Konsekwencje dronopadu

Atak rosyjskich dronów budzi ciągle żywe emocje, co zrozumiałe. Najważniejsze, by wywołał również reakcje racjonalne, odpowiadające w adekwatny sposób temu, co się wydarzyło.

Pojawiły się już komentarze porównujące rosyjską akcję z atakiem terrorystycznym na Nowy Jork i Waszyngton 11 września 2001 r. Oczywiście nie w sensie bezpośrednich konsekwencji, tylko w kategorii „działanie bez precedensu”. Rosja zdecydowała się naruszyć przestrzeń powietrzną kraju członkowskiego NATO. Polska wspomagana przez inne państwa członkowskie na atak odpowiedziała, na wniosek Polski uruchomiono także art. 4 traktatu o Sojuszu Północnoatlantyckim.

Wojskową skuteczność tej odpowiedzi i stan przygotowania polskich sił zbrojnych oraz NATO niech oceniają eksperci od spraw militarnych. Odpowiedź pewno będzie zależeć od zagrożenia – czy rosyjska prowokacja to tylko element wojny hybrydowej, czy zapowiedź eskalacji wraz z ryzykiem pełnoskalowego ataku na Polskę lub inny z sąsiadujących z Rosją krajów? Atak taki nie wydaje się bardzo prawdopodobny, jeśli uwzględnić stan zaangażowania sił rosyjskich w Ukrainie oraz stopień ich wojennego zużycia.

W istocie jednak rzeczywistych zdolności ofensywnych Rosji nie znamy, więc ważnym elementem ryzyka jest ocena zdolności do odpowiedzi przez Polskę i jej sojuszników. Co więc zobaczył Putin? Donalda Trumpa, który odniósł się do wydarzenia w enigmatycznym wpisie na swoich mediach, poza tym prasa amerykańska donosiła, że nie pozyskała żadnych komentarzy z Białego Domu. Żwawsi i bardziej zdecydowani okazali się kongresmeni. Bardzo zdecydowanie w sprawie dronów wypowiedziała się Ursula von der Leyen w swoim przemówieniu o stanie Unii Europejskiej (jej stwierdzenie, że „Europa będzie bronić każdego centymetra kwadratowego swojego terytorium”, odnotował wyraźnie francuski dziennik „Le Figaro”, polskie media nie zwróciły szczególnej uwagi na słowa przewodniczącej Komisji Europejskiej).

Sekretarz generalny NATO, liderzy wielu państw, nawet Viktor Orbán się obruszył na naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej. Ale nie omieszkał dodać, że incydent tylko potwierdza węgierski stosunek do wojny w Ukrainie oraz pochwalił wysiłki Donalda Trumpa na rzecz pokoju. Wołodymyr Zełenski też oczywiście odniósł się do sprawy, wyjaśniając, jak działa metoda rosyjskiej eskalacji i zachęcając państwa Zachodu do zaostrzenia stanowiska wobec Rosji. A ukraińscy komentatorzy z lekkim zdziwieniem odnieśli się do radosnych komunikatów, że NATO odniosło wielki sukces, odpierając nalot – wszak w tym samym czasie Ukrainę atakowało kilkaset dronów, większość została zestrzelona za pomocą mniej kosztownego arsenału niż samoloty F-35.

I tak w zasadzie jest codziennie. Aha, warto jeszcze dodać, że w sieci dominowały komentarze, że cały atak to prowokacja ukraińska (podobnie było podczas wypadku w Osinach), mając na celu wciągnięcie Polski i NATO do wojny.

Co więc zobaczył Putin i co może sobie myśleć? To, że NATO działa, ale stojąca za nim machina polityczna tworzona przez składające się nań państwa bardzo skonsolidowana nie jest. Już wcześniej zobaczył, że w Polsce sfera polityczna funkcjonalnie obsługuje interesy Rosji – konflikt na linii rząd–prezydent dotyczący m.in. polityki międzynarodowej, wzrost nastrojów w społeczeństwie przekładający się na marginalizację Ukrainy w polityce rządu i jawnie antyukraińskie stanowisko prezydenta (wypowiedzi Karola Nawrockiego w sprawie akcesji Ukrainy do NATO i UE na pewno bardzo się w Moskwie spodobały) to obiecująca mieszanka do dalszego odrywania Polski z proukraińskiej koalicji.

Ważniejsze jest jednak pytanie, co Putin i Moskwa zobaczą po 10 września.

Czy politycy i nasze społeczeństwo zrozumie, że nawet jeśli jesteśmy już 20. gospodarką świata, to ciągle zbyt mało, żeby samodzielnie zapewnić sobie we współczesnym świecie zarówno bezpieczeństwo, jak i rozwój?

Czy polscy politycy otrząsną się i dostrzegą, że Ukraina ze swoimi kompetencjami nabytymi podczas ponad dekady wojny z Rosją jest niezbędnym elementem systemu bezpieczeństwa Polski i Europy? A skoro tak, to warto politykę wobec Ukrainy przewartościować i oprzeć na kalkulacji strategicznej, a nie populizmie odwołującym się do emocji społecznych, w sporej części podsycanych przez rosyjskie działania dezinformacyjne i specjalne operacje psychologiczno-informacyjne?

Czy dostrzegą, że jakkolwiek relacje ze Stanami Zjednoczonymi mają olbrzymie strategiczne znaczenie, to jednak na ich czele stoi Trump, rozwijający czerwony dywan przed Putinem, i że to Unia Europejska jest najbardziej naturalną dla Polski przestrzenią bezpieczeństwa i rozwoju, której zdolności strategiczne należy powiększać, a nie osłabiać w imię walki z „dyktatem Brukseli”.

Rosjanie zaatakowali na tyle dotkliwie, by wzbudzić emocje i atmosferę wojennego niepokoju. Atak był jednak też na tyle ograniczony, by stając się wydarzeniem medialnym, nie przekształcił się w powszechnej recepcji w wydarzenie prawdziwe, czyli rzeczywisty akt wojny, który mógłby doprowadzić do społecznej konsolidacji. Putin liczy, że dalszą robotę wykonają politycy i komentatorzy oraz ich publiczność, kontynuując medialny spektakl, którego stawką (dla Rosjan) jest pogłębianie chaosu oraz zwiększanie poczucia niepewności. Niech się przeliczy.

Reklama