Krajobraz po burzy
Od kłótni Wołodymyra Zełenskiego z Donaldem Trumpem i J.D. Vance′em minęło już kilka dni, nie milkną jednak komentarze. Oceny zachowań amerykańskich polityków są w Europie i Ukrainie jednoznaczne – zachowali się jak gangsterzy. Mniej jednoznaczne są oceny postępowania Zełenskiego. Najmniej wiadomo o tym, jakie będą konsekwencje polityczne awantury w Białym Domu.
Czy fiasko rozmów amerykańsko-ukraińskich, niepodpisana umowa surowcowa i groźba wstrzymania pomocy militarnej potwierdzają, że Stany Zjednoczone rzeczywiście zdecydowały się opuścić szeregi „kolektywnego” Zachodu i prowadzić izolacjonistyczną grę pod hasłem „America First”? Jak pokazało głosowanie w ONZ razem z Rosją w sprawie rezolucji wojennej, dopuszcza ona nawet taktyczne współdziałanie z dawnymi adwersarzami.
To tylko pierwsza kwestia, która uruchamia wyobraźnię i przypuszczenia komentatorów opisujących nową erę amerykańskiego izolacjonizmu na przemian z nową epoką amerykańskiego imperializmu i ekspansjonizmu. A do tego dochodzą analizy charakteru systemu Trumpa, także takie, które wskazują na autorytarny, wręcz technofaszystowski charakter tego, co się dzieje w Waszyngtonie. Z dodatkiem religijnej bigoterii.
Chaos możliwości
Realiści wskazują, że niezależnie od tych analiz polityka jest procesem o złożoności uniemożliwiającej wszystkim aktorom realizację planów, bo opór stawiać będzie rzeczywistość, której elementem są nieprzewidywalne zachowania innych uczestników gry. Wołodymyr Zełenski powinien był zachować się podobnie jak kilka dni wcześniej Emmanuel Macron i Keir Starmer. Ustalić cel działania i granice, do jakich można się posunąć w ustępstwach i pochlebstwach w ramach dyplomatycznej gry.
Zełenski miał najwięcej do załatwienia, bo utrzymanie zaangażowania USA jest dla Ukrainy kwestią przetrwania. Poszedł jednak, nie wiadomo, czy świadomie, czy pod wpływem emocji, na konfrontację. Jej efekt wywołał natychmiastowe odruchy sympatii w Europie, czego wyrazem są nie tylko komentarze politycznych liderów w mediach społecznościowych. W niedzielę 2 marca w Wielkiej Brytanii odbył się szczyt przywódców europejskich mający pokazać budzącą się jedność.
Wirtualna jedność Europy
Czy pokazał? Za wcześnie na jednoznaczne oceny. Na pewno nie pokazał jedności wystarczającej do tego, żeby mogła zastąpić zaangażowanie USA w kwestie bezpieczeństwa w Europie i Ukrainie. Niezależnie od deklaracji o konieczności konsolidacji liderzy prowadzą swoją grę, bo po prostu mimo wspólnie dziś wskazywanego kierunku Giorgia Melloni inaczej definiuje interesy Włoch niż Emmanuel Macron Francji, Keir Starmer Wielkiej Brytanii, a Donald Tusk Polski.
Jeśli więc konsolidacja na poziomie strategicznym, polegająca na zdolności wspólnego prowadzenia polityki bezpieczeństwa opartej m.in. na rozwoju zdolności obronnych i wspólnej oceny zagrożeń jest nawet możliwa, to nie przyniesie faktycznych rezultatów na tyle szybko, by zastąpić rolę Stanów Zjednoczonych. Więc pozostaje gra polegająca na utrzymaniu amerykańskiego zaangażowania. I jednoczesne wspieranie Ukrainy jako najprostszego w tej chwili sposobu powstrzymywania Rosji.
Co na ta Stany? Na razie Trump w odpowiedzi na starcie z Zełenskim zawiesił całkowicie pomoc militarną dla Ukrainy. Jak donosi „New York Times”, dostawy zostaną wznowione dopiero, jeśli Ukraina pokaże, że jest gotowa do negocjacji pokojowych z Rosją. Co na to Ukraińcy?
Ukraińska mobilizacja
Ukraińcy zareagowali po swojemu, czyli skonsolidowali się wokół flagi i prezydenta. Najnowsze badania opinii społecznej zrealizowane dzień po awanturze w Białym Domu pokazują, że w Ukrainie zamiast zmartwienia po ewentualnej utracie „przyjaźni” USA nastroje poprawiły się i 44 proc. badanych twierdzi, że sprawy idą w dobrym kierunku, przeciwnego zdania jest 36 proc. Po raz pierwszy od wielu miesięcy proporcje odwróciły się na korzyść optymistów, jeszcze w grudniu z optymizmem w przyszłość patrzyło 36 proc., przeciwne zdanie miało 36 proc.
Ukraińcy nie mają wszakże złudzeń i nie wierzą, że wojna skończy się szybko. Tylko 26 proc. ma przekonanie, że do zakończenia działań zbrojnych dojdzie w tym roku, 36 proc. twierdzi, że będą się ciągnąć latami. Co w takim razie ze Stanami? 46 proc. jest przekonanych, że Ukraina może stawiać opór bez amerykańskiej pomocy, przeciwnego zdania jest 36 proc. Zełenski uzyskał dzięki Trumpowi coś, co wydawało się już niemożliwe – odnowił mandat poparcia do poziomu bliskiego euforycznym czasom początku wojny.
Wzrósł odsetek twierdzących, że wojna to nie czas na organizowanie wyborów (58 proc. z 52 w lutym) i zmalał odsetek respondentów oczekujących wyborów nawet podczas wojny (28 proc. z 34 w lutym). Sondażowe wyniki znajdują potwierdzenie w działaniach w przestrzeni społecznej. Rady gminne, miejskie i obwodowe w całej Ukrainie na nadzwyczajnych posiedzeniach przyjmują uchwały popierające Zełenskiego.
Przypomina to nieco rytuały czasów radzieckich, w istocie te gesty poparcia mają duże znaczenie, bo nie jest tajemnicą, że relacje prezydenta i jego otoczenia politycznego z samorządem terytorialnym nie należały do najlepszych. Widać, że samorządowcy stanęli ponad animozje i stanęli za prezydentem symbolizującym jedność kraju w chwili zagrożenia.
W co gra Zełenski?
Zełenski odbudował więc kapitał polityczny w Ukrainie, co jednak wiąże mu ręce w negocjacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Ukraińcy nie zaakceptują ustępstw wobec Trumpa, tak jak nie zaakceptują wobec Putina. Czy bez takich ustępstw Trump zdecyduje się na wznowienie pomocy i zaangażowanie – nie wiadomo. Czy rzeczywiście Ukraina jest w stanie stawiać opór bez amerykańskiej pomocy? Też tak naprawdę nie wiadomo. A jedną z tych niewiadomych jest rzeczywiste zachowanie państw europejskich. Drugą, niezwykle istotną, rzeczywisty stan potencjału Rosji, która wyraźnie w ostatnich tygodniach dostała zadyszki i zmniejszyła intensywność działań ofensywnych.
Wołodymyr Zełenski swoim zachowaniem w Białym Domu doprowadził do resetu relacji geopolitycznych, jednocześnie odbudowując najważniejszy, w przekonaniu Ukraińców, zasób potrzebny do stawiania oporu – społecznej konsolidacji i narodowej jedności w czasie, gdy coraz więcej komentatorów przekonywało, że duch woli walki gaśnie. Czy więc prezydent Ukrainy zachował się jak kiepski aktor niepotrafiący powstrzymać emocji, czy raczej jak wódz podczas bitwy podejmujący decyzje, kierując się intuicją, zgodnie z hasłem Napoleona „on s’engage et puis… on voit”? Ocena będzie zależeć od dalszego rozwoju tej historii. Na razie wszystko jest możliwe.