Szlachetna Paczka i my

Ze wstydem przeczytałem raport o polskiej biedzie fundacji Szlachetna Paczka. Ze wstydem dwojakim, bo po pierwsze nie wiedziałem tego, co jako obywatel powinienem o swoich współobywatelach wiedzieć, a po drugie z powodu tego, że tak dobrze mi się powodzi. Biedny byłem jako student, ale tylko dlatego, żeby nie brać więcej od rodziców. To była taka bieda „z ubezpieczeniem”, trochę na niby. Zresztą wtedy większość Polaków biedowała i na nikim nie robiło to wrażenia. Dzisiaj robi, bo kraj się bardzo wzbogacił. Ale jakże nierównomiernie!

Właściwie nic o biedzie nie wiem – kiedyś podwoziłem „stopem” kobietę z dzieckiem, która jechała sto kilometrów do jakiejś zakonnicy, od której spodziewała się otrzymać 20 zł; zamierzała je wydać na „prepaidowy” prąd. Było to dla mnie wstrząsające i egzotyczne. Nawet nie wiedziałem, że są w Polsce takie liczniki.

Wielu z nas nic nie wie o biedzie. Z raportu tego i owego zaś dowiedzieć się można. Na przykład tego, że do dwudziesty lokal mieszkalny w Polce nie ma toalety. A przede wszystkim tego, że wedle rozsądnych kryteriów biedy (nie: skrajnego ubóstwa), biednych jest pięć milionów Polaków. To mniej więcej tyle samo, co Polaków jeżdżących co rok na zagraniczne wakacje. Biedny patrzy na ceny – na drobne różnice, na drobne podwyżki. Dla niego liczy się „każda złotówka”… na kilogramie. Będzi`e stał pół dnia  pod halą targową, by sprzedać coś za pięć złotych. Pójdzie na zupę do brata Alberta, a resztę głodu prześpi. Wiejski jarmark z chińskim badziewiem to jego galeria handlowa i jego Black Friday. Wino owocowe to jego prosecco. Żyje w swoim świecie, który dla nas nie istnieje, bo nie chcemy go znać. Tam gdzie my walczymy o swoje tysiące, on walczy o dychę. Emocje te same, tylko skala „biznesu” mniejsza. Na myśl, że sami moglibyśmy spaść do tej ligi, zamyka nam się mentalny kordon. Jak gdyby biedą można się było zarazić.

Z biedą jest bieda. Bieda dyskursywna. Dawniej było inaczej. Świat był tak biedny, że społeczny obowiązek, obejmujący i państwa, i prywatnych przedsiębiorców, w zasadzie ograniczał się do zapobiegania głodowi i bezdomności, zwłaszcza dzieci. Cały socjalizm w XIX w. był o tym, żeby dzieci nie umierały z głodu i zimna na ulicy. Dziewczynka z zapałkami była modelowy skojarzeniem dla słowa „nędza”, a moralizatorstwo „Nędzników” Hugo wyznaczało normę dla mieszczańskiego myślenia o biednych, zacofanych i moralnie zdegradowanych.

Dziś jest odwrotnie. Wina ludzi biednych jest tematem tabu, a ich krzywda oraz nasz obowiązek pomagania i solidarności jest niemalże wszystkim, o czym wolno mówić. Zakazane jest też mówienie o miłosierdziu, dobroczynności, a tym bardziej o litości. Zostaliśmy wpuszczeni w wąski kanał zalegalizowanego podejścia do biedy i kto się w nim nie mieści, ten co najwyżej może sobie nie „pomagać”. Jego rzecz. To źle, bo zakłamanie i hipokryzja niczemu dobremu nie służą. Nie ma sprawiedliwości bez prawdy, a prawda jest taka, że kategorie krzywdy, wykluczenia, solidarności i pomagania nie są wystarczające, aby pojąć przyczyny oraz naturę biedy i nierówności społecznych, a w konsekwencji skutecznie im przeciwdziałać – dokładnie tak samo, jak nigdy nie były wystarczające kategorie ciemnoty, niezaradności, upadku moralnego oraz współczucia i dobroczynności. Potrzebujemy ich wszystkich i pewnie jeszcze wielu innych, aby się rozeznać i przyjąć wobec biedy uczciwe i produktywne stanowisko.

Współczesna bieda ma inne oblicze. Nie chodzi o głód, lecz niedożywienie. Prawie nikt nie chodzi w podartych łachmanach, niemal wszyscy biedni mają dach nad głową, a ci, którzy go nie mają, mogą zwykle skorzystać z noclegowni. Zdarza się i w Polsce śmierć z nędzy, a najczęściej z połączenia nędzy i choroby (w tym alkoholowej), lecz nie ma już tego dojmującego kontrastu, typowego dla świata sprzed rewolucji 1905 r. – z jednej strony tysiące bogaczy, a z drugiej tysiące ludzi-szkieletów na  ulicach tych samych europejskich stolic.

Zmieniają się więc standardy i oczekiwania, a sprawa biedy nie jest już najczęściej sprawą życia i śmierci. Czego jest więc sprawą? Sprawiedliwości społecznej? Owszem, z pewnością. Ale to nie cały jej moralny sens. Bieda nie jest odrębnym i samoistnym zjawiskiem. Łączy się z wieloma innymi i tylko objęcie spojrzeniem i działaniem ich wszystkich pozwoli na sukcesywne i mądre zwalczanie ubóstwa. Owszem, jest i wyzysk, jest dyskryminacja i wykluczenie społeczne pewnych grup (na przykład Romów), jest zwyczajny zły los i nieszczęście samotności i choroby. Ale jest też złodziejstwo, przemoc, pijaństwo, a wreszcie lenistwo. Jest dziedziczona degradacja, prymityw i okrucieństwo, ale też pełne godności, schludne i czyste ubóstwo ludzi szlachetnych i dobrych. Biedny biednemu nie równy. Biedny może być bandziorem, pijakiem i nierobem, a może być dzielną zapracowaną kobietą. Może być niewinnym dzieckiem, schorowanym emerytem, byłym więźniem, których chce żyć uczciwie, lecz nikt nie podaje mu ręki. Może też być nastolatkiem wypuszczonym bez niczego z domu dziecka.

Różne też może być pomaganie i nie sprowadza się ono do dawania ryb bądź wędek. Można dawać coś i nie wymagać niczego w zamian. Można dawać pieniądze, a można dawać żywność albo przedmioty użytkowe. Można posyłać dzieci do szkół z internatem, a starców do domów opieki. Można tworzyć miejsca pracy chronionej dla niepełnosprawnych. Można tyle rzeczy. Tylko że żadna polityka społeczna nie zastąpi zwykłej ludzkiej dobroci. Takiej, która powoduje ludźmi wpłacającymi na Szlachetną Paczkę.

Polska kultura społeczna jest wobec biedy surowa. Cóż, prawie każdy pochodzi z rodziny, która całkiem niedawno była biedna. Mamy to w zbiorowej pamięci i właśnie dlatego jesteśmy na biedę nieczuli. Zamiast codziennego dzielenia się, wolimy załatwić sprawę sumienia i sprawę pomagania jakimś jednorazowym, tanim aktem, gdzie za kilka groszy możemy poczuć się szlachetnymi wrażliwcami. Najlepiej gdy będzie to datek na chore dzieci. One wszak nie piją, nie obijają się i nie kradną. Nasza dobroć spotyka się tu z niewinnością. Cóż może być lepszego?

Mimo że lubimy myśleć o sobie całkiem inaczej, to tak naprawdę  jesteśmy naiwni, nieudolni i samolubni w tym naszym pomaganiu na komendę, w wielkich zrywach, nakręcanych przez media. Dobre i to, ale przecież nie chodzi o takie kwoty i taką częstotliwość. Prawdziwe wspieranie potrzebujących musi kosztować. Każdego z nas, szczęściarzy z klasy średniej. Ne dziesięć i nie sto złotych rocznie. Nie będzie sprawiedliwości społecznej, jeśli Biedańsk, dwumilionowe miasto polskiej biedy, zostawimy na głowie państwa. Musimy część tego moralnego obowiązku, jakim jest wyciągnięcie ludzi z tego dołu, po prostu wziąć na siebie. Szlachetna Paczka to jeden ze sposobów.

Reklama