Zamknięcie bloga
Drodzy Blogowicze!
Wszyscy, którzy zaglądają na stronę „Gotuj się”, doskonale wiedzą, że nasza aktywność spadła do zera, że nie próbujemy nawigować wśród wpisów wiernych autorów i przypadkowych odwiedzających.
Wiele lat temu powstał blog, wymyślony i prowadzony przez Piotra. To Piotr podsuwał tematy, on łagodził spory między uczestnikami, on zawierał i wspierał przyjaźnie, z radością spotykał się z wieloma osobami na blogowych zjazdach. Wielokrotnie blog „Gotuj się” osiągał rekordowe liczby wpisów wśród innych, sąsiednich blogów. Wiele blogowych znajomości i przyjaźni przetrwało i trwa. Zabrakło tylko człowieka, którego odważę się nazwać spiritus movens, patronującego tym interakcjom.
Zdawałyśmy sobie sprawę z faktu, że mimo starań nigdy nie osiągniemy tego rodzaju symbiozy, twórczej wspólnoty myśli, jaka pojawiła się pomiędzy blogowiczami i Piotrem. Nie zastąpimy Go w sposób zadowalający nas wszystkich. Życiowe niespodzianki dołożyły także swoje przyczyny, dla których chcemy powiedzieć dziś „żegnamy się ”. Pozostajemy jednak z wieloma ciepłymi uczuciami dla wszystkich, którzy byli i są z nami. I mamy jedną prośbę:
Pamiętajcie o Piotrze.
Barbara i Agata
Komentarze
Oczywiście, że będziemy pamiętać Piotra. Będziemy pamiętać nasze blogowe rozmowy, zjazdy i nasze różne spotkania. Jestem pewna, że nadal będziemy się spotykać w mniejszym czy większym gronie, bo przyjaźnie nawiązane dzięki temu miejscu przecież nadal trwają. Tym niemniej jest mi smutno i bardzo żal, że blog zostaje zamknięty. To był kawałek pięknej, ciekawej i smakowitej historii.
Ojej, wielki smutek, tak niewiele brakuje do dwudziestolecia. Tu się spotkało tyle niezwykłych osób. Będzie mi tego Miejsca bardzo brakowało. To prawda, że Piotr to tworzył i spajał, że było inaczej, miał do tego serce, ale jednak trwaliśmy po Jego odejściu. Wielka szkoda : (
🙁 🙁 🙁
Wkrótce minie 9 lat od śmierci Piotra i niestety można było się spodziewać, że i na ten blog przyjdzie kres, niezależnie od naszej aktywności. A jednak jakoś trwał. Szkoda wielka, bo to było ważne miejsce dla wielu z nas. Można by wiele pisać, ale Danusia i Małgosia napisały już, to co najważniejsze.
Dobry wieczór 🙁
kawa na zamknięcie
Wielu z Was ma ze mną kontakt. Jakby co to kawa w Lublinie jest otwarta 🙂
Tutaj, w stolicy Hiszpanii, w Madrycie ale również na prowincji, pojawiała się nowa forma spędzania czasu. I to nie jest jakaś tam aplikacja ani strona randkowa. Flirtowanie w realu, za pośrednictwem koszyka zakupowego, który jest tutaj narzędziem na porządku dziennym.
A działa to tak: codziennie o 19:00 single udają się do supermarketu ***w poszukiwaniu czegoś/kogoś do schrupania.
Symbolem identyfikacyjnym jest ananas leżący w wózku sklepowym. Młodsze pokolenie spotyka się w pobliżu mrożonek a pokolenie 40+ przy półce z winami.
Kiedy mężczyzna lub kobieta znajdzie kogoś, kto im się spodoba, dają sobie nawzajem sygnał, wpadając na siebie z wózkami zakupowymi 🙄
A jeśli chcesz czegoś więcej niż tylko przygody na jedną noc to dodaj paczkę soczewicy do koszyka.
Ostatnio, jak robiłem zakupy w ***, dwa dni temu, były tłumy tak duże, że musiała przyjechać nawet policja na parking zaprowadzić spokój.
Ten nowy trend nie jest jeszcze powszechny na wschód od Hiszpanii ale przy następnych mocnych podmuchach atlantyckich dotrze i nad Wisłę.
Życie w realu też ma swoje dobre strony 🙂
Co dzieje się z zamkniętym blogiem? Pewnie będzie tak jak z blogiem Daniela Passenta, czyli zostaną tylko wpisy Gospodarza, a znikną wszystkie komentarze blogowiczów – nasze rozmowy, porady i przepisy, kopalnia wiedzy potrzebnej i niepotrzebnej, kawał blogowej historii. Czy archiwum mogłaby zostać w obecnym stanie, bez wymazywania niczego, żeby można było do niego zajrzeć i poczytać sobie, jak w prawdziwym archiwum ?
E tam… piszmy dalej 😉
Tak, archiwum byłoby szkoda…
Pewnie to nie żadne odkrycie, ale sama dla siebie spróbowałam tworzyć archiwum przez kopiowanie stron. Nie wiem, ile zajęłoby to miejsca na komputerze, ale spróbuję, bo ta historia na blogu jest dla mnie bardzo cenna, mimo że jestem (byłam) głównie podczytującą.
Tego po cichu się spodziewałam, ale jednak żal… Oczywiście, że będziemy pamiętać o Piotrze.
Też uważam, że zachowanie archiwum w całości byłoby dla nas bardzo cennym rozwiązaniem. Nie jestem jednak pewna czy ktoś odpowiedzialny za tego rodzaju decyzje przeczyta nasze komentarze na ten temat zatem, jeśli pozwolicie, napiszę w tej sprawie maila do redakcji, w tym do Pani Oli zajmującej się blogami.
Ewo-będę teraz zaglądać regularnie na Twój blog, by sprawdzić czy wpadliście na pomysł jakiegoś kolejnego „skoku w bok”.
Intuicja poszeptywała iż niebawem nastąpi nieunikniony koniec naszego Blogowiska. Doskonale rozumiem motywy Basi i Jej Córki p. Agaty. I choć żal olbrzymi, niestety musimy się z tym pogodzić.
Z naszej strony, Wombata i mojej, chcemy serdecznie podziękować obu naszym Blogowym Gospodyniom za czas jaki poświęciły by kontynuować dzieło Twórcy blogu „Gotuj się!”. Za cenne porady i przepisy jakimi dzieliły się z nami.
Droga Basiu, Waszą prośbę najlepiej wyraziła Pyra:
pyrapyra
15 marca 2016
15:46
Piotr nas łączył. Stół nas łączył i rozmowy i życie codzienne (.…)
A Piotra pamięć będzie nam towarzyszyła.
Wombat i echidna
Zajrzałam i smutno tak…
Pana Piotra zawsze będziemy pamiętać. Tak jak i innych wspaniałych Blogowiczów.
Zachowane archiwum byłoby czymś bardzo cennym. Te przepisy, porady, przekomarzania i nawet kłótnie i spory to prawdziwe życie i miło by było zajrzeć od czasu do czasu.
Dziękuję Gospodyniom i Wam Wszystkim za tyle lat spędzonych razem. Przyznam się, że na blog trafiłam dzięki konkursowi książkowemu. 🙂 i zostałam. Częściej czytając niż pisząc, bo zawsze moje posty wydawały mi się zbyt infantylne wobec dyskusji tu prowadzonych. 😀
Tak się tylko zastanawiam, jak Pyra by skomentowała zakończenie tego etapu?
Zostaje nam FB, Messenger czy Instagram. I zaglądanie na blog Ewy. Ewo – daj znać o nowych postach.
Ps. ten przepis na ogórki konserwowe to nie od nas. Nie przypominam sobie, abym podawała jakiś.
Czy przepis na ogórki konserwowe nie pochodził od Lucjana? Jakiś czas temu krążył tu na blogu bardzo zachwalany.
Bardzo mi smutno z powodu zamknięcia, wczoraj kilkakrotnie zaglądałam do wcześniejszych wpisów i nie mogę sobie wyobrazić żeby to wszystko zniknęło. To chyba niemożliwe…
Pamiętacie, jak po śmierci Piotra Redakcja tu nam napisała -„ten blog nie będzie nigdy zamknięty”? I ja się tego trzymam! Co prawda Gospodynie nie będą wstawiały nowych wpisów – ale Redakcja nam tego sezamu nie zamknie, mam nadzieję?
Prośba o pamięć o Piotrze – samo to, że mimo upływu czasu ciągle się tu pojawiamy mówi samo za siebie. Piotr stworzył wyjątkowe miejsce i miał do niego serce.
Danuśko, zapraszam serdecznie.
Jeżeli ktoś miałby ochotę dostawać na maila informacje o nowych wpisach na moim blogu https://www.eryniawtrasie.eu/, na stronie głównej, na górze po prawej stronie, znajduje się zakładka „Napisz do nas”.
Errata: „Subskrypcja”
W GW plebiscyt na książkę 25-lecia. Zagłosowałam na „Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego, bo z tej listy najbardziej mi utkwiła w głowie. Poza tym Kapuściński i „Beksińscy”. No tak biograficznie mi poszło…
A „Traktat…” jak wszystkie książki Myśliwskiego (nie tak wiele ich) jest znakomitą książką. A sędziwy autor lada tydzień bęðzie obchodził 93 lata!
echidno,
może Salsa ma rację, że chodzi o ogórki Lucjana. Tu jest przepis : https://adamczewski.blog.polityka.pl/2017/09/08/spizarnia/
Sama je zachwalałam i zrobiłam latem kilka słoiczków.
Danuśka,
dziękuję za podjęte działania, oby dały skutek.
Asiu,
coś kojarzę, że na samym początku chyba Twój tata ” podszył się” pod Ciebie, albo na odwrót i były sympatyczne wyjaśnienia tożsamości.
Twoje wpisy były bardzo ciekawe i wszyscy je bardzo lubili – dużo dobrej muzyki, starych zdjęć wyszperanych w archiwach, zdjęcia z Twojej okolicy i z dalszych wypraw, a niezapomniane ogródkowe stylizacje kawy i domowego ciasta, a piękne wiersze i felietony ze starych gazet, tyle tego było. Tak więc nie umniejszaj swoich zasług 🙂
Coś się kończy, a coś zaczyna, czyli chyba w końcu zdecyduję się na dołączenie do FB.
Na blog Ewy i W. oczywiście będę zaglądała.
Dostęp do ” Wyborczej” daje tylko prenumerata, ja jej nie mam, ale znalazłam wykaz proponowanych do nagrody książek: https://rynek-ksiazki.pl/aktualnosci/plebiscyt-na-ksiazke-25-lecia/
Nie mogę głosować, ale i tak miałabym problem z wyborem. Część książek przeczytałam i wszystkie bardzo mi się podobały. Można tę listę potraktować jako spis dobrych lektur.
Otóż to.
Wszystkim, którzy mnie tutaj rozumieli – wielkie dzięki!
Dla niektórych – mam nadzieję – do zobaczenia wkrótce!
Innym – do zobaczenia na FB i dzięki za polubienia.
Ewa – zajrzę do Was czasami na 100%. Super opowiadania o miejscach do których już nigdy nie dotrę.
Wszystkim Blogowiczom – trzymajcie się!
Lena 2
dziękuję za pomysł skopiowania .
Rzeczywiście można skopiować całą historię bloga w bardzo prosty i błyskawiczny sposób. Już to zrobiłam; po prostu skopiowałam stronę ” Gotuj się” , wkleiłam do swojej poczty i wysłałam do siebie.
Oczywiście taką ” wiadomość” można przypadkowo skasować, więc wolałabym, aby historia bloga była dostępna w internecie.
Ciekawe jaka byłaby objętość tego archiwum blogowego: posty i komentarze od początku istnienia do końca. Umieszczenie w chmurze w google drive jest bezpłatne chyba do 15 GB? Archiwum w chmurze z dostępem dla nas? Nie wiem jak to by działało?
krystyna – dziękuję za link do przepisu. Ogórki Lucjana zapowiadają się wspaniale lecz to nie ten przepis (na marginesie – zapisałam).
Pamiętam jednak przepis na ogórki konserwowe, czyli w occie. Być może nie pochodzi od Asi – Asiu przepraszam – lecz od kogo nie pomnę.
Wombat „zafarmerzył” w ogródku i teraz mamy ogórków do wypęku. Coś z tym trzeba zrobić. Najlepiej kilka różnych przetworów.
Też mam nadzieję że będzie można dalej przynajmniej czytać blogowe wpisy gdzieś w archiwum Polityki.
Serdecznie dziękuję i pozdrawiam wszystkich blogowiczów, życzę wszystkiego najlepszego, bądźcie zdrowi!
Echidna, na YT jest kilka przepisów na ogórki konserwowe.
eva47 – tak, wiem. Sama też mam kilka.Z tego co pamiętam przepis o jaki wspomniałam był dość nietypowy, a efekt zachwycał. Toteż chciałam wypróbować.
Szkoda, naprawde szkoda.
Niemam wlasciwie prawa narzekac, bo sam nie przyczynialem sie do zbytnio utrzymania tego tu miejsca, ale jest zal, bo jednak zagladalem. Miejmy nadzieje, ze znajda sie jakies mozliwosci do nawiazania kontaktu.
Ja utrzymuje kontakt z Zabimi Blotami oraz z Inka i Lucjanem.
Pozdrawiam
To tylko Gospodynie zamknęły działalność, a miejsce zostało 😉
A propos ogórków, ale kiszonych – w ub. roku wyczytałam gdzieś, jak szybko zrobić małosolne. Otóż ogórki włożyć do worka foliowego, dodać koper, sól, czosnek i co tam jeszcze dodajecie (żadnej wody!), zamknąć worek i na drugi dzień macie ogórki gotowe! Przepis poniżej. Miałam eksperymentować z tym, ale zanim co, to ogórki wybyły ze sklepów… Może echidna spróbuje?
https://beszamel.se.pl/przepisy/przetwory/ogorki-malosolne-na-sucho-bez-zalewy-jak-zrobic-ogorki-w-woreczku-przepis-re-PzGc-x7Mh-dNPw.html
Alicjo,
Taki przepis był tu na blogu i nawet z niego korzystałam kilka razy. Rzecz jasna, do zastosowania przy małych ogórkach.
Tak, jak wspominałam powyżej, kilka dni temu wysłałam do redakcji „Polityki” maila z pytaniem o sposób zamknięcia bloga i z prośbą o zachowanie archiwum. Do tej pory nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, co specjalnie mnie nie dziwi, bo odpowiedzi ze strony redakcji nie nadchodzą zbyt szybko. No cóż, pożyjemy, zobaczymy…
Co do ogórków, ale raczej większych i świeżych to można na nich ułożyć wszelakie rozmaitości i podać jako przekąskę. Tu z pastą tuńczykową, na karnawałowe przyjęcia w sam raz: https://tiny.pl/43_wmsyp
Tak, powodów
Tak, powodów może być parę, że jest tak a nie inaczej.
Dziś pytanie dziś odpowiedź, to było dobre z komuny
A czy ty pytałaś po polskiemu?
U mnie robota wre, bo robię ruskie pierogi, na które zamierzam zaprosić naszych Ruskich. Kolacja, na którą nas zaprosili 1 stycznia była wspaniała, a ja, sierota która nigdzie się bez aparatu nie rusza, właśnie wtedy zapomniałam o sprzęcie – a było co fotografować, bo inni zaproszeni poprzynosili swoje i stół był zastawiona na bardzo bogato!
Tymczasem moja choinka, dorocznie robi za nią bogenwillia, wypuściła liście – zawsze o tej porze zrzuca liście i na Boże narodzenie jest goła, ale zaraz szybko wypuszcza nowe:
https://photos.app.goo.gl/ZnLbJUJbnMbvnXCG8
Czy po francuskiemu?
A może one muszą się tych języków najpierw nauczyć?
Ani jeden ani drugi nie jest łatwy.
Trochę zrozumienie i wyobraźni ze strony pytającego.
A jak one się nauczą to odpowiedzą
Dzisiaj postanowiłam działać w kuchni na dwa fronty, to znaczy przy okazji klejenia tuch ruskich pierogów zrobić coś na boku na dzisiaj dla nas. Lekcja – NIGDY WIĘCEJ działalności na dwa fronty!
Pomyślałam, że skoro mam pieczarki do szybkiego wykorzystania, zrobię na boku dla nas słynną i zawsze zachwalaną przeze mnie zapiekankę echidny. Makaron śrubki się ugotował, teraz rozgrzewam patelnię, żeby wlać oliwę na podsmażenie cebuli, a potem pieczarek… a że miałam stół zajęty tymi wszystkimi tacami na zrobione pierogi, to pojemnik z oliwą (plastikowy, 3 l) na sekundę odstawiłam na blat pieca, a dokładniej na palnik. Który włączyłam, zamiast po sąsiedzku ten, który miał rozgrzewać patelnię!!!
Moment trwało, kiedy odwróciłam się do zlewu, gdzie obmywałam pieczarki. Czujecie to? Plastik się zaczął rozpuszczać, oliwa wypływała na rozgrzewany właśnie palnik… Rzuciłam się na to natentychmiast, ale powiadam wam, ciarki mi do tej pory po krzyżu, bo oliwa zdążyła się rozlać na całą powierzchnię pieca i spływać poza, a w dodatku , jak odkryłam potem – była już pod piecem. Chwila, a palnik byłby na tyle rozgrzany, że nastąpiłby samozapłon i byłoby jak w Los Angeles, bo przecież nasz dom też jest budowany w tutejszym stylu – kupa desek. Wystarczy iskra i wszystko staje w płomieniach zanim się obejrzysz. Nigdy wcześniej takiej głupoty nie zrobiłam, zawsze odstawiam pojemnik z oliwą na stół kuchenny, no ale miałam zastawiony…
Poza tym –
Gospodynie pożegnały się z blogiem, to nie była ich bajka, ale Redakcja nam obiecała „ten blog nigdy nie będzie zamknięty”, więc przestrzeń jest nasza chyba ? 😉 Archiwa są zarchiwizowane, nie mam pewności, czy tylko ci, którzy mają prenumeratę mają dostęp do tego, czy wszyscy blogowicze. Mam nadzieję, że wszyscy…
A co do pamięci o Piotrze, to nas chyba nie trzeba upominać. Wszak tu jesteśmy!
*tych pierogów, nie tuch…
Alicjo- scena, jak z filmu! Dobrze, że byłaś obok i natychmiast zareagowałaś. Swoją drogą sprzątanie kuchni po rozlanym oleju czy oliwie to jest niezły koszmar.
Na ukojenie nerwów filiżanka dobrej herbaty: https://tiny.pl/2hv8y353
Na pewno zauważyliście, że w angielskich filmach prawie zawsze w sytuacjach trudnych i stresujących podawana jest herbata, oczywiście w eleganckich filiżankach.
Alicjo,
nie miejmy złudzeń co do przyszłości bloga. Redakcja obiecała, że blog nie będzie zamknięty, co znaczyło, że taka inicjatywa nie wyjdzie od ” Polityki”. I tak się stało. To decyzja nie Redakcji, a prowadzących. Dobrze by było, abyśmy mieli dostęp do archiwum, ale nie wiadomo, czy będzie to możliwe. Pewnie są jakiej zasady/ przepisy dotyczące takich sytuacji. Zamknięcie bloga oznacza niemożność komentowania, co jest oczywiste. Widziałaś jak wygląda blog Daniela Passenta? Tam można przeczytać tylko same wpisy Autora, tak jakby pisał on sobie a muzom, bez żadnego odzewu.
Takie chwile nieuwagi zdarzyć się mogą każdemu, a przy kuchence skutki mogą być poważne. A tak w ogóle o ile gotowanie bywa przyjemne, to sprzątanie, zmywanie, ogarnianie kuchni jest bardzo niewdzięcznym zajęciem, w dodatku nigdy się nie kończącym.
Dziś smażyłam faworki. Jutro przyjadą wnuki z okazji dnia babci i dziadka, a że bardzo lubią faworki, to jest okazja, aby zachować tradycję. Wczoraj zagniotłam ciasto i przechowałam je w lodówce. Ugotowałam też barszcz ukraiński, bo bardzo dawno go nie jedliśmy, ale przy nim też jest mnóstwo roboty. Trudno, ale przynajmniej jest go dużo. Oczywiście sprzątania też było sporo…
No to ja ostatnia zgaszę światło. Chyba, że wcześniej ktoś mi zgasi światło…
Póki co, nadal będę tu zaglądać – obyliśmy się bez Gospodyń tyle czasu – damy radę 😉
Paskudna pogoda, śnieg z deszczem, w nocy uderzało lodem o szyby.
U mnie w domu faworki też były tradycją, ale to w tym domu sprzed 40+ lat.
Co do sprzątania przy gotowaniu – ja robię tak, że co już niepotrzebne, myję i odkładam na miejsce. Jak każda pani domu – nienawidzę sprzątania i zawsze mnie dziwiło, że „ty to masz dobrze, siedzisz w domu, nic nie robisz…” Jasne, krasnoludki są na świecie!
Eleganckie filiżanki mam – w tym kilka od Misia (Biała Maria), ale w momencie takiego stresu angielska flegma się nie przydaje, bo trzeba działać szybko! Jak sobie przypomnę, to niedobrze mi się robi…
Do boju!
Mój wynik…. wstyd się przyznać, 8/11 🙁
https://haps.pl/Haps/13,167695,24522,ekstremalnie-trudny-quiz-kulinarny-na-litere-e-komplet.html#do_w=399&do_v=1295&do_st=RS&do_sid=1796&do_a=1796&s=BoxOpImg9
Nasz pierwszy Zjazd (miłe złego początki!), którego pomysłodawczynią i gospodynią była Pyra:
https://photos.app.goo.gl/srBdxjEqQg7GonN59
A tu drugi. I niestety, na wasze nieszczęście mam udokumentowane wszystkie, które się odbyły, muszę je tylko uporządkować w odpowiedniej kolejności.
https://photos.app.goo.gl/kEgMXi3R4iAXyYqq5
Alicja,
mój wynik 10/11. Źle umiejscowiłam „enchiladę”, bo nigdy tego nie jadłam.
Eva47,
ja padłam na eklerkach (bo nie piekę… i nie zajadam się ciastkami) i edamame – 9/11, ale z rozpaczy dodałam sobie chyba jedno więcej. No ale to był ekstremalnie trudny, napisali… Enchilada jest popularna nie tylko w Meksyku, ale i w całej Ameryce Pn.
na przykład Taco Bell – coś na kształt meksykańskiego McDonald’sa, jest też coś z nazwą kojarzoną z meksykańskim daniem quesadilla (quesada w skrócie), też sieć, i podobnie z burritos.
Ja lubię – bo meksykańskie dania są z reguły ostre, a to lubią tygrysy. Zwykle też towarzyszy im jako dodatek osobny gęsta, kwaśna śmietana – łagodzi smak dla tych, którzy za ostrością nie przepadają. Fajitas to też meksykańskie, popularne danie, bardzo proste. Barbara, która czasami wpadała do bloga, zna się na kuchni meksykańskiej, bo mieszkała tam parę lat.
Mój wynik też 10/11
Alicja,
o eklerkach wiedziałam bo moja mama dawniej namiętnie piekła ptysie .
Wy macie zdecydowanie bliżej do meksykańskiej kuchni niż europejczycy, a od jutra , kiedy zacznie urzędować nowy USA prezydent i weźmie Kanadę i Meksyk pod swoją opiekę, zbliżycie się jeszcze bardziej!
No, na Kanadzie na pewno sobie zęby połamie – nie, to nieprawda, że Kanadyjczycy marzą o tym, żeby być 51 stanem. Wręcz przeciwnie – każdy Kanadyjczyk to powie, a kto chciał być w Stanach to bez problemu tam wyjechał. Niestety, mój syn z synową też, ale nie przyjęli obywatelstwa, mają tylko tzw. green card, bo tam pracują i są cenionymi pracownikami (IT). Mają tam dom jak trzy stodoły, ale i mieszkanie w Toronto… Wierzyć mi się nie chce, żeby zechcieli tam zostać na stałe, chociaż mieszkają w bajkowym Oregonie, pośród pagórów i lasów, a do Pacyfiku mają rzut beretem…
Nasi rdzenni mieszkańcy też zapowiedzieli, że nie po to ich dziadowie walczyli z agresywnym sąsiadem z południa, żeby teraz oddawać im świętą ziemię owych przodków. Howqh!
Nie sądzę, żeby Trump chciał wziąć Meksyk – wszak nie po to od lat buduje mur na granicy, mur, przez który i tak połowa mieszkańców Meksyku i państw Ameryki Łacińskiej i Południowej i tak szturmuje, w nadziei na lepsze jutro. A poza tym – potrzebni są tani robotnicy na polach Kalifornii i nie tylko… i najlepiej nielegalni, żeby nie sprawiali kłopotów jakimiś żądaniami i tym podobnymi głupotami. Hipokryzja nie zna granic, biznes to biznes…
p.s.Dobranoc i dzień dobry! (znowu mnie jakiś kryminał przytrzymał 🙄 )
Alicja-Irena
19 stycznia 2025
11:11
Tak pisze Pawlaczka i powołuje się dodatkowo na Kargule.
Kanada jest przodującym krajem, w którym tzw. opinię publiczną można zmienić o 180 stopni w 48h dzięki odpowiednim działaniami w mediach społecznościowych.
Ale kto rozumuje jedynie filozofię Pawlaka & Kargula ten nie rozumie dyskursu.
Dzisiejszy obiad – zaproszeni znajomi, zamówili polskie kotlety mielone. Przypomniało mi się, że kiedyś Gospodarz polecił kotlety mielone z drobno pokrojonym kiszonym ogórkiem (robiłam!).
Przy okazji szukania czegoś, znalazłam przepis na mielone z pieczarkami.
Jak zwykle wieczór ułynął …jak zwykle
Żeby rewolucja nie musiała dopisywać, jak upłynął wieczór „jak zwykle” dodam, że zwykłe Polaków rozmowy. O dzieciach (już teraz starych!), o podróżach małych i dużych, o tym, co za nami i przed nami. No, trochę niewiele przed nami, patrząc do tyłu, ale taka jest kolej rzeczy. Ale nie tracimy ducha! Jest czas – trza wykorzystać!
Nawet nie powiem, gdzie się wybieram nie tak za długo…
A rewolucja po rewolucji bywała w świecie? Ma coś do powiedzenia? Nawet nie chodzi o bywanie w świecie, a po prostu na zwykły wpis bez jadu. Masz problem – pisz, a nie atakuj ludzi, których nie znasz.
Póki można komentować, zapraszam do Wilamowic: https://www.eryniawtrasie.eu/58671
test
Sprawdzam, czy blog działa, bo nagle okazało się, że teraz jestem zalogowana na wszystkich blogach ” Polityki” /?/ .
Ewo,
bardzo ciekawe są te informacje o Wilamowicach. Dobrze wiedzieć, bo może będzie okazja kiedyś tam zajrzeć przy okazji wycieczki w tamten rejon.
Małe miejscowości , omijane przez turystów, mają swoje atrakcje. Jesienią zwiedzaliśmy kawałek Lubelszczyzny. Tuż obok słynnego Nałęczowa leży wieś Wojciechów, a tam stoi wielka wieża ariańska, a w niej m.in. znajduje się niewielkie muzeum regionalne i muzeum kowalstwa. We wsi jest też czynna ponadstuletnia kuźnia i zabytkowy kościół modrzewiowy.
Takich miejsc jest wiele, a ja mam ciągoty do prowincji.
” Młyn i krzyż” widziałam i bardzo polecam.
Krystyno,
dzięki za recenzję jak i za namiary na Wojciechów. Dopiszemy do przydasi, i w końcu trzeba będzie wybrać się w tamte okolice.
Jo Krystyna.
Prowincja ma swoje zalety. Niektóre nawet uważają że im głębsza tym lepsza. Mi osobiście wystarcza, że latarnie w moimi otoczeniu nie świecą.
Czasy się zmieniły i mieszkańcy wsi nie stają się teraz obiektem współczucia i kpin. A miejsce zamieszkania też nie mówi już o twoim standardzie życia i kosmopolityzmie.
Zima trzyma, -8c tutaj i trochę śniegu. Kulinarnie – ruskie pierogi wczoraj a dzisiaj powtórka z rozrywki, odsmażane ruskie.
Krystyna,
a mnie przez 3 dni Polityka przekonywała, że mam zły nick lub login chociaż ja się nigdy nie loguję/wylogowuję z bloga. Raz się zalogowałam i od lat to wystarczyło, a tu nagle… Ale dzisiaj wszystko wróciło do normy – cuda jakieś?
W czytaniu Robert Harris i „Drugi sen”, ostatnia książka Harrisa, którą posiada moja ulubiona księgarnia internetowa, wszystko inne przerobiłam rzetelnie, Pompeje, Rzymską trylogię, Enigmę i kilka innych. Dorobek ma niewielki, ale znakomity, podobna „beletryzacja historii”, jak to jest u Macieja Siembiedy, z którym zwiedzanie Sopotu można wylicytować na aukcji WOŚP 2025. Niestety, poza moimi „zasięgami”. Ale – ogłoszenie celu 33. Finału WOŚP odbyło się na Nabrzeżu Pomorskim w Gdyni – miejscu cumowania „Daru Młodzieży”, szkolnej fregaty Uniwersytetu Morskiego w Gdyni. No, taka gratka… 🙁
Zimą nie podróżuję do zimnych zimą krajów, niestety… Ale sercem i wspieraniem WOŚP jak co roku – jestem!
Zmarł Marcin Wicha – niedawno zakupiłam jego „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, są w kolejce w czytniku…
Zapraszam na ciąg dalszy skoku w bok: https://www.eryniawtrasie.eu/58703
Na mój dusicku! Cóz rzec? Ano… nie barzo wiem. Wiem ino, co moge zaśpiewać, kapecke przeinacając starodownom góralskom pieśń: Pona Pietra imie nigdy nie zaginie!
I hau!
Cook double, freeze half – czyli gotuj dwa razy więcej i połowę zamrażaj. Jest to jedna z najlepszych kulinarnych porad, jakie słyszałam, a sama stosuję to od lat. Bo komu opłaca się codziennie gotować dla 2-3 osób, a nawet więcej?Nie wszystko da się zamrozić, ale prawie wszystko!
Cisza na blogu, ale ja robię swoje, póki kuchnia otwarta. -12c, z 5cm śniegu i jakoś leci, temperatury do góry, bo dopiero świt blady u mnie.
Biografia „Osiecka.Rodzi się ptak” wydaje się być zbiorem bardzo obszernych cytatów z „Dzienników” Osieckiej, co omijam, bo czytałam. W kolejce „Chłopki” 😉
Ciekawa jestem wyników plebiscytu na książkę 25-lecia. Ja postawiłam na „Traktat o łuskaniu fasoli” Myśliwskiego, chociaż na liście 25 książek są takie, na które też bym zagłosowała… Ale „Traktat…” jest ponadczasowy.
Alicjo,
Też rzucam okiem…
Cook double, freeze half – bardzo dobra rada, jak się ma sporą lodówkę. Niestety, mieszkanie na poddaszu ma swoje mankamenty pod postacią ograniczonego miejsca.
Prawda, Ewo.
Ja 31 lat temu kupiłam wielką szafę, bo doszłam do wniosku, że jak tak z daleka od centrum mieszkamy, to zakupy się będzie robiło raz na jakiś czas. Szafa ma osobną nadbudowę, zamrażarkę właśnie i jest to spora przestrzeń, można zaszaleć z mrożonkami.
ALe szafa rdzewieje, bo to nie ta stalowa obudowa, jak to teraz modne i tak dalej. Moja koleżanka, która pracuje w sklepie z AGD powiada – niech redzewieje, nie kupuj nowej, bo będziesz miała problemy. Otóż nowe lodówki mają chyba zakodowane, żeby się psuć po paru latach, kiedy gwarancja (zwykle po roku) wygasa. Tak mówi Anka. chyba wie, o czym mówi. Tymczasem moja szafa bez zarzutu, tyle, że rdzewieje z zewnątrz, chociaż parę lat temu zakupiłam emalię , żeby podleczyć cholerę, no ale… Póki nie padnie, jest! No ale zajmuje sporo miejsca w małej kuchni. Żyliśmy z tym 31 lat – pożyjemy tak długo, jak się da!
Kiedy wół był ministrem i rządził rozsądnie,
Szły, prawda, rzeczy z wolna, ale szły porządnie.
Jednostajność na koniec monarchę znudziła;
Dał miejcs wołu małpie lew, bo go bawiła.
Dwór był kontent, kontenci poddani – z początku;
Ustała wkrótce radość – nie było porządku.
Pan się śmiał, śmiał minister, płakał lud ubogi.
Kiedy więc coraz większe nastawały trwogi,
Zrzucono z miejsca małpę. Żeby złemu radził,
Wzięto lisa: ten pana i poddanych zdradził.
Nie osiedział się zdrajca i ten, który bawił:
Znowu wół był ministrem i wszystko naprawił.
J.I.Krasicki
Dawno temu, a ciągle aktualne. Wczoraj udałam się do tak zwanego Shopping Mall ( w Polsce „Galeria”) w celu zakupu szpilek. Butów takich ozdobnych, na obcasie, wiecie. Na niewysokim obcasie, dodam, bo wysokoobcasowe mam i nie mogę już w nich chodzić, niestety (rzadko w ogóle chodzę w szpilkach). Niestety, obeszłam kilka sklepów obuwniczych i nie znalazłam, czego szukałam. Są toporne, na paskudnych grubych obcasach typu klocek , podczas gdy ja szukałam subtelnych, ale na niższych obcasach niż te, które mam (10cm obcas, w Polsce swego czasu kupione):
https://photos.app.goo.gl/KpaEpDCFQYdGTv9j8
No nic, szpilki ze sobą zabiorę na najbliższą imprezę urodzinową u W. – będę siedzieć na kanapie i nieprzesadnie ładnie wyglądać w szpilkach 😉
Muszę, bo się uduszę 😉
proponuję pomyśleć nad większym obrazem. Kolumb, Vasco da Gama i tak dalej.
Świat jest, jaki jest. Nie da się odwrócić tego, co było. A były, bo takie były czasy. Dobre i złe – jak teraz.
https://photos.app.goo.gl/JA89TYdRCVjcMuVX6
Ciekawa jestem wyników plebiscytu, ale uważam, że nie ma sensu wybierać jednej
najlepszej książki, bo takiej po prostu nie ma. Sama tych przeczytanych nie potrafiłabym ustawić w kolejności. Wszystkie bardzo mi się podobały i wszystkie uważam za wartościowe. Moim zdaniem można by wybrać dziesiątkę czy dwudziestkę najciekawszych książek, to miałoby większy sens.
Ciekawa też jestem/ ale nie za bardzo/ jaki to geniusz ” wymyślił” i ogłosił hasło o gotowaniu dwa razy więcej i zamrażaniu połowy. Taki oczywiste oczywistości znane są każdemu, kto posiada zamrażarkę. Inna sprawa, czy chce i może się do tego stosować.
Alicjo, żebyś nie pomyślała sobie, że to uwaga do Ciebie; bynajmniej. Tylko śmieszą mnie odkrywcy tego, co istnieje od dawna i są z tego dumni.
Krystyno,
mnie też 😉
Bo przecież znakomite książki, książki wybitne , albo książki które czytamy, o czymś mówią, opowiadają nam świat.Mogą to sobie być książki z tak zwanej niewysokiej półki. O czym mówiła nasza Nisia. Jej książki dotyczyły zwykłego życia.
Kto czyta, nie bądzi. Powiększa swój świat, którego nie ma czasu przeżyć. Amen.
Dla tych, co obejrzeli film „Prawdziwy ból” – entuzjastyczna recenzja pewnego Niemca, ale wypowiedziana dobrą polszczyzną. Ciekawe spojrzenie:
https://mail.google.com/mail/u/0/?pli=1#inbox?projector=1
Alicjo,
niestety, tej recenzji nie można przeczytać.
Ale skoro wspominasz ten ” Prawdziwy ból”/ wyświetlany był u nas w listopadzie/, to bardzo podobała mi się recenzja prof. Jana Hartmana. Przeczytałam ją już po obejrzeniu filmu i miałam takie same odczucia i uwagi jak Autor : https://hartman.blog.polityka.pl/2024/11/22/prawdziwy-bol-nieprawdziwy-film/.
Ci, którzy obejrzeli film, mogą skonfrontować się z tą opinią.
Ale jak widać, oceny mogą różnić się krańcowo, skoro recenzent niemiecki zachwyca się tym samym filmem. Aż jestem ciekawa, co go tak zachwyciło.
Teraz zastanawiam się, czy wybrać się na ” Brutalistę” – 4 godziny w kinie, bo trzeba liczyć jeszcze przerwę to bardzo długo. Moim zdaniem w filmie dwugodzinnym zmieści się wszystko, co ważne.
Krystyna,
to nie była pisana recenzja, a coś w rodzaju podcastu — coś na instagramie, ja tego nie mam, ale Jerzor mi wrzucił. Niemiec ma żonę Polkę i mieszka w Warszawie, jest Polską zachwycony i mówi, że ludzie, a zwłaszcza Amerykanie nie doceniają Polski jako celu turystycznego. On zachwyca się miastami i wsiami polskimi, zielenią, kulturą. Co go w „Prawdziwym bólu” zachwyciło, to właśnie to, jak Polska została pokazana – taka, jaka jest teraz naprawdę, powiada. I z pokazana była „z sercem” i przyjaźnie, nie tak, jak zwykle się ją przedstawia w amerykańskim kinie. Dwie rzeczy mu się w filmie nie podobały – idiotyczny „fakt”, że jeden z bohaterów kazał sobie przysłać ze Stanów torbę „zioła”, co przecież jest niemożliwe, że to przejdzie przez pocztę. Drugie – że chłopaki robili sobie niby to żartobliwe zdjęcia przed Muzeum Powstania Warszawskiego, pozując z uśmiechem i śmiechem na powstańców z karabinami przy tych wejściowych rzeźbach. To nie wypada, mówił, w takim miejscu nie powinno się żartować ani wygłupiać. Przeczytałam recenzję Hartmana, ale filmu nie oglądałam (byliśmy w Rzymie bodaj) i trudno mi się do tego odnieść. Ale Hartman pisze, że reżyser nie pokazał pięknej Warszawy ani Lublina, tylko od tej brzydkiej strony, a recenzent pewnie mówi o swoim zachwycie Polską, a nie tym, co się widzi na filmie. Pamiętam, że wspominałaś o tym filmie i nie byłaś zachwycona.
Szkoda, że tego nie możesz wyświetlić, nie wiem, dlaczego. Facet świetnie mówi po polsku i chyba bardzo Polskę lubi, mówi o niej z entuzjazmem, zauważyłam obok kilka tytułów filmików o Polsce (będę chciała to obejrzeć).
Na „Brutalistę” miałam iść wczoraj, ale rozpętała się solidna zamieć i odpuściłam, bo to kino jest na drugim końcu miasta, jakieś 15km i nie warto było ryzykować jazdy w śnieżycy. Ale wybieram się dzisiaj, jest mały mrozik i bardzo słonecznie.
https://photos.app.goo.gl/u3FiWQ83Sr16fVLb7
Krystyna,
film był długi, ale ja tego nie odczułam i nie nudziłam się ani chwili. Dobry, ale ostrzegam – ciężki film. Znakomite aktorstwo, Brody zasługuje na Oscara. Więcej nie powiem, bo jakby ktoś chciał iść do kina, to wolę nie spaprać wrażeń.
Janusz Wróblewski napisał bardzo krótką recenzję w dzisiejszej „Polityce”. Tyle.
p.s.
Na sali kinowej (jedna z 10 sal) siedziałam sama samiusieńka. Nawet nie zauwałyłam, aż do tej przerwy 15-minutowej. Ona była zupełnie niepotrzebna i rozbiła mi seans.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2286817,1,brutalista-o-brutalizmie-ten-styl-rzadko-starzeje-sie-dobrze-historia-obeszla-sie-z-nim-brutalnie.read
Na „prawdziwy ból” wogóle się nie wybierałam po przeczytaniu kilku recenzji.
Brutalistę oglądał już mój syn, film bardzo mu się podobał, tak samo jak Alicji.
Pójdę w niedzielę na południowy seans, w ciągu tygodnia wyświetlają tylko późnym wieczorem.
Eva47,
u nas już schodzi z ekranu, bo leciał przez wiele tygodni (od premiery), zanim ja się zorientowałam, dlatego byłam na sali kinowej sama. Od tygodnia był już tylko jeden seans zamiast zwyczajowych dwóch. Trwa 3:15 minut, z przerwą. Dobry artykuł to ten powyżej, Piotra Sarzyńskiego – wprowadza w styl architektoniczny zwany brutalizmem. Ja jako neptyk w sprawach architektury pomyślałam najpierw, że to będzie o jakimś facecie-brutaliście, który wali z piąchy i nie tylko. Ale się trochę dokształciłam w temacie 😉
Dzisiaj papryka faszerowana według „Ania gotuje”. Ona ma sporo przepisów i są dobrze napisane/zobrazowane, przy czym podsuwa wariacje danej potrawy. Farsz wyszedł rewelacyjny!
Ja też wybieram się na ten film. Kupiłam bilety na niedzielę, niestety wszystkie seanse są o 19.00.
Alicjo,
jak oceniasz wyniki plebiscytu na książkę 25-lecia ? Myślę, że możemy być zadowolone, bo choć ” Księgi Jakubowe” były faworytem, to drugie miejsce „Chłopek” i trzecie ” Traktatu o łuskaniu fasoli” są w pełni zasłużone. O ile „Chłopki” to książka stosunkowo nowa i niesamowicie popularna, więc wysokie miejsce było pewne, to obawiałam się trochę o miejsce powieści Myśliwskiego, ale na szczęście czytelnicy ja docenili.
j ą docenili.
„Księgi Jakubowe” nie były moim faworytem, ” Prowadź swój pług przez kości umarłych” jak najbardziej. W którymś z artykułów wyczytałam, że Nobla dostała dzięki Księgom – ale przecież książka została przetłumaczona na angielski dopiero w 2021 roku, a Tokarczuk dostała Nobla 2 lata wcześniej. To raczej po przetłumaczeniu „Biegunów” Szwedzka Akademia i ci, co o Noblu decydują, zwrócili uwagę na Tokarczuk.
Jak lubię Tokarczuk, tak „Księgi…” wchodziły mi bardzo opornie, podobnie jak „Dom dzienny, dom nocny”.
