Szok
Tekst ten poświęcam wszystkim – jakże nielicznym – którzy nie mając żydowskich korzeni, odważyli się powiedzieć publicznie choćby jedno słowo niezgodne z obowiązującą „antysyjonistyczną” ortodoksją. Nie wiem, skąd się wzięliście i dlaczego się narażacie, ale wiem, że tylko w was nadzieja. Dziękuję.
Niby to nic nowego. Choćby w `68… Wtedy tysiące ludzi wyrzucali z roboty za „syjonizm” albo „prosyjonizm”, gdyż jako Żydzi mogli mieć wątpliwości, czy to na pewno izraelscy militaryści napadli na państwa arabskie, czy może było jakoś inaczej. Były wiece i demonstracje wymierzone w „syjonistów”, czyli każdego, kto nie żywi do Izraela nienawiści. Wtedy i potem palestyńscy terroryści cieszyli się po obu stronach żelaznej kurtyny uznaniem i opinią bojowników o sprawę palestyńskiej niepodległości. Krwawy zamach na izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium w 1972 r. tylko na chwilę zachwiał tym ideologicznym pionem. Wkrótce jednak wszystko wróciło do normy. Kto chciał uchodzić za postępowego, musiał głośno krzyczeć, że nie jest antysemitą, lecz wrogiem izraelsko-amerykańskiego imperializmu. Lewica Zachodu i Wschodu kroczyła ręka w rękę z Arabami, Irańczykami, Rosjanami i kim tam jeszcze, a do tego z całymi zastępami lewicowych Żydów i ultraortodoksów żydowskich, odmawiających uznania Izraela jako legalnego państwa. ZSRR i państwa satelickie zerwały stosunki z Izraelem, a w jego miejsce pojawiła się wirtualna Palestyna ze stolicą w Jerozolimie. Tak przynajmniej wynikało z PRL-owskiej książki telefonicznej. No i może również z faktu, że Arafat miał „ambasadę” w Warszawie.
Niby nic nowego. Tylko, jak ktoś nie żyje dość długo, żeby tamte czasy pamiętać, to zalewająca dziś pół świata powódź nienawiści do wszystkiego, co izraelskie i do każdego, kto choćby nieśmiało dopomina się o odrobinę obiektywizmu czy empatii wobec Izraela, jest dla niego, dla niej doświadczeniem całkiem nowym, nieoczekiwanym i przez to wstrząsającym. Wstrząsającym doświadczeniem jest wszelako wyłącznie dla Żydów i nielicznych ich przyjaciół. Reszta może co najwyżej z tych uczuć szydzić, a w najlepszym razie je lekceważyć. Współczesny antysemita woła na powitanie: ach, ci Żydzi! Oni ciągle tylko o tym swoim antysemityzmie! Aż takich nie-antysemitów, aby widzieć wokół antysemityzm i go potępiać to u nas nie ma. No, prawie nie ma. Jednak bez przesady, prawda? Można nie być antysemitą, ale nie do tego stopnia!
Nigdy nie wierzyłem, że to jest możliwe. A teraz widzę to na własne oczy i choć wokół panuje podszyta wrogością zimna obojętność wobec „płaczących Żydów”, którzy przecież „sami są sobie winni”, to jednak daję świadectwo tego czasu i daję je na gorąco, bo może będzie przydatne tej garstce „wiecznie pokrzywdzonych” Żydów w dalszej przyszłości. Wyjątkowo więc piszę ten tekst nie tylko dla kilku tysięcy swoich czytelników i dla środowiska przyjaznego Żydom, lecz również dla kilku, a może nieco więcej niż kilku osób, które trafią na niego za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. I osoby te – być może zza grobu – serdecznie pozdrawiam. A że większość czytelników czytać będzie te słowa z niechęcią, to ja bardzo za to przepraszam. Zawsze można zaprzestać dalszej lektury.
Piszę to lekką ręką i z ciężkim sercem, aby jak najprościej zarejestrować to, co się u nas wydarzyło i wyrazić to, jak się z tym czuję. Bo nie są to tylko moje uczucia i moja sytuacja, bo tak się czują setki, a może tysiące ludzi, których to, co się dzieje, dotyczy i dotyka. Setki, tysiące… Jednym z paradoksów całej „kwestii żydowskiej”, we wszystkich jej odsłonach, jest to, że jest zawsze marginalna, niszowa. Żydów jest bowiem mało i choćby miliony unosiły się antysemicką („antysyjonistyczną”) emocją, to realne znaczenie ma to dla garstki ludzi. A we współczesnej Polsce – wręcz garsteczki. A skoro tak, to po co sobie czynić subiekcje…
Strasznego dnia 7 października 2023 roku, gdy wydarzył się najdzikszy i największy pogrom Żydów od czasów II wojny światowej, nic jeszcze nie zapowiadało zdrady. Media i społeczeństwo były w jakiś sposób poruszone straszliwym bestialstwem palestyńskich napastników. Jednak już kilka dni później jasne było, że reakcja świata będzie zupełnie inna niż pamiętnego 11 września 2001 r. Już po pierwszych bombardowaniach Gazy zaczęła się ustalać narracja, która wkrótce stała się obowiązującym dogmatem. Oto Hamas dopuścił się zbrodni, lecz wobec skrajnie nieproporcjonalnej i zbrodniczej reakcji Izraela, to on stał się stroną broniącą wolności swego narodu przed obcą agresją. Wojna z terrorystami stała się w oczach świata wojną Palestyńczyków z syjonistycznymi agresorami! Cóż za szokująca przewrotność! Z dnia na dzień Hamas wyrastał w oczach opinii publicznej Zachodu i Polski na szlachetnych obrońców sprawy palestyńskiej. Potworna wojna, jaka rozpętała się w Gazie, nie była żadną tam „wojną z terroryzmem”. O, nie! Okazała się kolejną odsłoną bohaterskiej samoobrony ludu Palestyńskiego przed kolonialną agresją, przybierającą postać ludobójstwa i czystki etnicznej.
Jeśli szokiem była brutalność, z jaką zareagował Izrael i rosnąca z dnia na dzień liczba ofiar, to równie wielkim wstrząsem było jednoznaczne opowiedzenie się postępowej opinii publicznej po stronie Hamasu. Propaganda palestyńska, wzmacniana przez afiliowanych przy Hamasie dziennikarzy i działaczy, a przede wszystkim przez ONZ, skompromitowaną udziałem pracowników agencji UNWRA w ataku z 7 października, przyjmowana była nie tylko bezkrytycznie, lecz w uroczystym uniesieniu. Zadziałał jeden najkoszmarniejszych i najbardziej diabolicznych mechanizmów winy, jakie zna ludzkość. Ręka w rękę Izrael z Hamasem dzień za dniem „produkowali” setki i tysiące niewinnych ofiar cywilnych: Hamas kryjąc się wśród nich i uniemożliwiając im ewakuację, a Izrael zrzucając im na głowy bomby. Hamas, dążący do jak największych strat cywilnych, tym sposobem karmił tak potrzebną mu nienawiść Europejczyków do Izraela, a Izrael w swej żądzy odwetu i ostatecznego zniszczenia wroga z potworną brutalnością zabijał tysiące cywilów.
