Martyrologia i kasa
Dzięki zdecydowanej akcji władz Polski i Niemiec, a także Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego udało się doprowadzić do odwołania kontrowersyjnej aukcji, na której zamierzano sprzedać w drodze licytacji ok. 600 artefaktów związanych z martyrologią ofiar nazistów. Aukcję miał przeprowadzić niewielki dom aukcyjny Felzmann, specjalizujący się w znaczkach i dokumentach. Energiczną akcję powziął min. Radosław Sikorski, który też w najbardziej zwięzłej formie wyraził sens protestu, pisząc, że „szacunek dla ofiar wymaga godności ciszy, a nie zgiełku handlu”. Wtórował mu niemiecki minister kultury Wolfram Weimer: „Dokumenty lub ekspertyzy nazistowskich sprawców, które zostały zaoferowane na aukcji, nie są przeznaczone do prywatnych kolekcji”. Jednym z obiektów wystawionych na sprzedaż był list więźnia Auschwitz – nie chodzi więc tylko o mające wartość archiwalną, lecz bynajmniej nie godne czci papiery wytwarzane przez hitlerowskich biurokratów. Polskie władze zapowiedziały starania o pozyskanie lub wykupienie tych przedmiotów, które wiążą się z Auschwitz i innymi niemieckimi nazistowskimi obozami z terenu Polski.
Z etycznego punktu widzenia, sprawa jest bardzo ciekawa i skomplikowana. Zapewne odruch oburzenia jest oparty na intuicji generalnie trafnej – giełda i handel nie licują z powagą i szacunkiem, jakiego domagają się świadectwa zbrodni i pamięć o ich ofiarach. Na prostym odruchu moralnym sprawa się jednakże nie kończy. Czy nam się podoba, czy nie, upamiętnianie ofiar zbrodni systemów totalitarnych i tyranii, łącznie z ofiarami Zagłady, ma i musi mieć związek z działalnością profesjonalną, a przez to również z rynkiem. Tak, również pamięć i upamiętnianie ofiar zbrodni ma swój „rynek”, czyli swoje aspekty ekonomiczne. I nie sprowadzają się one do publicznych dotacji na muzea, wystawy, publikacje i imprezy. Upamiętnianie jest bowiem nie tylko sprawą państw, lecz również podmiotów społeczeństwa obywatelskiego oraz osób prywatnych, a obieg artefaktów muzealnych, ich poszukiwanie, konserwacja i ochrona wymagają zabezpieczenia finansowego, prawnego i profesjonalnego. A skoro tak, to trzeba się pogodzić z tym, że ktoś czasem w tym obszarze coś zarobi, to znaczy osiągnie jakiś zysk innego rodzaju niż skromne wynagrodzenie budżetowe. I owszem, można powiedzieć, że w jakimś sensie korzysta wówczas na czyjejś śmierci.
Łatwo tu o uogólnienia i pomówienia. Grabarz „korzysta” na śmierci tego, kogo pochował. Pracownik oczyszczający z liści alejki w muzeum Auschwitz „korzysta” z faktu, że kiedyś był tu obóz koncentracyjny i obóz zagłady, profesor wygłaszający za wynagrodzeniem wykład o Zagładzie „korzysta” z tego, że miała ona miejsce. Nie, nie wszystko dzieje się w upamiętnianiu honorowo, bez wynagrodzenia i pod kontrolą instytucji publicznych. I o tym trzeba pamiętać, gdy chce się osądzać dom aukcyjny i jego klientów. Każdy przypadek jest inny i zapewne handel obozowymi artefaktami to nie to samo, co wygłaszanie wykładów i grabienie liści, lecz nie znaczy to wcale, że występująca tu różnica jest po prostu różnicą pomiędzy dobrem a złem.
Nie, z faktu, że ktoś sprzedaje list więźnia Auschwitz, nie można niczego wnosić o jego intencjach, poza tym, że godzi się na zarobek z takiego handlu. Podobnie prywatny nabywca – wcale nie musi nim kierować próżność ani inne niskie uczucie. Nie wiadomo, co mu w duszy gra A jak nie wiadomo, to powinniśmy zachować swoje domysły dla siebie.
W naszym odruchowym oburzeniu niedoszłą aukcją są pewne dwuznaczne moralnie czynniki. Otóż jesteśmy przekonani (ja również), że szczególnie ważne pamiątki tragicznej przeszłości powinny być własnością społeczną, a nie prywatną. Tyle że nie jest to jakiś pogląd bezwarunkowo obowiązujący. Musimy się pogodzi z tym, że są na świecie ludzie, którym prywatna własność i prywatna odpowiedzialność za artefakty mające walor historycznych relikwii wcale nie kojarzy się z uzurpacją, zawłaszczeniem i jakimś niegodziwym snobizmem. Tacy ludzie są i mają swoje racje. Mogą powoływać się na to, że gromadzą tego rodzaju rzeczy z należytym dla nich szacunkiem, konserwują je i udostępniają dla celów publicznej ekspozycji. Nie twierdzę, że podczas niedoszłej aukcji nie doszłoby do profanacji bezcennych z moralnego puku widzenia przedmiotów, lecz bynajmniej nie ma pewności, że tak by się stało.
Byłbym więc ostrożny w odsądzaniu Felzmanna od czci i wiary, a dokładnie od szacunku i powagi w obliczu ogromu niemieckich zbrodni, a podobnie też wstrzymałbym się od podejrzewania chętnych do zakupu listu ofiary Auschwitz, że chce się nim chełpić przed gośćmi podczas prywatnych biesiad we własnym domu.
Dokumenty związane z martyrologią narodów nie powinny być zbytnio rozpraszane, a przede wszystkim narażane na trwałe zniknięcie z przestrzeni publicznej (archiwów i muzeów), a zwłaszcza na zniszczenie. Trzeba więc kontrolować ich obieg i zachować czujność, gdy stają się lub mogą się stać własnością prywatną. I bardzo dobrze, że taką czujnością wykazały się polskie władze. Nie ma jednakże powodu, aby zaraz mówić o skandalu. Martyrologia i pieniądze to trudny związek, ale i tak nie do uniknięcia. A prywatna własność nie koniecznie jest „prywatą”.