Jadę na zjazd w Wengen
W sobotę pierwszy raz w życiu obejrzę (na żywo, a nie w telewizji) zjazd rozgrywany na słynnej trasie Lauberhorn w Wengen. Podobno jeden z najtrudniejszych na świecie.
Wedle wielu to najpiękniejsza trasa zjazdu alpejskiego Pucharu Świata. I to nie tylko dlatego, że tłem jest słynna północna ściana Eigeru. Wedle innych to trasa najbardziej wymagająca – trudniejsza nawet niż słynna Die Streif w Kitzbühel – zarówno z racji ostrych zakrętów, i to w wąskich miejscach, jak i długich, męczących przy prędkości dochodzącej do 160 km na godzinę, trawersów. Na pewno zaś jest to trasa w Pucharze najdłuższa – zawodnicy muszą wytrzymać niemal 4,5 km.
Sława Lauberhorn jest więc wielka – zwłaszcza, ale nie tylko, w Szwajcarii. Swoje robi już jej długa historia, będąca też ważną częścią dziejów narciarstwa alpejskiego.
Jak wyglądały pierwsze zjazdy w Wengen i okolicach, opisał Michael Lütscher w monografii „Snow, sun and stars”, wydanej przed rokiem z okazji 150. rocznicy turystyki zimowej w Szwajcarii.
Otóż pierwszych narciarzy ściągnął do Wengen angielski pastor Henry Lunn, który – równolegle z pracą misjonarską – zajmował się, i to z sukcesami, biznesem turystycznym. Choć sam w życiu nie założył nart, dostrzegł w pasjonatach tej dyscypliny potencjalnych klientów, na których można zarobić w martwym do tej pory w Alpach sezonie zimowym. Pierwszą małą grupę brytyjskich narciarzy zaprosił (kusząc na początek nader niskimi cenami) w sezonie 1898/99 do Chamonix. Wyniośli arystokraci nie byli jednak specjalnie zachwyceni – głównie dlatego, że podczas pobytu i podróży po Francji musieli, jak argumentowali, zbyt często stykać się z plebsem.
Pastor Lynn szukał jednak dalej. W 1902 r. na zorganizowanie zimowych ferii w Adelboden namówił dyrektora publicznej, ale elitarnej, szkoły w Harrow. W efekcie do Szwajcarii przyjechało aż czterystu młodych Anglików – pastor zorganizował dla nich osobne hotele i specjalnych instruktorów. Równocześnie w samej Anglii doprowadził do powstania Klubu Sportów Alpejskich Szkół Publicznych, którego prezesem został dyrektor poważanego wśród klasy wyższej college’u w Eton. Uczniowie należący do klubu mogli korzystać z promocyjnych wyjazdów narciarskich, organizowanych naturalnie przez przedsiębiorczego duchownego.
A że kupił on właśnie Palace Hotel w położonej na 1650 m n.p.m. wiosce Mürren w kantonie berneńskim, więc to tam i do leżącego na przeciwnym zboczu doliny Wengen zaczęli jeździć brytyjscy narciarze. Tym samym obie osady, dotąd mające status najwyżej małych letnich kurortów, zaczęły żyć także zimą – i szybko przekształcały się w ośrodki sportowe.
Pastor dostrzegł bowiem jeszcze jedno: że jego młodzi goście kochają rywalizację i wszelkie zawody. A cóż może być bardziej emocjonującego niż ściganie się na nartach. Nawiązał kontakt z bliźniaczym klubem narciarskim z St. Anton am Arlberg (to na tamtejszym zboczu Galzig odbyły się w 1903 r. zawody uznawane za pierwszy bieg zjazdowy w historii narciarstwa alpejskiego) i na podstawie doświadczeń austriackich zaczął organizować konkurencje alpejskie z udziałem swoich młodych klientów.
Z tamtejszych stoków korzystał m.in. syn pastora, Anrnold. Narty stały się jego wielką pasją – założył m.in. Klub Narciarski Wielkiej Brytanii (Ski Club of Great Britain). Kumplem i partnerem Arnolda w zjazdach po zboczach doliny był Walter Amstutz, syn hotelarza z Mürren , który śladem przyjaciela założył z kolei Szwajcarski Akademicki Klub Narciarski.
W 1925 r. brytyjscy miłośnicy Wengen założyli tam pod uroczą i znamienną nazwą Klub Narciarstwa Jedynie Zjazdowego – z charakterystyczną dewizą „W górę kolejką, w dół na nartach”, która miała odróżniać preferowane przez nich narciarstwo od najpowszechniejszego wtedy i w krajach skandynawskich, i w innych miejscach Alp narciarstwa polegającego na wchodzeniu pod górę czy to na nartach, czy pieszo i dopiero potem na zjeździe.
Wedle tej formuły odbyły się chociażby w 1928 r. pierwsze zawody na zboczach górującego nad Mürren szczytu Schilthorn: zawodnicy, by wystartować, musieli najpierw wspiąć się nań (czyli na 2970 m n.p.m.) na piechotę.
