Braun idzie. I kto jest temu winien?

Takie pytania zwiastują jedną tylko odpowiedź. Tak, my wszyscy, społeczeństwo jako całość. To, że przez lata budowana na antysemityzmie cyniczna kariera Grzegorza Brauna gwałtownie przyspieszyła, jest następstwem rosnącej koniunktury na ksenofobię, rasizm, a zwłaszcza właśnie na antysemityzm.

Braun ostrożnie rozpoznawał teren, z roku na rok pozwalając sobie na więcej. Tu zrobił awanturę, tam najście. Wreszcie sięgnął po przemoc fizyczną. Od jakiegoś czasu używa jej regularnie – ostatnio miało to miejsce 10 lipca w Jedwabnem, gdzie jego bojówka pośród agresywnych wrzasków profanowała miejsce pamięci i demolowała uroczystości rocznicowe. Doszło do próby zaaresztowania busa i samochodu, a celem ataku był m.in. rabin Michael Schudrich.

I co? I nic. Rzecz jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia stała się faktem. A fakt staje się „nową normalnością”, jeśli nie umiemy na niego zareagować. Dziś Braun „szokuje” negowaniem istnienia komór gazowych. „Szokuje” w cudzysłowie, bo właśnie wcale nie szokuje. I to nie dlatego, że już przywykliśmy do Brauna, lecz dlatego, że ogromna większość społeczeństwa go akceptuje jako element życia publicznego, a elity nie mają żadnych narzędzi, aby choćby sformułować diagnozę sytuacji.

Nie mają narzędzi, bo są tchórzliwe i boją się własnego cienia. Słowa „faszysta” czy nawet „antysemita” nie przechodzą im przez gardła. Może dlatego, że ktoś, kto nazwie Brauna antysemitą, a nie daj Boże faszystą, zbierze tysiąc razy więcej hejtu, niż znaleźć można krytyki samego Brauna. Ale to nie wszystko. Sprawa jest poważniejsza i głębsza.

Rzecz w tym, że w naszym społeczeństwie temat antysemityzmu jest tabu. Mówienie o nim, a już w szczególności otwarte potępianie antysemityzmu wywołuje o wiele większą agresję niż samo rozpowszechnianie antysemickich treści. Tak, zaszliśmy aż tak daleko. Strzec się musi ten, kto walczy z antysemityzmem, a nie ten, kto znieważa i tępi Żydów. W zasadzie publiczne funkcjonowanie jako Żyd wymaga składania od czasu do czasu jasnych deklaracji, że nie popiera się poglądu, jakoby w Polce panował antysemityzm. Kto spełni ten warunek, a jednocześnie w kontekście stosunków polsko-żydowskich w czasie wojny będzie powtarzał mantry o „jednym kraju, w którym groziła śmierć za pomaganie Żydom”, i o drzewkach w Yad Vashem, których Polacy mają wszak najwięcej, ten może liczyć na publiczną sympatię.

Bo tam, gdzie jest wielu antysemitów, tam też rośnie zapotrzebowanie na „dobrego Żyda”, będącego żywym dowodem na to, że żadnego antysemityzmu nie ma. Bo któż jak nie Żyd może być większym autorytetem w tej sprawie? W zasadzie jest to jedyna rzecz, w której Żyd może być autorytetem. Niestety, wielu jest takich, którzy zdecydowali się wybrać karierę „dobrego Żyda”.

Inni jednakże nie. Gdy Żyd mówi o antysemityzmie, to znaczy, że „skarży się”, „jest niewdzięczny”, „histeryzuje”, „nie zauważa cierpienia Polaków” albo w ogóle „pluje na Polskę”. Nie mówiąc już o tym, że „myli antysemityzm z krytyką Izraela”. W repertuarze współczesnych antysemitów znajduje się rytualne oburzanie się na zarzut antysemityzmu, połączone z oskarżaniem Żydów o zniesławianie pod tym względem Polaków.

Ta strategia retoryczna jest tak skuteczna i tak dobrze działa jako mrożący wszelką chęć na zabieranie głosu moralny szantaż, że w zasadzie antysemici mogą robić, co chcą. Gdy ktoś nazwie ich antysemitami, po prostu podnoszą larum. W ten sposób obrócili na swoją korzyść jedyną realną zdobycz trwającej od czasów powojnia kampanii przeciw antysemityzmowi, czyli publiczne ustalenie, że antysemityzm jest czymś złym. Kto by się spodziewał, że antysemici wymyślą sobie taką przewrotną strategię, że najgłośniej będą krzyczeć, że nie są żadnymi antysemitami, a do Żydów będą mieli nowy, całkiem świeży zarzut: że wszystkich wokół siebie oskarżają o antysemityzm, szantażują tym epitetem, a sami w Gazie…

Braun pewnie nawet nie zadaje sobie pytania, czy w jego łajdackiej ględzie, upozorowanej na dyskurs wykształconego ziemianina z początku XX wieku, są jakieś elementy prawdy. Realizuje swój projekt kariery i jest w tym dobry. Wie, że mu na to pozwalamy, bo jesteśmy za słabi, aby się przeciwstawić. Uwiedziony przez jego charme zastęp patriotów ma w głowach tyle antysemickich klisz i uprzedzeń, a przede wszystkim jest tak doskonale impregnowany i odporny na wszelką wiedzę o Żydach i historii, że nie ma już najmniejszych szans na to, aby cokolwiek zmieniło odkłamywanie Braunowych łgarstw i wszeteczeństw.

Nie to jest jednakże głównym problemem. Brunatnej fali, która zawisa na Polską i zapewne w ciągu kilku miesięcy przełamie bariery oddzielające hejt od fizycznej, ulicznej przemocy, nie powstrzyma oddziaływanie na ludzi czekających tylko na okazję, aby poczuć euforię i moc, jaką daje bezkarne rozpanoszenie się ze swoją nienawiścią i frustracją. Powstrzymać ją może jedynie wysokie morale państwa i jego organów, a to z kolei zależy od elit politycznych i od elit w ogóle. Tymczasem lęk przed zarzutem o zniesławianie Polaków (jako antysemitów) jest tak silny, że w zasadzie ani polityk, ani prokurator, ani sędzia nie jest w stanie nazwać rzeczy po imieniu i się do niej odnieść jak należy, wedle prawa i własnych kompetencji.

Jest nawet gorzej. Polska jest krajem, w którym nawet elity nie bardzo orientują się w rozmaitych przejawach antysemityzmu, a w konsekwencji potrafią bezrefleksyjnie powielać elementy antysemickiej retoryki. Gdy Braun kwestionuje istnienie komór gazowych, to wiedzą, że kłamie i że to kłamstwo jest podłe, a w teorii nawet ścigane przez prawo. Nie wiedzą jednak, czemu właściwie to kłamstwo ma służyć. Nie widzą jasno całego tego ciągu retorycznego: podli Żydzi wyolbrzymiają „swój Holokaust”, żeby umniejszać cierpienia Polaków i oskarżać ich o współudział, a potem żądać odszkodowań. Niby coś wiedzą o antysemityzmie i jego strategiach, ale nie za wiele. W konsekwencji wydaje im się, że problem jest wyolbrzymiony. A tymczasem jest dokładnie odwrotnie – lęk i ignorancja sprawiają, że jest właściwie tabu.

A skoro jest tabu, to nawet ludzie dobrej woli i mający pojęcie o świecie myślą, że zgniły kompromis z prawdą historyczną, głoszący, że owszem, były pogromy i morderstwa, ale generalnie Polacy „zrobili, co mogli” i nie można im jako społeczeństwu niczego zarzucić, jest do zaakceptowania. Bo przecież zdania w rodzaju „Polacy zabili więcej Żydów, niż ocalili” są swego rodzaju przesadą. Tyle że w dziedzinie faktów nie ma miejsca na przesadę czy „niedosadę”. Fakty są, jakie są, i albo się je przyjmuje, albo nie. I właśnie ci sami, którzy nie potrafią jako politycy alarmować, że rośnie wielka bania antysemityzmu, nie potrafią jako policjanci zatrzymywać, jako prokuratorzy oskarżać, jako sędziowie – skazywać, gotowi są zamykać się w limbo jakichś zgniłych półprawd i niby-umiaru.

Braun szaleje, bo rozpoznał teren bojem i wie, że nic mu nie grozi. Bo nikt już nie podskoczy antysemitom. Po co się narażać, skoro i tak za chwilę eufemistycznie zwani neofaszystami bojówkarze przejmą w Polsce władzę? Nikt nie chce umierać za Jedwabne. A Żydzi? Cóż, zawsze mogą wyjechać do Izraela.

Reklama