Najtrudniejsza lekcja

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Mam za sobą najtrudniejszą lekcję, czyli zebranie z rodzicami. Przez bitą godzinę wylewałem siódme poty, tłumaczyłem się za siebie, kolegów i dyrekcję, delikatnie informowałem o problemach z dziećmi, przedstawiałem szkołę w barwach sukcesów i cudów. W porównaniu z tym wszystkie inne lekcje to łatwizna.

Byłoby jeszcze gorzej, ale frekwencja na zebraniu była mizerna. Przyszedł zaledwie co trzeci rodzic. Już przy frekwencji 50-procentowej robi się gorąco, a gdy jest komplet, wtedy sytuacja wymyka się spod kontroli. Całe szczęście, wielu rodziców nie przychodzi na szkolne zebrania, bo ma ważniejsze sprawy.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Wściekły pies

Picie w Polsce to temat rzeka. Rzeka to zresztą dobra metafora. W zeszłym roku branża zarobiła 50 mld zł. A mówimy o czymś, czego wyprodukowanie kosztuje grosze – mówi Ryszard, od ponad 20 lat związany z branżą alkoholową. Sam jest alkoholikiem, ma ojca alkoholika i żonę alkoholiczkę.

Juliusz Ćwieluch

Znam nauczyciela, wspaniałego pedagoga, który jak tylko obejmie wychowawstwo, natychmiast zaczyna pracę nad rodzicami, aby nie przychodzili na żadne z nim spotkania. W tej dziedzinie ma zdumiewające sukcesy. Byłem kiedyś świadkiem, jak osiągnął zerową frekwencję. Z podziwem patrzyłem, jak wszedł do swojej sali, spojrzał na puste krzesła, poczekał kilka minut i poszedł do domu.

Podobno na poprzednim zebraniu załatwił rodziców tekstem: „Proszę państwa, nie mam wam nic do powiedzenia”. Po czymś takim ma zapewniony święty spokój. A my wszyscy musimy siedzieć do nocy, bo rodzice naszych uczniów mają zawsze tysiące spraw do załatwienia i w żaden sposób nie dają się zniechęcić.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj