A tu damy jeziorko. Dlaczego pomysł Trumpa na Gazę tak bardzo cieszy zaplecze Netanjahu?

Jeszcze niedawno pisałam o „magicznym dotyku” Trumpa, który miał odmienić Bliski Wschód. Dziś staje się coraz jaśniejsze, że może przynieść katastrofalne skutki.

W jednym z kultowych filmów PRL, „Poszukiwany, poszukiwana” Stanisława Barei, domorosły urbanista-planista, który „z zawodu jest dyrektorem”, wnosi „twórczy wkład” w planowanie osiedla, ustawiając blok mieszkalny na środku jeziora. A że miejsce nie bardzo, mityguje się i postanawia: „Jezioro damy tutaj, a ten niech sobie stoi w zieleni”. Przypomniała mi się ta scena, gdy usłyszałam o pomysłach Trumpa na przekształcenie Strefy Gazy w „Riwierę Bliskiego Wschodu”. Trump deweloper zapewne już ma policzone, ile hoteli, apartamentowców, marin i promenad upchnie się na 40 km wybrzeża, ile za drugą linię, a gdzie ewentualnie ustawi się jezioro. Oczywiście najpierw trzeba będzie uprzątnąć gruz (według ONZ usunięcie 50 mln ton zajmie 21 lat i będzie kosztować 1,2 mld dol.) i mieszkańców. A następnie wziąć się za wznoszenie apartamentowców. Byłoby to do przełknięcia, gdyby wizje deweloperskie snuł biznesmen, a nie amerykański prezydent.

Absurdalność planu jest oczywista, ale co tam. Trump rzucił hasło o „długoterminowej własności”, w domyśle amerykańskiej. Jak niby tę „własność” miałby uzyskać? Toż nie mówimy o kupowaniu Grenlandii od Danii, lecz projekcie „Riwiery Bliskiego Wschodu”. Trump wypisze czek Hamasowi czy Mahmudowi Abbasowi? A może nie będzie bawić się w formalności, przejmie Gazę przez zasiedzenie, skoro to przecież ruina? Kto by tam chciał mieszkać? Zakładając, że nawet część mieszkańców zgodziłaby się opuścić dom dobrowolnie, jest bardziej niż pewne, że co najmniej połowa zechce zostać. Jak Trump chciałby się ich pozbyć? Przystawiając im pistolet do głowy? Pomijając nielegalność i absurdalność planu, już widać, że Trump nie ma w tej sprawie sojuszników (zapewne poza Izraelem, a i tak nie w całości). Egipt i Jordania już wcześniej wykluczyły możliwość przyjęcia Palestyńczyków. Z tego samego powodu – boją się destabilizacji u siebie, czemu trudno się dziwić.

Gdyby szukać szerzej w regionie, pewne jest, że dla Saudów to też będzie nie do przełknięcia, skoro jeszcze do niedawna leżała na stole opcja normalizacji stosunków z Izraelem, której częścią miało być powstanie „palestyńskiego państwa”, choć oczywiście bez szczegółów, jak miałoby wyglądać. Pomysł z odcięciem Gazy de facto wywraca to wszystko do góry nogami.

Z propozycji Trumpa zadowolony jest oczywiście Netanjahu, który robił odpowiednią minę do tej gry, uśmiechając się do kamer – dla niego to ewidentna korzyść. Nawet jeśli dziś wszyscy uważają, że plan jest absurdalny i niewykonalny, on może mydlić oczy swojemu zapleczu i kupić sobie czas. Trump oczywiście chciałby mieć i morze, i bloczki, i jeziorko, więc wydaje mu się, że druga faza porozumienia z Hamasem jest niezagrożona. Hamas na urbanizacyjne plany Trumpa zareagował nerwowo, oświadczając, że to doleje oliwy do ognia w regionie. Zakładnicy może przestaną mieć dla niego jakąkolwiek wartość, skoro przyjdzie Trump, wszystko zaorze i nie będzie ani Hamasu, ani Palestyńczyków.

Z perspektywy Netanjahu wizyta w Waszyngtonie jest niezwykle udana. Zamiast połajanek w sprawie osadników dostał furtkę do wznowienia wojny (i okiełznania koalicjantów), sugestię zgody na aneksję Zachodniego Brzegu (Smotricz i Ben Gewir otwierają szampana) i de facto wolną rękę w Gazie. Smotricz już podziękował Trumpowi za pogrzebanie idei państwa palestyńskiego, Ben Gewir ucieszył się z „początku długiej przyjaźni”. Jaka „Casablanca”, taki Humphrey Bogart. Politycy niewchodzący w skład rządu, jak Ganc czy Lapid, do pomysłu Trumpa odnieśli się z życzliwością, choć przede wszystkim nadzieją, że będzie dojdzie do realizacji drugiej fazy porozumienia i wszyscy zakładnicy wrócą do domu. Rozmowy w tej sprawie miały zacząć się 16. dnia obowiązywania układu, czyli w poniedziałek. Ale za początek rozmów uznano spotkanie Netanjahu ze Stevem Witkoffem, wysłannikiem Trumpa na Bliski Wschód. Wiele to mówi o intencjach.

No i co z tego, że pomysł Trumpa jest głupi, szkodliwy, nielegalny, godzi w wizerunek USA i samego Izraela? Trumpowi to nie przeszkadza, im więcej chaosu, tym lepiej. Skoro Kanada ani Grenlandia nie chcą Ameryki, to Ameryka weźmie sobie Gazę. A jeziorko damy tutaj.