Sprawa Izabeli z Pszczyny zmniejszy bezpieczeństwo kobiet

W. B. Saunders Co. Ilustracja z Growing Up z 1928. Za Wikimedia Commons, w domenie publicznej

Sąd wydał wyrok w głośnej sprawie Izabeli z Pszczyny. Uznał trzech ginekologów za winnych śmierci kobiety, u której w wyniku śmierci płodu pojawiła się sepsa. Dwóch z nich skazano na karę więzienia.

Większość mediów (ściślej: mediów czytanych przeze mnie, Telewizji Republika czy „Naszego Dziennika” nie sprawdzałem) chwali sąd i pomstuje na odmawiających aborcji lekarzy. Pojawiają się pojedyncze głosy przeciwne, w większości związane ze środowiskiem medycznym. Pod tekstami liczne komentarze o mordercach, koniecznym długoletnim więzieniu i przekleństwa.

Daleki jestem od oceniania wyroku. Nie czytałem akt sprawy. Nie jestem ginekologiem. Niemniej obawiam się, że wbrew szumnym okrzykom po tej sprawie bezpieczeństwo kobiet jeszcze się zmniejszy.

Oczywiście nie można zapomnieć o faktach. A fakty są takie, że zdarzyła się tragedia: kobieta zmarła. Gdyby nie czekano na śmierć płodu, miałaby większą szansę przeżycia. Sąd uznał winę lekarzy. Posiłkował się zapewne opinią biegłych. W żaden sposób nie polemizuję z winą skazanych. Nie neguję, że za błędy ponosi się odpowiedzialność. Skupiam się na skutkach orzeczonej kary więzienia dla lekarzy i wrzawy w mediach.

Po wyroku pojawiły się głosy, że teraz lekarze w końcu zaczną się bać. Przypomnijmy sobie jednak inne fakty: otóż ten wyrok zapadł i ta tragedia zdarzyła się głównie, a w zasadzie wyłącznie z tego powodu, że lekarze już się bali (polityki zastraszania poprzedniego rządu prowadzonej w porozumieniu z „Trybunałem Konstytucyjnym” chyba przypominać nie trzeba).

Funkcjonuje często wizerunek medyka jako nieczułego na nic, bezdusznego chama, egoisty myślącego tylko o zawartości portfela, który olewa wszystko i wszystkich, a weźmie się do porządnej pracy dopiero, kiedy się boi.

W rzeczywistości zauważana przez pacjentów nieczułość bywa reakcją obronną na ciągłe obcowanie z ludzką krzywdą i niemożność silnego emocjonalnego wiązania się z każdą z widywanych codziennie dziesiątków cierpiących, ale w sumie obcych osób. Generalnie większość medyków jako tako stara się pracować dobrze mimo ciągle zmieniającej się wiedzy, braków wszystkiego i absurdów systemu, który w najmniejszym stopniu nie dba o jakość ich pracy (leczenia), a wycenia głównie wpisywanie kodów w tabelki.

Im bardziej taki lekarz się boi, tym gorzej leczy. W lęku nie podejmuje się racjonalnych decyzji. Odpowiedzialna za racjonalne myślenie grzbietowo-boczna kora przedczołowa nie ma szansy odebrać i przekazać informacji swym wolnym połączeniem, kiedy szybkie decyzje zapadają już dzięki pobudzeniu układu limbicznego, w szczególności ciała migdałowatego. Chirurg zacina się istotnie częściej, kiedy operuje zakażonego HIV. Właśnie dlatego, że szczególnie stara się nie zranić. Zabiegowcy mawiają też, że tzw. protega (pacjent znajomy bądź polecony przez znajomego) zwykle się knoci. Nadmierny lęk przed błędem zwiększa prawdopodobieństwo błędu.

Odłóżmy na chwilę leczenie operacyjne. Problem dotyka znacznie częstszych sytuacji. Każdy z nas leczy się w podstawowej opiece zdrowotnej (POZ). Czy komuś z Państwa lekarz rodzinny odmówił przedłużenia leczenia wypisanym przez innego specjalistę lekiem, bo nie mieliście zaświadczenia od tego specjalisty? Cóż, jeśli komuś się to nie zdarzyło, polećcie lekarza rodzinie i znajomym. Przeważnie lekarze przedłużenia leków odmawiają i proszą o zaświadczenia.

Po co? Przecież widzą wszystkie recepty w systemie. Leki dość często bez uprzedzenia podstępnie się kończą (moje robią tak cały czas), rzadko natomiast specjalista odstawia lek, a pacjent opowiada farmazony, bo chce się nim leczyć nadal (nadużywanie leków od kilku lekarzy akurat dzięki obecności recept w systemie można wykryć, w przypadku leków uzależniających każdy wystawiający ma wręcz obowiązek policzyć wypisane opakowania). Otóż przepisując lek, lekarz naraża się na odpowiedzialność. Z przepisania leku i podjęcia decyzji medycznej trudniej się wytłumaczyć niż z odmowy z uzasadnieniem czysto administracyjnym: brakiem dokumentu, co każdy sędzia czy prokurator bez trudu zrozumie.

To jedna z największych bolączek polskiej i nie tylko polskiej medycyny. Mając do podjęcia trudną decyzję, lekarz nie kieruje się dobrem chorego, ale własnym: wybiera decyzję nie najkorzystniejszą z punktu widzenia pacjenta, ale najbezpieczniejszą dla siebie, taką, z której w razie problemów najłatwiej będzie mu się wytłumaczyć.

Wszystkim reagującym oburzeniem przypominam, że lekarze są tylko ludźmi. W sytuacji zagrożenia każdy myśli przede wszystkim o własnym bezpieczeństwie, ewentualnie bezpieczeństwie swoich bliskich (niektórzy mówią brzydko: „ratuje własną d…”). Wyobraźmy sobie taką sytuację: w najzupełniej legalnym biznesie coś niechcący poszło nie tak i naraz grozi nam odpowiedzialność karna i finansowa. O kogo będziecie się państwo troszczyć: o siebie czy kontrahenta? Wszystkim wybierającym drugą opcję gratuluję – nie dobrego serca, ale bogatej wyobraźni. Wszyscy chcemy zachować dobry obraz siebie, będący po części wyznacznikiem naszego zdrowia psychicznego, ale psychologia takie piękne obrazy koryguje. Lęk zazwyczaj nie łączy się z altruizmem.

Użyjmy jeszcze jednego porównania, by wczuć się w sytuację ginekologa. Pracę znacznie łatwiejszą do wyobrażenia, w której również w kilka sekund można spowodować zagrożenie życia i zdrowia, wykonują kierowcy. Z tą różnicą, że na drodze inne osoby są zwykle znacznie dalej niż na stole operacyjnym, a kierowca nie pracuje naraz więcej niż pół doby. W efekcie pracę ginekologa porównać można do przewożenia drogocennego ładunku (jedzenie dla umierających z głodu, leki, nerka do przeszczepu, broń dla wojska) w trudnych warunkach po chodniku, z groźbą odpowiedzialności karnej w razie niedostarczenia ładunku na czas. Co wybierzecie: ryzyko kary z powodu potrącenia pieszego czy niedowiezienia na czas cennego ładunku? W obu przypadkach ktoś może umrzeć…

Ciekawe, u ilu z Państwa pojawiła się w głowie trzecia opcja: rzucę tę pracę. I tu dochodzimy do prawdziwego zagrożenia związanego z opcją „będą się bać”. System już jest kierowany lękiem. Te wszystkie zaświadczenia, oświadczenia, ankiety i najrozmaitsze bzdety często w najmniejszym stopniu niewpływające na leczenie wynikają właśnie ze wzmagającego się lęku. Przyjęcie do szpitala to często kilkadziesiąt stron dokumentacji. Jeszcze więcej lęku to kolejne tabelki, formularze, ankiety, oświadczenia… Które lekarz będzie wypełniał w czasie, w którym mógłby Was leczyć.

Zbudowany na lęku system i codzienne narażenie na sytuacje, w których każda decyzja może skutkować odpowiedzialnością karną, sprawiają, że lekarze już się boją i będą się bać jeszcze bardziej. Część z nich będzie pracować w lęku i z tego powodu popełni błędy. Inni po prostu nie zgodzą się na taką pracę. Media serwują nam dzisiaj bardzo silny przekaz, że w Polsce po prostu nie należy być ginekologiem, a już na pewno nie należy pracować w całodobowym oddziale, gdzie leczy się stany ostre. Chyba że cierpi się na niedobór lęku i wzmożoną potrzebę ryzyka (jak w jednym z zaburzeń osobowości).

Zgodzilibyście się Państwo na taką pracę? Część pewnie odpowie, że nie. Inni dopytają: za ile? Cały czas w mediach pojawiają się doniesienia o olbrzymich zarobkach lekarzy. Niestety, jeśli tworzymy miejsca pracy, gdzie żaden rozsądny człowiek nie pójdzie pracować za rozsądne pieniądze, to albo będzie trzeba znowu podnieść stawki, kompensując codzienne życie w lęku, albo będą nas leczyli tylko pozbawieni lęku specjaliści o zwiększonej skłonność do ryzyka.

Tak, lekarze będą się bać. Pacjenci jeszcze bardziej. Będziemy się bać wszyscy.

Marcin Nowak

Reklama