjęcia wysiłków na rzecz pokoju teraz, gdy szkoda została już wyrządzona, i grozi, że straci zainteresowanie, jeśli nie uda mu się zmusić Ukraińców do posłuszeństwa.

Donald Trump najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że w historii wielu Dawidów pokonało wielu Goliatów. Nie przychodzi mu do głowy, że dążenie do niepodległości pokonało niejedno imperium. Ale dlaczego zapomina o antykolonializmie USA, systemie prawa międzynarodowego, który promowały po wojnie światowej, i o sojuszu z Europą?

Odpowiedź jest oczywista: chce zerwać ze wszystkim, co składało się na tożsamość polityczną i autorytet Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej, a obecnie ogranicza ich swobodę działania.

To nie jest kaprys

Odwraca się od antykolonializmu, bo nie ma już imperiów francuskiego ani brytyjskiego, wobec których można by potwierdzić potęgę Ameryki, są tylko granice do poszerzenia – na północy i w Arktyce. Odrzuca prawo międzynarodowe, bo chce podbić Grenlandię i Kanadę poprzez ingerencję, presję lub siłą, tak jak stopniowo robi to Putin w Ukrainie, powołując się również na „interes narodowy”. Jeśli chodzi o Europę, to kocha ją tak bardzo, że woli, aby było ich 27. Chce Europy rozdrobnionej, niezdolnej bronić się gospodarczo, politycznie czy militarnie. Chce tu mieć wasali, którymi gotów jest dzielić się z Rosją.

Polityka Trumpa wobec Ukrainy nie jest zatem kaprysem. Przeciwnie, odzwierciedla skalę zmian, jakie chce zaprowadzić w Stanach. Mają być najpotężniejszym z trzech imperiów – rosyjskiego, chińskiego i amerykańskiego, które podzielą między siebie obecne stulecie. Ale Putin „bawi się” nim w Ukrainie. Bo problem polega na tym, że Rosjanie i Chińczycy chcieliby widzieć siebie na pierwszym miejscu, przed USA.

Reklama