Czy kobieta może być chirurgiem?

Narzędzia chirurgiczne, Paredes, za Wikimedia Commons, CC BY 2.0

Wbrew pozorom powyższe pytanie nie pochodzi z internetowego portalu dla ludzi o poglądach bardzo na prawo, ale z konferencji organizowanej przez chirurgów.

W mediach oburzenie i zdziwienie. TVN zaprezentował materiał z licznymi wypowiadającymi się lekarkami, wedle reportażu – chirurżkami. Rozumiem oburzenie, ale absolutnie nie zdziwienie.

Ale jak to, przecież mamy XXI wiek? 50 lat temu kobieta chirurg byłaby nie do pomyślenia. 25 lat temu zazwyczaj na wyobrażeniach, raczej humorystycznych, by się skończyło. Kilkanaście lat temu myśl o kobiecie chirurgu była już całkiem realna i przejmowała mężczyzn trwogą. Coś się zaczęło zmieniać.

Pewien szczegół materiału TVN mógł umknąć uwadze osób niezaznajomionych z medycyną. Wypowiadająca się profesorka była otorynolaryngolożką, a towarzyszyły jej rezydentki chirurgii. Formalnie żadna z nich nie jest chirurgiem.

Zwróćmy kolejny raz uwagę na znaczenia słów. Chirurg ma znaczenie szersze – chodzi o specjalizacje chirurgiczne, czyli zabiegowe. I węższe – tu chodzi o samą chirurgię.

Granica między zabiegówką a leczeniem zachowawczym jest jednak płynna. Na jednym końcu w spektrum leżą specjalizacje w największym stopniu zabiegowe, jak chirurgia sensu stricte czy torakochirurgia (byliście kiedyś u torakochirurga w poradni?), dalej obejmująca już sporo leczenia zachowawczego (rozmaite gorsety, ortezy, rehabilitację) ortopedia.

Nie pamiętam jakichkolwiek kobiet wykładających te przedmioty na studiach. Na stażu pojawiały się już nieliczne rezydentki, przyszłe (tak się w ogóle pisze to słowo?) chirurżki.

Do specjalizacji zabiegowych należą też kojarzone raczej z pracą w gabinecie ginekologia (cięcie cesarskie i operacje na kobiecym układzie rozrodczym), otorynolaryngologia (operowanie w uszach, jamie ustnej, gardle) czy urologia (zabiegi na układzie wydalniczym). W pierwszych dwóch jest sporo kobiet, a słowa ginekolożka czy laryngolożka brzmią dość naturalnie (to pierwsze nawet poprawnie zapisuje mi dyktafon). W okulistyce, także nie najgorzej sfeminizowanej, co prawda wykonuje się zabiegi, ale dotyczy to garstki specjalistów, która pozostaje w klinice. Cała reszta pracować będzie ambulatoryjnie.

Dalej mamy już specjalizacje typowo internistyczne, w których leczy się głównie tabletkami. Niemniej część kardiologów, pulmonologów czy gastrologów z powodzeniem wykonuje zabiegi endoskopowe. Na drugim końcu skali leżą dermatologia czy psychiatria. Nawiasem mówiąc, jeszcze półtora dekady temu psychiatra niekiedy sam szył rany po samouszkodzeniach. Obecnie to niemożliwe z wielu powodów, nie tylko merytorycznych (chirurdzy szyją lepiej), ale też prawnych (skoro chirurdzy szyją lepiej, to brak konsultacji chirurga można uznać za zaniedbanie) i sprzętowych (igły i skalpela pod ręką po prostu nie ma). Ciekawe, że nie mówi się o psychiatrkach czy pediatrkach (dyktafon sobie kompletnie nie radzi, a kontrola pisowni podkreśla), podczas gdy w tych zawodach pracują w większości kobiety.

Istotnie coś się zaczęło zmieniać, choć stosunkowo niedawno. Zastanawiam się, czy powodem zmian nie był częściowo system rezydencki.

Wprowadzono go pokolenie temu, gdy władza zorientowała się, że specjalistów dramatycznie brakuje. Przez poprzednie dekady lekarz po studiach podejmował pracę w szpitalu na zasadzie wolontariatu, tzn. pracował za darmo, dorabiał po nocach, pracując często po 80 i więcej godzin w tygodniu, a po kilku, kilkudziesięciu miesiącach pracy bez wynagrodzenia szpital znajdował mu płatny etat. Unia Europejska, otwarcie granic, projekty typu Erazmus i znacznie lepsza znajomość języków sprawiły, że absolwenci studiów medycznych zaczęli odmawiać pracy bez zapłaty, mogąc uzyskać zatrudnienie w innych krajach za niemałe pieniądze, niekiedy z zapewnionym mieszkaniem. Za etat lekarza po studiach bez doświadczenia zaczęło płacić ministerstwo, a tą formę zdobywania specjalizacji nazwano rezydenturą.

Tym razem o przyjęciu nie decydował szef, który mógłby zatrudnić wyłącznie mężczyzn, stawiając na siłę i sprawność fizyczną (które obiektywnie w chirurgii czy ortopedii są niezbędne, ale nie ograniczają się do mężczyzn; nie okłamujmy się, wszyscy – często nieświadomie – myślimy stereotypami, tak działa ludzki mózg). Najlepszych kandydatów wskazywał system informatyczny.

Oczywiście ma to plusy i minusy. Otóż kryterium doboru jest wynik egzaminu, a znaczna część pytań jest wcześniej dostępna. Wystarczy nauczyć się ich na pamięć (student medycyny jest w stanie nauczyć się na pamięć odpowiedzi na tysiąc pytań w kilka dni, ćwiczy to przez sześć lat studiów przez nieporównywalnie więcej czasu, niż uczy się szyć). Od tego akurat mamy odejść, ale ponadto pytania dotyczą kilku popularniejszych dziedzin medycyny. Tak więc o tym, kto zostanie okulistą, decyduje test, w którym często nie ma żadnego pytania dotyczącego oczu. Chirurgiem zostanie nie ten, kto, co jednak by wypadało i na czym ta praca polega, potrafi sprawnie ciąć i szyć, ale ten, kto lepiej wkuje pytania z interny. System przypomina kwalifikowanie uczniów z podstawówki do klasy biologiczno-chemicznej na podstawie wyniku egzaminu z polskiego i matematyki, o czym jakiś czas temu pisał Chętkowski.

Niemniej wydaje się, że plusy przeważają. Kobiety zaczynają wykonywać typowo męskie zawody zabiegowe, oddziały coraz mniej przypominają, jak dekady temu, męską szatnię, gdzie królował wulgaryzm, a i kopanie pod stołem się zdarzało. Podejście chirurgów mężczyzn też jest coraz częściej zupełnie inne niż w minionych czasach. O zatrudnieniu decydują kompetencje – na razie w pisaniu testów, ale od czegoś trzeba zacząć.

Marcin Nowak

Reklama