Ryba z prądem

W niektórych tradycjach wigilijnych (polskiej, czeskiej) ważnym elementem są dania rybne. Łowienie ryb jest starsze niż te tradycje i obejmuje różne metody, poczynając od ościeni, przez wędki, po sieci. Współcześnie są też znane metody kojarzone bardziej z kłusownictwem niż profesjonalnym rybołówstwem, jak wrzucenie ładunku wybuchowego (np. puszki z karbidem albo granatu skołowanego z poligonu) albo porażenie prądem.

Łowienie ryb prądem jednak niekoniecznie musi być nielegalną działalnością kłusowników z akumulatorem na plecach. Wśród niezliczonych norm ustalanych przez Europejski Komitet Normalizacyjny (CEN) jest norma EN 14011 opisująca ni mniej ni więcej jak sposób połowów ryb przy użyciu elektryczności. CEN jest organizacją prywatną, niezależną od władz Unii Europejskiej, jednak tak się składa, że jego ustalenia (a także Międzynarodowej Organizacji Normalizacyjnej, ISO) można znaleźć w uninym prawodawstwie. Norma 14011 jest wprost wymieniona w akcie o długiej nazwie potocznie znanym jako ramowa dyrektywa wodna jako wzorzec metodyk monitorowania ichtiofauny rzecznej. Konsekwencją tego jest jej obecność w polskim akcie o długiej nazwie nazywanym potocznie rozporządzeniem monitoringowym (obecna wersja pod publikatorem Dz.U. 2021 poz. 1576) i różnych wytycznych (nie w każdym kraju o randze rozporządzenia) pozostałych krajów przyjmujących prawo unijne, nie wyłączając Norwegii.

Metoda ta nazywa się elektropołowami. W Polsce, jeżeli nie chce się być kłusownikiem, trzeba mieć odpowiednie uprawnienia. Inne niż wymienione wcześniej rozporządzenie (w sprawie szczegółowych warunków ochrony i połowu ryb w powierzchniowych wodach śródlądowych, Dz.U. 2023 poz. 1373) wskazuje, że dopuszczalny jest połów przy użyciu prądu stałego lub impulsowego (jest to komplementarne do nadrzędnej wobec niego ustawy o rybactwie śródlądowym, która zakazuje używania prądu zmiennego). Zatem istnieje prawdopodobieństwo, że ryba, która trafiła na wigilijny stół zupełnie legalnie została złowiona przy użyciu prądu elektrycznego.

W praktyce jest ono jednak małe. Elektropołowy są rzadko stosowane w rybactwie komercyjnym. Sieci są prostszym rozwiązaniem. Mają różne rozmiary oczek, przez co łowią się w nie osobniki o odpowiednich rozmiarach, a elektropołów jest nieselektywny. Tymczasem pole elektryczne działa na wszystkie ryby. To znaczy, na ryby w pobliżu. Osobniki znajdujące się kilka metrów w głąb toni wodnej są poza nim. Co więcej, nie wszystkie ryby po ogłuszeniu unoszą się stereotypowo brzuchem do góry. Te bez pęcherza pławnego idą na dno, jeśli się ich nie złapie podbierakiem odpowiednio szybko. Zatem da się je stosować tylko w płytkich stawach, przy brzegach jezior oraz rzekach i to na skalę bliższą wędkarstwu niż rybołówstwu.

Za to elektropołów ma niezaprzeczalną zaletę. Jak w każdym przypadku, to dawka stanowi o truciźnie. Tutaj to natężenie pola elektrycznego stanowi o śmiertelności. Przy odpowiednio słabym polu ryby nie są zabijane, a jedynie ogłuszane. Zjawisko to ma swoją nazwę – elektronarkozy i zostało odkryte już dawno. Tak dawno, że nazywano je też galwanonarkozą od nazwiska Luigiego Galvaniego, który około 1780 roku przypadkiem zbudował pierwszy miernik prądu ze skalpela i żabiego udka. Jak to narkoza, działa przejściowo i ryby po kilku minutach od porażenia odzyskują przytomność. Te kilka minut narkozy osoba obsługująca elektrowędkę może wykorzystać do schwytania osobników i przeniesienia np. do wiadra z wodą. W rybactwie to bywa stosowane do przenoszenia ryb z jednego stawu do drugiego. W monitoringu ichtiofauny tak złowione ryby mierzy się, waży i z powrotem wypuszcza do wody. Jeżeli ryba nie nabawi się przy tym otarcia skóry, w które może wdać się zakażenie, np. pleśniawka, jest to dla niej praktycznie nieszkodliwe (i nie ma ranienia haczykiem występującego przy wędkowaniu z zasadą „złap i wypuść”). To właśnie dlatego metoda ta jest rekomendowana do monitoringu – jest nieselektywna (w monitoringu polskich rzek dominują liczebnie takie gatunki jak ukleja, zwłaszcza w rejonach pojeziernych, czy strzebla potokowa, niespecjalnie zauważane przed wędkarzy) i niezabójcza.

Jak dokładnie wygląda elektropołów w gospodarce stawowej – nie wiem. W monitoringu ryb rzecznych wykonuje się w kilkuosobowej grupie. Jej centralnym elementem jest ktoś niosący na plecach generator prądu stałego (opcjonalnie przy odpowiednio długim okablowaniu może to być generator stacjonarny ustawiony na brzegu) z wysuniętą do przodu anodą i zwisającą do wody katodą. Diody najczęściej są wykonane ze stali nierdzewnej lub miedzi. Anoda z reguły ma kształt obręczy, na której rozciągnięta jest siatka (kasarek, podbierak) – jest wtedy nazywana anodokasarkiem i służy nie tylko do generowania pola elektrycznego w wodzie, ale też od razu wyławiania ryb. Opcjonalnie kasarek może być niezależny od anody i niesie go inny członek zespołu połowowego. Wreszcie, jest ktoś niosący wiaderko, do którego trafiają wyłowione kasarkiem ryby. Zespół zakłada wodery (spodniobuty) i idzie przykładowo stumetrowym odcinkiem, co jakiś czas wypuszczając sygnał elektryczny i wyławiając oszołomione ryby. Jeżeli rzeka jest zbyt głęboka do brodzenia, to samo robi się z łódki, choć im głębsza, tym większe ryzyko ominięcia jakichś stref. Generalnie, ryby przydenne też się łowią. Całkiem dużo trafia się piskorzy, ale sumy już rzadziej.

Mimo to elektropołowy są dość skuteczną metodą zinwentaryzowania składu zespołu ryb. Wynika to nie tylko z samego faktu, że prąd ogłusza ryby w zasięgu anody. On je do niej przyciąga. Intuicja podpowiada, że porażenie prądem jest doświadczeniem nieprzyjemnym (wie to każdy, kogo prąd kopnął), więc ryby, poczuwszy jego źródło, powinny od niego uciekać. Tymczasem jest odwrotnie – anoda jest dla nich atraktantem. Zjawisko to sprawia, że generowany prąd nie musi być mocny. Ryby wyczuwają słabe pole elektryczne o takim natężeniu, które skłania je do podpłynięcia do anody. Im bliżej anody, tym jest ono silniejsze. Przy samej anodzie jest takie, że powoduje elektronarkozę, ale nie takie, by zabijać.

Fakt, że elektryczność jest związana z pobudliwością komórek jest znany od czasów Galvaniego. Metodą prób i błędów poznawano kolejne odsłony tego zjawiska, jak również sposoby na generowanie elektryczności bez bycia zdanym na pioruny. Wiadomo, że granica między natężeniem, które zabija, a które może reanimować jest cienką linią, co wykorzystała Mary Shelley, tworząc Frankensteina. Przepływ impulsów nerwowych to przepływ prądu elektrycznego. Działa to nie tylko u zwierząt, które mają układ nerwowy, ale też u roślin. W organizmach nie tylko chodzi o przepływ elektronów, ale w znacznej mierze jonów dodatnich – sodu, potasu i wapnia, a także czystych protonów, czyli jonów wodorowych. Dzieje się to już na poziomie komórek, gdzie rozkład jonów na błonach komórkowych jest podstawowym nośnikiem informacji. Te same mechanizmy mogą zachodzić u bakterii i komórek ludzkich.

Różnica jest taka, że większość komórek zwierzęcych, roślinnych czy grzybowych jest unieruchomiona. Te, które jednak mogą się ruszać, reagują na pole elektryczne, które zmienia układ jonów na ich błonach. W połowie XIX w. biolodzy badający elektronarkozę u zwierząt wodnych (ryb czy kijanek), zauważyli przy okazji, że trudno mówić o narkozie w przypadku organizmów jednokomórkowych czy zarodków, ale pole elektryczne sprawia, że ustawiają się one w ustalonej pozycji wobec jego biegunów. Mogą się również przesuwać w ich kierunku. Takie kierunkowe ruchy komórek lub prostych organizmów w stronę bodźca (lub przeciwną) nazywa się taksjami. Najbardziej znane to fototaksja dodatnia, czyli kierowanie się do światła lub fototaksja ujemna do cienia czy chemotaksja, czyli kierowanie się do większego zagęszczenia jakiejś substancji. To zjawisko nazwano więc galwanotaksją, dziś częściej używa się pojęcia elektrotaksja. Czasem rozgraniczenie między elektrotaksją a chemotaksją nie jest oczywiste, gdy ruch odbywa się w roztworze jonów.

Okazuje się, że elektrotaksja nie dotyczy tylko orientacji komórek, ale całych zwierząt, poczynając od nicieni, po skorupiaki i ryby. W tym przypadku musi dotyczyć mechanizmów nerwowych, nie tylko trywialnej polaryzacji jonów na błonie komórkowej. To właśnie ona powoduje, że ryby są przyciągane przez anodę aż do chwili, gdy natężenie powoduje elektronarkozę.

Jako organizmy lądowe, z trudem możemy sobie wyobrazić życie w wodzie, która tłumi światło, ale lepiej przewodzi impulsy dźwiękowe, chemiczne i elektryczne. Tych ostatnich na lądzie prawie się nie wyczuwa, poza ekstremalnymi przypadkami przeskoku iskry. Tymczasem pole elektryczne jest wytwarzane przez poruszające się magnesy. Sama Ziemia jest takim poruszającym się magnesem i generuje pole elektryczne, które oddziałuje na jony rozpuszczone w wodzie. Dlatego woda jest pełna sygnałów elektrycznych. Każda przepływająca ryba, żaba czy krewetka generuje kolejne sygnały, więc umiejętność ich odczytywania może być w wodzie ważniejsza od wzroku.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek, licencja CC-BY-4.0

Reklama