Hannah Arendt – jakże by się nam dziś przydała
Minęło właśnie 50 lat od śmierci niemiecko-amerykańsko-żydowskiej filozofki i eseistki Hannah Arendt. Żadna kobieta nie zaszła w filozofii tak wysoko i daleko – właściwie od samej Hypatii z Aleksandrii licząc. Cóż jednak znaczy kariera filozoficzna wobec tej niezwykłej pozycji „publicznej intelektualistki”, która dzięki swej charyzmie i mądrości umiała połączyć środowiska lewicowo-liberalne z konserwatywnymi i zjednoczyć elity całego świata wokół idei streszczającej się w słowach „nigdy więcej”. To ona pokazała, że zło polityczne rodzi się „niewinnie” i „banalnie”, a korzenie totalitaryzmu tkwią głęboko w tkance zepsutego i zdezintegrowanego społeczeństwa. Jej diagnoza była słuszna i wysłuchano jej z uznaniem i szacunkiem, choć nigdy nie brakowało Hannah Arendt krytyków, a nawet wrogów. Mimo to jej dzieło Korzenie totalitaryzmu utrwaliło, by tak rzec, standard międzynarodowy w interpretowaniu przyczyn hitleryzmu i stalinizmu, jednocześnie nadając faszystowskiemu pojęciu totalitaryzmu jego obecne, pejoratywne znaczenie. Oznacza ono militarno-policyjną dyktaturę monopartii, kontrolującej wszystkie instytucje, całą gospodarkę i media. I tu się nic nie zmieniło – właśnie taki zestaw politycznych „klocków” jest niezbędny, aby w warunkach nowoczesnego państwa mogła odrodzić się stara jak świat tyrania. Tyrania wszelako wzmocniona w tej współczesnej swojej formie możliwościami, jakie daje jej nowoczesna technologia stosowana w celach kontroli, inwigilacji, indoktrynacji i represji.
Arendt pamiętana jest głównie w trzech kontekstach: książki o totalitaryzmie, książki o procesie Adolfa Eichmanna oraz… romansu z Martinem Heideggerem. To ostatnie jest znamienne i w jakiś sposób niesprawiedliwe. Trudno zapomnieć o tym, że wybitny filozof, który miał okazać się zaprzedanym partii nazistą, jako profesor i ojciec rodziny uwiódł żydowską osiemnastolatkę. Choć było to na długo przed Hitlerem i Zagładą, to fakt, iż najważniejszy nazistowski intelektualista w taki właśnie sposób zetknął się z najważniejszą żydowską krytyczką żydożerczego nazizmu jest znamienny i przewrotny. Byłoby niestosowne snuć wokół tego jakieś historiozoficzne dywagacje – mamy wszak do czynienia z uwiedzeniem w zasadzie niedorosłej jeszcze dziewczyny przez dwa razy starszego od niej mężczyznę na stanowisku. Trwało to zresztą niedługo. Dziewczynie udało się wyrwać z tej niezdrowej relacji. Wyjechała z Marburga najpierw do Fryburga, a potem do Heidelbergu, pod skrzydła innego wybitnego filozofa, Karla Jaspersa. Jednak cała sprawa z Heideggerem na tym się nie skończyła. Ćwierć wieku później, w roku 1950, spotkali się znowu i odtąd znów byli w kontakcie. Bez wątpienia Hannah Arendt Heideggera kochała. Dlatego broniła go, do końca życia, głosząc, że uwikłanie Heideggera było wynikiem politycznej naiwności. Cóż, skoro mówiła to Żydówka, to pewnie wiedziała, co mówi… I chociaż nie mogła znać opublikowanych dopiero w roku 2014 notatek Heideggera ostatecznie przecinających dyskusję na temat szczerości jego zaangażowania w nazizm, to trudno nie obwiniać jej za ten dziwny globalny konsensus rozgrzeszający „wielkiego filozofa”.
Arendt miała życie barwne i ciekawe. Kilka lat dzieciństwa spędziła w Królewcu, potem był Berlin, Marburg, Fryburg i studia filozoficzne u nie byle jakich profesorów. W czasach hitlerowskich działała w żydowskich organizacjach, a prześladowania (łącznie z krótkotrwałym pobytem w więzieniu) wypędziły ją z kraju. Przez Czechosłowację trafiła do Paryża, gdzie pracowała w organizacji syjonistycznej, przerzucającej Żydów do Palestyny. W roku 1940 została internowana, lecz wkrótce pozwolono jej wraz z mężem Heinrichem Blücherem, działaczem Komunistycznej Partii Niemiec, wyjechać do Ameryki. Tam już została. Wykładała na uniwersytecie w Chicago, a potem w wywodzącej się ze słynnej neomarksistowskiej Szkoły Frankfurckiej nowojorskiej New School for Social Research. Pisała bardzo wiele – polityczne artykuły i eseje oraz filozoficzne traktaty. Wiele spośród jej książek weszło do kanonu literatury filozoficznej XX wieku, a reportaż z procesu Eichmanna, hitlerowskiego zbrodniarza pojmanego przez Mosad w Argentynie i sądzonego następnie w Jerozolimie, stał się jednocześnie hitem i klasykiem zaangażowanego dziennikarstwa.
Hannah Arendt była autorką niewygodną. Bez wątpienia była demokratką i wielką obrończynią politycznej wolności. Broniła praw kobiet i praw narodów do samostanowienia. Dezawuowała totalitarne ideologie i ostrzegała przed demagogią i despotyzmem. A przecież nie mieściła się w postępowej ortodoksji. Nie wahała się odbrązawiać żydowskiej martyrologii, wskazywać na koszty pełnej emancypacji kobiet w sferze politycznej i obyczajowej, a także pochwalać silne i sprawcze (a nie wyłącznie opiekuńcze) państwo, umocowane w aktywnej i myślącej wspólnocie obywatelskiej. Miała swoje fascynacje i idiosynkrazje, a nawet przez jakiś czas ulegała urokom stalinizmu, lecz w latach dojrzałych była już konsekwentna. Jej filozofia polityczna, bez wątpienia wolnościowa, jest przede wszystkim republikańska, a przez to niewolna od rysów konserwatywnych i elitarystycznych.
Zapewne najbardziej znaną kliszą wiązaną z nazwiskiem Arendt w tle jest „banalność zła”. Dziś sama w sobie, jak to klisza, jest ona banalna, bo też właśnie dzięki Arendt zrozumieliśmy, że diaboliczność zbrodni jest zbyt łatwym wyjaśnieniem, a prawdziwe jej źródła są niepokojąco bliskie codzienności, która jest i naszym udziałem. To się rodzi tu, pośród nas, gdy ogłupiane przez kompulsywną konsumpcję i kulturę masową społeczeństwo zaczyna się rozpadać. Jednakże zapewne największy wkład Arendt do filozofii politycznej wiąże się z jej analizami sfery publicznej i polityczności, którą postrzega jako przestrzeń działania – wolnej sprawczości, która jest czymś więcej niż współpracą, a nawet czymś więcej niż realizowaniem obranych celów przez światłych ludzi dobrej woli. Człowiek działający, człowiek wolny i sprawczy jest zawsze w centrum myślenia Arendt. Jej książka Kondycja ludzka jest pochwałą działania i tego etosu vita activa, który jakoś się nam w epoce nowoczesnej zagubił. Jest też pochwałą sprawczego indywidualizmu, będącego najpewniejszą podstawą autentycznego uspołecznienia.
Filozofia Hannah Arendt i jej polityczna mądrość przydałaby się nam dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek. Gdyby żyła w naszych czasach, umiałaby znaleźć odpowiednie słowa, których często nam brakuje w konfrontacji z nawałą populizmu i obskurantyzmu. Jej wizja mądrej demokracji, polegającej na zaangażowaniu obywatelskim, samorządności i niekończącej się debacie publicznej, a jednocześnie ujętej w ramy silnego i praworządnego państwa, przemawia do serc i umysłów również naszego pokolenia. Wciąż możemy ją przeciwstawiać nieodpowiedzialnemu populizmowi, nieodmiennie sterującemu w stronę dyktatury, cynicznemu anarchizmowi, udającemu zamiłowanie do wolności, oraz wszelkiego rodzaju religijnemu bądź świeckiemu fanatyzmowi. Chciałoby się powiedzieć: Z powrotem do Arendt!