Paradis Hartmanis

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Jak mawiał pewien średniowieczny poeta paryski, „dopóki ziemia kręci się… daj każdemu po trochę, i mnie w opiece swej miej”. No właśnie. To moje trochę, o które modlił się dla mnie Villon, to mój mały paradis Hartmanis. Mam jego wizję ustaloną od lat.

Oto w moim raju jest wielkie łóżko, a w tym łóżku ja sam. Wokół mnie poduszki, książki lub czasopisma (lubię!), laptopy, tablety, komórki i piloty. Na wprost mnie wspaniały telewizor z trzystoma kanałami. Okno lekko uchylone. Słychać ptasząt świergot (nie za głośno). U wezgłowia stolik, a na nim patera z owocami i ciastkami, tudzież napojami niewyskokowymi (niepijący jestem). Służba na dzwonek. Wstaję trzy razy dziennie. Rano wychodzę na rajskie piazza, morską bryzą owionięte, celem zjedzenia śniadania, wypicia kawy i poczytania Wyborczej. Do kawusi papierosek (typu slim, mentolowy – to chyba nie jest w UE). Koło drugiej udaję się na obiad do restauracji, gdzie spotykam się z którymś z niezliczonych przyjaciół, opowiadających mi zajmujące historie i zapewniających, że wyglądam coraz młodziej i szczuplej. Trzeci raz wychodzę wieczorem – na spacer nad morzem i bulwarami, zakończony lekką kolacją, w przygodnie poznanym towarzystwie. Od czasu do czasu także teatr. O północy idę spać i śpię snem sprawiedliwego do ósmej dnia następnego. Mam też obowiązki – muszę karmić świnki morskie czy coś w tym stylu, aby bez reszty nie utracić kontaktu z rzeczywistością. Majątku żadnego nie posiadam – zadowalam się kartą kredytową, która spłaca się automatycznie z konta, na które nie mam powodu zaglądać.

Oczywiście w raju również pracuję, bo inaczej czułbym się darmozjadem. Jednak moja praca jest zupełnie inna niż dziś. Koniec z gadaniem do ścian. Koniec z bólem gardła i zmęczeniem po całym dniu zajęć. Koniec z udręką pisania. Interesanci dzwonią, a ja (jak mi się zechce), udzielam wiekopomnych odpowiedzi, za które otrzymuję wielkie dzięki i sowite honoraria. Są to rozmaite porady i komentarze, a także filozoficzne dygresje – wszystko bardzo starannie i z uszanowaniem publikowane w sieci i komentowane. Generalnie więc udzielam posłuchań i wywiadów, dzieląc się opiniami, za które nie biorę żadnej odpowiedzialności. Oczywiście, wszystko dla dobra ojczyzny. Felietony dla Polityki z sentymentu utrzymuję – pisze sekretarz, ale sam poprawiam.

I wszystko to raczej przez telefon. Żeby jednak nie stwarzać wrażenia zamknięcia w wieży z kości słoniowej, czasami wpuszczam do swego obszernego gabinetu jakąś telewizję na parę „setek” o tym czy o tamtym. Pogwarzę z panią od make-upu albo z kamerzystą, aby było wiadomo, że jestem skromny i normalny. Zresztą o mojej normalności krążą wręcz legendy. Ktoś mnie widział w autobusie. Ktoś dał słowo, że sam kupowałem gazetę.

Co by tu jeszcze? A, może bym się czasem gdzieś przejechał? Dajmy na to raz w miesiącu jakieś przewietrzenie. Paryż, Peloponez, czasem coś w kraju, jak Sopot. Wielkie muzea, cuda natury, kolejką na jakąś górę (wszak kocham góry). Byle nie za długie loty, bo mnie męczą. Co do Warszawy, to proszę nie częściej, niż raz w miesiącu – i zawsze na coś z dobrym cateringiem (odbiór jakiejś nagrody w Agorze albo w Polityce itp.).

Cateringi i Paryże są w dobre, ale w domu najlepiej.  To znaczy w łóżku. W moim raju jest wielkie łóżko. Aha, już mówiłem.

Jak widzicie, nie oczekuję wiele od raju. Niepotrzebny mi Bóg ani anioły. Prędzej już hurysy, byle nie w nadmiarze. Żadnych wizji uszczęśliwiających ani świętych obcowania. I nawet nie musi trwać wiecznie. Ot, parę lat. A potem, jak się znudzi, chętnie bym zapadł się nicość. Bez żalu. Jakaś pigułeczka, ot, cywilizacja śmierci na własny użytek. Skromny jestem. Zawsze mi to mówiono.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Kultura na weekend. Odc. 243

Dlaczego wysiedzieliśmy w kinie na filmie o „Minecrafcie”. I co z niego wynieśliśmy.

Bartek Chaciński

No to teraz wy. Jakie są wasze raje?

 

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj