Czy należy zlikwidować prywatne szkoły?

Pośród wielu szkód, które niefrasobliwe gorące głowy młodej lewicy wyrządzają ideom socjaldemokracji, jest wygadywanie andronów na temat szkolnictwa. Całe zastępy ideowo wzmożonych doktorantów i młodych doktorów, z racji młodego wieku najczęściej niemających nawet jednego dziecka w wieku szkolnym, wygłaszają w mediach nieznoszące sprzeciwu tyrady na temat potwornych nierówności, które lęgną się w szkołach, utrwalając wielkie społeczne niesprawiedliwości na pokolenia.

W skrajnych wypadkach rozumowanie przebiega następująco. Oto bogaci rodzice płacą za korepetycje albo w ogóle zabierają dzieci ze szkół, przenosząc je do lepszych szkół prywatnych, na czym tracą dzieci z mniej zamożnych rodzin, gdyż z tego powodu otrzymują gorszą edukację. Ale na tym nie koniec! Rodzice mający dzieci w prywatnych szkołach nie chcą finansować z podatków publicznej edukacji, przez co staje się ona coraz uboższa i gorsza, co dodatkowo pogłębia nierówności.

Te nonsensy prowadzą do postulatów zakazywania prywatnych szkół, co już się uskutecznia w krajach skandynawskich. Zagrożenie głupotą jest więc realne i trzeba na to odpowiedzieć.

Po pierwsze, nie jest prawdą, że finansowanie szkolnictwa publicznego jest mniejsze z powodu presji zamożnych podatników, naciskających na rząd, aby „z ich pieniędzy” nie wydawał tyle na szkoły. To bujda na resorach. Nie ma takich nacisków, za to prywatne szkolnictwo odciąża system publiczny, dzięki czemu jest w nim nieco więcej pieniędzy na jedno dziecko i klasy są trochę mniejsze. Podobnie jak w przypadku niepublicznej ochrony zdrowia – istnienie niepublicznych szkół jest wielką ulgą dla systemu.

Po drugie, nie jest prawdą, że szkoły prywatne z zasady są lepsze od publicznych – zwykle są, ale nie zawsze. Jakość szkoły nie zależy bowiem aż w tak wielkim stopniu od zasobów materialnych, jak od jakości kadry. W PRL szkoły były znacznie lepsze niż dziś, a jednocześnie nieporównanie uboższe. Pieniądze, droga młoda lewico, to nie wszystko.

Po trzecie, nierówności w wykształceniu wynikają głównie z czynników kulturowych i obyczajowych oraz z różnic indywidualnych pod względem wrodzonych talentów i chęci do nauki. Jeśli wiele dzieci z biednych i niewykształconych rodzin nie zdobywa dobrego wykształcenia, to nie dlatego, że bogacze zabrali swoje dzieci do prywatnych szkół, a szkoła publiczna była zła, lecz dlatego, że w ich rodzinach nie ceni się nauki i wykształcenia, a rodzice nie wspierają szkoły w wykształceniu ich dzieci.

Po czwarte, jeśli komuś przychodzi do głowy stosowanie wymuszających równość represji, czyli odruch psa ogrodnika, czym prędzej powinien zrobić rachunek sumienia albo przynajmniej liznąć etyki. Fakt, że niektórzy mają lepiej od innych, nie może być powodem ich szykanowania i nakładania na nich jakichś restrykcji, jeśli tylko nie osiągają owych korzyści kosztem innych, którym wiedzie się gorzej. Zamykanie szkół prywatnych, żeby tylko niektórym nie wiodło się lepiej i nie mieli lepszego startu, to jakieś bolszewickie horrendum! Kto zwalcza nierówności agresją wobec tych, którym powiodło się lepiej, ten nie tylko dopuszcza się jawnego gwałtu na sprawiedliwości, lecz w dodatku kompromituje ideę sprawiedliwości społecznej i całą lewicę. To nawet nie jest populizm. To czysta głupota, za którą naród karze lewicę w wyborach parlamentarnych.

Po piąte, obowiązuje nas konstytucja, a ta gwarantuje nam, że możemy prowadzić działalność gospodarczą, nie mówiąc już o swobodach natury politycznej i światopoglądowej. Zakaz prowadzenia szkół przez podmioty prywatne byłby najzwyczajniej w świecie pogwałceniem podstawowych praw obywatelskich.

Droga młoda lewico! To wspaniale, że niektórym powodzi się lepiej! Oby tylko ich liczba wzrastała! To wspaniale, że są nie tylko złe szkoły, lecz również te dobre – publiczne i prywatne! Oby ich liczba wrastała! I jeszcze jedno: nierówności nie da się mierzyć wyłącznie pieniędzmi. Zła szkoła może być bogata, a dobra biedna, jakkolwiek najlepiej, gdy jest i bogata, i dobra. Na dobrą szkołę musi się złożyć kilka rzeczy, na czele z dobrą kadrą. Ale z pewnością nie ma wśród tych rzeczy powstrzymania odpływu dzieci idących do szkół prywatnych. Apeluję o litość dla zdrowego rozsądku, a także o zaprzestanie nagonek na ludzi, którzy zarabiają kilkanaście czy dwadzieścia kilka tysięcy miesięcznie. A co, może wy byście nie chcieli tyle zarabiać?

Reklama