„K…, oddychać”, czyli doktor h.c. Krystyna Zachwatowicz o treningu slalomu

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Kiedy w poniedziałek Krystyna Zachwatowicz odbierała, razem z Andrzejem Wajdą, tytuł doktora honoris causa na krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym, sporą część okolicznościowego wykładu poświęciła… nartom i swoim sportowym mistrzom w tej dyscyplinie.

Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda po przyznaniu im tytułów doktora honoris Causa Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie (Fot. Aleksander Karkoszka/Uniwersytet Pedagogiczny)

Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda po przyznaniu im tytułów doktora honoris Causa Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie (Fot. Aleksander Karkoszka/Uniwersytet Pedagogiczny)

Wybitna scenografka, ale i zdolna aktorka oraz profesor Akademii Sztuk Pięknych wspominała bowiem – jak na miejsce przystało – ludzi, którzy wywarli największy wpływ na jej wychowanie oraz miejsca i sytuacje, które ją ukształtowały.

Mówiła m.in.:

„W latach pięćdziesiątych ważną częścią mojego życia stały się Tatry. Sześćdziesiąt lat temu… to brzmi jak początek lekcji historii w szkole.

Mam uczucie, jakby moje wspomnienia z tamtego czasu były wspomnieniami dwóch różnych osób. Lata 1949–1956 to stalinowski terror w Polsce, ale dla mnie równocześnie także lata moich narciarskich fascynacji. Całą zimę 1947/48 roku spędziłam w Zakopanem jako rekonwalescentka po przebytym w lecie zapaleniu płuc i zamiast nauki w szkole zawzięcie uczyłam się jeździć na nartach, żeby dorównać wspaniale jeżdżącym warszawiakom – Jankowi Rodowiczowi »Anodzie« i grupie jego przyjaciół z batalionu »Zośka« z AK. To była ich pierwsza po wojnie i – czego się nawet nie domyślaliśmy – ich ostatnia sportowa, beztroska zimowa przerwa semestralna. 24 grudnia 1948 roku, w dzień Wigilii, Urząd Bezpieczeństwa aresztował Janka Rodowicza, a potem wszystkich członków innych ugrupowań AK.

Zwolnieni zostali osiem lat później, prócz Janka – zamordowanego w więzieniu. To jest jedno moje życie naznaczone tą tragiczną śmiercią i zupełnie w mojej pamięci oddzielone od drugiego, rozpoczętego zimą 1947 wspólnymi zjazdami z Gubałówki, a potem z Kasprowego…”.

Po czym opowiadała dalej:

„W roku 1950 w Mistrzostwach Warszawy – zjazd z Gubałówki – ku własnemu zdumieniu zajęłam drugie miejsce. Tak połknęłam bakcyla zawodnictwa i zaczęłam jeździć na nartach w klubie AZS Zakopane. Pierwszym moim nauczycielem w tym klubie był świetny narciarz i znakomity poeta Tomek Gluziński.

Pamiętam dobrze okrzyk naszego ulubionego trenera Stefana Dziedzica na stoku w czasie trenowania slalomu: »k… oddychać!!!«. Okrzyk, którego nie powstydziliby się surrealiści. A to naprawdę bardzo ważne, bo w czasie jazdy o oddychaniu się zapomina, co jest rzeczywiście niebezpieczne.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Zniknięcie Anżeliki

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko

Na obozach treningowych kadry narciarskiej przeżyłam też popołudniowe szkolenia ideologiczne i pamiętam tylko temat jednego z nich o wyższości nart socjalistycznych nad kapitalistycznymi (teraz żałuję, że nie notowałam).

Miałam prawdziwe szczęście, że mogłam te najczarniejsze lata stalinowskiej nocy spędzić w górach z ludźmi, którzy do komuny mieli najlepszy stosunek: zupełnej obojętności.
Jestem pewna, że tym wspaniałym ludziom, wszystkich nazwisk nie mogę wymienić, bo byłaby to książka telefoniczna Zakopanego, zawdzięczam odporność, która pozwoliła mi przetrwać te ponure czasy”.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj