U Stazzu to nie U Staszka

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

 

Wśród sklepów w Aiacciu mnie najbardziej rajcowały te z produktami z okolicznych winnic, rzeźni, olejarni, młynów, serowarni i piekarni. Basi oko chętniej wędrowało ku wystawom pełnym butów oraz – przede wszystkim – torebek. Na szczęście oba te rodzaje sklepów bywały na ogół w sąsiedztwie więc nie dochodziło do sprzeczek w którą stronę mamy maszerować. Szybko znaleźliśmy ulubiona piekarnię, w której kupowaliśmy bagietki różniące się od paryskich tym, że były np. posypane makiem lub sezamem a także miały szpiczaste a nie zaokrąglone końce, co dodawało im niebywałej chrupkości. A nic pyszniejszego niż głośno chrupiąca skórka bułki z suszona szynką lub kiełbasa z dzika. Na pobliskim placu, pod pomnikiem Napoleona codziennie od świtu do 13 urzędowali sprzedawcy serów, wędlin, owoców, warzyw. Kwadrans po pierwszej nie zostawało po nich śladu. Żadnego listka, papierka, skórki. Plac świecił czystością i wabił spacerowiczów na ławki pod palmami. Czasem tu kupowaliśmy pomarańcze, nektarynki i ostro pachnące sery.

Niestety nie udało nam się skosztować słynnego brocciu z serwatki, bo ten serek robiony jest tylko w okresie kocenia się owiec. Do środka lata delikatny wyrób nie jest w stanie dotrwać. Podobnie z najpyszniejszymi owocami czyli klementynkami. Ich zbiór ma miejsce w grudniu. Do lipca bywają albo zjedzone, albo wyeksportowane do Francji.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Samodzielność nie znaczy samotność

PiS wyobraża sobie, że przez solidarność ideologiczną z USA Polska może być takim Izraelem nad Wisłą. Że cała Europa będzie uwikłana w wojnę handlową ze Stanami Zjednoczonymi, a Polska jako jedyna traktowana wyjątkowo przez Waszyngton. To jest ryzykowne założenie – mówi w rozmowie z „Polityką” szef polskiego MSZ Radosław Sikorski.

Marek Ostrowski, Łukasz Wójcik

Naszym ulubionym sklepem był U Stazzu, którą to nazwę przerobiliśmy na U Staszka i staraliśmy się zaglądać tam choć raz dziennie. Zawsze dostawaliśmy coś na spróbowanie i za każdym razem odbywaliśmy pogawędkę z właścicielem. Dzięki temu wiemy, że kasztany w jego sklepie pochodzą z Vicu, Taravu i Pietrosu. Szynki zaś z leśnych hodowli w Bucugna i San-Lurenzu. Swobodnie biegające czarne i łaciate świnki mają terytoria o wielohektarowej powierzchni tylko ogrodzone niskimi drucianymi płotkami. Jedzą to co znajdą w lesie czyli żołędzie, kasztany jadalne i wszelkie zioła. Dzięki temu ich mięso jest tak aromatyczne i lekko słodkawe. Do najlepszych naszym zdaniem wyrobów U Stazzu należą m.in. prisuttu czyli szynka z czarnym pieprzem, lonzu tj. dość gruba kiełbasa z polędwicy wieprzowej, coppa  czyli karkówka i – moim zdaniem prawdziwy rarytas – figatellu tj.kiełbaska robiona z wątróbek i serc. Jeśli dodam do tego, że w sklepie było kilkanaście gatunków oliwy, to jasne, że chodziłem do U Stazzu z prawdziwą radością.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj