Braun w Jedwabnem. Świadectwo hańby

Od lat lipcowe obchody kolejnych rocznic podlaskich pogromów odbywają się pod coraz silniejszą presją antysemitów i negacjonistów. Jednak to, co wydarzyło się 10 lipca 2025 r. w Jedwabnem, wymaga nie tylko specjalnego odnotowania, lecz przede wszystkim powinno nas wszystkich zaalarmować.

W Polsce narasta atmosfera pogromowa. Jesteśmy tylko o krok od fizycznych ataków na Żydów. Oto co napisał w swojej relacji znany działacz żydowski, prawnik Henryk Kozłowski:

Tłum narodowy liczył ok. 500 osób, a ludzi, którzy przyjechali uczcić pamięć zamordowanych w  pogromie, było, wraz z grupą z gminy żydowskiej i rabinem, niecała setka. Policjantów było około 50. Przy próbie wyjechania po uroczystościach Grzegorz Braun zablokował wyjazd z grupą swoich stronników i zażądał od policji aresztowania rabina Schudricha i innych znajdujących się w busie. Czuliśmy się tak, jakby zaraz miał nastąpić pogrom.

To nie są słowa rozgorączkowanego histeryka, lecz statecznego starszego pana, który dobrze wie, o czym mówi, bo dobrze zna historię i sam również niejedno już widział. To świadectwo wiarygodne.

Bardzo chciałem być w tym roku na obchodach, ale nie mogłem. Bardzo żałuję, również dlatego, że zapewne doszłoby do konfrontacji z Grzegorzem Braunem. Powiedziałbym mu, że niedługo poleje się krew i to on będzie temu winien. Nie mogłem pojechać z powodów rodzinnych i teraz nie mogę napisać własnej relacji. Dlatego poprosiłem o to mojego przyjaciela Henryka Kozłowskiego. Jego relację zamieszczam in extenso poniżej, dołączając zdjęcie wykonanie przez Elżbietę Magenheim, stale dokumentującą jedwabieńskie uroczystości. Pani Elżbieta była w busie zaatakowanym przez bojówkę Brauna. Napisała o tym na Facebooku:

„Dzisiaj w Jedwabnem blisko było do fizycznego zaatakowania nas, garstki Żydów. Wyjeżdżaliśmy z Jedwabnego po zakończonych modlitwach, gdy przed busem, w którym siedziało kilkanaście osób, pojawił się Braun ze swoimi wyznawcami. Otoczyli nas. Nie dali wyjechać, i gdyby nie bardzo profesjonalna, spokojna interwencja policji, mogło skończyć się źle. Wokół busa wściekłe twarze. Rozwrzeszczany, agresywny tłum, któremu wszystko się zmieszało – ekshumacja, Palestyna, Gaza, Żydzi, Izrael, Niemcy, Polin. Filmowali nas, robili zdjęcia jak zwierzakom w klatce. Zasłoniliśmy okna. Myślałam szybko, co zrobię, jeśli zaczną walić w samochód i spróbują go przewrócić. Czy mamy jakąś szansę? Znalazłam miejsce, gdzie wisiał mały łom do wybicia szyby ewakuacyjnej. Myślałam bardzo szybko, bardzo trzeźwo.

Dopiero w szczerym polu, w drodze do upamiętnienia w Wąsoszu, powoli wracał spokój. Już nam nic nie groziło.

Czy nadal tam powinnam jeździć? Nie wiem”.

Henryk Kozłowski

Jedwabne 2025

Na obchody pogromów na ścianie wschodniej jeżdżę od 2001 – czyli od samego początku. Doskonale pamiętam odsłonięcie pomnika w Jedwabnem, który zastąpił Pomnik – Głaz z 1964, na którym było napisane, że jest to miejsce kaźni ludności żydowskiej i że gestapo i żandarmeria hitlerowska spalili żywcem 1600 osób. Pamiętam również słowo „przepraszam” od prezydenta Kwaśniewskiego. Pamiętam, że było tam wtedy wielu dyplomatów i przedstawicieli władz. Nie zapomniałem również, że poza jednym pastorem i księdzem Wojciechem Lemańskim nie było tam ani jednego duchownego chrześcijańskiego. Dopiero 10 lat później był obecny arcybiskup Mieczysław Cisło z Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem. Jednak tylko raz.

Nie zapomnę nigdy przejętego ocalonego, który drżącym głosem przemawiał pod pomnikiem. Było mnóstwo kwiatów, wieńców i kamyków kładzionych żydowskim zwyczajem na pomniku. Były modlitwy prowadzone przez rabina Schudricha, tam pod pomnikiem i na cmentarzu żydowskim obok.

Przez pierwsze lata obchodów, kiedy przejeżdżałem przez Jedwabne i szedłem od samochodu pod pomnik, czułem na sobie czujny wzrok zza firanek. Potem pojawiali się mężczyźni, wsparci o swoje płoty, przed domami dawnych żydowskich mieszkańców, w milczeniu wodzący zimnym wzrokiem za „miastowymi”. Za Żydami. Pomyślałem sobie wtedy, że jakby co, to ruszyliby znowu, tak jak ich sąsiedzi, a może nawet ojcowie lub dziadkowie. Jednak pod pomnik nikt z nich nie przychodził. My przyjeżdżaliśmy i odjeżdżaliśmy, a oni patrzyli. Pewnego razu pojawił się nagle lekko zmieszany miejscowy młody mężczyzna. Zobaczyłem, że jest tu z potrzeby serca i że chce być z nami. Podszedłem do niego. Powiedział, że jest z okolic i że chciał uczcić pamięć pomordowanych. Poznałem go z rabinem. Długo rozmawialiśmy. Od tej pory spotykam go co roku. Zawsze mówi, że choć innym się to nie podoba i że nazywają go żydowskim pachołkiem, to on i tak będzie przychodził, bo nikt nie będzie mu mówił, co ma robić i jak myśleć.

W miarę upływu lat pojawiało się trochę miejscowych. Zawsze jednak stali z boku, nie angażowali się i przyglądali się niepewnie. Były też z naszej strony inicjatywy i wezwanie do wspólnej modlitwy. Jednak nikt nie chciał się z nami modlić pod pomnikiem.

Z czasem, po zakończeniu śledztwa IPN, które wskazało jako sprawców miejscową ludność, pojawiały się w czasie obchodów formułowane ustnie i na plakatach, przez grupki ludzi, żądania ekshumacji i wskazywanie na Niemców jako sprawców pogromu. Kwestionowano również liczbę spalonych, która w nikim nie budziła wątpliwości czy sprzeciwu, kiedy w 1964 r. jako sprawców wskazano oficjalnie Niemców.

W pierwszych latach obchodów przyjeżdżaliśmy do Jedwabnego, Radziłowa i Szczuczyna. W  Szczuczynie na cmentarzu pasły się krowy, a obok stał pomnik obwiniający faszystów za zamordowanie Żydów. Podobnie zresztą było w Radziłowie, gdzie też była stodoła i też sąsiedzi spalili żywcem około  600 Żydów. W obu tych miejscach zafałszowano również datę mordu, żeby usytuować go w czasie, kiedy już byli tam na pewno Niemcy.

W następnych latach zaczęliśmy jeździć również do Bzur i do Wąsosza. W Bzurach w lesie leżą szczątki zgwałconych i zamordowanych przez miejscowych 21 lub 23 młodych żydowskich kobiet. Świadkiem tego mordu był leśniczy, który przejeżdżał w pobliżu wozem wraz ze swoim synem i próbował ich powstrzymać. Wtedy zagrozili mu i odjechał. Mężczyźni byli pijani, agresywni i uzbrojeni. Miejsce gwałtu i mordu zapamiętał wówczas 10-letni syn leśniczego – i to właśnie on po latach wskazał je Mirosławowi Tryczykowi, który napisał o tym książkę. Od tamtej pory z inicjatywy ks. Lemańskiego i Mirosława Tryczyka to miejsce też zostało upamiętnione.

Ostatnie lata obchodów były coraz trudniejsze. Jednak w tym roku okazały się dla wielu z nas wyjątkowo trudne i bolesne. Jak w poprzednich latach w okolicy pomnika pojawili się ludzie z transparentami „nie przepraszamy za Jedwabne”, pojawiały się hasła o kłamstwach żydowskich i żądanie ponownej ekshumacji.

Jednak w przeciwieństwie do poprzednich lat w tym roku cały czas zakłócali uroczystości wrogimi okrzykami, nadawali z głośników pseudohistoryczną pogadankę, w której wskazywali na wyłącznych sprawców pogromu Niemców. Nie zabrakło też okrzyków „Wolna Palestyna!”. Tak jak w ubiegłym roku zarzucono nam z tłumu, nam – polskim Żydom – że mordujemy dzieci palestyńskie. Ci ludzie nie podchodzili w ubiegłych latach tak fizycznie blisko jak w tym roku. Nie skandowali, nie zakłócali modlitwy. Teraz zaczepiali, próbowali wygłaszać swoje teorie, głównie że to Niemcy zabili. Żydów, a stodołę kazali właścicielowi oddać.

W zeszłym roku coś postawili na tej dziale obok i wkrótce już wiadomo było, że ją wykupią, bo rozpoczęli publiczną zbiórkę i apelowali o wpłaty. I tak się stało – postawili te głazy, na których niemalże nawet za zabory obwiniają Żydów, a w każdym razie o sympatyzowanie z zaborcami, współpracę z sowietami itp. Zamontowali scenę, jakieś instalacje i urządzili jarmark w okolicy pomnika.

W tym roku policja wpuściła wszystkie samochody pod pomnik, pojawiły się stoiska z narodową prasą i literatura, było dużo megafonów. Odprawiono nawet narodową publiczną mszę polową, na którą zapewne wyraził zgodę biskup łomżyński. Celebrowało ją sześciu księży.

Nasza modlitwa nie była uszanowana, policja nie uciszała narodowych zakłócaczy i nie odseparowywała od części, gdzie modliliśmy się i odczytywaliśmy nazwiska zamordowanych, ich zawody, wiek, rodzinę. Ks. Lemański zawsze rozdaje książeczki z psalmami, z  El Male Rachamim – modlitwą za zmarłych i z listą zidentyfikowanych ofiar. Te spisy ofiar odczytywaliśmy w każdym miejscu pogromu, gdzie byliśmy. Poza Bzurami, bo nie znamy nazwisk tych dziewcząt. Więc odczytaliśmy 63 żeńskie żydowskie imiona wybrane przypadkowo. Chociaż tyle…

Dziesięć lat temu zrobiliśmy w gminie żydowskiej warszawskiej na płytach z pleksi prawdziwe tablice, gdzie była prawdziwa data i napis, że zamordowali ich sąsiedzi. W Szczuczynie tablica zniknęła już tego samego dnia. W Radziłowie przetrwała do następnego roku, a potem też ją ktoś usunął. Za miejscem pamięci w Radziłowie jest zapomniany, „bezśladowy” cmentarz żydowski. Takie miejsce niepamięci. Zrobiono z niego po wojnie dzikie wysypisko śmieci, potem zrównano z ziemią, zniknął, wygląda jak każda inna łąka.

W tym roku obchody były dla nas szczególnie trudne. Tłum narodowy liczył ok. 500 osób, a ludzi, którzy przyjechali uczcić pamięć zamordowanych w pogromie, było, wraz z grupą z gminy żydowskiej i rabinem,  niecała setka. Policjantów było około 50. Przy próbie wyjechania po uroczystościach Grzegorz Braun zablokował wyjazd z grupą swoich stronników i zażądał od policji aresztowania rabina Schudricha i innych znajdujących się w busie.

Czuliśmy się tak, jakby zaraz miał nastąpić pogrom. Miałem ze sobą w samochodzie gaz i pałkę teleskopową, ale szanse obrony mielibyśmy niewielkie. Ich było dużo więcej niż nas razem z policją. Zablokowali nam wyjazd. Tłum otaczał gminnego busa i mój samochód. Ktoś natrętnie pukał w szybę samochodu. Utknęliśmy.

Policja w końcu zareagowała stanowczo, zagroziła użyciem siły i poprosiła towarzystwo o zejście z drogi. Utworzyła kordon. Poszło sprawnie i spokojnie. Odjechaliśmy. Zastanawiałem się, co czuli i myśleli najstarsi wśród nas.

W następnych miejscowościach w Bzurach, w Wąsoszu, w Szczuczynie, w Radziłowie nie było nikogo z „patriotów”. Nikt nam nie zakłócał modlitwy.

W Szczuczynie został uroczyście odsłonięty, z inicjatywy i staraniem Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, pomnik na cmentarzu żydowskim, z tablicami opisującymi miejsce i jego historię. Uczestniczyły w tej uroczystości władze samorządowe Szczuczyna.

Wydali też księgę Pamięci Żydów Szczuczyńskich i Spis Żydów Szczuczyńskich. Wszędzie był oprócz części naszego zarządu gminy, Elizy Panek i Sylwii Jasik, rabina Schudricha, ks. Lemański i ewangelicki pastor Michał Jabłoński. Są tam zawsze. W tym roku woziłem tego samego, znanego mi od lat człowieka ze Szczuczyna, o którym już wspomniałem. Zauważyłem go już dawno – przy odsłonięciu pomnika w Jedwabnem. To był jedyny miejscowy, który i tym razem towarzyszył nam i modlił się z nami. Popsuł mu się w tym roku motocykl, ale jakoś dotarł pieszo do Jedwabnego. Przez całe obchody jeździł z nami. Rozmawialiśmy. On też nie znosi nacjonalistów i antysemitów. Myślę, że dopóki jest tam chociaż jeden sprawiedliwy Haszem, nie zniszczy Niniwy.

Reklama