Pamiętam dwie pierwsze książki, które mnie zachwyciły i do dzisiejszego dnia zachwycają – „Prawiek i inne czasy” oraz „Podróż ludzi księgi”. U mnie „Chłopki” dopiero stoją w kolejce, bo zakupiłam niedawno, ale że wcześniej przeczytałam „Ziemianki”, to rzutem na taśmę muszą być „Chłopki” – autorka ma świetne pióro do takich książek i biografii, które bardzo lubię czytać.
Też się bałam o Myśliwskiego – „Traktat…” wyszedł dość dawno i miałam obawy, że został zapomniany. Dla mnie Myśliwski to jeden z najlepszych pisarzy ostatniego półwiecza. Znakomity i skromny.
Alicjo, to dołóż jeszcze do pakietu „Służące do wszystkiego”, będzie komplet.
Otóż to – właśnie dostałam kod na 10zł zniżki 😉
A u mnie technologia wykręciła numer, ekran mojego czytnika pokrył się czarnymi plamami i wygląda na to, iż nic nie da się zrobić z tym fantem. Będę musiała zamówić nowy czytnik, natomiast dobra nowina jest taka, że książki, które zamawiałam w internetowej księgarni są nadal do dyspozycji na mojej półce i zawsze mogę do nich wrócić.
W kwestii powrotów to melduję się po powrocie z wędrówki po północnej Portugalii. Przejechaliśmy sporo kilometrów zwiedzając miasta i miasteczka najpierw wzdłuż Atlantyku, a potem wzdłuż granicy z Hiszpanią. Były olśnienia i zachwyty, były też spotkania z Portugalią biedną i zaniedbaną, wszędzie jednak spotykaliśmy się z serdecznością mieszkańców. Filiżanka znakomitej kawy w cenie 0,85 eurocentów skłania do kawowej rozpusty 🙂 Zdarza się oczywiście trochę droższa, ale gdzież jej tam do cen w warszawskich okolicznościach.
Wina portugalskie lubiliśmy od zawsze, a w winnicach Alantejo jedynie ugruntowaliśmy nasze przekonanie o tym, iż Portugalczycy znają się na winiarskiej robocie.
W Portugalii wiosna-kwitną stokrotki, magnolie i całe łany drobnych żółtych, drobnych kwiatów na łąkach i wzdłuż poboczy dróg.
Witamy w kuchni 😉
U mnie śnieżyczki pod grubą warstwą zamarzniętego śniegu, bo od jakiegoś czasu mamy i opady białego puchu (niewiele na raz ale się uskładało), i mróz w okolicach 5-8c w dzień, a do -18c w nocy. O innych okolicznościach kwiatkowych na razie tylko pomarzyć…
Gałązki forsycji w wazonie z wodą przy oknie i myślę, że już niedługo te forsycje się wyforsują w żółte kwiaty.
Książki mam u siebie na komputerze (na czytniku zawsze ok.120), ale idea, że są one zawsze w mojej bibliotece w księgarni internetowej do pobrania, jest nie do przecenienia. Bo jak wiadomo, wypadki chodzą po kompyterach osobistych i szkoda byłoby stracić całą bibliotekę.
No nic, oby do wiosny…
W oczekiwaniu na wiosnę podrzucam ciekawe informacje i zdjęcia na temat „odlotowej” winnicy zaprojektowanej przez portugalskiego architekta-wizjonera.
https://divisare.com/projects/370231-frederico-valsassina-fernando-guerra-fg-sg-herdade-do-freixo-winery
Przez kilka dni mieszkaliśmy niedaleko tego miejsca, zresztą też na terenie winnicy i to nasza gospodyni zachęciła nas do odwiedzenia Herdade do Freixo. My też zachęcamy, gdyby ktoś kiedyś znalazł się w tamtej okolicy.
Jako, że o tej porze dnia pijamy kawę/ herbatę, a nie wino to jeszcze kilka słów o portugalskich kawach:
https://cafessima.pl/blog/galao-czyli-kawa-po-portugalsku/
Irku- może porozpieszczasz nas jeszcze swoimi kawami póki blog nie został zamknięty na kłódkę?
Kto chce szukać straconego czasu? Łatwy przepis poniżej – i będzie jak u Prousta 😉
Magdalenki
Skład: 3 jajka, 120 g cukru, szczypta soli, 180 g mąki pszennej, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, starta skórka z 1 cytryny, 120 g rozpuszczonego masła
1. W szerokiej misce ubijamy jajka z cukrem i szczyptą soli na puszystą masę. Powinno to zająć ok. 10 minut. Mąkę łączymy z proszkiem do pieczenia i partiami przesypujemy przez sitko do masy jajecznej. Za pomocą szpatułki delikatnie łączymy masę, żeby nie opadła, i dodajemy ostudzone masło oraz startą skórkę cytrynową. Ponownie mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Naczynie z ciastem owijamy w folię spożywczą i wstawiamy do lodówki na minimum godzinę (możemy je tam trzymać maksymalnie do 12 godzin).
2. Formę do pieczenia magdalenek natłuszczamy masłem, oprószamy mąką i wkładamy na kilka minut do zamrażarki. Zabieg ten ułatwi nam potem wyjęcie upieczonych ciastek. Następnie wyjmujemy schłodzone ciasto i za pomocą dwóch łyżek nakładamy jego niewielkie ilości do formy. Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 200°C przez 8–10 minut.
Przepis do mnie przemówił łatwizną, co prawda nie mam chyba stosownej formy, ale coś się wymyśli, na przykład jakaś forma na babeczki. Portugalię od dawna darzymy uczuciem, a tutaj pijamy chętnie portugalskie wina, na przykład takie z okolic Lisbony (winiarnia Antonio Ventura), nazwane ładnie na cześć kwiaciarki/pieśniarki , „girl of Fado”. No i kogut z Barcelos obowiązkowy!
https://photos.app.goo.gl/Bwmj6fe4WhSpQc9t5
Danapola,
oczekujemy na fotorelację! Osobistą! Bo linki to linki, a sznureczki osobiste to sznureczki.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne.
Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.
Wisława.
Są i kwiatki – a za oknem zima trzyma…
https://photos.app.goo.gl/NaJb67JCFohi7jVN6
Pojawiła się nowa, druga, seria „Śnieżnej dziewczyny”.
A ja oglądam po kolei wszystkie serie Boscha na Prime. Wiem, że można było obejrzeć na HBO, ale nie mam. Dzięki podpowiedzi kolegi skorzystałam z promocji na Prime video za 49 zł za caly rok oglądania. Harry Bosch to jeden z moich ulubionych detektywów obok Kurta Wallandera, Banksa i Very Stanhope. 🙂
Lubię i książki i ekranizacje tych serii.
Zima zupełnie nie zimowa, ale trwa karnawał, więc pojawiły się domowe pączki. Za tydzień mają być chruściki, bo starsza siostrzenica przyjedzie na weekend, po sesji 🙂 . Obie umówiły się z dziadkiem na smażenie. Jak ten czas leci – starsza studiuje na drugim roku, a młodsza w maju zdaje maturę. To nie możliwe! 😀
Danuśko,
A mnie popsuła się karta na czytniku i cała biblioteka poszła… na daleki bezpowrotny spacer. Część książek mam na komputerze, ale w różnych miejscach. Więc odtworzenie wszystkiego zajmie mi sporo czasu.
Tymczasem zapraszam do Alwerni, gdzie ostatnio wiele się dzieje:
https://www.eryniawtrasie.eu/58900
Irku,
Dołączam do Danuśki z prośbą o codzienną kawę. My tu zaglądamy.
Ewo- bardzo ciekawe są takie nieoczywiste muzea. W naszych nadbużańskich okolicach jest Muzeum Gwizdka, do którego wybieramy się już od kilku lat 🙂 Może w końcu się uda! W Twoim wpisie nie otwiera się odnośnik do wąwozu lessowego, a to przecież też godna uwagi historia, jako że tego typu wąwozy kojarzą nam się głównie z Kazimierzem Dolnym.
Co do czytników to potwierdza się moja teoria, że owszem są to urządzenia wygodne i praktyczne, ale delikatnej natury. Osobisty Wędkarz wymieniał swój czytnik już dwa razy.
Ewa z Witkiem obejrzeli kolekcję wozów strażackich, a my kolekcję szopek. Co roku tego typu wystawę można obejrzeć w Krakowie, nam trafiła się taka okazja podczas wędrówki po Portugalii:
https://photos.app.goo.gl/sBYBpsMoAay1HBrD9
Ciąg dalszy portugalskich fotorelacji nastąpi….
Świetne te szopki, Danuśko! Dzięki za uwagę o wąwozie, zaraz sprawdzimy.
U mnie / w komputerze/ wąwóz mogę oglądać. Wydaje mi się, że chyba niezbyt wygodnie tam się spaceruje, bo ścieżka jest bardzo wąska, w przeciwieństwie do szerokiego wąwozu w Kazimierzu/ byłam tam jesienią, więc było tam zupełnie pusto/. Jest jeszcze imponujący wąwóz w Sandomierzu.
Krystyno,
Wąwóz ma ledwie kilkaset metrów, i faktycznie ścieżka jest wąska.
Ewa,
nie wiem, z jakiej księgarni korzystasz – ja od zawsze … no trudno, muszę to napisać, ale słowo daję, nie chodzi o reklamę – otóż publio.pl
Mnie się może czytnik zepsuć, może mi się zepsuć komputer, ale zawsze mam w tej księgarni swoją bibliotekę i książki, które u nich zakupiłam. Zawsze do ponownego pobrania, gdyby nie daj boże jakieś nieszczęście.
Asia,
mamy tych samych ulubionych 😉
Danuśka,
mój czytnik jest podobno sędziwy (tfu, tfu, tfu przez lewe ramię!) ma piąty rok, dawno wyrósł z pieluszek. Obchodzę się z nim niekoniecznie delikatnie, zabieram w podróże małe i duże, ale zauważyłam, że od jakiegoś czasu dość długo się ładuje. Jerzor mówi, że bateria się starzeje. Możliwe – ale swoje odpracował, biorąc pod uwagę, że jest ciągle w użyciu i ledwie skończy się jakaś książka (natychmiast wykasowuję), zaczyna się następna. …
Tym razem o Watykanie (Kryminalna historia Watykanu ).
Asia,
właśnie zakupiłam „Dwa rodzaje prawdy”, bo nie znam tego autora. Myśmy, jak co roku o tej porze, byli na urodzinach Wojtka w Ottawie.Tam zawsze jest o parę stopni zimniej, niż u nas.A my, według mapy, jesteśmy na wysokości północnych Włoch. Niestety, o stokrotkach możemy zapomnieć do maja. Jak to było…”niestety, takie mamy klimaty ” 😉
Zima łagodna, ale zawsze możemy liczyć na śnieg i minusy – dzisiaj tylko dwa, a bywało o wiele gorzej.
Dla zaintersowanych kopaniem i przyrzadzaniem razor clams na plaży.
Kopanie w nocy bo wtedy był odpływ.
Kto zna razor clams ten doceni ten wysiłek. Przyrządzanie na plaży to sama przyjemność.
Smacznego
https://youtu.be/SY4oTUvaj-8?feature=shared
Ewo, dzięki, wąwóz już działa 🙂
Orca-szukanie małży na plaży jest niewątpliwie bardzo miłym zajęciem i kiedy mamy taką okazję, co zdarza się bardzo rzadko, chętnie z niej korzystamy. Te małże brzytwy przypominają rzeczywiście owo narzędzie cyrulika.
A teraz o Monsanto: kiedy słyszymy nazwę tego koncernu to z oburzenia włos jeży nam się na głowie, bo firma ta nie ma dobrej prasy, a w rankingach przedsiębiorstw o najgorszej reputacji zajmuje czołowe miejsca. Okazało się jednak, że jest jeszcze jedno Monsanto- przepiękna wioska w środkowej Portugalii, położona tuż przy granicy z Hiszpanią. Odwiedziliśmy to miejsce, a poniżej, na zdjęciach postanowiłam zestawić je z całkiem inną rzeczywistością:
https://photos.app.goo.gl/nMwASQw5jskPJR5j8
Danuśka,
Wiem że te małże są na wybrzeżu Europy dlatego o nich wspomniałam na blogu. Kiedyś Sławek o nich napisał.
Teraz przez kilka tygodni jest u nas otwarty sezon na kopanie tych małż. To z okazji Valentines Day. ❤️
Jakkolwiek rzadko bym tu nie zaglądała, myślę, że nie należy dopuścić do zamknięcia tego miejsca. —
— Jeśli Panie Barbara i Agata nie mogą… – (jak dla mnie) warto i logicznie byłoby spróbować trzeciej odsłony: „Blog im. Piotra Adamczewskiego. Prowadzą Czytelnicy” [czyli – potencjalnie – Bardzo Blisko Spokrewnione Panie również, gdyby tylko kiedyś warunki pozwoliły, chęć naszła…]
W praktyce, (najpóźniej) gdy liczba komentarzy pod poprzednią notką będzie się zbliżać do tysiąca 😉 trzyosobowy komitet (Danuśka, Krystyna, Małgosia 🙂 ) mógłby proponować (p. Agnieszce czy komuś innemu, kto obecnie opiekuje się blogami) trzy tekściki wybrane spośród dotychczasowych komentarzy (albo nowe), które staną się nowym wpisem. Pani lub pan redaktor wybierze jeden, opublikuje – i tyle 🙂 Blog trwa, a może nawet nieco rozwinie skrzydeł, jak zwykle, gdy wchodzi jakaś „nowinka” (nie absolutna, takie pomysły bywają realizowane bliżej i dalej).
Jak dotąd, zawsze pamiętam o dacie marcowej, majowej, ale nade wszystko o osobowości Pana Redaktora. Zwłaszcza uśmiecham się do wspomnień Jego ciepłego (choć też autorytatywnego, może nawet nieco besserwisserskiego) głosu w „Na apetyt – Adamczewski” i innych audycjach TOK FM. I do spotkań osobistych się uśmiecham, i do całej postawy życiowej Pana Piotra. Warto, żeby to trwało! – Pamięć o Człowieku, wciąż żywe echa Jego osobowości, dorobku…
Do ponownego zajrzenia w okolice Alwerni szykowaliśmy się dokładnie w miniony weekend. Ale wybraliśmy przeciwległe obrzeża miasta z nieodwiedzonym dotąd kopcem Wandy…
– To rutyna – weekend w weekend, jeśli tylko czas i pogoda pozwalają…
Natomiast tym, co mnie naprawdę zmotywowało do zajrzenia wreszcie w tutejsze (znaczy Adamczewskie) strony był b. b. ciekawy tekst o wegańskiej Warszawie, polity(cy)zacji (rzekomej? faktycznej?) stylów odżywiania się, itd., itp. — Gorąco polecam zainteresowanym przeczytanie tekstu i licznych opinii czytelników (aż do najostatniejszego komentarza 😀 !)
https://www.theguardian.com/commentisfree/2025/jan/31/warsaw-vegan-capital-europe-city-poland-food#comments
[Kilka dodatkowych linków „w temacie”:
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/02/02/szaro-buro-lecz-wcale-nie-ponuro/#comment-107082 ]
Bardzo fajny pomysł, Basiu! Zobaczymy, co na to Polityka.
Ha, ha, ha… Zobaczymy, albo nie zobaczymy, jako że redakcja „Polityki” do tej pory nie odpowiedziała na mój mail z 13 stycznia z pytaniem co się dzieje z zamkniętym blogiem i czy będziemy mieli dostęp do archiwum. Mail przesłałam do Pani Oli odpowiedzialnej za blogi oraz na adres ogólny: kontakt@polityka.pl
Pozostaje nam trzymać kciuki…
To chyba nie wszystko, co macie w aparacie, Danuśka? Więcej proszę!
I pomyśleć, że Portugalia kiedyś była potęgą kolonialną i marynistyczną! Piękny kraj. Mnie się bardzo podoba ta ich ceramika ścienna, ciekawa jestem, czy to charakterystyczne tylko dla Portugalii, czy są też kraje, które tak mają? O, już wiem – „azulejo”, czyli zwyczaj wyklejania ścian płytkami ceramicznymi przybył do Portugalii wraz z Arabami w 13-wieku. Piękne z pożytecznym/użytecznym – im więcej kafelków, tym bogatsi mieszkańcy domu.
Tematem „wpisowym” do bloga mógłby być chociażby opis takiej wycieczki, jak Danuścyna opowiastka ilustrowana o Monsanto. Albo jakimkolwiek innym miejscu. Albo o wydarzeniu. Albo komuś dobrze wyszedł jakiś kulinarny przepis. Orca na przykład mogłaby zrobić fotoreportaż i opis wykopywania małży… i rzutem na taśmę – jak się nimi delektować 😉
Tematów jest mnóstwo – a autorki (bo panowie zrejterowali…) mogłyby wysyłać wpisy do takiej pani Oli czy Katarzyny i ona mogłaby „wstawiać” te rzeczy. Wspominałam już kiedyś o tym Danuśce, to nie jest chyba skomplikowana sprawa, bo o ile się orientuję, Barbara też pisała tekst, a wrzucał ktoś „techniczny” z redakcji Polityki. Rzecz jest prawie gotowa i na pewno do zrobienia, ale jak Danuśka pisze – nie ma z kim rozmawiać 🙁
Fajna wioska kamienna – kto dysponuje, może sobie pospacerować z pomocą Google Earth. Solidne mury!
No cóż, Danuśka ma doświadczenie w korespondencji z Redakcją. Nie liczyłabym na jakiekolwiek chęci ze strony Redakcji do czynnej pomocy w kontynuacji bloga. A i grafikę strony należałoby wtedy zmienić, więc trochę zachodu to by wymagało.
Mija miesiąc od ostatniego wpisu, może po prostu zapomniano o nas i to zapomnienie może trwać długo. A my możemy korzystać z tego. Prawdę mówiąc, trudno mieć jakiekolwiek pretensje do ” Polityki”,choć oczywiście szkoda…
Danuśka,
piękną mieliście wyprawę. Pałac ze ścianami udekorowanymi kompozycjami z kafli sprawia dziwne wrażenie, taka jakby kaflowa lamperia. Ale kamienna wioska wspaniała i malownicza.
Tak, Alicjo, wstawianie wpisów na pewno nie jest skomplikowaną sprawą natomiast korespondencja z redakcją „Polityki” to nie jest łatwe zadanie.
Portugalskie azulejos pojawią się jeszcze wiele razy na moich zdjęciach. Kafle pełnią funkcję ozdobną, ale również użytkową, jak już wyżej wspomniała Alicja. Azulejos zabezpieczają fasady budynków przed wilgocią oraz działaniem soli, bo w zachodniej Portugalii soli i wilgoci w powietrzu jest dużo. Domy na wschodnich rubieżach tego kraju czyli od strony granicy z Hiszpanią są już budowane inaczej, tam to wilgotne powietrze z nad oceanu dociera już w mniejszym stopniu.
Fotoreportaże z naszej podróży będę jeszcze zamieszczać, ale proszę o cierpliwość, bo zdjęć mam dużo, a przebrnięcie przez te wszystkie kościoły, winnice, domostwa oraz wszelakie inne różności wymaga trochę pracy. Tym niemniej bardzo lubię to zajęcie, przeglądanie zdjęć przedłuża podróż 🙂
Na dobranoc fado z Coimbry, bo studenckie fado z Coimbry jest inne niż to, które śpiewane jest w Lizbonie:
https://www.youtube.com/watch?v=x-J_dp-K02A
Mieliśmy okazję wysłuchać koncertu fado w Lizbonie( kilka lat temu) i podczas ostatniej podróży spędziliśmy wieczór z fado w Coimbrze, to bardzo piękne wspomnienia.
W niewielkim, prywatnym pensjonacie w okolicach Monsanto gospodarz zasiadł do portugalskiej gitary (ma dwanaście strun i gruszkowaty kształt) i zaśpiewał dla nas kilka skomponowanych przez siebie pieśni. Byliśmy jedyni gośćmi tego pensjonatu i ten mini koncert był bardzo wzruszającym przeżyciem.
Pomidorowa z drobniutkim makaronem. Zupy u nas w styczniu-lutym mają powodzenie, bo zima trzyma, -10c dzisiaj i to mimo słońca.
Styczeń i luty już tak ma. Oba miesiące lubią zupy. I chyba temperatury nie mają z tym aż tak dużo wspólnego, bo od lat mam ciepło w tych miesiącach. Nocą w granicach+15°C. W dzień odpowiednio więcej bo złota planeta nie oszczędza się i daje ile może 🙂
I zupy wchodzą znakomicie w takim klimacie. Z nimi tutaj nie ma problema. Są gotowe rosoły. To baza. Jest z koguciej pary, jest z wołowiny, i jest też ze świni no i z ryby 🙂
Albo czyste albo z dodatkami zieleniny. Jest też tylko taki dla vegetarian. Mocniej już nie wnikałem i nie szukałem dla vegan bo takiej potrzeby jeszcze mnie nie nachodzą.
Do takiego rosoła wystarczy włożyć trochę tuńczyka, trochę kalamara, parę gambasów i dla złamania smaku ocena trochę pokrojonej w paski ostrej, pikantnej chorizo.Na koniec ryż i koperek albo pietruszka.
Serwowane na niekończącym się tarasie przed mobilkiem.
I na dodatek to wszystko zdala od cywilizacji 🙂 co wspaniale wpływa na samopoczucie 🙂
Mimo, iż w Portugalii temperatury są zdecydowanie wyższe to zupy cieszą się tam powodzeniem, W każdej odwiedzonej przez nas restauracji w menu figurowały co najmniej dwie-trzy zupy do wyboru, ale numerem jeden jest caldo verde:
https://www.ambasada-portugalii.pl/caldo-verde-klasyczna-zupa-portugalska/
W Coimbrze ani w Aveiro zup nie kosztowaliśmy, ale próbowaliśmy różne desery w wersjach mini. Na zdjęciach są małe ciasteczka w muszelce z opłatkowego ciasta z masą jajeczną w środku, to specjalność Aveiro o nazwie ovos moles co znaczy miękkie jajka: https://photos.app.goo.gl/gj6M3XhBTxKm5vXw7
Podrzucam jeszcze internetowe zdjęcie z Biblioteki Joanina w Coimbrze, bo w środku niestety nie można robić zdjęć:
https://pbs.twimg.com/media/EsgNlDQUcAEFWDe.jpg
To miejsce jest wyjątkowe z wielu powodów, a jednym z nich są nietoperze, które pracują tam w nocy w roli serwisu sprzątającego:
https://www.onet.pl/informacje/kopalniawiedzypl/biblioteca-joanina-to-nie-tylko-jedna-z-najpiekniejszych-bibliotek-na-swiecie-posiada/nlp97t8,30bc1058
Tutaj nie ma serwisu sprzątającego. To i też dobrze. Bo byłoby mi smutno gdyby z dnia na dzień ktoś posprzątał mi to, co na wiosnę tutaj widać nawet gołym okiem 🙂
https://photos.app.goo.gl/NC7Ft4fXze1GgxKX6
To tak na marginesie, bo wspominałem wczoraj o wiosennych temperaturach 🙂
Dziś nie było zupy. Były za to przysmaki które ostatnio Orca prezentowała.
Bardzo dobrze wchodzą w towarzystwie białego Faustino 🙂
Zimą zupy kojarzą się lepiej niż w innych porach roku, bo są z natury rzeczy rozgrzewające. Latem w ogóle się nie bawię w zupy, chociaż kiedyś robiłam często chłodniki – gazpacho i chłodnik z brokułów, dyni, chłodnik litewski.
Dzisiaj był żurek z ziemniakami na białej kiełbasie, też rozgrzewający i taki eintopf prawie, chociaż ziemniaki gotuję w drugim garnku, osobno.
Jutro chyba zupa gronowa, bo Walentynki 😉
ps.
Królową zup jest u mnie zupa gulaszowa i to jest prawdziwy eintopf , bardzo sycąca.
Miłego walentynkowania 🙂
https://photos.app.goo.gl/U91yrdzdGcsCyjm67
Na zdjęciach, które zamieściłam 12 lutego wieczorową porą są nie tylko ciasteczka, ale głównie fotograficzna opowieść o Coimbrze i Aveiro.
Alicjo, moja zupa na zimę, to zawsze kapuśniak.
Damuśko, 🙂
Krupnik!
Moja walentynkowa róża – prosto z Ekwadoru! Kicz jak trza, ale ona naprawdę jest prawdziwa i z kolcami! Nie wiem, jak to robią, ale…
https://photos.app.goo.gl/RfiJbbZLggpck2sK9
Właściwie to powinnam powiedzieć, że z gulaszową ostatnio wygrywa rassolnik, która to zupa jest na sporej ilości mięsa, najlepiej wołowego i przypomina krupnik, bo się do niej dodaje kaszę, ale specjalnym dodatkiem są ogórki kiszone. Jak będziecie robiły krupnik, spróbujcie dodać 2-3 ogórki kiszone, pokrojone w kostkę. Tę zupę powinno się posypać siekanym koperkiem, ale to opcjonalne. „Na internetach” (podoba mi się to wyrażenie 😉 ) znajdziecie dokładny przepis na tę zupę, ja korzystałam z tego:
https://natashaskitchen.com/beef-barley-and-pickle-soup-rassolnik/
Można dodać kwaśną śmietanę, ja próbowałam obie wersje i obie są dobre. Mam śliwki w czekoladzie (prod.Nałęczów) oraz wino – pora świętować 🙂
Jeszcze wtrącę o książkach ostatnio przerabianych. Otóż „Kryminalna historia Watykanu” (Artur Nowak, Arkadiusz Stempin) – horror po prostu. Pan Bóg? Jaki tam Pan Bóg – kasa i władza, o to chodzi! Panowie podpierają się wieloma dokumentami, jeden jest prawnikiem, drugi historykiem. Nihil novi – Robert Harris napisał pokazał to w „Konklawe” (a drugie – to film), to się ma nijak do poczciwego proboszcza z małej parafii, to jest państwo w państwie i parafie ich o tyle obchodzą, o ile składają należną daninę na czas.
Potem przeczytałam książkę pisarza polecanego przez Asię – „Dwa rodzaje prawdy” na początek, zapisałam w notatniku. A teraz czytam „Neron. Człowiek odarty z mitów” – Richarda Hollanda. Trudno się oderwać od książki.
To z opisu (i dlatego mnie zaciekawiło!):
RICHARD HOLLAND – znakomity pisarz i wieloletni dziennikarz „The Times”, znawca historii starożytnej – demaskuje mistyfikację, której ofiarą stał się Neron na przestrzeni dziejów. Nie wybiela swojego bohatera, lecz rewiduje i podważa mit odrażającego despoty, jaki narodził się tuż po śmierci cesarza, gdy jego pamięć została w Rzymie oficjalnie potępiona, a posągi usunięte z miejsc publicznych.
W swojej książce odsłania portret odmienny niż ten utrwalony w kulturze masowej przez tradycję, literaturę i film, rozpowszechniony także przez Henryka Sienkiewicza w „Quo vadis”. Odziera postać cesarza z hollywoodzkiego kiczu, ukazując innego Nerona: nie błazna, lecz ulubieńca tłumów; nie antychrysta, lecz artystę; nie wojownika, lecz pacyfistę; nie tyrana, lecz oswobodziciela; nie potwora, lecz człowieka.
(Opis pochodzi od wydawcy).
„Nic o nas bez nas” – to mój polityczny wtręt do odbywającej się właśnie konferencji w Monachium. Kojarzy się z Jałtą, gdzie nas i inne kraje sprzedano, powstały tak zwane „strefy wpływów”. Ale wtedy miało to swoje uzasadnienie, bo USA brało udział w II wojnie, Pearl Harbour i te rzeczy. Ale teraz??? Najwięcej do powiedzenia mają oczywiście ci, którzy w Europie nie mieszkają. Nawet nie przepraszam za ten wpis.
Dzisiaj na obiad pieczeń we frajerze, do tego surówka z kapusty kiszonej i parę mini ziemniaczków (bez tego nie ma obiadu dla Jerzora).
Alicjo – zaczęłaś od tomu 20 🙂 Najbardziej podobały mi się pierwsze. A serial jest dobry jak na ten gatunek. I pasuje mi aktor, który gra Harrego, chociaż jego wygląd i wiek odbiegają od wizerunku książkowego.
Dopadł mnie jakiś wirus, nie grypowy. W biurze najpierw zachorowały dwie osoby, potem my w trójkę w tym samym czasie. Lekki ból głowy, zatokowy, było mi zimno i temperatura. I kaszel. Natomiast żadnego bólu mięśni. I tak leżałam od powrotu z pracy w środę do wczoraj. Dzisiaj już jest lepiej.
Nawet nie miałam okazji obejrzeć zdjęć Danusi.
Małgosia dawno się nie odzywała.
Bo Małgosię dopadło coś podobnego, jeszcze pokasłuję.
Asiu,
mam to na uwadze (zapisałam!).
Nadal przerabiam Nerona, to się wolno czyta, bo to nie jest beletrystyka.
Kobiety, nie chorujcie, wiosna za rogiem! No!
Wiosna może i za rogiem, ale póki co przypomniała sobie o nas zima, przynajmniej w Polsce. Nawet dobrze zrobiła, bo trochę śniegu i mrozu na pewno się przyda.
Byliśmy dwa dni temu nad Bugiem i zrobiliśmy sobie spacer nad rzekę. Poziom wody na Bugu ciągle niski, ale jednocześnie rzeka była skuta lodem, a tak właśnie powinno być każdej zimy w naszym klimacie.
Słabującym życzę zdrowia, a wszystkim przesyłam trochę portugalskiego słońca:
https://photos.app.goo.gl/JZAkodg8Bxrf96Y19
Cd dalszy nastąpi…
Danuśko,
Cudne to portugalskie słońce! Tymczasem my ograniczamy się do okolicy: https://www.eryniawtrasie.eu/58991
Dla zainteresowanych,
W Port Angeles, WA mieszkał i jest pochowany Raymond Carver. Poeta i eseista.
Na jego grobowcu jest wygrawerowany poemat Late Fragment.
https://thewearychristian.com/raymond-carvers-tombstone/
Poezje i eseje pisarza były inspiracja do scenariuszy filmów Short Cuts i Birdman.
Film Birdman zaczyna się od słów wygrawerowanych na grobie.
“Late Fragment“, Raymond Carver
And did you get what
you wanted from this life, even so?
I did.
And what did you want?
To call myself beloved, to feel myself
beloved on the earth.”
Kiedy Alejandro Innaritu przyjmował Oscara za Birdman podziękował Tess Gallagher, wdowie pisarza, za udostępnienie materiałów.
Kto będzie w Victoria, BC może popłynąć promem do Port Angeles. Dwa małe miasteczka. Victoria to tradycja zabudowy wiktoriańskiej i angielskich ogrodów. PA to miasteczko o tradycjach przerobu drewna (logging) i wędzenia łososia.
Inna wycieczka,
Pociągiem z Seattle do Vancouver, BC
https://youtu.be/2tLjCJl6niA?feature=shared
Żadnych spacerów u nas:
https://photos.app.goo.gl/UHh1zZXJe36EbpCh7
https://photos.app.goo.gl/RnQfRFL8av3XtKeh8
Opowieści o Neronowych czasach wbijają w kanapę. Historycy zgodni są co do tego, że większość opowieści o krwiożerczym Neronie to ploty, które są powtarzane od prawie 2000 lat. Łagodnym barankiem nie był, bo nie były to czasy łagodnych baranków, ale miano mu za złe, że chciał wstrzymać śmiertelne walki gladiatorów, nie cierpiał okrucieństwa, no i przede wszystkim nie podpalił Rzymu, a go ratował… Ale czasy w których żył były straszne, jak facet nie chciał być okrutnikiem, to był tak zwanym „przegrywem”. No i Neron w pewnym sensie był, dlatego knuto przeciw niemu ile wlezie. Idę przejrzeć Portugalię, trochę słońca mi potrzeba, a potem dokończyć o Neronie, już jestem blisko końca.
Danuśka,
bardzo podobały mi się te dwie starsze panie w strojach zapewne nawiązujących do tradycyjnych; wdzianka, spódnice, skarpety i buty – bardzo stylowe.
A turbot przypomniał mi scenę gotowania tej ryby w filmie” Bulion i inne namiętności”. Ten na zdjęciu jest chyba smażony albo pieczony.
I jeszcze zdjęcie niespodzianka, to, na którym chodzisz brzegiem oceanu. Po prostu zobaczyłam na nim siebie 🙂 Akurat mąż zaciekawił się, jakie zdjęcia oglądam i spytał: to ty?, gdzie to zdjęcie było zrobione? Też widział podobieństwo. Zabawna sytuacja.
Co do zimy, zgadzam się z Tobą całkowicie. Zima jest jeszcze potrzebna. Od razu zrobiło się ładnie, w naszym regionie rozpoczynają się ferie, więc dzieci skorzystają z zimowych rozrywek. Jestem za zimą w lutym.
Obejrzałam zdjęcia oraz uzupełniłam przechadzką po ulicach (za pomocą Google Earth). Plaże to oni mają!
No ale moja zima dzisiejsza to już nieco przesada… dobrze, że jutro wolny dzień, to ludziska będą się odkopywać. Nie jest miło wstać o śœicie i machać szuflą!
Właśnie się odkopujemy…
https://photos.app.goo.gl/RA4ZPbJ3oQKAa1GR8
Ewo- bardzo ciekawy pomysł z odwiedzinami w studio filmowym, a napis „Nie skubać ścian” rozłożył mnie na łopatki 🙂
Kiedyś słuchałam w radiu opowieści o tym, jak powstają różne dźwięki czyli o pracy dźwiękowca „od kuchni”, to było niezwykle interesujące.
Krystyno-starsze panie w tradycyjnych strojach bardzo chętnie pozowały do zdjęcia i było to miłe spotkanie. Turbota z filmu „Bulion i inne namiętności” też dobrze pamiętam, a ten z mojego zdjęcia jest smażony. Obok restauracji był sklep z rybami i owocami morza. Rybę można było sobie wybrać w tymże sklepie i uzgodnić sposób jej przygotowania. W czasie naszych wędrówek turbota jedliśmy raz jeszcze, kupiliśmy go na rybnym targu i usmażyliśmy sami, też był smaczny. Na targu czy w sklepie rybnym można poprosić, by rybę nam oczyszczono i ewentualnie też wyfiletowano. Zatem w domu wrzucamy ją do razu na patelnię czy do piekarnika. Szkoda, że w Warszawie nie można liczyć na taką bezpłatną i bardzo ułatwiającą życie usługę.
Osobom, którym jeszcze nie znudziła się Portugalia podrzucam kolejne zdjęcia:
https://photos.app.goo.gl/G2cRfbDJ3d3Ag5Yx6
Krystyno- gdybyś miała i mogła zamieść swoje zdjęcie, jak spacerujesz gdzieś nad morzem to być może ja zobaczyłabym siebie 🙂 Rzeczywiście śmieszna historia.
„Kluski to potrawa z ciasta, zrobionego z mąki, ziemniaków, twarogu lub mieszanego. W Polsce danie to jest niezwykle popularne, ale w zależności od regionu – różnorodnie formowane i podawane.”
Polskie kluski zasługują na swoje święto
w kalendarzu. Autorka pierwszej polskiej monografii klusek Paulina Nawrocka-Olejniczak, wsparta przez wielu szefów kuchni, twórców kulinarnych i jedzeniowych entuzjastów proklamują 18 lutego Świętem Polskiej Kluski!
Orca,
serdeczne dzięki za podróż Seattle-Vancouver, z przyjemnością obejrzałam stare kąty.
W przyszłości nie planuję już żadnych pozaeuropejskich podróży.
eva47,
eva47,
🙂
Zmarł Marian Turski (1926-2025)
R.I.P.
Mój ulubiony bohater.
Danuśko,
Muszę przyznać, że oboje dobrze się tam bawiliśmy a i przewodniczka opowiadała o produkcji filmowej z pasją.
Ewo-przewodnik-pasjonat to czysta przyjemność, potwierdzam z całym przekonaniem, że nie wspomnę o „ubogacaniu” wszelakim.
Kilka dni temu uczestniczyłam w mszy pogrzebowej podczas, której ksiądz oczywiście nie omieszkał wspomnieć o „ubogacaniu” i właśnie dlatego przypomniał mi się ten nieszczęsny czasownik, tak chętnie używany przez duchownych. W „Wysokich Obcasach” znalazłam artykuł na temat napuszonego języka obowiązującego już od wielu lat w polskim kościele zatem pozwólcie, że zacytuję jego fragment:
„Muszę przyznać, że rzadki mam kontakt z językiem przedstawicieli Kościoła katolickiego. Kilkanaście lat temu prowadziłem zajęcia w Podyplomowym Studium Retoryki UJ, gdzie wielu słuchaczy to byli księża, zakonnicy, a nawet zakonnice. Nawet, bo przecież kobieta w Kościele praktycznie nie ma głosu. Do dziś mam traumatyczne wspomnienia z wyjazdowych zajęć z całą grupą matek przełożonych zakonów żeńskich w Polsce: zajęcia poświęcone publicznemu zabieraniu głosu wydawały im się oderwane od rzeczywistości i kompletnie niepotrzebne, żadna z nich przez wiele godzin nie podniosła nawet wzroku znad zeszytu.
Moim zadaniem było po prostu doprowadzić do tego, by zaczęli oni (i one) mówić zwykłym językiem, własnym głosem. By zamiast „przybywać” — „przychodzili”, zamiast „spożywać” — „jedli”, a zamiast „czynić” — „robili”. By nie wspomnieć o „ubogacaniu”, „stawaniu w prawdzie”, „zasługach zbawczych”, „odnowie serca”, „prawdziwej przemianie”, „pochylaniu się nad grzesznymi” i „gubieniu swojego ukierunkowania ku życiu wiecznemu”.
Michał Rusinek” Wyborcza- Wysokie Obcasy.pl” 18.11.2020
Dobre!
Niezły pieszczoszek z tego Rusinka. I na dodatek żadna nie chciała spojrzeć na niego.
O księżach nie wspomina. Być może to oni atakowali
Rusinka wzrokiem a on biedaczysko szukał oparcia w siostrach które po prostu olały go :))
I taki przypadek delikatniusia wytrącił nieodwracalnie z równowagi psychicznej, doznał wstrząsającej sytuacji, która przewyższa zdolność do radzenia sobie z emocjami 🙁
Traumatyczne wydarzenie 🙂
Niemen śpiewał dawno o głupotach 🙂
Danuśko,
ucieszyłam się że podjęłaś temat „napuszonego polskiego języka”. Może i on wziął się z kościoła, ale od wielu lat panoszy się wszędzie. Wy w Polsce jesteście z tym tak osłuchani że już nie zwracacie na to uwagi. Od wielu lat ten język „rzuca mi się nie na uszy” ale na oczy, bo czytam polską prasę i polskie blogi.
Kilka dni temu czytałam w GW o bezdomnych kotach, które nie są „bezdomne” tylko „wolnobytujące”! Bezdomny mężczyzna nie jest „bezdomny” tylko znajduje się w kryzysie bezdomności. Nie ma w Polsce pijanych kierowców, są tylko kierowcy znajdujący się pod wpływem, itd. itd.
Dziwi mnie też od dawna że wyszedł z użycia wyraz „kupowac”. Koleżanki blogowe niczego nie kupują tylko „zakupują” albo wręcz „nabywają” to i owo na targu.
Potem z tą „nabytą” rybą „szaleją” w kuchni. Bo Polacy albo „szaleją” albo „są w szoku”.
Proszę mi wierzyć że nie chciałam nikogo urazić ani obrazić i gdyby Danuśka nie zaczęła „w tym temacie” to siedziałabym cicho i tylko „miałabym zdziwienie „.
Evo47- po przeczytaniu Twojego komentarza od razu pomyślałam o Pyrze, bo ona z kolei „walczyła” z poprawnością polityczną w naszym języku i kiedy ktoś mówi „osoba w kryzysie bezdomności” zamiast bezdomny (by broń Boże nikogo nie urazić!) to ja też się dziwię, ale powoli do tego przyzwyczajam.
Natomiast zwrot „nabyć drogą kupna” pamiętam jeszcze z czasów studenckich i tenże traktuję z uśmiechem i uważam za językowy żart.
O języku można by dyskutować długo i namiętnie (czy namiętnie to poprawne słowo w tym kontekście…) a poza tym, jak wiemy już z wcześniejszych rozmów blogowych, różne rzeczy nas drażnią i nie wszystkich denerwuje to samo. Na przykład Alicja dostaje „wysypki” 🙂 z powodu nadużywania anglicyzmów natomiast sama często bawi się różnymi słowami. Mnie osobiście to absolutnie nie przeszkadza i też bawi.
Ale o co kaman? 😯
Danuśko,
proszę o definicję i przykłady „bawienia się słowami”. Natentychmiast! <– A to jest akurat fajne i ze słownika Nisi.
Bawienie się słowami to chyba nie to samo, co anglicyzmy, a Ty stawiasz znak równości (natomisat sama bawi się).
Już dawno mam w głębokim poważaniu dbanie o względną (podkreślam, bo pewnych słów się nie da wykreślić czy nie przyjąć) czystość języka, bo język to jest jednak ojczyzna polszczyzna, zmienna ci ona jest.
Chodzi mi o to, żeby nie zaśmiecać języka niepotrzebnie, bo mamy dobre odpowiedniki w języku polskim. Zawsze to podkreślałam. Bralczyk i Miodek, moi guru od języka, powiadają, że warto dbać o język polski. Mój syn, który wyrósł w Kanadzie, radzi sobie znakomicie z językiem polskim i gdybyście go usłyszeli jak mówi, nigdy byście nie zgadli, że on prawie całe swoje życie przeżył na tym kontynencie. Może mu brakować słów, ale nigdy nie można mu zarzucić, że ma jakiś obcy akcent.
Na pewno jestem wyczulona na te sprawy, ale jestem starej Pyry generacja, to po pierwsze primo, a po drugie primo uważam, że język to jest stan duszy. Polski język.
Alicjo- myślałam np. o słowie natentychmiast i też uważam, że jest zabawne. W tej chwili inne słowa nie przychodzą mi do głowy, ale to lekkie przekręcanie absolutnie mi nie przeszkadza. Myślę, że źle się wyraziłam, bo nie stawiam wcale znaku równości pomiędzy anglicyzmami i bawieniem się słowami, doskonale wiem, że to nie jest to samo.
Basia Adamczewska zamieściła 11 stycznia swój ostatni wpis na naszym blogu, ale nie zrezygnowała z bezpośrednich kontaktów z Blogowiczami i dzisiaj właśnie mieliśmy okazję się o tym przekonać goszcząc w jej domu. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie w pięcioosobowym towarzystwie: przy stole zasiadła, co oczywiste, nasza Gospodyni oraz Małgosia, Salsa, Nowy i pisząca te słowa. Wspominaliśmy Piotra oraz dawne, dobre blogowe czasy i toczyliśmy wprawdzie nie nocne, ale po prostu długie i ciekawe Polaków rozmowy. Dziękuję bardzo Barbarze za zaproszenie, a wszystkim biesiadnikom za znakomite towarzystwo. Szampan Małgosi oraz wina starannie wybrane przez Nowego uświetniły nasze spotkanie. A rożki z konfiturą z róży w wykonaniu Gospodyni i ciasto czekoladowe Salsy palce lizać 🙂
Wczoraj wieczorem otrzymałam od Pani Oli z redakcji „Polityki” następującą odpowiedź na maila w sprawie przyszłości naszego blogu:
„Dzień dobry,
nadrabiam z tradycyjnym opóźnieniem, przepraszam – dzieje się w świecie dużo i niekoniecznie dobrego. U Pana Daniela to był inny przypadek – tam się zbierała społeczność przypadkowa i nie zawsze przychylna Autorowi, za to chętnie pisząca okropne rzeczy. To coś innego. W tym wypadku nie planujemy niczego blokować. Gdyby coś Panią niepokoiło, blog się nie otwierał itd. – proszę dać znać.
I tu pozdrowienia oraz podpis.
”
Czyli będziemy mogli nadal zamieszczać komentarze? Tak do końca nie bardzo wiadomo, ale chyba tak…..
Danuśka,
dzięki za dobre wiadomości.
Przypomniałam sobie, że niedługo, bo 16 marca minie kolejna, dziewiąta już, rocznica śmierci Piotra.
Duży koszyk słynnych rożków przywieziony został przez Gospodarzy na jeden ze zjazdów u Żaby. Równie dobre rożki, choć nie z konfiturą różaną, a dobrym dżemem lub powidłami dostaję od czasu do czasu w prezencie/ są pieczone przez panie kucharki na Kaszubach/, więc sama już ich nie piekę.
Nasze dzisiejsze spotkanie pełne wspomnień i wzruszeń, ale też ploteczek na tematy bieżące. Dziękuję za ten wspólnie spędzony czas, a przede wszystkim Basi za ugoszczenie nas u siebie.
Wiadomość od pani Oli wydaje się pozytywna. Danuśko, dzięki za podjęcie sprawy w naszym imieniu. Taki to był miły dzień…
Ja też tam byłem, jadłem i wino piłem!
Dziękuję bardzo za super przyjęcie, super atmosferę, super jedzonko!
Tak się złożyło, że nigdy wcześniej nie poznałem naszej Gospodyni , ale to nic nie szkodziło. Jest osobą tak bezpośrednią, tak kontaktową, tak miłą, tak rozmowną, że od pierwszej minuty człowiek czuje się jakby Ją znał osobiście od bardzo dawna. A jeszcze w towarzystwie naszych blogowych Dziewczyn – to jak chwile utrwalone przez najlepszych impresjonistów. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Dziękuję Gospodyni i Dziewczynom! Być w takim towarzystwie jedynym facetem – po prostu zaszczyt!
Pogaduszki oczywiście o wszystkim, tak jak tematyka Bloga założonego przez Piotra. Jego duszę i obecność wyczuwa się w każdym zakamarku tamtego mieszkania, po prostu był z nami. I tak chcę to spotkanie zapamiętać! Jeszcze raz bardzo dziękuję!
Danuśka,
jak wiemy, słowo pisane jest napisane i nie da się uchwycić tego „osochozi” 😉
Zazdroszczę spotkania warszawskiego, ale…
zabukowaną mam następną trasę do Rzymu za miesiąc i już się na to cieszę ogromnie. Rzym zrobił na mnie wielkie wrażenie, a przecież przemierzaliśmy z Jerzorem świat wte i wewte. I nawet Jerzor przyznał, że trzeba tam raz jeszcze.
Danuśka,
wielkie dzięki za trzymanie palca co do ciągłości bloga. Damy radę!
https://photos.app.goo.gl/kEgMXi3R4iAXyYqq5
Zjazd na Kaszubach… Kurpiach raczej?
https://photos.app.goo.gl/kEgMXi3R4iAXyYqq5
p.s.
Kurdesz , wkleiło mi się dwa razy 🙄
hmmmm… wierzyć mi się nie chce, że to było 17 lat temu…. Kurpie, znaczy się.
Alicjo,
dziękuję, z przyjemnością obejrzałam Wasze stare zjazdowe zdjęcia . Nareszcie wiem jak wygląda blogowy kolega ten „znajdujący się w kryzysie bezdomności „.
To dobra wiadomość że znów lecisz do Rzymu, życzę Wam żebyście jak najwiecej zobaczyli, nie tylko tłumy turystów.
Podczas wczorajszych rozmów doszliśmy do wniosku, że to przede wszystkim dzieci i wnuki (a Basia Adamczewska ma też prawnuczkę) które dorastają i robią co raz starsze uzmysławiają nam, jak długo się już znamy oraz ile zjazdów czy też mini zjazdów jest już za nami.
Luty i marzec 2016 roku były dla Blogu Łasuchów ciężkim i bardzo smutnym okresem: 13 lutego zmarł Placek, 12 marca Piotr, a 27 marca Pyra.
Wracając jeszcze do wczorajszego spotkania wspomnę o chlebie, który upiekła Małgosia i który wspaniale smakował z serami, jakie dzielnie przytargała w swoim plecaku.
Kiedyś sporo tu pisaliśmy o domowych wypiekach chleba. Zwłaszcza nasze blogowe mistrzynie, Małgosia i kuzynka Magda. Próbowałam i ja, ale widać talentu zabrakło i w tej sztuce nie błysnęłam.
Spodobał mi się pomysł Danusi przywieziony z Portugalii na caldo verde, bardzo prosta, szybka i smaczna zupa, robiłam w wersji wege, a współbiesiadnik dodał podsmażone plasterki chorizo.
eva47,
dlatego koniec marca – bo nie jest to okres wakacyjny. Ale może być zimno… no cóż, już się przyzwyczailiśmy 😉
Wspominki:
https://photos.app.goo.gl/U4iyaFcdjG11zFdj9
https://photos.app.goo.gl/8DMFmSnczvLuRr052 <– to był nasz ostatni zajazd na. Potem to już tylko mini-zjaździki, ale i tak było zawsze cudnie. Wszystkie zjazdy mam foto-udokumentowane. Bo miło wspominać…
Ze Zjazdem Kurpiowskim kojarzy mi się taka rzecz, że Gospodarz zaproponował, żeby te włościa na Kurpiach były jako stały punkt Zjazdów Łasuchów, ale jakoś to przeszło bez głosowania i chyba dobrze, bo byśmy się tam za bardzo zadomowili 😉
I teraz Gospodyni miałaby problem… 😉
"To było dopiero co"… – czy Wam się nie wydaje, że ten czas zapieprza coraz szybciej, jakby mu płacili za to? Cholerka…
Salso-cieszę się, że wypróbowałaś portugalską zupę 🙂 Moją caldo verde posypałam chipsami z jarmużu, aby je zrobić wystarczy porwać jarmuż na niewielkie kawałki, posmarować lub popsikać oliwą i wstawić na chwilę do piekarnika. Uwaga, na chwilę! Łatwo przypalić.
p.s.
Jeszcze przed tą czarną listą w listopadzie 2015 roku zmarła Nisia. Duży wkład w nasz blog!
OK.
To należy oglądać w tyle mając piosenkę Ireny Santor – Mój pierwszy walc…nasz pierwszy Zjazd…
Blog miał wtedy rok z maleńkim kawałkiem, a Pyra była inicjatorką takich wydarzeń:
https://photos.app.goo.gl/U4iyaFcdjG11zFdj9
no no, że eva47 interesuje się bezdomnymi w kryzysie wieku średniego 🙄
Nie, to z pewnością nie jest nic złego i znacznie lepsze niż na każdym kroku wskakiwanie sentymentalne Alicji
Alicjo,
dla porządku – ostatni zjazd , dziesiąty, odbył się w sierpniu 2016 r. w Poznaniu. Dużo osób wtedy przyjechało.
Do 24 lutego można oddać głos na europejskie drzewo roku: https://magazyncieplasystemowego.pl/ekologia/europejskie-drzewo-roku-2025-czy-znowu-wygra-drzewo-z-polski/ .
Warto obejrzeć wszystkich kandydatów, bo wszystkie drzewa są piękne.
Dziewczyny- a potem były jeszcze:
1-3 września 2017 roku XI zjazd w Żabich Błotach,
8-10 czerwca 2018 roku XII zjazd w Soczewce k/Płocka oraz
od 30 sierpnia do 1 września 2019 roku XIII zjazd w Żabich Błotach.
Danuśka,
racja, najpierw Alicja pokręciła, a potem ja.
A to krętaczki!
W 2024 walczył – i zwyciężył! W Wojsławicach byłam w 2023. Ciekawa gazeta, Krystyna, zapisałam się 😉
https://photos.app.goo.gl/WxQnr4f6jemQo65w7
W ostatniej „Polityce” ciekawy artykuł, zwłaszcza dla łasuchów 😉
po rewolucji ,
masz chyba taką funkcję w swoim komputerze czy innym urządzeniu, która pozwala Ci omijać pewne teksty? Ulżyj sobie i omijaj moje sentymentalne wpisy, OK? Nie chcę przyczyniać się do utraty Twojego dobrego nastroju 😉
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/2289369,1,jemy-scieme-gotowe-dania-i-miesne-hybrydy-witajcie-w-erze-zafoliowanej-gastronomii.read?src=mt
Nie masz szans Alicjo, nawet najmniejszych by w jakikolwiek sposób wpływać na mój nastrój 🙂
I nie smuć się aż tak mocno tym. Jesteś w dobrym klubie osób. Tam są wszyscy, oprócz mnie 🙂
Good vibes only!
I jeszcze jedno. Przestań w końcu dyktować co i jak mam robić. Innym może to odpowiada, ale mi przychodzi do głowy żeś mało wychowana. Ale teraz to już bez znaczenia.
Za późno 🙁
Lubię opowieści o tym, jak i skąd na naszych talerzach pojawiły się różne dania, a nasza ostatnia podróż do Portugalii skłoniła mnie do mnie do odgrzebania historii związanej ze specjalnością rodem z Porto o nazwie francesinha, co po portugalsku znaczy mała Francuzeczka. Tę historię trzeba zatem rozpocząć we Francji, kiedy na początku XX wieku Michel Lunarca rozpoczyna pracę w paryskiej restauracji „Bel Age”. Rozpoczyna skromnie jako pomagier w kuchni, ale właściciel knajpy docenia jego umiejętności i kiedy żegna się z tym światem przekazuje w spadku restaurację swojemu pracownikowi. Ten spadek wywołuje zazdrość i niechęć wśród okolicznych restauratorów, którzy rozpowszechniają plotkę, iż w „Bel Age” podaje się ludzkie mięso. Któregoś dnia w restauracji zabrakło bagietek do przyrządzania kanapek zatem Michel Lunarca wpada na pomysł, by wykorzystać
kromki zwykłego chleba, przełożyć je serem i szynką oraz podgrzać w piekarniku.
Na pytanie klientów z czego składa się ta kanapka odpowiada żartem:
tam jest „viande d’un certain monsieur”- jest tam mięso pewnego pana.
Następnego dnia w menu pojawia się pozycja „croque-monsieur” czyli „chrupiący pan” i ta niezwykle prosta, a jednocześnie bardzo smaczna przekąska pozostaje do dzisiaj jednym ze sztandarowych dań kuchni francuskiej: https://tiny.pl/q7ykpfvq
Wypijcie do niej kieliszek czerwonego wina, uśmiech na twarzy gwarantowany 🙂
Croque-monsieur ma swoją damską wersję pt. croque-madame z jajkiem sadzonym na wierzchu. Jajko nawiązuje do kształtu niegdysiejszych kapeluszy noszonych przez panie: https://tiny.pl/nhhjtm1g
A teraz portugalska część tej opowieści: Daniel David de Silva po powrocie z Francji postanowił przystosować francuską kanapkę do portugalskich smaków, wzbogacił ją mięsem i zatopił w sosie piwno-pomidorowym. Podał ją po raz pierwszy w Porto w roku 1953 w restauracji „A Regalaira” i tak „Mała Francuzeczka” jest obowiązkowym punktem kulinarnych odkryć podczas wizyty w Porto, chociaż można ją też znaleźć w jadłospisach w innych, portugalskich miastach. Próbowaliśmy, ale francesinha nie rzuciła nas na kolana. Kiedy dzielnie przebrniecie przez zdjęcia klasztorów oraz kolejnych azulejos znajdziecie ją poniżej i jest to już ostatni album z naszej podróży:
https://photos.app.goo.gl/npKqWmrqXXFqakBw9
Podziwiam Danusiu Twoją chęć do tak dokładnego dokumentowania. Bardzo lubię oglądać Twoje zdjęcia, szczególnie że Ty masz zupełnie inne spojrzenie niż ja. Mam coraz mniej chęci do robienia zdjęć, chyba że są to miejsca wyjątkowo charakterystyczne. Jako wygaszacz ekranu mam pokaz zdjęć i coraz częściej się łapię, że zastanawiam gdzie i kiedy to było.
Przychylam się do opinii w sprawie zdjęć – mnie urzeka w nich przede wszystkim architektura. I to z każdej wycieczki. Bardzo podobają mi się też zdjęcia „Erynii w trasie” i Witka. Nie ma kiedy tam pojechać, a tu masz takie kuszenie…
Dzisiaj żeberka na ostro, pieczone, a w planach schab po bałkańsku – to się nadaje na proszoną kolację, zainteresował mnie przepis, więc w najbliżśzym czasie jak kogoś zaproszę, to właśnie to przygotuję z kaszą gryczaną. Zdam sprawę, jak wyjdzie.
Z innych wieści – prawie upał, bo aż 3c (na „plusie dodatnim”), ale za chwilę powtórka z rozrywki, więc śnieg nie zdąży chyba stopnieć. Na parapecie szaleństwo – kwitnące gałązki forsycji pobudziły inne kwiaty do roboty i tak: kwitnie krassula, hibiskus oraz… hoya, która według kwiatowej konstytucji powinna kwitnąć około czerwca 😯 Teraz pora na nasturcję, które już ładnie przykleiły listki do okna…
Kolorową różę z Ekwadoru zasuszyłam i ciekawa jestem, jak długo utrzyma kolory.
Dziewczyny-dziękuję za miłe słowa 🙂
Robienie zdjęć oraz ich porządkowanie po zakończeniu podróży sprawia mi wielką przyjemność, a poza tym na emeryturze człowiek ma więcej czasu na tego rodzaju zajęcia.
Ciekawostki z Sycylii – Polka tamże, uprawiająca pomarańcze. Ciekawa historia:
https://youtu.be/6saIH9Jg30c?si=agM0fkPag_x-tXh8
Na blogu Łasuchów nie sposób nie wspomnieć o tym, że wczoraj mieliśmy Tłusty Czwartek. W internetach pojawiły się zatem różne memy i stosowne złote myśli:
Jeszcze ostatnie dwa pączki i się rozchodzimy, szeptały do siebie szwy w dżinsach.
Mężczyźni są jak pączki. Jeden brzydki, ale nadziany. Drugi piękny, ale beznadziejny. Trzeciego już konsumuje inna kobieta. Na czwartego nie zasłużyłaś. Piąty zbyt tłusty, a cała reszta i tak ci wyjdzie bokiem.
Panowie, nie obrażajcie się i tak Was kochamy 😉
Przy okazji przeczytałam jeszcze tę całkiem słuszną uwagę:
Bycie starszym ma swoje wady i zalety- nie widzisz liter z bliska, ale idiotów poznajesz z daleka.
Wracając do pączków: zjedliśmy wczoraj po dwa na głowę czy raczej na podniebienie. Była to rozkoszna chwila, jako że rzeczone były nadziane lekko kwaskowym nadzieniem z mango i marakui, a nadzienia nie pożałowano. Ten wyśmienity pomysł miała cukiernia położona rzut beretem od Salsy.
Salso- czy znasz ich pączki? Cokolwiek rujnują portfel, ale moim zdaniem są warte swej ceny.
My też wczoraj mieliśmy po dwa pączki na głowę. Po jednym klasycznym z różą i po połówce z wiśnią i ze śliwką zakupione na stoisku Gajewskiego. Cena całkiem rozsądna, kolejek nie było.
Dziś na obiad pieczone dorady.
Były pączki z Baltic Deli – niestety, zostały tylko resztki, czyli te, których nie lubię najbardziej i których nie kupujemy, ale na bezrybiu… otóż pączki z jakimś tutejszym „jelly”, zamiast konfiturą z róży (dawno już nie było!) a w najgorszym razie z powidłami ze śliwek. Dopieściliśmy się śliwkami w czekoladzie.
Danuśka,
tekst o mężczyznach znakomity 🙂
W planach kurze udka we frajerze. Poza tym mrozik, -5c w południe. Jutro będzie niżej…
Sprawa się rypła, będą klopsy, które raz w życiu robiłam, pomagając koleżance, a było to lat temu sto.
Do odważnych świat należy, „na internetach” przestudiowałam kilka przepisów i przystępuję do działalności.
Ostatni dzień lutego, a u mnie klimaty hawajskie ze śniegiem w tle 😉
https://photos.app.goo.gl/fqzq7RsX4Qd5CL389
Pączka zjadłam tylko jednego, bo odkąd w ramach postanowień noworocznych ograniczyłam bardzo słodycze, jakoś nie ciągnie mnie do słodkich wypieków. W sklepie były pączki w cenie 4,90 zł oraz trochę bardzo pięknych dwa razy droższych, z malinami, słonym karmelem. Faworki grube są w cenie 98 zł za kg.
Ponieważ dziś przyjechali chłopcy, upiekłam faworki. Z pomocą męża praca poszła szybko, zwłaszcza że ciasto zagniotłam wczoraj.
A na obiad był łosoś pieczony , bataty i surówka z białej kapusty.
Danuśko, cukiernia mi znana, ale pączki zakupione gdzie indziej, okazały się beznadziejne, natomiast dzisiaj poczęstowano mnie pączkiem od Sowy i był przepyszny. Słodki dzień, bo na zamówienie rodziny robiliśmy faworki w słusznych ilościach, wspaniałe, delikatne i kruche, trudno je donieść z talerzyka do ust, no ale takie powinny być faworki…
https://www.youtube.com/watch?v=jirTP8avqbE
Aktualne.
https://www.youtube.com/watch?v=Yq7FKO5DlV0
https://www.youtube.com/shorts/W0rqlX0Lv-8
-19c rano 🙁
„Mój chłopak twierdzi, że jestem za ładna, żeby pisać dobre wiersze. Co myślicie o tych, które załączam? – Sądzimy, że jest Pani rzeczywiśćie piękną dziewczyną” – to z „Poczty literackiej” w nieistniejącym już „Życiu literackim”. Odpowiedzi udzielała Wisława Szymborska 😉
Powyższe mam jeszcze z okresu papierowego, natomiast w czytniku niezbyt ciekawe wywody Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Wojnę szatan spłodził”. Natomiast bardzo ciekawa jest ” Spowiedź ambasadora” autorstwa Romualda Spasowskiego (poprosił o azyl w USA, gdzie był na placówce, po wprowadzeniu stanu wojennego). Był ambasadorem przez 37 lat, w Indiach, Argentynie i dwukrotnie w USA. Sporo ciekawych obserwacji z tamtych lat, od lat 50-tych do 90-tych prawie. Można też zauważyć, że historia kołem się toczy, zadziwiające, jak bardzo jest ta książka aktualna.
Oskary!
W tym roku mnie interesują, bo zaczęłam chodzić do kina. Stawiam na Adriena Brody, który musiał zbudować bardzo wymagającą rolę – w przeciwieństwie do Timothée Chalameta, który śpiewająco odegrał (i odśpiewał!) rolę Boba Dylana. Był w tym bardzo dobry, ale jednak chyba łatwiej jest naśladować, niż stworzyć postać, tak jak to zrobił Brody. Ciekawostką dla mnie jest nominacja dla Izabelli Rossellini – drugoplanowa gwiazda była przez mgnienie oka w filmie i nie pamiętam, ile zdań powiedziała, stojąc w drzwiach… dwa? No ale nominacja jest 😉
Myślę, że „Brutalista” powinien zgarnąć Oscara, chociaż „Konklawe” też był znakomitym filmem. Wszystkich oczywiście nie oglądałam, ale z tych poważnych pretendentów akurat tak.
O, i najlepsza adaptacja – „Konklawe” według książki Roberta Harrisa. Czytałam i obejrzałam film, to mogę ocenić 😉
Dzień dobry Blogu,
Mam pytanie do Irka, po koniec marca wybieramy się na weekend do Lublina. Mógłbyś mi polecić co zwiedzić (poza standardami) oraz gdzie dobrze i nie za miliony zjeść? A może miałbyś ochotę na spotkanie?
Ewo,
podczas mojego październikowego pobytu w Lublinie, raptem dwudniowego, zwiedzałam miejsca standardowe, więc tu nie mogę służyć wskazówkami poza tą, że warto zobaczyć wystawę obrazów Tamary Łempickiej na zamku/ to dla zainteresowanych malarstwem/.
Z gastronomii polecałabym bardzo bistro Wytrawny przy Krakowskim Przedmieściu/ róg ulicy Świętoduskiej- oryginalna odmiana św. Ducha/, a więc w zasadzie w centrum miasta, tylko że lokal czasowo jest zamknięty/ remont/ i nie wiadomo, czy do końca marca zostanie otwarty. Bardzo nam smakowało, ceny niewygórowane, miła obsługa. Lokal ma dużo dobrych opinii, myśmy też go pochwalili. Tylko ten obecny remont…
Kawiarnie odwiedziliśmy dwie- pierwsza to ” Między Słowami” przy ulicy Rybnej. Trafiliśmy na nią idąc od zamku w stronę rynku w dość zaniedbanym rejonie. To kawiarnia połączona z księgarnią, ciekawe miejsce.
Druga to ” Akwarela” , tym razem o charakterze artystycznym; dużo tam obrazów.
Jedna i druga warte polecenia. Wszystkie te miejsca są dobrze opisane, więc nie zamieszczam linków.
Dodam tylko, że po Lublinie bardzo dobrze chodzi się pieszo / oczywiście w centrum/, wszędzie trafialiśmy bez problemów.
Na pewno będziecie zadowoleni, ale z dużym niedosytem 🙂
Irek na pewno udzieli kompetentnych wskazówek.
Dzięki Krystyno!
Wbrew wieloletniemu zwyczajowi (bo nie oglądam) obejrzałam wczorajsze Oskary, mimo, że nie lubię prowadzącego O’Briena – komicy zwykle śmieją się z własnych żartów, sala mniej…
Ale poszło nadzwyczaj sprawnie, poniżej 4 godzin (rekord chyba?).
„Brutalista” nie zdobył najwyższej nagrody, a zwycięskiego filmu nie oglądałam, więc się nie wypowiadam. Tyle tylko, że dla mnie ten film to wielkie kino.
Brody – nic zaskakującego, nie mógł nie wygrać. Panie pięknie ubrane, najbardziej podobała mi się suknia Hallie Berry, rzeczywiście olśniewająca, chociaż w miarę prosta – no i na pięknym ciele wszystko pięknie się układa, umówmy się 😉
Z polskich akcentów – przeleciał fragmencik filmu Eisenberga, bo Kieran Culkin dostał oscara za drugoplanową rolę, a potem w „In Memoriam” wspomniano o Janie A. Kaczmarku, który odszedł w ub. roku. Wzruszające wspomnienie o swoim przyjacielu, a moim ulubionym aktorze Gene Hackmanie powiedział równie dobry aktor, Morgan Freeman. No i to by było na tyle – poza Mickiem Jaggerem, który humorystycznie zapodał, że zjawia się w zastępstwie Boba Dylana, który na propozycję, by zaprezentował piosenki nominowane do oscara powiedział, żeby poszukali kogoś młodszego. „No i to ja jestem ten młodszy” – powiedział 81-letni Jagger (Bob – 83). Podoba mi się luz Jaggera – owszem, „trudy życia” gwiazdy rock’n rolla odbijają się nieco na wyglądzie, ale młoda wciąż dusza wyskakuje ze skóry 😉
Aha – „Konklawe” tak jak przewidziałam – zgarnęło za adaptację filmową.
ewa 10:35 Polecam „Mandragorę” i „Perliczkę” . Spotkanie z chęcią 🙂 Danuśka ma to mnie namiary 🙂
ewa,
jeśli mogę się wtrącić i dodać swoje trzy grosze. Za Irkiem obie ręce podnoszę za Mandragorą na Starym Mieście. Jestem tam zawsze ilekroć jestem w Lublinie, a bywam tam. Wydaje mi się jednak, że nie ograniczycie się do samego Lublina, który jest piękny, a Irek zna go lepiej niż ja, więc wskaże najciekawsze miejsca. Ale ze swojej strony mogę próbować namówić Was do wstąpienia do Nałęczowa, nie ma miejsca na ziemi bliższego mojej duszy niż Nałęczów. To tylko 24 kilometry od Lublina, pół godziny samochodem wąską, ale malowniczą drogą. Tam jest np. jedyne w Polsce, a tym samym na świecie, muzeum Bolesława Prusa, no i oczywiście muzeum Stefana Żeromskiego w jego słynnej chacie. Jeśli będziecie w Nałęczowie namawiam, byście wstąpili tam we wtorek i zajrzeli do kawiarni-restauracji – galerii „Ewelina”, w starej willi „Pod Matką Boską”. W każdy wtorek o godzinie 17:00 spotkać tam można przemiłą Panią Profesor Marię Szyszkowską, gotową na rozmowę z każdym chętnym, po to tam każdego tygodnia przyjeżdża. Rozmawiałem z Panią Profesor kilkakrotnie – dla mnie ogromna przyjemność.
A jeśli rozpędem wpadli byście do Kazimierza – tam wstąpcie na herbatkę do herbaciarni „U Dziwisza”. No, nie denerwujcie się – to nie o tego Dziwisza chodzi! 🙂 Miejsce poleciła mi właśnie Pani Szyszkowska. W Kazimierzu odwiedzam też zawsze starą synagogę, można tam kupić książki, obejrzeć zdjęcia przedwojennego Kazimierza (nie przyznam się ile zapłaciłem za taki album, ale mam).
To tak w wielkim skrócie, nie chcę zbyt wiele narzucać, żeby nie trafić jak kulą w płot i może się Wam nie podobać.
Już nawet nie chcę wspominać jak stamtąd blisko do Puław i pałacu Czartoryskich i do parku najsłynniejszej ogrodniczki tamtych czasów – Izabeli Czartoryskiej.
Życzę Wam samych fajnych wrażeń. Lubelszczyzna jest super!
ewa,
https://piewcyteiny.pl/herbaciarnia-u-dziwisza-w-kazimierzu-dolnym/
A jak Między Słowami to Cappuccino Moniki 🙂
Zachód słońca z Wieży Trynitarskiej lub Donżona.
Piwo w U Fotografa – podpatrzone na Irkowym FB. 🙂
W Mandragorze byliśmy tylko na deserze. Pascha warta zamówienia.
Gdy byłam z siostrzenicami jadłyśmy w Sielsko Anielsko. Było smacznie, a ceny przystępne.
U Dziwisza kręcą się koty 🙂 bardzo przytulne, klimatyczne miejsce.
W Mandragorze były kiedyś wieczory z muzyką klezmerską.
Irku, Asiu, – dzięki!
Danuśko, podrzuciłabyś namiary na Irka na adres kontaktowy na moim blogu?
Niestety, Wieża Trynitarska na zimę jest zamykana, czynna będzie od maja. Takie są ograniczenia pozasezonowych wycieczek. Ja zdążyłam wejść na wieżę w październiku. Mozolne jest to wchodzenie, na szczęście po drodze są przystanki, czyli oglądanie zbiorów muzealnych.
Na pewno będziecie mieli okazję sprawdzić, jak smakuje forszmak lubelski i cebularz. Mnie bardzo smakowały i pewnie serwują je w każdym lokalu.
Propozycje Nowego są bardzo ciekawe/ wszystkie te miejsca odwiedziłam, Asia chyba też/ ale choć są to miejsca położone niedaleko siebie, to jednak potrzeba kilku dni, aby je na spokojnie zobaczyć, zwłaszcza że w pobliżu jest Kozłówka, Wojciechów/ tuż koło Nałęczowa/ i Końskowola. Weekend to stanowczo za krótko, a i zimowo- wiosenna pora nie sprzyja zwiedzaniu.
Ciekawa jestem, czy ktoś z Was był w Końskowoli ?
Ja wczoraj byłam w Lublinie, Krasnymstawie i na Majdanku, przelotem w Warszawie – wszystko z „pomocą” filmu „A real pain” (Prawdziwy ból). Ponieważ Kieran Culkin dostał Oscara za drugoplanową rolę w tym filmie, przypomniałam sobie o nim, że jak była premiera, to mnie nie było. Chciałam zobaczyć, jak wygląda Polska widziana oczami Jessie Eisenberga, który ma dzisiaj wieczorem w Nowym Jorku odebrać obywatelstwo polskie z rąk samego Dudy. To cieszy, Babcia pochodziła z Łodzi bodaj, więc ma powiążania z Polską. Podobno Polską zachwyciła się także Jennifer Grey, która lat temu sporo grała w tym „kultowym” filmie:
https://www.youtube.com/watch?v=WpmILPAcRQo
Film dość przeciętny, a przede wszystkim krótki – nieco ponad godzinę , mam niedosyt. Postać grana przez Culkina dość irytująca (taka miała być w założeniu, rozumiem) i aktor musiał się nieźle napracować, żeby zagrać takiego faceta 😉
Alicjo,
jeśli chodzi o filmy oskarowe, to widziałam tylko trzy : Brutalistę/ bardzo dobry, ale za długi/, Kompletnie nieznanego/ oglądałam i słuchałam z wielką przyjemnością/ i Prawdziwy ból/ pisałam już wcześniej, że nie bardzo mi się podobał/. I tylko tyle. Wiele z nagrodzonych filmów można obejrzeć w naszych kinach, ale tematyka większości zupełnie mi nie odpowiada. Pewnie są to bardzo dobrze zrealizowane filmy , skoro doceniono je, ale losy współczesnego Kopciuszka i rosyjskich oligarchów, czy też perypetie baronów narkotykowych, choćby i po tranzycji, kompletnie mnie nie obchodzą. Tak więc na razie nie mam na co iść do kina.
Alicjo,
no to masz już jakiś pogląd o tym filmie. Warszawy prawie tam nie ma. Jan Hartman słusznie zauważył, że Muzeum Polin chyba nie chciało zapłacić filmowcom, więc filmowa wycieczka nie odwiedziła tego muzeum. To fakt, że Culkin postarał się przy swojej roli irytującego i odstręczającego typa.
A zwiedzanie kompletnie pustego obozu na Majdanku ? Przecież to zupełnie sztuczna sytuacja. To, że aktorom podobały się polskie miasta i kulinaria, temu się nie dziwię.
Tak z zaplotu:
Film na trzy i pol godziny jest juz z tej wymienionej kategorii dla mnie nie do zniesienia. Owszem, jak wybieralismy sie kiedys do opery, zwlaszcza na Wagnera, to trzeba sie bylo na takie dystanse nastawic. Wtedy bybly ze dwie przerwy w programie, i stroje odpowiednie, i szampan w bufeciku, i spotkania, czasem spontaniczne, czasem umawiane i w sumie kompletny wieczor.
Kino to byla kiedys historia opowiedziana w sto minut i koniec. Potem na tramwaj i do domu.
Ja obejrzałam trzy – Brutalistę, Konklawe i Kompletnie nieznany. Brutalista mnie ani na chwilę nie znużył, a przerwa mi tylko przeszkadzała – wolałabym oglądać bez niej. Lubię długie książki i długie filmy 😉
No a wczoraj już z internetu obejrzałam Prawdziwy ból, który nie miał tej najważniejszej nominacji i całkiem słusznie, bo był zupełnie przeciętny.
Właśnie zauważyłam, że w jednym z naszych kin (na drugim końcu miasta 🙁 ) wyświetlają „Dylana” i „Substancja” – ten ostatni o szalonej godzinie 21:20 Toż porządni ludzie idą spać o tej porze!
Kompletnie nieznany również obejrzałam z wielką przyjemnością, bo cenię Dylana i lubię jego muzykę, wychowałam się na niej. Ale to był dość lekki film i szkoda mi było, że się skończył na roku 1970 (jak tłumaczono – bo w tym roku Dylan „przesiadł się” z gitary akustycznej na elektryczną. Chalamet świetnie „podrobił” Dylana.
Raz w miesiącu do kina, rzekłam sobie – jeszcze nie wiem, co w marcu warto obejrzeć. Na razie nic ciekawego dla siebie nie widzę.
Któryś z prowadzących Oscary (Robert Downey Jr. chyba) wygłosił krótki apel, aby ludzie chodzili do kin. Uważam, że oglądanie filmu kinowego na małym ekranie to mniej więcej tak, jak słuchanie koncertu w radiu, zamiast na sali koncertowej. Zupełnie inne przeżycie.
Hm… „Substancja” jest określona jako horror, to raczej nie moja półka, horrory zdecydowanie wolę czytać 😉
Salso- Twoje faworki to jest mistrzostwo świata, pamiętam je z naszych spotkań karnawałowych 🙂
Ewo-namiary na Irka wysłałam przed chwilą na Wasz blogowy adres kontaktowy.
Skoro mowa o filmach i o Lublinie to:
https://lublininfo.com/co-robic/wycieczki-tematyczne/filmowy-lublin/
Kiedy ostatnio zwiedzałam Lublin z przewodnikiem to przeszliśmy również niektórymi ulicami, które filmowcy chętnie wykorzystują w swoich produkcjach.
Co do „Brutalisty” to muszę przyznać, iż wcale nie przeszkadzał mi fakt, iż film był tak długi. W trakcie seansu jest zaplanowana 15 minutowa przerwa podczas, której można trochę rozprostować nogi i wypić kawę. Oczywiście, jeśli w kinie, które wybraliście jest kawiarnia, ja właśnie w takim byłam.
A Adrien Brody bez wątpienia. zasłużył na Oscara!
Wczoraj byłam też na „Emilii Perez”, bo wymieszanie kilku gatunków w jednym filmie uznałam za ciekawy pomysł i nie żałuję, że obejrzałam ten kryminalno-dramatyczny musical.
Tu druga część filmiku o rodakach na Sycylii, tym razem pomarańcze i awokado:
https://youtu.be/vCZ9zhzR_M4?si=OLDgc-jLTVLp5NXM
W moim kinie można się napić nawet piwa i wina 😉
Będę polować na inne oskarowe z pierwszej dziesiątki (oprócz horrorów!).
Wczoraj mrozy, dzisiaj różnie, jutro plaża +8c ! Tylko zdaje się deszcz zapowiedzieli… a nawet burze! Nie lubię…
He he… nigdy nie atakuj kanadyjskiej gęsi!
https://photos.app.goo.gl/VntTu33mZDJf4Q7c7
Alicjo- dzięki za te wspaniałe zdjęcia!
Po powrocie z Portugalii serwuję z upodobaniem pasteis de bacalahau:
https://tiny.pl/t5hpx6h4
To są znakomite krokiety z dorsza i ziemniaków smażone w głębokim tłuszczu. Właściwie można przyrządzić tę przekąskę nie tylko z dorsza, ale z każdej, dowolnie wybranej ryby. Jednak, jak wszyscy dobrze wiemy, w Portugalii to dorsz króluje na talerzach. Przepisów na te krokiety znajdziecie w internecie całe mnóstwo, a że ich przygotowanie nie wymaga wyższych szkół i dyplomów to można spokojnie poszaleć. Nasi różni goście, którym serwowałam to danko chwalili i zajadali się ze smakiem.
Kochani – nie, nie “wymiksowałam się” z Blogowiska. Niespodziewanie, w drugi dzień Nowego Roku dopadły Wombata zdrowotne kłopoty. Ponad dwa miesiące ganianie od badania do badania, od lekarza do lekarza, zaowocowało jedynie wynikami dobrymi, by nie powiedzieć bardzo dobrymi. A problem pozostaje. Co oznacza kolejne szukanie źródła, nazwijmy to “niemocy”.
Niebawem, w niedzielę, oczekujemy gości z Polski i wspólnie wybieramy się do Nowej Zelandii. Zatem nastąpi kolejne milczenie z mojej strony. Ale pamiętam, pamiętam i po powrocie napewno wpadnę do Blogowej Kawiarenki.
Serdecznie Was pozdrawiam
echidna
Echidno, oby problemy Wombata zniknęły!
Danuśka, twoje pasteis de bacalahau wzbudziły zachwyt mojego małżonka, kiedy zostały przyniesione z naszego spotkania 🙂
Echidno-życzenia zdrowia dla Wombata i udanej wyprawy do Nowej Zelandii!
Małgosiu-cieszę się bardzo 🙂
Życzenia zdrowia dla Wombata – chorobom wszelkiego rodzaju mówimy stanowcze NIE!
Mój ulubiony kryminalista Harlan Coben jest w Polsce i udzielił kilka wywiadów. Powiada, że Polaków rozpoznaje z daleka nawet na końcu świata, bo jak przychodzą na spotkania autorskie, to zawsze z książką pod pachą po autograf 😉
Gdziekolwiek jest, zawsze znajdzie się ktoś z Polski, bo Polacy, jak wiadomo – są wszędzie. Coben nie musi się polskiej publiczności podlizywać, wypowiadając takie zdania, bo jego książki sprzedają się na całym śœiecie jak świeże bułeczki, nakłady idą w dziesiątki milionów. No a teraz ruszyły filmy…
Czyli w opinii tego pisarza Polacy jednak czytają, i to zanim obejrzą film. Miła opinia.
Na dworze plucha, ale śniegu jeszcze sporo – i ma jeszcze dopadać.
Echidno,
toż to nie kawiarenka, a kuchnia – miejsce, gdzie podczas wszelkich imprez towarzyskich w końcu wszyscy się spotykają, zamiast siedzieć w jadalni przy stole, czyż nie? Przyjemnej podróży do kraju kiwi 🙂
Ptaka, nie owocu…
Muszę Wam polecić książkę, którą teraz czytam. Trudno się od niej oderwać, chociaż kosztuje mnie dużo nerwów. 🙂 Czytam i chcę dla bohatera dobrego życia. Nie napiszę nic więcej, żeby nie zdradzić fabuły. Tylko to, że możemy dowiedzieć się niektórych przyczyn dzisiejszej sytuacji w Stanach. To jest powieść, uważam, że bardzo dobra powieść, ok. 600 stron świetnej narracji.
„Demon Copperhead”, autorka Barbara Kingsolver. Dostała za tę książkę nagrodę Pulitzera.
Jest na Legimi
Dzięki Asiu zaraz tam poszukam.
publio.pl
Wczoraj „nabyłam drogą kupna”*, dzisiaj dedykuję wszystkim naszym koleżankom 🙂
https://photos.app.goo.gl/E5DmTA1ByvNoi2aM9
*nabyłam drogą kupna – otóż jest to taki żart dla nas, stałych blogowiczów, i wiele podobnych żartobliwych wyrażen/wyrazów krąży na blogowisku. To nie znaczy, że nie potrafimy używać języka polskiego jak pani (bo przeważnie była to pani) polonistka przykazała. O dziwo, „naczelnymi” polonistami są Bralczyk i Miodek 👿
Ten wierszyk mi się w zakamarkach pamięci szwendał, poszukałam go w sieci, to było na gazeta.pl Forum:
*****
Ten wierszyk popełniła Monika Szwaja dla blogu „Gotuj się!” Piotra Adamczewskiego (na stronie „Polityki”) w forumowych odzywkach 7 maja 2011 r., żeby nie było, że piratuję. Jest cudny, więc muszę – muszę, bo się uduszę – go tu zamieścić, gdyż sądzę, że do nas też pasuje wspaniale:
Kiedy żre cię chandra dzika,
gdy się czujesz całkiem marnie,
gdy sens życia ci umyka –
Memłon zawsze cię przygarnie.
Gdy procentów nadużyjesz,
jest ci źle, albo i gorzej,
nie mów mi, że się zabijesz –
Memłon serce ci otworzy!
Kiedy czujesz, żeś niechybnie
sroce wypadł spod ogona,
a mózg ci się zmienił w grzybnię –
pędź natychmiast do Memłona.
Kiedy rzuci się kochanka
(lub kochanek), nie skacz w morze,
ale od samego ranka
do Memłona leć, niebożę.
Jeśli dorwą cię bandyci,
obrabują do koszuli
i nakopią ci do rzyci –
Memłon zawsze cię przytuli!
Memłon nigdy nie zawodzi,
Memłon nam ratuje życie,
Memłon smutki twe osłodzi
i nie zdradzi cię o świcie.
Memłon jest jak anioł-stróż
i to nie jest żadna ściema –
Memłon rządzi! Wiecie już?
Bez Memłona życia nie ma!!!
—
Oto z zakamarków, i polonistycznej poprawności polonistki Moniki:
Nisia
27 maja 2011
19:08
Danuśko, jestem na rubieży, której SZCZEGĘ, oczywiście.
Kiedyś był obowiązek szczec rubież.
I morza naszego morza.
——–
Mój dopisek:
Morze, nasze morze… (a może?)
Alicjo- te właśnie zabawy z językiem bardzo lubię. Nisia była mistrzynią w tej dziedzinie.
Nisiu- pozdrawiam Cię serdecznie na Twoich obecnych rubieżach czyli gdzieś w chmurkowych niebioskłonach.
Panowie ostatnio bardzo rzadko udzielają się na naszym blogu zatem z okazji kończącego się powoli Dnia Kobiet dedykuję ten wiersz wszystkim Wspaniałym Dziewczynom piszącym i czytającym nasze komentarze:
Żeby wytrwać w tym świecie bzdur
I żeby kruszyć głupoty mur
Podstawą bytu każdej kobiety
Są regularne resety.
Właźcie więc czasem na dzień cały
w piżamy i galoty
Jedzcie, pijcie i w dupie miejcie
Te jakieś tam cnoty.
I tak:
Z samego ranka, kawki pół dzbanka
Plus czekolady słodka filiżanka
A która nie trawi
Niech drugą poprawi.
A po kawuni, śniadanko babuni
Czyli co chcecie, to sobie żrecie.
I po śniadanku, w piżamowym ubranku
W pięć salaterek robicie deserek.
Lody, trufelki, chałwa, karmelki
Bita śmietana, bezy, malinki
Czekoladki, krówki, pralinki…
To wszystko na tacę plus butla wina
I dzień piękny i błogi tak się zaczyna.
I żadnych wyrzutów, że będzie tucz
I żadnych gości, a drzwi na klucz!
Bo świętym prawem kobiety
Jest wyłączyć się czasem i chrzanić diety!
-Małgorzata Czapczyńska
Chętnie dziś bym się wyłączyła, ale jutro obiadek z wnukami, które zażyczyły sobie jedno ogórkową, drugie pomidorową, kotleciki jagnięce i śliwki na cieście francuskim. Materiał na zupy gotowy, kotleciki się marynują, wyrobiony chlebek rośnie i czeka na upieczenie.
Danuśko wierszyk cudny.
Ach, Nisia …
Małgosiu- wierszyk dotarł do mnie internetowo, zawsze warto się dzielić takimi „odkryciami” 🙂
Ech, babcie rozpieszczają wnuki jak mogą i gotują nawet dwa rodzaje zup. Mam jeszcze jedną znajomą babcię, która postępuje podobnie, a na dodatek rozpieszcza również zięcia gotując jego ulubione potrawy.
Na nadbużańskich rubieżach 22 stopnie w cieniu i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie brak deszczu i śniegu zimą. Jeden z naszych sąsiadów prowadzi statystyki z pomiarami poziomu Bugu i Wisły. Dowiedzieliśmy się zatem, że nigdy o tej porze roku poziom tych rzek nie był aż tak niski. Obserwujemy to zresztą podczas naszych spacerów.
Podczas tak wiosennej pogody jemy chętnie nowalijki, ale…
https://akademiasmaku.pl/artykul/nowalijki-wiosenne-jesc-czy-nie-jesc,195
Rozpieszczanie wnuków to nic szczególnego, bo wystarczy ugotować to, co lubią najbardziej, a lubią potrawy raczej nieskomplikowane. A te bardziej pracochłonne np. pierogi można przygotować wcześniej. A zadowolone miny i słowa ” szacun dla kucharza” są miłym podziękowaniem. Zresztą teraz takie okazje zdarzają się dość rzadko, bo starsze dzieci mają mnóstwo zajęć sportowych także w soboty , a młodzi piłkarze nawet w niedziele, więc gdy zjawią się u dziadków, dogadzanie kulinarne nie jest żadnym wyrzeczeniem.
Już od jakiegoś czasu wysiewam nasiona rzeżuchy i rukoli do pojemników , rosną bardzo szybko.
Zima powoli się kończy zatem uznałam, że to ostatni moment, by uwarzyć bigos, toż to przecież zimowe danie. Dusił się ten bigosik przez dwa dni na naszym kominkowym piecu https://photos.app.goo.gl/NCssFYCY9aqfMtWc6
Wyszło mu to jak najbardziej na dobre 🙂
Poza tym jednak wiosna, może jeszcze nie w blokach startowych. ale nieśmiało i powoli szykuje się jednak do natarcia. Pokazały się pierwsze krokusy, a pączki na krzakach bzów co raz bardziej dorodne. Kwitną olchy i leszczyny, właśnie przeczytałam, że można zbierać ich kwiaty (kwiatostany męskie) na napary i nalewki: https://gruisen.pl/2022/03/28/olcha-i-leszczyna-wiosna/
Na nadbużańskich włościach mamy je „pod ręką” zatem planuję nazbierać.
Dla Krystyn moc najserdeczniejszych życzeń imieninowych!
Te zbiory olchy i leszczyny nie dla mnie, bo niestety jestem na nie uczulona.
Ależ ze mnie gapa…
Krystyno-ślę Ci moc serdecznych uścisków i życzenia zdrowia!
Małgosiu-dzięki za „trzymanie ręki na pulsie” 🙂
Krystynie – najlepszego!
Bigosik jak bigosik (nie mamy jak spróbować), ale saganek!
U mnie bardzo powoli topi się śnieg, ale wiosna za rogiem, to pewne. Dzisiaj całkowite zaćmienie księżyca, mniej więcej ok.2:30 mojej nocy (to znaczy już jutro).
Pewnie nie będę spać, a noc zapowiada się pogodna, więc może obejrzę, jak nie przegapię.
W czytaniu były „Dwadzieścia cztery godziny w starożytnym Rzymie” Philipe’a Matyszaka, bardzo ciekawa lektura, teraz biorę się za Konopnicką („Dezorientacje…”).
Dziękuję bardzo za życzenia 🙂
Danuśka,
o właściwościach kwiatostanów leszczyny i olchy niewiele wiedziałam, ale skoro o nich napisałaś, a dziś byłam nad jeziorem, gdzie rośnie dużo tych drzew, zerwałam trochę jednych i drugich i teraz się suszą. Może już trochę za późno, bo to końcówka kwitnienia, ale zobaczę, co z tego wyjdzie. Można też wykorzystywać młode pączki/ te dopiero się pojawią/ i szyszki olchy, ale muszę poczytać i obejrzeć filmiki na ten temat.
Małą porcja bigosu leży jeszcze w zamrażarce, a wczoraj ugotowałam fasolkę po bretońsku. Przy okazji sprawdziłam dość oczywistą sprawę, że fasola, która leży jakiś czas w szafce gotuje się o wiele dłużej niż ta świeżo kupiona. Najpierw ugotowałam fasolę, którą miałam w domu, a dziś dogotowałam fasolę dokupioną. Obydwie moczyły się przez noc. Ta świeża ugotowała się dwa razy szybciej.
Dobrze wiedzieć o fasoli.
Zaćmienie księżyca obserwowałam od czasu do czasu, bo trwało godzinę, ale nie jest to nic spektakularnego, po prostu w ciągu tej godziny księżyca ubywa i przybywa.
Z Konopnicką rozstałam się nad ranem – ta sierotka Marysia była kobietą czynu! Dość niezwykła osoba, nie tylko jak na tamte czasy.
Słońce, +3c, czas na wyjście z domu.
Mam wrażenie, że dania podobne do naszej fasolki po bretońsku są obecne w kuchniach wielu krajów, a już na pewno tam, skąd ta roślina i różne jej odmiany pochodzą. Wczoraj oglądałam kulinarny program z Gwatemali, w którym po ponad dwugodzinnym gotowaniu czerwonej fasoli dodano do niej różne rodzaje kiełbas oraz trochę kawałków mięsa. Wszystko zostało okraszone cebulą i drobno pokrojoną papryką, ta ostatnia też przecież pochodzi z tamtych rejonów. Najbardziej zadziwił mnie natomiast pomysł, by to danie, jako żywo przypominające naszą fasolkę po bretońsku, podać z jajkami na twardo. Połówki jajek ułożono na wierzchu, tak jakby bez nich protein było za mało! Wspomniano jednak, że jajka nie są obowiązkowe(muszę przyznać, że tworzyły malowniczy akcent kolorystyczny). Jest to danie rodem z gwatemalskiej wsi, a rolnicy pracują ciężko zatem jajko na twardo z fasolką zapewne też chętnie zjedzą i stąd ten dodatek.
Skoro było o jajkach to może przydadzą Wam się wielkanocne i nie tylko wielkanocne inspiracje?
https://sezonnasmak.pl/wp-content/uploads/2019/04/jajka-faszerowane.jpg
„Tesla sviti w calym svite!” – to było dumne hasło fabryki żarówek – tych z wolframowym drucikiem w środku – w czeskich Kralikach. I ja tam byłam i ten drucik pracowicie nakładałam przez dobre ponad pół roku na taśmie produkcji takiej żarówki (12 osób- kobiet oczywiście) . Fabryki już dawno nie ma, żarówki też poszły w odstawkę, chociaż ciągle jeszcze są, w nieco innej formie.
Szkoda, że nazwisko tego wspaniałego wynalazcy, Nicoli Tesli, kojarzy się teraz młodym nie bardzo z jego dokonaniami, a z pewnym samochodem, który się stał symbolem politycznej zagrywki dwóch takich, co księżyca jeszcze nie ukradli, ale mają takie zamiary.
Fasola jest podstawą kuchni południowo-amerykańskiej, przynajmniej tak wynika z moich podróżniczych obserwacji. Zamiast mięsa. Uwielbiam fasolę pod każdym względem. Zwłaszcza jaśka! To dla Danuśki:
https://photos.app.goo.gl/zEJytRB13JuJ3GTG8
A tu dodatek specjalny:
https://photos.app.goo.gl/t4NCjzHLtii4kVaCA
https://photos.app.goo.gl/a1JcuG91Lcw7BuVA6
To miało być dla Danuśki
To dobrze pasuje do kulinarnego bloga!
https://photos.app.goo.gl/n4y4R2Cgm7bopozY8
Ciekawostka…
https://kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,107881,31771941,urodzilem-sie-w-gminie-w-ktorej-90-proc-mieszkancow-ma-polskich.html#s=amtp_pnHP_gallery_button
Akurat po przeczytaniu biografii Konopnickiej i wspomnieniu – „Pan Balcer w Brazylii”…
Alicjo 🙂
Ach, któż nie lubi Klimta!
Odwiedziłam wczoraj to miejsce: https://muzeumpilsudski.pl/
Więcej o tej wizycie napiszę później, Młodzi przychodzą na obiad i trzeba zabrać się za robotę.
To musiała być ciekawa wizyta – cały ten kompleks jest ciekawy. Imieniny za 3 dni! Ze znanych mi Józków jeden jest wnukiem Starej Żaby! A drugi – Starym Geologiem.
A propos Klimta, mój znajomy ma całą zastawę deserowo-kawową w tematach Klimta. Ja mam tylko to, co wyżej oraz spory album. Klimt jest wyjątkowo dekoracyjny. Chciałam nawet kiedyś coś wydziergać, ale zabrakło mi odcieni żółci i złota. Poza tym, no cóż… dość paskudnie…
https://photos.app.goo.gl/wHm5Sc2RSVHE8yxcA
Tak, Alicjo, to była bardzo ciekawa wizyta, a przy przyznam, że byłam w Sulejówku po raz pierwszy, bo jak wiadomo…pod latarnią najciemniej 😉 Od kiedy wybudowano obwodnicę Warszawy pokonanie trasy trasa Ursynów-Sulejówek zajmuje drobne dwadzieścia minut.
Imieniny Józefa rzeczywiście już za chwilę i spacer z przewodnikiem był zorganizowany pod tym właśnie hasłem. Nie skupialiśmy się zatem na działalności polityczno-patriotycznej Piłsudskiego, chociaż oczywiście była o niej mowa, ale zatrzymywaliśmy się regularnie przy prezentach imieninowych, które Marszałek otrzymywał od wielu osób czy też grup zawodowych.
Muzeum jest rozległe i nowoczesne (wybudowane stosunkowo niedawno), a dworek „Milusin”, prezent od żołnierzy, skromny i niewielki. Rodzina Piłsudskich mieszkała tam jedynie przez trzy lata. Wszystko położone w pięknym parku, ale należałoby tam pojechać wiosną czy latem, by docenić urodę tego miejsca.
https://photos.app.goo.gl/UH2fzPfvub621Hk18
Bardzo milusiński jest ten Milusin. Przytulny. Las też – wyobrażam sobie, jak tam latem pięknie pachnie.
A propos, ja najwięcej się nazwiedzałam miasta i okolic przy okazji przyjazdu gości…
Pozostało mi jeszcze Muzeum Więziennictwa, rzut beretem stąd – to chyba dlatego jeszcze tam nie byłam. A najbliżej nas jest taki „disneyland”, no ale nie do zwiedzania – raczej do siedzenia… Prawda, że ładny?
https://en.wikipedia.org/wiki/Collins_Bay_Institution
Mamy to! Znowu!
Europejskie Drzewo Roku jest z Polski. Po raz czwarty!
https://magazyncieplasystemowego.pl/ekologia/europejskie-drzewo-roku-2025-czy-znowu-wygra-drzewo-z-polski/
Po piędziesięciu latach przypomniałam sobie znakomitą książkę, a właściwie 2 książki Roberta Gravesa – „Ja Klaudiusz” oraz „Klaudiusz i Messalina”, czyli nadal siedzę w starożytnym Rzymie. Ta książka dawno temu zrobiła na mnie duże wrażenie, a po pół wieku jeszcze większe, bo i doświadczenia życiowego przybyło.
Czeka mnie jeszcze „Starożytny Rzym. Od Romulusa do Justyniana” Thomasa M. Martina. Z tego co widzę, wydanie popularno-naukowe.
Pierwszy dzień wiosny, słońce, ale mieliśmy przymrozek. Jednak to już wiosna!
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=youtube+%2B+skaldowie%2Bwiosna#fpstate=ive&vld=cid:c4446367,vid:ifY_I439q6I,st:0
Zimno, słonecznie, ale… gdzie ta wiosna???
https://photos.app.goo.gl/HxbL18GVJwYG9nCe9
No dobra… skoro nikomu się nie chce pisać, to ja dorzucam starodawną piosenkę z słuchowisk radiowych chyba. Szukałam „na internetach”, ale nie znalazłam:
Co robicie, przyjacielu?
Smażę pączki na oleju…
stół nakryjcie, krzesła wnoście
bo za chwilę przyjdą goście…
Przyczłapała kaczka pstra
zjadła pączki dwa,
hej ho ha ha ha
zjadła pączki dwa!
To było wykonywane przez jakiś chór. Nie dało się odszukać „na internetach”, a może ja nie umiem 😉
p.s.
Pomyłka – powinno być – co robicie Bartłomieju?
https://www.bbc.com/news/articles/c20dd6yk55yo
W Polsce najstarszy jest Cis Henrykowski 1270 lat – w Parku Henrykowskim, Henryków na Dolnym Śląsku. Akurat te tereny dobrze znam, a w parku bywałam wiele razy. Ostatnio jak byłam, kilka dobrych lat temu, mieli tam nawet lamy.
Znajduje się tam także Centrum Kształcenia Ogrodniczego, do nauki tamże mocno mnie namawiano, a ja równie mocno się oparłam namowom. Akurat otworzyli to technikum, kiedy ja byłam w ostatniej klasie podstawówki.
https://www.polskieszlaki.pl/park-krajobrazowy-w-henrykowie.htm
W kwestii wiosny to ona ci jeszcze mocno kapryśna, chociaż w Warszawie już widziałam kwitnące forsycje. Na nadbużańskich rubieżach klimat mamy trochę ostrzejszy zatem forsycje jeszcze w blokach startowych, oko natomiast cieszą krokusy.
Kaczki, która zjadłaby dwa pączki nie mamy wprawdzie pod ręką ;-), ale postanowiłam nareszcie usmażyć drożdżowe racuchy z jabłkami. Te racuchy to moje miłe wspomnienia ze szkolnej stołówki. Pamiętam, że były puchate i bardzo smaczne. Moja mama nie smażyła podobnych, u nas w domu królowały placki z niewielkim dodatkiem proszku do pieczenia.
A zatem zaczyniłam ciasto wedle poniższego przepisu i odstawiłam do wyrośnięcia: https://aniagotuje.pl/przepis/racuchy-drozdzowe-z-jablkiem
Zobaczymy….
Alicjo-tereny, o których napisałaś w swoim ostatnim komentarzu znamy dosyć marnie, ale sezon na podróże po Polsce powoli się zaczyna zatem wszystko przed nami.
Racuchy z przepisu wyglądają bardzo apetycznie. Za mną ostatnio chodzą placki ziemniaczane, może w końcu je zrobię.
Byłam w sobotę ze znajomymi w restauracji Czarnomorskiej na ulicy Hożej. Serwuje ryby i owoce morza. Jeśli ktoś jest miłośnikiem ostryg, to polecam. Doskonała zupa rybna, halibut z grilla, przegrzebki i dobre wino domowe.
Najstarsze drzewo w Polsce, cis rośnie w Henrykowie Lubańskim/ tam jeszcze nie byłam/, a nie w Henrykowie k. Ziębic. Można się pomylić, ale te dwie miejscowości dzieli spora odległość.
Rymowanki o pączkach nie znam, choć radia słuchałam bardzo dużo.
Zieleni wiosennej praktycznie jeszcze nie widać, ale za to często można usłyszeć i zobaczyć gęsi i żurawie. Bociany jeszcze do nas nie dotarły.
Świt zaledwie blady – ale da się zauważyć, że wyraźnie BIAŁY. Spadł śnieg 🙁
Wprawdzie to nie pierwszyzna pod koniec marca, ale… przecież wiosna 👿
Hm. Te Henryki, Henrykowy… Ale w parku Henrykowa okołoziębickiego też jakieś stare drzewa, tylko nie pamiętam już jakie. Henryków Lubański też na Dolnym Śląśku, Lubań znam, ale w onym Henrykowie nie byłam. I pierwsze słyszę. Piękne drzewo. „Poniemieckie”, można dodać 😉
Wiosna…
„Nieznajoma z portretu” Camille De Perretti – niezły kryminał+.
https://www.youtube.com/watch?v=XfBLfHV8sdQ
Politycznie tu nie miało być, ale jestem patriotką, która kocha oba kraje – Ojczyznę Polszczyznę i Kanadę, drugą Ojczyznę, chociaż to nie jest to samo, ale długo by tłumaczyć, jak ja to czuję.
Szok i niedowierzanie, obrażanie Kanady, nie ma takiego kraju, a premier to gubernator i tak dalej… a z drugiej strony – kogo Amerykanie wybrali na prezydenta??? Komu się chciało iść na wybory?
Przepraszam, że się ciągle trzymam tego bloga i się odzywam
Wszystkich gdzieś tam wywiało, normalna sprawa… jednych pod ziemię, innych nie wiadomo gdzie. Basia zostawiła nas, Polityka ciągle trzyma blog, tak jak przyrzekła po śmierci Piotra, Gospodarza.
Mam wrażenie, że kiedyś nam się chciało, że kiedyś … i tak dalej. A traz nikogo nie ma, żeby zarządzał, już nam się nie chce.
Napiszcie coś czasem… Wrzućcie zdjęcia z podróży.
Ja wrzucam, ale uprzedzam, że nie wybrałam, bo nie miałam czasu, a poza tym kto chce niech ogląda:
https://photos.app.goo.gl/m1Xn8EzDFDCJcVvi9
Kto dziś oglądał częściowe zaćmienie słońca? Ja zaopatrzone w specjalne okularki zobaczyłam ten malutki kawałeczek wygryziony z tarczy. Dla mnie to ciekawostka, bo bardzo rzadko mi się to zjawisko przydarza.
U nas chmury, chociaż to inny kawałek świata, ale znam to uczucie, bo kiedyś to przeżyłam zaćmienie słońca. Wszystko zamiera, ptaki przestają się odzywać, nie ma powiewu wiatru i tak dalej. Uczucie jest takie, jakby ktoś wstrzymał oddech. Na chwilę. To było pod koniec lat ’80.
Innych grzechów nie pamiętam 🙄
Kto dziś obserwuje bacznie to, co dzieje się na scenie politycznej w Polsce, może być pełen podziwu dla młodych polityków ubiegających się o najwyższy urząd w kraju.
Dziś zwróciłem uwagę na malutki kawałeczek kampanii wyborczej i ….. spodobała mi się wypowiedź jednego z kandydatów. Nazwisko uszło mi koło uszu ale wypowiedź jego jest bardzo ciekawa, a na dodatek bardzo nie tylko oryginalna co zgodna z rzeczywistością.
Zanim zapomnę, to przytoczę z pamięci:
Rodzice, których syn zostaje dziennikarzem a córka prostytutką, mogą być dumni, że ich dzieci wybrały tą samą profesje, która pozwoli im żyć na przyzwoitymi poziomie.
Alicji wyrzuty nie ogladalke
nie oglądałem, bo starocie z ubiegłej pięciolatki to już zardzewiały złom.
A ja wolę koncentrować się na przyszłości, bo to przyszłość…..
Koncentruj się.
Skąd wiesz w takim razie, że to zrzuty z ubiegłej pięciolatki? Poszukaj bloga, który jest taki młody, jak nasz stary (proponuję wejść na archiwa) . Nie „jarzysz”, że my się lubimy, znamy od tylu lat i albo nas polubisz, albo po prostu SPADAJ i nie mąć w stawie, w którym ryby lubią spokój.
To nie jest blog, jakiego szukasz.
Hey panienko 🙂
Jest jeszcze jeden powód, który wpłynął na to, że nie oglądałem. I on był zasadniczym.
To ty nie szanujesz oglądacza i każesz mu przebijać się przez jakieś dziwne ujęcia tylko dlatego, że nie chciało się tobie zrobić cleenu.
Masz dziwny nawyk komenderowania innymi.
A ja ma w dupie twoje roszczenia by sięgać do przeszłości 🙂
Zostało mi około trzydzieści lat do setki i to na nich będę się koncentrował i inwestował ile można by godnie dożyć do śmierci a nie na grzebaniu w historii 🙂
Daj na luz panienko.
https://www.youtube.com/watch?v=JpnokISK7kw
🙂 😉
https://www.youtube.com/watch?v=qHqTTSjWBvg
🙂
Dzień dobry,
Alicjo, opowieści z podróży będą za dni kilka.
Tymczasem raz jeszcze oboje dziękujemy Irkowi za przemiłe spotkania, rozmowy, wernisaż oraz piwo. Pozdrowienia dla Ewy i do zobaczenia ponownie!
Zmarł Richard Chamberlaine, 90 lat. Ja najbardzieə zapamiętałam go z serialu „dr. Kildare” oraz filmu „Ptaki ciernistych krzewów” – znakomita kreacja.
Poza tym Jerzor się rozbija rowerem po Północnej Karolinie, Wojtek żegluje po Atlantyku (mają, skubani słońce i 17C!), a u mnie marznący deszcz i przeziębienie.
Kicham na to – zamiast wina aspiryna 🙄
https://photos.google.com/share/AF1QipMR21mcPCEd-CnX6a7wILVRE8Mq51SiMoWuGiPlIA4X7eb9DMA9QC5_hWFpKma8pA/photo/AF1QipMX0zdFeG0hGrv0Dnqs2Ysb07LwR_4FmGfovXij?key=OERUejVXWEt2ZHRDdHRxX1ZZZU5UYjZuZUVYZEpB„allllle paaachnieee… 😎
A cappello- pierwsze wiosenne kwiaty cieszą najbardziej 🙂
Na nadbużańskich włościach hiacynty wciąż w powijakach.
Alicjo- Rzym zna wiele osób w tym gronie zatem nie będę skupiać się na zdjęciach zabytków. Bardzo cenię takie smaczki jak zdjęcie mężczyzny o afrykańskim pochodzeniu w jego stroju regionalnym i kurtce na plecach.
Jerzor oraz pani w różowościach po lewej wyglądają zabawnie, co wyszło zapewne niechcący.
Ja podrzucam dwa drobiażdżki kulinarne:
https://photos.app.goo.gl/qxPyXq1uQr8iZzZh6
Na pierwszym zdjęciu z warszawskiej restauracji „Leila” są falafele, pasta z bakłażana oraz pasta z czerwonej papryki.
Pasztet pokroiłam na części i zamroziłam. Na Wielkanoc (i nie tylko) będzie, jak znalazł.
a cappello,
wiosenne widoki prześliczne ; widać bardzo dużą różnicę w wegetacji roślin na południu i północy, jak co roku zresztą. U nas kwitną tylko krokusy i zaczynają hiacynty, ale nie ma jeszcze fiołków, krzewuszek i pozostałych piękności.
Ale nad jeziorem widziałam już rozwijające się zawilce.
A co do bobrów, im najwidoczniej wydaje się, że skoro są pod ochroną, to wszystko im wolno, ale wycinać dęby to już naprawdę przesada. Żarty żartami, ale jak tak dalej pójdzie, to w tym zakolu rzeki drzewa mogą zniknąć, jeśli jakoś nie zostaną zabezpieczone.
Ewo,
też czekam za relację z Lublina. Ciekawi mnie Wasze spojrzenie na to miasto.
W mojej okolicy gniazda bocianie są już zasiedlone.
Bociany przeleciały wreszcie i do słynnego gniazda w Przygodzicach: http://www.bociany.przygodzice.pl/
Byłam dziś w parku w Wilanowie, a tam nad wodą drzewa od dołu zabezpieczone siatką, bo dwa już cieńsze były nadgryzione wyraźnie przez bobry. Oprócz tego na wodzie mnóstwo łabędzi i kaczek.
Danuśko, Krystyno, Małgosiu 😀 😀 😀
W środę widziałam na nadwiślańskich bulwarach centralnego Krk łany narcyzów; nawet lokalnie w dosłonecznionych miejscach wszystko znacznie bardziej zaawansowane, niż w naszej „dziurze przy górze”, z częścią ogródka po północnej stronie (budynku), gdzie w tym roku przez dobrych kilka tygodni panowała lekka ale jednak całodzienna „zmarzlina” …ale to się szybko wyrówna.
Co do bardziej północnych okolic – nie zapomnę wyjazdu do Wilna sprzed ponad 30 lat: początek czerwca, a tu po koncercie (w mieście urodzin Teresy Żylis-Gary) zostajemy (chóralne dziewczyny) obdarowane aromatycznymi majowymi bukietami… bzy, konwalie, etc. …I ta świeża zieleń wszędzie, gdy u nas już mocno zakurzona… Zresztą podobne wrażenie miałam zawsze w czasach studenckich, gdy tuż po letniej sesji (często w przedterminach, trafił się i 7-8 czerwca) jechało się po oddech w okolice Słowińskiego PN… Poranek, pociąg mknie przez Słupsk, Miastko, Lębork… – jakie przejrzyste powietrze, jak tu świeżo, wiosennie!… 😀
Bobry nad rzekami czy potokami – klasyk. Ale po co dotarły do tego dębu (amerykańskiego) na wapiennym wzgórzu (Rez. Skołczanka), setki metrów od jakiejkolwiek wody… – zdumieliśmy się nieco… 😮
Dzień dobry blogu,
Co tu mówić, oboje jesteśmy zachwyceni Lublinem.
U mnie był ciekawy weekend:
https://photos.app.goo.gl/Yyz25tKXtvpr4Qj8A
Na szczęście nie padło żadne drzewo, za to przeleżałam z 39c, tak mnie wewnętrznie przygrzało. Herbata, aspiryna, cytryny w ilościach. Jeszcze się w sobie zbieram 🙄
https://www.kingstonist.com/news/thousands-without-power-heavy-tree-damage-in-kingston-area-following-ice-storm/
A w Lublinie wiosna: https://www.eryniawtrasie.eu/59126
Zdrowia życzę, Alicjo!
Ewo,
początek wycieczki obiecujący; też zaczynaliśmy od Zamku. Prawie wszystko pamiętam. Czekam na dalszy ciąg
Krystyno, ależ proszę: https://www.eryniawtrasie.eu/59130
Wczoraj i dziś – pogranicze wiosny i lata.
Potem – powrót zimy.
Korzystajmy!
Nb, onegdaj odwiedziliśmy Chrzanów (Młoszową, Trzebinię). Błyskawicznie, przy rewelacyjnej pogodzie. Miasto św. Mikołaja – po śladach moich wczesno-dziecięcych wspomnień, w 10 dni po Pożegnaniu, na którym nie mogłam być…
A kwitnące tarniny na zawsze sprzęgły mi się z rocznicą ślubu PP Adamczewskich. Też się uśmiecham do tego skojarzenia…
Basiu,
Z przyjemnością obejrzałam moje okolice 🙂
Dla uzupełnienia podrzucam wiekowy wpis https://www.eryniawtrasie.eu/5654
Obejrzałam oskarowy film „Flow”, szkoda, że nie w kinie, ale nie wiedziałam, że taki film itd. Bohaterkę od razu nazwałam Mrusią (kotka rządzi i ma świetne pomysły!).
Film jest depresyjny niestety, zwierzęta „dają radę”, ale dają radę miarą ludzi, bo przecież my nie mamy dostępu do prawdziwego świata zwierząt i nie wiemy, jak zwierzęta mogłyby zareagować w takich czy innych sytuacjach. Na przykład w filmie zwierzęta bez względu na gatunek jednoczą się w obliczu nadchodzącego kataklizmu. Ale są tam typowe ludzkie słabości. Disney to nie jest, właściwie nie wiem, co to jest, może tylko za pomocą zwierząt opowiedziane, „jakie to my ludzie są”. Ale dobrze się to ogląda. Polecam.
Nie miałam dostępu do internetu przez jakiś czas – Ewo, dziękuję 😉
p.s.
„Dysney to nie jest” – miałam na myśli, że to nie jest film rysunkowy, a animacja. Animacja ma wymiar, a rysunkowy film jest „płaski”.
W czytaniu jakiś polski kryminał autorki, której nie znam za bardzo, ale to piąty z kolei tej autorki – seria (modne od jakiegoś czasu wydawanie serii kryminałów 😉 ) „Kolory zła”. „Błękit” jest najnowszy. Odpoczywam od historii starożytnego Rzymu – chwilowo!
Poza tym leje, a na parapecie zakwitła mi nasturcja, którą wsadziłam do doniczki dla towarzystwa hibiskusa, który właśnie przestał kwitnąć, a w ciągu niecałego roku zakwitał 4 razy. Niech pałeczkę przejmie nasturcja, tego samego koloru jest, co ów hibiscus 😉
https://photos.app.goo.gl/9atoHw6pnESond4s8
Wczoraj nabyłam taką maleńkość, bo akurat kwitnie – rebutia carnival. Kaktusy są najlepszymi przyjaciółmi podróżników – nie ma cię choćby miesiąc, a kaktus da sobie radę!
https://photos.app.goo.gl/gPL178w2GLda3gFP6
Kaktusy zawsze dadzą sobie radę, ale tulipany to kwiaty, które wymagają w miarę regularnego podlewania. W tej chwili, w parku w Wilanowie odbywa się jeszcze wystawa tulipanów. Oranżeria, wystawa czynna do 19.00, przy okazji warto zobaczyć wiosenne kwiaty w wilanowskim parku. Małgosiu, zapewne też je widziałaś podczas Waszego ostatniego spaceru?
https://photos.app.goo.gl/pubk7N9Mueg5Y1zQ8
Może przy okazji przydadzą Wam się drobne, tulipanowe podpowiedzi:
-na wiosnę, gdy rośliny zaczynają intensywnie rosnąć, można je dokarmić nawozem bogatym w potas
-po przekwitnięciu ważne jest pozostawienie liści do momentu ich naturalnego zżółknięcia i zaschnięcia
-jeśli mieszkasz w regionie o mroźnym klimacie, zabezpiecz tulipany przed zimowym mrozem.
Ewo, Krystyno-Lublin ma rzeczywiście jakiś nieodparty urok. Ja też planuję tam wrócić, nie wszystko obejrzałam jak należy. Autostradę prowadzącą do tego miasta mamy prawie za rogiem!
Ewo 😀
Zanim kliknę w Wasze wiekowości 😉 uprzedzę, iż przewodniki i spacerowniki po Chrzanowie zostały wszystkie w domu, wyskok był ze specjalną intencją, przy okazji której, jak zawsze, nie mogliśmy zaniedbać odrobiny ruchu na świeżym, stąd i trzebiński Balaton… nb, późną jesienią (gdy już wiedziałam, że Chrzanowowi wypadnie się pokłonić raczej wcześniej, niż później) zahaczyliśmy o Zalew Chechło – ileż ja się o nim nasłuchałam we wczesnym dzieciństwie!… (najczęściej na dzikich lecz też uroczych naddunajeckich plażach 😀 )
Danuśko – dla pełnego sukcesu tulipanom dodajmy dobry drenaż (gdyby gliniasta gleba – rozprowadzić ostrawym piaskiem) i alkaliczność. O jedno i drugie raczej łatwo w naszym parku jurajskim, więc z trzech doniczkowych tulipanów cudem zachowanych w piwnicy mamy w szóstym sezonie setki* 😀
____
*jeśli aura pozwoli – jutro nad ranemma być minus pięć w powietrzu…
A cappello- na naszych mazowieckich piaskach o drenaż nie trudno 🙂
Basiu,
Na Chechle lata temu robiłam kurs żeglarski oraz zdawałam egzamin. Zdałam, dla ścisłości. Też mam miłe wspomnienia 😉
Ciąg dalszy Lublina: https://www.eryniawtrasie.eu/59135
,,,,o drenaż nietrudno.
Irku, raz jeszcze dziękujemy https://www.eryniawtrasie.eu/59138
„Rzucili” do sklepu piękne kolorowe mini pomidorki w przystępnej cenie, jemy je garściami, a pomyślałam sobie, że dobrze byłoby zakisić trochę…
Prosta sprawa, ale brak ważnego składnika – baldachów kopru. Nie nadaje się suszony, bo ponoć jak zaczyna się proces kiszenia, to on, ten koper suszony, zaczyna gorzknieć. Nie nadaje się koperek zielony, taki do ziemniaków itd, co to można go nabyć cały rok – bo w procesie fermentacji szybko zaczyna gnić. No trudno. Postanowiłam obyć się bez, o rezultatach napiszę.
https://photos.app.goo.gl/NPbXExfFbb2qNucb8
I jeszcze ostatnie śnieżyczki u mnie…
https://photos.app.goo.gl/SM5PZdAXab5bo8gf6
Ewo, bardzo mile wspominam czas spędzony z Wami. I ten na wernisażu, i ten „U Fotografa”. Do zobaczenia 🙂
Irku,
Wzajemnie! Mam nadzieję, że następnym razem spędzimy również więcej czasu z Ewą 🙂
Na kuchni dogotowuje się „piękny jaś”, który u mnie robi za podstawę znanej nam fasolki po „naszemu bretońsku”. Jutro lub pojutrze będę robić śledzie wielkanocne, kiedyś chciało mi się zawijać rolmopsy, a teraz wrzucam wszystko do słoja, zalewam i cześć. Tak samo dobre i bez rozwijania 😉
W czytaniu „Ostatnia brygada” Dołęgi-Mostowicza, poza Karierą Nikodema Dyzmy i Znachorem trzecia książka tego autora (mam jeszcze jedną w zanadrzu) i stwierdzam, że całkiem przyjemnie się to czyta, mimo że ramota sprzed prawie stu lat. Dołęga-Mostowicz był sprawnym pisarzem literatury obyczajowej, nie za dużo moralizatorstwa, nie za dużo polityki – w sam raz.
Poza tym wiosna chwiejna – śnieg zniknął, ale -4c nie nastawia wiosennie.
Tymczasem zapraszam do Leska: https://www.eryniawtrasie.eu/59336
Ewo,
jak widać z Waszych reportaży i z mojego doświadczenia, potrzeba więcej czasu, aby choć z grubsza poznać to miasto. Niektóre punkty pobytu są zbieżne, bo zwiedzałam katedrę/ w tym także skarbiec, ale na krypty nie miałam nastroju/, Zamek od dołu do wieży, Wieżę Trynitarską, nie poznałam jednak śladów po żydowskich mieszkańcach i wielu innych ciekawych miejsc. Ale widziałam Centrum Spotkania Kultur/ tylko z zewnątrz/, Operę Lubelską/ byłam na spektaklu/ i Teatr im. Osterwy/ także spektakl/, dużo spacerowaliśmy po mieście- Krakowskie Przedmieście prezentuje się pięknie. Jestem pod wrażeniem tego miasta i mam nadzieję, że poznam je lepiej.
A o Lesko też zahaczyłam podczas pobytu w tamtym rejonie/ Sanok, Przemyśl, Ustrzyki/. Pamiętam tylko tamtejszą synagogę. Tym chętniej obejrzałam wszystkie Wasze zdjęcia/.
Krystyno,
Już po pierwszym wieczorze w Lublinie doszliśmy do wniosku, że tutaj nie będziemy się spieszyć. To zbyt fajne miasto, by odkrywać je w biegu, odhaczając kolejne punkty z listy do zobaczenia.
Opowieści Ewy jak zawsze ciekawe i warte uwagi, bo nawet jeśli człek dotarł w tamtejsze rejony (a my nawet kilka razy) to Ewa z Witkiem sprawiają, że chcesz tam pojechać znowu i dozwiedzać 🙂
Mój wczorajszy „skok w bok” był w zasięgu trasy warszawskiego metra. Obejrzałam kolejną wystawę immersyjną, tym razem w roli głównej wystąpił Alfons Mucha. Dziecięciem będąc śpiewał w chórze, co szło mu podobno znakomicie, ale kiedy jego głos przeszedł mutację musiał niestety pożegnać się ze śpiewaniem.
Wszyscy znamy jego zwiewne postacie kobiet w roślinnych anturażach, ale może nie wszyscy wiedzą o tym, iż namalował dwadzieścia ogromnych obrazów pt: „Epopeja słowiańska” https://dlakultury.pl/epopeja-slowianska-alfonsa-muchy/
Te obrazy też pojawiają się na wystawie i piszę świadomie „pojawiają się”, bo przecież na tego rodzaju prezentacjach wszystko pojawia się i znika, stale płynąc i zadziwiając nas bezustannie.
Wystawa jest do obejrzenia jest na terenie Fabryki Norblina, gdzie w całkiem sympatycznie przypomniano nam, iż Wielkanoc już niedługo:
https://photos.app.goo.gl/dX7mHkJWJTLeZDCr5
Ostatnio wyczytałam, że Chińczycy na potęgę podrabiają znaną w świecie ceramikę bolesławiecką (ja mam trochę oryginalnej). Nie sposób z nimi walczyć, bo i specjalne oznakowania potrafią też podrobić. Jak tu ludzie z manufaktury bolesławieckiej mają latać po świecie i wskazywać podobno bardzo liczne podróbki? Nie sposób. A Chińczyki trzymają się mocno nie tylko w temacie ceramiki. I co im zrobisz? 🙄
Co ma jajko do Wielkanocy to wiem – ale co ma zając? Wie ktoś?
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ceramika_boles%C5%82awiecka#/media/Plik:Handgefertigte_Keramik.JPG
Danuśko,
Dzięki za komplementy i za Muchę 😉 Tak ostatnio bierze nas na Morawy, to może i Czeski Krumlov się trafi. Tymczasem w powrotnej drodze https://www.eryniawtrasie.eu/59348
Dla osób bardziej zainteresowanych Czechami polecam Czechostację, kanał na Youtube prowadzony po polsku przez czeskiego dziennikarza od lat mieszkającego w Polsce https://www.youtube.com/@Czechostacja/videos
Najlepszy na świecie sos do spagetti:
– Puszka pomidorów
-Cebula (pokrojona)
-5 łyżek masła
Oraz, podkreśla autorka przepisu – szczypta soli nie zawadzi. Wrzucasz wszystko do gara i po 45 minutach (na małym ogniu, domyślam się) masz gotowy najlepszy sos do makaronu na świecie!
Nie spina mi się jedno – Włosi to oliwa, a nie masło, i to w takich ilościach. No i gdzie pieprz?! Bez pieprzu sosu ni ma!
https://getpocket.com/explore/item/the-pasta-sauce-hailed-as-the-world-s-best-is-surprisingly-easy-to-make-at-home?utm_source=firefox-newtab-en-us
Swego czasu religijnie oglądałam w soboty programy Julii Child „French cooking”.
Robiłam na drutach, telewizja nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie. Kuchnia według Julii była dla mnie zwyczajna, to co znam od zawsze.
No ale tutaj to odkrycie nowego lądu! Niemniej jednak o ile pamiętam, Julia Child proponowała 8 łyżek masła do tego sosu 🙄
Nie wiem jak wy, ale ja w kuchni masła prawie nigdy nie używam. Zafiksowałam się na oliwie z oliwek. Smalcu nie używam, a podobno to jest najzdrowszy tłuszcz, bo nie wymaga wielkich przeróbek jak oliwa na przykład – tłoczona tak, śmak i jeszcze inaczej. Muszę przeszeregować te tłuszcze – przecież ja wyrosłam na maśle i smalcu!
Masło zawsze jest, bo Jerz musi sobie kromkę posmarować masłem – musi, bo się udusi! Pamiętam, jak w latach 70-tych jeździłam do akademika w weekendy – pierwsze co, to masło w „lodówce”, czyli między szybami okna, wystawione na promienie słoneczne… Nie dało się przetłumaczyć, że lepiej trzymać to pod łóżkiem, że jełczeje, że lepiej tego nie jesć… W owych czasach masło jeszcze nie było na kartki, ale już do upolowania w delikatesach.
Ależ o czym ty tutaj rozprawiasz. Tak krótko przed postnym tygodniem to wpadało by coś szlachetniejszego wciągnąć niż marny sos z zapuszkowanych pomidoro
https://photos.app.goo.gl/S3qt7SviqngfnT8f7
Za oknem bardzo karłowata natura. Ale tak to już bywa na wysokości 1000 m npm.
Ważne by na wszystko patrzeć z góry, z dystansem
Byłaś w Rzymie i nie wiedziałaś do czego doprowadza aoso pomidoro że spagetti.
Albo pizza?
Wszystko co ma powyżej czterdziestki jest tak nie kształtne że aż oczy bolą od patrzenia.
Ale z innej strony, jak się patrzy na Włochów, to trzeba przyznać, że to najlepiej ubierająca się nacja w Europie
Nikt im nie dorównuje 🙂
Warszawa przy nich to wiocha
Oh daj spokój – rozprawiam o czym chcę. Zapuszkowane pomidory nie są najgorszym wyjściem w mojej strefie klimatycznej. Popatrz na to z dystansem, OK?
W takich okolicznościach można się nie ubierać bo i tak nie ma kto na to patrzeć z góry 🙂
https://photos.app.goo.gl/XPii4GGfTXafRxwM7
No i co z tego, że byłam w Rzymie? Nico, Rzym jak Rzym i nie wiesz, kto jest turystą, a kto „lokalsem”.
Co do „najlepiej ubierającej się nacji” – to samo. Rzecz gustu. Nigdy nie nazwałabym Warszawy wiochą – i przypomniało mi się, że dawno temu, kiedy w sklepach nie było nic fajnego do kupienia do ubrania, nie tylko Warszawa, ale każde inne miasto i wieś w Polsce dawała radę i nie brakło nam pomysłów oraz rąk, żeby uszyć, wydziergać czy wyszydełkować cudo.
Brak na rynku pobudzał inwencję twórczą. Polki chodziły ubrane jak ta lala – a nie jak teraz, z metkami znanych projektantów doczepionych do ubrania, żeby widać było, że stać je na Balencjagę czy inny Chanel. Mnie za noszenie takiej reklamy ktoś by musiał zapłacić… 😉
Wiesz co Alicjo?
Ty chyba jesteś już stara baba. Nic nowego, tylko to co było i na dodatek to jest najlepsze.
Chyba umierać już czas skoro nie widać zmian na lepsze. Tak dobrze jej jest dziś to jeszcze nie było. I niech pozostanie. Nawet raz w tygodniu polędwica z woła nie jest w stanie przeszkodzić w przyjemności życia w obecnych czasach.
Oby tak trwało i trwało i jeszcze z 30 lat
O tym, czy ja nie widzę zmian na lepsze, to możemy pogadać, bo nic o tym nie wiesz.
Owszem, jestem stara, Tobie też niedaleko. Niech Ci trwa przez następne 30 lat 😉
Albo i dłużej.
Ja się nigdzie nie wybieram i nikomu śmierci nie życzę, a także nikomu nie mówię (oprócz siebie) kiedy pora umierać.
A w ogóle to jaka osa Cię ugryzła, że tak napadasz na mnie?
Alicjo-zapewne już znalazłaś odpowiedź na pytanie skąd zając na Wielkanoc, ale gdyby jednak nie to podrzucam garść informacji na ten temat:
https://dzieje.pl/rozmaitosci/zajac-symbol-plodnosci-i-wiosennego-odrodzenia
Zabawne, bo na zdjęciu otwierającym powyższy artykuł jest mały króliczek, a nie zając, ale któżby przejmował się takimi drobiazgami 😉
Dzisiaj Niedziela Palmowa i warto o tym pamiętać, bo w Polsce mamy dwa miejsca szeroko znane ze swoich konkursów na najpiękniejszą palmę-Łyse na Kurpiach oraz: https://kulturalipnica.pl/konkurs-lipnickich-palm/
Natomiast wczoraj zamiast myć okna i zajmować się świątecznymi porządkami biesiadowaliśmy, już po raz kolejny, w gościnnych progach u Nowego. Spotkanie było kameralne- oprócz Gospodarza przy stole zasiadła kuzynka Magda, Kocimiętka i Jacek oraz pisząca te słowa. Nowy przygotował wyśmienitą polędwicę z dorsza upieczoną z dodatkiem szpinaku, kolorowej papryki i ozdobioną plastrami cytryny. Przed upieczeniem ryba potraktowana została sosem sojowym wymieszanym z różnymi przyprawami. Postanowiłam, że przepis ten wejdzie do naszego domowego jadłospisu. Kuzynka Magda ulepiła dla nas rozpływające się w ustach pierogi z grzybami, a ja przygotowałam jajka faszerowane na dwa sposoby- z dodatkiem brokułów oraz z pieczarkami.
Dodatkową, ale już niekulinarną ciekawostką były mydła produkcji Kocimiętki.
Nasza koleżanka potrafi wyczarować mydła o różnych kształtach, kolorach i o niecodziennych zapachach. Tym razem najbardziej zadziwiło nas mydło wyglądające jak czekolada i pachnące orzechami. Czysta poezja 🙂
Bardzo czysta – do zmydlenia 😉
Mam koleżankę, która też sama robi mydełka w tóżnych kształtach i kolorach – na drobne prezenty. Nie wiedziałam o zającu/króliku… natomiast jajo ma być niby tym symbolem odnowy itd.
Inna sprawa, że święta Wielkanocy nigdy mi się nie kojarzyły z jakimiś prezentami od „hazoka”. Dopiero tutaj spotkałam się z taką tradycją, a i to nienachalnie…
Świeżutkie, świeżutkie* bułeczki! — Wiosna bardzo sucha, ale i taki niesłychana, jak to ona, co roku! —
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/04/13/las-bronaczowa-wiosenny-nieslychanie/
W tym roku ogródkową furorę robią „na zewnątrz” fiołki a dla nas samych obsypana kwieciem wczesna brzoskwinia „ciasteczkowa” (te ilości panamężowskich ujęć! 😆 ) – za chwilę pałeczkę przejmą tulipany… 😀
___
*chleb piekę nieprzerwanie od marca 2020 (pandemia) i „wreszcie” zdarzyło mi się go nie posolić (jednoczesne podlewanie ogródka plus coś-tam 🙄 )… …dojedliśmy jakoś… nawet opatentowaliśmy lekkie posolenie kromek pomiędzy fazami mikrofalowego rozmrażania-podgrzewania… 😆
Danuśka,
a nie wybierasz się do Narodowego na „Hamleta”? Od tygodni już czytam o tym, jak to nepotyzm i tak dalej. Dzisiejsza recenzja w GW pozytywna, recenzent pisze, że reżyseria zaledwie poprawna, a sztukę „ciągnie” Ofelia. Słusznie też zauważa, że gdyby nie kontrowersja związana z obsadą, sztuka nie miałaby tak dobrej reklamy.
No bo kto dzisiaj chodzi na takie ramoty, oprócz licealistów i paru entuzjastów 😉
Aktor może położyć sztukę bez względu na pokrewieństwo. I tu się chyba Englert obronił.
Dzisiaj spagetti z tymi łychami masła – a co tam!Jak szaleć to szaleć.
Niedziela palmowa – w Warszawie też jest jedna palma 🙂 O ile pamiętam, miał to być „jednoroczny żart”, ale warszawiacy ją polubili. To tak, jak z wrocławską fontanną – miała być na 2 lata, ludzie psioczyli, a jak przyszło co do czego, to stanęli za fontanną!
https://photos.app.goo.gl/9wUrfo4Bo7Mr5foK6
Może to lepsze…
https://photos.app.goo.gl/GpoKCyySAVAXuP2p8
U mnie wiosna jeszcze ani mru-mru, jedynie śnieżyczki, trawa ubiegłoroczna, a forsycje w blokach startowych zaledwie, no i krokusy, ale mam ich niewiele.
Wioska, nad którą koczuję, leży na wysokości ponad 900 m npm. Z mobilka widać wszystkie dachy. Większość pokrycia dachowego to pomarańczowa dachówka. Zdarzają się też betonowe dachy oraz drewniane. Jest również parę dachów jednorazowo składanych. Wszystkie dachy mają jedną cechę wspólną. Są nią kominy albo wywietrzniki. Na szczęście kominy nie dymią ani białym, ani też czarnym dymem.
We wiosce wczoraj żyło na stałe 464 osób. Dziś jak się w trakcie spotkania z okoliczną ludnością okazało, stan z dnia wczorajszego został na dzień dzisiejszy utrzymany bez większych wyczynów. Nikt nie umarł ale i nikt nie doszedł do społeczności w sposób naturalny.
Poznałem dziś połowę tutejszej populacji. Nie było to nic wielkiego ani trudnego. Wystarczyło być w odpowiednimi miejscu o odpowiedniej porze. Hiszpanie, a obserwuje ich już od dobrych paru lat, uwielbiają teatr uliczny. Dziś okazja ku temu była znakomita, bo nie tylko zwykła niedziela ale jednocześnie palmowa.
W Andaluzji, gdzie o tej porze na ogół bywałem, uczestnicy ulicznych wstępów przyodziani byli głównie w ciemne stroje. Przeważnie dominował ciemny niebieski, brązowy czy czarny kolor okryć.
Tu, w Kastilien – leon, też słychać najpierw mocne uderzenia werbli wraz z bębnami. Dzwonią dzwony kościelne. Dopiero później zwraca się uwagę na aktorów, którzy w samo południe maszerują w okół kościoła. Ubrani bardziej na wesoło. W rycerskich strojach męska część. Natomiast panie preferowały kolorowe długie suknie. Była grupa w białych narzutach z kapucami ala ku-kluks klan. Inni natomiast wyróżniali się zielonymi wianuszkami na głowie.
Nic ich natomiast nie różniło po skończeniu pochodu. Wszyscy jednomyślnie udali się do ustawionego na plazu głównym baldachimu. Tam serwowano uczestnikom na życzenie albo wino, albo browara, bądź inne mieszanki. Na taki poczęstunek zapraszani byli również obserwatorzy.
A skąd wiem takie rzeczy?
Też tam byłem i wszelkie trunki konsumowałem. Było już po trzynastej i żadnych oporów nie miałem 🙂
To jednak duuuuuży kontrast z kolorowymi zdjęciami a capelli (zdjęcie sprzed wczoraj);
https://photos.app.goo.gl/7SDyFg6NBMHo2QqD9
Alicjo 😀 …a u nas wiosna opóźniona 2-3 tygodnie w porównaniu z zeszłym rokiem… 🙄
Ewo 😀 P. słucha Czechostacji od lat, ja krócej, ale też dość regularnie. Nb, Krumlov lepiej chyba połączyć (spośród megahitów) z Kutną Horą, etc.
– Morawy o rzut kamieniem ale dlatego nie wypada nie znać i nie ponawiać dokładniej… a to Przepaść Macocha, a to… tamto… owo… 🙂
Danusia, 13/04 7:10
Dziękuję za miłe słowa, a przede wszystkim dziękuję za przybycie, Tobie i Kuzynce Magdzie. Pierogi Magdy to rewelacja – zostało kilka i dzisiaj poczęstowane zostały dzieci. Zajadały się! Dostałem też namiary na Sosny – jutro dokończę formalności. Dzięki wielkie za wszystko.
Z pewnością wiesz, że u Norblina jest kolejna wystawa – tym razem Mucha. Też uwielbiam.
Pozdrowienia dla Ciebie i Magdy!
A Cappello,
Dzięki za podpowiedzi, z pewnością będziemy je realizować.
Ewo, Czeski Krumlov jest piękny. Przy okazji można też odwiedzić Czeskie Budziejowice. Zwiedzić i napić się piwa. Lubię ciemny Budvar, niezbyt gorzki 🙂
Alfons Mucha! Moja siostrzenica właśnie wróciła z Pragi, dostałam w prezencie zakładkę do książek z niedawno otwartego Muzeum Muchy, które znajduje się w odnowionym Pałacu Savarinów.
Mloda zachwycona.
U nas zawsze jest wiosna później, niż w Europie.
Śledzie zrobione. Owszem, kwitnie i u mnie, ale na parapecie:
https://photos.app.goo.gl/XTuV71bhroZzVRP8A
Dobre i to…
W czytaniu stosowna lektura:
https://photos.app.goo.gl/hnCq7sxaedKiCEW88
Zabierałam się za to latami, ale wreszcie rok stosowny, poza tym uczeni historycy wyliczyli, że koronacja odbyła się właśnie równo 1000 lat temu, 14 kwietnia (inni optują za 18 kwietnia).
Zajęło mi sporo czasu, żeby wreszcie się zmusić do tej lektury – po pierwsze, wydanie jest piękne, ale czcionka taka, że nawet czytając w okularach się człowiek męczy. Po drugie, trzeba się przyzwyczaić do specyficznego języka Gołubiewa – coś jakby pra-pradziadek Kraszewskiego to napisał 😉
„Plusem dodatnim” jest dla mnie to, że duuuuuuuuużo czytania, bo aż 6 tomów!
p.s.
Uwagi do sosu, co to onegdaj go robiłam. Otóż to jest amerykański sos, i słusznie, bo jaki miałby być, skoro wymyślili go Amerykanie. Ja mój sos do spagetti robię koniecznie z bazylią, oregano, cebulą, czosnkiem, pieprzem, bazą jest oliwa, a nie masło, w porywach dodaję trochę zmielonej wołowiny, zawsze tarty parmezan – a tu jedyna przyprawa to sól. Trochę goło…
Alicjo, tym razem pomogę tobie całkowicie harytatywnie.
A to że względu na naszą długą i zupełnie nie najgorszą znajomość.
Naturalnie zrobisz jak zechcesz ale wiedz o tym, że w tych wszystkich składnikach, które wymieniasz, jest już sól.
W zmielonej wołowinie jest też, nawet zmielona.
A parmezan, nawet gdy nie jest przetarty to w kilogramie ma ponad kilogram soli w sobie.
Łapka do góry jeśli byłem pomocny 🙂
Przecież piszę, że jedyna przyprawa do tej puszki pomidorów (na puszce napisano – nie zawiera soli!) to sól i cebula (no i to masło…)
Chodzi mi o to, że nie ma mowy o oregano, bazylii, nawet nie pieprzą 😯
Równie dobrze mogę otworzyć puszkę pomidorów i cześć, po co nawet bawić się z cebulą. Poza tym w tym amerykańskim przepisie są TYLKO 3 składniki – owa puszka, cebula zeszklona na maśle i… sól. Nie ma mowy o żadnym serze!
To ja dodaję parmezan do swojego sosu. Nie o sól mi chodzi, ale o te marne składniki aż trzy 🙄
He he… ostatnie odkrycie Ameryki to twaróg (dzisiejszy artykuł):
https://www.vogue.com/article/cottage-cheese-health-food?utm_source=firefox-newtab-en-us
Na Czechy przyjdzie jeszcze czas, tymczasem wyskoczyliśmy do Toszka: https://www.eryniawtrasie.eu/59496
Alicjo- rzeczywiście o „Hamlecie” w „Narodowym” pisze i mówi się ostatnio bardzo dużo, ale szczerze mówiąc mocno się zastanawiam czy kupić bilety. Możliwe, że do obejrzenia tego spektaklu zmobilizuje mnie moja gdyńska kuzynka, która chce wybrać się do Warszawy m.in. również po to, by zobaczyć to przedstawienie.
Nowy- to my dziękujemy Ci raz jeszcze za bardzo miłe popołudnie i wieczór.
Jeśli kiedykolwiek usłyszycie, że Nowy nie potrafi gotować to, proszę, nie wierzcie.
Potrafi i to jak!
Alfonsa Muchę w Fabryce Norblina już widziałam. Na blogu napisałam trochę na ten temat 10 kwietnia, ale pewno umknął Ci ten wpis.
Danuśka,
z ciekawości zajrzałam na stronę Teatru Narodowego i na razie biletów na ” Hamleta” nie można kupić. Też nie jestem pewna, czy chciałabym obejrzeć ten spektakl. Z doświadczenia wiem, że przed obejrzeniem klasycznej sztuki warto przeczytać tekst oryginału, żeby wiedzieć, co autor chciał nam przekazać, bo reżyser/ka przeważnie po swojemu ” odczytują” tekst . Przeczytałam wypowiedź Heleny Englert, że dziś tak się nie pisze ról dla kobiet/ jak za czasów Szekspira/ i że Ofelię trzeba przedstawić tak, żeby licealistki, które wybiorą się do teatru stwierdziły, że to była” fajna laska”. Spektakl może być bardzo dobry, ale to dostosowywanie go do współczesnych realiów nie bardzo mi odpowiada.
Ze smutkiem dowiedziałam się o śmierci Jadwigi Jankowskiej- Cieślak. Miałam okazję obejrzeć ją w październiku ubiegłego roku w Teatrze Osterwy w Lublinie, gdzie gościnnie grała w sztuce ” Jeanne”. Niezapomniane wrażenia. Lublin zawsze będzie mi się kojarzył także z tą wspaniałą aktorką.
Hamlet wparuje na scenę z gitarą, a Ofelia, która zgodnie ze sztuką powinna iść do klasztoru, a przynajmniej taki okrzyk był, już jest fajną babką. No to co z tym klasztorem?!
IDŹ DO KLASZTORU, OFELIO
Idź do klasztoru Ofelio
Lub pojedź tam na rowerze
Ospałą swą kokieterią
Nikogo z nas nie nabierzesz
Nie jesteś babką na serio,
Za mało w tobie wigoru,
Idź do klasztoru Ofelio,
Do klasztoru!
Idź do klasztoru Ofelio
Złożymy ci się na bilet,
Nie dla nas kurczak z mizerią,
Nie dla nas śledziowy filet,
Nie jesteś babką na serio,
Za ma ło w tobie wigoru,
Idź do klasztoru Ofelio,
Do klasztoru!
Idź do klasztoru Ofelio,
Buźka na drogę i brawko,
Jak atak – to z artylerią
A nie z liryczną sikawką.
Nie jesteś babką na serio,
Za mało w tobie wigoru,
Idź do klasztoru Ofelio,
Do klasztoru!
(Andrzej Waligórski)
No ale nie ma to jak hondą wjeżdżał Adam Hanuszkiewicz na deski Teatru Narodowego! Widać Teatr Narodowy ma nowatorskie podejście do granych tam klasyków 😉
Osobiście wolę klasyków teatru w klasycznej odsłonie – podobnie jak klasyków muzyki. Jak to dobrze, że książek nie przerabiają na jakąś modłę, bo prawa autorskie i tak dalej. Ale bo to wiadomo, co będzie w przyszłośći??? Prawa autorskie wygasają z czasem.
Jankowską – Cieślak pamiętam z „Trzeba zabić tę miłość”, stareńki film.
Wracając do, oto stosowna lektura, o której wspominałam wcześniej, ale sznureczek okazał się pusty. Dzisiaj nawet stosowniejsza data, bo okrągłe 1000, jak Bolesław przyjął tę koronę od wrażego Niemca, cesarza Ottona. Słusznie niektórzy historycy podkreślają, że Bolek wiedział, z kim sojusze zawiązywać i był pra-pra-unijny 😉
https://photos.app.goo.gl/Rfsjf6scEMC8RGvg6
To nie Hanuszkiewicz tylko Deckel i nie na motorach tylko na motorynkach wymienionej firmy. I to nie był Hamlet tylko Balladyna.
Tak było a nie inaczej. Jechaliśmy do stolycy specjalne na ten spektakl.
Przy okazji odwiedziliśmy budujący się zamek.
Nasz opiekun wymyślił, że mamy mu sprezentować jakiś prezent z Warszawy. A zatem z plazu budowy zamku wypożyczyliśmy jedną cegłę. Na niej wygrawerowaliśmy scyzorykiem ,,pozdrowienia z Warszawy data i coś tam jeszcze… ,, i w dzień wyjazdu wsadziliśmy opiekunowi do walizki. Nikomu z nas nie chciało się cegły dźwigać. Tamte cegły miały trochę większe rozmiary niż powszechnie używane.
Ale to tylko tak na marginesie.
Stoimy w szampanii. Ale pod nosem mamy tyle różnych zióła niczym w Prowansji. I to nie tylko rozmaryn, szczaw, lawenda i inne badyle.
To istny koktajl ziołowy, który unosi się tutaj w powietrzu przy muzyce ptaków.
Ale popatrzcie sami. Bo to jest po prostu piękne i niepowtarzalne
https://photos.app.goo.gl/tnfiDY4vEyqcqUbRA
Pogodnych i radosnych Świąt!
Na tej półkuli już dzisiaj obchodzimy, Wielki Piątek jest wielkim świętem i z tej okazji ludziska się obżerają 😯
A o ile pamiętam, Wielki Tydzień to był wielki post, zwłaszcza w piątek, a po poświęceniu jajek można było już trochę poluzować i wrzucić coś na ząb.
Czytam, że w Polsce upały tu i tam, a u mnie zimno i dość ponuro 🙁
Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz marudzisz, że u ciebie zimno i dość ponuro i o takiej pięknej porze roku jak teraz.
Dlaczego cały czas narzekasz, na coś czegoś sama chciałaś i dobrowolnie wybrałaś lat temu niezły kawał
Czep się tramwaju, a nie mnie. Ty też lata temu wybrałeś swój styl życia i bardzo dobrze, że chwalisz – mnie wolno narzekać, chwalić i tak dalej, podobnie jak Tobie. Tobie też, ale wolisz chwalić niż narzekać, bo przecież bycie nomadą nie każdemu pasuje. Mnie nie – uwielbiam podróże, ale muszę mieć swoje własne miejsce.
Nie pierwszy i nie ostatni narzekam na pogodę, co roku to robię i taka moja nieuroda.
Swoją drogą, dobrze, że na tym zamknięty blogu ma kto narzekać albo chwalić 🙂
A dobrowolnie wybrałam ten kraj 43 lata temu – i nie narzekam na kraj, natomiast weszło mi w krew narzekanie na pogodę (Kanadyjczycy tak mają!). Tyle o tym.
Wesołych jaj!
https://www.plotek.pl/plotek/7,166796,31864313,na-planie-serialu-zakochal-sie-jak-wariat-sa-razem-juz-niemal.html#do_w=450&do_v=1389&do_st=RS&do_sid=2326&do_a=2326&s=BoxCzytImg2&do_upid=1389_ti&do_utid=31864313&do_uvid=1744882330272
Wsdzystkie dziewczyny kochaly się w Janku, a ja w Gregoriju!
https://photos.app.goo.gl/GFGGTYQMJuKqF62E6
Dobrrrrrranoc….
Zdrowych, pogodnych i miłych Świąt Wielkanocnych!
Radosnych!
Wszystkim!
https://youtu.be/rMwPEmUMP7U
ps, pięęęęęknie jest! (i będzie 😉 )
Świątecznie!
🙂
https://photos.app.goo.gl/rJEvbWSU8Hz4K37U6
Trochę mniej drastyczne:
https://photos.app.goo.gl/bvzcmX3AwFvRCXpr6
A ten bóbr to pewnie z Kanady – jest oficjalnym symbolem tego kraju 😉
https://photos.app.goo.gl/wfwku1RqbabrUkXZ6
Miłego i smakowitego świętowania: https://tiny.pl/nx7c7pfb
Nie byłem na bieżąco z Frankiem.
Może to i szkoda. Ale nie tak dawno,bardzo mądre jego spostrzeżenie usłyszałem i dlatego, jest to bardzo na czasie, zostało mi to na moim organicznym dysku zapisane.
Pokój uzyskuje się poprzez rozbrojenie.
Czego oczywiście europejskie pajace zrozumieć nie chcą.
Nie tylko europejskie barany nie rozumieją, że rozbrojenie to znaczy pokój.
Chociaż słynne łacińskie „Si vis pacem, para bellum” daje do myślenia…
Dzisiaj, jak zawsze w drugie święto (którego się tu nie obchodzi) idziemy świętować do naszych Ruskich.
Franek dużo chciał, mało mógł – od razu przypomniał mi się film „Konklawe”… no, dzieje się tam, oj dzieje wśród nobliwej braci kardynałów!
Może się dziać co chce, to i tak dziś nie ma najmniejszego znaczenia kogo wybiorą.
Dzisiaj mamy papieży technologii: Muska, Zuckerberga, Bezosa, Nadellę, Pichaia, Zhanga i innych.
Wszyscy oni mają większy wpływ na życie na planecie niż papież. Nie muszą prawić kazań na temat tego, jak powinniśmy żyć razem.
Używają swoich algorytmów, by decydować, jakie informacje przyswajamy, w jaki sposób myślimy i żyjemy.
Ot, jakie czasy takie życie 🙂
Teraz wiecie, dlaczego Stara Żaba mieszka, gdzie mieszka 😉
https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/w-tej-miejscowosci-jest-najwiecej-100-latkow-w-polsce-to-nasza-niebieska-strefa/szr1x8s,2b83378a
Tutaj też ludzie długo i szczęśliwie żyją. Mają pięknie widoki w wspaniałe, jak na niemieckie, wino.
https://photos.app.goo.gl/9wwpV46gy3NmCHKX9
Na ostatnim kadrze widać na dole mobilka. I kiedy popijamy tutejszego ryslinga to wierzyć się nie chce, że w okół nas zawsze piękne otoczenie mamy
Asia
7 marca 2025, 7:58
Zrobiłaś mi wielką przyjemność rekomendując „Demona Copperheada”, należę do publio.pl (a ponieważ dużo kupuję – mam różne okazyjne benefity 🙂 ) i tam ją znalazłam. Dawno nie czytałam tak świetnej powieści! Przypomina mi ona nieco książkę francuskiego autora lub autorki (zapomniałam nazwiska!) , tytuł też wyleciał z pamięci – była to książka z przełomu lat 60-70, nagrodzona wówczas nagrodą Goncourtów. Narratorem był podobnie jak w „Demonie…” chłopiec. Równie znakomita! No ale nawet lista nagród Goncourtów nie przypomniała mi ani tytułu, ani autora, mimo, że dobrze pamiętam samą książkę.
Z „Demonem…” jestem od wczoraj, a że to jest książka dość obszerna, skończę ją dopiero dzisiaj. Wszystkim polecam!
Bezdomny,
fajne klimaty – no i zielono! A u mnie jeszcze nie, chociaż dzisiaj nieśmiało rozkwitły żonkile. Za parę dni jak za użyciem gwizdka „do biegu…gotowi…start!” ruszy wszystko. Dzisiaj jeszcze 9c, jutro ma być 17c i już weselej 😉
O właśnie…
30 lat – tyle mija właśnie dziś od pierwszych obchodów Światowego Dnia Książki. A dokładniej: Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich.
Alicjo,
prawdopodobnie ta francuska powieść to ” Wszystko przed sobą”, autor – Romain Gary/ nagrody Goncourtów się zgadzają, także narrator- chłopiec oddany przez matkę na wychowanie/. Czytałam ją dość dawno, ale autora i tytuł zapamiętałam.
” Demona…” zapisałam sobie.
Barbarę Kingsolver poleciła w 2001 mojemu bliskiemu znajomemu pewna amerykańska profesorowa. To znaczy niemiecka profesorowa, wchłonięta wraz z małżonkiem przez ju-es-ej. Poznaliśmy się bliżej (z panią i szerszym towarzystwem ogromnie-na-poziomie) w 1998 w Lancaster i okolicach (ja jako „plus jeden” strasznie ważnej konferencji naukowej, potem kilkanaście dni w Lake District)… Noi następna odsłona tej konferencji była na Harvardzie (już beze mnie), noi pani była główną doradczynią prezentową z tego harwarda… I że absolutnie mnię się The Poisonwood Bible spodoba. Znajomy kupił w paperbacku, bo nie był pewien, ale pani niemiecka Amerykanka miała świętą naukową i literacką rację — przeczytałam trzy razy, pożyczyłam paru osobom. Odtąd autorkę-imienniczkę obserwuję pilnie…
https://en.wikipedia.org/wiki/The_Poisonwood_Bible
Jest (oczywiście 🙂 ) polskie tłumaczenie — nie wiem, na ile oddaje klimaty oryginału, czy jest w stanie oddać…
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5100833/biblia-jadowitego-drzewa
Bardzo się cieszę 🙂 .
Polskie tłumaczenie jest świetne, pani Kaja Gucio zrobiła to fenomenalnie.
Spotkałam się z opinią, że druga część książki się za bardzo ciągnie. Według mnie tak nie jest, dla mnie pokazuje to tę zwyczajną, smutną, monotonną egzystencję bohaterów, ale nie będę więcej pisać, aby nie zdradzić fabuły.
Teraz przeczytałam dwie następne, amerykańskie książki. Też opowiadają o biedzie, uprzedzeniach rasowych, beznadziei i próbach wyrwania się z niej, ale są to zupełnie inne pozycje i inny gatunek niż Demon.
Wątek kryminalny, gangsterski, dosyć brutalne, ale dobrze się czyta.
„Asfaltowa pustynia” i ” Kolczaste łzy”
Autor – S. A. Cosby.
I „Null” Twardocha. Podobała mi się ta książka, chociaż czuję niedosyt.
Kaja Gucio przetłumaczyła Demona Coperheada.
„Biblię jadowitego drzewa” tłumaczył ktoś inny. Jeszcze jej nie czytałam.
Przymierzam się do: „Lotu motyla” Kingsolver.
Zawsze bardzo chętnie czytam i równie chętnie korzystam z Waszych czytelniczych podpowiedzi. Zupełnie nie wiem dlaczego nie zapisał się w mojej pamięci wpis Asi na temat ” Demona Copperhead”. Dzisiaj wszystkie Wasze komentarze starannie przeczytałam i postaram się wcielić w czytelnicze życie.
Natomiast co do podróżniczego życia udało nam się nareszcie zrealizować plan wycieczki do Pietrowic Wielkich i obejrzenia tam końskiej procesji. O tych procesjach czytałam już kilka lat temu i ciągle się nie składało, aż w końcu …veni, vidi, vici 🙂
Zatem najpierw podrzucam garść wiadomości na tenże temat:
https://katowice.tvp.pl/86284726/konne-procesje-po-polach-to-juz-tradycja-w-2-dzien-wielkanocy
A potem dla zainteresowanych( końmi przede wszystkim!) niewielki fotoreportażyk. Tak, tak, Żabie też przesłałam osobiście i bezpośrednio!
https://photos.app.goo.gl/wbvBx6KhajzkFbbQ9
Oprócz koni obejrzeliśmy również krótko i trochę najbliższą okolicę: https://photos.app.goo.gl/oz7rEsbAbjvnK7TN9
krystyna
23 kwietnia 2025, 21:53
Krystyna,
to na pewno to! Zresztą, zaraz poszukam, bo z chęcią przeczytam jeszcze raz.
Asia,
nie znam wersji oryginalnej, ale czytając właśnie tak sobie myślałam, że tłumaczka zrobiła znakomitą robotę, skoro język przyciąga uwagę.
„Null” w kolejce – Twardoch jest dość nierówny, ale nie omijam jego twórczości, nawet jak mnie to i owo denerwuje 😉
A może właśnie dlatego – książka ma poruszać!
Niestety, nie znalazłam „Wszystko przed sobą” w żadnej księgarni internetowej 🙁
p.s. W wydaniu e-book, rzecz jasna. Za to zakupiłam „Biblię jadowitego drzewa” 😉
stairway to heaven
https://photos.app.goo.gl/LwymXEs2mYA17J948
Nie dla mnie, zdecydowanie za wąskie i bez poręczy, a ja jako stara baba wymagam takich rzeczy na wszelki spadek. Z wysokości.
Upały się zaczęły, 17c 😯
U mnie dopiero tak:
https://photos.app.goo.gl/GgXPMX7JDsefXF4C6
Ale cieszy. Trzeba doceniać to, co jest i co się wybrało, w naszym wypadku – w mojej ocenie było wyborem w dziesiątkę.
Mam duszę podróżnika, a nie nomady, aczkolwiek nomadów rozumiem 😉
Nie martw się o szerokość i poręcze ani tym, że jesteś stara baba. Niemcy pomyśleli o tym wszystkim i dlatego powiesili tabliczkę. Jest widoczna po prawej stronie obrazka.
„Wchodzenie zabronione.”
Ale popatrzeć można, bo jest na co. Prawdziwe cudeńko rzemieślnicze. Pierwsze trzy dolne są z pewnością wymienione. Zrobione z tego samego materiału. A te pozostałe w górę są bardzo ciekawie zużyte.
Oj, gdyby te schody mogły mówić to opowiadały by dlugi, kto i w jaki sposób je tak mocno wydeptał 🙄
Asia,
nie wiem, jak mnie B.Kingsolver ominęła, ale dobrze, że na nią wreszcie trafiłam. „Biblia…” też jest świetna!
Wczoraj upał (+21c w porywach) dzisiaj zima, z rana zaledwie 2c, ale słońce świeci. Nieśmiało zaczyna się zielenić to i owo. W sąsiedztwie mallard (tutejsze dzikie kaczki) zrobiły sobie gniazdo w kępce trzcin u sąsiada i wysiadują. Nie zraża je hałas z pobliskiej ruchliwej drogi (z 5 metrów odległości):
https://photos.app.goo.gl/vfa5p6FDQJKY9uQF9
https://photos.app.goo.gl/KgHK2JxF4sSo1D4H7
Asia,
z rozpędu nabyłam dwie następne książki B. Kingsolver – „Odyseja” i „Lot motyla”. I to są wszystkie jej książki w formacie e-booka, przynajmniej w księgarni, w której ja kupuję. Czyli wszystkie cztery 😉
Recenzja wkrótce.
„Fajny film wczoraj widziałem….” (Kulisy srebrnego ekranu” – kto wie, ten wie 😉 )
Kierując się rankingiem najlepszych filmów 25 lecia – według GW. wczoraj obejrzałam po raz drugi „Dzień świra”, bo oglądałam go lata temu (i na niego głosowałam!), a dzisiaj „Bogowie”, który zajął 2 miejsce w rankingu. Mocna rzecz.
Czołem Blogu!
Trudno uwierzyć, ale właśnie odezwał się duch Pana Lulka.
Odezwał się w ten sposób, że powiedział mi, gdzie znajduje się rzeźba autorstwa Doris Dittrich, która przez trzy i pół roku zdobiła jego ogród i cudownie zaginęła, gdy Pan Lulek już nie w pełni kontrolował, co się wokół niego dzieje.
Otóż rzeżba znalazła się na jednej z posesji w St.Michael, na ogół niewidoczna z zewnątrz, bo ukryta za na ogół zamkniętą bramą.
I, aby jeszcze trudniej było uwierzyć, duch Pana Lulka przemówił przez samą Doris, która dzieło swoich własnych rąk ujrzała przypadkiem, mijając tę posesję w chwili, gdy brama akurat się otwierała.
Z Doris kumpluję się od prawie trzech lat, często bywam w jej wiedeńskiej galerii „Ministry Of Artists”, ale do tej pory nie miałem zielonego pojęcia, że już kilkanaście lat temu otarliśmy się o siebie w Burgenlandii, kiedy dotykałem owoców jej pracy.
Wczoraj wpadłem tam na (znakomity zresztą) koncert Golnar Shahyar i zupełnie nieświadom zagaiłem o St. Michael i Panu Lulku oraz rzeźbie z jego ogródka. Zaskoczenie było kompletne i obustronne. Nie wiedziałem, że oczy Doris mogą przybrać wielkość piłki tenisowej. Doris, Brigitte i jej partner bardzo dobrze pamiętają i ciepło wspominają Pana Lulka.
Co się zaś tyczy okoliczności dziwnej teleportacji rzeźby między doma ogródkami w St. Michael, to po tylu latach raczej trudno będzie coś zakwestionować w tej sprawie, bo Lulek rzeczywiście w ostatnich dniach pobytu w Austrii rozdał wiele swoich rzeczy znajomym, a może też i przypadkowym osobom, które akurat się pojawiły w jego otoczeniu. Wątpliwości mam jedynie z powodu deklaracji intencji samego Lulka, bo 27 września 2007 o 19:21 napisał tutaj:
„Pogoda byla rano pod psem a po poludniu byly u mnie dwie rzezbiarki, mama i corka Dittrich i kupilem od mlodej damy rzezbe pod tytulem
Obiekt Pozadania. Bedzie dla wnuczki jako spadek po dziadku. Jutro przed wyjazdem ide do banku na pertraktacje w sprawie finansowania zakupu.”
Poza tym był jeszcze niepokojący komentarz Pyry (14 marca 2011, 10:39):
„Dostałam wieści z Burgenlandii – w tamtejszej parafii św. Michała, o.Marceli planuje małą uroczystość żałobną w intencji Pana LulkA. w MIĘDZYCZASIE ZAGINĘŁA RZEŹBA (TA Z OGRODU) KTÓRĄ lULEK ZAKUPIŁ BYŁ biorąc na nią kredyt bankowy,a który spłacał coś przez rok.”
Teraz czekam na odzew Misia Kurpiowskiego, który osobiście popełnił nieopublikowany fotoreportaż w galerii Dittrich. Może podzieli się tym materiałem ze mną, a przeze mnie oczywiście z Doris i Brigitte.
Blogowisku zaś życzę nieustająco wszystkiego smacznego 🙂
Do listy bardzo dobrych filmów polskich dodałabym film „Jestem” . Polecam. Jest na youtubie.
PaOlOre!
Jak miło Cię widzieć! Prawie wszyscy się na blog obrazili, ja nie. Pan Lulek – kultowa, jak to się teraz mówi – osobistość bloga. Ja zebrałam jego wszystkie wpisy z roku w Burgenlandii. Poszukam w archiwach i jak się da – udostępnię. Jakby co – mam od Pana Lulka prawa autorskie 😉
Czuj czuj czuwaj Alicjo!
Dobry i rok, chociaż Lulek nadawał tutaj prawie cztery lata…
A oto i objekt, o którym powyżej mowa:
https://photos.app.goo.gl/AqCQ6h14B6SYR58Y9
Niezłe!
„Lot motyla” B. Kingsolver to też dobra, ciekawa literatura, tym razem dużo się dowiedziałam o motylach (tytuł!) o nazwie monarch .
Jest to gatunek wędrowny (Meksyk-Kanada) mocno zagrożony, ale u nas jeszcze bywa. Bardzo skomplikowana ta sprawa między Meksykiem a Kanadą… Ale książka to oczywiście powieść, z umiejętnie wplecionym wątkiem życia i wędrówek monarchów.
https://photos.app.goo.gl/KvHv6d6vfBDXJQy38
всего самого наилучшего в
ДЕНЬ ПОБЕДЫ
Sieg Heil, jak prowokowac, to do spodu
et que la paix soit avec Vous
Jak co roku, od początku naszego życia w Berlinie, odwiedziliśmy Tiergarten. Tam znajduje się pomnik radzieckich żołnierzy.
I po raz kolejny ukraincy zbezcześcili to miejsce. Łobuzy nie szanują prawa kraju w którym się znajdują. Terroryzują żółto – niebieskimi materiałami pomimo, że w tym szczególnym dniu jest wszelki zakaz demonstrowania flagami i odznaczeniami.
Po raz kolejny potwierdza się , że ukrainiec to nie narodowość lecz podła cecha charakteru.
Ale zdarzały się i miłe akcenty, które można zaobserwować na obrazku
https://photos.app.goo.gl/1hSjy8EuQJ1Ey1Me7
Jakże wymowne są trzy czerwone goździki włożone przez młodego Rosjanina przed rosyjskim czołgiem.
By to uczynić przedarł się przez podwójne zasieki. Czyn godny pochwały. Osobiście mu podziękowałem za ten czyn i za zasługi w wyzwoleniu Berlina spod jarzma nazistów.
Było by w Europie przejebane gdyby Rosjanie nie poświęcili ogromnej ilość istnień ludzkich by wyzwolić Europy od faszyzmu.
Nacjonalizm to bardzo zła rzecz – właściwie jedyna, która prowadzi do wojen.
Bohaterowie jednej wojny są w innych czasach agresorami drugiej, ale to nie tłumaczy burzenia pomników, które są historią postawioną dla przechodnia. By nie zapominał. Niestety, historia nikogo jeszcze w tym temacie nie nauczyła. Tylko jednego – że się powtarza. Zmieniają się tylko sceny.
I jeszcze malutkie skojarzenie – gościowi sprzed 85 lat też brakowało przestrzeni życiowej, chociaż kraj miał nieporównywalnie mniejszy od dzisiejszego wojownika…
Czwarta i ostatnia z dostępnych wydań książka Barbary Kingsolver – „Odyseja”.
Tym razem Meksyk sprzed stu lat, Diego Rivera i Frida, momentami Waszyngton i Edgar Hoover, potem znowu Meksyk… jestem dopiero w 1/3 książki, ale już z całą odpowiedzialnością mogę polecić. Ta kobieta ma talent do opowiadania historii i świetne pióro.
Zimno, zaledwie 9c, chociaż już południe. Upały zapowiedziano od jutra 🙂
Wczoraj w Krakowie, dedykując tę piosenkę Zełenskiemu…
https://www.youtube.com/watch?v=MmljreTAgYI
Zanim przyfruną wszystkie smakowite okruszki wspomnień z majówek (…przedłużonych) – proponujemy nasze dwuczęściowe wspomnienia (plus lokalności):
➡ Najpierw było gorąco, świetliście, południowo.
➡ Potem przerwa w domu (na podlewanie 🙄 )
➡ Następnie zimnica a my na północ (rzadko nam się to zdarza, nawet bardzo rzadko, ale nowa-wypasiona S7 skusiła do tego stopnia, iż prawie osiągnęliśmy szerokości geograficzne Parku Mużakowskiego… tak się rozpędzając, następnym razem i Warszawy nie będziem się lękać… pod warunkiem, że na S, SE oraz SW będą znów deszczowe prognozy [które się nie do końca sprawdziły, ale to detal 🙄 ])
Wspomnienia będą trwać przez jakiś czas.
Dziś:
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/05/11/jadac-do/
Lokalnie zimnica, nawet lekkie przymrozki… i wody brak, podlewać trzeba (przynajmniej to i owo), jednak na oko nieźle to wygląda… się rozkręca => Gospodarz zaczął już trzeci tegoroczny album 😯
https://photos.app.goo.gl/52B2N9y4eBX6keQH8
(W moim – też – linki do jego wszystkich, jeśliby ktoś był aż tak zainteresowany 😆
https://photos.app.goo.gl/95aS6ieQ3p2gD1tV6 …ach ta wiosna!!! 😎 )
Przy okazji zapytanie-prośba:
czy ktoś praktykuje biszkopt (coś biszkoptopodobnego) bez używania białek kurzych. W sieci jest sporo sugestii, więc nie o tego typu poszukiwania chodzi, ale o własną praktykę, osobiste sprawdzenie. Z góry dzięki, gdyby…
🙂 🙂 🙂
a cappella 🙂
„… we właściwym pustki” to podpis jednego z obrazków
tak też narzekała nie tak dawno minister rolnictwa w RPA.
argumentowała ten stan, że to wina białego człowieka. Gdyby biały człowiek wybudował mniejsze o połowę zbiorniki to byłyby zbiorniki pełne, a tak są jedynie półpełne i przez białego człowieka mamy problemy z wodą
🙄
a cappella 🙂
Twoje okolice na południe od Krakowa są cudowne. By tam ponownie się wybrać, czekam jedynie na okres bez opadów i kiedy w dzień świeci słońce a w nocy temperatury nie są niższe niż+14°C
Takie wyśmienite warunki mieliśmy w ubiegłym roku w Beskidzie wyspowym:
https://photos.app.goo.gl/xbsEfkcC5diafit88
Bezdomny 😀
Na razie bezopadowość jest (=daje się we znaki), jest też zimno (tzn. być może typowo dla różnych majów z lat 70. i 80., ale globalne ocieplenie przyzwyczaiło nas do „ciepełka”… … …)
Na nasze okolice nie narzekam. Powiem więcej – być może gdyby nie ich urok, dałabym się raz, dwa czy więcej skusić do osiedlenia się w dalszych okolicach… 🙂
a cappella,
niestety w sprawie biszkoptu bez kurzych białek nie mam żadnych doświadczeń.
A zdjęciami Waszego ogrodu nieustannie się zachwycam, choć wiosenną wersją chyba najbardziej.” ..na oko nieźle to wygląda.. się rozkręca ” Rozkręca się bardzo, roślin jest mnóstwo, szybko rosną i jest tam przepięknie!
Pięknych okolic jest wiele, ale te małopolskie łączą piękno przyrody i architektury, także tej poza dużymi ośrodkami.
Nie ma piękna.
Nie jest piękne to, co piękne, tylko to, co się komu podoba. Jednemu zielone, drugiemu czerwone.
W Polsce doszło do tsunami postmodernizmu w architekturze po komunie. Jedno z drugim nie pasuje. Brak harmonii która wynika z piekna, umiejętności dostosowania do tego co już jest.
A natury spieprzonej przez ludzia jest coraz mniej. Może tym bardziej cieszy jak taki kawałek się znajdzie 🙂
Poniższe obrazki dla odmiany z Kaszub
https://photos.app.goo.gl/LiLbAP2XPgQb9cV68
Krystyno 😀 😀 😀 — bardzo, bardzo nam miło! I (naturalnie) to, że ktoś ogląda uważnie fotodokumentację jest zobowiązaniem do dalszych starań na niwie i na matrycach 😆
(…Btw, staramy się też starać dla środowiska ogólne pojętego i, zwłaszcza, dla owadów… dla naszego własnego dobrego samopoczucia, autoekspresji, realizacji jakichś-tam wyobrażeń o tym, jak taki a nie inny mini-skrawek zagospodarować (w dostępnym czasie, z takim a nie innym budżetem, jaki jesteśmy skłonni przeznaczyć) by był widoczny proces (a nie akcyjność typu instant gratification, tak popularna obecnie w niektórych polskich kręgach), by była sukcesja koloru, zapachu, zaplecze kulinarne, ale „wyglądające” (bo pożyteczne nigdy nie jest samo, bo piękne wchodzi, nie pytając, bramą… 😉 ), etc., etc.)
Bezdomny 😀 …jest problem, napisano tomy, dyskusja byłaby dłuuuga a czasu brak… 😉
Jako, iż wybrałam życie w Polsce (ale nasłuchuję ech z moich zapasowych ojczyzn, bywam tu i ówdzie regularnie) powiem tylko, iż (zdumiewająco, paradoksalnie nawet) życie w tym naszym zgiełku architektonicznym niekoniecznie oznacza rozedrganie czy depresję. Symetrycznie, życie (czy też dostąpienie, uchwycenie PB za nogi) w jakimś wymuskanym, cichym aż do szaleństwa Gruenwald, Mittenwald czy innym Interlaken nie musi z automatu oznaczać wewnętrznej harmonii, przenikającej każdą godzinę bytu wdzięczności losowi, wielkoduszności… odporności na mood swings… Co mogliśmy przez lata zaobserwować także na niniejszym forum 🙂
PS, dziś Koszyce – piękne, ważne, warte ponowień… A jeszcze trafiliśmy na dzień tańca w obrębie Dni Koszyc, pogoda zaś… była aż za dobra 😀
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/05/13/koszyce-roztanczone/
A cappella 🙂 tak jest, w takich przypadkach nie należy podpierać się wspomiernoscią, bo to do niczego dobrego nie prowadzi.
https://www.o2.pl/informacje/ruszylo-w-calej-polsce-profesor-apeluje-zdelegalizowac-kosiarki-7156557935589888a
Z kolei:
https://magazyncieplasystemowego.pl/ekologia/betonoza-podgrzewa-polskie-miasta/
A wczoraj w jakiejś gazecie przeczytałam, że pani, która przed blokiem zasiała/posadziła jakieś rośliny dostała najpierw upomnienie, że ma usunąć, a gdy tego nie zrobiła, karę 1000zł. I bądź tu mądra 🙄
…i jeszcze:
https://magazyncieplasystemowego.pl/ekologia/kwietna-rewolucja-zasiejmy-bioroznorodnosc/
Moja znajoma (Polka w Kanadzie!) lata temu przestała kosić trawę, a jak wiecie, po tej stronie Wielkiej Wody „angielski trawnik” to mus. Ale o ile ciekawszy, kolorowy, nie wymagający pracy (koszenie etc) jest taki ogród, prawda?
https://photos.app.goo.gl/LBnxPUJsfCSGaBsP8
Glean season is here 🙂
Pierwsze ogłoszenie sezonu: rabarbar
Przepis na Rhubarb Custard Bars
Ingredients:
Crust:
1 1/2 cup whole wheat flour
1/2 cup butter
1/2 cup sugar
1/4 tsp salt
Topping:
1 cup sugar
3 eggs
5 TB all-purpose flour
1/4 tsp salt
1/4 cup milk
1 tablespoon vanilla
4-5 cups of fresh rhubarb, diced small
2 mandarin oranges to decorate (optional)
Directions:
Preheat oven to 375′. Butter the bottom and sides of a 9″ x 13″ metal or glass pan.
In a large bowl combine all crust ingredients. Mix with your fingers until the mixture resembles fine crumbs. Feel free to use a food processor if you prefer.
Press crumbs firmly into the bottom of the greased pan. Press a tiny bit up the sides of the pan as well. Place pan in the oven. Bake for 20 minutes until golden. Remove pan from the oven and reduce the oven heat to 350 degrees.
While the crust is baking, mix the sugar, eggs, flour, vanilla, salt and milk in a large bowl. Stir in the diced rhubarb. Once the crust comes out of the oven, pour the topping over it. Add peeled and thinly sliced mandarin orange rounds to the top to decorate, if desired. Return to the oven and bake for 30 minutes or until custard is firm and toothpick inserted in the middle comes out mostly clean.
Let cool. Cut into bars.
https://mcusercontent.com/360ae1ff3a734621548b3598b/images/55aeea57-a49a-1d39-3709-0e6d1589c79f.jpg
Fajnie, że Orca tu zagląda i pilnuje, co i jak trzeba, albo powinno się robić 😉
Pozdrowienia 🙂
Ja ostatnio wyczytałam w prasie po tej Wielkiej Wody, że rabarbar owszem, ale należy odrzucać liście, bo są trujące. Mądra uwaga, bo nie wszyscy to wiedzą, a dla mnie, starej daty osoby, to jest oczywiste.
Poza tym wyczytałam, że „Psycholożka: Mamy problem z kochaniem siebie.”
Ja tam się nie znam, ale zawsze mam pretensje do siebie o to i o tamto, a jeśli by mnie ktoś pytał, czy kocham siebie (jak dzisiaj ten artykuł), toby mi oczy wyszły na wierzch i może nawet wypadły. Bo wg. psycholożki na po pierwsze primo mamy kochać siebie samego, a potem ewentualnie wybranych 😯
Psycholożka nie wie, że kochanie samego/samej siebie to jest na po pierwsze primo doskonały egoizm? No ale ja to inna generacja…
https://photos.app.goo.gl/yyeM4zwsHUChuPju7
https://www.google.com/search?q=cisza+ja+ta+%2B+budka+suflera&client=firefox-b-d&sca_esv=33c4d8605a0bf807&sxsrf=AHTn8zryt1LKSMZ3qhrsydMJ9N43Pvm93A%3A1747449813867&ei=1fcnaJa8NK_T5NoPqoPLiQQ&ved=0ahUKEwjW-qvrvamNAxWvKVkFHarBMkEQ4dUDCBM&uact=5&oq=cisza+ja+ta+%2B+budka+suflera&gs_lp=Egxnd3Mtd2l6LXNlcnAiG2Npc3phIGphIHRhICsgYnVka2Egc3VmbGVyYTIGEAAYDRgeMgYQABgNGB4yBhAAGA0YHjIGEAAYDRgeMgYQABgNGB4yBhAAGA0YHjIIEAAYCBgNGB4yCBAAGAgYDRgeMggQABgIGA0YHjIIEAAYCBgNGB5Io8oBUK5WWNzBAXABeAGQAQCYAXegAd8KqgEEMTUuMbgBA8gBAPgBAZgCEaAC2gvCAgoQABiwAxjWBBhHwgIHEAAYgAQYDcICBxAuGIAEGA3CAgYQABgWGB6YAwCIBgGQBgaSBwQxNi4xoAe3oAGyBwQxNS4xuAfSCw&sclient=gws-wiz-serp#fpstate=ive&vld=cid:f1b0793d,vid:u8X4npC3QNk,st:0
…przedwyborcza.
Jeśli chodzi o rabarbar, to w sprzedaży są same pędy bez liści. Nie przyszło mi do głowy, aby zjadać także liście. Podobno można je przeznaczyć na nawóz do podlewania roślin.
Ciasto, które pokazała Orka wygląda bardzo apetycznie, ale nie kupowałam jeszcze rabarbaru. Za to próbowałam już truskawek, są bardzo smaczne, cena nie przekracza 20 zł. Dużo tańsze nie będą zważywszy na ostatnie przymrozki i ogólne chłody. Tak zimny maj jak obecny był w Polsce ostatnio w 1991 roku. Ale jest bardzo dużo deszczu, więc dobre i to.
Dzisiaj wyczytałam, że jest kasa (budżet rządowy) na następny „Dar Młodzieży”. Fantastastyczna sprawa! Trzeba podtrzymywać tradycję. Po co komuś takie statki żaglowe? Po to, żeby sztuki nauczyć się od przysłowiowego abecadła. Jak go nie znasz, to i sztuczna inteligencja ci nie pomoże.
Ja mam dzięki Nisi osobisty sentyment do „Daru”, każdy rejs wam tu opisywałam, a było ich trzy. Ja – turystka za niemałe $$$, z których ani jednego centa nie żałuję.
Cichal się śmiał, że to taki rolls royce z kierowcą… no owszem dla mnie, ale załoga, czyli studenci pracowali tam aż miło!
„Nie zna życia kto nie służył w marynarce!”
Dar ma już swoje lata, napływał się. Ja mam gulę w gardle za każdym razem, kiedy wspominam rejsy…
https://photos.app.goo.gl/iD5oLQ19RaQrotSt5
I jeszcze:
https://photos.app.goo.gl/ZJR297ix4bp2hj877
Już raz to przerabialiśmy.
Albo jesteśmy tam, albo… Trzymam kciuki za „tam”. Naszym polskim nieszczęściem jest to, że leżymy dokładnie w środku Europy (Piątek, geograficznie), a przez nas wszelkie wojny i trzęsienia ziemi.
Upiekłam ciasto według przepisu. Jestem zadowolona z rezultatu.
Całe ciasto i wcześniej “crust” upiekłam w ceramicznym naczyniu. Zamiast wysmarować masłem naczynie pokryłam papierem (parchment paper).
Następnym razem użyje mniej wanilii. Zamiast vanilli dodam zmielona gałkę muszkatołowa.
Znajoma mówiła że liście rabarbaru są toksyczne. Nie planowałam ich wykorzystać do konsumpcji .
To ciasto rabarbarowe zostanie na mojej liście tak jak keks Krystyny.
Do Eva47
Po kilku przesadzeniach ostatnie miejsce w słońcu dalo rezultaty. Jostaberry ma owoce. Dzisiaj poprawiłam siatkę wokół krzewu bo sarny czekają na dojrzale owoce.
A propos karmienia saren. W WA nareszcie jest zakaz karmienia dzikich zwierząt. Sąsiad musiał usunąć pojemniki na jedzenie. 🙂
Dobry wieczór Blogu,
zapraszam do Supraśla: https://www.eryniawtrasie.eu/59563
Basiu,
Zazdraszczam pogody, nas słońce bynajmniej nie rozpieszczało na Podlasiu.
Orca,
tak jest, liście rabarbaru są toksyczne, ale ciekawe jest, że ostatnio w jakichś gazetach internetowych amerykańskich, których nie czytam, ale migają mi przed oczami tytuły, też zauważyłam takie ostrzeżenia. Może coś jest na rzeczy.
Wspominałam rejsy z Nisią dopiero co… – ten meksykański żaglowiec, Cuauhtémoc, o którym dzisiaj tak głośno („zawadził” masztem o Brooklyn Bridge) znałam i zwiedzałam – zawsze był uczestnikiem Tall Ship Races i podobnie jak Dar Młodzieży był żaglowcem szkoleniowym, ale podobnie jak jednostka Chile – dla marynarki wojennej. Piękna jednostka – pech, chyba coś poszło nie tak technicznie i pogodowo (wiatr).
Alicja,
Tragiczny wypadek z tym żaglowcem.
🙁
Ewo 😀 — nasza majówka trwała w tym roku od 30.4 do 7.5 ➡ doświadczyliśmy i upałów, i zimnicy 🙂
[Wspomnieniami jesteśmy przy gejzerze… zimnym, w upalne południe 🙄 https://basiaacappella.wordpress.com/2025/05/19/herliansky-gejzir/… ale polarna północ też nas zassała trochę, trzeba przyznać… — może nawet pod Inowłódz się zapędzimy, jeśli się rozpędzimy… może… kiedyś… 😉 ]
No i masz – nie trzeba do Yellowstone jechać!
U nas nadal zimnica i mokro – 11c. Ale konwalie pachną 🙂
„Odyseja” Barbary Kingsolver znakomita i tak jakoś mi się bardzo współcześnie kojarzy z tym, czego jesteśmy świadkami(vide – wiadomości światowe i krajowe).
Basiu,
My zaczęliśmy 7 maja. Tymczasem zapraszam do Augustowa: https://www.eryniawtrasie.eu/59795
Miałam piękny długi weekend majowy, bo aż do 15 maja. Piękny, bo spędziłam go w Prowansji. Przepiękna kraina, cudne miasteczka, doskonałe knajpki i pyszne wino.
Jakieś zdjęcia z Prowansji?
Bo u mnie już drugi dzień leje i jest 9c, a na najbliżśze dni nie zapowiada się nic lepszego 🙁 Nawet na spacer nieprzyjemnie w taki dzień.
A wszystko wkoło nareszcie się rozbuchało i kwitnie! W domu też…
https://photos.app.goo.gl/uHos7ZGtfEFwEPG16
Zdjęciami z Prowansji w tym roku się nie pochwalę, ale tymczasem zapraszam do litewskich Rumszyszek https://www.eryniawtrasie.eu/59845
Zdjęcia z Prowansji, większość nazw miejscowości widać przy mapkach Google 🙂
https://photos.app.goo.gl/hetDig3DHzvKG7fs7
Dziękuję!
Starożytności i średniowiecza tam ci od groma… Pięknie!
Małgosiu,
wspaniała wyprawa, widoki niesamowite; nic dziwnego, że majówka była taka długa.
Ewo,
skansen w Rumszyszkach istnieje chyba niezbyt długo, bo kiedy byłam na Litwie/ 2008 rok ?/ to nie słyszałam o nim. Zresztą jego wielkość dziś raczej zniechęciłaby mnie, bo już nie jestem takim piechurem jak dawniej.
Samego Augustowa nie zwiedzałam, poza przystanią, z której wyruszał stateczek wycieczkowy. To był początek tego wieku i nieco wcześniej pielgrzymował w te okolice Jan Paweł II, jako że w młodości bywał tam z młodzieżą. No i wszędzie zaznaczano, że tu był papież, a to płynął tym statkiem, a to oznaczono miejsce na brzegu, skąd podziwiał jezioro. Ta nadgorliwa radość z pobytu papieża sprawiła, że odnosiło się wrażenie, że gdyby nie papież, to nic tam nie byłoby warte nawet wzmianki. Myślę, że dość szybko minęła ta nadmiernie podniosła atmosfera.
Bo okolice są i ładne i / przynajmniej wtedy/ dość pustawe. W Studzienicznej oczywiście także byłam. Nasz kolega , towarzysz podróży, mieszkał za młodu w Olecku,a w Studzienicznej został ochrzczony 🙂 Woda z tamtejszego źródełka podobno ma cudowne właściwości w sprawach okulistycznych i niejeden cud spowodowała. Nie mogłam przepuścić takiej okazji i zapobiegawczo ja zastosowałam :).
Jak o Augustowie, to aż prosi się przypomnieć:
https://www.youtube.com/watch?v=2cbE3KC0oj0
Małgosiu- cóż za miła wiadomość dla mej frankofońskiej duszy 🙂
Zdjęcia obejrzałam(i powspominałam przy okazji) z ogromną przyjemnością.
Krystyno- też mam kolegę, który mieszkał w Olecku 🙂 muszę podpytać go o Studzieniczną i owo źródełko. Kolega mieszka teraz w bliskich okolicach Warszawy, a dzisiaj będziemy podróżować również w jego towarzystwie do Szczawna Zdroju. To niestety jedynie krótki, weekendowy wypad na urodzinową imprezę. Ubolewam, że wracamy już w niedzielę wieczorem, chętnie zostałabym dłużej w tamtejszych okolicach.
W maju odbyliśmy już jednak dosyć długą i daleką podróż, póki co nie zdradzam jeszcze szczegółów…. Zdjęć mnóstwo i roboty z nimi też niemało.
Lecę, bo muszę podjąć decyzję, jaką sukienkę włożyć do podręcznej walizki, uprzedzono nas iż stroje mają być koktajlowe.
Krystyno,
Z tego, co wyczytałam na stronie, skansen powstał w 1966r. Ale jeżeli Cię to pocieszy, byliśmy na Litwie mniej więcej w tym samym okresie co Ty, i też nie mieliśmy o nim pojęcia.
Natomiast zapraszam na spokojny spacer do uzdrowiska w Birsztanach. https://www.eryniawtrasie.eu/59921
Małgosiu,
Gęba mi się śmieje do prowansalskich zdjęć, dziękuję!
I tak mi się też, od dawien dawna wydawało, że ty nie masz twarzy, lecz jak sama piszesz, gębe.
Fuj! Po trzykroć, że moje przypuszczenia są słuszne.
Mimo wszystko, przyjemnego weekendu pozostałym uczestnikom
Ewa,
jak zwykle ładne obrazki – nigdy tam nie byłam i nie będę chyba…
W GW przeczytałam artykuł o tym, jak poznawać świat „za dach nad głową i miskę ryżu” – to oferta dla młodych ludzi, którzy mogą w ten sposób zarobić na wakacjach i pozwiedzać świat. Fajne możliwości, ale to już dawno nie dla mnie.
Nadal chłodno, ale przynajmniej słonecznie.
Kulinarnie – ryba z fryera i frytki 😉
Muszę dodać, że kiszone mini-pomidorki znakomicie się udały i przy okazji namawiam, spróbujcie zrobić choćby jeden słoik. Sposób kiszenia jak na ogórki, proste. I pyszne!
W czytaniu Jakub Żulczyk i bardzo na czasie „Kandydat” 😉
Jutro wybieram się do kina na „Mission impossible” – nie byłam na żadnym z serii i o ile pamiętam, nie obejrzałam jak dotąd ani jednego filmu z Tomem, ale skoro to ma być ostatni film ze słynnej serii, to wypada iść.
Wczoraj na youtube obejrzeliśmy suchar – Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz (1978). To, co śmieszyło wtedy, jest przykre dzisiaj i nie śmieszy. Ale to nic nowego – nie tak wiele jest filmów ponadczasowych. Za to obsada – znakomita 🙂
Tegoroczne nominacje do nagrody Wielkiego Kalibru : https://portalkryminalny.pl/aktualnosci/wydarzenia/nagroda-wielkiego-kalibru-2025-nominacje
Nie znam tych autorów, bo przywiązuję się do tych sprawdzonych, zaniedbując nowości.
Ostatnio odpuściłam sobie kryminały i z przyjemnością przeczytałam m.in. opowiadania Iwaszkiewicza.
A filmy, które nie zestarzały się to np. ” Brzezina” i ” Panny z Wilka” Andrzeja Wajdy na podstawie opowiadań Iwaszkiewicza.
A tu ubiegłoroczni laureaci WK : https://wydawca.com.pl/2024/06/10/nagroda-wielkiego-kalibru-2024-znamy-laureatow/
Ja czytam kryminały, ale tych nazwisk nie znam, widzę, że się tam ktoś powtarza w nominacjach, więc z ciekawości…
Zeszłoroczne – czytałam tylko „Półmistrza” Czubaja i nie zrobiła ta pozycja na mnie wrażenia. A nawet się rozczarowałam, bo chętnie czytam tego autora.
Właśnie zakupiłam „Kły” Pasierskiego.
Próbowałam przed chwilą obejrzeć „Jak być kochaną” – no, stareńki film i niestety, nie da się oglądać. Ta przedziwna maniera aktorska…zresztą podobnie jak stare filmy Hollywoodu 😉
Małgosiu – świetne zdjęcia, wyprawa musiała być udana.
Jak macie trochę czasu to obejrzyjcie miniserial Rezerwat na Netflixie. Duński, z wątkiem kryminalnym i obyczajowym.
Po rewolucji – gdy odwiedzasz kogoś w domu to nie robisz nic innego tylko go obrażasz? To nie jest w ogóle zabawne czy dowcipne. Pojawiasz się tylko aby kogoś urazić. Wiem, że nalepiej takie wpisy ignorować, ale czasami się nie da. Poza tym jesteś tchórzem, ukrywasz się za nickiem. I wypuszczasz te swoje zatrute strzały. Paskudne zachowanie.
Nie mam najmniejszych powodów jak również argumentów, by nie zgodzić się z wypowiedzią, tu cytat: „Gęba mi się śmieje …”
Asia 26 maja 2025 14:05 natomiast atakuje mnie personalnie w sposób obelżywy. Próbuje bezpodstawnie wywołać konflikt zamiast skoncentrować się na rzeczowych argumentach i dalszej rozmowie opartej na szacunku.
Pokazuje natomiast, że ma trudności z własnymi myślami oraz ich artykuowaniem.
Zastanawiające, w jakiej to kulturze ona na co dzień obcuje i w jakiej grupie społecznej żyje, stosuje tak agresywny język i cały czas prowadzi do konfrontacyjnego stylu komunikacji.
Z mojej strony, w stosunku do niej nie nastąpiło najmniejsze zagrożenie, żadnego ataku a ona mimo wszystko wskazuje się brakiem samokontroli.
Być może jesteś przeciążona emocjonalnie i nie potrafisz sobie poradzić z racjonalnym rozumowaniem, i wówczas twoje emocje biorą górę, i uciekasz się do obelg.
Czas najwyższy byś nauczyła się wyrażać swoje opinie w sposób jasny i oczywisty bez obelg i ataków osobistych.
Asiu,
Dzięki, ale trać czasu na kogoś, kto nie jest tego wart. Po rewolucji aka bezdomny aka Arkadiusz Kupper znany jest z tego że wpadnie, poobraża wszystkich dookoła, zdemaskowany zniknie na chwilę, potem wraca z nowym nickiem i zaczyna od nowa. To jest tak przewidywalne, że aż nudne.
*nie trać
No i poszłam na ten film, „Mission impossible”. Nie będę się bawić w krytyczkę filmową, ale widziałam lepsze – wszystkie Bondy i Indiana Jones może technicznie to niedoróbki, bo teraz można cuda dokonać pod tym względem, ale tam zawsze wszystko było z przymrużeniem oka i główni aktorzy to oko do nas na koniec puszczali, tutaj natomiast śmiertelna powaga. Dziw, że Tom Cruise na koniec nie osiwiał 🙄
Ale miły akcent – na moment, a nawet dwa pojawia się Marcin Dorociński 😉
Na żadnym netflixie ten film nie zadziała, to musi być wielki ekran, bo plany filmowe są bajeczne, kręcili w kilku krajach, co zresztą Tom zapowiedział – tu też chyba nowość, Tom powitał widzów i zaprosił do oglądania, zanim film się zaczął.
Dłużyzny straszne, bo jak długo można oglądać Toma pod wodą, jako nieustraszonego nurka? 10 minut? O nie, to było o wiele dłużej! Poza tym nuda.
Następne rozczarowanie „Kandydat” Żulczyka. Mam wrażenie, że autor napisał tę książkę dla jaj. A przecież ma na swoim koncie dobre książki, kilka z nich przeczytałam i dlatego narobiłam sobie smaku na tę właśnie. Sięgnęłam po recenzje- wszystkie cztery które przeczytałam były bardzo pozytywne. Chyba ze mną coś nie tak… Dobranoc 🙂
Sentymentalnie https://www.eryniawtrasie.eu/59960
Tereny zupełnie mi nieznane. Ładna wycieczka! I krów sporo! Ano – masło, sery, zapewne maślanka i kwaśne mleko też do dostania.
U nas ze wszystkich moich kiszonek spija się wszystko, kto pierwszy ten lepszy 😉
Ostatnio po kiszonych pomidorkach.
Wyprawy Ewy i Witka jak zwykle godne uwagi. Odwiedzone przez Was litewskie rubieże to dla nas również terra incognita, ale Podlasie/Suwalszczyzna to tereny, które chętnie odwiedzamy, z Warszawy bliżej tu niż ze Śląska 🙂 Zawsze jednak odkrywacie coś nowego i ciekawego, a osoby komentujące na Waszym blogu (tu ukłony dla Asi) dorzucają swoje cenne „trzy grosze” i to warto też przeczytać.
Nareszcie mam trochę czasu, by opowiedzieć o naszej ostatniej podróży: tym razem zwiedzaliśmy Kanadę.
Na wycieczkę zapisali się najpierw nasi znajomi i podczas jakiejś rozmowy przy kawie padło pytanie: a może też byście pojechali? Sprawdziliśmy program podróży i uznaliśmy, że jest wprawdzie bardzo intensywny i zapewne będzie to trochę męczące, ale jako że Kanada zawsze była na liście naszych podróżniczych marzeń uznaliśmy, że TAK, jedziemy! To była podróż zorganizowana przez biuro turystyczne i zaplanowana w taki sposób, by w ciągu dwóch tygodni zobaczyć jak najwięcej. Zatem polecieliśmy najpierw do Vancouver, zwiedziliśmy miasto i okolice, a potem przez kilka dni przemierzaliśmy Góry Skaliste zatrzymując się w różnych uzdrowiskach i stacjach narciarskich. Krajobrazy bajeczne, przyroda wspaniała i bardzo dobrze się złożyło, że to nie my kierowaliśmy samochodem, by przemierzać kolejne 400 czy 500 km. W Calgary wsiedliśmy do samolotu i przylecieliśmy do Toronto, gdzie rzecz jasna obejrzeliśmy miasto oraz rzuciliśmy na nie okiem z tarasu sławnej wieży. Potem była Niagara i rejs po jeziorze Ontario, te dwie atrakcje były fantastyczne i będziemy je na pewno wspominać przez długie lata. Alicjo, proszę, WYBACZ! Naprawdę nie mieliśmy możliwości, by się z Wami zobaczyć mimo, iż jak sama widzisz, kręciliśmy się po Waszych okolicach. To jest jeden z minusów zorganizowanych podróży, ale plusów tej wyprawy było zdecydowanie więcej. Pod koniec kanadyjskiej eskapady zwiedziliśmy Ottawę, Montreal i Quebec. Ostatnią noc spędziliśmy w bardzo pięknym pensjonacie nad rzeką św. Wawrzyńca, niestety siąpiło i było mgliście.
Zdjęcia oczywiście będą, ale proszę o cierpliwość, bo w Photos Google nadal sporo pracy przede mną.
Jednym z plusów podróżowania w większej grupie jest możliwość poznania nowych osób i są to często miłe i interesujące znajomości. W naszej grupie był m.in. znawca ptaków i zwierząt, który snuł pasjonujące opowieści o spotykanych przez nas osobnikach latających albo chodzących na czterech łapach. Mieliśmy też cztery osoby mówiące dobrze po francusku zatem Alain nie czuł się wykluczony i udzielał się towarzysko, co jest jednym z jego ulubionych zajęć 🙂
Danuśko,
Każdy rodzaj podróży ma swoje „zady i walety”, jak to mówimy w rodzinie. Nie zawsze mamy czas i ochotę na żmudne poszukiwania noclegów i transportu do ciekawych miejsc. Jeżeli program był w porządku i towarzystwo zacne, to tylko się cieszyć. Czekam zatem z cierpliwością na zdjęcia.
Danuśka,
Ty (tu stosowne obelżywe epitety), oczywiście, że była możliwość, mogłaś dać znać i podskoczylibyśmy do Ottawy, Toronto czy Montrealu choćby po to, by się dosiąść do wspólnej kolacji czy czego tam 👿
Vancouver trochę dalej, ale te trzy miejscowości to jak z Warszawy do Sulejówka, takie proporcje. Czekam na wrażęnia i zdjęcia!
Oj, wiedziałam, wiedziałam, że ze strony Alicji posypią się na mnie gromy 🙂
Trudno, muszę to przeżyć, zorganizowanie spotkania naprawdę nie byłoby łatwą sprawą. Przed podobnym dylematem stanęło jeszcze kilka osób z naszej wycieczki mających znajomych w Kanadzie i w rezultacie zrezygnowało z pomysłu, by zaproponować tymże znajomym choćby krótkie rendez-vous.
O wrażeniach już napisałam trochę powyżej: najwspanialsze były krajobrazy w Górach Skalistych oraz rzecz jasna Niagara. Co do miast to podobały nam się te, gdzie centrum nie zostało zdominowane przez wieżowce i biurowce i gdzie znaleźliśmy trochę Europy w klimatycznych, staromiejskich uliczkach czyli Montreal i Quebec. Natomiast ani Toronto ani Calgary nie należą do naszych faworytów. W Ottawie pospacerowaliśmy trochę po hali targowej i jej okolicach, to było też bardzo sympatyczne. Byliśmy tu nawet świadkami kradzieży sporej butelki syropu klonowego. Butelka zniknęła z kiosku, który tenże specjał oferował w kilkudziesięciu różnych wersjach i opakowaniach. Sprzedawczyni ruszyła w pościg za młodym i wysportowanym złodziejaszkiem, ale szans nie miała żadnych i szybko wróciła na swoje stanowisko.
Co do kulinariów to niech żyją kuchnie z całego świata obecne w Kanadzie, bo przecież nie sposób odżywać się na co dzień burgerami i kanapkami z Subway’a.
Spróbowaliśmy dania, które, jak wieść niesie, trzeba obowiązkowo zjeść w tym kraju- to frytki poutine. No cóż, nie rzuciły nas na kolana. To jeden z przepisów, jaki znalazłam w internecie: https://tiny.pl/s7p6wxwx
Nie, poutine nie jest obowiązkowym „daniem” w tym kraju – wymyślili to-to frankofońscy Kanadyjczycy z Quebecu i głównie tam jest popularne.
(„The invention of poutine is attributed to Jean-Paul Roy of the Roy Jucep restaurant in Drummondville, Quebec, in 1964. While other places also claim early poutine, Le Roy Jucep holds the trademark for „L’Inventeur de la Poutine” ).
Jak zobaczyłam, co to jest – straciłam cały szacunek dla frankofońskiej kuchni. Frytki, które jak wiadomo wymyślili Belgowie, to coś, z czym się nie kombinuje!
Ciekawa jestem tej hali targowej (???) w Ottawie – w tej naszej niepozornej stolicy jedynie Parliament Hill i okolice są godne zwiedzania, a reszta, co tu dużo mówić, d… nie urywa 😉
No i nie jedzie się do Kanady, żeby podziwiać architekturę – jeśli już, to właśnie tę w Calgary czy Toronto, czyli typowe, amerykańskie wysokościowce w centrum, bo mało co innego się tu znajdzie. Otóż Kingston – pierwsza stolica Kanady i jedno z pierwszych miejsc zasiedlanych przez „konkwistę” – tu się znajduje sporo europejskich klimatów urbanistycznych sprzed 200 i więcej lat, całe centrum jest takie swojskie dla nas. A reszta – cóż… CN Tower w Toronto, jak się rzuci okiem dookoła, to można sobie powiedzieć – aha… i to by było na tyle 😉
Bo miasta nie są tu ciekawe, natomiast na pewno imponuje przyroda – ogrom i bezmiar. Z Vancouver do Calgary jest 970km i prawie cały ten dystans przez przepiękne Rocky Mountain, udało nam się to zrobić 2 razy na piechotę samochodem, a raz samolotem, ale w dzień i widoki były przepyszne!
Czym jechaliście przez góry? I czy byliście w Whistler, nieco na północ od Vancouver, naszym słynnym ośrodku narciarskim, olimpijskim zresztą?
Prerie można sobie darować, ale raz przejechać – to mus! Tyle, że trzeba mieć czas, niestety.
Po mojej stronie Kanady pamiętam, jak mnie zachwycił widok z murów Quebec City na rzekę St. Lawrence – stamtąd zaczyna się rozszerzać coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie wielkim lejkiem wpływa do Atlantyku. I tam można obserwować te olbrzymy, walenie atlantyckie 40 000-80 000ton pływającej masy 😉
Piękny kraj, ale życia nie starczy, żeby go dogłębnie zwiedzić. Z góry sobie popatrzę…
Patriotyzm lokalny – pierwsza stolica Kanady:
https://photos.app.goo.gl/QWqhcsZmCtFG2Wsy6
p.s.Nadal pada i jest zimno 🙁
Alicjo-Parliament Hill w Ottawie oczywiście oglądaliśmy i od tej dzielnicy zaczęliśmy zresztą zwiedzanie tego miasta. To bardzo ładne i ciekawe miejsce, a co do hali targowej to my wraz z Osobistym Wędkarzem z upodobaniem odwiedzamy wszystkie bazary czy hale targowe wszędzie tam, gdzie się znajdziemy.
Jadąc do Kanady wiedzieliśmy doskonale, że to przyroda i pejzaże są w tym kraju najważniejsze, tym niemniej nie sposób nie wspomnieć o miastach skoro je również odwiedzaliśmy.
Przez Góry Skaliste jechaliśmy autokarem i odwiedziliśmy sławne Whistler.
Ha!
To fajnie, że Whistler!
Rozumiem opinie o miastach, bo dla Europejczyków jest to inny świat! Ciekawam zdjęć!
Tylko nie bardzo kapuję „hale targowe” – czy to nie są te „shopping malls”, co w Polsce są pod nazwą „Galerie handlowe”?
Świetnie, że przejechaliście przez Góry Skaliste autokarem. Przynajmniej macie jakieś pojęcie o tej skali, co ja zawsze podkreślałam – mimo, że jedziesz przez Góry Skaliste, zawsze jest daleko od nich. Nie możesz wysiąść zautobusu i dotknąć Tych Wielkich Skał.
Podobne wrażenie robi Ameryka Południowa. Blisko, ale daleko, kilometry do przejechania, nie mówiąc o przejścia, żeby się zbliżyć.
Ja od zawsze jestem pod wrażeniem ogromu tego mojego już kraju i kontynentu w ogóle. A poza tym to jest nudny kraj 😉
Nuuuuuuda! Oraz spoko.
Ewo,
bardzo ciekawe są Wasze relacje . Z opisanych miejsc widziałam tylko klasztor w Wigrach, obejrzany zresztą dość pobieżnie. W tamtych czasach parking był bezpłatny, co akurat utkwiło mi w pamięci. Zwiedzanie poza sezonem ma plusy jak choćby te czasowo bezpłatne parkingi, ale też wady, czyli niedostępne obiekty. Ładny jest ten dworek Czesława Miłosza. Poczytałam też o polskich i szwajcarskich serach. Historia szwajcarskiej rodziny fascynująca. Zdjęcia pięknie oddają klimat tamtych okolic.
Ja doceniam wpisy Ewy, zdjęcia W. bo podobają mi się wasze relacje z podróży, z każdych podróży i tym bardziej, że wiem, że tam mnie nie będzie, bo czasu na wszystko nie wystarczy.
I raczej nie jest to nam po drodze, kiedy jedziemy do Polski.
Tak że – trzymajcie się i zdawajcie sprawę!
Dzięki Dziewczyny,
Alicjo, jesteśmy trochę młodsi, ale też mamy świadomość że wszystkiego nie zobaczymy i wybieramy te kierunki, które zwyczajnie nam pasują. Za to z przyjemnością obejrzę wasze relacje z miejsc dla mnie niedostępnych.
Na chwilę zniknę, bo za tydzień znów wybywamy, ale po powrocie zdam relację.
Chwalę się swoimi hibiskusami, mam jeszcze jeden, ale zakwitnie pewnie, jak te odpadną. Namawiam Was – hibiskusy kwitną parę razy do roku i są bardzo łatwe do utrzymania, nawet u mnie, gdzie pełne słońce bywa najwyżej 3 godziny. Bardzo wdzięczna roślina.
https://photos.app.goo.gl/z5KFrC53qN8fs48H8
Temat podany po angielsku, ale to robił ktoś, kogo podróż po Polsce zadziwiła. Nie wszystko się zgadza, w opowieści i Warszawie jest sporo zdjęć z Wrocławia, ale ogólnie – bardzo pozytywnie:
https://youtu.be/-SZOpIqeF4I?si=BIvnYrM9-0eeqYXR
p.s.Pierwsze zdjęcie nie jest zachęcające, ale przymknijcie na to oko.
Dzisiaj wybory, ale poza tym mamy Dzień Dziecka 🙂
https://d-art.ppstatic.pl/kadry/k/r/1/c6/05/645b568342f8d_o_xlarge.jpg
Alicjo-w żadnym wypadku nie należy mylić hali targowej z galerią handlową.
Hala to prostu stoiska spożywcze (głównie spożywcze) pod dachem. Swoje hale targowe ma mnóstwo miast w Polsce i w Europie. Niektóre są bardzo sławne, jak np. ta w Barcelonie, wiele lat temu była o niej mowa na naszym blogu. Podrzucam artykuł na jej temat: https://hispanico.pl/la-boqueria-barcelona/
O hali targowej w Gdyni pisała nie jeden raz Krystyna, w Warszawie najbardziej znana jest Hala Mirowska: https://warsawwanderer.pl/wp-content/uploads/2022/09/Hala-Mirowska-moje-ulubione-stoiska-scaled.jpg
Niestety nie zrobiłam zdjęcia hali targowej w Ottawie, sfotografowałam jedynie kiosk z syropem klonowym, który był tuż obok.
Tego mi nie trzeba tłumaczyć (Hala Targowa we Wrocławiu!), tylko zastanawiam się, jak to mogłoby się nazywać po tutejszemu i gdzie to jest – Ottawa jest mała i raczej powinno mi się to rzucić w oczy… no ale ja nie chodzę po sklepach to i nie wiem!
U nas nadal zimno, 11c i straszą deszczem – no wiecie co, żeby tak rozpoczynać czerwiec? Dobrych wyborów życzę.
https://photos.app.goo.gl/LHvLhqMZSZPzrNve9 🙂
https://visitwroclaw.eu/miejsce/hala-targowa
„wykryto duplikat komentarza” 🙁
Wszyscy czytamy powyborcze komentarze, mnie podobała się wypowiedź Aleksandra Kwaśniewskiego „Jesteśmy dramatycznie podzieleni. Nie podgrzewajmy emocji”. Podrzucam zatem pierwszą część kanadyjskich zdjęć i mam nadzieję, że tamtejsze piękne krajobrazy będą dobrym remedium na te trudne chwile, które przeżywamy począwszy od wczorajszego wieczoru.
https://photos.app.goo.gl/pWwnvJJwxXRJ3Uqr5
To może jeszcze trochę górskich szczytów i lodowców:
https://photos.app.goo.gl/r6NUissnq3qDrQCo8
Nawiązując do nazwy bloga – zagotowałam się.
Dla rozrywki idę oglądać Kanadę oczyma Danuśki 🙂
Czekam na więcej!
Na wyspie Vancouver byliśmy, ale nie w tych samych miejscach. „Za naszych czasów” nie było jeszcze tego wiszącego mostu – pomijając fakt, że i tak bym nie weszła 😉
Wypadałoby się znowu wybrać na Zachód… a przez wodę przeprawia się chyba klempa. Łosi tam sporo.
Amerykański robin to nie europejski rudzik (powtarzam).
Alicjo- to nie jest klempa, one wyglądają zdecydowanie inaczej:
https://tiny.pl/1s-8jbsw
Naszym zdaniem to łania i tak właśnie podpisałam to zdjęcie.
Amerykański robin to drozd wędrowny: https://tiny.pl/js86v8bn
Dziewczyny, też tego nie ogarniam…
Aha.
Ja sobie do kolekcji kupiłam czwartego hibiskusa – tym razem krwistoczerwonego.
Już po ciszy, to dodam że na francuskim dzienniku z Paryża (tv5) podali, że Polacy wybrali byłego boksera na prezydenta. Dobrze, że na tym poprzestali i nie rozwijali wątku chlubnego życiorysu 😉
American Robin – Turdus migratorius. Znamy się dobrze, co roku pojawiają się na wiosnę. Są dużo większe niż polskie drozdy i kuzynostwo z europejskimi drozdami jest dość odległe (jako prawi wiki i nie tylko). Pięknie śpiewa, polskie chyba też śpiewają, ale nigdy na ptaki nie zwracałam uwagi. Dopiero tutaj, bo mi ciągle wędrują po podwórku… No i mieliśmy kilka razy gniazda w obejściu, ale wredne wiewióry (tak podejrzewamy…) zrobiły swoje 🙁
Podobno tylko 1/4 ptaszków przeżywa wrogie najazdy.
Nie przeżyły ani te na krzaku przy drzwiach, ani te pod daszkiem od ogrodu. Te pod daszkien tak sprytnie ukryte – i wiewióra poradziła sobie łatwo. A my obchodziliśmy do ogródka naokoło domu, żeby im nie przeszkadzać… Wiewióry mamy wielkie i złośliwe 👿 Ani nie zje, ani żyć nie da, tylko rozwala.
https://photos.app.goo.gl/2spHqcqAFkbw5A7S6
https://photos.app.goo.gl/2J6mDARePpLGGBZB9
https://www.youtube.com/watch?v=mkI_gpdrpfw
Kanadyjskich wspomnień cd:
https://photos.app.goo.gl/difbB5qvhPcY5tCg9
W przygotowaniu kolejny album.
Za chwilę pójdziemy sprawdzić czy w lesie nie pojawiły się czasem jakieś grzyby, wczoraj była burza i nieźle popadało. Szanse na grzyby chyba nikłe, ale spacer po lesie zawsze przyjemny.
A jednak 🙂 Zebraliśmy niewielki koszyk kurek, będą na jutro do jajecznicy.
Czekam na ciąg dalszy, cierpliwie 😉
A na CN Tower w Toronto nie byliście? Bo z tego co widzę, to Niagarę zaliczyliście – na wieży nigdy tam nie byłam, ale Niagarę zaliczyłam tyle razy, ile razy goście skądś przybywali. Na stateczek wypychałam gości (sama się oparłam!), matomiast pod wodospadem przechodziłam chyba ze 3 razy – dobry spacer gorącym latem, suchej nitki na człowieku nie zostawia… i chłodzi.
Wreszcie troszkę cieplej dzisiaj… 18c. Jeszcze dobry czas na zupę, mam trochę mięsa z kością do wykorzystania. Będzie to „zupa nawinie”, a jest tego sporo.
A propos Kanady, marzy mi się podróż pociągiem aż do Vancouver. Tak się na nią wybieramy, jak sójka za morze…
KURKI!!!
Zazdraszczam! A u nas do lasu daleko – tego państwowego, w parkach nie wolno zbierać. Smacznego!
ps.
Zdjęcia oglądam, właśnie dojrzałam parę z CN Tower. Maciek i Jennifer mieszkali w tych szklanych wieżowcach naprzeciwko, 45-te piętro – zgroza, jak zewnętrzne ściany masz całe ze szkła! Ale przeżyłam…
Nie, amerykańskie miasta nie są porywające architektonicznie, to zupełnie inna architektura, chociaż w Ottawie, montrealu i Quebec City znajdzie się trochę „staroci” w angielskim stylu. Ale nie ma się co dziwić. Taka historia.
Czym podróżowaliście od Toronto do dalszych miejsc? I Jerzor pyta, gdzie się stołowaliście 😉
Tak, o miastach kanadyjskich pisałyśmy już trochę powyżej. W Ottawie, malownicze Parliament Hill to niewątpliwie „staroć” w angielskim stylu 🙂 W Montrealu, a szczególnie w Quebecu odnaleźliśmy trochę klimatu miast francuskich.
Alicjo-cały czas podróżowaliśmy autokarem, po miejskich ulicach również. Około południa i wieczorem mieliśmy trochę czasu, by pospacerować już bez przewodnika i coś przekąsić. Obiady i kolacje nie były zorganizowane przez biuro i wyglądało to różnie. Czasem, kiedy zatrzymywaliśmy się „gdzieś na wsi” jedyną opcją był Mac Donald czy Subway. W dużych miastach wybór mieliśmy zdecydowanie większy: bywał to food court w galeriach handlowych gdzie, tak jak w Polsce, można zjeść szybkie i proste dania z różnych części świata albo, co było najprzyjemniejsze, mieliśmy do wyboru różne restauracje położone w starej części miasta (tak było np. w Montrealu i Quebecu). Miło wspominam też lanczyk w Vancouver- pojechaliśmy na targ położony zdecydowanie poza centrum. To były dawne hale magazynowe zaadoptowane na sklepy i restauracje. Ot rewitalizacja, tego słowa chętnie używamy w Polsce. Miejsce miało swój klimat, a my wraz z Osobistym Wędkarzem lubimy takież klimaty. Zjedliśmy tam chińskie pierożki na parze i na deser francuski naleśnik z kremem cytrynowym. Wybór jedzenia z różnych części świata był ogromny, dla każdego coś miłego czy raczej smacznego.
Podrzucę jeszcze ostatnie zdjęcia i jako, że będzie na nich św. Wawrzyniec oraz ta wspaniała, ogromna rzeka nosząca jego imię to pozwolicie, że przypomnę legendę związaną z jego postacią:
„Był to diakon i męczennik chrześcijański żyjący w III wieku naszej ery. Prawdopodobnie pochodził z Hiszpanii, z aragońskiego miasta Huesca, gdzie obecnie, co roku w dniach od 9 do 15 sierpnia odbywa się jego święto. W Rzymie, dokąd przybył, papież Sykstus II powierzył Wawrzyńcowi administrację dóbr i opiekę nad ubogimi. Gdy podczas kolejnej fali prześladowania chrześcijan urzędnicy cesarscy zażądali od Wawrzyńca wydania wszystkich skarbów kościelnych, on odprawił ich, a bogactwa rozdał biednym. Po kilku dniach zgromadził całą biedotę Rzymu, oświadczając prześladowcom: ”Oto są skarby Kościoła!”. Tradycja mówi o męczeńskiej śmierci Wawrzyńca 10 sierpnia 258 r. na rzymskiej Via Tiburtina. Został ułożony na rozżarzonej do czerwoności kracie, która w ikonografii chrześcijańskiej stanowi jego atrybut. Podczas męczarni, z wolna przypiekany na żywym ogniu Wawrzyniec miał rzec oprawcy:
„Czy nie widzisz, że ciało moje jest już dość przypieczone ? Obróć je teraz na drugą stronę”.
autor-Przemysław Wiater, tudzież jedna z opowieści naszego przewodnika.
Niezwykłe okoliczności męczeństwa świętego Wawrzyńca sprawiły, że jego kult szybko rozpowszechnił się po całej Europie, aż w końcu jego legenda dotarła wraz z osadnikami również za ocean.
https://photos.app.goo.gl/kuWTwe5ihFpx5rQ5A
I jeszcze wiadomość dla Alicji- hala targowa w Ottawie jest vis a vis irlandzkiego pubu Aulde Dubliner & Pour House( jest na jednym ze zdjęć) przy William Street.
No i fajnie, że statkiem do naszych Młocin pojechaliście po rzece 😉
Ale najpiękniejsze widoki na rzece św. Wawrzyńca są na trasie 1000 Island – z Kingston aż za most łączący Kanadę ze Stanami , jakieś 50km w stronę morza 😉
No i rzeczywiście piękny zamek Boldt Castle (należy do USA, trzeba tam mieć paszport). Oraz wyspy, nie 1000, ale dobrze, dobrze ponad. Również odbyłam parę wycieczek, ale to sama przyjemność latem.
https://photos.app.goo.gl/fofrGsFf3YG3T4ky7
Z przyjemnością obejrzałam zdjęcia Kanady Twoimi oczyma. Bywała jesteś w śœiecie, ale teraz to chyba lepiej przyswajasz, kiedy piszę, że do Ottawy rzut kamieniem, tylko 200km 😉
Ze wszystkich kanadyjskich miejscowości najbardziej przypadło mi do gustu Quebec City, poza oczywiście moją własną wsią 😉
Q.C jest pięknie położone, no i ma ten „swojski” nieco charakter.
Kulinaria z Portugalii w sprawie spożywania wina w tymże kraju. Aż sobie nalałam „Lizbon by night” i słucham z uwagą 😉
https://youtu.be/iylh-GNLpsc?si=_WYZRFVReBG6JFgs
A ja miniony tydzień spędziłam na drugim końcu Polski, na Podkarpaciu. Owszem, kiedyś zwiedzałam Przemyśl, Sanok i Bieszczady, ale pozostało bardzo wiele ciekawych miejsc do zobaczenia. Mieszkaliśmy w Rzeszowie, a stamtąd wyruszaliśmy do Leżajska/ najwspanialsze organy w Polsce/, Łańcuta, Przeworska, Tarnowa, Wierzchosławic. Z listy skreśliłam tylko Krosno i Żarnowiec/ Muzeum Marii Konopnickiej/, bo pod koniec pobytu upały stawały się coraz bardziej męczące. Same pozytywne wrażenia, a dodatkowe plusy to odpoczynek od codziennego gotowania i zakupów.
Sanok kojarzy mi się ze Zdzisławem Beksińskim. Czy wiecie, że ten stary, stary autobus zwany „ogórkiem” to był projekt Z.B.?
Fantastyczny, chociaż bardzo dołujący swoimi obrazami malarz. Mam album jego obrazów. Wielka sztuka jest niestety dołująca, bo pokazuje nam naszą ludzką marność, słabości i lęki . Beksiński pod tym względem był mistrzem. I zginął z ręki małolata, któremu z chęcią by tę stówę dał… Ironia losu.
https://photos.app.goo.gl/bh4BoRsFT5YqN9Eq9
A propos naszego polskiego astronauty, co to w kosmos już niedługo…
https://www.youtube.com/watch?v=pDyl6I6ESSw
Mój ulubiony Kanada Kanadyjczyk i nikt go nie pobije!
Ależ ta relacja pachnie… temperaturą i brakiem obiadu.
Tyle miejsc, tyle możliwości – a emocji jak w instrukcji obsługi żelazka.
Przemyśl, Sanok, Bieszczady? Zaliczone. Organy w Leżajsku? Były. Łańcut? Odwiedzony. Krosno? Skreślone. Konopnicka? Może innym razem.
Człowiek czyta i zastanawia się, czy to była wycieczka, czy jednak objazdówka z checklistą w excelu.
Zamiast podróżniczych olśnień – notatka w stylu „nie gotowałam, nie robiłam zakupów, było ciepło”. No i dobrze, odpoczynek też się należy. Ale chociaż jeden detal! Jedna anegdota, jedna plama z lodów na sukience, jeden ksiądz, który powiedział coś zaskakującego w zakrystii. Cokolwiek!
Bo na razie to wygląda tak, jakby nawet GPS ziewał w połowie trasy.
Alicja wcisnęła się między wódką a zakąską
Dzisiejszy Strawberry Moon – niestety, zawsze coś przeszkadza, jak nie dom, to druty albo drzewo…
https://photos.app.goo.gl/cqhhT3qRY6ihJeru5
Teoretycznie to piękno natury, zjawisko nieba, chwila kontemplacji.
W praktyce: dom zasłania, druty przecinają widok, drzewo wchodzi w kadr.
Zawsze coś. Jak nie konstrukcja z betonu, to konstrukcja społeczna.
Ale Alicjo 🙂 nie przejmuj się. I tak winny jest księżyc, że się pojawia nie w porę i nie tam gdzie trzeba. Tak jak z Tuskiem 🙂
Przypomniała mi się piosenka Mistrza, Wojciecha Młynarskiego:
„Niejedną jeszcze paranoję
Przetrzymać przyjdzie robiąc swoje!
Kochani róbmy swoje!
Róbmy swoje!
Żeby było na co
Żeby było na co
Żeby było na co wyjść!”
W kulinarnych planach – gołąbki z zamrażarki. Zawsze robię na kompanię wojska, więc w razie czego – jak znalazł. „W razie czego” dzisiaj instalacja kranowa w kuchni do wymiany, więc ruch w interesie w nieco ograniczonym zakresie.
p.s.
Odkryłam nowego „kryminalistę” – Juan Gomez-Jurado. Oprócz tego, co w kryminale oczywiste (trup i te rzeczy) można się dowiedzieć coś spoza.
Krystyno- bardzo przyjemna podróż. Na Podkarpaciu jest tyle do oglądania, że zawsze człowiek znajdzie nowe i ciekawe miejsca, a do „starych'” też często miło wrócić. Odpoczynek od zakupów i gotowania jest ogromnym plusem wielu wyjazdów i bardzo dobrze to rozumiem oraz popieram 🙂
Alicjo- w ramach przygotowań do odwiedzin kuzynostwa z nad Loary też zawijałam dzisiaj gołąbki, część również przewidziana do zamrożenia na jakieś późniejsze okazje.
Dzisiaj zrobiłam zdjęcie w Warszawie na Polach Mokotowskich- róże, pas zieleni i dwa wieżowce w tle. Tak dla zabawy zestawiłam je ze zdjęciem z Montrealu- tulipany i dużo wieżowców w tle: https://photos.app.goo.gl/Ld4g5YdtLPqn9qsT9
Mieć gołąbki w zapasie to dobra rzecz.
Wreszcie mam też sprawny kran w kuchni – Maciuś Złota Rączka mi go wymienił, jak zwykle wydawało się, że prosta sprawa, ale w czasie wymiany wyszło, że jednak nie taka prosta, bo przy okazji… i tak dalej i tak dalej. Dzisiaj zapowiada się ładny, aczkolwiek niezbyt gorący dzień, 17c. Nie narzekam, bo ostatnie lata były morderczo upalne, co sami wiecie.
Podobają mi się i montrealskie tulipany, i warszawskie róże. U mnie hibiskusy przekwitają, ale zapewne za jakiś czas zakwitną znowu.
Okna krzyczą o uwagę pod nazwą Płyn do mycia i ściera, zobaczymy, czy dam się skusić…
Zrobiłam swoją piechotę, chociaż temperatura nie zachęcała, zaledwie 12c i pochmurno.
Kiedyś to były czasy – napakowani testosteronem faceci pod wodzą tego najbardziej napakowanego wychodzili na pole i dawali sobie co tam kto miał jako broń po członkach. Owszem, plądrowali, ale nie na taką skalę jak teraz. Panowie z wysokim wskaźnikiem testosteronu siedzą teraz za biurkami, mają internet i mają swoich niestety, nie wirtualnych żołnierzy, którymi dyrygują. OBRZYDLIWE, ale prawdziwe.
Pora umierać…
https://www.youtube.com/watch?v=yufs0U09Xy8
Trzymajmy się razem, Przyjaciele moi.
https://www.youtube.com/watch?v=P5nSQXb6qnM
U nas dzisiaj Dzień Ojca (ruchome święto, drugi weekend czerwca). Ruch w interesie restauracyjnym i tak dalej. Cieplej, wreszcie.
https://www.youtube.com/watch?v=IigRv6B763k
https://www.youtube.com/watch?v=26Q3Hldwmb8
Nikomu się nie chce oprócz rewolucji…?
Chciałam podtrzymywać blog, ale nikomu się nie chce. Mnie ręce opadają też – ileż można. „Żegnam ozięble z domieszką ironii”.
Alicjo,
Mamy porę wakacyjną, i każdy stara się odkleić od komputera, korzystając ze słońca. Jak wrócę, zdam relację. Inni pewnie też.
Ach Alicjo 🙂
Piszesz, że nikomu się nie chce. Że blog sapie, dyszy i milczy. Że ręce opadają. 🙄
Cóż – nic dziwnego. Od tylu lat obserwujemy, jak internetowe ogrody zmieniają się w składowiska myśli nieodebranych. Kiedyś pisało się z rozmachem, dziś pisze się… faktury.
Ale nie daj się zwieść tej ciszy!
Blog to nie sklep mięsny z PRL-u – nie trzeba kolejki, żeby był sens otwierać. Czasem wystarczy jedna para oczu, jedno kliknięcie, jeden czytelnik, który udaje, że przypadkiem trafił, a tak naprawdę zagląda co tydzień i czyta Cię jak poranną kawę: z pewną goryczą, ale z uzależnieniem.
> „Żegnam ozięble z domieszką ironii” – piszesz.
I dobrze, że z domieszką. Bo czysta gorycz jest jak czysta wódka – działa, ale rujnuje wnętrze. A ironia to plaster z aloesem: leczy, chłodzi, błyszczy.
Nie zrażaj się tym, że niektórzy zamilkli. Milczenie na blogach to dziś norma – ludzie wolą scrollować cudze traumy, niż komentować własną refleksję.
Ale Twój głos ma sens. I styl. A tego dziś w sieci jest mniej niż sensownych polityków – czyli prawie nie ma.
Więc jeśli blog to jacht dryfujący w mgłach – trzymaj rękę na sterze. Choćby po to, by komuś przypomnieć, że żagle to też forma myślenia.
No pięknie 🙂
Tekst przeszedł gładko. Na sąsiednim blogu położono szlaban na mnie. I to za tak niewinny wpis.
W polityce czasem nie trzeba wroga, by przegrać wybory. Wystarczy własny przyjaciel. Donald Tusk – silny, charyzmatyczny, ale głęboko polaryzujący – był przez ostatnie miesiące największym sprzymierzeńcem Rafała Trzaskowskiego, a równocześnie jego największym balastem.
Wywiad Tuska u Bogdana Rymanowskiego z końcówki maja przejdzie do historii jako moment, w którym kampania KO sama sobie podcięła nogi. Nie chodzi wyłącznie o to, co powiedział – że powoływał się na freak-fightera Jacka Murańskiego, że insynuował ciemne powiązania Karola Nawrockiego. Chodzi o ton. O pogardę, irytację, brak panowania nad emocjami. O fakt, że premier Rzeczypospolitej nie rozumiał, że walka o prezydenturę nie jest jatką, tylko próbą zdobycia zaufania ludzi.
Zamiast wzmocnić Trzaskowskiego, Tusk go unieważnił. Kandydat KO przestał być postrzegany jako samodzielna postać – zaczął być odbierany jak figurant w cudzej grze. Każdy dzień kampanii był próbą gaszenia pożarów, które wzniecał własny obóz.
I nie był to przypadek. To był błąd systemowy. Tusk nie potrafił ustąpić miejsca, nie potrafił być tłem. Zdominował przestrzeń medialną, zostawiając Trzaskowskiemu jedynie rolę wykonawcy. A kiedy przyszło do wyjaśniania kontrowersyjnych ataków – to właśnie Trzaskowski musiał się z nich tłumaczyć. Nie dlatego, że były jego. Tylko dlatego, że pochodziły z jego obozu.
Powoływanie się przez urzędującego premiera na relacje osób z półświatka – takich jak Murański – nie tylko zszokowało opinię publiczną. Zdegradowało powagę urzędu. Tusk brzmiał nie jak przywódca państwa, ale jak bohater pudelkowego podcastu. Z lidera demokratycznego obozu stał się emocjonalnym rozgrywaczem, który gubi granice między faktami a insynuacją. I pociągnął za sobą całą kampanię.
Znamy ten schemat. W 2016 roku Hillary Clinton – uważana za faworytkę – przegrała, bo mówiła o Trumpie więcej niż o ludziach. W efekcie jej kampania przestała mieć treść, a zaczęła mieć tylko wroga. W Polsce 2025 roku powtórzono ten błąd. Tusk, nie Trzaskowski, prowadził kampanię – i prowadził ją tak, jakby wygrać miał ten, kto głośniej krzyczy „uważajcie!”. A przecież ludzie nie szukali ostrzeżeń. Szukali przyszłości.
Nie wiemy, czy Trzaskowski wygrałby, gdyby nie Tusk. Ale wiemy jedno: jego szanse zostały zmniejszone przez człowieka, który nie zrozumiał, że nie każda walka toczy się na barykadach. Niektóre dzieją się w ciszy. W tonie głosu. W studiu telewizyjnym. A wtedy, jeśli nie panujesz nad sobą – nie jesteś liderem.
Jesteś balastem.
Szanowna rewolucjo,
kimkolwiek jesteś – proszę, nie niszcz tego bloga, który został założony 19 lat temu przez Piotra Adamczewskiego i w którego statucie mamy wpisane, że to jest blog KULINARNY, nie polityczny. Uszanuj to.
Alicjo,
Po rewolucji, aka bezdomny, aka [dorzuć jeszcze wiele nicków z przeszłości], to doskonale nam znany Arkadiusz Kupper. Ten człowiek od lat pisze to samo, tak samo, o tym samym. I zapomnij, ze uszanuje twoją uprzejmą prośbę.
Ach, znów klasyka gatunku: wpis nie na temat, ale za to pełen nazwisk, pseudonimów i niespełnionej potrzeby dominacji. Jak zawsze, gdy ktoś nie ma nic do powiedzenia w sprawie, więc mówi o kimś.
To nie rozmowa, to blogowy teatr iluzji tożsamości: oto ktoś zdejmuje kolejne maski z cudzych twarzy, przekonany, że ujawnienie „prawdziwego nicka” to jak odkrycie hakera w filmie sensacyjnym. A tymczasem to po prostu… nudne.
Sugeruję więc, by zamiast tropić cudze reinkarnacje, zająć się własnym stylem – bo ten, jak się zdaje, pozostał niezmienny od czasów forum Onet.pl, edycja 2004. Z tą różnicą, że tam przynajmniej była jakaś moderacja.
Zresztą, jeśli już chcemy rozmawiać serio – to może lepiej zostawić cudze nazwiska w spokoju, a zająć się tym, co ktoś naprawdę pisze.
Bo to, że ktoś powtarza myśli – nie znaczy, że są one gorsze od cudzych podejrzeń.
A jeśli naprawdę „od lat pisze to samo” – może warto zapytać, dlaczego wciąż ma rację.
Pisanie cudzych życiorysów to nędzna atrapa własnych argumentów.
Szanowna ApeloAlicjo,
trudno nie docenić wzniosłości tonu i troski o dziedzictwo bloga, który – jak sama zauważyłaś – został założony 19 lat temu i miał kulinarną misję. Problem w tym, że ta misja została zakończona w styczniu. Oficjalnie. Z kluczem oddanym, światłem zgaszonym, a fartuszkiem redaktora odwieszonym na zawsze.
Dziś nikt już nie smaży tu jajecznicy idei ani nie przyprawia tematów szczypiorem.
To, co zostało, to przestrzeń – trochę jak zamknięta jadłodajnia, w której czasem ktoś siądzie przy pustym stole i powie coś od siebie. O pogodzie. O świecie. O polityce, choć może nie wypada – ale skoro już nie serwujemy dań, to chociaż słowa niech się gotują.
Co do „statutu” – brzmi pięknie. Prawie jak rękopis znaleziony w kuchni . Tyle że nikt go nigdy nie widział. A nawet jeśli istniał, to od stycznia przepadł razem z dobrymi manierami i złudzeniem, że sieć da się uporządkować etykietą z zakładki „kulinarne”.
Więc może zamiast zagrzewać duchy do posłuszeństwa, lepiej po prostu zaakceptować fakt:
Blog żył. Blog umarł. A to, co teraz widzisz – to echo.
Z poważaniem i szczyptą soli,
Jeszcze informacja do wpisu:
ewa
17 czerwca 2025
8:12
Z uwagi na to, że to już kolejny raz zostały wymienione moje dane osobiste bez mojej zgody wnoszę co następuje:
WEZWANIE DO ZAPRZESTANIA NARUSZEŃ I USUNIĘCIA MOICH DANYCH OSOBOWYCH
Szanowna Pani
niniejszym wzywam Panią do natychmiastowego:
1. Usunięcia z tego bloga wszelkich treści zawierających moje dane osobowe, imię i nazwisko.
2. Zaprzestania dalszego przetwarzania i publikowania moich danych osobowych bez mojej wyraźnej zgody,
3. Usunięcia nieprawdziwych i naruszających moje dobra osobiste treści dotyczących mojej osoby,
4. Zamieszczenia przeprosin w formie i miejscu odpowiadającym skali naruszenia.
### PODSTAWY PRAWNE
1. **Art. 23 i 24 Kodeksu cywilnego** – chroniące dobra osobiste, w tym dobre imię, prywatność oraz wizerunek osoby fizycznej. Naruszenie dóbr osobistych uprawnia osobę pokrzywdzoną do żądania ich ochrony, w tym usunięcia skutków naruszenia, przeprosin oraz zadośćuczynienia pieniężnego.
2. **Art. 6 ust. 1 RODO** – dane osobowe mogą być przetwarzane wyłącznie w przypadkach wyraźnie wskazanych w przepisach prawa. W przypadku braku zgody osoby, której dane dotyczą, publikacja danych osobowych jest **nielegalna**.
3. **Art. 107 ustawy o ochronie danych osobowych z dnia 10 maja 2018 r.** – bezprawne przetwarzanie danych osobowych może skutkować odpowiedzialnością karną.
4. **Art. 212 §1 Kodeksu karnego** – zniesławienie osoby poprzez pomówienie jej o postępowanie lub właściwości, które mogą ją poniżyć w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania, jest przestępstwem ściganym z oskarżenia prywatnego.
—
W przypadku braku realizacji powyższych żądań w terminie **7 dni od dnia jutrzejszego ponadto, zastrzegam sobie prawo do:
– Złożenia zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa (art. 212 i 107 kk),
– Skierowania skargi do **Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych**,
– Wystąpienia na drogę sądową z powództwem cywilnym o ochronę dóbr osobistych, żądaniem usunięcia naruszeń, przeprosin oraz zadośćuczynienia finansowego.
Phi, po rewolucji, piszesz, że blog umarł, a przecież to Ty nie chcesz by to się stało. Chcesz, byśmy Cię czytali, Narcyzie.
Możesz dalej mnie obrażać i moją rodzinę, jak w poprzednim poście. Trudno, może znasz mnie lepiej niż ja sama 😀
Wracam na blog zawsze z sentymentu, dla wspaniałych osób, które go tworzyły, a nie ma ich już wśród nas. Dla osób, które nadal piszą i bardzo je lubię. Dla Gospodyń, dzięki którym to miejsce nadal istnieje.
Czytałam też Twoje wpisy o podróżach, sporcie, ale zawsze zniechęcały mnie te, które psuły atmosferę, te zaczepne.
Ponieważ istnieje jeszcze blogowe archiwum proponuję Ci poczytanie wpisów wspaniałego Placka, erudyty, który nigdy nikogo nie obraził, potrafił zażartować, ale tak, że człowiekowi było miło. Może Placek stanie się dla Ciebie wzorem, jeszcze nic straconego.
Asiu,
rozumiem, że „Phi” to forma filozoficznej dezaprobaty, a „Narcyz” – argument ostateczny, coś jak lusterko wyciągnięte z kieszeni w trakcie rozmowy. Cóż, każdy ma swoje narzędzia.
Piszesz, że „to ja nie chcę, by blog umarł”? No cóż – zdecydowanie nie jestem osobą, która go reanimuje za pomocą okrzyku „Phi!”.
A jeśli rzeczywiście pisanie z jakąś myślą i strukturą ma być dowodem narcyzmu, to wyobraź sobie, co byś powiedziała Montaigneowi. Albo chociaż starszej pani piszącej pamiętnik.
I czytam, i myślę, i piszę. Nie dlatego, że „chcę, żebyście mnie czytali” – tylko dlatego, że nie lubię zostawiać pustych przestrzeni samym sobie.
I tak, lubię, gdy forma spotyka treść, a nie kiedy treść znika pod hałasem lusterka.
Ale przecież – jak mawiał klasyk – każdy pisze tym, czym potrafi. Ja słowem. Ktoś inny „Phi”.
Pozdrawiam z drugiej strony lustra. Tu też jest ciekawie bez poznawania ciebie 🙂
Asiu,
Arkadiusz to nie ten adres. Nie ten styl, nie to słownictwo. Założę się, że to jakieś złośliwe sfrustrowane babsko, wyrzucili z Onetu czy skądś tam, to szuka następnego bloga, by sobie poużywać. No cóż… nie da się wytępić, trzeba polubić, jak mawiała moja Babcia. Niech sobie pisze, może się zmęczy albo skończy się jej koncept. „Jej”, bo jestem przekonana, że to baba jaga ze wszystkimi jej przynależnymi atrybutami.
Przeczytałem przed chwilą artykuł:
https://www.costanachrichten.com/spanien/politik-wirtschaft/goldfieber-am-i-tinto-halb-spanien-und-ganz-andalusien-graebt-nach-seltenen-erden-93783593.html
Zainspirował mnie do spisania moich odczuć z tamtego rejonu, w którym po raz pierwszy byłem dwa lata temu, a odwiedzałem w zeszłym roku zimą i ostatniej zimy też się tam wygrzewałem.
Oto obrazki, spoko, tylko trzy:
https://photos.app.goo.gl/pW3ExeKhHPsdKzSR9
W środku andaluzyjskiej dziczy, z dala od asfaltu i turystycznego zgiełku, czas płynie inaczej. Tu, gdzie ziemia zardzewiała od metalu, a woda wygląda niczym rozlana krew planety, stanąłem kamperem na parę nocy. Samotnie, w absolutnej ciszy. Tylko dźwięki dzikich zwierząt – niektóre znajome, inne jakby z innego świata.
Za dnia przemierzałem ten krajobraz rowerem – przez rudoczerwone zbocza, puste doliny i płonące od słońca kamienie. W pewnym momencie, po drugiej stronie wąwozu, zauważyłem niedźwiedzia brodzącego w czerwonych wodach, który zdawał się wyławiać „złote rybki” – nie wiem, czy to była halucynacja wywołana słońcem, czy metafora tego, co dzieje się w całej Andaluzji?
„Złote rybki” łowią do dziś.
Rzeka Río Tinto nie przypomina żadnej innej. Jej kolory – intensywnie czerwone, pomarańczowe, niemal fluorescencyjne – nie są wynikiem filtrów fotograficznych. To efekt tysięcy lat wydobycia metali ciężkich, zwłaszcza miedzi i żelaza, ale dziś także kobaltu, litu, tantalu – skarbów epoki smartfona. Artykuł Costa Nachrichten mówi wprost: w Andaluzji trwa nowa gorączka złota. Nie o złoto jednak chodzi, lecz o rzadkie pierwiastki niezbędne do zielonej transformacji Europy. Paradoks?
Woda w Río Tinto pulsuje metaliczną czerwienią i pomarańczą. Jest gęsta, ciężka, niespokojna. Ziemia wokół drży światłem rozgrzanych minerałów. Każdy kamień wydaje się nosić w sobie historię głębokiej przemiany – z erozji, z ognia, z rdzy. Zdjęcia, które zrobiłem, pokazują ten świat w jego najbardziej surrealistycznej odsłonie. A jednak – ten obszar przyciąga nie tylko turystów, ale i naukowców z NASA, którzy testują tu prototypy marsjańskich łazików.
Może to właśnie ma sens – pojechać tam, być tam, zatrzymać się i usłyszeć ciszę. Zobaczyć, jak natura miesza się z historią, jak krajobraz staje się metaforą cywilizacji, która od wieków kopie głębiej i głębiej – szukając bogactw, a znajdując tylko echo własnych ambicji.
Nudzę się, czekając do połowy lipca by dalej ruszać w trasę. Czasem warto czekać by później lepiej dostrzegać bo na planecie dużo ciekawych miejsc.
Ja też byłam wczoraj w Hiszpanii, na bezdrożach La Mancha – za sprawą Juana Gomeza Jurado i jego „Todo vuelve. Wszystko powraca”. Prawie się usmażyłam w tym słońcu, tak dokładnie opisuje okoliczności pogody tamże.
Było parę trupów oczywiście, ale to normalka w kryminałach. Jego są świetne, wyrażam zdanie, bo już trzy przeczytałam.
Nie nabieram się na przytaczane Arkadiuszowe wspomnienia (to można wyciągnąć z jego poprzednich wpisów).
O rany, ale ta rzeka rzeczywiście krwawa! Strach patrzeć…
Alicjo,
Po rewolucji aka Arkadiusz K. (tego nicka użył publicznie na moim blogu), dnia 17 czerwca 2025 o 14:02 również publicznie na tym blogu zagroził mi pozwem, dobrowolnie potwierdzając przy okazji wszystkim swoje dane. Dokładnie te same dane (imię i nazwisko), o których ujawnienie zamierza mnie pozwać.
Właśnie się zastanawiam, za co mam go przeprosić? Że nie będzie więcej możliwości ANONIMOWEGO hejtu, obrażania i gnębienia innych? Bo co do tego, że nie przestanie, nie ma najmniejszych wątpliwości.
Czy można udostępnić czyjeś imię i nazwisko?
Publikowanie w Internecie lub na portalach społecznościowych (SNS) danych osobowych, takich jak prawdziwe imię i nazwisko kogoś bez jego zgody, może stanowić naruszenie prawa do prywatności. Prawo do prywatności jest prawem, które posiada każdy, i chroni przed nieautoryzowanym ujawnieniem informacji z życia prywatnego.
Czy udostępnianie imienia i nazwiska jest karalne?
Ujawnienie imienia i nazwiska może naruszać przepisy RODO, zależnie od kontekstu i celu przetwarzania danych osobowych. Przetwarzanie bez zgody osoby zainteresowanej, zwłaszcza w celach marketingowych, jest zabronione, natomiast w ramach realizacji umowy takie ujawnienie jest dozwolone przy spełnieniu zasad RODO.
Alicjo 🙂 La Mancha 🙂 Toż to Kastylia. Miejsce dobre na …. przeczytaj a się dowiesz.
Stałem tam mobilkiem. Kastilien La Mancha. Dużo przestrzeni dla tych, co szukają ciszy – nie tej patetycznej, ale tej do słuchania planety. Nocą gwiazdy niemal na wyciągnięcie ręki. Gdzieś nad głową szumiał przelatujący satelita – szpiegował nasze ziemskie niepowodzenia.
W dzień też nie było źle. Krajobraz nieskończony, spalony słońcem – od ochry po złoto. Drzewa rzadkie, jakby nie chciały psuć widoków. Gdy się nudzę, jeżdżę rowerem. To dobry sposób, by dostrzegać szczegóły, które nie rzucają się w oczy. Talerz był jednym z nich.
Wisiał na odrapanej ścianie. Trochę większy od obiadowego. Kicz absolutny, ale dokładnie taki, który się przykleja do siatkówki. Koń cherlawy, rycerz w zbroi typu „zakuta pała” z podniesioną przyłbicą. W jednej ręce dzida, w drugiej tarcza. Żegna się z pomagierem stojącym przy bordowych zasłonach falujących w wietrze. Ale co ja się będę męczył odpisywaniem. Popatrz na obrazek
https://photos.app.goo.gl/ePXGuPWoUkmxCZTg6
Zaczęliśmy z gospodarzem rozmowę handlową. Od razu postawiłem sprawę jasno: 50 euro, ani centa więcej. Odpowiedział herbatą, jak w Maroku. Skręcał kolejnego jointa. Palili na zmianę z gospodynią. Gdy ona kończyła, on zaczynał. Zostałem biernym uczestnikiem procesu narkotyzacji. Dym zaiskrzył gdzieś w moim układzie limbicznym. Zaczęli opowiadać o ponad dziesięciu latach w Maroku, ja też poczułem się zobowiązany do historii.
Opowiedziałem o tym, jak na początku podróży z przyjacielem kupiłem trzy talerze. Ręcznie malowane. Po 50 euro sztuka. Jedzenie z nich było bardziej smakowite. Czasem wystarczyło spojrzeć – i człowiek był syty. Przyjaciel dziwił się, że aż trzy. Tłumaczyłem, że jak jeden się zbije, to zostają dwa, czyli po jednym na głowę. Proste.
Jeden odszedł za światy bardzo szybko. W mobilku jest mniej miejsca niż w Wersalu. I nie ma służby. Mówi się trudno i jedzie dalej.
Pozostałe dwa trwały, aż do momentu, gdy trafiliśmy na cyrkowy tabor. Artyści ćwiczyli żonglerkę na świeżym powietrzu. Obserwacja ich pochłonęła mnie do tego stopnia, że sam chwyciłem za „rekwizyty”. Rzucałem w powietrze moje piękne, ręcznie malowane talerze. Przez chwilę nawet leciały równo. Potem — jak to bywa — straciły linię lotu. Rozsypały się z dźwiękiem ostatniej woli. Ich czas się skończył.
Wróciłem do negocjacji. Mówiłem gospodarzowi, że talerz nie jest dla mnie lokatą kapitału. Nie zawiśnie w galerii. Po prostu dobrze wygląda. Wpasuje się w mobilka. Będzie tylko durnostojką do zbierania kurzu.
Poczęstował mnie kolejnym browarem. Dym z jointa krążył między nami. Wciągnął połowę, ja drugą. Trzymaliśmy w sobie, jakbyśmy liczyli oddechy buddyjskiego mnicha. Potem zaczął wypuszczać dym uszami. Zrobiłem to samo. Długo milczeliśmy.
W końcu powiedział: – Za 50 jest twój.
Było grubo po północy, kiedy rower – bez mojej wiedzy i zgody – odwiózł mnie do mobilka. Rano obudziłem się z widokiem na talerz z Don Kichotem.
Śmiał się do mnie mówiąc : Buenos días mi amigo 😉
Arkadiuszu K.,
A jak sądzisz, skąd znam twoje nazwisko? Sam wielokrotnie lata wcześniej publikowałeś swoje dane na tym blogu. Wtedy jakoś ci to nie przeszkadzało. Ani wielokrotne zmiany nicka, ani ograniczenie nazwiska w Gogle photos do inicjałów, nie zmienią faktu, że większość stałych bywalców doskonale wie, z kim ma do czynienia. Charakteru nie zmienisz.
„Ujawnienie imienia i nazwiska może naruszać przepisy RODO, zależnie od kontekstu i celu przetwarzania danych osobowych. Przetwarzanie bez zgody osoby zainteresowanej, zwłaszcza w celach marketingowych, jest zabronione” – słowo MOŻE oraz W ZALEŻNOŚCI OD KONTEKSTU jest bardzo niejasne. Poza tym, nie przetwarzam twoich danych marketingowo, ani w żaden inny sposób ani nie czerpię z niego korzyści.
Oj jak ja nie lubię takich zagrywek… dorośli jesteśmy czy głupie żarty się nas trzymają i po prostu mieszają w tyglu? Po co? Ale to mój problem, ja się w to nie bawię, w chowanego i tym podobne. Wyrosłam.
Wracając do Kastylii, Andaluzji i tak dalej, od lat – gdzie nie mogę pojechać, to biegam za pomocą Google Earth. I jest to dla mnie duża frajda, jeśli ktoś coś w książce opisuje, to mogę za pomocą tego ustrojstwa zajrzeć, przejść się ulicami, i tak dalej.
Na kamiennych pustyniach Hiszpanii można nawet kamienie liczyć, kiedy się zejdzie dostatecznie nisko… wielka, mniejsza i jeszcze mniejsza. W którymś momencie satelita już niżej nie „zejdzie” bo piksele mu się zaczynają zlewać. A po pustyniach nikt z tym ustrojstwem na lpecach nie będzie spacerował, tak jak można po drogach i miejscowościach. Potrafię sobie dodać do tych obrazków odpowiednią temperaturę…
https://photos.app.goo.gl/wyGzwYPkEw6Kit5i8
https://photos.app.goo.gl/SzqMKveGE4YZ5joC7
https://photos.app.goo.gl/mPdvzE2sKnQJqQKt7
Zgadzam się Alicjo– to nie Agatha Christie, tylko blog po zamknięciu. A mimo to niektórzy wciąż tropią, śledzą, odsłaniają „prawdziwe tożsamości” z miną Herkulesa Poirot. Szkoda, że bez jego taktu.
Ja w tę grę nie gram. Nie jestem wielbicielem stalkingu – nawet tego blogowego, z ironiczną czkawką.
A całe to „wiem, kim jesteś, ale udaję, że to tylko taka zabawa”… cóż, olewam. Po prostu. Po ludzku. Bez lusterka i lupy.
Oh weźże przestań!
Oczywiście że grasz, rozumiem, że się nudzisz, ale ten blog to nie Twoja piaskownica. Nie będziemy Cię zabawiać. Na pewno nie ja. Bez odbioru.
Za chwilę dalszy ciąg programu, muszę się udać do kuchni i ugotować makaron, dzisiaj spagetti.
Z półki czytelniczej:
zakupiłam niby-to biografię „Adam” – o Mickiewicza chodzi. Autorem jest Cezary Harasimowicz.
Na początku trochę byłam zdziwiona, ale polecam – świetna książka! Kto czytał „Doktora Twardowskiego” Jerzego Broszkiewicza, natychmiast skojarzy konstrukcję opowieści. Poniżej szczegóły. Rzeczywiście takiej powieści i Adamie jeszcze nie było!
https://publio.pl/adam-cezary-harasimowicz,p1302132.html
Kulinarnie:
https://www.cntraveller.com/article/worlds-50-best-restaurants-2025?utm_source=firefox-newtab-en-us
Noi dotarliśmy do tego Inowłodza (co się odgrażałam, że może kiedyś) …całkiem szybko dotarliśmy, czyli już dawno. Publikacja dopiero dziś, bo KolKompan twierdzi, że jak co dwa dni, to co dwa dni i szlus… Noto się wlecze, a nowych materiałów przybywa, jak na razie do połowy lipca starczy. Ale długi weekend okolic Bożego Ciała relatywnie spokojny… Podejmowanie gości, etc. Zator się nie powiększy zanadto… 😉
Generalna konkluzja jest taka (odkrywcza), iż szybkie/dobre/odremontowane drogi bardzo fajne są, nawet w Polsce ;-/ …i w ogóle w głębszą Polskę da się wybrać i ujść z życiem (bo różnie o tym mówią u nas na Południu (tak, jakby kociokwiku zakopianki niektórzy nie zaznali…)
Kto nie był w Sulejowie, Inowłodzu, etc., a go interesują pozostałości romanizmu na tej ziemi, niech rusza, zwłaszcza gdyby miał bliżej albo po drodze! 🙂
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/06/21/inowlodz-albo-najstarszy-kosciol-w-polsce/
Na początku pachniało kawą i bigosem, ktoś sypał obrazkami jak śniegiem na Saharze. Tak rodziła się nasza krucha wspólnota blogowa — bez nadęcia, na luzie, z humorem.
A teraz włazi ktoś z tekstem pachnącym kurzem z urzędu: że to niby nie twoja piaskownica, że nikt nie będzie cię tu zabawiał, że rozmowa to nie teatrzyk kukiełek i w ogóle — „bez odbioru”.
I przestań, bo to nie twoja piaskownica — brzmi jak komenda z sali tortur, a nie zaproszenie do rozmowy. Sorry, ale jeśli chcesz ludzi wypchnąć z ich miejsca, to sam jesteś nieproszonym gościem.
Wspólnota to nie klatka z zamkniętymi drzwiami i strażnikiem, który decyduje, kto tu może się bawić, a kto ma się wynosić. To przestrzeń, gdzie absurd jest normą, a humor leczy rany. Nie trzeba tu biletów ani legitymacji. Każdy ma prawo wejść, grać i mieszać.
A jeśli komuś nie pasuje, że ktoś „nie pasuje” — cóż, niech sobie znajdzie inną piaskownicę. Tylko niech nie gada bzdur o „nie swojej piaskownicy”, bo to zbrodnia na blogu i na ludzkiej potrzebie przynależności.
Bo nie, nie ma sensu rozmawiać z kimś, kto wchodzi do wspólnej przestrzeni z plakietką strażnika i tonem wykładowcy. Ktoś taki nie szuka rozmowy, tylko posłuszeństwa. A wolność — nawet ta blogowa, krucha i pełna dziwnych żartów — nie znosi rozkazów. Jeśli komuś przeszkadza, że jest różnorodnie, nieprzewidywalnie i czasem absurdalnie, to może sam się oddali. Tylko cicho.
a cappella 🙂
Czytałem. I aż się uśmiechnąłem. Bo tak to właśnie bywa — człowiek coś kiedyś mówi, że „może kiedyś”, a tu proszę, nagle się okazuje, że już dotarł. Nawet dawno. Publikacja z poślizgiem? No wiadomo, blog to nie centrala meteorologiczna.
Drogi dobre? Naprawdę? W Polsce? No to ja już nie wiem, czy się cieszyć, czy podejrzewać sabotaż. Ale dobrze słyszeć, że da się po tych szlakach prześlizgnąć i jeszcze mieć czas na aktywności.
Romanizm? Sulejów? Inowłódz? Brzmi poważnie, ale też jakby ktoś po cichu mrugnął: „hej, rusz się z tej swojej wygodnej bańki, tam dalej też coś jest”. I jest! Nawet jeśli czasem trzeba poczekać na publikację.
Więc dzięki za to przypomnienie. I za te obrazki. Bo historia historią, ale jak się widzi, że ktoś się naprawdę tam znalazł, to jakoś łatwiej samemu ruszyć. Może i ja kiedyś…
Albo nie. Może w następnym miesiącu. To już niedługo.
A capella,
Co roku bywam w Polsce i mam sporo do przejechania, chcąc odwiedzić rodzinę i przyjaciół. Zamieszczam zdjęcia, nie są one warte funta kłaków ani czasu tych, co obejrzeli i krytykowali, że kadr nie taki, że coś tam…
„Generalna konkluzja jest taka (odkrywcza), iż szybkie/dobre/odremontowane drogi bardzo fajne są, nawet w Polsce ;-/ …i w ogóle w głębszą Polskę da się wybrać i ujść z życiem (bo różnie o tym mówią u nas na Południu (tak, jakby kociokwiku zakopianki niektórzy nie zaznali…)”
Moja generalna konkluzja jest taka, że co roku przyjeżdżam do Polski i przejeżdżam mniej więcej 3000km od morza po prawie Tatry, a Sudety zawsze – i tak jak piszesz, warto wyjechać poza swoje opłotki i zobaczyć, jak to wszystko się zmienia. Mówię o drogach, opłotkach mniejszych i większych miejscowości i tak dalej.
„nawet w Polsce ;-/ ” piszesz. To „nawet” mnie zdumiało. Bo dlaczego nie miałoby być w Polsce tak, jak w Europie, jakiś standard pod tym względem? Polska to nie kraj tak zwanego Trzeciego Świata. Polska to Europa. :)))
(a nawet jej środek ).
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Arodek_Europy#/media/Plik:Travel_time_by_car_or_ferry_from_the_geographical_center_of_Europe.jpg
Zapomniałam o najważniejszym – pierwszy dzień lata!
https://www.youtube.com/watch?v=GK3v_DJrOwU
ps.
Przejeżdżając co roku tymi samymi trasami, widzę, jak wszystko się z roku na rok zmienia (pomijając nawierzchnie dróg, bo o tym już się wymieniłyśmy uwagami powyżej) . To jest łatwe do zauważenia przez podróżnika.
Tylko czasami jadąc drogami szybkiego ruchu albo autostradami, przeklinam brzydko pod adresem tych tam, co blokują widok na większy kawałek świata – bariery wyciszające 🙁
Styl lekko zakopiański, rytm narracji nieco kociokwiczny — znamy, lubimy, czasem przysypiamy Ale serio: zdziwienie, że drogi w Polsce dobre? Że można przejechać trzy tysiące kilometrów i nie urwać zawieszenia? Można. I nawet szybciej niż nawigacja zapowiada, bo Google nie zna wszystkich skrótów wzdłuż linii papieskich pomników i smażalni pstrąga.
Tylko potem patrzysz na zdjęcia z podróży i widzisz… odbicie własnej ręki na szybie. Albo plamę po kabanosie na soczewce. I tak to właśnie wygląda — przelatujemy przez kraj jak przez galerię obrazów za szkłem. Dużo kilometrów, mało doznań.
A przecież poza tym szkłem też coś jest. Nawet jeśli nie uchwyci tego ani GPS, ani autofokus.
Może czas już odłożyć telefona i wreszcie spojrzyć na Polskę nie przez pryzmat nocnych Polaków gadania – na żywca, z błędem, bez szukania idealnego kadru 🙄
Po rewolucji – zero doznań.
Zero doznań, tak… Twoja relacja tojak przejazd przez dźwiękochłonne ekrany wzdłuż autostrady — wszystko wyciszone, nawet ciekawość gdzieś w cieniu. Można przemknąć trzy tysiące kilometrów i czuć się, jakby się oglądało świat przez szybę z odciskami palców i ….
No właśnie — doznania nie biorą się same. Trzeba je złapać, a nie tylko robić przerwy w mopach i liczyć kilometry. Może czas zdjąć nogę z gazu i zacząć widzieć coś więcej niż asfalt pod kołami?
a cappello,
do Inowłodza nie dotarłam jeszcze, ale zwiedziłam kilka innych budowli romańskich, które bez problemów można było obejrzeć także od wewnątrz: klasztor w Wąchocku- tam oprowadzał zakonnik, kościół w Kruszwicy/ otwarty/ i rotunda św. Prokopa w Strzelnie; tam dostaliśmy klucz i można było do woli kontemplować historię. W kościele obok zachowały się wspaniałe romańskie kolumny. Bardzo często zdarza się, że jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, w takich miejscach nie ma tłumu turystów, więc tym większa przyjemność.
Domyślam się, że będzie relacja i z Sulejowa.
A drogi są rzeczywiście bardzo dobre, wreszcie!
Już wspominałem, nie dotarłem jeszcze do Inowłodza, ale słyszałem, że oprowadza tam siostra z kluczem i opowieściami, które lekko rozmywają ostrość świata — tak jak moje oczy po całym dniu w drodze. W Wąchocku historia ma swój cichy urok, a mieszkańcy niby żartują, ale chyba bardziej ze śmiechu niż złośliwości.
🙂 wszystko przede mną. Tylko niech oczy wrócą do ostrości, a wtedywrócę i ja, do tych romańskich wnętrz. Właśnie tam, gdzie tłumów nie ma, a historia gada ciszej niż klimatyzacja w aucie.
Tylko jedno mnie w tym wszystkim zastanawia… Jak to możliwe, że przy tak dobrych drogach, niektórzy do doznań wciąż nie dojeżdżają? 🙄
Lato zaczęło się z przytupem – upały w okolicach 30c no i ta upiorna wilgoć, wychodzisz na ogródek, a tam bucha w twarz sauna. Tego co roku oczekujemy, ale też z roku na rok gorzej znosimy. No cóż…
Wzeszła bazylia i koperek. Czereśnie w sklepie bardzo potaniały i już mi się prawie przejdały, ale póki są, korzystam. Pilnuję czerwonych porzeczek, bo lada dzień będą dojrzałe, a tu zgraja chipmunków już się czai… Ciekawa jestem, kto kogo przechytrzy w tym roku.
Ciekawy artykuł o dolnośląskich winnicach. Faktycznie, jest to najcieplejszy region Polski i w sam raz pasuje na winnice, które zresztą istniały tu od wieków:
„W średniowieczu na Dolnym Śląsku z powodzeniem uprawiano winorośl i wytwarzano wino. Co więcej, pod Trzebnicą znajdowało się najstarsze miejsce uprawy winorośli w Polsce, przynajmniej z tych udokumentowanych. Była to winnica książęca z czasów Henryka Brodatego. Wytwarzanym tam winem na pewno raczyła się jego żona, Jadwiga Śląska. To był początek XIII wieku.”
https://wyborcza.pl/7,111390,32022637,dolny-slask-zmienil-sie-w-kraine-winnic.html?_gl=1*13z899h*_ga*NzQ0NzUxOTA4LjE3NDM4ODQzMDc.*_ga_6R71ZMJ3KN*czE3NTA3MDk1NTYkbzQ2MiRnMSR0MTc1MDcxMzg5NyRqNjAkbDAkaDA.*_gcl_au*MTYwMjM4MjY3OC4xNzQzODAxNDk5#do_w=244&do_v=658&do_st=PP&do_sid=510&do_a=510
po rewolucji 😀 Tak, dobre drogi to w przypadku naszych rodaków/terenów często szybsza, nieostrożna jazda. Lecz z drugiej strony jeździć z odstępem nauczyli(śmy) się jako nacja stosunkowo szybko… Statystycznie rzecz ujmując… I teraz przychodzi czasem „edukować w temacie” różnych Dojczów i Austryjoków na chorwackich zawijasach… – wiem, wiem, u siebie są grzeczni… ale gdy na kamperowym urlopie w dzikim bałkańskim kraju i przy okazji jest okazja nacisnąć na zderzak maleńkiego forda f. na polskich blachach… Spoko, radzimy sobie, jak dotąd …podobnie w poniedziałkowy wczesny poranek po majowym weekendzie (cała Małopolska, Kieleckie, część Podkarpacia pędzi S-7 flizować Stolycy łazienki…) — Powrót 6.5 był sielanką, podobnie cała sobota 24.5… Słowacja, Czechy, Słowenia, itd. mają znacznie mniej zatłoczone drogi, lecz korki w niespodziewanych miejscach i kociokwik tu i ówdzie też się zdarzają…
Dobre lecz nie-główne drogi to nasz intuicyjny wybór, ale doceniamy te późnomajowe door-to-door: 13 godzin i tyyyle wydarzeń (nieśpiesznych)… tyyyyle zachwytów – bez nowej ekspresówki niemożliwe!
Krystyno 😀 Co do „klucza do ręki za zatrzymaniem dowodu osobistego” – nie zapomnimy Cieszyna, tego, co na dwudziestozłotówce* …do Kruszwicy i do Strzelna się wybieramy… może kiedyś… północne okolice wołają i większymi zaległościami (jakoś nie byłam w Płocku i Toruniu; okolice Chełmna i Chełmży obfitowały w krewnych… poodchodzili, a zażyłości kuzynowskie już słabsze, lecz nic to dla nas… w Gdyni wypada się pokłonić najulubieńszym Wujostwu z pokolenia dziadków, starostom weselnym moich Rodziców… i tak dalej, i tak dalej… => lokalizatory cmentarne dawno zadziałały, atrakcji dookolnych moc… może kiedyś… 😉 😎 )
A, Sulejów był tuż przed Inowłodzem (w realu i blogu) – zapraszam!
Rzecz całą (24.5) zakończyliśmy ponowieniem Jędrzejowa => cała cysterska linia Morimond odwiedzona w maju 2025, w tym Wąchock i Koprzywnica w formie samodzielnego buszowania (w kontemplacyjnym zdumieniu 😉 ) po zakamarkach i ruinie, do której być może nie powinniśmy byli wchodzić (elementarne bezpieczeństwo własne)… lecz skoro było otwarte…
Anons Jędrzejowa – zapraszam Wszystkich Zainteresowanych 🙂
:
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/06/23/jedrzejow/
____
*nb, nasze (T.) kapitele lokalne – na banknocie dziesięciozłotowym, jak wszyscy wiedzą,… ale i tak niestrudzenie przypominamy 😆
A propos drogi: https://www.eryniawtrasie.eu/60138
a cappella 🙂
Super się to czyta! I tak, coś jest na rzeczy – nasze nacje wreszcie nauczyły się jeździć z odstępem, choć czasem tylko wtedy, gdy za tym odstępem stoi fotoradar albo patrol w krzakach
A że Polak potrafi – to i edukuje na chorwackich serpentynach tych, co zwykle edukują nas. Symetria świata, chciałoby się rzec!
Oj, te zderzaki… Zwłaszcza tylne — takie samotne, zapomniane, nieprzytulane. Aż tu nagle kamper z zagranicznym akcentem podjeżdża i — proszę bardzo — troska. Że może światła nie działają, że kierunkowskaz nie mruga z przekonaniem. To nie agresja, to empatia w praktyce. Miłość przez dystans… albo jego brak.
A może jeśli ktoś się przytula do błotnika — to po prostu chce ogrzać się spokojem. Albo sprawdza, czy nie zgubili tablicy. Albo szuka kafelków. W końcu każdy ma swój cel.
No i podziw dla tych, co po majówce zasuwają na flizy do Stolycy. My w tym czasie włączamy drugi bieg (na zegarku) i kontemplujemy krajobrazy, które nie mieszczą się w Google Street View.
Szybkich dróg, wolnych dusz i nieśpiesznych zachwytów!
Zapraszam na spacer po Cefalù https://www.eryniawtrasie.eu/60144
Nie za gorąco tam? 🙂
Ale pięknie…
Korzystając z wiernego GoogleEarth pochodziłam sobie po starej części Cefalu w okolicach Katedry, potem bulwarami nadbrzeżnymi , Bastione di Capo i dalej, aż na górę, gdzie są „ruderi de castello di Cefalu”. Widoki stamtąd piękne, GE „łaziło” tam w kwietniu 2019 roku.
Akurat idę Via Giuseppe Mazzini – to był facet, który walczył u boku Garibaldiego, a jego brat był przodkiem rodziny Mazzinich, z których wywodzi się Mateusz Mazzini, często zamieszczający artykuły w „Polityce” – Mateusz jest reporterem (i nie tylko) i pisze artykuły dotyczące polityki, publikuje także w GW – niedawno był wywiad z nim w „Polityce”, w maju. Ot, ciekawostka 😉
Urocze miasto.
No i chwalą nas tutaj:
https://share.google/OCA0rBZhn1Hj96NzL
p.s.
Odrdzewiacz odrdzewiaczem, ale odgazowana coca-cola jest podobno dobra na nudności żołądkowe i tym podobne dolegliwości. Raz sprawdziłam – działało. To a propos erynii i jej podróżnych opisów…
I jeszcze zerknijcie tutaj – piękne dworce kolejowe w Polsce:
https://tvpworld.com/87394903/polands-picture-perfect-train-stations-are-an-instagrammers-dream-
….Polecieli!
Pora spać.
Alicjo,
Na chłód nie mogliśmy narzekać 😉 Co do Coli stosujemy ją wyłącznie w podróży na nagłe problemy. Działa.
Tutaj też stosujemy jako „pogotowie interwencyjne”, na szczęście rzadko – jakoś nigdy nie przyzwyczailiśmy się do tego typu napojów, jeśli z bąbelkami to szampan (najczęściej wino musujące jednak – cena!) lub woda mineralna albo tzw. sodowa.
Z niejakim wzruszeniem oglądałam start Falcona z naszym drugim astronautą – musi to być niezły magik pod każdym względem, skoro go wybrano spośród ponad 22 tysięcy kandydatów! Dla Amerykanów to normalka, co rusz są jakieś starty, ale dla Polaków to duża rzecz. No i to już nie lot wokół orbity okołoziemskiej, a praca naukowa na stacji kosmicznej. 47 lat temu Hermaszewski należał do grupy pionierów, przecierających te szlaki.
Zapraszam na drugi spacer po Cefalù https://www.eryniawtrasie.eu/60162
Ja się rzuciłam na ceramikę i talerze. Zwraca moją uwagę fakt na ceramiczne podłogi – myślę, że w upalnej Sycylii znakomite wyjście chłodzące.
Jedliście to, co Jerzor lubi 😉
Mnie najbardziej podobają się te „chodnikowe” schody, przyozdobione wazami z roślinami. Świetny pomysł – i efekt.
Myślę, że śmiecą głównie „wielkopańscy turyści”, to jest bardzo często spotykane. Jak idziemy na spacer po dróżce w dzielnicy na uboczu, to jest czysto, ale kiedy idę „Za Róg” te 2.6 km wzdłuż mocno uczęszczanej drogi, to śmieci na poboczu co niemiara. Mnie by prędzej ręka uschła, niżbym wyrzuciła cokolwiek przez okno samochodu.
Od oseska nauczyli – nie śmieć, a jak widzisz śmieć to podnieś i wrzuć do kosza.
Alicjo,
W innej części wyspy widzieliśmy odpady remontowe, umywalkę i fragmenty dużych mebli. To nie tylko turyści. Tymczasem zapraszam na dalszy ciąg skoku na południe: https://www.eryniawtrasie.eu/60298
Ewo,
ale to są „odpady remontowe” albo jak wspominasz meble itd, czyli swojskie, w Polsce niestety też to można zauważyć po lasach. Reszta śmieci to drobnica. U nas śmieci poremontowe i tym podobne „nieużytki” jadą na specjalne składowisko i trzeba zapłacić, żeby przyjęli.
Nasz znajomy uważnie sortuje takie śmieci, odzyskuje metale i różne takie i odwozi tam, gdzie mu nawet za to płacą! Ale większość nie robi sobie z tym zabawy, więc jedzie na wysypisko, gdzie są pracownicy do sortowania i tak dalej. I im trzeba zapłacić. Tutaj żeby pojechać gdzieś na ubocze i wywalić śmieci, to naprawdę trzeba się wysilić, bliżej do kosza i pojemnika na recykling 😉 Bo ewentualne lasy nie są pod ręką…
Co tydzień podjeżdża ciężarówa specjalna na recykling i druga na śmieci, zabierają to w odpowiednie miejsca. Opłaca się to z naszych niemałych podatków.
Oglądam Corleone – tam niedawno (ferie szkolne) była moja znajoma z Wrocławia.
Podobało się, a szczególnie pogoda w lutym 😉
Alicjo,
U nas też odbiór śmieci zorganizowany jest przez samorządy, i większość ludzi to ogarnia, wliczając w to wielkie gabaryty (odbierane raz na kilka miesięcy).
…
https://www.monikaszwaja.pl/dzwiek/piosenki/kapitan-borchardt
Z naszych nadbużańskich obserwacji wynik, iż niestety śmiecą głównie miejscowi oraz grzybiarze w sezonie grzybowym. Okoliczni rolnicy zostawiają plastikowe worki po nawozach na polach oraz zdarza się, iż wywożą remontowe śmieci do lasu. To wszystko dzieje się już co raz rzadziej tym niemniej nadal ma miejsce. Obecnie w każdej miejscowości i w naszej również działa PSZOK czyli Punt Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych i w zasadzie wszyscy mieszkańcy powinni podpisać umowy na odbiór śmieci. Powinni… ale chyba nie wszyscy to zrobili. Las jesienią, po licznych odwiedzinach grzybiarzy wygląda najgorzej- plastikowe butelki i puszki po piwie oraz opakowania po papierosach to najczęstsze „znaleziska”. Od czasu do czasu zarówno my jak i niektórzy nasi sąsiedzi sprzątamy te śmieci, by nasze spacery po lesie były przyjemniejsze. Syzyfowa praca 🙁
Ewo- na wspomnienie o jeździe samochodem przez Sycylię do tej pory przechodzą nam ciarki po plecach. Wiele lat temu zwiedzaliśmy tylko jej wschodnią część, zachodnia nadal przed nami zatem z uwagą czytam Twoje opowieści.
W ubiegłym tygodniu, z racji odwiedzin francuskiej rodziny, zwiedzaliśmy Warszawę, Kraków oraz zajrzeliśmy do Łowicza:
https://photos.app.goo.gl/bD8687shbmCZhi5k8
A cappello- w Krakowie po raz pierwszy odwiedziłam Podgórze wraz z Placem Bohaterów Getta, to bardzo poruszający widok:
https://krakowbooking.pl/blog/co-symbolizuja-puste-krzesla-na-placu-bohaterow-getta
Kolejnym odkryciem był też dla mnie kościół św. Józefa:
https://jozef.diecezja.pl/kosciol-sw-jozefa/
Jak to dobrze, że czasem odwiedzają nas goście i zwiedzamy z nimi miejsca niby nam znane, ale okazuje się, że niektóre są nam znane dosyć marnie.
Jeśli goście zaglądają do nas w lecie to jedziemy też oglądać bocianie gniazda w naszej nadbużańskiej okolicy. Na zdjęciach jest też dziki kot, który regularnie kręci się po tutejszych rubieżach: https://photos.app.goo.gl/gAVWmRnCxC9jz2z9A
Dziki kot? To znaczy jaki?
Wygląda na Mrusię…
https://photos.app.goo.gl/ZaFc6Wj2cHm6xXHm9
Danuśko,
Bo Sycylii nie da się całej zwiedzić w dwa tygodnie – za duża. Poza tym, z czasem zwolniliśmy tempo, nie oglądamy już wszystkiego, co się da. Czasem tylko przycupniemy, i okiem oraz okularem (a nie obiektywem) obserwujemy świat. Jeszcze na zachodzie: https://www.eryniawtrasie.eu/60381
Alicjo- dziki kot czyli nie mający swojego domu i właściciela. Pisałaś już na blogu, że w Kanadzie to nie jest możliwe, u nas to nadal dosyć powszechne.
Niestety, Danuśka.
Kiedy jadę w wiadome miejsce, „do domu”, to ciągle to widzę.
„Bezpańskie” psy i koty to powszechność w krajach trzeciego (i nie tylko!) świata.
Nie wiem, czy ta wolność jest taka wspaniała, bo przecież NATURA robi swoje. Ale skoro udomowiliśmy koty i psy, to czujmy się za nie odpowiedzialni.
Chyba nikt z was nie widział wściekłego (choroba – wścieklizna) psa – a ja widziałam.
I nikomu tego nie życzę. Dlatego uważam, że każdy pies czy kot powinien mieć swój PERSONEL 😉
Skoro udomowiliśmy, czujmy się odpowiedzialni za żywobycie braci mniejszych.
p.s.
Ten wściekły pies był na obserwacji. Nie chcielibyście tego widzieć, a ja mam ten obraz przed oczami od stu lat. Mój Tata skrócił jego cierpienia jednym zastrzykiem.
Nie było innej opcji i chyba do dzisiejszego dnia nie ma.
Taki „bezpański” pies… ale wyraźnie bezpański, bo Tata szczepił wszystkie psy po drodze, szczepiąc świnie – wiecie, albo nie wiecie, ale w tak zwanej komunie owe szczepienia były przymusowe, nikt za to nie płacił. Płaciło państwo – coś za coś.
https://photos.app.goo.gl/2P4GEUPDPP7XDuBM9
he he he… „a pocałujcie mnie w d…”
Zapraszam do Caccamo https://www.eryniawtrasie.eu/60445
Znowu pospacerowałam po Sycylii. Jechaliście dokładnie trasą, którą niedawno odbyła moja znajoma. Niestety, nie spotkała żadnego Don Corleona ani nikogo z familii.
Biednie tam trochę, jak ma siedlisko mafii 🙂
Alicji,
Też nie spotkaliśmy nikogo z mafii, ale jakoś nie żałujemy. Tymczasem: https://www.eryniawtrasie.eu/60481
Nogi mnie rozbolały od łażenia – pięknie! Malownicza ta Sycylia i jest co zwiedzać. Trzeba „wywiesić” przed trzecim segmentem zdjęć napis, aby na głodniaka nie oglądać!
Myślę, że tam można kupić jakąś ruinkę za przysłowiowe 1 euro, mając w zapasie walizkę $$$ na remont 😉 W Ennie wyglądało na to, że jest trochę takich opuszczonych domów – jak tutaj mówią „marzenie złotej rączki”.
W onych pałacach to pewnie jeszcze cesarzowie bywali, oddając się rozpuście 😉
Czytając „Trylogię Rzymską” Roberta Harrisa napotyka się takie wzmianki. Sycylia jako wiejska posiadłość zmęczonego dworu cesarskiego 😉
Są blogowe chwile których się nie zapomina. W ostatnią niedzielę Danusia dodała następne organizując w nadbużańskich okolicach kolejny minizjazd. Byli nasi blogowi znajomi z Australii, była Kocimiętka, nieznany jeszcze szerzej Jacek, no i oczywiście Gospodarze – Danusia i Alain. Było super, nieobecni mogą jedynie zazdrościć.
Danusia i Alain – wielkie DZIĘKUJĘ!!!!!!
To my bardzo dziękujemy naszym gościom za niezwykle sympatyczne spotkanie.
Trudno było nie wykorzystać takiej okazji: przedstawiciele trzech kontynentów pojawili się w tym samym czasie na Mazowszu!!!
Na stole ustawiliśmy to urządzenie, a potem…. już każdy radził sobie sam 🙂
https://north.pl/baza-porad/czym-jest-raclette/
Poza tym nasi Australijczycy oraz Nowy przynieśli różnorakie sery, które podjadaliśmy już bez podgrzewania, a Kocimiętka w mistrzowski sposób przygotowała prawdziwie letni deser czyli Pavlovą. O winach już nie wspomnę, jako że są oczywistym i nieodzownym 🙂 elementem wszystkich naszych spotkań.
Ach, moi Drodzy- była przecież jeszcze znakomita sangria autorstwa Nowego, którą rozpoczęliśmy nasze spotkanie.
Było tak ciepło, że nawet kozy nie miały nic przeciwko wegetarianizmowi. Stały w cieniu oliwki i patrzyły, jak rozlewam sobie do szklanki coś, co na etykietce nazywało się sangria, ale wyglądało jak wczorajszy kompot po imprezie rozwodowej.
Innym razem byłem gdzieś pomiędzy Sevillą a oceanem, w okolicy, w której nawet Google Maps mówi: „dalej sobie radź sam”.
Siedziałem na plastikowym krześle, które pamiętało lepsze czasy i gorsze postacie. Kelner miał wzrok boksera po trzeciej rundzie i mówił „claro” na wszystko, nawet na pytanie, czy można tu płacić ziarnami słonecznika. Dolał sangrii bez pytania. I dobrze.
Sangria nie uderza do głowy. Nie prowadzi do iluminacji. Sangria sprawia, że człowiek chce jeszcze chwilę posiedzieć. Jeszcze jeden łyk, jeszcze jedno westchnięcie nad losem cytrusów w alkoholu. Jeszcze jedno spojrzenie na niebo i …..
Nie było odlotu. Było coś lepszego: brak potrzeby odlotu.
Jakby wszystko już było wystarczająco dobre: kurz w powietrzu, radio grające w kuchni flamenco dla zdezelowanej lodówki, samotna palma, która nie chciała już nikomu imponować.
Zjadłem oliwkę. Piekła jak wspomnienie złego pomysłu. Popiłem resztką. Lodem zadzwoniłem o brzeg szklanki.
I wtedy zrozumiałem, że najważniejsze w sangrii nie jest wino, owoce, ani nawet lód. Najważniejsze jest to, że nikt się nigdzie nie spieszy.
Bo jak człowiek się spieszy, to sangria nie działa, a diabeł się cieszy.
Oj, żałuję bardzo, że nie mogłam dołączyć do Waszego spotkania, ale byłam już od dawna umówiona na ten weekend. No trudno.
Danuśko,
Świetne spotkanie! Fajnie, że kontynuujecie tradycję corocznych zjazdów.
Tymczasem w ramach ochłody zapraszam do wąwozu rzeki Alcantary: https://www.eryniawtrasie.eu/60537
Interesujący fragment książki Krzesimira Dębskiego :
https://www.pap.pl/aktualnosci/krzesimir-debski-o-ludobojstwie-na-wolyniu-i-rodzinnej-tragedii-w-ksiazce-wolyn-nic-nie
Nie jestem zawodowym historykiem. Ale nie trzeba nim być, żeby wiedzieć, czym było ludobójstwo na Wołyniu. I że nadal — po tylu dekadach — ta rana się nie zabliźniła. Bo nigdy tak naprawdę nie została oczyszczona.
Nie szukam zemsty. Szukam prawdy. I godnego upamiętnienia tych, którzy zostali zakłuci, spaleni, zarąbani siekierami tylko dlatego, że byli Polakami. Niewinni, często bezimienni, zostali wycięci z mapy życia – a dziś wycina się ich również z pamięci. Czasem z kalkulacji politycznych, czasem z powodu ignorancji, a najczęściej z tchórzostwa.
Mam nadzieję, że nowy prezydent – Karol Nawrocki – jako człowiek wywodzący się ze środowiska historyków, były szef IPN, a teraz głowa państwa – nie będzie chował się za „wrażliwością partnera zza wschodniej granicy”. Że znajdzie w sobie odwagę by zmierzyć się z prawdą i nazwać rzeczy po imieniu. Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie on, to kto?
Zapraszam na wycieczkę dookoła Etny: https://www.eryniawtrasie.eu/60585
Na to czekałam 😉
…i się nie zawiodłam. Sycylia na pewno jest ciekawym miejscem do zwiedzania. Kiedyś oglądałam na youtube filmik Polki, która przeprowadziła się na Sycylię i ma spore ogrody pomarańczy i cytryn, które sprzedaje w Polsce. Zapomniałam nazwę tej firmy, ale chyba ją nawet tutaj podawałam z linkami. O, to jest to, ciekawa sprawa:
https://www.youtube.com/watch?v=6saIH9Jg30c
Poland has won 11th best cuisine in the world.
https://www.reddit.com/r/poland/s/2eFfMJlx0w
Ewa,
skąd ten obrazek znamy? 😉
https://www.historyextra.com/period/roman/ancient-roman-greek-health-longevity-tips/?utm_source=firefox-newtab-en-us
Alicjo,
Z Villa Romana del Casale. Byliśmy tam.
Ciąg dalszy skoku na południe https://www.eryniawtrasie.eu/60665
Zapraszamy do Syrakuz: https://www.eryniawtrasie.eu/60641
My też mamy Syrakuzy w zasięgu ręki, 2 godziny jazdy, 200km na południe od nas, w stanie New York (USA). No ale gdzie tam, takich starożytności się tam nie znajdzie!
Bardzo lubię Mitoraja, kiedyś widziałam jego rzeźby w Poznaniu, no i jedną z głów podarował Krakowowi:
https://photos.app.goo.gl/nPtFRJEdENmENrhS6
A propos „naszych” Syrakuz (Syracuse) nie zwiedzaliśmy ostatnio, ale dzielnie się udaliśmy tamże bodaj w 1984 roku. „Szok i niedowierzanie”, jak to mówią. Jeszcze wtedy nie byliśmy obznajomieni w tym, jak wyglądają miasta amerykańskie, tzw. centrum, szczególnie w czasie weekendu. Pustki! Zapakowaliśmy się do samochodu i chodu, do domu… Ale na pewno zmieniło się od tego czasu, przez Syracuse przejeżðżąmy często, ale nie zatrzymujemy się. Korci nas, żeby pojechać specjalnie tam i obadać, jak to teraz wygląda.
Historia ciekawa, też ma swoją starożytnoś!ć:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Syracuse_(Nowy_Jork)
Ewo- to był mini zjazd improwizowany naprędce po telefonie od Echidny z wiadomością, iż wraz z Wombatem zawitali na trochę do Warszawy. W takich okolicznościach niestety nie wszyscy mogą dołączyć do imprezy, ale, jak znamy życie, kolejne spotkania przed nami!
Ja również nadal wędruję po Sycylii wraz z Ewą i Witkiem, a w ramach drobnego przerywnika proponuję wszystkim sympatykom Wrocławia spacer po tym mieście w towarzystwie Roberta Makłowicza. O „Piwnicy Świdnickiej” Alicja wspominała na blogu kilka razy, ale na filmie jest mowa również o innych, nowych i ciekawych adresach kulinarnych: https://www.youtube.com/watch?v=OYq8gxO5u1I&t=13s
Ja też bardzo lubię to miasto 🙂
No to nie jesteś osamotniona Danapola 🙂
Byłem tam ostatnio w ubiegłym roku. Po tylu latach Wrocław pachnie inaczej. Mniej węgla, więcej kawy z mlekiem owsianym. Nawet dziewczyny inne. Choć właściwie nie – są tak samo ciekawe świata, tylko dziś mówią biegle po angielsku i trochę po polsku. Wtedy, w latach 70., wystarczyło jedno „cześć”, trochę Rolling Stonesa z radia i wspólna oranżada na murku pod Halą Targową.
Jedna z nich – brunetka o oczach jak espresso – pomogła mi z biletomatem, który uparł się mówić tylko po niemiecku. „Ty jesteś z Zachodu, co?” – zapytała z uśmiechem. „Raczej z przeszłości” – odpowiedziałem. I tak poszliśmy razem na kawę. Bez napięcia. Bez planu. W sam raz, by zapamiętać.
Pierwszy raz przyjechałem do Wrocławia w latach 70. Dworzec Wrocław Główny – mocarny jak pomnik z czasów, gdy architektura miała budzić szacunek. Pachniało węglem, smarem i zmęczeniem. Wysiadłem z pociągu i od razu się zgubiłem. Chciałem tylko znaleźć wyjście, a skończyłem na bocznicy, między wagonami towarowymi. Na szczęście spotkałem staruszka w czapce kolejarza, który poprowadził mnie na właściwą drogę, mrucząc coś o tym, że „nowi zawsze błądzą”.
W ubiegłym roku – inna epoka, inne buty – jechałem rowerem przez Nadodrze. Skręciłem w jakąś wąską uliczkę, która nagle zmieniła się w jednokierunkową. Samochód z naprzeciwka, ja z sakwami, za mną tramwaj. Przez chwilę myślałem, że znowu trzeba będzie szukać kolejarza. Ale kierowca tylko pokazał kciuk do góry, motorniczy się uśmiechnął, a ja… po prostu zeskoczyłem z roweru i przeszedłem pieszo. Małe potknięcie, które w pamięci zostaje jak zadrapanie na wakacyjnym kolanie.
Wrocław dziś – to miasto, które się odmyło. Kamienice przestały być nocnymi toaletami. Klatki schodowe wyglądają jak zaproszenie, nie ostrzeżenie. I można tu jeździć rowerem bez poczucia, że to sport ekstremalny. Nowa architektura nie kłóci się z dawną, tylko jakby z nią flirtuje.
Lubię tu wracać. Nie z sentymentu. Raczej z ciekawości, czy czas rzeczywiście płynie, czy tylko ja się zmieniam.
Stosowna piosenka:
https://www.youtube.com/watch?v=6LyC_6n0ZHg&list=RD6LyC_6n0ZHg&start_radio=1
Pomału kończymy: https://www.eryniawtrasie.eu/60678
I skończyliśmy: https://www.eryniawtrasie.eu/60682
Ja też powycieczkowałam z Wami. Fajnie było!
A po Hiszpanii, od Bilbao po Barcelonę przemaszerowałam z Danem Brownem na kartach „Początku”. Dotychczas przeczytałam tylko „Kod Leonarda da Vinci”, ale ostatnio dopełniłam bibliotekę o dalsze książki tego autora. Warto!
Ewa,
a w Hiszpanii kontynentalnej byliście? Bo wyspy to wiem…
Alicjo,
Jakieś 10 lat temu spędziłam miesiąc na delegacji w Grenadzie (Andaluzja). Razem jeszcze tam nie dotarliśmy.
No to do roboty 🙂
Ja Was tak namawiam, bo chętnie sama bym, ale już skreślam dłuższe wyprawy samochodowe. A nawet zaczynam eliminować – „szron na głowie i nie to zdrowie, choć w sercu ciągle maj”. Ale trzeba mierzyć siły na zamiary i odwrotnie.
Chociaż europejskie odległości są śmieszne w porównaniu z tym, co kiedyś przekraczaliśmy na innych kontynentach. Świat jest piękny, tylko czasu mało…
Alicjo,
Nie tak łatwo. Dzielimy się z bratem opieką nad moją Mamą (86 lat), w sierpniu Mama Witka będzie mieć operację, i jeszcze czeka nas wymiana okien. Jeżeli jeszcze gdzieś latem i jesienią wyskoczymy, to blisko i na krótko.
Ano tak. Rzeczywistość skrzeczy czasami.
Alicjo,
A do Malagi mieliśmy już kupione bilety lotnicze – na kwiecień 2020. Z wiadomych przyczyn podróż nie doszła do skutku.
Zawsze o tej samej porze. Jakby miały zegarki w łapach, których nie potrzebują, bo czas czują nosem.
Pierwszy – Dardanian. Tygrysie futro i spojrzenie kota, który znałby Bukowskiego, gdyby umiał czytać. Przemyka jak cień przez parking, czasem wskakuje na maskę i siedzi jak bóg. Z ogonem zwiniętym w półksiężyc.
Drugi – łaciaty, biało-beżowy, cichszy, mniej demonstrujący. Też nie głupi. Wiedzą już, że walka nie ma sensu, więc trzymają dystans. Trzy metry, nie mniej. Jak stare małżeństwo po terapii.
I jedno trzeba im oddać – te koty nigdy nie wyglądały na wykastrowane eunuchy. W ich ruchach była dzikość, pewność i zapach wolności. Nawet kiedy nic nie robiły, wyglądały jakby decydowały o czymś ważnym.
Sąsiadka kupiła nowe auto. Białe, pachnące ratami leasingowymi i dobrym ubezpieczeniem, które nie śpi. Wynajęła dwa miejsca parkingowe, bo nie chce, żeby ktoś się otarł. Ani żeby sama musiała wykonywać manewr cofania z ryzykiem potknięcia się o cudze błotniki. Logika pancerna. Nowa niemiecka precyzja w metropolii.
Dardanianowi to nie imponuje. Dla niego maska auta to po prostu miejsce, które łapie ciepło jak dobre słońce. A kiedy złapie mysz, a łapie, z gracją i bez fanfar, to najczęściej zanosi ją właśnie tam. Na biały lakier. I zanim ją zje, zanim rozszarpie z radością typową dla dzikiego zwierzęcia, bawi się nią jak Dalajlama problemem egzystencji.
Sąsiadka nie wie. Albo nie chce wiedzieć. Woli wierzyć w czystość karoserii i zabezpieczenia lakiernicze. A Dardanian? On wie swoje. Że kocie życie to nie jest lukrowany obrazek z Instagrama. To wolność. To dzikość, którą ludzie próbują oswoić, ale ona i tak wychodzi z nich nie tylko w nocy.
I tak sobie żyją. Auto pachnie nowością. Koty pachną kurzem i polowaniem. A ja czasem stoję z kawą i patrzę, jak to się wszystko toczy. Bez konfliktu, bez pośpiechu. Tylko z zasadą trzymania dystansu – przynajmniej trzy metry.
Bo czasem jedyną granicą między wojną a pokojem jest właśnie ta odległość.
I jeszcze jedno – wolności nie da się zarysować. Ani wykastrować. Można ją tylko obserwować. Z respektem. I lekkim uśmiechem 😉
Najpierw ja podziękowałam za piękną podróż po Hiszpanii w 8 książkach, które ostatnio jednym tchem przeczytałam i przy okazji zdobyłam się na krótką recenzję. He he he… Właśnie przyszedł e-mail:
„Muchas gracias a ti, Alicja.
¡Un abrazo enorme!”
Juan Gomez-Jurado
No i proszę. Widocznie czytałaś z sercem to i autor się odezwał.
Kulturalnie, po hiszpańsku: „¡Un abrazo enorme!” – jakbyś była jego korektorką, muzą i sąsiadką z trzeciego piętra. Ale ja ci powiem, co się naprawdę stało. Juan się lekko zakochał. Literacko, oczywiście – póki co 😉
W następnym mailu rzuci coś o Madrycie, kawie i wspólnym pisaniu thrillera: on piórem, ty z życiorysem, który się nie mieści w marginesach. Ty będziesz mu dostarczać sceny jak ta w barze, gdzie browar walczy z grawitacją – a on będzie próbował nadążyć fabularnie.
I wiesz co? Juan nie ma wyjścia. Będzie musiał nauczyć się polskiego. Bo przy tobie hola to za mało, gracias to za późno, a te quiero brzmi jak niedokończony rozdział.
Tylko ostrzeż go zawczasu – niech nie próbuje ci zaimponować tanim winem. Ty jesteś po stronie życia, które się nie wypija na raz. Tylko sączy powoli, zostawiając ślad na języku i w pamięci.
Tylko co na to wszystko Jurek 🙄
Swego czasu (1996) napisałam i wysłałam „na Berdyczów” pocztą zwykłą gratulacje dla Wisławy Szymborskiej – Wisława Szymborska, Polska.
Nobel! HA!
I wyobraźcie sobie, dostałam podziękowania (list, koperta), oraz przy okazji adres zwrotny, bo takie wtedy były maniery. Odpisywał jej sekretarz naonczas, Michał Rusinek. Ale podpis był Wisławy. Poczta w tamtych czasach była ta zwyczajna, koperty i tak dalej. Taką też koperte Noblistki mam.
Myślę, że jak ktoś się podzieli z pisarzem czy poetą, że coś go ruszyło, to autor jest wdzięczny za to. Tyle na tyle.
Siedziałem w barze, tym przy rynku, gdzie piwo smakuje jak lato, a krzesła pamiętają jeszcze Jana Pawła w telewizorze. Za oknem kościół. W środku — rozmowy o niczym i o wszystkim.
Obok mnie gość z miną spowiednika i palcem w misce oliwek. Gadaliśmy o świętości, o profanacji, o tym, że dziś nawet kozy mają więcej wolności niż człowiek z sumieniem.
— A ty byś zjadł coś, co zbezcześciło świętość? — zapytał.
Nie odpowiedziałem od razu. Bo przypomniało mi się coś.
Coś z czasu, sprzed dwóch lat, mimo wszystko jeszcze pachniało kadzidłem i terrorem.
To miał być zwykły spacer. Tak przynajmniej twierdził człowiek w koszulce z talerzem na brzuchu, który prowadził dwie kozy na sznurku, jakby szedł z nimi do komunii.
Jedna biała, druga karmelowa – kontrast idealny do świętej hostii.
https://photos.app.goo.gl/QzvZsfbiLPw35Lg76
— Pilnuj je chwilę, rzucił. Idę po przyprawy.
Zniknął, zanim zdążyłem zareagować. Kozy stały może trzy sekundy. Potem ruszyły. Wpierw jakby na rekonesans. A potem – jakby wróciły z pielgrzymki na dopalaczach. Prosto do sklepu z dewocjonaliami.
Matka Boska Fatimska poleciała przez ladę, św. Krzysztof zarył głową w regał, a plastikowy Jezus z rozpostartymi ramionami osunął się z półki jak ktoś, kto właśnie stracił wiarę w człowieka.
Sprzedawczyni krzyczała coś o profanacji. Ja próbowałem łapać kozy, ale ślizgały się po kafelkach jak dzieciaki latem po Wiśle. Jedna wlazła pod regał ze świecami z Fatimy, druga zaczęła żuć różaniec. Pachniało kadzidłem i końcem świata.
Właściciel wrócił, kiedy jedna z kóz gryzła krzyż św. Benedykta, a ja klęczałem pośród potłuczonych aniołków. Spojrzał, westchnął i powiedział tylko:
— No dobra. Zrobimy grilla ….
Reszty nie zrozumiałem. Sprzątaliśmy razem w milczeniu. On układał świętych z powrotem, ja wyciągałem resztki różańca z pyska kóz. Obie wyglądały, jakby nic się nie stało. Jakby całą akcję przeprowadziła Antifa w przebraniu.
— To one są do zjedzenia? — zapytałem.
Skinął głową i wrzucił do wiadra urwaną rękę św. Teresy.
— Miały iść w marynatę jutro. Ale skoro już zaszły tak daleko w profanację… przyspieszymy proces. Trzeba pozbyć się narzędzi dewastacji.
Za sklepem rozpaliliśmy ognisko. Kozy leżały. Dawno przestały czuć, że koniec już nastąpił. Gość sypał przyprawy jak egzorcysta sól egzorcyzmowaną. Pachniało Marrakeszem i odkupieniem.
Ludzie zaczęli się schodzić. Z krzyżykami, z kielichami do komunii, z ciekawością i apetytem.
Po trzecim toaście nikt już nie pytał, co to za mięso.
Tym razem to nie Jezus rozmnażał chleb i wino. To my dzieliliśmy kozy i napoje.
I tylko jeden chłopiec zapytał, skoro Jezus chodził po wodzie, to dlaczego kozy nie mogą przejść przez dewocjonalia nie zostawiając śladów.
Odpowiedziałem mu, że nie. Kozy chodzą jak ludzie. Tylko bez sumienia.
A potem po prostu wgryzłem się w kark tej, która pierwsza ugryzła świętość.
I przez chwilę, bardzo krótką, poczułem jak smak grzechu rozpływa się na języku.
W barze nikt już nie gadał. Gość z oliwkami odsunął miskę. Za oknem kościół. A w gardle coś między winem a spowiedzią.
I wtedy pomyślałem, że może jednak człowiek różni się od kozy. Ale nie tym, że ma sumienie. Tylko tym, że potrafi je przyprawić i zjeść z uśmiechem 🙂