Państwo przegrało

Sąd uniewinnił aktywistę, który groził funkcjonariuszom Straży Granicznej, że zawiadomi Rzecznika Praw Obywatelskich i media o tym, że łamią prawo. Tak skończył się drugi proces, jaki polska prokuratura wytoczyła ludziom udzielającym pomocy migrantom na białoruskiej granicy.

Pierwszy był proces „piątki z Hajnówki”. Oba państwo przegrało: prawnie i moralnie. Państwo, bo prokuratura podlega rządowi i występuje w imieniu państwa. Tego samego, które – wbrew konstytucji i swoim międzynarodowym zobowiązaniom – najpierw postanowiło uniemożliwiać składanie migrantom wniosków o ochronę międzynarodową na legalnym przejściu granicznym z Białorusią, a teraz w ogóle odebrało im prawo ubiegania się o azyl.

W procesie „piątki z Hajnówki” chodziło o uznanie pomocy humanitarnej za przestępstwo „ułatwiania pobytu w Polsce” cudzoziemcowi, który przebywa tu nielegalnie. W procesie Bartosza – o uznanie za przestępstwo domagania się przez pełnomocnika poszanowania praw jego mocodawcy. Oba oskarżenia mają służyć odstraszeniu od niesienia pomocy migrantom zakleszczonym między granicami. Są wnoszone w sytuacji, gdy to właśnie państwo łamie prawo, za co nikt z jego funkcjonariuszy nie ponosi odpowiedzialności.

Bartosz (nie zgodził się na upublicznianie nazwiska) został oskarżony o przestępstwo wywierania groźbą bezprawną wpływu na czynności funkcjonariuszy (art. 224 § 2 kk, kara do trzech lat więzienia), bo domagał się rozpatrzenia złożonego w imieniu Somalijczyka, którego był pełnomocnikiem, wniosku o ochronę międzynarodową i widzenia ze swoim mocodawcą.

Przed sądem Bartosz wyjaśniał: – Dostarczyłem wodę, jedzenie i suche ubranie spragnionemu, głodnemu i wychłodzonemu człowiekowi. Opatrzyłem mu poranione nogi. Pomogłem mu zrozumieć, jaka jest jego sytuacja prawna, jakie ma możliwości i jakie są ryzyka, aby podjął samodzielnie decyzję o swoim losie. Obiecałem, że zrobię, co mogę, w granicach prawa i realiów, aby pomóc mu przejść przez gąszcz procedur i spotkania z nie zawsze życzliwymi urzędnikami. Wreszcie zawiadomiłem Straż Graniczną. Na tym polega moja pomoc humanitarna i udzielę jej każdej potrzebującej osobie, która o to poprosi, a ja będę w stanie jej pomóc. To, jaki ma kolor skóry, jakiego jest wyznania, skąd i którędy przyszła i dokąd zmierza, nie ma znaczenia. Liczy się człowiek, potrzeba i bezinteresowna pomoc w imię ludzkiej solidarności.

Bartosz pomógł wtedy trzem migrantom. Potem wezwał Straż Graniczną. Gdy przyjechała, wręczył funkcjonariuszom otrzymane pełnomocnictwa i deklaracje, że chcą ochrony międzynarodowej w Polsce (było to rok temu, gdy, teoretycznie, było to możliwe), a oni ustnie powtórzyli te deklaracje. SG zabrała ich do placówki w Michałowie i od tego momentu nie dopuszczała do nich Bartosza. Gdy nazajutrz przyszedł na umówioną godzinę, dowiedział się, że jego mocodawców tam nie ma. Dwóch wytransportowano do zamkniętego ośrodka dla ubiegających się o azyl, a studenta z Somalii (dał Bartoszowi swoją legitymację) cofnęli na Białoruś, bo zrezygnował z ubiegania się o azyl w Polsce.

To klasyczna sytuacja opisywana w raportach wszystkich organizacji działających humanitarnie na polsko-białoruskiej granicy: osoba migrująca składa wniosek o azyl i daje pełnomocnictwo wolontariuszowi, a potem jest pushbackowana, bo – rzekomo – zmieniła plany. Czasem pełnomocnikowi pokazuje się podpisane przez nią oświadczenie w tej sprawie. Dobrowolność, a także świadomość treści i skutków podpisania tego oświadczenia jest, delikatnie mówiąc, wątpliwa.

W tym wypadku Bartoszowi nie pokazano nawet oświadczenia. Nie miał powodu wierzyć słowom pograniczników i zdecydowanie domagał się widzenia ze swoim mocodawcą. Pytany przez sąd, dlaczego tylko Somalijczyka SG miałaby nakłonić do wycofania wniosku o azyl, odpowiedział, że był najsłabszy i najmłodszy z całej trójki, najbardziej wystraszony. Śmiertelnie obawiał się wywiezienia na Białoruś, bo białoruscy pogranicznicy już raz go skatowali.

Gdy funkcjonariusze SG odmówili mu dalszych wyjaśnień i kazali wyjść, Bartosz – który cały czas nagrywał to zdarzenie telefonem – podniesionym głosem oświadczył: „Łamiecie prawo, macie prze…bane, zostaną wobec was wyciągnięte konsekwencje”. I dodał, że zawiadomi RPO i media.

Sąd nie zakwalifikował tych słów jako przymuszanie groźbą funkcjonariuszy do wykonania określonej czynności: – A co miał powiedzieć? Miał wyjść i podziękować? „Dziękuję panowie, żeście mnie wpuścili”? Zderzył się z murem i reaguje adekwatnie do sytuacji, w jakiej się znalazł, w jakiej został postawiony przez państwo prawa, do którego żywił zaufanie – mówił, uzasadniając wyrok, sędzia Tomasz Pannert.

Bartosz w „ostatnim słowie” przed sądem powiedział: – Czy [somalijski migrant] nie miał prawa, aby pełnomocnik był obecny przy czynnościach, w wyniku których rzekomo zmienił decyzję i zrezygnował z ubiegania się o ochronę? Czy nie miał prawa, aby jego pełnomocnik upewnił się, że rozumie, co podpisuje i jakie skutki to wywoła? I czy robi to z własnej woli? Czy nie miał prawa, aby pełnomocnik został niezwłocznie poinformowany o zmianie jego miejsca pobytu oraz o statusie sprawy? Aby podjąć w przepisowym czasie stosowne czynności w jego interesie. Otóż miał. Miał te prawa. A ja za to, że o te prawa się upomniałem i zaprotestowałem przeciw ich rażącemu łamaniu, znalazłem się dziś na ławie oskarżonych.

Sędzia Pannert w uzasadnieniu wyroku podkreślał, że funkcjonariusze nie dopuścili Bartosza do żadnej czynności procesowej z migrantami, mimo że powinni i mogli go – jako ich pełnomocnika – o nich zawiadomić. Przyznał, że słowa „macie prze…bane” nie były właściwe, ale dodał: – Szacunek i zaufanie do instytucji nie wynika wyłącznie z tego, że ktoś nosi mundur, ale ze świadectwa, jakie dają osoby, które tę uniformy noszą.

***

„Ostatnie słowo” Bartosza

Wysoki sądzie,

19-letni student z Somalii poprosił mnie o wezwanie Straży Granicznej, aby złożyć wniosek o ochronę międzynarodową w Polsce. Nie miał innego powodu, bo jaki mógł mieć, aby dobrowolnie oddawać się w ich ręce? Wiedział, że kontakt z SG bez deklaracji ubiegania się o ochronę i asysty pełnomocnika oznacza pushback. Dlatego wystawił dla mnie pełnomocnictwo. Bał się powrotu na Białoruś bardziej niż więzienia w Polsce. Ze łzami w oczach, błagalnie złożonymi rękoma, łamanym angielskim powtarzał słowa: „No Belarus please! Asylium Poland!”. Robił to również w obecności funkcjonariuszy, którzy przyjechali. Mówił, że chce zostać w Polsce i pracować. A kiedy nauczy się polskiego, kontynuować studia ekonomiczne.

Somalia jest jednym z krajów najbardziej dotkniętych kryzysem humanitarnym na świecie. Według Biura ONZ ds. koordynacji pomocy humanitarnej w 2024 r. ponad 6,5 mln osób potrzebowało natychmiastowej pomocy humanitarnej, a 4,3 mln zmagało się z poważnym brakiem bezpieczeństwa żywnościowego. ONZ określa sytuację w Somalii jako wielowymiarowy kryzys humanitarny, w którym kluczowe znaczenie mają konflikty zbrojne i skutki zmian klimatu, prowadzące do chronicznego braku dostępu do podstawowych usług.

Moje pełnomocnictwo udzielone przez mało szeroki zakres uprawniało mnie m.in. do informacji o miejscu przebywania mocodawcy, o statusie sprawy, wglądu w dokumenty widzenia z mocodawcą bez względu na to, czy wniosek o ochronę został złożony, czy nie. Odmówiono mi wszystkiego po siłowym wyrzuceniu mnie z placówki. Najpierw napisałem skargę do Rzecznika Praw Obywatelskich, a potem wielokrotnie pisałem do komendanta SG w Michałowie z pytaniem o los mojego mocodawcy. Dopiero po kilku próbach w końcu dostałem odpowiedź, że rzekomo nie wskazał pełnomocnika, w związku z czym komendant odmawia mi wszelkich informacji. Moje pełnomocnictwo przyjęte przez SG jest w aktach sprawy. A świadkowie funkcjonariusze potwierdzili, że byli w jego posiadaniu. Potwierdzenie tego, co stało się z moim mocodawcą, dostałem dopiero miesiąc po incydencie w Michałowie. (…) Takie miesięczne opóźnienie w poinformowaniu mnie o sytuacji mojego mocodawcy znacznie ograniczyło formalne możliwości działania na jego rzecz.

Czy był to przypadek? Gdyby SG przestrzegała zawsze procedur i prawa, rola pełnomocnika takiego jak ja byłaby zbędna. Niestety prawa osób cudzoziemskich są przez nią bardzo często łamane. Próba złożenia wniosku o azyl bez obecności pełnomocnika kończy się zazwyczaj pushbackiem. Podczas czynności w placówkach bez obecności pełnomocników często nie zapewnia się obecności tłumacza, a dokumenty przedstawiane do podpisu są w języku niezrozumiałym dla cudzoziemców. Są liczne, udokumentowane zeznaniami pokrzywdzonych przypadki zmuszania do podpisania dokumentów niezrozumiałych lub wywołujących niekorzystne skutki dla osoby ubiegającej się o ochronę. W większości sytuacji kończą się one pushbackiem poprzedzonym celowym uszkodzeniem telefonu, najczęściej poprzez wyłamywanie gniazda ładowania. Warto tu zaznaczyć, że szansa na przeżycie w puszczy bez telefonu dramatycznie spada.

Jakość tłumaczeń zapewnianych na potrzeby przesłuchania przy składaniu wniosku o ochronę, najczęściej przez połączenie telefoniczne złej jakości, pozostawia wiele do życzenia. W kilku przypadkach, których byłem świadkiem, prawie nic nie było słychać. A dodatkowo znajomość języka polskiego ze strony tłumacza pozostawiała wiele do życzenia, co prowadziło do nieporozumień i bardzo wydłużało czas przesłuchania. Część pytań w formularzu jest już źle sformułowana po polsku. Na przykład pytanie o doznaną przemoc seksualną w kraju pochodzenia, co powoduje konfuzję i być może odpowiedzi niezgodne ze stanem faktycznym. Dlatego potrzebna jest pomoc pełnomocnika, który w miarę możliwości dba o przestrzeganie procedur i elementarnych praw mocodawcy, w tym właściwe zrozumienie pytań i treści dokumentów. Jeśli funkcjonariusz jest bardziej łaskawy, może pozwolić pełnomocnikowi na zgłoszenie uwag i prośby o powtórzenie lub przeformułowanie pytania. Najczęściej nie pozwalają się odzywać, a tylko siedzieć i patrzeć, co sprowadza rolę pełnomocnika do sprawdzania dokumentów podsuwanych mocodawcy do podpisania i ruchem głowy potwierdzania lub nie, czy można je bezpiecznie podpisać. W gruncie rzeczy to jest najważniejsze, że wszystko zależy od tego, na kogo się trafi i kto jest koordynatorem zmiany w placówce.

Podkreślam z całą mocą: w Straży Granicznej pracują również osoby rzetelne, przestrzegające procedur i prawa. Kilkukrotnie jako pełnomocnik miałem z takimi do czynienia. Najwyraźniej nie miałem szczęścia na takie trafić w Michałowie.

Dostarczyłem wodę, jedzenie i suche ubranie spragnionemu, głodnemu i wychłodzonemu człowiekowi. Opatrzyłem mu poranione nogi. Pomogłem mu zrozumieć, jaka jest jego sytuacja prawna i jakie ma możliwości, jakie są ryzyka, aby podjął samodzielnie decyzję o swoim losie. Obiecałem, że zrobię, co mogę, w granicach prawa i realiów, aby pomóc mu przejść przez gąszcz procedur i spotkania z nie zawsze życzliwymi urzędnikami. Wreszcie zawiadomiłem Straż Graniczną. Na tym polega moja pomoc humanitarna i udzielę jej każdej potrzebującej osobie, która o to poprosi, a ja będę w stanie jej pomóc. To, jaki ma kolor skóry, jakiego jest wyznania, skąd i którędy przyszła i dokąd zmierza, nie ma znaczenia. Liczy się człowiek, potrzeba i bezinteresowna pomoc w imię ludzkiej solidarności.

Nieraz spotykam się z pytaniem, dlaczego nie poszedł na legalne przejście graniczne. Bo nie zostałby wpuszczony, a wniosek o ochronę nie zostałby przyjęty. Takie próby wielokrotnie były podejmowane przez inne osoby, nawet w asyście prawników, pracowników humanitarnych i dziennikarzy. Bezskutecznie. Nawet jeśli popełnił wykroczenie w nieuregulowany sposób, przekraczając granicę państwa, czy nie zasługiwał na pomoc humanitarną? Czy nie należała mu się ona w świetle prawa, obowiązujących konwencji i wartości, w zgodzie z którymi większość z nas została wychowana? Czy nie miał prawa do rzetelnego rozpatrzenia wniosku o ochronę międzynarodową w obecności zaufanej osoby swojego pełnomocnika?

Czy nie miał prawa, aby pełnomocnik był obecny przy czynnościach, w wyniku których rzekomo zmienił decyzję i zrezygnował z ubiegania się o ochronę? Czy nie miał prawa, aby jego pełnomocnik upewnił się, że rozumie, co podpisuje i jakie skutki to wywoła? I czy robi to z własnej woli? Czy nie miał prawa, aby pełnomocnik został niezwłocznie poinformowany o zmianie jego miejsca pobytu oraz o statusie sprawy, aby podjąć w przepisowym czasie stosowne czynności w jego interesie? Otóż miał. Miał te prawa. A ja za to, że o te prawa się upomniałem i zaprotestowałem przeciw ich rażącemu łamaniu, znalazłem się dziś na ławie oskarżonych.

Proszę o sprawiedliwy wyrok.

Reklama