Czekoladowa rewolucja
Odkąd pamiętam, zawsze byłem miłośnikiem gorzkich czekolad. Zaś od czasu, gdy moim ulubionym trunkiem stało się wino, polubiłem łączenie tych dwóch smaków. Szczytem rozkoszy wydaje mi się cienka kostka 90-procentowej czekolady Lindt z kieliszkiem wytrawnego bądź co bądź czerwonego amarone. I oto nagle dowiaduję się, że jestem prekursorem nowego trendu w świecie i wina, i czekolady.
W najnowszym (sierpniowo-wrześniowym) numerze „Czasu Wina” znalazłem arcyciekawy artykuł pióra Justyny Korn-Suchockiej zatytułowany „Wino o smaku czekolady” i zgłębiający właśnie ten temat. Pisze więc autorka:
Do niedawna wina łączono z czekoladą rzadko i raczej konserwatywnie, podając słodkie wina do deserów z czekoladą. Nie jest bowiem tajemnicą, że słodkie wina z południa Francji, tokaje, wzmacniane wina z Porto czy sherry bez trudu można dobrać do większości dań deserowych. Odważni sommelierzy i producenci czekolad nie poddali się dyktatowi tradycji i w ciągu ostatnich 20 lat ich eksperymenty z dobieraniem różnych rodzajów win do czekolady wyszły z podziemia i przeniosły się na salony.
Łączenie butelki wina i tabliczki czekolady nadal trąci alchemią – jest to jednak świetne ćwiczenie, które pomoże odpowiedzieć na pytanie, jaki deser albo co w zamian tradycyjnego deseru może stać się godnym ukoronowaniem wykwintnego obiadu czy kolacji z winem. I jak się okazuje, łamanie zasad też rządzi się pewnymi regułami – podstawą jest wybór win dobrze zbudowanych, ale niezbyt tanicznych, za to mocno owocowych, z dobrą kwasowością. Zbyt delikatne, subtelne wina giną bowiem od nadmiaru masła kakaowego, którego jest dużo szczególnie w jaśniejszych czekoladach, natomiast wina, których podstawowym atrybutem jest taniczność, tracą zupełnie na uroku…
Swój tekst, inkrustowany atrakcyjnymi przepisami czekoladowymi, autorka kończy tak:
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Karol Upadły i afera z mieszkaniem. Nawrocki rozbił się o mur faktów, krzyki PiS nie pomogą
Dzięki Jerzemu Ż. prokuratury wezmą się może wreszcie za tzw. flipperów. I w dużej mierze to dzięki niemu obecne szanse Karola Nawrockiego na zwycięstwo w wyborach są już tylko iluzoryczne.
Rozważania nad czekoladowo-winnym porządkiem warto zakończyć w kuchni. Przecież czekolada to podstawowy składnik wielu deserów, a co czekolada potrafi zrobić z naszym samopoczuciem, nie trzeba tłumaczyć nikomu, kto choć raz w życiu uraczył się większą ilością tabliczek, najlepiej wysokoprocentowych… Jeśli więc do stanu radosnej, poczekoladowej euforii dodać jeszcze dyskretny urok wina, możemy oczekiwać prawdziwej kumulacji radosnych doznań, pozostając przy tym w zgodzie z prawem ludzkim i boskim oraz sumieniem. O ile ktoś oczywiście nie jest na diecie.
Wszystkie konkluzje autorki potwierdzam, wielokrotnie eksperymentując na własnym organizmie przy pomocy obu tych opisywanych produktów. Stan euforyczny osiągam już po pierwszej kostce i pierwszym łyku. I trwa on po zjedzeniu i wypiciu wszystkiego, com wybrał do badań.
Komentarze
Placku, z okazji Urodzin –
)
– zdrówka i samych najoptymalniejszych smaków życia!
(Niekoniecznie rewolucyjnych, chyba, że sobie życzysz
Placek dorośleje? Trochę szkoda młodości, ale i tak życzę Mu smakowitej przyszłości. Najlepszego Placku.
Na serwerach, adresach IP itp czarach, to ja się nie wyznaję kompletnie, ale zawsze jest mi przykro, kiedy ta techniczna czarna magia powoduje spięcia i zatargi wśród ludzi.
A czekoladę lubię – taką, jak Gospodarz – gorzką. Mnie wystarczą do szczęścia dwie kostki. I wino do czekolady lubię, tylko niezbyt ciężkie, intensywne i jeszcze lubię przegryzać owocami – też w niewielkiej ilości. Szczególnie sprawdzają się winogrona, maliny i wiśnie.
Dzien dobry,
Placku, najlepszego!
Placku-czekolady i wina ile dusza zapragnie!
Leje,jak z cebra,ale to dobrze po tych ostatnich upalach.
Alicjo-zjazd moze sie odbyc,wszystko jest jeszcze do zorganizowania,a nawet juz pewne
drobne kroki w tym celu poczynilam.
Zjazdowac mozemy tutaj: http://www.toporzyk.pl Sprawdzilam,sa wolne pokoje.
Z Toporzyka do Zaby rzut beretem,jagnie zamowione przez Zabe na zjazd nadal czeka na nasz przyjazd.Tylko troche nas malo do pieczenia chleba albo raczej do palaszowania tego jagniecia.I to jest chyba podstawowe pytanie-czy zjazdujemy nawet w niewielkim, kameralnym gronie czy tez rezygnujemy ze spotkania w tym roku?
Placku, najlepszego
https://www.youtube.com/watch?v=A-iB9QnbfCQ
Byle z umiarem, byle z umiarem
https://www.youtube.com/watch?v=UckrQD3r-TE
I bez strachu
https://www.youtube.com/watch?v=PiX147HqiPc
Film na wakacje: https://www.youtube.com/watch?v=w9gLKe1nk8Y
Placku – 100 lat w zdrowiu!
Jeśli ktoś (natomiast i natenczas) byłby ciekaw migawek z mojej własnej trzydniówki urodzinowej (trzydniówki jak na razie; na niej się nigdy nie kończy!
) — voila!
https://picasaweb.google.com/100017103147766566592/OkoOurodzinowo?authkey=Gv1sRgCKKHi_GovvTosAE#
Piątego wieczorem (czyli w wigilię) śpiewaliśmy „Pierwszokadrowo” na Najgłówniejszym z chętnymi tłumami i kompetentnym Zespołem Wojska Polskiego.
) – w Jurę —
).
Szóstego uciekliśmy przed obliczeniami deszczowymi (akuratnymi, oj, aż za bardzo! – dla niektórych wiosek pod Ćwilinem, Lubogoszczą, Śnieżnicą nawet niedoszacowanymi, jak się skarżą mieszkańcy
— Słońce, obłoczki, zamki, ruiny, skałki, jeziorka, pięęęękne lasy paaachnące grzybami (do których się zniżyliśmy tylko 2 razy bo stały na ścieżce), źródełka spełnionych marzeń (się-spełniających też), Krasińscy w Złotym Potoku i złotopotockie pstrągi tęczowe w okolicznościach groblowo-nadjeziornych, Tour de Pologne przecinający drogę, etc., etc., etc.
Wczoraj znów odskoczyłam pod Olkusz z nawiedzinami w Sułoszowej, mojej Siostry tuptającej z 34. Pieszą Pielgrzymką Krakowską na Jasną Górę. Bp Ryś (wciąż jednakowo gorliwy pielgrzym pieszy), miał w tejże gościnnej Sułoszowej konferencję popołudniową.
O. i koleżankę napoiłam kawą i doczekoladowałam (mlecznie, na ruch mleczna lepsza!). Nb, dziś to będą miały kilometraż – ponad 40 chyba, do Ogrodzieńca!!!
Potem z tąż Szóstą grupą (Św. Jana z Kęt, czyli z naszej Kolegiaty), w której idzie/chadza moja O., bp Ryś i wiele jeszcze osób znanych z wspaniałych wcieleń „codziennych”, przeszłam kilka wieczornych km – prawie do mca noclegu w szkole (dla 300 osób – Siostrze się udały piernaty i nawet obiad w gościnnym domu – 6. grupa jest liczna, ponad 400 dusz, w zeszłym roku było ok. 500, prawią
Nie do samego noclegu z nimi doszłam; trzeba było zawrócić, gdyż spalona żarówka (samoch.) nakazywała powrót chętnie przed zmierzchem – a tu zaczęło lać. Przejazd „jednooczny” przez przedzmierzchową, skąpaną deszczem Pieskową, k. Maczugi, p. Ojców, obok oświetlonego Kościoła „Na Wodzie”, itd. — był zjaaaaawiskowy…
Nb, organizacja perfekt! Porządkowi w grupach często sprawniejsi, niż policjanci (a na pewno, niż robotnicy drogowi, którym zdarza się sterować ruchem wahadłowym podczas remontów). Mieszkańcy Sułoszowej b. gościnni – wylegają na ulicę, balkony, machają, częstują pokrojonymi kawałkami arbuza, etc., etc.
Pełna życzliwość, pełna profeska.
Nb, z frontu żywieniowego – gdy szliśmy, wyprzedziło nas chyba pięć aut znanej lokalnie firmy świeżosurówkowej. – Zbyt jest nie tylko na podsuszony chleb spod plandeki, jak 20-30 lat temu
Podpiszę…
Placku – wszystkiego najlepszego!

Jak powstaje najlepszy Placek? Potrzebna jest czułość, dużo miłości, najlepsze składniki i Catherine Deneuve
https://www.youtube.com/watch?v=4vnS55MI-Vs
Większość przedpołudnia minęła mi na drylowaniu mirabelek. Od nich pestka nie chce odchodzić, a na dodatek chociaz owoce wyjątkowo duże, to wyraźnie dopiero dojrzewające. Jeszcze mi trochę tej dłubaniny zostało. Na obiad jadłam dzisiaj kurczacze wątróbki z cebulą, sałatę, kawałek chleba. Jak skończę mirabelki, to kuchnia będzie do mycia i ja też. Niby co chwilkę myję ręce i ścieram ze stołu, ale i tak wszystko lepi się od soku. Co wydłubię porcję, to przesypuję cukrem. Gdzieś ok 17.00 – 18.00 będzie pierwsze smażenie, późnym wieczorem drugie, a jutro rano skończę. I tak po 2 – 3 słoiki zbiera mi się zapas zimowych konfiturek. Jutro kupię jabłka i na przekór Putinowi zrobię torcik piastowski. Aktualnie odsapuję obiad.
Placku – urodzinowe serdeczności !
a capello – wszystkiego dobrego/ bo rozumiem, że Twoje święto było przedwczoraj? /
Przez piękne okolice wędrowałaś. Zanotowałam sobie co nieco na wypadek pobytu / całkiem możliwego/ w tych stronach.
Czekoladę bardzo lubię, z wyjątkiem białej, bo to według mnie nie jest czekolada. Ale znam amatorkę także tej słodkości.
No właśnie, Pyro. Nie wszystkie mirabelki są już wystarczająco dojrzałe. Znajomy przywiezie mi je dopiero w połowie miesiąca, bo wtedy wg niego będą dobre. Poprosiłam o trochę, a chyba będzie całe wiadro. Rosną sobie na razie gdzieś na uboczu przy polnej drodze.
Poruszony został tu zupełnie niedawno temat psich i kocich ubezpieczeń na wypadek choroby. Oto przyczynek do dyskusji – felieton Zbigniewa Hołdysa, który popiera takie ubezpieczenia : http://opinie.newsweek.pl/felieton-zbigniewa-holdysa-na-newsweek-pl,artykuly,344947,1.html
Krystyno,
Dyskusja może by i była wcześniej, ale przepadł mój komentarz do wypowiedzi Kota Mordechaja, o tym, że ubezpieczalnie to złodzieje.
Może to i dobrze, ze przepadł, bo zostałbym pewnie posądzony o udziały w Norwich Union co najmniej, a ja tylko stwierdziłem, że dzięki ubezpieczeniu dwóch kotów, w skali roku zaoszczędziliśmy 40 % wydatków na wizyty weterynaryjne. Rzecz miała miejsce w Irlandii.
Wystarczyło przeczytać małym druczkiem.
A jak żartobliwie wspomniałem, pisząc o tutejszych, koreańskich perypetiach zdrowotnych naszych futrzaków, po wykupieniu polis koty przestały łamać pazury, nadrywać uszy i generalnie przysparzać kosztów. Odwrócone prawo Murphy’ego zadziałało widocznie
Moja wizja Placka któremu dziś życzę kropelki miodu na każde zadrapanie zadawane przez życie i drapieżnych ludzi. To podobno bardzo skuteczne lekarstwo
Krzychu,

to zupełnie prawidłowa sytuacja. Nie po to się ubezpiecza, żeby jeszcze latać po doktorach
Krzychu, spóźnione podziękowania za wyjaśnienia o najgorętszych dniach w roku, bardzo ładna opowieść i tradycja.
Taką zupę jak wczoraj zaproponował Gospodarz ja też lubię latem, ale tym chłodniejszym. Czekoladę czasami i raczej nie gorzką. Może w tym roku ja tez będę miała mirabelki, przypomniałam sobie gdzie rosną- tak jak pisze Krystyna przy polnej, rzadko uczęszczanej teraz drodze. Mam nadzieję że droga i drzewa jeszcze będą 
A tu dla A cappelli coś na upały wraz z najlepszymi życzeniami urodzinowymi
Ponieważ nie posiadam zwierzaków domowych, ten felieton potraktowałam jako głos osoby zainteresowanej. Nie mam pojęcia, jakie są koszty takiego ubezpieczenia. Znam za to przykłady z sąsiedztwa : jedni sąsiedzi leczyli swego psa dość długo, w tym były poważne operacje. Stać ich na to, ale też kochają niezmiernie tego psa, który ma się dobrze. Inny sąsiad „profilaktycznie” oddał psa do uśpienia, wcześniej zaopatrując się w jego następcę. Pewnie do czasu, aż zaczną się u niego jakieś dolegliwości .
Nemo ma rację. Ubezpieczenie traktuję trochę jako zaczarowanie sytuacji.
Wizja Placka bardzo przystojna.
A Cappello – wszystkiego najlepszego!
Na pewno się przyda na upalne, górskie wędrówki
https://www.youtube.com/watch?v=38tthLomTy0
bezpieczenie psa czy kota zaczyna sie od malej sumy i nastepnie z roku na rok rosnie w postepie geometrycznym. O czym drobny druk nie wspomina. Jak zwierze zaczyna wchodzic w wiek sredni, ubezpieczenie rosnie nieprzytomnie. No i oczywoscie jest jeszcze suma, ktora nalezy samemu zaplacic u lekarza, a reszte ubezpieczenie zwraca.
Najgorsze zas to, ze jesli jest jakas choroba przewlekla, to w kontrakcie ubezpieczeniowym przy przedluzaniu go na rok nastepny, natychmiast pojawia sie zastrzezenie, ze ta konkretna choroba nie jest objeta polisa.
Wszystoko na co zwierze chorowalo przed wykupieniem polisy, tez nie wchodzi w rachube. Znalem 4-miesiecznego west highland terriera, ktoremu jego panstwo wykupili ubezpieczenie, w ktorym ubezpieczyciel zastrzegl sie, ze nie zwraca kosztow plukania zoladkla po spozyciu wiklinowego koszyka – bo ten szczenuak mial taki niefortunny epizod w zyciu gdy mial dwa miesiace.
Nasze ubezpieczenia pochlonely pare tysiecy funtow, zanim Stara z nich zrezygniowala uznawszy, ze „insurace comoanies are not there to lose money”.
Nigdy wiecej. To zlodzieje, Norwich Union nie wylaczajac.
A capelli – wędrowniczce też wszystkiego dobrego.
Psa mamy ubezpieczonego – nie od jego chorób, tylko od odpowiedzialności cywilnej, bo charakterek to on ma i niereformowalne zgoła napady psiego amoku (na motocykle w ruchu, ciągniki, warczące kółka dziecinnych zabawek , o kotach nie wspominając). Polisę nam oferowano tylko dla zwierzaka młodszego, niż 7 lat, potem nie obwiązuje. To ja dziękuję. Owszem, w pierwszym roku życia wet kosztuje sporo, bo serie szczepień, wyprawka, choroby szczenięce itp’ Teraz roczny koszt badań, szczepień i ew. leczenia wynosi rocznie ok 400 zł., da się przeżyć.
Przyznam się z pewnym zawstydzeniem, że ostatnie 6 mirabelek wyrzuciłam; zabrakło mi cierpliwości.
Lojalnie uprzedzam pt Jubilatów, że życzenia przyjmują dzisiaj od osobniczki ze szklanką wody z sokiem wiśniowym w ręce. Trudno inaczej, jeżeli delikwentkę naszpikowano „pro zdrowotnie”. Ja tam nie wierzę w to dobroczynne działanie, ale zemścić by się mogło.
Za chwilkę pójdę znowu podsmażyć dżem mirabelkowy – musi wyjść ekstra, jeżeli mnie tyle roboty kosztował
Całe wieki nie robiłam dżemu z mirabelek, po pierwsze z ich braku, a po wtóre to drylowanie. Pamiętam, że moja Mama też nie miała to tego cierpliwości i wzięła się na sposób, wrzucała całe śliwki do garnka, jak się podgotowały to pestki same wychodziły, wrzucało się dżem na durszlak, pestki zostawały, a dżem w garnku
Moja mama, MałgosiuW robi tak cały czasz powidłami śliwkowymi. Mirabelki lubiłam jeść surowe, ale dżem tez niezły.
A capello i Placku – wszystkiego naj! Nie martwcie się nietoastowością Pyry. Ja się poświęcę i za Was w naszym imieniu wykonam!
Moja Mamusia to samo o sliwkach radzi :). Plus w piekarniku powidla trzymac …
Nie pójdę na to, Dziewczyny, bo najbardziej lubię właśnie te usmażone w dżemie skórki śliwkowe. Powidła też robię ze skórkami. Piekarnik potwierdzam do powideł – zapieka się po wierzchu skórka. Teraz nie trzeba, jak zamyka się w słoiczkach pasteryzowanych. W garnku kamiennym – o tak, zapiec, obwiązać pergaminem… byli czasy, byli.
Plackowi najlepszego, do tego lampka czerwonego sangiovese i tabliczka ciemnej czekolady francuskiej, niestety, mamy tylko 72%
Danuska,
ja sie na Zjazd jako taki nie pisze – mialam zamiar wpasc na caly dzien w sobote, bo tradycyjnie bedziemy u Tereski. Bede jednak u Zaby z krotka wizyta, tylko nie wiem jeszcze, kiedy.
Zabo, szanuj noge i Boze bron, nie stawaj na niej za szybko!
Kocia wizyta u weta – 80$ , w tym ogolne badanie (przybyla prawie kilogram na wadze!) i masc tetracyklinowa. Nie jest to wielki wydatek, a i doroczne badania i szczepienia obowiazkowe w granicach przyzwoitosci, 30$ czy cos takiego (Jerzor nie pamieta, gdyby bylo duzo, zapamietalby!).
Kilogram jak na kota to jest sporo, chociaz ja po niej w ogole tego nie widze. Rano dostaje sucha karme w zaleconej ilosci i sobie podjada, a po poludniu musi byc pucha (85gr) kocich frykasow pod nazwa Fancy Feast – jak nie ma, to straszliwie na nas po kociemu krzyczy. Wie, gdzie puszki sa, jak jemy obiad, to ona tez musi swoja puche dostac, bardzo tego pilnuje. U poprzedniego personelu miala tylko sucha karme. Leniwiec pospolity, tylko by jadla i spala
Dzisiaj kluski slaskie z sosem grzybowym wzbogaconym suszonymi grzybami i troche pieczarek dla zwiekszenia masy.
Do węgierek mam drylownicę całkiem dobrze się w tym sprawdzającą.
Dzięki temu piję zdrowie Solenizantów zeszłoroczną śliwkówką i życzę Im wszystkiego najlepszego!
Lubie i czarna czekolade i czerwone wino i oba razem
A cappello, wszystkiego dobrego urodzinowo, ciekawych muzycznych szlakow
Placku, zycze Ci duzo zdrowia, radosci na co dzien i przyjaznego otoczenia.
Pyro, do tych mirabelek to był zwykły durszlak i większość skórek przez jego oczka przechodziła.
Niestrudzonej wędrowniczce A cappelli i tajemniczemu Plackowi – serdeczności urodzinowe, wszystkiego najlepszego
Dla Żaby życzenia rychłego powrotu do zdrowia
Moje niedojrzałe mirabelki to frico, w porównaniu do chałtury Inki i Lucjana tuż po ślubie. Chcieli sobie dorobić, bo odnajmowali mieszkanie, zarabiali niewiele myśleli o własnym lokum. Inka pracowała wtedy w zakładzie genetyki roślin PAN jako laborantka. Któryś z kolegów, biologów szedł na swoje i zakładał szkółkę drzewek. Potrzebował siewek dzikiej gruszy – takiej ulęgałki, jakie rosły na miedzach kiedyś. Inka z mężem i jeszcze jedno małżeństwo zaprzyjaźnione jeździli i worami te ulęgałki zwozili. Tylko jak zebrać i ususzyć do wymaganej wilgotności kilkadziesiąt kilogramów pesteczek. Boziu, co oni robili – rozcierali, czekali aż zaczną się rozpływać, przecierali przez sito, połow był minimalny. Po 4 miesiącach harówki jakieś tam dobre pieniądze dostali. Inka twierdziła potem, że powinni żywcem iśc do nieba i że nigdy więcej.
Ciekawe są te Wasze rady w sprawie mirabelek. Zobaczę, ile ich będzie i jak się będzie je pestkować.
Zdarzyła się przygoda tragikomiczna. Przyjechał wnuczek/ świeżo ukończone 4 lata/. Pożegnał się z mamą i pobiegł schodami na górę, bo od razu chciał rysować. Idę za nim, nie spiesząc się, a tu dziecko siedzi na schodach z głową wciśniętą pomiędzy szczebelki balustrady. I płacze. No pięknie, tylko tego brakowało. Na szczęście szczebelki składają się z szerszej części drewnianej i 2 węższych metalowych rurek. Trochę siłą, bo namowy nic nie dały, przesunęłam główkę do dołu i uwolniłam nieszczęśnika. Uspokoił się do jakimś czasie. Myślę, że zapamięta tę przygodę. Dobrze, że matka i dziadek tego nie widzieli.
Taką sytuację obserwowałam kiedyś w jednym z urzędów. Rodzice wypełniali jakieś formularze, a znudzony synek opierał się o metalowe pręty balustrady. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, bez udziału ślusarza, ale paniki ,krzyków i płaczu było sporo.
Ile przygód czeka jeszcze biednych rodziców i dziadków? A dziecko jest na razie tylko jedno.
Krystyno – taką rozrywkę (sobie i mieszkańcom domu – 3 rodziny emerytów) zafundował kiedyś 3 – letni Synuś. Na piętro prowadziły zakręcone dwu bieżne schody z ozdobną balustradą. Nie tak; balustrada była zwyczajna – spłaszczony, drewniany walec ale oparty na ozdobnych tralkach, też drewnianych. Chłopczyk miał sporą łepetynę,. Jak mu się udało głowkę między te tralki wsunąć, nie wiadomo. Chciał popatrzeć, jak ciocia ze sklepu wraca, Wyciągnąć łebka nie mógł. Wpadł w panikę, a ja z resztą mieszkańców też. Już wujek Jarka poszedł po piłę, żeby jedną tralkę wyciąć. Dzieciak wyłl, wszyscy to pchali, to ciągnęli, to przekrzywiali uwięzioną tralkę. Udało się po 20 minutach bez demontażu tralki. Więcej nie próbował.
Ja pamietam swoja przygode u Dziadkow w starej, poniemieckiej kamienicy – 3 pietra i wspolne ubikacje na parterze, dwie.
Jakims cudem zatrzasnelam sie w jednej z nich (dziesieciolatka), wstyd mi bylo walic w drzwi i robic raban na cala kamienice.
Wyszlam przez okienko, a jeszcze musialam siegnac balustrady schodow, bo to byl bardzo wysoki parter.
Jak lata pozniej patrzylam na to okienko, wierzyc mi sie nie chcialo, ze potrafilam sie tamtedy wykaraskac, nie mowiac juz o siegnieciu do balustrady. Powinnam byla klucz zostawic w zamku na zewnatrz, a ja go chyba wyciagnelam i wzielam ze soba – wtedy zatrzask nie dzialal. Ze tez czlowiek przezyl jako tako w zdrowiu te szczeniece lata
Slicja – Pyra jako 12-latka zamknęła się niechcący w pustym skarbcu zamku w Pszczynie. Ziwedzaliśmy, a ja się głupio oparłam o ramę lustra. Lustro obróciło się na sworzniach, a ja wpadłam w dziurę. Mogłam drzeć się i walić w co chciałam – i tak by nikt nie usłyszał. Na szczęście przeliczyli dzieciaki przy wyjściu, zaczęli szukać i dyrektor muzeum wpadł na pomysł, że mogę być w skarbcu. Potem jakoś to lustro zabezpieczyli.
