Litwa obniża próg zaliczenia egzaminu maturalnego
Rząd Litwy postanowił obniżyć prób zaliczenia egzaminu maturalnego. W przyszłym roku wystarczy zdobyć 25 punktów na 100, aby zdać. Do tej pory obowiązywał próg na poziomie 35 punktów. Obniżone wymagania mają obowiązywać przez dwa lata, a potem się zobaczy.
Po ogłoszeniu wyników tegorocznej matury w kraju odbyły się liczne protesty osób, które uważały, że wymagania są za wysokie. Szczególnie dla uczniów, których nie stać na korepetycje. Władze postanowiły posłuchać głosu protestujących i obniżyły poprzeczkę. Ministerstwo Oświaty nie kryje, że niższe progi to ukłon w stronę młodzieży, która nie uczęszcza do prestiżowych gimnazjów i nie korzysta z prywatnych lekcji (szczegóły tutaj).
Władze Litwy nie tylko obniżyły próg zaliczenia matury w latach 2026-2027, ale postanowiły też każdemu tegorocznemu maturzyście dodać 10 punktów do egzaminu z prawie każdego przedmiotu (z wyjątkiem języka i literatury litewskiej). To znacznie poprawiło sytuację zdających. Rząd chce, aby „system oceniania był bardziej sprawiedliwy i dostosowany do realnych możliwości maturzystów” (więcej tutaj).
Komentarze
@Gospodarz
A pierwszą decyzją twórcy obecnej potęgi ChRL Teng Siao Pinga, gdy zaczął odbudowywać Chiny po chaosie Rewolucji Kulturalnej Mao, było PRZYWRÓCENIE tradycyjnych wysoce konkurencyjnych egzaminów na studia. Ich poziom z przedmiotów ścisłych (podobnie jest np. w Indiach!) wzbudziłby przerażenie ABSOLWENTÓW politechnik Polandii z najwyżej notowanymi na czele.
No cóż Litwa to mały kraik w schyłkowym pod każdym względzie i coraz mniej liczącym się w świecie światku białego człowieka – dokonał wyboru przyspieszenia tego procesu u siebie 😉
To nieludzkie – katować i stresować mlodych ludzi jakimiś lekturami, egzaminami czy punktami! Proponuję wystawianie świadectwa maturalnego razem ze świadectwem urodzenia.
@belferxxx
Ale to jest ciekawe, że oni obniżają progi, mimo, że matematyka rozszerzona idzie tam dużo lepiej niż podstawowa. Jednak postanowili obniżyć uczniom ze słabych szkół powołując się na nieuczciwość systemu opartego na korepetycjach.
U nas nikomu to nie przeszkadza. I to jest największy błąd naszego systemu, że nikomu masowość korepetycji nie przeszkadza.
Bo to jest główna przyczyna destrukcji systemu, braku zaufania do szkoły, olewania, akceptowania przez rodziców bardzo niskiej frekwencji. I przedziwnych zachowań rodziców w stosunku do nauczycieli na zebraniach, a dzieci na lekcjach w SP. To powszechne przekonanie, że szkoła teraz nie uczy.
I pewnie Pan tego nie widzi, ale błąd prawdopodobnie jest w siatce godzin.
Te wyniki rozszerzeń powszechnie wyrabiane są z udziałem korepetycji, nawet w bardzo dobrych szkołach. Powszechnie. I jakby chciał Pan zaprzeczać, to nie ma sensu.
Powszechne są sytuacje również w najlepszych szkołach, że uczeń jest zdolny i pracowity, nauczyciel bardzo dobry i pracowity, a mimo tego uczeń doucza się do matury na korepetycjach, bierze np. po 2 godz. tygodniowo z rozszerzeń.
Czy to nie oznacza, że zamiast 15 przedmiotów w I kl., i kilkunastu (nie chce mi się dokładnie liczyć) w II i III kl. powinno być po prostu mniej przedmiotów, a znacznie więcej godzin z rozszerzeń?
Jeżeli dobre szkoły z dobrymi uczniami i nauczycielami też są wspomagane korepetycjami, to oznacza, że materiału jest za dużo w stosunku do godzin.
Bo wrzuca się wszystkiego po trochu w sposób coraz bardziej przypalasty. Do tego stopnia przypalasty, że jak pytałam uczniów czego dokładnie nauczyli się na przeróżnych michałkach, to nie tylko nie byli w stanie czegokolwiek wymienić, nie byli nawet pewni czy przedmiot mieli przez 1 rok czy przez 2 lata.
W przypadku zdeterminowanych licealistów to jeszcze pół biedy, oni wiedzą po co chodzą do szkoły, po co na korki, sumują to i wiedzą w jakie wyniki celują.
Ale dzieci z SP na korkach od najmłodszych lat to katastrofa. One nie potrafią matematyki czy polskiego uczyć się „podwójnie” – u pani w szkole i u pani na korkach. One po prostu w szkole się wyłączają. No bo są przekonane, że tego przedmiotu to się uczą nie w szkole. W szkole wygłaszają obcesowe komentarze w stylu – ja tego nie robię, bo zrobię na korepetycjach.
@Róża
W IB jest w klasach III-IV tylko SZEŚĆ wybranych (!) PRZEDMIOTÓW, a i to, w pewnym uproszczeniu, 3 na poziomie rozszerzonymi i 3 na poziomie standardowym. Czyli po 4 – 6 godzin na przedmiot tygodniowo i to nie w klasie 36 osobowej, gdzie jeden zdaje to a inny – tamto. Nie – w grupach do 15(!) uczniów, gdzie wszyscy zdają TO SAMO… 😉
W tym artykule jest kilka naprawdę ciekawych informacji.
Na przykład że matematyka nie była i nie jest na litewskiej maturze obowiązkowa. I jakoś z tym żyją, a nawet jako państwo się rozwijają.
A jeszcze lepsze jest to: zorganizowane zostaną specjalistyczne szkolenia krajowe i międzynarodowe dla osób przeprowadzających egzaminy, opracowujących zadania i recenzentów.
@Róża
Bo to jest główna przyczyna destrukcji systemu, braku zaufania do szkoły,
Piękna obserwacja! A do czegóż Polak ma zaufanie? Kiedyś „In America We Trust”. Wierzyliśmy w dżinsy, Mercedesy czy choćby Peugeoty, w amerykański sen i europejską demokrację. I w Rock & Roll-a. I w Uniwersytety Oxfordzki i Harvarda. I w królową Elżbietę. Ale przede wszystkim wierzyliśmy w marki i dolary. A dziś? Czy coś się zmieniło? Polskie szkoły złe, a nauczyciele to obiboki. Polskie uczelnie złe, a naukowcy to miernoty. Sądy złe, bo kasta. Lekarze źli, bo konowały, co nie chcą pokazać, co mają w garażu. Przedsiębiorcy to oszuści, ot, przedłużenie cinkciarzy i badylarzy. Dziennikarze to kłamcy. O politykach to aż szkoda gadać.
Głównym problemem Polski jest brak zaufania obywateli do państwa i jego struktur. Szkoła jest jedną z nich.
@Róża – to, co Pani napisała, brzmi przerażająco, a jednocześnie prawdziwie, co tylko pogłębia dramat. Może tak być, jak Pani pisze, choć ja już od dawna nie mam kontaktu z podstawówką, nie znam takich sytuacji z autopsji, a moje dzieci nigdy korepetycji nie brały. Gdy sam chodziłem do podstawówki, nie znałem żadnego przypadku, by ktoś z klasy chodził na korki. W liceum to były rzadkie przypadki, głównie matematyka i kursy językowe, które jednak korkami w sensie ścisłym nie są.
Powtórzę, że próg zdawalności matury ma znaczenie drugorzędne. Znaczenie pierwszorzędne ma to, do czego matura uprawnia. Jeżeli do nauki w szkole fryzjerskiej, to po co tam matura z matematyki? A jeżeli do podjęcia nauki w szkołach wyższych (licencjat / inżynier), to nic nie stoi na przeszkodzie, by ustawowo zobowiązać te uczelnie do przyjmowania wyłącznie maturzystów z zaliczoną na określony procent liczbą egzaminów na poziomie rozszerzonym. Reszta to technikalia. Osobiście bardzo chciałbym, żeby na politechnikach i kierunkach ścisłych na każdym kierunku obowiązywała matematyka rozszerzona, na początku zdana choćby ma 15%, co już by spowodowało trzęsienie ziemi i gwałtowną reakcję rektorów, z rektorami PW i AGH łącznie.
Tu są informacje o maturze w kilku krajach + IB: https://www.nauczsieszybko.pl/egzamin-maturalny-w-roznych-krajach-europy/
Jeśli dobrze to rozumiem, w żadnym z wymienionych krajów matematyka nie jest obowiązkowa na egzaminie maturalnym!!!
Weźmy Francję. Pytam ci ja Sztucznego, co jest obowiązkowe w baccalauréat général. I on mi na to, że rdzeń programu jest luźny,
Français (tylko w première) 4h
Philosophie (tylko w terminale) 4h
Histoire-géographie 3h
Enseignement moral et civique (EMC) 0,5h
Langue vivante A + Langue vivante B 4h30 (A) + 4h (B) w première, po 4h w terminale
Enseignement scientifique 2h
Éducation physique et sportive (EPS) 2h (można zwolnić z oceniania w terminale)
Czyli jakby nawet franca, czyli francuski, nie był powszechnie obowiązkowy!
Dodatkowo:
Dodatkowo obowiązkowe – specjalizacje:W klasie première: 3 spécialności po 4h każda
W klasie terminale: 2 specjalności po 6h każda
Lista możliwych specjalności (do wyboru, najczęściej spotykane):Mathématiques
Physique-chimie
Sciences économiques et sociales (SES)
Histoire-géographie, géopolitique et sciences politiques (HGGSP)
Sciences de la vie et de la Terre (SVT)
Humanités, littérature et philosophie (HLP)
Langues, littératures et cultures étrangères (LLCE – np. anglais, hiszpański…)
Numérique et sciences informatiques (NSI)
Arts (np. théâtre, musique, arts plastiques…)
Littérature et langues et cultures de l’Antiquité (LLCA – łacina/grecki)
Mathématiques complémentaires lub Mathématiques expertes (tylko w terminale, jako dodatek)
są też moduły nieobowiązkowe, które można sobie w szkole wybrać (głównie matematyka)
No i teraz egzamin końcowy (Francja, XXI wiek):
Egzamin końcowy (bac 2025 i późniejsze):
40 % – oceny roczne (contrôle continu)
60 % – egzaminy końcowe:
Français écrit + oral (première)
Philosophie (terminale)
Grand Oral (20 min o jednej lub dwóch specjalnościach)
2 épreuves écrites z dwóch specjalności (terminale)
Każdy, kto czytał Żeromskiego, zna nieco francuskiego (np. jak po francusku jest „skowronek”) i powyższe spokojnie rozumie. Pisemnie franca lub filozofia + w przedmioty (specjalności).
Première to przedostania klasa naszego liceum, a terminale to ostania.
O terminale Sztuczny wypisuje mi, że nie ma już obowiązkowej francy, tm bardziej matmy, za to jest 4 godzin filozofii (!!!), która jest na maturze.
Oceny z 2 ostatnich klas liczą się do końcowego wyniku maturalnego.
Francja, XXI wiek. Budują Airbusy i Charlesa da Gaulle’a. Jako jedyni w Europie mają własne atomówki we własnych atomówkach z własnymi środkami przenoszenia., które dolecą do Moskwy.
Można? Można!
Dźwięczny byłbym za komentarz kogoś, kto zna francuską edukację. Mnie wychodzi, że oni tam po 1. klasie naszego liceum decydują o swojej dalszej drodze życiowej, czy chcą na studia, a jeśli tak, to na jakie, a jeśli nie, to mniej więcej do jakiej roboty. I się 2 lata przygotowują do matury, w ostatniej klasie ucząc się już praktycznie wyłącznie pod maturę, co oznacza, że mnogą nie mieć ani matematyki, ani francuskiego, co w głowie mojej bogoojczyźnianej się nie mieści.
Sztuczny pisze dalej rzeczy zatrważające (pisownia oryginalna):
Od reformy matma wybiera tylko 20-30% uczniów (spadek z 60%), więc szkoły dostosowują się, ale nadal 80-90% przyjętych ma matmę. Bez niej <10% szans w topowych szkołach.
plus komentarz, że bez matmy można się dostać na politechniki, jeśli ma się rewelacyjne wyniki np. z fizyki i informatyki.
Podsumowując, „Edukacja to system, Kamilu”.
Zgadzam się z tym co pisze @belferxxx na temat polityki edukacyjnej.
U nas oświata nastawiona jest na ilość, by jak najwięcej miało wykształcenie średnie i wyższe. Jednak jest to możliwe gdy obniża się poziom wymagań.
Chiny skupiają się na tych bardzo zdolnych i wybitnie uzdolnionych, bo wiedzą, że z jednego wybitnie uzdolnionego będzie więcej korzyści dla społeczeństwa niż z tysiąca miernot po WSGnG.
@PR
Akurat edukacja we Francji już dawno zeszła na psy – nawet, a wręcz szczególnie, na takich „uczelniach” jak Sorbona…. 😉 To już lepiej brać europejskie(!) przykłady z UK czy Niemiec … 😉
@PR
Nie wiesz – nie pisz. Matematyka JEST obowiązkowa w IB (na poziomie NAJNIŻSZYM już są CAŁKI i MACIERZE wymiarze propedeutycznym, ale jednak), których w PL nie ma WCALE. Jest też, o dziwo, obowiązkowa w NIEMCZECH – całkiem spory kraj na zachód od PL … 😉 Matematyka jest też obowiązkowa w egzaminach SAT w USA ( to spory kraj – dokształć się … 😉 ]
@PR
PR Francja nie jest dobrym przykładem, bo to jest społeczeństwo klasowe. Jeżeli ktoś urodził się w blokowisku na biednych przedmieściach, to nie przeskoczy do najlepszych dzielnic Paryża.
Polacy w wielu krajach są czymś zachwyceni, podoba im się np.system szkolny, ale nie do końca wiedzą co się za tym kryje. To tak jak z tekstami Polaków, których dzieci w UK chodzą do publicznej szkoły w mundurku i zachwycają się mundurkami, wypisują w internetach jakie to super równościowe, a jest przeciwnie, dziecko w mundurku ma wypisany status społeczny swojej rodziny, to jaki jest mundurek pokazuje klasę społeczną. Każda klasa społeczna ma szkoły dla swoich dzieci.
A co do matematyki, u nas jej brak na egzaminie byłby upadkiem. Szkoła zawala dzieci nauką pamięciową, zakuć, zdać, zapomnieć, im więcej kartkówek pamięciowych, tym mniej z tego zostaje. Fizyka praktycznie nie istnieje, mało godzin, mało fizyków, podyplomówki. Matematyka zostaje jedynym przedmiotem, który wymusza myślenie, a nie zakuwanie, a egzaminy wymuszają to, że nie można w szkole jej totalnie olać. Nie znaczy to, że wszystko z nią w porządku, rynek korepetycji jest dowodem patologii. Ale bez matematyki na egzaminie szkoła byłaby zakuwanką do testów pamięciowych. Lepiej jednak w tej sprawie spoglądać w kierunku azjatyckim, gdzie jest nacisk na matematykę i przygotowanie ludzi do świata technologii i AI. Bez matematyki na egzaminie w szkołach matematyków już by nie było, godzinki dostawałyby koleżanki po podyplomówce.
Sztuczny pisze, że w Niemczech co land, to inna edukacja i inna matura , i ja mu wierzę, to piękne pokłosie hitleryzmu.
Pisze dalej, że matematyka jest na maturze obowiązkowa tylko w Bawarii (tylko do tego roku), Saksonii i Hesji. Mimo tego (chyba) wszędzie pojawia się na świadectwie, bo do wyniku maturalnego zwykle wlicza się, z odpowiednimi wagami, oceny z ostatnich 2 lat nauki. Dlatego w landach, w których egzamin z matematyki jest obowiązkowy, uczniowie w sensie średnim na maturze wypadają gorzej od tych, których ocena wynika wyłącznie z ocen szkolnych.
Świat jest piękny w swej złożoności i różnorodności!
Tak oto prosta kwerenda daje podstawę, by przypuszczać, że co kraj, to maturalny obyczaj. Ci, którzy jako jedyni spośród badanych mają obowiązkową maturę z matematyki po co najmniej 12 latach nauki, czyli Polacy, nie potrafią zrobić ani airbusa, ani opla, ani samolotu transportowego Antonowa (Ukraińcy zdaje się że kończą edukację powszechną szybciej niż my – i wcale z tego powodu nie są głupsi).
O ile mi wiadomo, SAT nie jest egzaminem obowiązkowym. Porównywanie go z naszą maturą w kontekście obecnej dyskusji jest sporym nadużyciem intelektualnym.
Część uni amerykańskich wciąż wymaga wyniku SAT, ale część go, no wiadomo, ciepłym. Np. Berkeley https://www.admissions.berkeley.edu/application-faqs/
Co Stan, to Borys, a co Borys, to obyczaj!
@PR
A to, że uczniowie lepiej wypadają w landach, w których liczy się tylko ocena z matematyki, bez egzaminu-o czym świadczy?
Że oceny są niemiarodajne, można mieć dobre i nie umieć.
Potrzebujemy takiej ściemy?
A to już ją mamy z fizyką i chemią w SP. W rekrutacji liczy się ocena, egzaminu nie ma. Uczniowie idą do mat/fizu albo biol/chemu i okazuje się, że bez korków ani rusz.
@PR
Ukraińcy KOŃCZYLI, bo mają ciągle lekko zmodyfikowany system RADZIECKI. Podobnie Antonowa nie skonstruowali Ukraińcy (zwłaszcza banderowcy z b.polskich Kresów!) tylko zamieszkali na terenie dzisiejszej Ukrainy(większość rosyjskojęzycznych!) ludzie RADZIECCY, zwłaszcza radzieccy Żydzi … 😉
@PR
W USA nie ma matury w większości stanów. Tam jest zdecentralizowany system(u nas też by się przydał!), ale jeśli chcesz iść na UCZELNIĘ inną niż dającą, jak Twoja, SWGnG, tylko PAPIER zwany dyplomem, to SAT musisz zdać – są 2 poziomy – właśnie matematyka i angielski na pierwszym i wybrane przedmioty (do których może należeć też matematyka!) na drugim. W PL matura jest potrzebna WYŁĄCZNIE do rekrutacji na studia, możesz się zadowolić świadectwem UKOŃCZENIA LO bez matury. FUNKCJONALNIE więc SAT odpowiada naszej maturze… 😉 Włącz MYŚLENIE, wyłącz AI … 😉
Już Konfucjusz pisał –
” Słyszę i zapominam.
Widzę i pamiętam.
Robię i rozumiem ”
Zapamiętujemy:
10% z tego, co słyszymy
20% z tego co widzimy
40% z tego, co o czym rozmawiamy
90% z tego CO ROBIMY.
Wynika z tego, że najbardziej efektywną jest nauka poprzez pracę
Zatem nie ZZZ ale rozwiązywanie zadań ( im więcej tym lepiej się utrwala) , robienie projektów i ich wykonanie – najlepiej zespołowo.
W końcu szkolimy nasze dzieci i wnuki aby mogły kontynuować naszą pracę i przejdziemy na emeryturę.
Cieszę się, że Kielce dorównały poziomem oferowanego wykształcenia Uniwersytetowi Kalifornijskiemu w Berkeley. Cudze chwalicie, swego nie znacie.
@Róża Oczywiście, zero zaskoczenia. Gdyby tam jeszcze był jakiś ranking Perspektyw, który uwzględniałby „współczynnik sukcesu” w rekrutacji na studia, to bylibyśmy świadkami ogromnej inflacji ocen końcowych.
Przyjmijmy, że matura rzeczywiście sprowadza się do uniwersalnego egzaminu wstępnego na studia. W takim przypadku jej ulokowanie w systemie edukacji, z zachowaniem jej obecnego kształtu, jest absurdalne. Naprawdę osiągnięcia tego samego, uniwersalnego progu na maturze należy wymagać od kandydatów na pielęgniarstwo, filozofię, kosmetologię, pomoc stomatologiczną, matematykę, ochronę mienia, instrumentalistkę, robotykę, informatykę, bibliotekoznawstwo, rybactwo, pożarnictwo, ochronę środowiska, medycynę, reżyserię, aktorstwo, wokalistykę i prawo?
Więc pytanie, czy walka o obowiązkową matematykę na maturze to bój o „przyszłość Polski” (w której, jak można się domyślić po lekturze blogowego klasyka, i tak wszystko, co oryginalne, wymyślili komuniści i Żydzi), czy też o pozycję matematyków w szkolnej hierarchii. Przecież po zniesieniu obowiązkowej matury z matematyki, ta dla sporej części uczniów prędzej czy później stanie się jednym z michałków.
@belferzyca
Robienie projektów, najlepiej zespołowo to jest w reformie.
Ale nauczyciele tego nie chcą. Protestują. Nie podoba im się. Wolą „nauczanie” za pomocą kartkówek zzz.
Może belferxxx wytłumaczy dlaczego.
Róża
30 listopada 2025
16:15
Ja wytłumaczę. Kartkówki są proste jak gotowce. Projekty wymagają dodatkowego zaangażowania nauczyciela. Przy czym nie chodzi tu nawet o sam czas, ale i zmianę sposobu myślenia.
Nauczyciele w szkołach powiatowych mają dość. „Gdy dostaję wiadomość od rodzica, to od razu boli mnie brzuch” https://walbrzych.wyborcza.pl/walbrzych/7,178336,32423954,nauczciele-w-szkolach-powiatowych-maja-dosc-gdy-dostaje.html
Jeden z komentarzy:
30 lat pracy w szkole, teraz jestem na urlopie dla poratowania zdrowia – bo nie dało się wytrzymać. Po urlopie wracam na rok – i żegnaj szkoło. Nie mam ochoty być traktowany jak śmieć przez prawie wszystkich – dzieci, ich rodziców, kuratorium, ministerstwo.
Gospodarzu, czy w szkołach wielkomiejskich, np. łódzkich, prestiż zawodu, autorytet nauczyciela w ciągu ostatnich 20 lat też podzieliły los fortepianu Szopena? Miewa Pan lub koleżanki z pracy bóle brzucha przed otwarciem Librusa?
Na przykład U Berkley opublikował raport wyjaśniający, dlaczego podczas rekrutacji nie korzystają z testów SAT, https://escholarship.org/uc/item/8xr218pj#main
(„Why the SAT is a Poor Fit for America’s Public Universities”).
Znajdujemy tam ciekawe argumenty.
Na przykład, że to, jak ktoś sobie radzi na pierwszym roku studiów koreluje nie tylko z wynikiem SAT (u nas: matury), ale i statusem społeczno-ekonomicznym studenta. Przy czym korelacja między wynikiem egzaminów wstępnych a statusem materialnym rodziny oraz wykształceniem rodziców jest znacznie większa, jeżeli rekrutację oprze się na SAT niż na ważonej średniiej z ocen szkolnych (GPA).
W warunkach polskich z pewnością występuje podobne zjawisko: zamożnych rodziców stać na korki i zajęcia dodatkowe, np. kursy językowe. Stać na wychowywanie swoich dzieci bez posyłania ich w pole do roboty.
Skąd wniosek, że w warunkach powszechnego zjawiska korepetycji, egzamin maturalny nie jest i nie może być obiektywną miarą czyichś zdolności do studiowania.
A są w tym dokumencie jeszcze inne argumenty. Że np. misją uczelni publicznej jest zapewnienie mobilności społecznej. Czyli wyrównywanie szans.
@Płynna rzeczywistość
Zdarzają się podobne sytuacje, choć nie w takiej skali, jak opisane. Widziałem płaczące koleżanki z powodu zachowania rodziców uczniów. Bywa jednak też odwrotnie, rodzice wspierają, tworzą się szczególne więzi między nauczycielami i rodzicami. Lepiej nie generalizować.
Pozdrawiam
Gospodarz
@PR
No więc właśnie. To nie MEN jest przeciwne pracy projektowej/zespołowej, więc belferzyca/mąż belferzycy apel powinien kierować do nauczycieli.
A co do tego artykułu – pokazuje jakąś część prawdy.
Tam są takie elementy, na które pewnie nie zwrócił Pan uwagi – np.nauczycielka przestraszyła się ewentualnych konsekwencji po tym jak „odruchowo podeszła i potrząsnęła” uczniem, który wygłupiał się podczas śpiewania hymnu. No tak, nie można odruchowo uczniami potrząsać, dziwne prawda, że w szkole nie ma miejsca na takie „odruchy”, czarna rozpacz.
Jeżeli pyta Pan gospodarza – w liceach jest inaczej (grzeczniej!), w podstawówkach inaczej.
Z jednej strony SP została sprowadzona wyłącznie do ocen, stawianych tam w chorych ilościach, kartkówek, sprawdzianów, dzieci się ciągle testuje.
Nauczycielki oczekują od rodziców dopilnowania dzieci, a to dopilnowanie ma polegać na nauczeniu i odpytaniu. Naprawdę taka jest mentalność, dobry rodzic to ten co wszystkiego dopilnuje, do każdego sprawdzianu przygotuje, nawet się z tym nie kryją, rodzic ma „pomóc” czyli w praktyce nauczyć. Dzieci są zestresowane ciągłym ocenianiem i testowaniem. Masa dzieci jest na korepetycjach w SP. Rodzice są w stanie ciągłej irytacji, wracają po pracy i wiedzą, że czeka ich druga praca – zabawa w nauczyciela. Dzień w dzień, z weekendem włącznie, bo testy są prawie codziennie. Jakby poczytał Pan jakiekolwiek, gdziekolwiek komentarze rodziców, to wynika z nich to samo – dziecko nie uczy się w szkole, w szkole jest tylko sprawdzane to czego nauczył rodzic albo korepetytor, to jest powszechny odbiór szkoły.
SP zmieniła się bardzo, wbrew przekonaniom nauczycieli – na gorsze.
A rodzice – też. Jak powstały szkoły prywatne, to wiadomo było, że tam się bardziej zwraca uwagę na dziecko, łatwiej o dobre oceny, a rodzice z nauczycielami mają stosunki partnerskie, dogadują się. I rodzice postanowili, że w publicznych też tego chcą, ale w publicznych to nie wyszło. Rodzice są chamscy, obcesowi, mówią do nauczycielek jakby wściekłym tonem pokrzykiwali na niegrzeczne dziecko. Na zebraniach zgłaszają żądania, zazwyczaj całkowicie z d…, chcą zarządzać każdym drobiazgiem, rzeczami bez znaczenia oraz chcą zarządzać tym co kiedy i jak ma nauczyciel robić w kwestiach zasadniczych.
Są bezwstydni i bez poczucia obciachu. Przychodzi rodzic na zebranie i zaczyna pokrzykiwać, że jego dziecko nie ma nic w zeszycie do matematyki, inny się przyłącza, trzeci nieśmiało mówi, że jego dziecko ma dużo, po prostu ci co nie mają najwyraźniej nie robią na lekcji zadań, wtedy krzyczący dochodzą do wniosku, że to wina pani, pani ma chodzić po klasie i pilnować czy każde dziecko ma w zeszycie każde zadanie zapisane. W tym miejscu dodam, że część z dzieci chodzących na korepetycje ma wywalone na robienie zadań na lekcji, bo one „robią z panem na korepetycjach”.
Niektórzy rodzice piszą wiadomości w dziennikach elektronicznych chamskim, zaczepnym, pełnym pretensji tonem, nie potrafią pisać tonem rzeczowym i grzecznym.
Dzieci naśladują rodziców, część jest obcesowa i chamska. Nie chodzi mi o to, że nie są potulne, posłuszne. Są chamskie i tak samo niekomunikatywne jak rodzice. Rodzic jak już dotrze do tego, w którym miejscu jest problem, to oczekuje od nauczyciela, że to on zmieni swoje postępowanie i dostosuje się do tego, że dziecko czegoś nie robi. Nie zapisuje w zeszycie – to niech nauczyciel go zmusi. Rodzic dziecka nie zmusi.
Rodzice mówią przy dzieciach o nauczycielach wszystko co im przyjdzie do głowy w chwilach wściekłości, a wściekłość to częsty stan w związku ze szkołą, dzieci przychodzą z tym potem do szkoły.
Nauczyciele charyzmatyczni, dobrzy merytorycznie i odporni psychicznie dobrze sobie z tym wszystkim radzą. Potrafią ustawić relacje, granice.
Problemem jest to, że z założenia coraz więcej rodziców ma nastawienie do nauczycieli awanturnicze. Do awantur szykują się na grupach rodzicielskich, bo każda klasa ma swoją grupę rodzicielską, służącą do kłótni między rodzicami oraz planowania akcji – na zebraniu „trzeba to zgłosić” – czyli z góry przeważnie wiadomo czego będzie dotyczyć zebranie. Nauczyciel jeszcze nie wie, ale rodzice wiedzą, to oni je poprowadzą.
Wciągnięcie rodziców do odpowiedzialności za przygotowanie dzieci do sprawdzianów, odrabianie zadań, wysyłanie im wiadomości co przynieść, z czego sprawdzian – spowodowało, że rodzice tak bardzo weszli do szkoły, że nie potrafią sobie powiedzieć stop.
I to się nie zmieni, dopóki szkoła będzie kręciła się wokół ocen i świadectw z paskiem, a nauczyciele nie przyjmą do wiadomości, że rodzic nie jest od uczenia dziecka, jest od tego, żeby być rodzicem, a nie nauczycielem przedmiotów szkolnych. Niech uczy ścielenia łóżka i krojenia chleba, bo jak bawi się w nauczyciela, to potem z tej roli nie potrafi wyjść. A im gorzej radzi sobie z tą rolą, tym bardziej awanturniczy się robi, bo jest sfrustrowany.
@PR
PR opowiem Panu coś jeszcze odjechanego.
Na jednym z zebrań we wczesnych latach szkolnych mojego dziecka rozpętała się awantura. Dwie matki rzuciły się na nauczycielkę, że „nasze dzieci” nic nie robią, mają mało w zeszytach, nie piszą w ogóle czegoś tam co dzieci ich koleżanek z innych szkół robią już od dwóch miesięcy, i co to w ogóle za poziom itp. Dwie inne im przytakiwały dorzucając od czapy jakieś uwagi, cała czwórka rozkręcała się, reszta rodziców milczała (zdecydowana większość zawsze milczy), pretensje były coraz głośniejsze, wrzaskliwe i bardziej oskarżycielskie, nauczycielka robiła się coraz bardziej blada, wyglądało to na jakieś grupowe znęcanie się. Siedziałam w takiej grupce, gdzie była jedna mama nienauczycielka i dwie mamy, które pracowały jako nauczycielki. I tak patrząc zszokowana na tę akcję spytałam tych matek – To teraz tak się mówi do nauczycieli? Dlaczego nikt nie reaguje, co to k… ma być? A one pokiwały smutno głowami i powiedziały, że tak, tak to teraz wygląda. Obie z tą mamą nienauczycielką byłyśmy zaskoczone.
Ale potem jak już byłam zakolegowana z tymi mamami nauczycielkami zauważyłam, że one też ciągle coś zgłaszają, chcą zmieniać, przestawiać i ingerować. Jedna grzecznie, druga nie, druga miała manię pisania wiadomości w librusie, gdzie tam sobie żądała wyjaśnień czemu ocena taka, nie inna, plus trochę nieprzyjemnych komentarzy. Pokazywała mi notorycznie te wiadomości, chciała, żebym je akceptowała lub poprawiała na bardziej „skuteczne”, ja się nabijałam i mówiłam – znowu?
nie no, po co ty wypisujesz te głupoty, na dodatek styl i ton może rozgrzać do czerwoności te nauczycielki.
Nie rozumiała co złego widzę w tonie, dlaczego pomysły pisania uważam za durne.
A ich aktywność nie wynikała ze złej woli (podobnie jak innych rodziców), tylko one były do tego przyzwyczajone, że tak się teraz w szkole robi, wtrąca, pisze, zgłasza, chce wyjaśnień.
I w wielu klasach tak jest, że to matka nauczycielka daje się we znaki aktywnością, powołuje na przepisy, statuty, wytyczne kuratoriów oraz często na to, że „u niej w szkole jest inaczej”. To czym są zmęczone w miejscu pracy, jakoś odruchowo przenoszą do szkoły własnego dziecka.