To był istny koszmar. Pogrom, który miał pobudzić wrogów Izraela do działania, nie odniósł sukcesu w świecie muzułmańskim, lecz na Zachodzie okazał się wyzwalaczem tłumionej nienawiści do Izraela, pozwalając miliom ludzi poczuć się szlachetnymi stronnikami uciskanych, a przede wszystkim pozwalając im udowodnić sobie i innym, że nie są antysemitami. Rzucana Żydom w twarz obelżywa oczywistość, że „nie każda krytyka Izraela jest antysemityzmem” stała się nowym zawołaniem antysemitów. To było naprawdę szokujące. Wydawało się, że po czymś takim, jak pogrom 7 października zapanuje ton „symetrystyczny”, a głosy wzywające Izrael i Netanjahu do powstrzymania się od bombardowań Gazy będę przeplatać się i współbrzmieć z głosami nawołującymi Hamas co najmniej do wydania zakładników. Nic z tych rzeczy! Cały postępowy świat domagał się od Izraela wycofania się i pozostawienia Hamasu w spokoju. Cały świat sprzysiągł się, aby za potworne straty w ludziach obwiniać wyłącznie Izrael i przemilczać winę, jaką ponosił za nie Hamas. Ba, z racji potępienia Hamasu, za to, co uczynił 7.10.23, uznano limit koniecznych potępień „bojowników” za wyczerpany, wobec czego tym łatwiej przychodziło stawać – czasami wręcz jawnie – po jego stronie. Tak, większość społeczeństwa Zachodu stanęła po stronie barbarzyńskich terrorystów, których całą ideologią jest wymordowanie Żydów i stworzenie na miejscu Izraela muzułmańskiej teokracji pod władzą Hamasu. Rozkiełznany nazizm tych barbarzyńców nie budzi nawet w niewielkim stopniu podobnego lęku i odrazy, jak ideologia fundamentalistyczna ISIS czy Al. Kaidy. Dlaczego? Cóż, różnica w specjalizacji terrorystycznego rzemiosła robi swoje.
Nagle, z ogromną siłą ujawniły się na całym Zachodzie zorganizowane grupy lewicowych działaczy, które z małą pomocą „palestyńskich przyjaciół”, a pewnie z niemałą pomocą innych, bardziej jawnych lub bardziej utajnionych przyjaciół z krajów arabskich, z Iranu i z Rosji wywołały w setkach miast agresywne demonstracje, podczas których odtwarzano znaną od pół wieku ludobójczą przyśpiewkę o zniszczeniu Izraela: From the river to the sea, Palestine will be free. Obnoszenie się z palestyńskimi flagami i symbolizującymi poparcie dla terrorystów „arafatkami” stało się dowodem dobrego smaku. Każda szanująca się „osoba postępowa”, nie mówiąc już o „człowieku dobrej woli”, który wszak „ma sumienie”, czuła się zobowiązana do głośnego potępiania „ludobójstwa w Gazie”, a każdy, kto (tak jak piszący te słowa) domagał się nieprzemilczania winy Hamasu i nie traktowania tych zbirów jak bojowników o czyjąkolwiek wolność, mógł być pewny, że okrzykną go syjonistą i urządzą na niego nagonkę, która pójdzie mu w pięty.
Zachód zaroił się od nienawistnych i buńczucznych transparentów, pikiet i bojówkarskich akcji, których uczestnicy domagali się zerwania współpracy z Izraelem, aresztowania premiera Izraela, bojkotu towarów z Izraela, odwołania występów żydowskich artystów, spotkań z żydowskimi autorami itd. Na rektorów, dyrektorów, prezesów, redaktorów, a przede wszystkim na polityków padł blady strach. Strach przed bojówkami, przed ściągnięciem na siebie muzułmańskiego gniewu, którego forpocztą byt gniew lewicowych aktywistów. Biurokraci zaczęli, jeden po drugim, ustępować przed żądaniami, a jeśli nie zadowolili „propalestyńskich działaczy”, podawali się do dymisji. Posypały się potępienia Izraela, akty uznania państwowości Palestyny i inne wrogie wobec Izraela gesty. Setki imprez z udziałem Żydów i Izraelczyków zostały odwołane, osoby okazujące jakąkolwiek empatię wobec Izraela doznawały szykan, a religijni Żydzi autentycznie bali się pokazywać na ulicach miast zachodniej Europy. Okresami panowała w nich atmosfera wręcz pogromowa.
W porównaniu do dawniejszych okresów wzmożenia antyżydowskich nastrojów, współczesna sytuacja jest groźniejsza – w każdym razie na zachodzie Europy. Dzięki narzędziom internetowym dezinformacja i propaganda działają z nieporównanie większą siłą. Miliony ludzi karmiących swą nienawiść wieściami o kolejnych zbrodniach Izraela, każdego dnia otrzymują pożywną mieszankę prawdy, manipulacji i zwykłego kłamstwa. Nie muszą się bać, że są oszukiwani, albowiem ich „medialna bańska” jest wielką, sięgającą po horyzont banią. Poza tym jest dziś na Zachodzie nieporównanie więcej muzułmanów, niż za czasów wcześniejszych wojen z udziałem Izraela. Narastający strach przez islamem i przed gniewem fundamentalistów sprawiają, że poddawani naciskom „propalestyńskich aktywistów” biurokraci i politycy trwożliwie się podporządkowują, byle by tylko nie stać się ofiarami nagonki. Wiedzą, że ze strony Żydów nic im nie grozi i że żaden haniebny akt antysemickiej wrogości, upozowanej na „antysyjonizm” i „potępienie ludobójstwa”, nie przyniesie im żadnych szkód, a w najgorszym razie szkody nieporównanie mniejsze niż niewykazanie się gorliwością w potępianiu faszystowskich kolonialnych ludobójców.
Arabsko-irańska legenda o Izraelu jako brutalnym kolonizatorze od stu lat mordującym naród palestyński upowszechnia się w kolejnych pokoleniach mieszkańców zachodniej i wschodniej Europy właściwie bez przeszkód. Doskonale komponuje się ona ze wstydliwymi anachronizmami antysemityzmu, zastępując nienadające się już do powtarzania bajdy o Żydach toczących krew chrześcijańskich dzieci na macę i Żydach – zabójcach Pana Jezusa. Legenda o syjonistycznych potworach jest czysta, elegancka i higieniczna. Można się z nią obnosić, bardziej mroczne i dziksze mity zachowując dla siebie.
Z diaboliczną skutecznością działa też puszczony w ruch sto lat temu mechanizm szczucia Palestyńczyków na Izrael. Podobnie jak wspólne zabijanie cywili przez Izrael i Hamas w układzie „izraelskie bomby – żywe tarcze Hamasu – wzmożeni moralnie i wiecznie głodni konsumenci wieści o zbrodniach Izraela”, również wielka manipulacja na narodzie palestyńskim jest horrendum zupełnie niewidocznym dla zachodniej opinii. Tymczasem pogardzające Palestyńczykami wielkie narody Bliskiego Wschodu, Arabowie i Irańczycy, gnębią ich i krzywdzą, ucząc ich jednocześnie, że jedynym źródłem ich nieszczęść są „niewierni” Żydzi, a jedyną szansą na wyzwolenie jest wypędzenie lub wymordowanie tych intruzów. W ten sposób Arabowie i Irańczycy walczą z Żydami rękami palestyńskich terrorystów, co samo w sobie daje im satysfakcję, dodatkowo przynosząc tę wielką korzyść, że nienawiść do Izraela i Żydów jest jedynym spoiwem śmiertelnie skłóconego świata muzułmańskiego. Cynizm, z jakim kraje muzułmańskie grają kartą palestyńską, zapiera dech w piersiach. A ślepota zachodniej opinii publicznej na tę okrutną grę po raz kolejny każe wątpić w inteligencję mieszczańskiej masy.
Sytuacja w Polsce zapewne jest nieco lepsza niż w zachodniej Europie, bo też i strach przed gniewem islamskich fanatyków jest tu mniejszy. Jest u nas niewielu Arabów i jeszcze mniej Żydów, więc wszystko odbywa się tu w mniejszej skali. Nie należy też za daleko posuwać analogii z rokiem 1968. Kampanie nienawiści, polowania na „syjonistów”, pikiety i bojkoty nie są tak intensywne i nie są inspirowane przez rząd. Nie wyrzuca się też ludzi z pracy, a jedynie otacza niewidzialnym kordonem bezpieczeństwa. Nie można tego nazwać represjami. To raczej pustka, próżnia, jaka wytwarza się wokół każdego, kto jako Żyd nie wykazał się gorliwością w potępianiu Izraela bądź pozwolił sobie na potępianie Hamasu. Zapewne w jeszcze trudniejszej, aczkolwiek nie tak złej jak w roku 1968, sytuacji znajdują się nieliczni przyjaciele i sojusznicy Żydów.
A jednak jest źle. Dzieją się w Polsce rzeczy szokujące. Faszystowski i lewacki antysemityzm grasują właściwie bez przeszkód. Jawną wrogość „antysyjonistyczną” przejawiają dwa ekstremistyczne ugrupowania (prawicowe i lewicowe), mające łącznie poparcie sondażowe sięgające 10%. Polski poseł z rządzącej koalicji wziął udział w niesławnej flotylli nienawistników, płynącej pod hasłem From the river to the sea…, współorganizowanej przez Hamas i służącej budowaniu wizerunku tej bandyckiej organizacji jako formacji walczącej o wolność dla Palestyny – nie spotkało się to z żadną niemalże krytyką. Niektóre liberalne media zorganizowały specjalne drużyny propagandzistów, dostarczających dzień za dniem świeży przekaz z mediów muzułmańskich i szczujących na Izrael z nienawistnym bezwstydem. Nienawiść sączy się dzień i noc z radia, z portali internetowych i gazet. Doszło do tego, że na cenzurowanym znalazł się nawet zwrot „konflikt izraelsko-palestyński”, albowiem jednostronnej agresji nie można nazwać udziałem w konflikcie. Instytucje, takie jak uniwersytety, placówki kultury i media, żyją w lęku przez bojówkami w arafatkach, trwożliwie odcinając się od wszystkiego i wszystkich, którzy znaleźli się na ich celowniku. Strach zaczyna rządzić życiem społecznym. Na razie jest to jakiś niepokój, jakiś ogólny lęk przed terroryzmem, lecz czuje się go wystarczająco silnie, by każdy Żyd mógł obawiać się zdrady i poświęcenia na ołtarzu religii światowego mieszczaństwa: religii spokoju i bezpieczeństwa.
Każdy, kto nie godzi się na agresywne nieobwinianie Hamasu, na bezkrytyczne powtarzanie dowolnego kłamstwa na temat Izraela i sytuacji w Gazie, na bojówkarskie ćwiczenia przedpogromowe na ulicach polskich miast, czuje narastającą presję wrogości, a wokół siebie widzi poszerzającą się próżnię. Zrywają się znajomości, milkną telefony, zamierają zlecenia, a internet buzuje od niepohamowanego hejtu. Przyjaciele okazują się nieprzyjaciółmi, znajomi nieznajomymi, choć czasem bywa i odwrotnie – dalecy stają się bliscy. Nigdy nie wiesz, kto wbije ci nóż w plecy, a kto poda pomocną dłoń. Bywa, że jest to dłoń osoby, której w ogóle dotąd nie znałeś. Najgorsze jest jednak to, że dwa lata wojny zdewastowały środowiska żydowskie. Dosłownie zdewastowały. Polscy Żydzi są bez reszty Polakami. I są z grubsza tacy, jak inni Polacy. Nigdy nie było to tak widoczne, jak dziś. Antysemityzm „antysyjonistyczny” wlewa się do skromnych siedzib organizacji żydowskich jak brudna powódź. Ludzie, których nigdy byś o to nie podejrzewał, okazują się mówić językiem moralnej paniki i świętego oburzenia. Dochodzi do tego, że podpisują antyizraelskie memoranda. Co szczególne, te szokujące podziały niszczą wątły światek polskiego żydostwa pomimo panującej w nim pełnej zgody na punkcie Netanjahu i skrajnej prawicy izraelskiej, której nie popiera w Polsce chyba nikt.
Dla polskich Żydów są to okropne czasy. Są okropne również dla pozostałych Polaków, choć przygniatająca większość nic o tym nie wie. Najstraszliwsza wojna izraelska w historii tego nieustająco walczącego kraju poniosła po świecie złowrogi pomruk nienawiści. Lęk przez islamem znalazł dla siebie bezpieczne ujście. Można go dziś bezpiecznie i zastępczo przekierować na Izrael i Żydów. W końcu Żydzi to „nasi”, ludzie cywilizowani. Nic złego nam nie mogą zrobić. A tu już wystarczający powód, by to im coś złego zrobić, jeśli nie da się inaczej. Tak że, wicie, rozumicie, bardzo nam przykro.