Pyro,
a przynajmniej rabnelas cos z tego Skarbca?
Ano, pusty byl…
Co to za skarbiec!
Pyro, nie pisze się Slicja, tylko Śliczna!
U nas sum w sosie maślanym. Lody.
Po dwudniowej uldze, kolejny upalny dzionek. Dzisiaj będę miała dzień kuchenny, bo trzeba skończyć mirabelki, upiec torcik jabłkowo – śmietanowy, ugotować psu na 3 dni. Z obiadem nie ma roboty, bo Młodsza wczoraj rozmrażała 2 porcje pieczeni wołowej, ja dzisiaj wyjęłam pojemniczek z sosem pieczeniowym – zagrzeję sobie plaster wołowiny w sosie i zjem z kaszą + surówka. Anka je niby spaghetti w niby sosie. Trzeba też ogarnąć mój pokój, bo nie wiadomo jak i skąd, pod biurkiem widziałam koty z kurzu i okruchów rozmaitych. To do roboty. Blogowiczom życzę miłej soboty. Do popołudnia, zatem.
Do Cichalowego suma dołącza dziś nasza rybka.
Alicjo, oraz pozostali wielbiciele tego sposobu na rybę, proszę o Wasze 5 groszy.
Coś dodać, coś ująć?
Krzychu, te ryby tak ladnie wygladaja, ze az szkoda je zabijac i jesc. Mam nadzieje, ze sa rowniez smaczne jak ladne.
Elap, takie kolorowe ryby na straganach to przywilej tropików, dla tamtejszej ludności to obiad, dla akwarysty z Europy pewnie skarb
No wlasnie. U nas sa same szare i bure. Nieciekawe dla oka, ale niektore bardzo dobre. Moja corka byla w ubieglym roku w Korei na slubie koreansko – francuskim. Wrocila oczarowana tym krajem. Ubrano ja w tradycyjny koreanski stroj. Wygladala dziwacznie. W przyszlym roku Koreanka bedzie swiadkiem u corki. Chyba ja ubiore w bretonski stroj !
Fajna okazja, taki ślub, impreza była tradycyjna, z wykupywaniem żony od jej matki za pomocą drewnianej gęsi, czy biała kieca i alejka do ołtarza?
Hanbok, czyli koreański strój, nie na każdym dobrze wygląda, a może to kwestia przyzwyczajenia. Pozostałością po szerokich rękawach jest koreański zwyczaj podawania przedmiotów, kieliszka z soju i innych rzeczy drugiej osobie. Ręka, którą podajemy coś, jest podtrzymywana w łokciu drugą dłonią. Obecnie jest to element etykiety i okazywania szacunku, kiedyś chodziło o to, żeby nie wsadzić rękawa do talerza
Nie wiem czy bylo wykupywanie zony.
Elap,
gęś za żonę jest niezbędnym elementem rytuału.
Tutaj koreański ślub, zdjęcia Małżonki.
O ta ges to zapytam, bo corka jest w domu tzn obecnie na plazy. Te sukienki rozowo – fioletowe sa podobne do tej co miala na sobie. To znaczy ten kroj ale chyba inny kolor.
Panie w różowo-fioletowych strojach to druhny, pracownice skansenu, w którym odbywa się ceremonia. Ich rolą jest m.in. podpowiadanie, co należy robić w danym momencie.
Byla ges …… z plastyku ! Corka mi pokazala swoje zdjecia i jest jak na waszych.
Krzychu, ostatnio ceviche jadam na Rapa Nui – byly w sosie cytrusowym (bez grapefruita, wyczulabym), na ostro, ale dosc lagodnie, bez imbiru i czosnku. A to bylby ciekawy dodatek, czosnek – i imbir tez.

Jak bede miala okazje, to zamowie sobie z takimi dodatkami – sama nie robie, bo gdzie tu swieza surowa rybe dostane
Kazdemu, kto przy morzach i oceanach polecam ceviche, przynajmniej raz sprobowac
*jadlam
Nadal jestem bezkomputrowa, w proszku ci on tutaj porozkladany.
generalnie dużo tam było atrap, żywności i zwierząt, ale soju ponoć nastajaszcze
Nie, muszę zapodać cartoon z mojej gazety.
Kostucha leży u Freuda na kanapie. Prawą podtrzymuje klepsydrę, na brzuchu (niby!), tak jakby drink jakiś miała, a lewą trzyma stale jeszcze kosę w garści:
Syria, Irak, islamskie państwo, Gaza, Libia, Ukraina, Boko Haram, ebola…!! Ja tego wszystkiego już nawet słyszeć nie mogę!
Freud w fotelu notujący:
Typowy burnout!
Pani po prostu powinna sobie zrobić sobie przerwę!!
Eh, dowcipy trzeba umieć opowiadać. Ma być jeden strzał, a nie doprawianie.
Ja przed wysłaniem niepotrzebnie dopisałem jedno „sobie”.
Solenizantom,
a´capelli, przestrzeni krajobrazowej i rezonansu pod sklepieniami jak należy!
Plackowi natomiast, naszemu tenorowi lirycznemu spory kawałek takiego zdrowia, jakim emanuje solenizantka powyżej.
Obojgu Wam: 120 lat!
Alicja, no to szkoda, ze zabki (to zdaje sie Zaby jakies Duze sa) nie zaqmkaja qlinarnie tym razem na zjezdzie, ale co ma wisiec, nie utonie, a do ksiazki kulinarnej – jak mowisz – syc materialu jesc… oj co ja pisze… dosyc papu jest. No qrcia, widze, ze glodny jestem, chyba pojde sobie cos zrobic… jakis chlodniczek z jajeczkiem moze…
Alicjo, a pamiętasz z jakiej ryby robili ceviche na Wyspie Wielkanocnej?
Pepegorze, świetnie malujesz słowem, ja widziałem oczyma wyobraźni tę kostuchę z martini w kieliszku w kształcie klepsydry.
Pepegor pisze pięknie, ale dowcip spalił.
Jestem dawno po robocie ale w moim pokoju nie dawało się dzisiaj wytrzymać; jutro podobnie.
Do wszystkich plag egipskich, jakie wymienił Pepe, GW straszy nas inwazją wielkich, zielonych, afrykańskich papug. Wybrały wolność w WEuropie i doskonale się aklimatyzują, wszystkożerne, gatunek wybitnie inwazyjny, notowane już w 38 krajach Europy. Hm..
Jestem wreszcie w sieci i doczytuję.
Piszę będąc od tygodnia na posterunku. Posterunek to dom córki, którego mi nakazano pilnować wraz z inwentarzem, bo córka z zięciem i maleństwem pojechali nad Bałtyk. Inwentarz, to przeważnie gabinet kosmetyczny, w którym działa pracownica, oraz starsza wnuczka, co nie chciała tym razem jeszcze raz nudzić się ze starymi.
Szkopuł w tym, że trzeba pilnować domu, co znajduje się w tej chwili w stanie permanentnego osuszania. Zięć, przez niedługo dwa lata remontował nabyty dom, urządził ww gabinet, niedawno było otwarcie, ale stale stwierdzał niewytłumaczalne pojawianie się wilgotności w murach na parterze, w rejonie kuchni. Nie byliśmy w stanie sobie tego wytłumaczyć, aż pojawił się agent ubezpieczeniowy, wezwany wreszcie, a ten włączył fachowca. Okazało się, że w podłodze w kuchni była nieszczelność w rurce z pod ciśnieniem stojącą świeżą wodą. Wnikanie wody ograniczało się do ok 2 litrów na dobę, ale za to przez wiele miesięcy. Zerwano więc ponownie podłogi, a w przemoczonych rejonach założono 9 przewiertów przez estryk i założono ssawy, przez które wyciąga się tam załapaną wodę. Ponadto zainstalowano na parterze 3 wentylatory wielkości szafek nocnych, które wieją jak szalone, a króluje osuszacz powietrza, który długim wężem transportuje wyłapaną wodę wprost do zlewu. W kuchni więc szum i gorąc, już przez te maszyny tak, że chciało by się tylko uciekać. Młodzi więc uciekli Iizainstalowali starego, by tego dopilnował.
Czy wszystkiego dopilnował?
To się jeszcze okaże!
Bardzo Państwu dziękuję. Oddycham, a rano widziałem kapuścianego motyla, letni strój aniołów.
A cappello – nawzajem
Nie umiem dziękować, nie umiem uśmiechać się na dworcach i lotniskach, nie umiem uroczyście tęsknić. Od lat już dziękuję, topo-rnie.
Tańczymy
No, to Ci się trafiło , Pepe. Ryba remontuje się z przerwami od 7 lat i końca nie widać. Jeszcze im został salonik na paterze i łazienka. Ja nie mam cierpliwości, słowo daję. Dobrze przynajmniej, że dach zrobiony, drzwi i okna wymienione i budynek ocieplony. Skarbonka bez dna, zupełnie.
Ach, Krzychu, dobrze że jesteś! Twoja ryba nadwyraz zachęcająca.
Nie, u nas niestety nie, bo nie ma tu łodzi, z której można by kupić wprost. Sławek nasz paryski, na wyspie Il´d Yeu pokazał nam, jak robi się carpaccio ze świeżej ryby! My jedliśmy akurat po dwu dniach. Ta ryba nie była akurat szczególnie wybierana, tak mi się przynajmniej wydaje, natomiast egzotyczne ryby, w egzotycznych krainach to temat na dalsze opowiadania.
Zwłaszcza chyba w temacie towarzyszących trunków.
Żabo, trzymam kciuki za wyzdrowienie rychłe
Pepegor pisze pięknie, ale dowcip spalił.
Jestem dawno po robocie ale w moim pokoju nie dawało się dzisiaj wytrzymać; jutro podobnie.
Do wszystkich plag egipskich, jakie wymienił Pepe, GW straszy nas inwazją wielkich, zielonych, afrykańskich papug. Wybrały wolność w WEuropie i doskonale się aklimatyzują, wszystkożerne, gatunek wybitnie inwazyjny, notowane już w 38 krajach Europy. Hm..
Gdzie się znou Nowy podział? Ma spory talent do przepadania w czarnej dziurze, a ja lubię, jego opisyI Cichal gdzieś zawieruszył i Alicja bez maszyny. Trudno. To i ja sobie pójdę. Dobranoc.
Oj, coś się pozajączkowało. Skąd się wziął tekst napisany duużo wcześniej? Przepraszam
Dzisiaj też nikogo? Wszyscy nad wodą, w lasach, na działkach? Pewnie to jeden z ostatnich dni upalnych, a przynajmniej w takim ciągu, że ani odetchnąć. Jutro ma być znacznie chłodniej, a w nocy wręcz „mróz” = 15 stopni. Po nocach po 22 stopnie, to rzeczywiście spora zmiana.
Obiadowo udusiłam nóżki kurczaka w ziołach, na dzisiaj i na jutro. Zjem z sałatą. Na deser torcik piastowski. Pies nakarmiony, ma miskę świeżej wody i profilaktycznie nie chce siedziećna balkonie, bo za gorąco leży na płytkach w przedpokoju i chłodzi sobie brzucho, spryciaż. Teraz może się odrobinę zdrzemnę (wstałam przed 6-tą) a potem coś poczytam. Wieczorem, kiedy nieco odpuści duchota, zjawię się przy naszym stole.
Niedziela. Pogadałam z Nowym i ze Starą Żabą; Nowy zarobiony po uszy, a Żaba dziękuje wszystkim za troskę i dobre życzenia. Aktualnie stara się wepchnąć w kolejkę na operację korekcyjną. Szpital, który dokonał poprzedniej, wyznaczył termin na 1 października Pewnie czekają, ąz te pourywane śrubki dobrze wrosną w kość ( tu mordka).
Placku, zdrówko Twe wznaszam napitkiem lekkim, łatwym i przyjemnym* czyli „wzmocnionym” lodem piwem ze wschodniosłowackiego browaru
Zdrowie Miłych Gości!
Dzięki za wszystkie piękne życzenia, dedykacje i (pre)supozycje pod moim adresem!
)
______
*czyni cuda po dniu na parno-upalnym słoneczku w rowerowym tempie „do bezdechu” (nie żeby na całej trasie, ale wszak dał nam przykład Rafał Majka jak zwyciężać mamy
Krzychu,
o ile dobrze pamiętam, była to mahi mahi.
Ot i siupryza od św. Piotra (ponoć patron pogody) Słońce typu żarówa przez cały tydzień dzisiaj do 18.00 też i nawet teraz rozjaśnia pokój Młodszej, a z mojej strony czarna chmura, pomruki burzy i pada. A tu zapowiadali super księżyc i meteoryty. Ten świecący pyłek, to furda – będzie i jutro i trochę pojutrze, a księżyc tylko dzisiaj w pełni. I znowu niczego nie zobaczę. Za każdym razem kiedy na niebie dzieje się coś ciekawego, u mnie chmury, jak parasol. Niesprawiedliwość taka.
U mnie za to pięknie Łysy świeci, dzisiaj też będzie, niebo bezchmurne i nic się nie zapowiada. Jedyne, czego mi szkoda, to tego prześwitu między Domem Franka i Dalszego Sąsiada – zabudowali mi to
I to żeby wreszcie chałupa stanęła, a budowa się ciągnie już czwarty rok i końca nie widać. W takie noce pięknie odbijała się na Zatoce księżycowa droga, można sobie było przejść przez drogę i posiedzieć nad wodą. Niestety…
No, właśnie, ten klucznik którego jestem immiennikiem, co też ma być „od pogody”, z tym mam ostatnio „na pieńku”!
Nim napiszę o tym muszę, muszę wyrazić wyrazy współczucia dla Żaby i o jej nieszczęściu. Doczytałem wreszcie o co chodzi. A, niech to…!
Żabuniu, zdrowiej Ty mi, zdrowiej i – koniecznie musisz sobie dać przerwę!
Pepe – te śruby poszły w nocy, w czasie spoczynku. To podobno jest częste powikłanie, bo kość się zrasta nierównomiernie – w jednym miejscu bardziej, w drugim mniej i powstają naprężenia. Żaba mogłaby się wcale nie ruszać i tak by strzeliły. Tak było u jej szwagra – lekarza rok temu. Najgorsze są dolne odcinki złamań – tuż nad kostką, bo tam kość jest słabo ukrwiona.
Radwańska właśnie otrzymała czek na 421 000US$,
wygłosiła piękne podziękowanie dla organizatorów turnieju itd.
Zrobiła bardzo dobre wrażenie nie tylko swoją grą. Brawo!
Pyro,
jeszcze w tym roku będzie wiele okazji na obejrzenie dużego księżyca. Najbliższy termin to 24 sierpnia. http://cybermoon.pl/kalen/apog.html
Zdążyłam popatrzeć sobie na księżyc, zanim skrył się za chmurami. Wydawał się odrobinę większy.
Ma być większy ok.13%, bo jest bliżej Ziemi.
24go lecę nocą – może coś zobaczę?
Krzychu
to jedne z ceviche (na ostro nieco), które jadłam w Rapa Nui, podane z czipsami z plaintanu i kawałkami awokado. Podaje się też z ładnie uformowaną garstką ryżu.
http://bartniki.noip.me/news/Gotuj_sie/IMG_2747.JPG
(przy okazji test)
A przy okazji – jakie tam owoce zajadacie w Korei? Ja ostatnio zajadam się lychee, którymi nas Chińczycy zasypują, tanie są jak barszcz. Dobrze schłodzone – pycha!
Walczyłem z kapciem cały chyba kwadrans.
Wracam jednak do św. Piotra. Ten więc pogodnik podpadł mi nieźle tego lata. Lato w zasadzie przyjazne i ciepłe, a ja od czasu do czasu używam roweru. Uzywam gdy tylko można, ale w zasadzie tylko kiedy chcę . Problem w tym, że czasem jednak muszę. Chodzi o to, że dorabiam, a do tego należy samochód służbowy. Ten samochód trzeba jednak odebrać z punktu 16 km odległego od naszego mieszkania, a potem oddać na miejsce, kiedy kończy się blok mojego terminarza.Mieliśmy do niedawna dwa wozy, ale ten LP się rozkraczył I nie mam ochoty zaraz kupować następny tylko dla tego, że rencista nie wyrabia się wokół swoich spraw. Moja LP natomiast jeszcze dalej ciągnie z tym sklepem I musi być mobilna. Wychodzi na to, że od czasu do czasu muszę przejchać te 16 km, co zabiera mi 40 min, a publicznymi ok. godziny. Nie powiem, korzyść jest po stronie jazdy rowerem, bo ruchu mi też trzeba. I tu kwestia z imiennikiem!
Na pewne popołudnie, kiedy miałem wracać, smartfon wykazywał 50% deszczu, a opad wynieść miał 0,1 mm. Pierwsze krople dosięgnęły mnie przy czwartym kilometrze, a skończyły się przy dwunastym. To jest 50% z szesnastu, OK´, ale te 0,1 mm? Tu zarzucam imiennikowi manipulację, bo chyba trzymał konewkę nade mną, bo chwilami na kałużach tworzyły się bańki. Ostatni raz znowu, tj we wtorek, 5-go, deszcz zaczął o 10.30 i skończył o 12.30, w pół godziny po dotarciu do celu.
I jak tu żyć z wielkim imiennikiem kiedy stwierdzam, że w ten ostatni wtorek byłem w drodze w tym modusie dopiero piąty raz!
Pepe, rzeczywiście masz prawo psioczyć. Co on sobie myśli? To mi przypomina rodzinną anegdotę, jak to najstarszy brat Ojca, Zefek, stale wpadający w kłopoty w szkole, u farorza i w domu, dostał od Matki niezłe manto za coś tam. W śląskich starych mieszkaniach było mnóstwo gipsowych figurek świętych – był i św. Józef . Rozżalony imiennik rzucił figurką o ścianę; „Tak to mnie opieką chronisz, sam się chroń, Pierunie”. I – biedak dostał repetę za zniszczonego świętego.
W Warszawie prawie bezchmurne niebo, księżyc świeci, ale nic w nim niezwykłego nie widzę. Miesiąc temu był znacznie większy.
Odstałam kwadrans na balkonie – księżyc wylazł zza chmur i owszem, jest duża tarcza ,. ale podobnie, jak Małgosia W. niczego nadzwyczajnego w nim nie widzę i ani jednej „spadającej gwiazdy”, czuję się oszukana.
Zefek, Zefka, ciekawe, Pyro.
Cofam się do imion jeszcze mi poznanych osób, albo i takich, które usłyszałem tylko wymienione.
Stanik ? to Stanisław, Stazyjka ? odpowiednio.
Głupio, ale próbuję usilnie podać dalsze, śląskie przykłady, ale nie mam pomysłu.
Pepe – Karlik, Froncek, Heinriczek, Hanek, Maryjka (moja Babka, druga – macocha Ojca : Albertyna) Mila (Emilia) Gabi – Gabrysia, Bożka – Bożenka, ja – Jarzyna (tak Starzik nazywał jeżynę) Lizka – Elbieta – podaję Ci tylko imiona z najbliższej rodziny, ale ja tam nie mieszkałam, więc niewiele wiem.
Pyro, jak by nie Karlik!
Froncek, Maryjka , Mila?!
Toś dopiero ruszyła lawinę wspomnień: Liska np,.. !
Matka moja miała by z tym frajdę!
Kto chce oglądać Księżyc 24 sierpnia, musi wstać o świcie i dobrze natężyć wzrok, bo to będzie bardzo cieniutki sierp, ostatni przed nowiem. Na dodatek – w apogeum czyli najdalej od Ziemi.
Prawie codziennie pod wieczór jest burza albo co najmniej chmury i deszcz, dziś też snują się obłoki, ale księżyc co chwilę zza nich wygląda. Takiego deszczowego lata nie pamiętają najstarsi górale, ale ciągle jest też ciepło i parno, więc przynajmniej grzybów nie brakuje 
Dzisiejszy tzw. superksiężyc jest w tym roku najbliżej naszej planety i świeci najjaśniej, o 30 proc. jaśniej niż w apogeum.
Następna pełnia, 8 września, będzie już o 2 tys. km dalej.
Od ponad 6 tygodni na palcach jednej ręki mogę policzyć pogodne wieczory, już prawie nie pamiętam, jak wygląda gwiaździste niebo
Miesiąc temu księżyc był mniejszy niż dzisiaj, ale gołym okiem naprawdę trudno to stwierdzić. Wrażenie, że wschodzący księżyc jest znacznie większy od będącego w zenicie, jest pospolitym złudzeniem, bo wschodzący oglądamy w odniesieniu do widocznych na horyzoncie elementów (domy, drzewa, góry) a w zenicie jest sam na gołym niebie. Kto nie wierzy, może zrobić rulon z gazety i patrzeć przezeń na księżyc na różnej wysokości nad horyzontem, i porównać wielkość tarczy do średnicy rulonu. Stosunek wielkości będzie taki sam.
Eh, nemo, Ty stale tak samo!
Przepraszam, więcej nie będę.
Dzień dobry,
Rzadko tu bywam, tak jak Pyra napisała, po prostu nie mam czasu.
Dlatego dopiero teraz dla a capelli i dla Placka po równo rozdaję serdeczności, niech się Wam szczęści i wiedzie jak najlepiej!!!!!!
Przy okazji – dzięki wielkie za mnóstwo przyjemności przy czytaniu Waszych komentarzy!
Pepegor i wszyscy, których Nemo komentarze drażnią lub denerwują – gorąca prośba, omijajcie je wielkim łukiem. Ja je czytam zawsze, no może omijam przepisy, bo i tak ich nie wykorzystam. Nemo nie była tutaj długo, wreszcie wróciła, blog ożył. Jako uczestnik tego blogu bardzo bym chciał, żeby tak zostało.
Księżyc oglądałem nad oceanem. Różnica duża, zauważalna bez problem.
Dobranoc.
Nemo – Bądź, ni mniej, ni więcej
„Fiztaszek”
Podobno księżyc jest zrobiony z sera.
Mnie wyszedł tak – z ręki, bo nie mam statywu. Komarcy mnie omal nie zeżarli. Twardowski nie pomachał
…oooops, zapomniałam zamieścić fotkę.
http://bartniki.noip.me/news/IMG_4874.JPG
A cappello-dalszych udanych wędrówek i nieustających zauroczeń !
Wczoraj wracaliśmy do Warszawy właśnie świetle księżyca-chwilami był za chmurami,czasem świecił,jak zwariowany,tak czy inaczej dzielnie nam towarzyszył przez cała drogę
Osobistemu Wędkarzowi udało się złowić szczupaka i kilka okoni.Okonie poszły do zamrażalnika,a szczupak został zamieniony na filety i usmażony w tej postaci na patelni.
Grzybów tyle co kot napłakał,bo jak mają rosnąć przy tej upalnej pogodzie?
Tu i ówdzie udaje się jednak nazbierać garść lub dwie kurek,wystarczy by wrzucić do porannej jajecznicy.
Uwaga czas porannej jajecznicy własnie nadszedł lub za chwilę nadejdzie,a więc komu
w drogę temu patelnia w dłoń !
Danuśko, Nowy – dzięki!
W kwestii synkop, rezonansów (własnych, cudzych), wędrówek rowerowych, pieszych i pozostałych, wspinaczek, podróży (permanentnych, od dobrze ponad trzech dekad), relacji z nich, innych zawirowań, zaskoczeń, olśnień, zauroczeń, achów, ochów, prychów i apsików — książka życzeń i żądań jest obszerna; będę się starać w miarę czasu, możliwości… a na radarach widać ustawicznie sporo

Mam „dowód” na to, że Al Gore może mieć rację. Dotychczas wraz z zapadającym mrokiem nadchodziła błoga cisza. Teraz. po dniu zawrzeszczonym przez ptactwo, zaczynają koncert…cykady. Nigdy dotąd nie występowały na tej szerokości geograficznej na Wschodnim Wybrzeżu!
Ociepliło się, ni chybi.
Ewa upiekła znakomity placek brzoskwiniowy wg amerykańskiego przepisu. Drogawy nieco, bo tutaj brzoskwinie są po $5.00 za kg. Czytamy po ile są w Polsce i zawiść nas zżera!