Oczywiście młodzi Anglicy i Szwajcarzy podświadomie choćby między sobą rywalizowali. Właśnie sportowe współzawodnictwo stoi u podstaw zjazdu w Lauberhorn, górującego z kolei nad Wengen. Wyzwanie do rozegrania zjazdu z tego szczytu rzucili bowiem miejscowi, chcąc pokazać dumnym, a raczej przemądrzałym Brytyjczykom, że potrafią na nartach jeździć od nich lepiej. Za „ojca założyciela” zjazdu z Lauberhorn uznaje się w każdym razie urodzonego w Wengen niespełna 30-letniego wówczas pasjonata nart Ernsta Gertscha, jako że to on w listopadzie 1929 r. przekonał Szwajcarski Akademicki Klub Narciarski do firmowania imprezy. Jej pierwsza edycja odbyła się na początku 1930 r.
Zjazd w Wengen był przełomem. Znaczenie miało już to, że w swoim najwęższym punkcie trasa miała ledwie 3 metry (na dodatek był to skalny kuluar). Równocześnie jednak w wielu miejscach usunięto – by zawodnicy mogli rozwijać większa prędkość – drzewa i co większe głazy.
Nowością było także, że od początku historii zawodów szanse na ich ukończenie mieli w praktyce jedynie ci, których narty wyposażone były w stalowe krawędzie. Trasa była bowiem zwykle tak zlodzona, że najczęstsze w tamtych czasach drewniane narty bez żadnych kantów nie miały szans utrzymać się w skręcie.
A już absolutną sensacją było dopuszczenie do startu już od pierwszej edycji nie tylko zawodników z całego świata, ale również kobiet. Na dodatek najlepsza z pań, niejaka „Miss Carol”, zajęła siedemnaste miejsce, bijąc aż dwudziestu kolegów.
Z czasem rewolucyjną zmianą stało się i to, że z czasem zawodnicy nie musieli już wspinać się na szczyt (jak w przypadku Müren), lecz mogli wjechać niemalże na samą linię startu wybudowaną jeszcze pod koniec XIX w. kolejką zębatą. Takiej możliwości nie było wtedy zresztą także na innych słynnych zawodach w Davos i St. Anton.
W pierwszych latach w zjeździe z Lauberhorn dominowali chłopcy ze starych miejscowych rodzin: Almmenów, Steuri, Schlunegger. Lecz największą sławą cieszył się Karl Molitor, który od roku 1939 (kiedy to pierwszy raz wygrał zjazd w swojej dolinie) do 1948 stawał na podium aż sześciokrotnie (w rozgrywanym równocześnie, choć cieszącym się mniejszą renomą slalomie, zwyciężał dwa razy, a w kombinacji – trzy).
Pierwsze jego zwycięstwo to zresztą osobna historia: otóż dzień przed startem jego były nauczyciel (Molitor dopiero co skończył 18 lat) zdradził wychowankowi, że razem ze swoimi uczniami na jednym z fragmentów zjazdu ubili śnieg tak, że powstała możliwość niewielkiego i wąskiego, ale jednak skrótu (bramki wytyczające trasę nie były wówczas stawiane tak gęsto, jak obecnie, można więc było korzystać z alternatywnych wariantów jazdy). Molitor wykorzystał okazję i wygrał z przewagą aż 9 sekund (jego późniejsze losy warte są osobnego opisania).
Arnold Lunn mawiał potem z nostalgią, że czasy, w którym podczas biegu zjazdowego można się było wykazać także poczuciem humoru i sprytem, były złotym okresem tej dyscypliny.
PS Skądinąd kiedy w II połowie XIX ogłoszono plany połączenia regionu z resztą kraju koleją (w tym budowy zębatki Wengenalp), wybuchła wśród miejscowych gorąca dyskusja.
Zwolennicy przekonywali, że to wielka szansa (poeta Gottfried Strasser popełnił nawet odę „Mój Grinderwald”, w której uznał kolej za najważniejsze ogniwo łańcucha, który wyniesie region na światowy poziom). Przeciwnicy podnosili m.in., że pociągi będą płoszyć pasące się na halach krowy.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Lato zaczyna się w maju
Polacy zakochali się w zagranicznym wypoczynku. W tym roku biura podróży spodziewają się rekordowego ruchu. Majówka jest tego dobrym zwiastunem.
Największe spory wzbudził pomysł Leo Betrixa, właściciela drukarni w nieodległym Biel, który zasugerował, by połączyć Grindelwald i Lauterbrunnen (dotąd końcowe stacje Oberland w dolinie) z przełęczą Kleine Scheidegg i wioską Wengen właśnie. W przypadku Wengenalp decyzja oparła się aż o rząd federalny w Bernie, który w końcu dał zielone światło. Pierwszy letni kurs nowa kolej odbyła już w 1893 r., ale na pierwszy zimowy trzeba było czekać aż do sezonu 1933/34, bo dopiero wtedy zdołano zabezpieczyć torowisko przed ewentualnością zasypania przez lawiny.
Zresztą także uruchomienie kursów zimowych wymagało nacisku rządu z Berna: tym razem opierali się sami urzędnicy kolejki Wengenapl. Na inwestycje w zabezpieczenia lawinowe zgodzili się dopiero, kiedy to Berno zaszantażowało ich odebraniem licencji na budowę kolejki linowej z Lauterbrunnen do Wengen.