Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby Amerykanie pokładali nadzieję w Europie

Poseł do Parlamentu Europejskiego Bernard Guetta opowiada o swoim spotkaniu w Waszyngtonie z wysokim rangą przedstawicielem administracji Trumpa, zwolennikiem nieliberalnych reżimów i alternatywnych prawd. I z demokratami, dla których Europa jest bastionem wolności – tu demokracja może rozpocząć swoją kontrofensywę.

Poczułem się źle. Kiedy wysoki rangą urzędnik nowej amerykańskiej dyplomacji wyjaśnił mi w swoim biurze w Waszyngtonie, że zagrożenie dla europejskich demokracji nie bierze się z tego, co nazwałem „rosyjską autokracją”, ale z ich wnętrza, ich cenzury, unieważnienia wyborów w Rumunii i represjonowania przeciwników politycznych, początkowo myślałem, że to zły sen. Ale nie.

Byłem w Departamencie Stanu, przyjęty jako poseł do Parlamentu Europejskiego, na siódmym piętrze, gdzie pracują decydenci, a ten nowo przybyły, bliski współpracownik Białego Domu właśnie powiedział mi w obecności pół tuzina swoich współpracowników, że Putin jest mniej niebezpieczny dla Europy niż sami Europejczycy. Nie śniłem. Usłyszałem m.in., że Donald Trump robi wszystko, by przywrócić pokój na Ukrainie, i że niezrozumiałe jest, dlaczego słowo „pokój” budzi tak wielką odrazę u Europejczyków.

Ten człowiek chciał udzielić mi lekcji. Przypomniałem mu, że to wiceprezydent J.D. Vance chce teraz zakazać mowy nienawiści, podobnie jak Europejczycy, oraz że Francuzi i Brytyjczycy też wierzyli w pokój, gdy podpisywali umowę z Hitlerem.

Między pesymizmem a katastrofizmem

Trump nie jest tylko Ubu w Białym Domu. To inna Ameryka, która wyszła z cienia, i armia nowych ludzi przejmujących władzę, z żądzą zemsty, alternatywnymi prawdami i młodymi, nieświadomymi dworzanami. Właśnie w takich rękach, jak sam zobaczyłem, znalazła się Ameryka i teraz podzielam strach, a często panikę, wielu przedstawicieli, intelektualistów i naukowców, z którymi rozmawiałem w Nowym Jorku i Waszyngtonie.

Tylko jeden z nich, demokratyczny przedstawiciel umiarkowanego skrzydła swojej partii, powiedział mi: „Nie! Pokonamy ich, wystarczy przestać płakać!”. Na ścianie wywiesił listę oznak nadchodzącego faszyzmu, ale wszyscy inni wahali się między pesymizmem a katastrofizmem. Jedni nie wierzyli, że demokraci, nawet po odzyskaniu Izby Reprezentantów, będą w stanie odwrócić sytuację po wyborach w listopadzie 2026 r. Inni nie wierzyli, że Trump zgodzi się na utratę Izby i przewidywali, że doprowadzi do blokady instytucjonalnej, mnożąc próby zakwestionowania wyników wyborów, a nawet próbując przełożyć je w kilku stanach.

Od centrolewicy do centroprawicy, od radykałów lewicowych do neokonserwatystów, którzy stali się zagorzałymi przeciwnikami Trumpa, panuje ogólne przekonanie, że prezydent, którego ludzie zaatakowali Kongres w styczniu 2021, jest zdolny do wszystkiego, aby utrzymać władzę, a następnie przekazać ją swojej rodzinie politycznej lub po prostu swojej rodzinie. Nikt nie uważa, że USA mogą stać się zwykłą dyktaturą, ale wielu nie wyklucza już tureckiego scenariusza, w którym wybory nie zmieniłyby nic w rzeczywistości władzy.

Granica między dwiema Amerykami

To, co budzi obawy, to atak na wolność prasy, carte blanche dla zamaskowanych funkcjonariuszy odpowiedzialnych za ściganie imigrantów, wykorzystywanie danych bankowych do usuwania urzędników, których status uniemożliwia zwolnienie, demonizowanie demokratów, ataki na sądownictwo i potępianie wszelkiej opozycji, nawet konserwatywnej. Donald Trump i jego bliscy wytyczyli granicę między dwiema Amerykami: trumpistowską, dobrą, prawdziwą, a drugą, która w rzeczywistości stanowi większość, ale składa się wyłącznie z podstępnych wrogów i niebezpiecznych terrorystów.

Tym, którzy je znali, przypomina to tym bardziej kraje komunistyczne, że zapanowała atmosfera strachu, strachu przed donosami i zwolnieniami, przed wyrażaniem opinii i mówieniem prawdy. Idąc obok was, niektórzy odwracają się, śmieją się z tego, ale nie kontestują rzeczywistości. Inni, dostojni i bladzi, przyjmują was w biurach opustoszałych przez cięcia budżetowe, a jednak w tym samym duchu mówią wam, że nic nie jest stracone, „bo w końcu…”.

Zapasy zgromadzone przez importerów przed nałożeniem ceł wyczerpią się jesienią. Ceny wzrosną najpóźniej w styczniu, wraz z rozpoczęciem roku wyborczego. Powrót demokratów i niezadowolenie społeczne wyprowadzą Amerykę z odrętwienia. Sędziowie sprzeciwiają się przecież arbitralności, przynajmniej w pierwszej instancji, a przy takim tempie, w swoim wieku i stanie zdrowia, Trump w końcu straci siły i magię.

W ich oczach Europa jest lekarstwem

W rzeczywistości nikt już nie wie. Każdy oscyluje między ogromną rozpaczą a nikłą nadzieją i pogrąża się w konsternacji – to, co dwa tygodnie temu wydawało się niemożliwe, za każdym razem staje się rzeczywistością. Tempo, w jakim cofają się standardy demokratyczne, przyprawia wszystkich o zawrót głowy i nieuchronnie pada pytanie: „A wy w Europie wytrzymacie?”.

Nigdy w życiu nie słyszałem, by Amerykanie, jakikolwiek Amerykanin, pokładali nadzieję w Europie, cieszyli się z jej zbrojeń, politycznej asertywności i tak wiele od nas oczekiwali. W ich oczach Europa jest antidotum, bunkrem wolności, z którego demokracja może rozpocząć kontrofensywę. Jest nią, dopóki siódme piętro Departamentu Stanu jest nam otwarcie wrogie – ale czy wytrzymamy? Pytano mnie często, czy też wybierzemy RN we Francji, Reform UK w Wielkiej Brytanii i AfD w Niemczech.

Nie mogłem niczego obiecać, bo jedynym pewnikiem jest to, że trzeba wytrzymać – po obu stronach Atlantyku.

Reklama