Powrót do kultury

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Jesień w Warszawie przywróciła mnie na łono kultury. Codzienna kilkugodzinna porcja muzyki Chopina sprawia mi niezwykłą radość. Wprawdzie i na wsi mam bogatą płytotekę, mogę więc słuchać swoich ulubionych kompozytorów i wykonawców, ale zupełnie innym rodzajem frajdy obcowania z muzyką jest obserwowanie Konkursu.

Nie ograniczam się tylko do sesji muzycznych. Z równą pasją obserwowałem zmagania pisarzy starających się o najważniejszą chyba polską nagrodę literacką – Nike. Niektóre ze zgłoszonych do konkursu książek znałem. I miałem – rzecz jasna – swojego faworyta. Uważałem, że najwybitniejszym dziełem ostatnio opublikowanym na naszym rynku jest „Drach” Szczepana Twardocha. Wspominałem o tej książce jakiś czas temu.

Ku mojemu żalowi „Drach” w oczach jurorów przepadł i Nike otrzymała Olga Tokarczuk za „Księgi Jakubowe”. Postanowiłem więc (mimo że to książka ponadtysiącstronicotwa, co w dzisiejszej epoce skrótu i lapidarności działa odstraszająco) nagrodzone dzieło przeczytać, by móc ewentualnie narzekać na nietrafiony werdykt.

Od pierwszych jednak stron poczułem, że zakochuję się w tej literaturze. Spowodował to m.in. opis podróży kolasą we mgle księdza dziekana Benedykta Chmielowskiego do Rohatyna, jego wizyta w żydowskim sklepie i wreszcie w domu czy raczej zamku starosty Łabęckiego. Wszystkie te sceny są tak plastyczne, tak sugestywne, że zacząłem czuć się ich uczestnikiem.

Przy okazji zaś mogłem w porze obiadowej zaspokoić pierwsze uczucie głodu:

Starosta Łabęcki daje znak ręką i dwóch służących wnosi tace likierem i maleńkie kieliszki oraz talerzyk z cieniutko krojonymi skórkami od chleba. Kto chce, może sobie w ten sposób zaostrzyć apetyt, bo potem podany posiłek będzie już ciężki i obfity. Najpierw idzie zupa, a następnie pokrojona nieregularne plastry gotowana wołowina wraz z innymi mięsami ? pieczenią wołową, dziczyzna i kurczętami; do tego marchew gotowana, kapusta z boczkiem i miski kaszy bogato okraszonej tłuszczem.

Czując zapach węgrzyna i innych win, a także przepalanki, mogłem wsłuchiwać się w dyskusję toczącą się wokół stołu, a dotyczącą pańszczyzny zmuszającej chłopów do odrobku przez pięć dni w tygodniu i pracy na własnym w soboty i niedziele. Obecność księdza Chmielowskiego (noszącego w skórzanej torbie kilka egzemplarzy własnego dzieła, czyli „Nowych Aten”) kierowała rozmowę także na literaturę. Dolegliwości starosty Łabęckiego i goszczącej u niego pani Kossakowskiej narzucały jako kolejny temat medycynę. A wszystko opisane z równym talentem jak owa mgła z pierwszych stron księgi. Czułem się pełnoprawnym uczestnikiem wszystkich tych wydarzeń.

Musi jednak upłynąć sporo czasu, bym przeżył czekającą mnie historię Jakuba Franka. Wiem jednak, że będzie to wielkie przeżycie.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj