Zamknięcie bloga
Drodzy Blogowicze!
Wszyscy, którzy zaglądają na stronę „Gotuj się”, doskonale wiedzą, że nasza aktywność spadła do zera, że nie próbujemy nawigować wśród wpisów wiernych autorów i przypadkowych odwiedzających.
Wiele lat temu powstał blog, wymyślony i prowadzony przez Piotra. To Piotr podsuwał tematy, on łagodził spory między uczestnikami, on zawierał i wspierał przyjaźnie, z radością spotykał się z wieloma osobami na blogowych zjazdach. Wielokrotnie blog „Gotuj się” osiągał rekordowe liczby wpisów wśród innych, sąsiednich blogów. Wiele blogowych znajomości i przyjaźni przetrwało i trwa. Zabrakło tylko człowieka, którego odważę się nazwać spiritus movens, patronującego tym interakcjom.
Zdawałyśmy sobie sprawę z faktu, że mimo starań nigdy nie osiągniemy tego rodzaju symbiozy, twórczej wspólnoty myśli, jaka pojawiła się pomiędzy blogowiczami i Piotrem. Nie zastąpimy Go w sposób zadowalający nas wszystkich. Życiowe niespodzianki dołożyły także swoje przyczyny, dla których chcemy powiedzieć dziś „żegnamy się ”. Pozostajemy jednak z wieloma ciepłymi uczuciami dla wszystkich, którzy byli i są z nami. I mamy jedną prośbę:
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Z życia Żabki
W Polsce jest już 12 tys. Żabek, ciężko wyjść z domu i żadnej nie zobaczyć. Ale co widać w nich od środka? Aby się o tym przekonać, sam zatrudniłem się w jednej z nich.
Pamiętajcie o Piotrze.
Barbara i Agata
Komentarze
Oczywiście, że będziemy pamiętać Piotra. Będziemy pamiętać nasze blogowe rozmowy, zjazdy i nasze różne spotkania. Jestem pewna, że nadal będziemy się spotykać w mniejszym czy większym gronie, bo przyjaźnie nawiązane dzięki temu miejscu przecież nadal trwają. Tym niemniej jest mi smutno i bardzo żal, że blog zostaje zamknięty. To był kawałek pięknej, ciekawej i smakowitej historii.
Ojej, wielki smutek, tak niewiele brakuje do dwudziestolecia. Tu się spotkało tyle niezwykłych osób. Będzie mi tego Miejsca bardzo brakowało. To prawda, że Piotr to tworzył i spajał, że było inaczej, miał do tego serce, ale jednak trwaliśmy po Jego odejściu. Wielka szkoda : (
Wkrótce minie 9 lat od śmierci Piotra i niestety można było się spodziewać, że i na ten blog przyjdzie kres, niezależnie od naszej aktywności. A jednak jakoś trwał. Szkoda wielka, bo to było ważne miejsce dla wielu z nas. Można by wiele pisać, ale Danusia i Małgosia napisały już, to co najważniejsze.
Dobry wieczór
kawa na zamknięcie
Wielu z Was ma ze mną kontakt. Jakby co to kawa w Lublinie jest otwarta
Tutaj, w stolicy Hiszpanii, w Madrycie ale również na prowincji, pojawiała się nowa forma spędzania czasu. I to nie jest jakaś tam aplikacja ani strona randkowa. Flirtowanie w realu, za pośrednictwem koszyka zakupowego, który jest tutaj narzędziem na porządku dziennym.
A działa to tak: codziennie o 19:00 single udają się do supermarketu ***w poszukiwaniu czegoś/kogoś do schrupania.
Symbolem identyfikacyjnym jest ananas leżący w wózku sklepowym. Młodsze pokolenie spotyka się w pobliżu mrożonek a pokolenie 40+ przy półce z winami.
Kiedy mężczyzna lub kobieta znajdzie kogoś, kto im się spodoba, dają sobie nawzajem sygnał, wpadając na siebie z wózkami zakupowymi
A jeśli chcesz czegoś więcej niż tylko przygody na jedną noc to dodaj paczkę soczewicy do koszyka.
Ostatnio, jak robiłem zakupy w ***, dwa dni temu, były tłumy tak duże, że musiała przyjechać nawet policja na parking zaprowadzić spokój.
Ten nowy trend nie jest jeszcze powszechny na wschód od Hiszpanii ale przy następnych mocnych podmuchach atlantyckich dotrze i nad Wisłę.
Życie w realu też ma swoje dobre strony
Co dzieje się z zamkniętym blogiem? Pewnie będzie tak jak z blogiem Daniela Passenta, czyli zostaną tylko wpisy Gospodarza, a znikną wszystkie komentarze blogowiczów – nasze rozmowy, porady i przepisy, kopalnia wiedzy potrzebnej i niepotrzebnej, kawał blogowej historii. Czy archiwum mogłaby zostać w obecnym stanie, bez wymazywania niczego, żeby można było do niego zajrzeć i poczytać sobie, jak w prawdziwym archiwum ?
E tam… piszmy dalej
Tak, archiwum byłoby szkoda…
Pewnie to nie żadne odkrycie, ale sama dla siebie spróbowałam tworzyć archiwum przez kopiowanie stron. Nie wiem, ile zajęłoby to miejsca na komputerze, ale spróbuję, bo ta historia na blogu jest dla mnie bardzo cenna, mimo że jestem (byłam) głównie podczytującą.
Tego po cichu się spodziewałam, ale jednak żal… Oczywiście, że będziemy pamiętać o Piotrze.
Też uważam, że zachowanie archiwum w całości byłoby dla nas bardzo cennym rozwiązaniem. Nie jestem jednak pewna czy ktoś odpowiedzialny za tego rodzaju decyzje przeczyta nasze komentarze na ten temat zatem, jeśli pozwolicie, napiszę w tej sprawie maila do redakcji, w tym do Pani Oli zajmującej się blogami.
Ewo-będę teraz zaglądać regularnie na Twój blog, by sprawdzić czy wpadliście na pomysł jakiegoś kolejnego „skoku w bok”.
Intuicja poszeptywała iż niebawem nastąpi nieunikniony koniec naszego Blogowiska. Doskonale rozumiem motywy Basi i Jej Córki p. Agaty. I choć żal olbrzymi, niestety musimy się z tym pogodzić.
Z naszej strony, Wombata i mojej, chcemy serdecznie podziękować obu naszym Blogowym Gospodyniom za czas jaki poświęciły by kontynuować dzieło Twórcy blogu „Gotuj się!”. Za cenne porady i przepisy jakimi dzieliły się z nami.
Droga Basiu, Waszą prośbę najlepiej wyraziła Pyra:
pyrapyra
15 marca 2016
15:46
Piotr nas łączył. Stół nas łączył i rozmowy i życie codzienne (.…)
A Piotra pamięć będzie nam towarzyszyła.
Wombat i echidna
Zajrzałam i smutno tak…
i zostałam. Częściej czytając niż pisząc, bo zawsze moje posty wydawały mi się zbyt infantylne wobec dyskusji tu prowadzonych. 
Pana Piotra zawsze będziemy pamiętać. Tak jak i innych wspaniałych Blogowiczów.
Zachowane archiwum byłoby czymś bardzo cennym. Te przepisy, porady, przekomarzania i nawet kłótnie i spory to prawdziwe życie i miło by było zajrzeć od czasu do czasu.
Dziękuję Gospodyniom i Wam Wszystkim za tyle lat spędzonych razem. Przyznam się, że na blog trafiłam dzięki konkursowi książkowemu.
Tak się tylko zastanawiam, jak Pyra by skomentowała zakończenie tego etapu?
Zostaje nam FB, Messenger czy Instagram. I zaglądanie na blog Ewy. Ewo – daj znać o nowych postach.
Ps. ten przepis na ogórki konserwowe to nie od nas. Nie przypominam sobie, abym podawała jakiś.
Czy przepis na ogórki konserwowe nie pochodził od Lucjana? Jakiś czas temu krążył tu na blogu bardzo zachwalany.
Bardzo mi smutno z powodu zamknięcia, wczoraj kilkakrotnie zaglądałam do wcześniejszych wpisów i nie mogę sobie wyobrazić żeby to wszystko zniknęło. To chyba niemożliwe…
Pamiętacie, jak po śmierci Piotra Redakcja tu nam napisała -„ten blog nie będzie nigdy zamknięty”? I ja się tego trzymam! Co prawda Gospodynie nie będą wstawiały nowych wpisów – ale Redakcja nam tego sezamu nie zamknie, mam nadzieję?
Prośba o pamięć o Piotrze – samo to, że mimo upływu czasu ciągle się tu pojawiamy mówi samo za siebie. Piotr stworzył wyjątkowe miejsce i miał do niego serce.
Danuśko, zapraszam serdecznie.
Jeżeli ktoś miałby ochotę dostawać na maila informacje o nowych wpisach na moim blogu https://www.eryniawtrasie.eu/, na stronie głównej, na górze po prawej stronie, znajduje się zakładka „Napisz do nas”.
Errata: „Subskrypcja”
W GW plebiscyt na książkę 25-lecia. Zagłosowałam na „Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego, bo z tej listy najbardziej mi utkwiła w głowie. Poza tym Kapuściński i „Beksińscy”. No tak biograficznie mi poszło…
A „Traktat…” jak wszystkie książki Myśliwskiego (nie tak wiele ich) jest znakomitą książką. A sędziwy autor lada tydzień bęðzie obchodził 93 lata!
echidno,
może Salsa ma rację, że chodzi o ogórki Lucjana. Tu jest przepis : https://adamczewski.blog.polityka.pl/2017/09/08/spizarnia/
Sama je zachwalałam i zrobiłam latem kilka słoiczków.
Danuśka,
dziękuję za podjęte działania, oby dały skutek.
Asiu,
coś kojarzę, że na samym początku chyba Twój tata ” podszył się” pod Ciebie, albo na odwrót i były sympatyczne wyjaśnienia tożsamości.
Twoje wpisy były bardzo ciekawe i wszyscy je bardzo lubili – dużo dobrej muzyki, starych zdjęć wyszperanych w archiwach, zdjęcia z Twojej okolicy i z dalszych wypraw, a niezapomniane ogródkowe stylizacje kawy i domowego ciasta, a piękne wiersze i felietony ze starych gazet, tyle tego było. Tak więc nie umniejszaj swoich zasług
Coś się kończy, a coś zaczyna, czyli chyba w końcu zdecyduję się na dołączenie do FB.
Na blog Ewy i W. oczywiście będę zaglądała.
Dostęp do ” Wyborczej” daje tylko prenumerata, ja jej nie mam, ale znalazłam wykaz proponowanych do nagrody książek: https://rynek-ksiazki.pl/aktualnosci/plebiscyt-na-ksiazke-25-lecia/
Nie mogę głosować, ale i tak miałabym problem z wyborem. Część książek przeczytałam i wszystkie bardzo mi się podobały. Można tę listę potraktować jako spis dobrych lektur.
Otóż to.
Wszystkim, którzy mnie tutaj rozumieli – wielkie dzięki!
Dla niektórych – mam nadzieję – do zobaczenia wkrótce!
Innym – do zobaczenia na FB i dzięki za polubienia.
Ewa – zajrzę do Was czasami na 100%. Super opowiadania o miejscach do których już nigdy nie dotrę.
Wszystkim Blogowiczom – trzymajcie się!
Lena 2
dziękuję za pomysł skopiowania .
Rzeczywiście można skopiować całą historię bloga w bardzo prosty i błyskawiczny sposób. Już to zrobiłam; po prostu skopiowałam stronę ” Gotuj się” , wkleiłam do swojej poczty i wysłałam do siebie.
Oczywiście taką ” wiadomość” można przypadkowo skasować, więc wolałabym, aby historia bloga była dostępna w internecie.
Ciekawe jaka byłaby objętość tego archiwum blogowego: posty i komentarze od początku istnienia do końca. Umieszczenie w chmurze w google drive jest bezpłatne chyba do 15 GB? Archiwum w chmurze z dostępem dla nas? Nie wiem jak to by działało?
krystyna – dziękuję za link do przepisu. Ogórki Lucjana zapowiadają się wspaniale lecz to nie ten przepis (na marginesie – zapisałam).
Pamiętam jednak przepis na ogórki konserwowe, czyli w occie. Być może nie pochodzi od Asi – Asiu przepraszam – lecz od kogo nie pomnę.
Wombat „zafarmerzył” w ogródku i teraz mamy ogórków do wypęku. Coś z tym trzeba zrobić. Najlepiej kilka różnych przetworów.
Też mam nadzieję że będzie można dalej przynajmniej czytać blogowe wpisy gdzieś w archiwum Polityki.
Serdecznie dziękuję i pozdrawiam wszystkich blogowiczów, życzę wszystkiego najlepszego, bądźcie zdrowi!
Echidna, na YT jest kilka przepisów na ogórki konserwowe.
eva47 – tak, wiem. Sama też mam kilka.Z tego co pamiętam przepis o jaki wspomniałam był dość nietypowy, a efekt zachwycał. Toteż chciałam wypróbować.
Szkoda, naprawde szkoda.
Niemam wlasciwie prawa narzekac, bo sam nie przyczynialem sie do zbytnio utrzymania tego tu miejsca, ale jest zal, bo jednak zagladalem. Miejmy nadzieje, ze znajda sie jakies mozliwosci do nawiazania kontaktu.
Ja utrzymuje kontakt z Zabimi Blotami oraz z Inka i Lucjanem.
Pozdrawiam
To tylko Gospodynie zamknęły działalność, a miejsce zostało
A propos ogórków, ale kiszonych – w ub. roku wyczytałam gdzieś, jak szybko zrobić małosolne. Otóż ogórki włożyć do worka foliowego, dodać koper, sól, czosnek i co tam jeszcze dodajecie (żadnej wody!), zamknąć worek i na drugi dzień macie ogórki gotowe! Przepis poniżej. Miałam eksperymentować z tym, ale zanim co, to ogórki wybyły ze sklepów… Może echidna spróbuje?
https://beszamel.se.pl/przepisy/przetwory/ogorki-malosolne-na-sucho-bez-zalewy-jak-zrobic-ogorki-w-woreczku-przepis-re-PzGc-x7Mh-dNPw.html
Alicjo,
Taki przepis był tu na blogu i nawet z niego korzystałam kilka razy. Rzecz jasna, do zastosowania przy małych ogórkach.
Tak, jak wspominałam powyżej, kilka dni temu wysłałam do redakcji „Polityki” maila z pytaniem o sposób zamknięcia bloga i z prośbą o zachowanie archiwum. Do tej pory nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, co specjalnie mnie nie dziwi, bo odpowiedzi ze strony redakcji nie nadchodzą zbyt szybko. No cóż, pożyjemy, zobaczymy…
Co do ogórków, ale raczej większych i świeżych to można na nich ułożyć wszelakie rozmaitości i podać jako przekąskę. Tu z pastą tuńczykową, na karnawałowe przyjęcia w sam raz: https://tiny.pl/43_wmsyp
Tak, powodów
Tak, powodów może być parę, że jest tak a nie inaczej.
Dziś pytanie dziś odpowiedź, to było dobre z komuny
A czy ty pytałaś po polskiemu?
U mnie robota wre, bo robię ruskie pierogi, na które zamierzam zaprosić naszych Ruskich. Kolacja, na którą nas zaprosili 1 stycznia była wspaniała, a ja, sierota która nigdzie się bez aparatu nie rusza, właśnie wtedy zapomniałam o sprzęcie – a było co fotografować, bo inni zaproszeni poprzynosili swoje i stół był zastawiona na bardzo bogato!
Tymczasem moja choinka, dorocznie robi za nią bogenwillia, wypuściła liście – zawsze o tej porze zrzuca liście i na Boże narodzenie jest goła, ale zaraz szybko wypuszcza nowe:
https://photos.app.goo.gl/ZnLbJUJbnMbvnXCG8
Czy po francuskiemu?
A może one muszą się tych języków najpierw nauczyć?
Ani jeden ani drugi nie jest łatwy.
Trochę zrozumienie i wyobraźni ze strony pytającego.
A jak one się nauczą to odpowiedzą
Dzisiaj postanowiłam działać w kuchni na dwa fronty, to znaczy przy okazji klejenia tuch ruskich pierogów zrobić coś na boku na dzisiaj dla nas. Lekcja – NIGDY WIĘCEJ działalności na dwa fronty!
Archiwa są zarchiwizowane, nie mam pewności, czy tylko ci, którzy mają prenumeratę mają dostęp do tego, czy wszyscy blogowicze. Mam nadzieję, że wszyscy…
Pomyślałam, że skoro mam pieczarki do szybkiego wykorzystania, zrobię na boku dla nas słynną i zawsze zachwalaną przeze mnie zapiekankę echidny. Makaron śrubki się ugotował, teraz rozgrzewam patelnię, żeby wlać oliwę na podsmażenie cebuli, a potem pieczarek… a że miałam stół zajęty tymi wszystkimi tacami na zrobione pierogi, to pojemnik z oliwą (plastikowy, 3 l) na sekundę odstawiłam na blat pieca, a dokładniej na palnik. Który włączyłam, zamiast po sąsiedzku ten, który miał rozgrzewać patelnię!!!
Moment trwało, kiedy odwróciłam się do zlewu, gdzie obmywałam pieczarki. Czujecie to? Plastik się zaczął rozpuszczać, oliwa wypływała na rozgrzewany właśnie palnik… Rzuciłam się na to natentychmiast, ale powiadam wam, ciarki mi do tej pory po krzyżu, bo oliwa zdążyła się rozlać na całą powierzchnię pieca i spływać poza, a w dodatku , jak odkryłam potem – była już pod piecem. Chwila, a palnik byłby na tyle rozgrzany, że nastąpiłby samozapłon i byłoby jak w Los Angeles, bo przecież nasz dom też jest budowany w tutejszym stylu – kupa desek. Wystarczy iskra i wszystko staje w płomieniach zanim się obejrzysz. Nigdy wcześniej takiej głupoty nie zrobiłam, zawsze odstawiam pojemnik z oliwą na stół kuchenny, no ale miałam zastawiony…
Poza tym –
Gospodynie pożegnały się z blogiem, to nie była ich bajka, ale Redakcja nam obiecała „ten blog nigdy nie będzie zamknięty”, więc przestrzeń jest nasza chyba ?
A co do pamięci o Piotrze, to nas chyba nie trzeba upominać. Wszak tu jesteśmy!
*tych pierogów, nie tuch…
Alicjo- scena, jak z filmu! Dobrze, że byłaś obok i natychmiast zareagowałaś. Swoją drogą sprzątanie kuchni po rozlanym oleju czy oliwie to jest niezły koszmar.
Na ukojenie nerwów filiżanka dobrej herbaty: https://tiny.pl/2hv8y353
Na pewno zauważyliście, że w angielskich filmach prawie zawsze w sytuacjach trudnych i stresujących podawana jest herbata, oczywiście w eleganckich filiżankach.
Alicjo,
nie miejmy złudzeń co do przyszłości bloga. Redakcja obiecała, że blog nie będzie zamknięty, co znaczyło, że taka inicjatywa nie wyjdzie od ” Polityki”. I tak się stało. To decyzja nie Redakcji, a prowadzących. Dobrze by było, abyśmy mieli dostęp do archiwum, ale nie wiadomo, czy będzie to możliwe. Pewnie są jakiej zasady/ przepisy dotyczące takich sytuacji. Zamknięcie bloga oznacza niemożność komentowania, co jest oczywiste. Widziałaś jak wygląda blog Daniela Passenta? Tam można przeczytać tylko same wpisy Autora, tak jakby pisał on sobie a muzom, bez żadnego odzewu.
Takie chwile nieuwagi zdarzyć się mogą każdemu, a przy kuchence skutki mogą być poważne. A tak w ogóle o ile gotowanie bywa przyjemne, to sprzątanie, zmywanie, ogarnianie kuchni jest bardzo niewdzięcznym zajęciem, w dodatku nigdy się nie kończącym.
Dziś smażyłam faworki. Jutro przyjadą wnuki z okazji dnia babci i dziadka, a że bardzo lubią faworki, to jest okazja, aby zachować tradycję. Wczoraj zagniotłam ciasto i przechowałam je w lodówce. Ugotowałam też barszcz ukraiński, bo bardzo dawno go nie jedliśmy, ale przy nim też jest mnóstwo roboty. Trudno, ale przynajmniej jest go dużo. Oczywiście sprzątania też było sporo…
No to ja ostatnia zgaszę światło. Chyba, że wcześniej ktoś mi zgasi światło…
Póki co, nadal będę tu zaglądać – obyliśmy się bez Gospodyń tyle czasu – damy radę
Paskudna pogoda, śnieg z deszczem, w nocy uderzało lodem o szyby.
U mnie w domu faworki też były tradycją, ale to w tym domu sprzed 40+ lat.
Co do sprzątania przy gotowaniu – ja robię tak, że co już niepotrzebne, myję i odkładam na miejsce. Jak każda pani domu – nienawidzę sprzątania i zawsze mnie dziwiło, że „ty to masz dobrze, siedzisz w domu, nic nie robisz…” Jasne, krasnoludki są na świecie!
Eleganckie filiżanki mam – w tym kilka od Misia (Biała Maria), ale w momencie takiego stresu angielska flegma się nie przydaje, bo trzeba działać szybko! Jak sobie przypomnę, to niedobrze mi się robi…
Do boju!
Mój wynik…. wstyd się przyznać, 8/11
https://haps.pl/Haps/13,167695,24522,ekstremalnie-trudny-quiz-kulinarny-na-litere-e-komplet.html#do_w=399&do_v=1295&do_st=RS&do_sid=1796&do_a=1796&s=BoxOpImg9
Nasz pierwszy Zjazd (miłe złego początki!), którego pomysłodawczynią i gospodynią była Pyra:
https://photos.app.goo.gl/srBdxjEqQg7GonN59
A tu drugi. I niestety, na wasze nieszczęście mam udokumentowane wszystkie, które się odbyły, muszę je tylko uporządkować w odpowiedniej kolejności.
https://photos.app.goo.gl/kEgMXi3R4iAXyYqq5
Alicja,
mój wynik 10/11. Źle umiejscowiłam „enchiladę”, bo nigdy tego nie jadłam.
Eva47,
ja padłam na eklerkach (bo nie piekę… i nie zajadam się ciastkami) i edamame – 9/11, ale z rozpaczy dodałam sobie chyba jedno więcej. No ale to był ekstremalnie trudny, napisali… Enchilada jest popularna nie tylko w Meksyku, ale i w całej Ameryce Pn.
na przykład Taco Bell – coś na kształt meksykańskiego McDonald’sa, jest też coś z nazwą kojarzoną z meksykańskim daniem quesadilla (quesada w skrócie), też sieć, i podobnie z burritos.
Ja lubię – bo meksykańskie dania są z reguły ostre, a to lubią tygrysy. Zwykle też towarzyszy im jako dodatek osobny gęsta, kwaśna śmietana – łagodzi smak dla tych, którzy za ostrością nie przepadają. Fajitas to też meksykańskie, popularne danie, bardzo proste. Barbara, która czasami wpadała do bloga, zna się na kuchni meksykańskiej, bo mieszkała tam parę lat.
Mój wynik też 10/11
Alicja,
o eklerkach wiedziałam bo moja mama dawniej namiętnie piekła ptysie .
Wy macie zdecydowanie bliżej do meksykańskiej kuchni niż europejczycy, a od jutra , kiedy zacznie urzędować nowy USA prezydent i weźmie Kanadę i Meksyk pod swoją opiekę, zbliżycie się jeszcze bardziej!
No, na Kanadzie na pewno sobie zęby połamie – nie, to nieprawda, że Kanadyjczycy marzą o tym, żeby być 51 stanem. Wręcz przeciwnie – każdy Kanadyjczyk to powie, a kto chciał być w Stanach to bez problemu tam wyjechał. Niestety, mój syn z synową też, ale nie przyjęli obywatelstwa, mają tylko tzw. green card, bo tam pracują i są cenionymi pracownikami (IT). Mają tam dom jak trzy stodoły, ale i mieszkanie w Toronto… Wierzyć mi się nie chce, żeby zechcieli tam zostać na stałe, chociaż mieszkają w bajkowym Oregonie, pośród pagórów i lasów, a do Pacyfiku mają rzut beretem…
Nasi rdzenni mieszkańcy też zapowiedzieli, że nie po to ich dziadowie walczyli z agresywnym sąsiadem z południa, żeby teraz oddawać im świętą ziemię owych przodków. Howqh!
Nie sądzę, żeby Trump chciał wziąć Meksyk – wszak nie po to od lat buduje mur na granicy, mur, przez który i tak połowa mieszkańców Meksyku i państw Ameryki Łacińskiej i Południowej i tak szturmuje, w nadziei na lepsze jutro. A poza tym – potrzebni są tani robotnicy na polach Kalifornii i nie tylko… i najlepiej nielegalni, żeby nie sprawiali kłopotów jakimiś żądaniami i tym podobnymi głupotami. Hipokryzja nie zna granic, biznes to biznes…
p.s.Dobranoc i dzień dobry! (znowu mnie jakiś kryminał przytrzymał
)
Alicja-Irena
19 stycznia 2025
11:11
Tak pisze Pawlaczka i powołuje się dodatkowo na Kargule.
Kanada jest przodującym krajem, w którym tzw. opinię publiczną można zmienić o 180 stopni w 48h dzięki odpowiednim działaniami w mediach społecznościowych.
Ale kto rozumuje jedynie filozofię Pawlaka & Kargula ten nie rozumie dyskursu.
Dzisiejszy obiad – zaproszeni znajomi, zamówili polskie kotlety mielone. Przypomniało mi się, że kiedyś Gospodarz polecił kotlety mielone z drobno pokrojonym kiszonym ogórkiem (robiłam!).
Przy okazji szukania czegoś, znalazłam przepis na mielone z pieczarkami.
Jak zwykle wieczór ułynął …jak zwykle
Żeby rewolucja nie musiała dopisywać, jak upłynął wieczór „jak zwykle” dodam, że zwykłe Polaków rozmowy. O dzieciach (już teraz starych!), o podróżach małych i dużych, o tym, co za nami i przed nami. No, trochę niewiele przed nami, patrząc do tyłu, ale taka jest kolej rzeczy. Ale nie tracimy ducha! Jest czas – trza wykorzystać!
Nawet nie powiem, gdzie się wybieram nie tak za długo…
A rewolucja po rewolucji bywała w świecie? Ma coś do powiedzenia? Nawet nie chodzi o bywanie w świecie, a po prostu na zwykły wpis bez jadu. Masz problem – pisz, a nie atakuj ludzi, których nie znasz.
Póki można komentować, zapraszam do Wilamowic: https://www.eryniawtrasie.eu/58671
test
Sprawdzam, czy blog działa, bo nagle okazało się, że teraz jestem zalogowana na wszystkich blogach ” Polityki” /?/ .
Ewo,
bardzo ciekawe są te informacje o Wilamowicach. Dobrze wiedzieć, bo może będzie okazja kiedyś tam zajrzeć przy okazji wycieczki w tamten rejon.
Małe miejscowości , omijane przez turystów, mają swoje atrakcje. Jesienią zwiedzaliśmy kawałek Lubelszczyzny. Tuż obok słynnego Nałęczowa leży wieś Wojciechów, a tam stoi wielka wieża ariańska, a w niej m.in. znajduje się niewielkie muzeum regionalne i muzeum kowalstwa. We wsi jest też czynna ponadstuletnia kuźnia i zabytkowy kościół modrzewiowy.
Takich miejsc jest wiele, a ja mam ciągoty do prowincji.
” Młyn i krzyż” widziałam i bardzo polecam.
Krystyno,
dzięki za recenzję jak i za namiary na Wojciechów. Dopiszemy do przydasi, i w końcu trzeba będzie wybrać się w tamte okolice.
Jo Krystyna.
Prowincja ma swoje zalety. Niektóre nawet uważają że im głębsza tym lepsza. Mi osobiście wystarcza, że latarnie w moimi otoczeniu nie świecą.
Czasy się zmieniły i mieszkańcy wsi nie stają się teraz obiektem współczucia i kpin. A miejsce zamieszkania też nie mówi już o twoim standardzie życia i kosmopolityzmie.
Zima trzyma, -8c tutaj i trochę śniegu. Kulinarnie – ruskie pierogi wczoraj a dzisiaj powtórka z rozrywki, odsmażane ruskie.
Krystyna,
a mnie przez 3 dni Polityka przekonywała, że mam zły nick lub login chociaż ja się nigdy nie loguję/wylogowuję z bloga. Raz się zalogowałam i od lat to wystarczyło, a tu nagle… Ale dzisiaj wszystko wróciło do normy – cuda jakieś?
W czytaniu Robert Harris i „Drugi sen”, ostatnia książka Harrisa, którą posiada moja ulubiona księgarnia internetowa, wszystko inne przerobiłam rzetelnie, Pompeje, Rzymską trylogię, Enigmę i kilka innych. Dorobek ma niewielki, ale znakomity, podobna „beletryzacja historii”, jak to jest u Macieja Siembiedy, z którym zwiedzanie Sopotu można wylicytować na aukcji WOŚP 2025. Niestety, poza moimi „zasięgami”. Ale – ogłoszenie celu 33. Finału WOŚP odbyło się na Nabrzeżu Pomorskim w Gdyni – miejscu cumowania „Daru Młodzieży”, szkolnej fregaty Uniwersytetu Morskiego w Gdyni. No, taka gratka…
Zimą nie podróżuję do zimnych zimą krajów, niestety… Ale sercem i wspieraniem WOŚP jak co roku – jestem!
Zmarł Marcin Wicha – niedawno zakupiłam jego „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, są w kolejce w czytniku…
Zapraszam na ciąg dalszy skoku w bok: https://www.eryniawtrasie.eu/58703
Na mój dusicku! Cóz rzec? Ano… nie barzo wiem. Wiem ino, co moge zaśpiewać, kapecke przeinacając starodownom góralskom pieśń: Pona Pietra imie nigdy nie zaginie!
I hau!
Cook double, freeze half – czyli gotuj dwa razy więcej i połowę zamrażaj. Jest to jedna z najlepszych kulinarnych porad, jakie słyszałam, a sama stosuję to od lat. Bo komu opłaca się codziennie gotować dla 2-3 osób, a nawet więcej?Nie wszystko da się zamrozić, ale prawie wszystko!
Cisza na blogu, ale ja robię swoje, póki kuchnia otwarta. -12c, z 5cm śniegu i jakoś leci, temperatury do góry, bo dopiero świt blady u mnie.
Biografia „Osiecka.Rodzi się ptak” wydaje się być zbiorem bardzo obszernych cytatów z „Dzienników” Osieckiej, co omijam, bo czytałam. W kolejce „Chłopki”
Ciekawa jestem wyników plebiscytu na książkę 25-lecia. Ja postawiłam na „Traktat o łuskaniu fasoli” Myśliwskiego, chociaż na liście 25 książek są takie, na które też bym zagłosowała… Ale „Traktat…” jest ponadczasowy.
Alicjo,
Też rzucam okiem…
Cook double, freeze half – bardzo dobra rada, jak się ma sporą lodówkę. Niestety, mieszkanie na poddaszu ma swoje mankamenty pod postacią ograniczonego miejsca.
Prawda, Ewo.
Ja 31 lat temu kupiłam wielką szafę, bo doszłam do wniosku, że jak tak z daleka od centrum mieszkamy, to zakupy się będzie robiło raz na jakiś czas. Szafa ma osobną nadbudowę, zamrażarkę właśnie i jest to spora przestrzeń, można zaszaleć z mrożonkami.
ALe szafa rdzewieje, bo to nie ta stalowa obudowa, jak to teraz modne i tak dalej. Moja koleżanka, która pracuje w sklepie z AGD powiada – niech redzewieje, nie kupuj nowej, bo będziesz miała problemy. Otóż nowe lodówki mają chyba zakodowane, żeby się psuć po paru latach, kiedy gwarancja (zwykle po roku) wygasa. Tak mówi Anka. chyba wie, o czym mówi. Tymczasem moja szafa bez zarzutu, tyle, że rdzewieje z zewnątrz, chociaż parę lat temu zakupiłam emalię , żeby podleczyć cholerę, no ale… Póki nie padnie, jest! No ale zajmuje sporo miejsca w małej kuchni. Żyliśmy z tym 31 lat – pożyjemy tak długo, jak się da!
Kiedy wół był ministrem i rządził rozsądnie,
Szły, prawda, rzeczy z wolna, ale szły porządnie.
Jednostajność na koniec monarchę znudziła;
Dał miejcs wołu małpie lew, bo go bawiła.
Dwór był kontent, kontenci poddani – z początku;
Ustała wkrótce radość – nie było porządku.
Pan się śmiał, śmiał minister, płakał lud ubogi.
Kiedy więc coraz większe nastawały trwogi,
Zrzucono z miejsca małpę. Żeby złemu radził,
Wzięto lisa: ten pana i poddanych zdradził.
Nie osiedział się zdrajca i ten, który bawił:
Znowu wół był ministrem i wszystko naprawił.
J.I.Krasicki
Dawno temu, a ciągle aktualne. Wczoraj udałam się do tak zwanego Shopping Mall ( w Polsce „Galeria”) w celu zakupu szpilek. Butów takich ozdobnych, na obcasie, wiecie. Na niewysokim obcasie, dodam, bo wysokoobcasowe mam i nie mogę już w nich chodzić, niestety (rzadko w ogóle chodzę w szpilkach). Niestety, obeszłam kilka sklepów obuwniczych i nie znalazłam, czego szukałam. Są toporne, na paskudnych grubych obcasach typu klocek , podczas gdy ja szukałam subtelnych, ale na niższych obcasach niż te, które mam (10cm obcas, w Polsce swego czasu kupione):
https://photos.app.goo.gl/KpaEpDCFQYdGTv9j8
No nic, szpilki ze sobą zabiorę na najbliższą imprezę urodzinową u W. – będę siedzieć na kanapie i nieprzesadnie ładnie wyglądać w szpilkach
Muszę, bo się uduszę
proponuję pomyśleć nad większym obrazem. Kolumb, Vasco da Gama i tak dalej.
Świat jest, jaki jest. Nie da się odwrócić tego, co było. A były, bo takie były czasy. Dobre i złe – jak teraz.
https://photos.app.goo.gl/JA89TYdRCVjcMuVX6
Ciekawa jestem wyników plebiscytu, ale uważam, że nie ma sensu wybierać jednej
najlepszej książki, bo takiej po prostu nie ma. Sama tych przeczytanych nie potrafiłabym ustawić w kolejności. Wszystkie bardzo mi się podobały i wszystkie uważam za wartościowe. Moim zdaniem można by wybrać dziesiątkę czy dwudziestkę najciekawszych książek, to miałoby większy sens.
Ciekawa też jestem/ ale nie za bardzo/ jaki to geniusz ” wymyślił” i ogłosił hasło o gotowaniu dwa razy więcej i zamrażaniu połowy. Taki oczywiste oczywistości znane są każdemu, kto posiada zamrażarkę. Inna sprawa, czy chce i może się do tego stosować.
Alicjo, żebyś nie pomyślała sobie, że to uwaga do Ciebie; bynajmniej. Tylko śmieszą mnie odkrywcy tego, co istnieje od dawna i są z tego dumni.
Krystyno,
mnie też
Bo przecież znakomite książki, książki wybitne , albo książki które czytamy, o czymś mówią, opowiadają nam świat.Mogą to sobie być książki z tak zwanej niewysokiej półki. O czym mówiła nasza Nisia. Jej książki dotyczyły zwykłego życia.
Kto czyta, nie bądzi. Powiększa swój świat, którego nie ma czasu przeżyć. Amen.
Dla tych, co obejrzeli film „Prawdziwy ból” – entuzjastyczna recenzja pewnego Niemca, ale wypowiedziana dobrą polszczyzną. Ciekawe spojrzenie:
https://mail.google.com/mail/u/0/?pli=1#inbox?projector=1
Alicjo,
niestety, tej recenzji nie można przeczytać.
Ale skoro wspominasz ten ” Prawdziwy ból”/ wyświetlany był u nas w listopadzie/, to bardzo podobała mi się recenzja prof. Jana Hartmana. Przeczytałam ją już po obejrzeniu filmu i miałam takie same odczucia i uwagi jak Autor : https://hartman.blog.polityka.pl/2024/11/22/prawdziwy-bol-nieprawdziwy-film/.
Ci, którzy obejrzeli film, mogą skonfrontować się z tą opinią.
Ale jak widać, oceny mogą różnić się krańcowo, skoro recenzent niemiecki zachwyca się tym samym filmem. Aż jestem ciekawa, co go tak zachwyciło.
Teraz zastanawiam się, czy wybrać się na ” Brutalistę” – 4 godziny w kinie, bo trzeba liczyć jeszcze przerwę to bardzo długo. Moim zdaniem w filmie dwugodzinnym zmieści się wszystko, co ważne.
Krystyna,
to nie była pisana recenzja, a coś w rodzaju podcastu — coś na instagramie, ja tego nie mam, ale Jerzor mi wrzucił. Niemiec ma żonę Polkę i mieszka w Warszawie, jest Polską zachwycony i mówi, że ludzie, a zwłaszcza Amerykanie nie doceniają Polski jako celu turystycznego. On zachwyca się miastami i wsiami polskimi, zielenią, kulturą. Co go w „Prawdziwym bólu” zachwyciło, to właśnie to, jak Polska została pokazana – taka, jaka jest teraz naprawdę, powiada. I z pokazana była „z sercem” i przyjaźnie, nie tak, jak zwykle się ją przedstawia w amerykańskim kinie. Dwie rzeczy mu się w filmie nie podobały – idiotyczny „fakt”, że jeden z bohaterów kazał sobie przysłać ze Stanów torbę „zioła”, co przecież jest niemożliwe, że to przejdzie przez pocztę. Drugie – że chłopaki robili sobie niby to żartobliwe zdjęcia przed Muzeum Powstania Warszawskiego, pozując z uśmiechem i śmiechem na powstańców z karabinami przy tych wejściowych rzeźbach. To nie wypada, mówił, w takim miejscu nie powinno się żartować ani wygłupiać. Przeczytałam recenzję Hartmana, ale filmu nie oglądałam (byliśmy w Rzymie bodaj) i trudno mi się do tego odnieść. Ale Hartman pisze, że reżyser nie pokazał pięknej Warszawy ani Lublina, tylko od tej brzydkiej strony, a recenzent pewnie mówi o swoim zachwycie Polską, a nie tym, co się widzi na filmie. Pamiętam, że wspominałaś o tym filmie i nie byłaś zachwycona.
Szkoda, że tego nie możesz wyświetlić, nie wiem, dlaczego. Facet świetnie mówi po polsku i chyba bardzo Polskę lubi, mówi o niej z entuzjazmem, zauważyłam obok kilka tytułów filmików o Polsce (będę chciała to obejrzeć).
Na „Brutalistę” miałam iść wczoraj, ale rozpętała się solidna zamieć i odpuściłam, bo to kino jest na drugim końcu miasta, jakieś 15km i nie warto było ryzykować jazdy w śnieżycy. Ale wybieram się dzisiaj, jest mały mrozik i bardzo słonecznie.
https://photos.app.goo.gl/u3FiWQ83Sr16fVLb7
Krystyna,
film był długi, ale ja tego nie odczułam i nie nudziłam się ani chwili. Dobry, ale ostrzegam – ciężki film. Znakomite aktorstwo, Brody zasługuje na Oscara. Więcej nie powiem, bo jakby ktoś chciał iść do kina, to wolę nie spaprać wrażeń.
Janusz Wróblewski napisał bardzo krótką recenzję w dzisiejszej „Polityce”. Tyle.
p.s.
Na sali kinowej (jedna z 10 sal) siedziałam sama samiusieńka. Nawet nie zauwałyłam, aż do tej przerwy 15-minutowej. Ona była zupełnie niepotrzebna i rozbiła mi seans.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2286817,1,brutalista-o-brutalizmie-ten-styl-rzadko-starzeje-sie-dobrze-historia-obeszla-sie-z-nim-brutalnie.read
Na „prawdziwy ból” wogóle się nie wybierałam po przeczytaniu kilku recenzji.
Brutalistę oglądał już mój syn, film bardzo mu się podobał, tak samo jak Alicji.
Pójdę w niedzielę na południowy seans, w ciągu tygodnia wyświetlają tylko późnym wieczorem.
Eva47,
u nas już schodzi z ekranu, bo leciał przez wiele tygodni (od premiery), zanim ja się zorientowałam, dlatego byłam na sali kinowej sama. Od tygodnia był już tylko jeden seans zamiast zwyczajowych dwóch. Trwa 3:15 minut, z przerwą. Dobry artykuł to ten powyżej, Piotra Sarzyńskiego – wprowadza w styl architektoniczny zwany brutalizmem. Ja jako neptyk w sprawach architektury pomyślałam najpierw, że to będzie o jakimś facecie-brutaliście, który wali z piąchy i nie tylko. Ale się trochę dokształciłam w temacie
Dzisiaj papryka faszerowana według „Ania gotuje”. Ona ma sporo przepisów i są dobrze napisane/zobrazowane, przy czym podsuwa wariacje danej potrawy. Farsz wyszedł rewelacyjny!
Ja też wybieram się na ten film. Kupiłam bilety na niedzielę, niestety wszystkie seanse są o 19.00.
Alicjo,
jak oceniasz wyniki plebiscytu na książkę 25-lecia ? Myślę, że możemy być zadowolone, bo choć ” Księgi Jakubowe” były faworytem, to drugie miejsce „Chłopek” i trzecie ” Traktatu o łuskaniu fasoli” są w pełni zasłużone. O ile „Chłopki” to książka stosunkowo nowa i niesamowicie popularna, więc wysokie miejsce było pewne, to obawiałam się trochę o miejsce powieści Myśliwskiego, ale na szczęście czytelnicy ja docenili.
j ą docenili.
„Księgi Jakubowe” nie były moim faworytem, ” Prowadź swój pług przez kości umarłych” jak najbardziej. W którymś z artykułów wyczytałam, że Nobla dostała dzięki Księgom – ale przecież książka została przetłumaczona na angielski dopiero w 2021 roku, a Tokarczuk dostała Nobla 2 lata wcześniej. To raczej po przetłumaczeniu „Biegunów” Szwedzka Akademia i ci, co o Noblu decydują, zwrócili uwagę na Tokarczuk.
Jak lubię Tokarczuk, tak „Księgi…” wchodziły mi bardzo opornie, podobnie jak „Dom dzienny, dom nocny”.
Pamiętam dwie pierwsze książki, które mnie zachwyciły i do dzisiejszego dnia zachwycają – „Prawiek i inne czasy” oraz „Podróż ludzi księgi”. U mnie „Chłopki” dopiero stoją w kolejce, bo zakupiłam niedawno, ale że wcześniej przeczytałam „Ziemianki”, to rzutem na taśmę muszą być „Chłopki” – autorka ma świetne pióro do takich książek i biografii, które bardzo lubię czytać.
Też się bałam o Myśliwskiego – „Traktat…” wyszedł dość dawno i miałam obawy, że został zapomniany. Dla mnie Myśliwski to jeden z najlepszych pisarzy ostatniego półwiecza. Znakomity i skromny.
Alicjo, to dołóż jeszcze do pakietu „Służące do wszystkiego”, będzie komplet.
Otóż to – właśnie dostałam kod na 10zł zniżki
A u mnie technologia wykręciła numer, ekran mojego czytnika pokrył się czarnymi plamami i wygląda na to, iż nic nie da się zrobić z tym fantem. Będę musiała zamówić nowy czytnik, natomiast dobra nowina jest taka, że książki, które zamawiałam w internetowej księgarni są nadal do dyspozycji na mojej półce i zawsze mogę do nich wrócić.
W kwestii powrotów to melduję się po powrocie z wędrówki po północnej Portugalii. Przejechaliśmy sporo kilometrów zwiedzając miasta i miasteczka najpierw wzdłuż Atlantyku, a potem wzdłuż granicy z Hiszpanią. Były olśnienia i zachwyty, były też spotkania z Portugalią biedną i zaniedbaną, wszędzie jednak spotykaliśmy się z serdecznością mieszkańców. Filiżanka znakomitej kawy w cenie 0,85 eurocentów skłania do kawowej rozpusty
Zdarza się oczywiście trochę droższa, ale gdzież jej tam do cen w warszawskich okolicznościach.
Wina portugalskie lubiliśmy od zawsze, a w winnicach Alantejo jedynie ugruntowaliśmy nasze przekonanie o tym, iż Portugalczycy znają się na winiarskiej robocie.
W Portugalii wiosna-kwitną stokrotki, magnolie i całe łany drobnych żółtych, drobnych kwiatów na łąkach i wzdłuż poboczy dróg.
Witamy w kuchni
U mnie śnieżyczki pod grubą warstwą zamarzniętego śniegu, bo od jakiegoś czasu mamy i opady białego puchu (niewiele na raz ale się uskładało), i mróz w okolicach 5-8c w dzień, a do -18c w nocy. O innych okolicznościach kwiatkowych na razie tylko pomarzyć…
Gałązki forsycji w wazonie z wodą przy oknie i myślę, że już niedługo te forsycje się wyforsują w żółte kwiaty.
Książki mam u siebie na komputerze (na czytniku zawsze ok.120), ale idea, że są one zawsze w mojej bibliotece w księgarni internetowej do pobrania, jest nie do przecenienia. Bo jak wiadomo, wypadki chodzą po kompyterach osobistych i szkoda byłoby stracić całą bibliotekę.
No nic, oby do wiosny…
W oczekiwaniu na wiosnę podrzucam ciekawe informacje i zdjęcia na temat „odlotowej” winnicy zaprojektowanej przez portugalskiego architekta-wizjonera.
https://divisare.com/projects/370231-frederico-valsassina-fernando-guerra-fg-sg-herdade-do-freixo-winery
Przez kilka dni mieszkaliśmy niedaleko tego miejsca, zresztą też na terenie winnicy i to nasza gospodyni zachęciła nas do odwiedzenia Herdade do Freixo. My też zachęcamy, gdyby ktoś kiedyś znalazł się w tamtej okolicy.
Jako, że o tej porze dnia pijamy kawę/ herbatę, a nie wino to jeszcze kilka słów o portugalskich kawach:
https://cafessima.pl/blog/galao-czyli-kawa-po-portugalsku/
Irku- może porozpieszczasz nas jeszcze swoimi kawami póki blog nie został zamknięty na kłódkę?
Kto chce szukać straconego czasu? Łatwy przepis poniżej – i będzie jak u Prousta
Magdalenki
Skład: 3 jajka, 120 g cukru, szczypta soli, 180 g mąki pszennej, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, starta skórka z 1 cytryny, 120 g rozpuszczonego masła
1. W szerokiej misce ubijamy jajka z cukrem i szczyptą soli na puszystą masę. Powinno to zająć ok. 10 minut. Mąkę łączymy z proszkiem do pieczenia i partiami przesypujemy przez sitko do masy jajecznej. Za pomocą szpatułki delikatnie łączymy masę, żeby nie opadła, i dodajemy ostudzone masło oraz startą skórkę cytrynową. Ponownie mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Naczynie z ciastem owijamy w folię spożywczą i wstawiamy do lodówki na minimum godzinę (możemy je tam trzymać maksymalnie do 12 godzin).
2. Formę do pieczenia magdalenek natłuszczamy masłem, oprószamy mąką i wkładamy na kilka minut do zamrażarki. Zabieg ten ułatwi nam potem wyjęcie upieczonych ciastek. Następnie wyjmujemy schłodzone ciasto i za pomocą dwóch łyżek nakładamy jego niewielkie ilości do formy. Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 200°C przez 8–10 minut.
Przepis do mnie przemówił łatwizną, co prawda nie mam chyba stosownej formy, ale coś się wymyśli, na przykład jakaś forma na babeczki. Portugalię od dawna darzymy uczuciem, a tutaj pijamy chętnie portugalskie wina, na przykład takie z okolic Lisbony (winiarnia Antonio Ventura), nazwane ładnie na cześć kwiaciarki/pieśniarki , „girl of Fado”. No i kogut z Barcelos obowiązkowy!
https://photos.app.goo.gl/Bwmj6fe4WhSpQc9t5
Danapola,
oczekujemy na fotorelację! Osobistą! Bo linki to linki, a sznureczki osobiste to sznureczki.
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne.
Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.
Wisława.
Są i kwiatki – a za oknem zima trzyma…
https://photos.app.goo.gl/NaJb67JCFohi7jVN6
Pojawiła się nowa, druga, seria „Śnieżnej dziewczyny”.
. Obie umówiły się z dziadkiem na smażenie. Jak ten czas leci – starsza studiuje na drugim roku, a młodsza w maju zdaje maturę. To nie możliwe! 
A ja oglądam po kolei wszystkie serie Boscha na Prime. Wiem, że można było obejrzeć na HBO, ale nie mam. Dzięki podpowiedzi kolegi skorzystałam z promocji na Prime video za 49 zł za caly rok oglądania. Harry Bosch to jeden z moich ulubionych detektywów obok Kurta Wallandera, Banksa i Very Stanhope.
Lubię i książki i ekranizacje tych serii.
Zima zupełnie nie zimowa, ale trwa karnawał, więc pojawiły się domowe pączki. Za tydzień mają być chruściki, bo starsza siostrzenica przyjedzie na weekend, po sesji
Danuśko,
A mnie popsuła się karta na czytniku i cała biblioteka poszła… na daleki bezpowrotny spacer. Część książek mam na komputerze, ale w różnych miejscach. Więc odtworzenie wszystkiego zajmie mi sporo czasu.
Tymczasem zapraszam do Alwerni, gdzie ostatnio wiele się dzieje:
https://www.eryniawtrasie.eu/58900
Irku,
Dołączam do Danuśki z prośbą o codzienną kawę. My tu zaglądamy.
Ewo- bardzo ciekawe są takie nieoczywiste muzea. W naszych nadbużańskich okolicach jest Muzeum Gwizdka, do którego wybieramy się już od kilku lat
Może w końcu się uda! W Twoim wpisie nie otwiera się odnośnik do wąwozu lessowego, a to przecież też godna uwagi historia, jako że tego typu wąwozy kojarzą nam się głównie z Kazimierzem Dolnym.
Co do czytników to potwierdza się moja teoria, że owszem są to urządzenia wygodne i praktyczne, ale delikatnej natury. Osobisty Wędkarz wymieniał swój czytnik już dwa razy.
Ewa z Witkiem obejrzeli kolekcję wozów strażackich, a my kolekcję szopek. Co roku tego typu wystawę można obejrzeć w Krakowie, nam trafiła się taka okazja podczas wędrówki po Portugalii:
https://photos.app.goo.gl/sBYBpsMoAay1HBrD9
Ciąg dalszy portugalskich fotorelacji nastąpi….
Świetne te szopki, Danuśko! Dzięki za uwagę o wąwozie, zaraz sprawdzimy.
U mnie / w komputerze/ wąwóz mogę oglądać. Wydaje mi się, że chyba niezbyt wygodnie tam się spaceruje, bo ścieżka jest bardzo wąska, w przeciwieństwie do szerokiego wąwozu w Kazimierzu/ byłam tam jesienią, więc było tam zupełnie pusto/. Jest jeszcze imponujący wąwóz w Sandomierzu.
Krystyno,
Wąwóz ma ledwie kilkaset metrów, i faktycznie ścieżka jest wąska.
Ewa,
nie wiem, z jakiej księgarni korzystasz – ja od zawsze … no trudno, muszę to napisać, ale słowo daję, nie chodzi o reklamę – otóż publio.pl
Mnie się może czytnik zepsuć, może mi się zepsuć komputer, ale zawsze mam w tej księgarni swoją bibliotekę i książki, które u nich zakupiłam. Zawsze do ponownego pobrania, gdyby nie daj boże jakieś nieszczęście.
Asia,
mamy tych samych ulubionych
Danuśka,
mój czytnik jest podobno sędziwy (tfu, tfu, tfu przez lewe ramię!) ma piąty rok, dawno wyrósł z pieluszek. Obchodzę się z nim niekoniecznie delikatnie, zabieram w podróże małe i duże, ale zauważyłam, że od jakiegoś czasu dość długo się ładuje. Jerzor mówi, że bateria się starzeje. Możliwe – ale swoje odpracował, biorąc pod uwagę, że jest ciągle w użyciu i ledwie skończy się jakaś książka (natychmiast wykasowuję), zaczyna się następna. …
Tym razem o Watykanie (Kryminalna historia Watykanu ).
Asia,
właśnie zakupiłam „Dwa rodzaje prawdy”, bo nie znam tego autora. Myśmy, jak co roku o tej porze, byli na urodzinach Wojtka w Ottawie.Tam zawsze jest o parę stopni zimniej, niż u nas.A my, według mapy, jesteśmy na wysokości północnych Włoch. Niestety, o stokrotkach możemy zapomnieć do maja. Jak to było…”niestety, takie mamy klimaty ”
Zima łagodna, ale zawsze możemy liczyć na śnieg i minusy – dzisiaj tylko dwa, a bywało o wiele gorzej.
Dla zaintersowanych kopaniem i przyrzadzaniem razor clams na plaży.
Kopanie w nocy bo wtedy był odpływ.
Kto zna razor clams ten doceni ten wysiłek. Przyrządzanie na plaży to sama przyjemność.
Smacznego
https://youtu.be/SY4oTUvaj-8?feature=shared
Ewo, dzięki, wąwóz już działa
Orca-szukanie małży na plaży jest niewątpliwie bardzo miłym zajęciem i kiedy mamy taką okazję, co zdarza się bardzo rzadko, chętnie z niej korzystamy. Te małże brzytwy przypominają rzeczywiście owo narzędzie cyrulika.
A teraz o Monsanto: kiedy słyszymy nazwę tego koncernu to z oburzenia włos jeży nam się na głowie, bo firma ta nie ma dobrej prasy, a w rankingach przedsiębiorstw o najgorszej reputacji zajmuje czołowe miejsca. Okazało się jednak, że jest jeszcze jedno Monsanto- przepiękna wioska w środkowej Portugalii, położona tuż przy granicy z Hiszpanią. Odwiedziliśmy to miejsce, a poniżej, na zdjęciach postanowiłam zestawić je z całkiem inną rzeczywistością:
https://photos.app.goo.gl/nMwASQw5jskPJR5j8
Danuśka,
Wiem że te małże są na wybrzeżu Europy dlatego o nich wspomniałam na blogu. Kiedyś Sławek o nich napisał.
Teraz przez kilka tygodni jest u nas otwarty sezon na kopanie tych małż. To z okazji Valentines Day.
Jakkolwiek rzadko bym tu nie zaglądała, myślę, że nie należy dopuścić do zamknięcia tego miejsca. —
— Jeśli Panie Barbara i Agata nie mogą… – (jak dla mnie) warto i logicznie byłoby spróbować trzeciej odsłony: „Blog im. Piotra Adamczewskiego. Prowadzą Czytelnicy” [czyli – potencjalnie – Bardzo Blisko Spokrewnione Panie również, gdyby tylko kiedyś warunki pozwoliły, chęć naszła…]
W praktyce, (najpóźniej) gdy liczba komentarzy pod poprzednią notką będzie się zbliżać do tysiąca
trzyosobowy komitet (Danuśka, Krystyna, Małgosia
) mógłby proponować (p. Agnieszce czy komuś innemu, kto obecnie opiekuje się blogami) trzy tekściki wybrane spośród dotychczasowych komentarzy (albo nowe), które staną się nowym wpisem. Pani lub pan redaktor wybierze jeden, opublikuje – i tyle
Blog trwa, a może nawet nieco rozwinie skrzydeł, jak zwykle, gdy wchodzi jakaś „nowinka” (nie absolutna, takie pomysły bywają realizowane bliżej i dalej).
Jak dotąd, zawsze pamiętam o dacie marcowej, majowej, ale nade wszystko o osobowości Pana Redaktora. Zwłaszcza uśmiecham się do wspomnień Jego ciepłego (choć też autorytatywnego, może nawet nieco besserwisserskiego) głosu w „Na apetyt – Adamczewski” i innych audycjach TOK FM. I do spotkań osobistych się uśmiecham, i do całej postawy życiowej Pana Piotra. Warto, żeby to trwało! – Pamięć o Człowieku, wciąż żywe echa Jego osobowości, dorobku…
Do ponownego zajrzenia w okolice Alwerni szykowaliśmy się dokładnie w miniony weekend. Ale wybraliśmy przeciwległe obrzeża miasta z nieodwiedzonym dotąd kopcem Wandy…
!)
– To rutyna – weekend w weekend, jeśli tylko czas i pogoda pozwalają…
Natomiast tym, co mnie naprawdę zmotywowało do zajrzenia wreszcie w tutejsze (znaczy Adamczewskie) strony był b. b. ciekawy tekst o wegańskiej Warszawie, polity(cy)zacji (rzekomej? faktycznej?) stylów odżywiania się, itd., itp. — Gorąco polecam zainteresowanym przeczytanie tekstu i licznych opinii czytelników (aż do najostatniejszego komentarza
https://www.theguardian.com/commentisfree/2025/jan/31/warsaw-vegan-capital-europe-city-poland-food#comments
[Kilka dodatkowych linków „w temacie”:
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/02/02/szaro-buro-lecz-wcale-nie-ponuro/#comment-107082 ]
Bardzo fajny pomysł, Basiu! Zobaczymy, co na to Polityka.
Ha, ha, ha… Zobaczymy, albo nie zobaczymy, jako że redakcja „Polityki” do tej pory nie odpowiedziała na mój mail z 13 stycznia z pytaniem co się dzieje z zamkniętym blogiem i czy będziemy mieli dostęp do archiwum. Mail przesłałam do Pani Oli odpowiedzialnej za blogi oraz na adres ogólny: kontakt@polityka.pl
Pozostaje nam trzymać kciuki…
To chyba nie wszystko, co macie w aparacie, Danuśka? Więcej proszę!

I pomyśleć, że Portugalia kiedyś była potęgą kolonialną i marynistyczną! Piękny kraj. Mnie się bardzo podoba ta ich ceramika ścienna, ciekawa jestem, czy to charakterystyczne tylko dla Portugalii, czy są też kraje, które tak mają? O, już wiem – „azulejo”, czyli zwyczaj wyklejania ścian płytkami ceramicznymi przybył do Portugalii wraz z Arabami w 13-wieku. Piękne z pożytecznym/użytecznym – im więcej kafelków, tym bogatsi mieszkańcy domu.
Tematem „wpisowym” do bloga mógłby być chociażby opis takiej wycieczki, jak Danuścyna opowiastka ilustrowana o Monsanto. Albo jakimkolwiek innym miejscu. Albo o wydarzeniu. Albo komuś dobrze wyszedł jakiś kulinarny przepis. Orca na przykład mogłaby zrobić fotoreportaż i opis wykopywania małży… i rzutem na taśmę – jak się nimi delektować
Tematów jest mnóstwo – a autorki (bo panowie zrejterowali…) mogłyby wysyłać wpisy do takiej pani Oli czy Katarzyny i ona mogłaby „wstawiać” te rzeczy. Wspominałam już kiedyś o tym Danuśce, to nie jest chyba skomplikowana sprawa, bo o ile się orientuję, Barbara też pisała tekst, a wrzucał ktoś „techniczny” z redakcji Polityki. Rzecz jest prawie gotowa i na pewno do zrobienia, ale jak Danuśka pisze – nie ma z kim rozmawiać
Fajna wioska kamienna – kto dysponuje, może sobie pospacerować z pomocą Google Earth. Solidne mury!
No cóż, Danuśka ma doświadczenie w korespondencji z Redakcją. Nie liczyłabym na jakiekolwiek chęci ze strony Redakcji do czynnej pomocy w kontynuacji bloga. A i grafikę strony należałoby wtedy zmienić, więc trochę zachodu to by wymagało.
Mija miesiąc od ostatniego wpisu, może po prostu zapomniano o nas i to zapomnienie może trwać długo. A my możemy korzystać z tego. Prawdę mówiąc, trudno mieć jakiekolwiek pretensje do ” Polityki”,choć oczywiście szkoda…
Danuśka,
piękną mieliście wyprawę. Pałac ze ścianami udekorowanymi kompozycjami z kafli sprawia dziwne wrażenie, taka jakby kaflowa lamperia. Ale kamienna wioska wspaniała i malownicza.
Tak, Alicjo, wstawianie wpisów na pewno nie jest skomplikowaną sprawą natomiast korespondencja z redakcją „Polityki” to nie jest łatwe zadanie.
Portugalskie azulejos pojawią się jeszcze wiele razy na moich zdjęciach. Kafle pełnią funkcję ozdobną, ale również użytkową, jak już wyżej wspomniała Alicja. Azulejos zabezpieczają fasady budynków przed wilgocią oraz działaniem soli, bo w zachodniej Portugalii soli i wilgoci w powietrzu jest dużo. Domy na wschodnich rubieżach tego kraju czyli od strony granicy z Hiszpanią są już budowane inaczej, tam to wilgotne powietrze z nad oceanu dociera już w mniejszym stopniu.
Fotoreportaże z naszej podróży będę jeszcze zamieszczać, ale proszę o cierpliwość, bo zdjęć mam dużo, a przebrnięcie przez te wszystkie kościoły, winnice, domostwa oraz wszelakie inne różności wymaga trochę pracy. Tym niemniej bardzo lubię to zajęcie, przeglądanie zdjęć przedłuża podróż
Na dobranoc fado z Coimbry, bo studenckie fado z Coimbry jest inne niż to, które śpiewane jest w Lizbonie:
https://www.youtube.com/watch?v=x-J_dp-K02A
Mieliśmy okazję wysłuchać koncertu fado w Lizbonie( kilka lat temu) i podczas ostatniej podróży spędziliśmy wieczór z fado w Coimbrze, to bardzo piękne wspomnienia.
W niewielkim, prywatnym pensjonacie w okolicach Monsanto gospodarz zasiadł do portugalskiej gitary (ma dwanaście strun i gruszkowaty kształt) i zaśpiewał dla nas kilka skomponowanych przez siebie pieśni. Byliśmy jedyni gośćmi tego pensjonatu i ten mini koncert był bardzo wzruszającym przeżyciem.
Pomidorowa z drobniutkim makaronem. Zupy u nas w styczniu-lutym mają powodzenie, bo zima trzyma, -10c dzisiaj i to mimo słońca.
Styczeń i luty już tak ma. Oba miesiące lubią zupy. I chyba temperatury nie mają z tym aż tak dużo wspólnego, bo od lat mam ciepło w tych miesiącach. Nocą w granicach+15°C. W dzień odpowiednio więcej bo złota planeta nie oszczędza się i daje ile może

co wspaniale wpływa na samopoczucie 
I zupy wchodzą znakomicie w takim klimacie. Z nimi tutaj nie ma problema. Są gotowe rosoły. To baza. Jest z koguciej pary, jest z wołowiny, i jest też ze świni no i z ryby
Albo czyste albo z dodatkami zieleniny. Jest też tylko taki dla vegetarian. Mocniej już nie wnikałem i nie szukałem dla vegan bo takiej potrzeby jeszcze mnie nie nachodzą.
Do takiego rosoła wystarczy włożyć trochę tuńczyka, trochę kalamara, parę gambasów i dla złamania smaku ocena trochę pokrojonej w paski ostrej, pikantnej chorizo.Na koniec ryż i koperek albo pietruszka.
Serwowane na niekończącym się tarasie przed mobilkiem.
I na dodatek to wszystko zdala od cywilizacji
Mimo, iż w Portugalii temperatury są zdecydowanie wyższe to zupy cieszą się tam powodzeniem, W każdej odwiedzonej przez nas restauracji w menu figurowały co najmniej dwie-trzy zupy do wyboru, ale numerem jeden jest caldo verde:
https://www.ambasada-portugalii.pl/caldo-verde-klasyczna-zupa-portugalska/
W Coimbrze ani w Aveiro zup nie kosztowaliśmy, ale próbowaliśmy różne desery w wersjach mini. Na zdjęciach są małe ciasteczka w muszelce z opłatkowego ciasta z masą jajeczną w środku, to specjalność Aveiro o nazwie ovos moles co znaczy miękkie jajka: https://photos.app.goo.gl/gj6M3XhBTxKm5vXw7
Podrzucam jeszcze internetowe zdjęcie z Biblioteki Joanina w Coimbrze, bo w środku niestety nie można robić zdjęć:
https://pbs.twimg.com/media/EsgNlDQUcAEFWDe.jpg
To miejsce jest wyjątkowe z wielu powodów, a jednym z nich są nietoperze, które pracują tam w nocy w roli serwisu sprzątającego:
https://www.onet.pl/informacje/kopalniawiedzypl/biblioteca-joanina-to-nie-tylko-jedna-z-najpiekniejszych-bibliotek-na-swiecie-posiada/nlp97t8,30bc1058
Tutaj nie ma serwisu sprzątającego. To i też dobrze. Bo byłoby mi smutno gdyby z dnia na dzień ktoś posprzątał mi to, co na wiosnę tutaj widać nawet gołym okiem
https://photos.app.goo.gl/NC7Ft4fXze1GgxKX6
To tak na marginesie, bo wspominałem wczoraj o wiosennych temperaturach
Dziś nie było zupy. Były za to przysmaki które ostatnio Orca prezentowała.
Bardzo dobrze wchodzą w towarzystwie białego Faustino
Zimą zupy kojarzą się lepiej niż w innych porach roku, bo są z natury rzeczy rozgrzewające. Latem w ogóle się nie bawię w zupy, chociaż kiedyś robiłam często chłodniki – gazpacho i chłodnik z brokułów, dyni, chłodnik litewski.
Dzisiaj był żurek z ziemniakami na białej kiełbasie, też rozgrzewający i taki eintopf prawie, chociaż ziemniaki gotuję w drugim garnku, osobno.
Jutro chyba zupa gronowa, bo Walentynki
ps.
Królową zup jest u mnie zupa gulaszowa i to jest prawdziwy eintopf , bardzo sycąca.
Miłego walentynkowania
https://photos.app.goo.gl/U91yrdzdGcsCyjm67
Na zdjęciach, które zamieściłam 12 lutego wieczorową porą są nie tylko ciasteczka, ale głównie fotograficzna opowieść o Coimbrze i Aveiro.
Alicjo, moja zupa na zimę, to zawsze kapuśniak.
Damuśko,
Krupnik!
Moja walentynkowa róża – prosto z Ekwadoru! Kicz jak trza, ale ona naprawdę jest prawdziwa i z kolcami! Nie wiem, jak to robią, ale…
) znajdziecie dokładny przepis na tę zupę, ja korzystałam z tego:
https://photos.app.goo.gl/RfiJbbZLggpck2sK9
Właściwie to powinnam powiedzieć, że z gulaszową ostatnio wygrywa rassolnik, która to zupa jest na sporej ilości mięsa, najlepiej wołowego i przypomina krupnik, bo się do niej dodaje kaszę, ale specjalnym dodatkiem są ogórki kiszone. Jak będziecie robiły krupnik, spróbujcie dodać 2-3 ogórki kiszone, pokrojone w kostkę. Tę zupę powinno się posypać siekanym koperkiem, ale to opcjonalne. „Na internetach” (podoba mi się to wyrażenie
https://natashaskitchen.com/beef-barley-and-pickle-soup-rassolnik/
Można dodać kwaśną śmietanę, ja próbowałam obie wersje i obie są dobre. Mam śliwki w czekoladzie (prod.Nałęczów) oraz wino – pora świętować
Jeszcze wtrącę o książkach ostatnio przerabianych. Otóż „Kryminalna historia Watykanu” (Artur Nowak, Arkadiusz Stempin) – horror po prostu. Pan Bóg? Jaki tam Pan Bóg – kasa i władza, o to chodzi! Panowie podpierają się wieloma dokumentami, jeden jest prawnikiem, drugi historykiem. Nihil novi – Robert Harris napisał pokazał to w „Konklawe” (a drugie – to film), to się ma nijak do poczciwego proboszcza z małej parafii, to jest państwo w państwie i parafie ich o tyle obchodzą, o ile składają należną daninę na czas.
Potem przeczytałam książkę pisarza polecanego przez Asię – „Dwa rodzaje prawdy” na początek, zapisałam w notatniku. A teraz czytam „Neron. Człowiek odarty z mitów” – Richarda Hollanda. Trudno się oderwać od książki.
To z opisu (i dlatego mnie zaciekawiło!):
RICHARD HOLLAND – znakomity pisarz i wieloletni dziennikarz „The Times”, znawca historii starożytnej – demaskuje mistyfikację, której ofiarą stał się Neron na przestrzeni dziejów. Nie wybiela swojego bohatera, lecz rewiduje i podważa mit odrażającego despoty, jaki narodził się tuż po śmierci cesarza, gdy jego pamięć została w Rzymie oficjalnie potępiona, a posągi usunięte z miejsc publicznych.
W swojej książce odsłania portret odmienny niż ten utrwalony w kulturze masowej przez tradycję, literaturę i film, rozpowszechniony także przez Henryka Sienkiewicza w „Quo vadis”. Odziera postać cesarza z hollywoodzkiego kiczu, ukazując innego Nerona: nie błazna, lecz ulubieńca tłumów; nie antychrysta, lecz artystę; nie wojownika, lecz pacyfistę; nie tyrana, lecz oswobodziciela; nie potwora, lecz człowieka.
(Opis pochodzi od wydawcy).
„Nic o nas bez nas” – to mój polityczny wtręt do odbywającej się właśnie konferencji w Monachium. Kojarzy się z Jałtą, gdzie nas i inne kraje sprzedano, powstały tak zwane „strefy wpływów”. Ale wtedy miało to swoje uzasadnienie, bo USA brało udział w II wojnie, Pearl Harbour i te rzeczy. Ale teraz??? Najwięcej do powiedzenia mają oczywiście ci, którzy w Europie nie mieszkają. Nawet nie przepraszam za ten wpis.
Dzisiaj na obiad pieczeń we frajerze, do tego surówka z kapusty kiszonej i parę mini ziemniaczków (bez tego nie ma obiadu dla Jerzora).
Alicjo – zaczęłaś od tomu 20
Najbardziej podobały mi się pierwsze. A serial jest dobry jak na ten gatunek. I pasuje mi aktor, który gra Harrego, chociaż jego wygląd i wiek odbiegają od wizerunku książkowego.
Dopadł mnie jakiś wirus, nie grypowy. W biurze najpierw zachorowały dwie osoby, potem my w trójkę w tym samym czasie. Lekki ból głowy, zatokowy, było mi zimno i temperatura. I kaszel. Natomiast żadnego bólu mięśni. I tak leżałam od powrotu z pracy w środę do wczoraj. Dzisiaj już jest lepiej.
Nawet nie miałam okazji obejrzeć zdjęć Danusi.
Małgosia dawno się nie odzywała.
Bo Małgosię dopadło coś podobnego, jeszcze pokasłuję.
Asiu,
mam to na uwadze (zapisałam!).
Nadal przerabiam Nerona, to się wolno czyta, bo to nie jest beletrystyka.
Kobiety, nie chorujcie, wiosna za rogiem! No!
Wiosna może i za rogiem, ale póki co przypomniała sobie o nas zima, przynajmniej w Polsce. Nawet dobrze zrobiła, bo trochę śniegu i mrozu na pewno się przyda.
Byliśmy dwa dni temu nad Bugiem i zrobiliśmy sobie spacer nad rzekę. Poziom wody na Bugu ciągle niski, ale jednocześnie rzeka była skuta lodem, a tak właśnie powinno być każdej zimy w naszym klimacie.
Słabującym życzę zdrowia, a wszystkim przesyłam trochę portugalskiego słońca:
https://photos.app.goo.gl/JZAkodg8Bxrf96Y19
Cd dalszy nastąpi…
Danuśko,
Cudne to portugalskie słońce! Tymczasem my ograniczamy się do okolicy: https://www.eryniawtrasie.eu/58991
Dla zainteresowanych,
W Port Angeles, WA mieszkał i jest pochowany Raymond Carver. Poeta i eseista.
Na jego grobowcu jest wygrawerowany poemat Late Fragment.
https://thewearychristian.com/raymond-carvers-tombstone/
Poezje i eseje pisarza były inspiracja do scenariuszy filmów Short Cuts i Birdman.
Film Birdman zaczyna się od słów wygrawerowanych na grobie.
“Late Fragment“, Raymond Carver
And did you get what
you wanted from this life, even so?
I did.
And what did you want?
To call myself beloved, to feel myself
beloved on the earth.”
Kiedy Alejandro Innaritu przyjmował Oscara za Birdman podziękował Tess Gallagher, wdowie pisarza, za udostępnienie materiałów.
Kto będzie w Victoria, BC może popłynąć promem do Port Angeles. Dwa małe miasteczka. Victoria to tradycja zabudowy wiktoriańskiej i angielskich ogrodów. PA to miasteczko o tradycjach przerobu drewna (logging) i wędzenia łososia.
Inna wycieczka,
Pociągiem z Seattle do Vancouver, BC
https://youtu.be/2tLjCJl6niA?feature=shared
Żadnych spacerów u nas:
https://photos.app.goo.gl/UHh1zZXJe36EbpCh7
https://photos.app.goo.gl/RnQfRFL8av3XtKeh8
Opowieści o Neronowych czasach wbijają w kanapę. Historycy zgodni są co do tego, że większość opowieści o krwiożerczym Neronie to ploty, które są powtarzane od prawie 2000 lat. Łagodnym barankiem nie był, bo nie były to czasy łagodnych baranków, ale miano mu za złe, że chciał wstrzymać śmiertelne walki gladiatorów, nie cierpiał okrucieństwa, no i przede wszystkim nie podpalił Rzymu, a go ratował… Ale czasy w których żył były straszne, jak facet nie chciał być okrutnikiem, to był tak zwanym „przegrywem”. No i Neron w pewnym sensie był, dlatego knuto przeciw niemu ile wlezie. Idę przejrzeć Portugalię, trochę słońca mi potrzeba, a potem dokończyć o Neronie, już jestem blisko końca.
Danuśka,
Akurat mąż zaciekawił się, jakie zdjęcia oglądam i spytał: to ty?, gdzie to zdjęcie było zrobione? Też widział podobieństwo. Zabawna sytuacja.
bardzo podobały mi się te dwie starsze panie w strojach zapewne nawiązujących do tradycyjnych; wdzianka, spódnice, skarpety i buty – bardzo stylowe.
A turbot przypomniał mi scenę gotowania tej ryby w filmie” Bulion i inne namiętności”. Ten na zdjęciu jest chyba smażony albo pieczony.
I jeszcze zdjęcie niespodzianka, to, na którym chodzisz brzegiem oceanu. Po prostu zobaczyłam na nim siebie
Co do zimy, zgadzam się z Tobą całkowicie. Zima jest jeszcze potrzebna. Od razu zrobiło się ładnie, w naszym regionie rozpoczynają się ferie, więc dzieci skorzystają z zimowych rozrywek. Jestem za zimą w lutym.
Obejrzałam zdjęcia oraz uzupełniłam przechadzką po ulicach (za pomocą Google Earth). Plaże to oni mają!
No ale moja zima dzisiejsza to już nieco przesada… dobrze, że jutro wolny dzień, to ludziska będą się odkopywać. Nie jest miło wstać o śœicie i machać szuflą!
Właśnie się odkopujemy…
https://photos.app.goo.gl/RA4ZPbJ3oQKAa1GR8
Ewo- bardzo ciekawy pomysł z odwiedzinami w studio filmowym, a napis „Nie skubać ścian” rozłożył mnie na łopatki
Kiedyś słuchałam w radiu opowieści o tym, jak powstają różne dźwięki czyli o pracy dźwiękowca „od kuchni”, to było niezwykle interesujące.
Krystyno-starsze panie w tradycyjnych strojach bardzo chętnie pozowały do zdjęcia i było to miłe spotkanie. Turbota z filmu „Bulion i inne namiętności” też dobrze pamiętam, a ten z mojego zdjęcia jest smażony. Obok restauracji był sklep z rybami i owocami morza. Rybę można było sobie wybrać w tymże sklepie i uzgodnić sposób jej przygotowania. W czasie naszych wędrówek turbota jedliśmy raz jeszcze, kupiliśmy go na rybnym targu i usmażyliśmy sami, też był smaczny. Na targu czy w sklepie rybnym można poprosić, by rybę nam oczyszczono i ewentualnie też wyfiletowano. Zatem w domu wrzucamy ją do razu na patelnię czy do piekarnika. Szkoda, że w Warszawie nie można liczyć na taką bezpłatną i bardzo ułatwiającą życie usługę.
Osobom, którym jeszcze nie znudziła się Portugalia podrzucam kolejne zdjęcia:
https://photos.app.goo.gl/G2cRfbDJ3d3Ag5Yx6
Krystyno- gdybyś miała i mogła zamieść swoje zdjęcie, jak spacerujesz gdzieś nad morzem to być może ja zobaczyłabym siebie
Rzeczywiście śmieszna historia.
„Kluski to potrawa z ciasta, zrobionego z mąki, ziemniaków, twarogu lub mieszanego. W Polsce danie to jest niezwykle popularne, ale w zależności od regionu – różnorodnie formowane i podawane.”
Polskie kluski zasługują na swoje święto
w kalendarzu. Autorka pierwszej polskiej monografii klusek Paulina Nawrocka-Olejniczak, wsparta przez wielu szefów kuchni, twórców kulinarnych i jedzeniowych entuzjastów proklamują 18 lutego Świętem Polskiej Kluski!
Orca,
serdeczne dzięki za podróż Seattle-Vancouver, z przyjemnością obejrzałam stare kąty.
W przyszłości nie planuję już żadnych pozaeuropejskich podróży.
eva47,
eva47,
Zmarł Marian Turski (1926-2025)
R.I.P.
Mój ulubiony bohater.
Danuśko,
Muszę przyznać, że oboje dobrze się tam bawiliśmy a i przewodniczka opowiadała o produkcji filmowej z pasją.
Ewo-przewodnik-pasjonat to czysta przyjemność, potwierdzam z całym przekonaniem, że nie wspomnę o „ubogacaniu” wszelakim.
Kilka dni temu uczestniczyłam w mszy pogrzebowej podczas, której ksiądz oczywiście nie omieszkał wspomnieć o „ubogacaniu” i właśnie dlatego przypomniał mi się ten nieszczęsny czasownik, tak chętnie używany przez duchownych. W „Wysokich Obcasach” znalazłam artykuł na temat napuszonego języka obowiązującego już od wielu lat w polskim kościele zatem pozwólcie, że zacytuję jego fragment:
„Muszę przyznać, że rzadki mam kontakt z językiem przedstawicieli Kościoła katolickiego. Kilkanaście lat temu prowadziłem zajęcia w Podyplomowym Studium Retoryki UJ, gdzie wielu słuchaczy to byli księża, zakonnicy, a nawet zakonnice. Nawet, bo przecież kobieta w Kościele praktycznie nie ma głosu. Do dziś mam traumatyczne wspomnienia z wyjazdowych zajęć z całą grupą matek przełożonych zakonów żeńskich w Polsce: zajęcia poświęcone publicznemu zabieraniu głosu wydawały im się oderwane od rzeczywistości i kompletnie niepotrzebne, żadna z nich przez wiele godzin nie podniosła nawet wzroku znad zeszytu.
Moim zadaniem było po prostu doprowadzić do tego, by zaczęli oni (i one) mówić zwykłym językiem, własnym głosem. By zamiast „przybywać” — „przychodzili”, zamiast „spożywać” — „jedli”, a zamiast „czynić” — „robili”. By nie wspomnieć o „ubogacaniu”, „stawaniu w prawdzie”, „zasługach zbawczych”, „odnowie serca”, „prawdziwej przemianie”, „pochylaniu się nad grzesznymi” i „gubieniu swojego ukierunkowania ku życiu wiecznemu”.
Michał Rusinek” Wyborcza- Wysokie Obcasy.pl” 18.11.2020
Dobre!
Niezły pieszczoszek z tego Rusinka. I na dodatek żadna nie chciała spojrzeć na niego.
O księżach nie wspomina. Być może to oni atakowali
Rusinka wzrokiem a on biedaczysko szukał oparcia w siostrach które po prostu olały go :))
I taki przypadek delikatniusia wytrącił nieodwracalnie z równowagi psychicznej, doznał wstrząsającej sytuacji, która przewyższa zdolność do radzenia sobie z emocjami


Traumatyczne wydarzenie
Niemen śpiewał dawno o głupotach
Danuśko,
ucieszyłam się że podjęłaś temat „napuszonego polskiego języka”. Może i on wziął się z kościoła, ale od wielu lat panoszy się wszędzie. Wy w Polsce jesteście z tym tak osłuchani że już nie zwracacie na to uwagi. Od wielu lat ten język „rzuca mi się nie na uszy” ale na oczy, bo czytam polską prasę i polskie blogi.
Kilka dni temu czytałam w GW o bezdomnych kotach, które nie są „bezdomne” tylko „wolnobytujące”! Bezdomny mężczyzna nie jest „bezdomny” tylko znajduje się w kryzysie bezdomności. Nie ma w Polsce pijanych kierowców, są tylko kierowcy znajdujący się pod wpływem, itd. itd.
Dziwi mnie też od dawna że wyszedł z użycia wyraz „kupowac”. Koleżanki blogowe niczego nie kupują tylko „zakupują” albo wręcz „nabywają” to i owo na targu.
Potem z tą „nabytą” rybą „szaleją” w kuchni. Bo Polacy albo „szaleją” albo „są w szoku”.
Proszę mi wierzyć że nie chciałam nikogo urazić ani obrazić i gdyby Danuśka nie zaczęła „w tym temacie” to siedziałabym cicho i tylko „miałabym zdziwienie „.
Evo47- po przeczytaniu Twojego komentarza od razu pomyślałam o Pyrze, bo ona z kolei „walczyła” z poprawnością polityczną w naszym języku i kiedy ktoś mówi „osoba w kryzysie bezdomności” zamiast bezdomny (by broń Boże nikogo nie urazić!) to ja też się dziwię, ale powoli do tego przyzwyczajam.
z powodu nadużywania anglicyzmów natomiast sama często bawi się różnymi słowami. Mnie osobiście to absolutnie nie przeszkadza i też bawi.
Natomiast zwrot „nabyć drogą kupna” pamiętam jeszcze z czasów studenckich i tenże traktuję z uśmiechem i uważam za językowy żart.
O języku można by dyskutować długo i namiętnie (czy namiętnie to poprawne słowo w tym kontekście…) a poza tym, jak wiemy już z wcześniejszych rozmów blogowych, różne rzeczy nas drażnią i nie wszystkich denerwuje to samo. Na przykład Alicja dostaje „wysypki”
Ale o co kaman?
Danuśko,
proszę o definicję i przykłady „bawienia się słowami”. Natentychmiast! <– A to jest akurat fajne i ze słownika Nisi.
Bawienie się słowami to chyba nie to samo, co anglicyzmy, a Ty stawiasz znak równości (natomisat sama bawi się).
Już dawno mam w głębokim poważaniu dbanie o względną (podkreślam, bo pewnych słów się nie da wykreślić czy nie przyjąć) czystość języka, bo język to jest jednak ojczyzna polszczyzna, zmienna ci ona jest.
Chodzi mi o to, żeby nie zaśmiecać języka niepotrzebnie, bo mamy dobre odpowiedniki w języku polskim. Zawsze to podkreślałam. Bralczyk i Miodek, moi guru od języka, powiadają, że warto dbać o język polski. Mój syn, który wyrósł w Kanadzie, radzi sobie znakomicie z językiem polskim i gdybyście go usłyszeli jak mówi, nigdy byście nie zgadli, że on prawie całe swoje życie przeżył na tym kontynencie. Może mu brakować słów, ale nigdy nie można mu zarzucić, że ma jakiś obcy akcent.
Na pewno jestem wyczulona na te sprawy, ale jestem starej Pyry generacja, to po pierwsze primo, a po drugie primo uważam, że język to jest stan duszy. Polski język.
Alicjo- myślałam np. o słowie natentychmiast i też uważam, że jest zabawne. W tej chwili inne słowa nie przychodzą mi do głowy, ale to lekkie przekręcanie absolutnie mi nie przeszkadza. Myślę, że źle się wyraziłam, bo nie stawiam wcale znaku równości pomiędzy anglicyzmami i bawieniem się słowami, doskonale wiem, że to nie jest to samo.
Basia Adamczewska zamieściła 11 stycznia swój ostatni wpis na naszym blogu, ale nie zrezygnowała z bezpośrednich kontaktów z Blogowiczami i dzisiaj właśnie mieliśmy okazję się o tym przekonać goszcząc w jej domu. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie w pięcioosobowym towarzystwie: przy stole zasiadła, co oczywiste, nasza Gospodyni oraz Małgosia, Salsa, Nowy i pisząca te słowa. Wspominaliśmy Piotra oraz dawne, dobre blogowe czasy i toczyliśmy wprawdzie nie nocne, ale po prostu długie i ciekawe Polaków rozmowy. Dziękuję bardzo Barbarze za zaproszenie, a wszystkim biesiadnikom za znakomite towarzystwo. Szampan Małgosi oraz wina starannie wybrane przez Nowego uświetniły nasze spotkanie. A rożki z konfiturą z róży w wykonaniu Gospodyni i ciasto czekoladowe Salsy palce lizać
Wczoraj wieczorem otrzymałam od Pani Oli z redakcji „Polityki” następującą odpowiedź na maila w sprawie przyszłości naszego blogu:
„Dzień dobry,
nadrabiam z tradycyjnym opóźnieniem, przepraszam – dzieje się w świecie dużo i niekoniecznie dobrego. U Pana Daniela to był inny przypadek – tam się zbierała społeczność przypadkowa i nie zawsze przychylna Autorowi, za to chętnie pisząca okropne rzeczy. To coś innego. W tym wypadku nie planujemy niczego blokować. Gdyby coś Panią niepokoiło, blog się nie otwierał itd. – proszę dać znać.
I tu pozdrowienia oraz podpis.
”
Czyli będziemy mogli nadal zamieszczać komentarze? Tak do końca nie bardzo wiadomo, ale chyba tak…..
Danuśka,
dzięki za dobre wiadomości.
Przypomniałam sobie, że niedługo, bo 16 marca minie kolejna, dziewiąta już, rocznica śmierci Piotra.
Duży koszyk słynnych rożków przywieziony został przez Gospodarzy na jeden ze zjazdów u Żaby. Równie dobre rożki, choć nie z konfiturą różaną, a dobrym dżemem lub powidłami dostaję od czasu do czasu w prezencie/ są pieczone przez panie kucharki na Kaszubach/, więc sama już ich nie piekę.
Nasze dzisiejsze spotkanie pełne wspomnień i wzruszeń, ale też ploteczek na tematy bieżące. Dziękuję za ten wspólnie spędzony czas, a przede wszystkim Basi za ugoszczenie nas u siebie.
Wiadomość od pani Oli wydaje się pozytywna. Danuśko, dzięki za podjęcie sprawy w naszym imieniu. Taki to był miły dzień…
Ja też tam byłem, jadłem i wino piłem!
Dziękuję bardzo za super przyjęcie, super atmosferę, super jedzonko!
Tak się złożyło, że nigdy wcześniej nie poznałem naszej Gospodyni , ale to nic nie szkodziło. Jest osobą tak bezpośrednią, tak kontaktową, tak miłą, tak rozmowną, że od pierwszej minuty człowiek czuje się jakby Ją znał osobiście od bardzo dawna. A jeszcze w towarzystwie naszych blogowych Dziewczyn – to jak chwile utrwalone przez najlepszych impresjonistów. Jestem naprawdę pod wrażeniem. Dziękuję Gospodyni i Dziewczynom! Być w takim towarzystwie jedynym facetem – po prostu zaszczyt!
Pogaduszki oczywiście o wszystkim, tak jak tematyka Bloga założonego przez Piotra. Jego duszę i obecność wyczuwa się w każdym zakamarku tamtego mieszkania, po prostu był z nami. I tak chcę to spotkanie zapamiętać! Jeszcze raz bardzo dziękuję!
Danuśka,
jak wiemy, słowo pisane jest napisane i nie da się uchwycić tego „osochozi”
Zazdroszczę spotkania warszawskiego, ale…
zabukowaną mam następną trasę do Rzymu za miesiąc i już się na to cieszę ogromnie. Rzym zrobił na mnie wielkie wrażenie, a przecież przemierzaliśmy z Jerzorem świat wte i wewte. I nawet Jerzor przyznał, że trzeba tam raz jeszcze.
Danuśka,
wielkie dzięki za trzymanie palca co do ciągłości bloga. Damy radę!
https://photos.app.goo.gl/kEgMXi3R4iAXyYqq5
Zjazd na Kaszubach… Kurpiach raczej?
https://photos.app.goo.gl/kEgMXi3R4iAXyYqq5
p.s.
Kurdesz , wkleiło mi się dwa razy
hmmmm… wierzyć mi się nie chce, że to było 17 lat temu…. Kurpie, znaczy się.
Alicjo,
dziękuję, z przyjemnością obejrzałam Wasze stare zjazdowe zdjęcia . Nareszcie wiem jak wygląda blogowy kolega ten „znajdujący się w kryzysie bezdomności „.
To dobra wiadomość że znów lecisz do Rzymu, życzę Wam żebyście jak najwiecej zobaczyli, nie tylko tłumy turystów.
Podczas wczorajszych rozmów doszliśmy do wniosku, że to przede wszystkim dzieci i wnuki (a Basia Adamczewska ma też prawnuczkę) które dorastają i robią co raz starsze uzmysławiają nam, jak długo się już znamy oraz ile zjazdów czy też mini zjazdów jest już za nami.
Luty i marzec 2016 roku były dla Blogu Łasuchów ciężkim i bardzo smutnym okresem: 13 lutego zmarł Placek, 12 marca Piotr, a 27 marca Pyra.
Wracając jeszcze do wczorajszego spotkania wspomnę o chlebie, który upiekła Małgosia i który wspaniale smakował z serami, jakie dzielnie przytargała w swoim plecaku.
Kiedyś sporo tu pisaliśmy o domowych wypiekach chleba. Zwłaszcza nasze blogowe mistrzynie, Małgosia i kuzynka Magda. Próbowałam i ja, ale widać talentu zabrakło i w tej sztuce nie błysnęłam.
Spodobał mi się pomysł Danusi przywieziony z Portugalii na caldo verde, bardzo prosta, szybka i smaczna zupa, robiłam w wersji wege, a współbiesiadnik dodał podsmażone plasterki chorizo.
eva47,


dlatego koniec marca – bo nie jest to okres wakacyjny. Ale może być zimno… no cóż, już się przyzwyczailiśmy
Wspominki:
https://photos.app.goo.gl/U4iyaFcdjG11zFdj9
https://photos.app.goo.gl/8DMFmSnczvLuRr052 <– to był nasz ostatni zajazd na. Potem to już tylko mini-zjaździki, ale i tak było zawsze cudnie. Wszystkie zjazdy mam foto-udokumentowane. Bo miło wspominać…
Ze Zjazdem Kurpiowskim kojarzy mi się taka rzecz, że Gospodarz zaproponował, żeby te włościa na Kurpiach były jako stały punkt Zjazdów Łasuchów, ale jakoś to przeszło bez głosowania i chyba dobrze, bo byśmy się tam za bardzo zadomowili
I teraz Gospodyni miałaby problem…
"To było dopiero co"… – czy Wam się nie wydaje, że ten czas zapieprza coraz szybciej, jakby mu płacili za to? Cholerka…
Salso-cieszę się, że wypróbowałaś portugalską zupę
Moją caldo verde posypałam chipsami z jarmużu, aby je zrobić wystarczy porwać jarmuż na niewielkie kawałki, posmarować lub popsikać oliwą i wstawić na chwilę do piekarnika. Uwaga, na chwilę! Łatwo przypalić.
p.s.
Jeszcze przed tą czarną listą w listopadzie 2015 roku zmarła Nisia. Duży wkład w nasz blog!
OK.
To należy oglądać w tyle mając piosenkę Ireny Santor – Mój pierwszy walc…nasz pierwszy Zjazd…
Blog miał wtedy rok z maleńkim kawałkiem, a Pyra była inicjatorką takich wydarzeń:
https://photos.app.goo.gl/U4iyaFcdjG11zFdj9
no no, że eva47 interesuje się bezdomnymi w kryzysie wieku średniego
Nie, to z pewnością nie jest nic złego i znacznie lepsze niż na każdym kroku wskakiwanie sentymentalne Alicji
Alicjo,
dla porządku – ostatni zjazd , dziesiąty, odbył się w sierpniu 2016 r. w Poznaniu. Dużo osób wtedy przyjechało.
Do 24 lutego można oddać głos na europejskie drzewo roku: https://magazyncieplasystemowego.pl/ekologia/europejskie-drzewo-roku-2025-czy-znowu-wygra-drzewo-z-polski/ .
Warto obejrzeć wszystkich kandydatów, bo wszystkie drzewa są piękne.
Dziewczyny- a potem były jeszcze:
1-3 września 2017 roku XI zjazd w Żabich Błotach,
8-10 czerwca 2018 roku XII zjazd w Soczewce k/Płocka oraz
od 30 sierpnia do 1 września 2019 roku XIII zjazd w Żabich Błotach.
Danuśka,
racja, najpierw Alicja pokręciła, a potem ja.
A to krętaczki!
W 2024 walczył – i zwyciężył! W Wojsławicach byłam w 2023. Ciekawa gazeta, Krystyna, zapisałam się
https://photos.app.goo.gl/WxQnr4f6jemQo65w7
W ostatniej „Polityce” ciekawy artykuł, zwłaszcza dla łasuchów

po rewolucji ,
masz chyba taką funkcję w swoim komputerze czy innym urządzeniu, która pozwala Ci omijać pewne teksty? Ulżyj sobie i omijaj moje sentymentalne wpisy, OK? Nie chcę przyczyniać się do utraty Twojego dobrego nastroju
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/2289369,1,jemy-scieme-gotowe-dania-i-miesne-hybrydy-witajcie-w-erze-zafoliowanej-gastronomii.read?src=mt
Nie masz szans Alicjo, nawet najmniejszych by w jakikolwiek sposób wpływać na mój nastrój


I nie smuć się aż tak mocno tym. Jesteś w dobrym klubie osób. Tam są wszyscy, oprócz mnie
Good vibes only!
I jeszcze jedno. Przestań w końcu dyktować co i jak mam robić. Innym może to odpowiada, ale mi przychodzi do głowy żeś mało wychowana. Ale teraz to już bez znaczenia.
Za późno
Lubię opowieści o tym, jak i skąd na naszych talerzach pojawiły się różne dania, a nasza ostatnia podróż do Portugalii skłoniła mnie do mnie do odgrzebania historii związanej ze specjalnością rodem z Porto o nazwie francesinha, co po portugalsku znaczy mała Francuzeczka. Tę historię trzeba zatem rozpocząć we Francji, kiedy na początku XX wieku Michel Lunarca rozpoczyna pracę w paryskiej restauracji „Bel Age”. Rozpoczyna skromnie jako pomagier w kuchni, ale właściciel knajpy docenia jego umiejętności i kiedy żegna się z tym światem przekazuje w spadku restaurację swojemu pracownikowi. Ten spadek wywołuje zazdrość i niechęć wśród okolicznych restauratorów, którzy rozpowszechniają plotkę, iż w „Bel Age” podaje się ludzkie mięso. Któregoś dnia w restauracji zabrakło bagietek do przyrządzania kanapek zatem Michel Lunarca wpada na pomysł, by wykorzystać
kromki zwykłego chleba, przełożyć je serem i szynką oraz podgrzać w piekarniku.
Na pytanie klientów z czego składa się ta kanapka odpowiada żartem:
tam jest „viande d’un certain monsieur”- jest tam mięso pewnego pana.
Następnego dnia w menu pojawia się pozycja „croque-monsieur” czyli „chrupiący pan” i ta niezwykle prosta, a jednocześnie bardzo smaczna przekąska pozostaje do dzisiaj jednym ze sztandarowych dań kuchni francuskiej: https://tiny.pl/q7ykpfvq
Wypijcie do niej kieliszek czerwonego wina, uśmiech na twarzy gwarantowany
Croque-monsieur ma swoją damską wersję pt. croque-madame z jajkiem sadzonym na wierzchu. Jajko nawiązuje do kształtu niegdysiejszych kapeluszy noszonych przez panie: https://tiny.pl/nhhjtm1g
A teraz portugalska część tej opowieści: Daniel David de Silva po powrocie z Francji postanowił przystosować francuską kanapkę do portugalskich smaków, wzbogacił ją mięsem i zatopił w sosie piwno-pomidorowym. Podał ją po raz pierwszy w Porto w roku 1953 w restauracji „A Regalaira” i tak „Mała Francuzeczka” jest obowiązkowym punktem kulinarnych odkryć podczas wizyty w Porto, chociaż można ją też znaleźć w jadłospisach w innych, portugalskich miastach. Próbowaliśmy, ale francesinha nie rzuciła nas na kolana. Kiedy dzielnie przebrniecie przez zdjęcia klasztorów oraz kolejnych azulejos znajdziecie ją poniżej i jest to już ostatni album z naszej podróży:
https://photos.app.goo.gl/npKqWmrqXXFqakBw9
Podziwiam Danusiu Twoją chęć do tak dokładnego dokumentowania. Bardzo lubię oglądać Twoje zdjęcia, szczególnie że Ty masz zupełnie inne spojrzenie niż ja. Mam coraz mniej chęci do robienia zdjęć, chyba że są to miejsca wyjątkowo charakterystyczne. Jako wygaszacz ekranu mam pokaz zdjęć i coraz częściej się łapię, że zastanawiam gdzie i kiedy to było.
Przychylam się do opinii w sprawie zdjęć – mnie urzeka w nich przede wszystkim architektura. I to z każdej wycieczki. Bardzo podobają mi się też zdjęcia „Erynii w trasie” i Witka. Nie ma kiedy tam pojechać, a tu masz takie kuszenie…
Teraz pora na nasturcję, które już ładnie przykleiły listki do okna…
Dzisiaj żeberka na ostro, pieczone, a w planach schab po bałkańsku – to się nadaje na proszoną kolację, zainteresował mnie przepis, więc w najbliżśzym czasie jak kogoś zaproszę, to właśnie to przygotuję z kaszą gryczaną. Zdam sprawę, jak wyjdzie.
Z innych wieści – prawie upał, bo aż 3c (na „plusie dodatnim”), ale za chwilę powtórka z rozrywki, więc śnieg nie zdąży chyba stopnieć. Na parapecie szaleństwo – kwitnące gałązki forsycji pobudziły inne kwiaty do roboty i tak: kwitnie krassula, hibiskus oraz… hoya, która według kwiatowej konstytucji powinna kwitnąć około czerwca
Kolorową różę z Ekwadoru zasuszyłam i ciekawa jestem, jak długo utrzyma kolory.
Dziewczyny-dziękuję za miłe słowa
Robienie zdjęć oraz ich porządkowanie po zakończeniu podróży sprawia mi wielką przyjemność, a poza tym na emeryturze człowiek ma więcej czasu na tego rodzaju zajęcia.
Ciekawostki z Sycylii – Polka tamże, uprawiająca pomarańcze. Ciekawa historia:
https://youtu.be/6saIH9Jg30c?si=agM0fkPag_x-tXh8
Na blogu Łasuchów nie sposób nie wspomnieć o tym, że wczoraj mieliśmy Tłusty Czwartek. W internetach pojawiły się zatem różne memy i stosowne złote myśli:
Jeszcze ostatnie dwa pączki i się rozchodzimy, szeptały do siebie szwy w dżinsach.
Mężczyźni są jak pączki. Jeden brzydki, ale nadziany. Drugi piękny, ale beznadziejny. Trzeciego już konsumuje inna kobieta. Na czwartego nie zasłużyłaś. Piąty zbyt tłusty, a cała reszta i tak ci wyjdzie bokiem.
Panowie, nie obrażajcie się i tak Was kochamy
Przy okazji przeczytałam jeszcze tę całkiem słuszną uwagę:
Bycie starszym ma swoje wady i zalety- nie widzisz liter z bliska, ale idiotów poznajesz z daleka.
Wracając do pączków: zjedliśmy wczoraj po dwa na głowę czy raczej na podniebienie. Była to rozkoszna chwila, jako że rzeczone były nadziane lekko kwaskowym nadzieniem z mango i marakui, a nadzienia nie pożałowano. Ten wyśmienity pomysł miała cukiernia położona rzut beretem od Salsy.
Salso- czy znasz ich pączki? Cokolwiek rujnują portfel, ale moim zdaniem są warte swej ceny.
My też wczoraj mieliśmy po dwa pączki na głowę. Po jednym klasycznym z różą i po połówce z wiśnią i ze śliwką zakupione na stoisku Gajewskiego. Cena całkiem rozsądna, kolejek nie było.
Dziś na obiad pieczone dorady.
Były pączki z Baltic Deli – niestety, zostały tylko resztki, czyli te, których nie lubię najbardziej i których nie kupujemy, ale na bezrybiu… otóż pączki z jakimś tutejszym „jelly”, zamiast konfiturą z róży (dawno już nie było!) a w najgorszym razie z powidłami ze śliwek. Dopieściliśmy się śliwkami w czekoladzie.
Danuśka,
tekst o mężczyznach znakomity
W planach kurze udka we frajerze. Poza tym mrozik, -5c w południe. Jutro będzie niżej…
Sprawa się rypła, będą klopsy, które raz w życiu robiłam, pomagając koleżance, a było to lat temu sto.
Do odważnych świat należy, „na internetach” przestudiowałam kilka przepisów i przystępuję do działalności.
Ostatni dzień lutego, a u mnie klimaty hawajskie ze śniegiem w tle
https://photos.app.goo.gl/fqzq7RsX4Qd5CL389
Pączka zjadłam tylko jednego, bo odkąd w ramach postanowień noworocznych ograniczyłam bardzo słodycze, jakoś nie ciągnie mnie do słodkich wypieków. W sklepie były pączki w cenie 4,90 zł oraz trochę bardzo pięknych dwa razy droższych, z malinami, słonym karmelem. Faworki grube są w cenie 98 zł za kg.
Ponieważ dziś przyjechali chłopcy, upiekłam faworki. Z pomocą męża praca poszła szybko, zwłaszcza że ciasto zagniotłam wczoraj.
A na obiad był łosoś pieczony , bataty i surówka z białej kapusty.
Danuśko, cukiernia mi znana, ale pączki zakupione gdzie indziej, okazały się beznadziejne, natomiast dzisiaj poczęstowano mnie pączkiem od Sowy i był przepyszny. Słodki dzień, bo na zamówienie rodziny robiliśmy faworki w słusznych ilościach, wspaniałe, delikatne i kruche, trudno je donieść z talerzyka do ust, no ale takie powinny być faworki…
https://www.youtube.com/watch?v=jirTP8avqbE
Aktualne.
https://www.youtube.com/watch?v=Yq7FKO5DlV0
https://www.youtube.com/shorts/W0rqlX0Lv-8
-19c rano
„Mój chłopak twierdzi, że jestem za ładna, żeby pisać dobre wiersze. Co myślicie o tych, które załączam? – Sądzimy, że jest Pani rzeczywiśćie piękną dziewczyną” – to z „Poczty literackiej” w nieistniejącym już „Życiu literackim”. Odpowiedzi udzielała Wisława Szymborska
Powyższe mam jeszcze z okresu papierowego, natomiast w czytniku niezbyt ciekawe wywody Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Wojnę szatan spłodził”. Natomiast bardzo ciekawa jest ” Spowiedź ambasadora” autorstwa Romualda Spasowskiego (poprosił o azyl w USA, gdzie był na placówce, po wprowadzeniu stanu wojennego). Był ambasadorem przez 37 lat, w Indiach, Argentynie i dwukrotnie w USA. Sporo ciekawych obserwacji z tamtych lat, od lat 50-tych do 90-tych prawie. Można też zauważyć, że historia kołem się toczy, zadziwiające, jak bardzo jest ta książka aktualna.
Oskary!
W tym roku mnie interesują, bo zaczęłam chodzić do kina. Stawiam na Adriena Brody, który musiał zbudować bardzo wymagającą rolę – w przeciwieństwie do Timothée Chalameta, który śpiewająco odegrał (i odśpiewał!) rolę Boba Dylana. Był w tym bardzo dobry, ale jednak chyba łatwiej jest naśladować, niż stworzyć postać, tak jak to zrobił Brody. Ciekawostką dla mnie jest nominacja dla Izabelli Rossellini – drugoplanowa gwiazda była przez mgnienie oka w filmie i nie pamiętam, ile zdań powiedziała, stojąc w drzwiach… dwa? No ale nominacja jest
Myślę, że „Brutalista” powinien zgarnąć Oscara, chociaż „Konklawe” też był znakomitym filmem. Wszystkich oczywiście nie oglądałam, ale z tych poważnych pretendentów akurat tak.
O, i najlepsza adaptacja – „Konklawe” według książki Roberta Harrisa. Czytałam i obejrzałam film, to mogę ocenić
Dzień dobry Blogu,
Mam pytanie do Irka, po koniec marca wybieramy się na weekend do Lublina. Mógłbyś mi polecić co zwiedzić (poza standardami) oraz gdzie dobrze i nie za miliony zjeść? A może miałbyś ochotę na spotkanie?
Ewo,
podczas mojego październikowego pobytu w Lublinie, raptem dwudniowego, zwiedzałam miejsca standardowe, więc tu nie mogę służyć wskazówkami poza tą, że warto zobaczyć wystawę obrazów Tamary Łempickiej na zamku/ to dla zainteresowanych malarstwem/.
Z gastronomii polecałabym bardzo bistro Wytrawny przy Krakowskim Przedmieściu/ róg ulicy Świętoduskiej- oryginalna odmiana św. Ducha/, a więc w zasadzie w centrum miasta, tylko że lokal czasowo jest zamknięty/ remont/ i nie wiadomo, czy do końca marca zostanie otwarty. Bardzo nam smakowało, ceny niewygórowane, miła obsługa. Lokal ma dużo dobrych opinii, myśmy też go pochwalili. Tylko ten obecny remont…
Kawiarnie odwiedziliśmy dwie- pierwsza to ” Między Słowami” przy ulicy Rybnej. Trafiliśmy na nią idąc od zamku w stronę rynku w dość zaniedbanym rejonie. To kawiarnia połączona z księgarnią, ciekawe miejsce.
Druga to ” Akwarela” , tym razem o charakterze artystycznym; dużo tam obrazów.
Jedna i druga warte polecenia. Wszystkie te miejsca są dobrze opisane, więc nie zamieszczam linków.
Dodam tylko, że po Lublinie bardzo dobrze chodzi się pieszo / oczywiście w centrum/, wszędzie trafialiśmy bez problemów.
Na pewno będziecie zadowoleni, ale z dużym niedosytem
Irek na pewno udzieli kompetentnych wskazówek.
Dzięki Krystyno!
Wbrew wieloletniemu zwyczajowi (bo nie oglądam) obejrzałam wczorajsze Oskary, mimo, że nie lubię prowadzącego O’Briena – komicy zwykle śmieją się z własnych żartów, sala mniej…

Ale poszło nadzwyczaj sprawnie, poniżej 4 godzin (rekord chyba?).
„Brutalista” nie zdobył najwyższej nagrody, a zwycięskiego filmu nie oglądałam, więc się nie wypowiadam. Tyle tylko, że dla mnie ten film to wielkie kino.
Brody – nic zaskakującego, nie mógł nie wygrać. Panie pięknie ubrane, najbardziej podobała mi się suknia Hallie Berry, rzeczywiście olśniewająca, chociaż w miarę prosta – no i na pięknym ciele wszystko pięknie się układa, umówmy się
Z polskich akcentów – przeleciał fragmencik filmu Eisenberga, bo Kieran Culkin dostał oscara za drugoplanową rolę, a potem w „In Memoriam” wspomniano o Janie A. Kaczmarku, który odszedł w ub. roku. Wzruszające wspomnienie o swoim przyjacielu, a moim ulubionym aktorze Gene Hackmanie powiedział równie dobry aktor, Morgan Freeman. No i to by było na tyle – poza Mickiem Jaggerem, który humorystycznie zapodał, że zjawia się w zastępstwie Boba Dylana, który na propozycję, by zaprezentował piosenki nominowane do oscara powiedział, żeby poszukali kogoś młodszego. „No i to ja jestem ten młodszy” – powiedział 81-letni Jagger (Bob – 83). Podoba mi się luz Jaggera – owszem, „trudy życia” gwiazdy rock’n rolla odbijają się nieco na wyglądzie, ale młoda wciąż dusza wyskakuje ze skóry
Aha – „Konklawe” tak jak przewidziałam – zgarnęło za adaptację filmową.
ewa 10:35 Polecam „Mandragorę” i „Perliczkę” . Spotkanie z chęcią
Danuśka ma to mnie namiary 
ewa,
Miejsce poleciła mi właśnie Pani Szyszkowska. W Kazimierzu odwiedzam też zawsze starą synagogę, można tam kupić książki, obejrzeć zdjęcia przedwojennego Kazimierza (nie przyznam się ile zapłaciłem za taki album, ale mam).
jeśli mogę się wtrącić i dodać swoje trzy grosze. Za Irkiem obie ręce podnoszę za Mandragorą na Starym Mieście. Jestem tam zawsze ilekroć jestem w Lublinie, a bywam tam. Wydaje mi się jednak, że nie ograniczycie się do samego Lublina, który jest piękny, a Irek zna go lepiej niż ja, więc wskaże najciekawsze miejsca. Ale ze swojej strony mogę próbować namówić Was do wstąpienia do Nałęczowa, nie ma miejsca na ziemi bliższego mojej duszy niż Nałęczów. To tylko 24 kilometry od Lublina, pół godziny samochodem wąską, ale malowniczą drogą. Tam jest np. jedyne w Polsce, a tym samym na świecie, muzeum Bolesława Prusa, no i oczywiście muzeum Stefana Żeromskiego w jego słynnej chacie. Jeśli będziecie w Nałęczowie namawiam, byście wstąpili tam we wtorek i zajrzeli do kawiarni-restauracji – galerii „Ewelina”, w starej willi „Pod Matką Boską”. W każdy wtorek o godzinie 17:00 spotkać tam można przemiłą Panią Profesor Marię Szyszkowską, gotową na rozmowę z każdym chętnym, po to tam każdego tygodnia przyjeżdża. Rozmawiałem z Panią Profesor kilkakrotnie – dla mnie ogromna przyjemność.
A jeśli rozpędem wpadli byście do Kazimierza – tam wstąpcie na herbatkę do herbaciarni „U Dziwisza”. No, nie denerwujcie się – to nie o tego Dziwisza chodzi!
To tak w wielkim skrócie, nie chcę zbyt wiele narzucać, żeby nie trafić jak kulą w płot i może się Wam nie podobać.
Już nawet nie chcę wspominać jak stamtąd blisko do Puław i pałacu Czartoryskich i do parku najsłynniejszej ogrodniczki tamtych czasów – Izabeli Czartoryskiej.
Życzę Wam samych fajnych wrażeń. Lubelszczyzna jest super!
ewa,
https://piewcyteiny.pl/herbaciarnia-u-dziwisza-w-kazimierzu-dolnym/
A jak Między Słowami to Cappuccino Moniki
Zachód słońca z Wieży Trynitarskiej lub Donżona.
Piwo w U Fotografa – podpatrzone na Irkowym FB.
W Mandragorze byliśmy tylko na deserze. Pascha warta zamówienia.
Gdy byłam z siostrzenicami jadłyśmy w Sielsko Anielsko. Było smacznie, a ceny przystępne.
U Dziwisza kręcą się koty
bardzo przytulne, klimatyczne miejsce.
W Mandragorze były kiedyś wieczory z muzyką klezmerską.
Irku, Asiu, – dzięki!
Danuśko, podrzuciłabyś namiary na Irka na adres kontaktowy na moim blogu?
Niestety, Wieża Trynitarska na zimę jest zamykana, czynna będzie od maja. Takie są ograniczenia pozasezonowych wycieczek. Ja zdążyłam wejść na wieżę w październiku. Mozolne jest to wchodzenie, na szczęście po drodze są przystanki, czyli oglądanie zbiorów muzealnych.
Na pewno będziecie mieli okazję sprawdzić, jak smakuje forszmak lubelski i cebularz. Mnie bardzo smakowały i pewnie serwują je w każdym lokalu.
Propozycje Nowego są bardzo ciekawe/ wszystkie te miejsca odwiedziłam, Asia chyba też/ ale choć są to miejsca położone niedaleko siebie, to jednak potrzeba kilku dni, aby je na spokojnie zobaczyć, zwłaszcza że w pobliżu jest Kozłówka, Wojciechów/ tuż koło Nałęczowa/ i Końskowola. Weekend to stanowczo za krótko, a i zimowo- wiosenna pora nie sprzyja zwiedzaniu.
Ciekawa jestem, czy ktoś z Was był w Końskowoli ?
Ja wczoraj byłam w Lublinie, Krasnymstawie i na Majdanku, przelotem w Warszawie – wszystko z „pomocą” filmu „A real pain” (Prawdziwy ból). Ponieważ Kieran Culkin dostał Oscara za drugoplanową rolę w tym filmie, przypomniałam sobie o nim, że jak była premiera, to mnie nie było. Chciałam zobaczyć, jak wygląda Polska widziana oczami Jessie Eisenberga, który ma dzisiaj wieczorem w Nowym Jorku odebrać obywatelstwo polskie z rąk samego Dudy. To cieszy, Babcia pochodziła z Łodzi bodaj, więc ma powiążania z Polską. Podobno Polską zachwyciła się także Jennifer Grey, która lat temu sporo grała w tym „kultowym” filmie:
https://www.youtube.com/watch?v=WpmILPAcRQo
Film dość przeciętny, a przede wszystkim krótki – nieco ponad godzinę , mam niedosyt. Postać grana przez Culkina dość irytująca (taka miała być w założeniu, rozumiem) i aktor musiał się nieźle napracować, żeby zagrać takiego faceta
Alicjo,
jeśli chodzi o filmy oskarowe, to widziałam tylko trzy : Brutalistę/ bardzo dobry, ale za długi/, Kompletnie nieznanego/ oglądałam i słuchałam z wielką przyjemnością/ i Prawdziwy ból/ pisałam już wcześniej, że nie bardzo mi się podobał/. I tylko tyle. Wiele z nagrodzonych filmów można obejrzeć w naszych kinach, ale tematyka większości zupełnie mi nie odpowiada. Pewnie są to bardzo dobrze zrealizowane filmy , skoro doceniono je, ale losy współczesnego Kopciuszka i rosyjskich oligarchów, czy też perypetie baronów narkotykowych, choćby i po tranzycji, kompletnie mnie nie obchodzą. Tak więc na razie nie mam na co iść do kina.
Alicjo,
no to masz już jakiś pogląd o tym filmie. Warszawy prawie tam nie ma. Jan Hartman słusznie zauważył, że Muzeum Polin chyba nie chciało zapłacić filmowcom, więc filmowa wycieczka nie odwiedziła tego muzeum. To fakt, że Culkin postarał się przy swojej roli irytującego i odstręczającego typa.
A zwiedzanie kompletnie pustego obozu na Majdanku ? Przecież to zupełnie sztuczna sytuacja. To, że aktorom podobały się polskie miasta i kulinaria, temu się nie dziwię.
Tak z zaplotu:
Film na trzy i pol godziny jest juz z tej wymienionej kategorii dla mnie nie do zniesienia. Owszem, jak wybieralismy sie kiedys do opery, zwlaszcza na Wagnera, to trzeba sie bylo na takie dystanse nastawic. Wtedy bybly ze dwie przerwy w programie, i stroje odpowiednie, i szampan w bufeciku, i spotkania, czasem spontaniczne, czasem umawiane i w sumie kompletny wieczor.
Kino to byla kiedys historia opowiedziana w sto minut i koniec. Potem na tramwaj i do domu.
Ja obejrzałam trzy – Brutalistę, Konklawe i Kompletnie nieznany. Brutalista mnie ani na chwilę nie znużył, a przerwa mi tylko przeszkadzała – wolałabym oglądać bez niej. Lubię długie książki i długie filmy
) wyświetlają „Dylana” i „Substancja” – ten ostatni o szalonej godzinie 21:20 Toż porządni ludzie idą spać o tej porze!
No a wczoraj już z internetu obejrzałam Prawdziwy ból, który nie miał tej najważniejszej nominacji i całkiem słusznie, bo był zupełnie przeciętny.
Właśnie zauważyłam, że w jednym z naszych kin (na drugim końcu miasta
Kompletnie nieznany również obejrzałam z wielką przyjemnością, bo cenię Dylana i lubię jego muzykę, wychowałam się na niej. Ale to był dość lekki film i szkoda mi było, że się skończył na roku 1970 (jak tłumaczono – bo w tym roku Dylan „przesiadł się” z gitary akustycznej na elektryczną. Chalamet świetnie „podrobił” Dylana.
Raz w miesiącu do kina, rzekłam sobie – jeszcze nie wiem, co w marcu warto obejrzeć. Na razie nic ciekawego dla siebie nie widzę.
Któryś z prowadzących Oscary (Robert Downey Jr. chyba) wygłosił krótki apel, aby ludzie chodzili do kin. Uważam, że oglądanie filmu kinowego na małym ekranie to mniej więcej tak, jak słuchanie koncertu w radiu, zamiast na sali koncertowej. Zupełnie inne przeżycie.
Hm… „Substancja” jest określona jako horror, to raczej nie moja półka, horrory zdecydowanie wolę czytać
Salso- Twoje faworki to jest mistrzostwo świata, pamiętam je z naszych spotkań karnawałowych
Ewo-namiary na Irka wysłałam przed chwilą na Wasz blogowy adres kontaktowy.
Skoro mowa o filmach i o Lublinie to:
https://lublininfo.com/co-robic/wycieczki-tematyczne/filmowy-lublin/
Kiedy ostatnio zwiedzałam Lublin z przewodnikiem to przeszliśmy również niektórymi ulicami, które filmowcy chętnie wykorzystują w swoich produkcjach.
Co do „Brutalisty” to muszę przyznać, iż wcale nie przeszkadzał mi fakt, iż film był tak długi. W trakcie seansu jest zaplanowana 15 minutowa przerwa podczas, której można trochę rozprostować nogi i wypić kawę. Oczywiście, jeśli w kinie, które wybraliście jest kawiarnia, ja właśnie w takim byłam.
A Adrien Brody bez wątpienia. zasłużył na Oscara!
Wczoraj byłam też na „Emilii Perez”, bo wymieszanie kilku gatunków w jednym filmie uznałam za ciekawy pomysł i nie żałuję, że obejrzałam ten kryminalno-dramatyczny musical.
Tu druga część filmiku o rodakach na Sycylii, tym razem pomarańcze i awokado:
https://youtu.be/vCZ9zhzR_M4?si=OLDgc-jLTVLp5NXM
W moim kinie można się napić nawet piwa i wina
Będę polować na inne oskarowe z pierwszej dziesiątki (oprócz horrorów!).
Wczoraj mrozy, dzisiaj różnie, jutro plaża +8c ! Tylko zdaje się deszcz zapowiedzieli… a nawet burze! Nie lubię…
He he… nigdy nie atakuj kanadyjskiej gęsi!
https://photos.app.goo.gl/VntTu33mZDJf4Q7c7
Alicjo- dzięki za te wspaniałe zdjęcia!
Po powrocie z Portugalii serwuję z upodobaniem pasteis de bacalahau:
https://tiny.pl/t5hpx6h4
To są znakomite krokiety z dorsza i ziemniaków smażone w głębokim tłuszczu. Właściwie można przyrządzić tę przekąskę nie tylko z dorsza, ale z każdej, dowolnie wybranej ryby. Jednak, jak wszyscy dobrze wiemy, w Portugalii to dorsz króluje na talerzach. Przepisów na te krokiety znajdziecie w internecie całe mnóstwo, a że ich przygotowanie nie wymaga wyższych szkół i dyplomów to można spokojnie poszaleć. Nasi różni goście, którym serwowałam to danko chwalili i zajadali się ze smakiem.
Kochani – nie, nie “wymiksowałam się” z Blogowiska. Niespodziewanie, w drugi dzień Nowego Roku dopadły Wombata zdrowotne kłopoty. Ponad dwa miesiące ganianie od badania do badania, od lekarza do lekarza, zaowocowało jedynie wynikami dobrymi, by nie powiedzieć bardzo dobrymi. A problem pozostaje. Co oznacza kolejne szukanie źródła, nazwijmy to “niemocy”.
Niebawem, w niedzielę, oczekujemy gości z Polski i wspólnie wybieramy się do Nowej Zelandii. Zatem nastąpi kolejne milczenie z mojej strony. Ale pamiętam, pamiętam i po powrocie napewno wpadnę do Blogowej Kawiarenki.
Serdecznie Was pozdrawiam
echidna
Echidno, oby problemy Wombata zniknęły!
Danuśka, twoje pasteis de bacalahau wzbudziły zachwyt mojego małżonka, kiedy zostały przyniesione z naszego spotkania
Echidno-życzenia zdrowia dla Wombata i udanej wyprawy do Nowej Zelandii!
Małgosiu-cieszę się bardzo
Życzenia zdrowia dla Wombata – chorobom wszelkiego rodzaju mówimy stanowcze NIE!

Mój ulubiony kryminalista Harlan Coben jest w Polsce i udzielił kilka wywiadów. Powiada, że Polaków rozpoznaje z daleka nawet na końcu świata, bo jak przychodzą na spotkania autorskie, to zawsze z książką pod pachą po autograf
Gdziekolwiek jest, zawsze znajdzie się ktoś z Polski, bo Polacy, jak wiadomo – są wszędzie. Coben nie musi się polskiej publiczności podlizywać, wypowiadając takie zdania, bo jego książki sprzedają się na całym śœiecie jak świeże bułeczki, nakłady idą w dziesiątki milionów. No a teraz ruszyły filmy…
Czyli w opinii tego pisarza Polacy jednak czytają, i to zanim obejrzą film. Miła opinia.
Na dworze plucha, ale śniegu jeszcze sporo – i ma jeszcze dopadać.
Echidno,
toż to nie kawiarenka, a kuchnia – miejsce, gdzie podczas wszelkich imprez towarzyskich w końcu wszyscy się spotykają, zamiast siedzieć w jadalni przy stole, czyż nie? Przyjemnej podróży do kraju kiwi
Ptaka, nie owocu…
Muszę Wam polecić książkę, którą teraz czytam. Trudno się od niej oderwać, chociaż kosztuje mnie dużo nerwów.
Czytam i chcę dla bohatera dobrego życia. Nie napiszę nic więcej, żeby nie zdradzić fabuły. Tylko to, że możemy dowiedzieć się niektórych przyczyn dzisiejszej sytuacji w Stanach. To jest powieść, uważam, że bardzo dobra powieść, ok. 600 stron świetnej narracji.
„Demon Copperhead”, autorka Barbara Kingsolver. Dostała za tę książkę nagrodę Pulitzera.
Jest na Legimi
Dzięki Asiu zaraz tam poszukam.
publio.pl
Wczoraj „nabyłam drogą kupna”*, dzisiaj dedykuję wszystkim naszym koleżankom
https://photos.app.goo.gl/E5DmTA1ByvNoi2aM9
*nabyłam drogą kupna – otóż jest to taki żart dla nas, stałych blogowiczów, i wiele podobnych żartobliwych wyrażen/wyrazów krąży na blogowisku. To nie znaczy, że nie potrafimy używać języka polskiego jak pani (bo przeważnie była to pani) polonistka przykazała. O dziwo, „naczelnymi” polonistami są Bralczyk i Miodek
Ten wierszyk mi się w zakamarkach pamięci szwendał, poszukałam go w sieci, to było na gazeta.pl Forum:
*****
Ten wierszyk popełniła Monika Szwaja dla blogu „Gotuj się!” Piotra Adamczewskiego (na stronie „Polityki”) w forumowych odzywkach 7 maja 2011 r., żeby nie było, że piratuję. Jest cudny, więc muszę – muszę, bo się uduszę – go tu zamieścić, gdyż sądzę, że do nas też pasuje wspaniale:
Kiedy żre cię chandra dzika,
gdy się czujesz całkiem marnie,
gdy sens życia ci umyka –
Memłon zawsze cię przygarnie.
Gdy procentów nadużyjesz,
jest ci źle, albo i gorzej,
nie mów mi, że się zabijesz –
Memłon serce ci otworzy!
Kiedy czujesz, żeś niechybnie
sroce wypadł spod ogona,
a mózg ci się zmienił w grzybnię –
pędź natychmiast do Memłona.
Kiedy rzuci się kochanka
(lub kochanek), nie skacz w morze,
ale od samego ranka
do Memłona leć, niebożę.
Jeśli dorwą cię bandyci,
obrabują do koszuli
i nakopią ci do rzyci –
Memłon zawsze cię przytuli!
Memłon nigdy nie zawodzi,
Memłon nam ratuje życie,
Memłon smutki twe osłodzi
i nie zdradzi cię o świcie.
Memłon jest jak anioł-stróż
i to nie jest żadna ściema –
Memłon rządzi! Wiecie już?
Bez Memłona życia nie ma!!!
—
Oto z zakamarków, i polonistycznej poprawności polonistki Moniki:
Nisia
27 maja 2011
19:08
Danuśko, jestem na rubieży, której SZCZEGĘ, oczywiście.
Kiedyś był obowiązek szczec rubież.
I morza naszego morza.
——–
Mój dopisek:
Morze, nasze morze… (a może?)
Alicjo- te właśnie zabawy z językiem bardzo lubię. Nisia była mistrzynią w tej dziedzinie.
Nisiu- pozdrawiam Cię serdecznie na Twoich obecnych rubieżach czyli gdzieś w chmurkowych niebioskłonach.
Panowie ostatnio bardzo rzadko udzielają się na naszym blogu zatem z okazji kończącego się powoli Dnia Kobiet dedykuję ten wiersz wszystkim Wspaniałym Dziewczynom piszącym i czytającym nasze komentarze:
Żeby wytrwać w tym świecie bzdur
I żeby kruszyć głupoty mur
Podstawą bytu każdej kobiety
Są regularne resety.
Właźcie więc czasem na dzień cały
w piżamy i galoty
Jedzcie, pijcie i w dupie miejcie
Te jakieś tam cnoty.
I tak:
Z samego ranka, kawki pół dzbanka
Plus czekolady słodka filiżanka
A która nie trawi
Niech drugą poprawi.
A po kawuni, śniadanko babuni
Czyli co chcecie, to sobie żrecie.
I po śniadanku, w piżamowym ubranku
W pięć salaterek robicie deserek.
Lody, trufelki, chałwa, karmelki
Bita śmietana, bezy, malinki
Czekoladki, krówki, pralinki…
To wszystko na tacę plus butla wina
I dzień piękny i błogi tak się zaczyna.
I żadnych wyrzutów, że będzie tucz
I żadnych gości, a drzwi na klucz!
Bo świętym prawem kobiety
Jest wyłączyć się czasem i chrzanić diety!
-Małgorzata Czapczyńska
Chętnie dziś bym się wyłączyła, ale jutro obiadek z wnukami, które zażyczyły sobie jedno ogórkową, drugie pomidorową, kotleciki jagnięce i śliwki na cieście francuskim. Materiał na zupy gotowy, kotleciki się marynują, wyrobiony chlebek rośnie i czeka na upieczenie.
Danuśko wierszyk cudny.
Ach, Nisia …
Małgosiu- wierszyk dotarł do mnie internetowo, zawsze warto się dzielić takimi „odkryciami”
Ech, babcie rozpieszczają wnuki jak mogą i gotują nawet dwa rodzaje zup. Mam jeszcze jedną znajomą babcię, która postępuje podobnie, a na dodatek rozpieszcza również zięcia gotując jego ulubione potrawy.
Na nadbużańskich rubieżach 22 stopnie w cieniu i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie brak deszczu i śniegu zimą. Jeden z naszych sąsiadów prowadzi statystyki z pomiarami poziomu Bugu i Wisły. Dowiedzieliśmy się zatem, że nigdy o tej porze roku poziom tych rzek nie był aż tak niski. Obserwujemy to zresztą podczas naszych spacerów.
Podczas tak wiosennej pogody jemy chętnie nowalijki, ale…
https://akademiasmaku.pl/artykul/nowalijki-wiosenne-jesc-czy-nie-jesc,195
Rozpieszczanie wnuków to nic szczególnego, bo wystarczy ugotować to, co lubią najbardziej, a lubią potrawy raczej nieskomplikowane. A te bardziej pracochłonne np. pierogi można przygotować wcześniej. A zadowolone miny i słowa ” szacun dla kucharza” są miłym podziękowaniem. Zresztą teraz takie okazje zdarzają się dość rzadko, bo starsze dzieci mają mnóstwo zajęć sportowych także w soboty , a młodzi piłkarze nawet w niedziele, więc gdy zjawią się u dziadków, dogadzanie kulinarne nie jest żadnym wyrzeczeniem.
Już od jakiegoś czasu wysiewam nasiona rzeżuchy i rukoli do pojemników , rosną bardzo szybko.
Zima powoli się kończy zatem uznałam, że to ostatni moment, by uwarzyć bigos, toż to przecież zimowe danie. Dusił się ten bigosik przez dwa dni na naszym kominkowym piecu https://photos.app.goo.gl/NCssFYCY9aqfMtWc6
Wyszło mu to jak najbardziej na dobre
Poza tym jednak wiosna, może jeszcze nie w blokach startowych. ale nieśmiało i powoli szykuje się jednak do natarcia. Pokazały się pierwsze krokusy, a pączki na krzakach bzów co raz bardziej dorodne. Kwitną olchy i leszczyny, właśnie przeczytałam, że można zbierać ich kwiaty (kwiatostany męskie) na napary i nalewki: https://gruisen.pl/2022/03/28/olcha-i-leszczyna-wiosna/
Na nadbużańskich włościach mamy je „pod ręką” zatem planuję nazbierać.
Dla Krystyn moc najserdeczniejszych życzeń imieninowych!
Te zbiory olchy i leszczyny nie dla mnie, bo niestety jestem na nie uczulona.
Ależ ze mnie gapa…
Krystyno-ślę Ci moc serdecznych uścisków i życzenia zdrowia!
Małgosiu-dzięki za „trzymanie ręki na pulsie”
Krystynie – najlepszego!
Bigosik jak bigosik (nie mamy jak spróbować), ale saganek!
U mnie bardzo powoli topi się śnieg, ale wiosna za rogiem, to pewne. Dzisiaj całkowite zaćmienie księżyca, mniej więcej ok.2:30 mojej nocy (to znaczy już jutro).
Pewnie nie będę spać, a noc zapowiada się pogodna, więc może obejrzę, jak nie przegapię.
W czytaniu były „Dwadzieścia cztery godziny w starożytnym Rzymie” Philipe’a Matyszaka, bardzo ciekawa lektura, teraz biorę się za Konopnicką („Dezorientacje…”).
Dziękuję bardzo za życzenia
Danuśka,
o właściwościach kwiatostanów leszczyny i olchy niewiele wiedziałam, ale skoro o nich napisałaś, a dziś byłam nad jeziorem, gdzie rośnie dużo tych drzew, zerwałam trochę jednych i drugich i teraz się suszą. Może już trochę za późno, bo to końcówka kwitnienia, ale zobaczę, co z tego wyjdzie. Można też wykorzystywać młode pączki/ te dopiero się pojawią/ i szyszki olchy, ale muszę poczytać i obejrzeć filmiki na ten temat.
Małą porcja bigosu leży jeszcze w zamrażarce, a wczoraj ugotowałam fasolkę po bretońsku. Przy okazji sprawdziłam dość oczywistą sprawę, że fasola, która leży jakiś czas w szafce gotuje się o wiele dłużej niż ta świeżo kupiona. Najpierw ugotowałam fasolę, którą miałam w domu, a dziś dogotowałam fasolę dokupioną. Obydwie moczyły się przez noc. Ta świeża ugotowała się dwa razy szybciej.
Dobrze wiedzieć o fasoli.
Zaćmienie księżyca obserwowałam od czasu do czasu, bo trwało godzinę, ale nie jest to nic spektakularnego, po prostu w ciągu tej godziny księżyca ubywa i przybywa.
Z Konopnicką rozstałam się nad ranem – ta sierotka Marysia była kobietą czynu! Dość niezwykła osoba, nie tylko jak na tamte czasy.
Słońce, +3c, czas na wyjście z domu.
Mam wrażenie, że dania podobne do naszej fasolki po bretońsku są obecne w kuchniach wielu krajów, a już na pewno tam, skąd ta roślina i różne jej odmiany pochodzą. Wczoraj oglądałam kulinarny program z Gwatemali, w którym po ponad dwugodzinnym gotowaniu czerwonej fasoli dodano do niej różne rodzaje kiełbas oraz trochę kawałków mięsa. Wszystko zostało okraszone cebulą i drobno pokrojoną papryką, ta ostatnia też przecież pochodzi z tamtych rejonów. Najbardziej zadziwił mnie natomiast pomysł, by to danie, jako żywo przypominające naszą fasolkę po bretońsku, podać z jajkami na twardo. Połówki jajek ułożono na wierzchu, tak jakby bez nich protein było za mało! Wspomniano jednak, że jajka nie są obowiązkowe(muszę przyznać, że tworzyły malowniczy akcent kolorystyczny). Jest to danie rodem z gwatemalskiej wsi, a rolnicy pracują ciężko zatem jajko na twardo z fasolką zapewne też chętnie zjedzą i stąd ten dodatek.
Skoro było o jajkach to może przydadzą Wam się wielkanocne i nie tylko wielkanocne inspiracje?
https://sezonnasmak.pl/wp-content/uploads/2019/04/jajka-faszerowane.jpg
„Tesla sviti w calym svite!” – to było dumne hasło fabryki żarówek – tych z wolframowym drucikiem w środku – w czeskich Kralikach. I ja tam byłam i ten drucik pracowicie nakładałam przez dobre ponad pół roku na taśmie produkcji takiej żarówki (12 osób- kobiet oczywiście) . Fabryki już dawno nie ma, żarówki też poszły w odstawkę, chociaż ciągle jeszcze są, w nieco innej formie.
Szkoda, że nazwisko tego wspaniałego wynalazcy, Nicoli Tesli, kojarzy się teraz młodym nie bardzo z jego dokonaniami, a z pewnym samochodem, który się stał symbolem politycznej zagrywki dwóch takich, co księżyca jeszcze nie ukradli, ale mają takie zamiary.
Fasola jest podstawą kuchni południowo-amerykańskiej, przynajmniej tak wynika z moich podróżniczych obserwacji. Zamiast mięsa. Uwielbiam fasolę pod każdym względem. Zwłaszcza jaśka! To dla Danuśki:
https://photos.app.goo.gl/zEJytRB13JuJ3GTG8
A tu dodatek specjalny:
https://photos.app.goo.gl/t4NCjzHLtii4kVaCA
https://photos.app.goo.gl/a1JcuG91Lcw7BuVA6
To miało być dla Danuśki
To dobrze pasuje do kulinarnego bloga!
https://photos.app.goo.gl/n4y4R2Cgm7bopozY8
Ciekawostka…
https://kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,107881,31771941,urodzilem-sie-w-gminie-w-ktorej-90-proc-mieszkancow-ma-polskich.html#s=amtp_pnHP_gallery_button
Akurat po przeczytaniu biografii Konopnickiej i wspomnieniu – „Pan Balcer w Brazylii”…
Alicjo
Ach, któż nie lubi Klimta!
Odwiedziłam wczoraj to miejsce: https://muzeumpilsudski.pl/
Więcej o tej wizycie napiszę później, Młodzi przychodzą na obiad i trzeba zabrać się za robotę.
To musiała być ciekawa wizyta – cały ten kompleks jest ciekawy. Imieniny za 3 dni! Ze znanych mi Józków jeden jest wnukiem Starej Żaby! A drugi – Starym Geologiem.
A propos Klimta, mój znajomy ma całą zastawę deserowo-kawową w tematach Klimta. Ja mam tylko to, co wyżej oraz spory album. Klimt jest wyjątkowo dekoracyjny. Chciałam nawet kiedyś coś wydziergać, ale zabrakło mi odcieni żółci i złota. Poza tym, no cóż… dość paskudnie…
https://photos.app.goo.gl/wHm5Sc2RSVHE8yxcA
Tak, Alicjo, to była bardzo ciekawa wizyta, a przy przyznam, że byłam w Sulejówku po raz pierwszy, bo jak wiadomo…pod latarnią najciemniej
Od kiedy wybudowano obwodnicę Warszawy pokonanie trasy trasa Ursynów-Sulejówek zajmuje drobne dwadzieścia minut.
Imieniny Józefa rzeczywiście już za chwilę i spacer z przewodnikiem był zorganizowany pod tym właśnie hasłem. Nie skupialiśmy się zatem na działalności polityczno-patriotycznej Piłsudskiego, chociaż oczywiście była o niej mowa, ale zatrzymywaliśmy się regularnie przy prezentach imieninowych, które Marszałek otrzymywał od wielu osób czy też grup zawodowych.
Muzeum jest rozległe i nowoczesne (wybudowane stosunkowo niedawno), a dworek „Milusin”, prezent od żołnierzy, skromny i niewielki. Rodzina Piłsudskich mieszkała tam jedynie przez trzy lata. Wszystko położone w pięknym parku, ale należałoby tam pojechać wiosną czy latem, by docenić urodę tego miejsca.
https://photos.app.goo.gl/UH2fzPfvub621Hk18
Bardzo milusiński jest ten Milusin. Przytulny. Las też – wyobrażam sobie, jak tam latem pięknie pachnie.
A propos, ja najwięcej się nazwiedzałam miasta i okolic przy okazji przyjazdu gości…
Pozostało mi jeszcze Muzeum Więziennictwa, rzut beretem stąd – to chyba dlatego jeszcze tam nie byłam. A najbliżej nas jest taki „disneyland”, no ale nie do zwiedzania – raczej do siedzenia… Prawda, że ładny?
https://en.wikipedia.org/wiki/Collins_Bay_Institution
Mamy to! Znowu!
Europejskie Drzewo Roku jest z Polski. Po raz czwarty!
https://magazyncieplasystemowego.pl/ekologia/europejskie-drzewo-roku-2025-czy-znowu-wygra-drzewo-z-polski/
Po piędziesięciu latach przypomniałam sobie znakomitą książkę, a właściwie 2 książki Roberta Gravesa – „Ja Klaudiusz” oraz „Klaudiusz i Messalina”, czyli nadal siedzę w starożytnym Rzymie. Ta książka dawno temu zrobiła na mnie duże wrażenie, a po pół wieku jeszcze większe, bo i doświadczenia życiowego przybyło.
Czeka mnie jeszcze „Starożytny Rzym. Od Romulusa do Justyniana” Thomasa M. Martina. Z tego co widzę, wydanie popularno-naukowe.
Pierwszy dzień wiosny, słońce, ale mieliśmy przymrozek. Jednak to już wiosna!
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=youtube+%2B+skaldowie%2Bwiosna#fpstate=ive&vld=cid:c4446367,vid:ifY_I439q6I,st:0
Zimno, słonecznie, ale… gdzie ta wiosna???
https://photos.app.goo.gl/HxbL18GVJwYG9nCe9
No dobra… skoro nikomu się nie chce pisać, to ja dorzucam starodawną piosenkę z słuchowisk radiowych chyba. Szukałam „na internetach”, ale nie znalazłam:
Co robicie, przyjacielu?
Smażę pączki na oleju…
stół nakryjcie, krzesła wnoście
bo za chwilę przyjdą goście…
Przyczłapała kaczka pstra
zjadła pączki dwa,
hej ho ha ha ha
zjadła pączki dwa!
To było wykonywane przez jakiś chór. Nie dało się odszukać „na internetach”, a może ja nie umiem
p.s.
Pomyłka – powinno być – co robicie Bartłomieju?
https://www.bbc.com/news/articles/c20dd6yk55yo
W Polsce najstarszy jest Cis Henrykowski 1270 lat – w Parku Henrykowskim, Henryków na Dolnym Śląsku. Akurat te tereny dobrze znam, a w parku bywałam wiele razy. Ostatnio jak byłam, kilka dobrych lat temu, mieli tam nawet lamy.
Znajduje się tam także Centrum Kształcenia Ogrodniczego, do nauki tamże mocno mnie namawiano, a ja równie mocno się oparłam namowom. Akurat otworzyli to technikum, kiedy ja byłam w ostatniej klasie podstawówki.
https://www.polskieszlaki.pl/park-krajobrazowy-w-henrykowie.htm
W kwestii wiosny to ona ci jeszcze mocno kapryśna, chociaż w Warszawie już widziałam kwitnące forsycje. Na nadbużańskich rubieżach klimat mamy trochę ostrzejszy zatem forsycje jeszcze w blokach startowych, oko natomiast cieszą krokusy.
Kaczki, która zjadłaby dwa pączki nie mamy wprawdzie pod ręką ;-), ale postanowiłam nareszcie usmażyć drożdżowe racuchy z jabłkami. Te racuchy to moje miłe wspomnienia ze szkolnej stołówki. Pamiętam, że były puchate i bardzo smaczne. Moja mama nie smażyła podobnych, u nas w domu królowały placki z niewielkim dodatkiem proszku do pieczenia.
A zatem zaczyniłam ciasto wedle poniższego przepisu i odstawiłam do wyrośnięcia: https://aniagotuje.pl/przepis/racuchy-drozdzowe-z-jablkiem
Zobaczymy….
Alicjo-tereny, o których napisałaś w swoim ostatnim komentarzu znamy dosyć marnie, ale sezon na podróże po Polsce powoli się zaczyna zatem wszystko przed nami.
Racuchy z przepisu wyglądają bardzo apetycznie. Za mną ostatnio chodzą placki ziemniaczane, może w końcu je zrobię.
Byłam w sobotę ze znajomymi w restauracji Czarnomorskiej na ulicy Hożej. Serwuje ryby i owoce morza. Jeśli ktoś jest miłośnikiem ostryg, to polecam. Doskonała zupa rybna, halibut z grilla, przegrzebki i dobre wino domowe.
Najstarsze drzewo w Polsce, cis rośnie w Henrykowie Lubańskim/ tam jeszcze nie byłam/, a nie w Henrykowie k. Ziębic. Można się pomylić, ale te dwie miejscowości dzieli spora odległość.
Rymowanki o pączkach nie znam, choć radia słuchałam bardzo dużo.
Zieleni wiosennej praktycznie jeszcze nie widać, ale za to często można usłyszeć i zobaczyć gęsi i żurawie. Bociany jeszcze do nas nie dotarły.
Świt zaledwie blady – ale da się zauważyć, że wyraźnie BIAŁY. Spadł śnieg


Wprawdzie to nie pierwszyzna pod koniec marca, ale… przecież wiosna
Hm. Te Henryki, Henrykowy… Ale w parku Henrykowa okołoziębickiego też jakieś stare drzewa, tylko nie pamiętam już jakie. Henryków Lubański też na Dolnym Śląśku, Lubań znam, ale w onym Henrykowie nie byłam. I pierwsze słyszę. Piękne drzewo. „Poniemieckie”, można dodać
Wiosna…
„Nieznajoma z portretu” Camille De Perretti – niezły kryminał+.
https://www.youtube.com/watch?v=XfBLfHV8sdQ
Politycznie tu nie miało być, ale jestem patriotką, która kocha oba kraje – Ojczyznę Polszczyznę i Kanadę, drugą Ojczyznę, chociaż to nie jest to samo, ale długo by tłumaczyć, jak ja to czuję.
Szok i niedowierzanie, obrażanie Kanady, nie ma takiego kraju, a premier to gubernator i tak dalej… a z drugiej strony – kogo Amerykanie wybrali na prezydenta??? Komu się chciało iść na wybory?
Przepraszam, że się ciągle trzymam tego bloga i się odzywam
Wszystkich gdzieś tam wywiało, normalna sprawa… jednych pod ziemię, innych nie wiadomo gdzie. Basia zostawiła nas, Polityka ciągle trzyma blog, tak jak przyrzekła po śmierci Piotra, Gospodarza.
Mam wrażenie, że kiedyś nam się chciało, że kiedyś … i tak dalej. A traz nikogo nie ma, żeby zarządzał, już nam się nie chce.
Napiszcie coś czasem… Wrzućcie zdjęcia z podróży.
Ja wrzucam, ale uprzedzam, że nie wybrałam, bo nie miałam czasu, a poza tym kto chce niech ogląda:
https://photos.app.goo.gl/m1Xn8EzDFDCJcVvi9
Kto dziś oglądał częściowe zaćmienie słońca? Ja zaopatrzone w specjalne okularki zobaczyłam ten malutki kawałeczek wygryziony z tarczy. Dla mnie to ciekawostka, bo bardzo rzadko mi się to zjawisko przydarza.
U nas chmury, chociaż to inny kawałek świata, ale znam to uczucie, bo kiedyś to przeżyłam zaćmienie słońca. Wszystko zamiera, ptaki przestają się odzywać, nie ma powiewu wiatru i tak dalej. Uczucie jest takie, jakby ktoś wstrzymał oddech. Na chwilę. To było pod koniec lat ’80.
Innych grzechów nie pamiętam
Kto dziś obserwuje bacznie to, co dzieje się na scenie politycznej w Polsce, może być pełen podziwu dla młodych polityków ubiegających się o najwyższy urząd w kraju.
Dziś zwróciłem uwagę na malutki kawałeczek kampanii wyborczej i ….. spodobała mi się wypowiedź jednego z kandydatów. Nazwisko uszło mi koło uszu ale wypowiedź jego jest bardzo ciekawa, a na dodatek bardzo nie tylko oryginalna co zgodna z rzeczywistością.
Zanim zapomnę, to przytoczę z pamięci:
Rodzice, których syn zostaje dziennikarzem a córka prostytutką, mogą być dumni, że ich dzieci wybrały tą samą profesje, która pozwoli im żyć na przyzwoitymi poziomie.
Alicji wyrzuty nie ogladalke
nie oglądałem, bo starocie z ubiegłej pięciolatki to już zardzewiały złom.
A ja wolę koncentrować się na przyszłości, bo to przyszłość…..
Koncentruj się.
Skąd wiesz w takim razie, że to zrzuty z ubiegłej pięciolatki? Poszukaj bloga, który jest taki młody, jak nasz stary (proponuję wejść na archiwa) . Nie „jarzysz”, że my się lubimy, znamy od tylu lat i albo nas polubisz, albo po prostu SPADAJ i nie mąć w stawie, w którym ryby lubią spokój.
To nie jest blog, jakiego szukasz.
Hey panienko
Jest jeszcze jeden powód, który wpłynął na to, że nie oglądałem. I on był zasadniczym.

To ty nie szanujesz oglądacza i każesz mu przebijać się przez jakieś dziwne ujęcia tylko dlatego, że nie chciało się tobie zrobić cleenu.
Masz dziwny nawyk komenderowania innymi.
A ja ma w dupie twoje roszczenia by sięgać do przeszłości
Zostało mi około trzydzieści lat do setki i to na nich będę się koncentrował i inwestował ile można by godnie dożyć do śmierci a nie na grzebaniu w historii
Daj na luz panienko.
https://www.youtube.com/watch?v=JpnokISK7kw

https://www.youtube.com/watch?v=qHqTTSjWBvg

Dzień dobry,
Alicjo, opowieści z podróży będą za dni kilka.
Tymczasem raz jeszcze oboje dziękujemy Irkowi za przemiłe spotkania, rozmowy, wernisaż oraz piwo. Pozdrowienia dla Ewy i do zobaczenia ponownie!
Zmarł Richard Chamberlaine, 90 lat. Ja najbardzieə zapamiętałam go z serialu „dr. Kildare” oraz filmu „Ptaki ciernistych krzewów” – znakomita kreacja.
Poza tym Jerzor się rozbija rowerem po Północnej Karolinie, Wojtek żegluje po Atlantyku (mają, skubani słońce i 17C!), a u mnie marznący deszcz i przeziębienie.
Kicham na to – zamiast wina aspiryna
https://photos.google.com/share/AF1QipMR21mcPCEd-CnX6a7wILVRE8Mq51SiMoWuGiPlIA4X7eb9DMA9QC5_hWFpKma8pA/photo/AF1QipMX0zdFeG0hGrv0Dnqs2Ysb07LwR_4FmGfovXij?key=OERUejVXWEt2ZHRDdHRxX1ZZZU5UYjZuZUVYZEpB„allllle paaachnieee…
A cappello- pierwsze wiosenne kwiaty cieszą najbardziej
Na nadbużańskich włościach hiacynty wciąż w powijakach.
Alicjo- Rzym zna wiele osób w tym gronie zatem nie będę skupiać się na zdjęciach zabytków. Bardzo cenię takie smaczki jak zdjęcie mężczyzny o afrykańskim pochodzeniu w jego stroju regionalnym i kurtce na plecach.
Jerzor oraz pani w różowościach po lewej wyglądają zabawnie, co wyszło zapewne niechcący.
Ja podrzucam dwa drobiażdżki kulinarne:
https://photos.app.goo.gl/qxPyXq1uQr8iZzZh6
Na pierwszym zdjęciu z warszawskiej restauracji „Leila” są falafele, pasta z bakłażana oraz pasta z czerwonej papryki.
Pasztet pokroiłam na części i zamroziłam. Na Wielkanoc (i nie tylko) będzie, jak znalazł.
a cappello,
wiosenne widoki prześliczne ; widać bardzo dużą różnicę w wegetacji roślin na południu i północy, jak co roku zresztą. U nas kwitną tylko krokusy i zaczynają hiacynty, ale nie ma jeszcze fiołków, krzewuszek i pozostałych piękności.
Ale nad jeziorem widziałam już rozwijające się zawilce.
A co do bobrów, im najwidoczniej wydaje się, że skoro są pod ochroną, to wszystko im wolno, ale wycinać dęby to już naprawdę przesada. Żarty żartami, ale jak tak dalej pójdzie, to w tym zakolu rzeki drzewa mogą zniknąć, jeśli jakoś nie zostaną zabezpieczone.
Ewo,
też czekam za relację z Lublina. Ciekawi mnie Wasze spojrzenie na to miasto.
W mojej okolicy gniazda bocianie są już zasiedlone.
Bociany przeleciały wreszcie i do słynnego gniazda w Przygodzicach: http://www.bociany.przygodzice.pl/
Byłam dziś w parku w Wilanowie, a tam nad wodą drzewa od dołu zabezpieczone siatką, bo dwa już cieńsze były nadgryzione wyraźnie przez bobry. Oprócz tego na wodzie mnóstwo łabędzi i kaczek.
Danuśko, Krystyno, Małgosiu

W środę widziałam na nadwiślańskich bulwarach centralnego Krk łany narcyzów; nawet lokalnie w dosłonecznionych miejscach wszystko znacznie bardziej zaawansowane, niż w naszej „dziurze przy górze”, z częścią ogródka po północnej stronie (budynku), gdzie w tym roku przez dobrych kilka tygodni panowała lekka ale jednak całodzienna „zmarzlina” …ale to się szybko wyrówna.
Co do bardziej północnych okolic – nie zapomnę wyjazdu do Wilna sprzed ponad 30 lat: początek czerwca, a tu po koncercie (w mieście urodzin Teresy Żylis-Gary) zostajemy (chóralne dziewczyny) obdarowane aromatycznymi majowymi bukietami… bzy, konwalie, etc. …I ta świeża zieleń wszędzie, gdy u nas już mocno zakurzona… Zresztą podobne wrażenie miałam zawsze w czasach studenckich, gdy tuż po letniej sesji (często w przedterminach, trafił się i 7-8 czerwca) jechało się po oddech w okolice Słowińskiego PN… Poranek, pociąg mknie przez Słupsk, Miastko, Lębork… – jakie przejrzyste powietrze, jak tu świeżo, wiosennie!…
Bobry nad rzekami czy potokami – klasyk. Ale po co dotarły do tego dębu (amerykańskiego) na wapiennym wzgórzu (Rez. Skołczanka), setki metrów od jakiejkolwiek wody… – zdumieliśmy się nieco…
Dzień dobry blogu,
Co tu mówić, oboje jesteśmy zachwyceni Lublinem.
U mnie był ciekawy weekend:
https://photos.app.goo.gl/Yyz25tKXtvpr4Qj8A
Na szczęście nie padło żadne drzewo, za to przeleżałam z 39c, tak mnie wewnętrznie przygrzało. Herbata, aspiryna, cytryny w ilościach. Jeszcze się w sobie zbieram
https://www.kingstonist.com/news/thousands-without-power-heavy-tree-damage-in-kingston-area-following-ice-storm/
A w Lublinie wiosna: https://www.eryniawtrasie.eu/59126
Zdrowia życzę, Alicjo!
Ewo,
początek wycieczki obiecujący; też zaczynaliśmy od Zamku. Prawie wszystko pamiętam. Czekam na dalszy ciąg
Krystyno, ależ proszę: https://www.eryniawtrasie.eu/59130
Wczoraj i dziś – pogranicze wiosny i lata.
Potem – powrót zimy.
Korzystajmy!
Nb, onegdaj odwiedziliśmy Chrzanów (Młoszową, Trzebinię). Błyskawicznie, przy rewelacyjnej pogodzie. Miasto św. Mikołaja – po śladach moich wczesno-dziecięcych wspomnień, w 10 dni po Pożegnaniu, na którym nie mogłam być…
A kwitnące tarniny na zawsze sprzęgły mi się z rocznicą ślubu PP Adamczewskich. Też się uśmiecham do tego skojarzenia…
Basiu,
Z przyjemnością obejrzałam moje okolice
Dla uzupełnienia podrzucam wiekowy wpis https://www.eryniawtrasie.eu/5654
Obejrzałam oskarowy film „Flow”, szkoda, że nie w kinie, ale nie wiedziałam, że taki film itd. Bohaterkę od razu nazwałam Mrusią (kotka rządzi i ma świetne pomysły!).
Film jest depresyjny niestety, zwierzęta „dają radę”, ale dają radę miarą ludzi, bo przecież my nie mamy dostępu do prawdziwego świata zwierząt i nie wiemy, jak zwierzęta mogłyby zareagować w takich czy innych sytuacjach. Na przykład w filmie zwierzęta bez względu na gatunek jednoczą się w obliczu nadchodzącego kataklizmu. Ale są tam typowe ludzkie słabości. Disney to nie jest, właściwie nie wiem, co to jest, może tylko za pomocą zwierząt opowiedziane, „jakie to my ludzie są”. Ale dobrze się to ogląda. Polecam.
Nie miałam dostępu do internetu przez jakiś czas – Ewo, dziękuję
p.s.
) „Kolory zła”. „Błękit” jest najnowszy. Odpoczywam od historii starożytnego Rzymu – chwilowo!
„Dysney to nie jest” – miałam na myśli, że to nie jest film rysunkowy, a animacja. Animacja ma wymiar, a rysunkowy film jest „płaski”.
W czytaniu jakiś polski kryminał autorki, której nie znam za bardzo, ale to piąty z kolei tej autorki – seria (modne od jakiegoś czasu wydawanie serii kryminałów
Poza tym leje, a na parapecie zakwitła mi nasturcja, którą wsadziłam do doniczki dla towarzystwa hibiskusa, który właśnie przestał kwitnąć, a w ciągu niecałego roku zakwitał 4 razy. Niech pałeczkę przejmie nasturcja, tego samego koloru jest, co ów hibiscus
https://photos.app.goo.gl/9atoHw6pnESond4s8
Wczoraj nabyłam taką maleńkość, bo akurat kwitnie – rebutia carnival. Kaktusy są najlepszymi przyjaciółmi podróżników – nie ma cię choćby miesiąc, a kaktus da sobie radę!
https://photos.app.goo.gl/gPL178w2GLda3gFP6
Kaktusy zawsze dadzą sobie radę, ale tulipany to kwiaty, które wymagają w miarę regularnego podlewania. W tej chwili, w parku w Wilanowie odbywa się jeszcze wystawa tulipanów. Oranżeria, wystawa czynna do 19.00, przy okazji warto zobaczyć wiosenne kwiaty w wilanowskim parku. Małgosiu, zapewne też je widziałaś podczas Waszego ostatniego spaceru?
https://photos.app.goo.gl/pubk7N9Mueg5Y1zQ8
Może przy okazji przydadzą Wam się drobne, tulipanowe podpowiedzi:
-na wiosnę, gdy rośliny zaczynają intensywnie rosnąć, można je dokarmić nawozem bogatym w potas
-po przekwitnięciu ważne jest pozostawienie liści do momentu ich naturalnego zżółknięcia i zaschnięcia
-jeśli mieszkasz w regionie o mroźnym klimacie, zabezpiecz tulipany przed zimowym mrozem.
Ewo, Krystyno-Lublin ma rzeczywiście jakiś nieodparty urok. Ja też planuję tam wrócić, nie wszystko obejrzałam jak należy. Autostradę prowadzącą do tego miasta mamy prawie za rogiem!
Ewo
uprzedzę, iż przewodniki i spacerowniki po Chrzanowie zostały wszystkie w domu, wyskok był ze specjalną intencją, przy okazji której, jak zawsze, nie mogliśmy zaniedbać odrobiny ruchu na świeżym, stąd i trzebiński Balaton… nb, późną jesienią (gdy już wiedziałam, że Chrzanowowi wypadnie się pokłonić raczej wcześniej, niż później) zahaczyliśmy o Zalew Chechło – ileż ja się o nim nasłuchałam we wczesnym dzieciństwie!… (najczęściej na dzikich lecz też uroczych naddunajeckich plażach
)
Zanim kliknę w Wasze wiekowości
Danuśko – dla pełnego sukcesu tulipanom dodajmy dobry drenaż (gdyby gliniasta gleba – rozprowadzić ostrawym piaskiem) i alkaliczność. O jedno i drugie raczej łatwo w naszym parku jurajskim, więc z trzech doniczkowych tulipanów cudem zachowanych w piwnicy mamy w szóstym sezonie setki*
____
*jeśli aura pozwoli – jutro nad ranemma być minus pięć w powietrzu…
A cappello- na naszych mazowieckich piaskach o drenaż nie trudno
Basiu,
Na Chechle lata temu robiłam kurs żeglarski oraz zdawałam egzamin. Zdałam, dla ścisłości. Też mam miłe wspomnienia
Ciąg dalszy Lublina: https://www.eryniawtrasie.eu/59135
,,,,o drenaż nietrudno.
Irku, raz jeszcze dziękujemy https://www.eryniawtrasie.eu/59138
„Rzucili” do sklepu piękne kolorowe mini pomidorki w przystępnej cenie, jemy je garściami, a pomyślałam sobie, że dobrze byłoby zakisić trochę…
Prosta sprawa, ale brak ważnego składnika – baldachów kopru. Nie nadaje się suszony, bo ponoć jak zaczyna się proces kiszenia, to on, ten koper suszony, zaczyna gorzknieć. Nie nadaje się koperek zielony, taki do ziemniaków itd, co to można go nabyć cały rok – bo w procesie fermentacji szybko zaczyna gnić. No trudno. Postanowiłam obyć się bez, o rezultatach napiszę.
https://photos.app.goo.gl/NPbXExfFbb2qNucb8
I jeszcze ostatnie śnieżyczki u mnie…
https://photos.app.goo.gl/SM5PZdAXab5bo8gf6
Ewo, bardzo mile wspominam czas spędzony z Wami. I ten na wernisażu, i ten „U Fotografa”. Do zobaczenia
Irku,
Wzajemnie! Mam nadzieję, że następnym razem spędzimy również więcej czasu z Ewą
Na kuchni dogotowuje się „piękny jaś”, który u mnie robi za podstawę znanej nam fasolki po „naszemu bretońsku”. Jutro lub pojutrze będę robić śledzie wielkanocne, kiedyś chciało mi się zawijać rolmopsy, a teraz wrzucam wszystko do słoja, zalewam i cześć. Tak samo dobre i bez rozwijania
W czytaniu „Ostatnia brygada” Dołęgi-Mostowicza, poza Karierą Nikodema Dyzmy i Znachorem trzecia książka tego autora (mam jeszcze jedną w zanadrzu) i stwierdzam, że całkiem przyjemnie się to czyta, mimo że ramota sprzed prawie stu lat. Dołęga-Mostowicz był sprawnym pisarzem literatury obyczajowej, nie za dużo moralizatorstwa, nie za dużo polityki – w sam raz.
Poza tym wiosna chwiejna – śnieg zniknął, ale -4c nie nastawia wiosennie.
Tymczasem zapraszam do Leska: https://www.eryniawtrasie.eu/59336
Ewo,
jak widać z Waszych reportaży i z mojego doświadczenia, potrzeba więcej czasu, aby choć z grubsza poznać to miasto. Niektóre punkty pobytu są zbieżne, bo zwiedzałam katedrę/ w tym także skarbiec, ale na krypty nie miałam nastroju/, Zamek od dołu do wieży, Wieżę Trynitarską, nie poznałam jednak śladów po żydowskich mieszkańcach i wielu innych ciekawych miejsc. Ale widziałam Centrum Spotkania Kultur/ tylko z zewnątrz/, Operę Lubelską/ byłam na spektaklu/ i Teatr im. Osterwy/ także spektakl/, dużo spacerowaliśmy po mieście- Krakowskie Przedmieście prezentuje się pięknie. Jestem pod wrażeniem tego miasta i mam nadzieję, że poznam je lepiej.
A o Lesko też zahaczyłam podczas pobytu w tamtym rejonie/ Sanok, Przemyśl, Ustrzyki/. Pamiętam tylko tamtejszą synagogę. Tym chętniej obejrzałam wszystkie Wasze zdjęcia/.
Krystyno,
Już po pierwszym wieczorze w Lublinie doszliśmy do wniosku, że tutaj nie będziemy się spieszyć. To zbyt fajne miasto, by odkrywać je w biegu, odhaczając kolejne punkty z listy do zobaczenia.
Opowieści Ewy jak zawsze ciekawe i warte uwagi, bo nawet jeśli człek dotarł w tamtejsze rejony (a my nawet kilka razy) to Ewa z Witkiem sprawiają, że chcesz tam pojechać znowu i dozwiedzać
Mój wczorajszy „skok w bok” był w zasięgu trasy warszawskiego metra. Obejrzałam kolejną wystawę immersyjną, tym razem w roli głównej wystąpił Alfons Mucha. Dziecięciem będąc śpiewał w chórze, co szło mu podobno znakomicie, ale kiedy jego głos przeszedł mutację musiał niestety pożegnać się ze śpiewaniem.
Wszyscy znamy jego zwiewne postacie kobiet w roślinnych anturażach, ale może nie wszyscy wiedzą o tym, iż namalował dwadzieścia ogromnych obrazów pt: „Epopeja słowiańska” https://dlakultury.pl/epopeja-slowianska-alfonsa-muchy/
Te obrazy też pojawiają się na wystawie i piszę świadomie „pojawiają się”, bo przecież na tego rodzaju prezentacjach wszystko pojawia się i znika, stale płynąc i zadziwiając nas bezustannie.
Wystawa jest do obejrzenia jest na terenie Fabryki Norblina, gdzie w całkiem sympatycznie przypomniano nam, iż Wielkanoc już niedługo:
https://photos.app.goo.gl/dX7mHkJWJTLeZDCr5
Ostatnio wyczytałam, że Chińczycy na potęgę podrabiają znaną w świecie ceramikę bolesławiecką (ja mam trochę oryginalnej). Nie sposób z nimi walczyć, bo i specjalne oznakowania potrafią też podrobić. Jak tu ludzie z manufaktury bolesławieckiej mają latać po świecie i wskazywać podobno bardzo liczne podróbki? Nie sposób. A Chińczyki trzymają się mocno nie tylko w temacie ceramiki. I co im zrobisz?
Co ma jajko do Wielkanocy to wiem – ale co ma zając? Wie ktoś?
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ceramika_boles%C5%82awiecka#/media/Plik:Handgefertigte_Keramik.JPG
Danuśko,
Tak ostatnio bierze nas na Morawy, to może i Czeski Krumlov się trafi. Tymczasem w powrotnej drodze https://www.eryniawtrasie.eu/59348
Dzięki za komplementy i za Muchę
Dla osób bardziej zainteresowanych Czechami polecam Czechostację, kanał na Youtube prowadzony po polsku przez czeskiego dziennikarza od lat mieszkającego w Polsce https://www.youtube.com/@Czechostacja/videos
Najlepszy na świecie sos do spagetti:
– Puszka pomidorów
-Cebula (pokrojona)
-5 łyżek masła
Oraz, podkreśla autorka przepisu – szczypta soli nie zawadzi. Wrzucasz wszystko do gara i po 45 minutach (na małym ogniu, domyślam się) masz gotowy najlepszy sos do makaronu na świecie!
Nie spina mi się jedno – Włosi to oliwa, a nie masło, i to w takich ilościach. No i gdzie pieprz?! Bez pieprzu sosu ni ma!
https://getpocket.com/explore/item/the-pasta-sauce-hailed-as-the-world-s-best-is-surprisingly-easy-to-make-at-home?utm_source=firefox-newtab-en-us
Swego czasu religijnie oglądałam w soboty programy Julii Child „French cooking”.
Robiłam na drutach, telewizja nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie. Kuchnia według Julii była dla mnie zwyczajna, to co znam od zawsze.
No ale tutaj to odkrycie nowego lądu! Niemniej jednak o ile pamiętam, Julia Child proponowała 8 łyżek masła do tego sosu
Nie wiem jak wy, ale ja w kuchni masła prawie nigdy nie używam. Zafiksowałam się na oliwie z oliwek. Smalcu nie używam, a podobno to jest najzdrowszy tłuszcz, bo nie wymaga wielkich przeróbek jak oliwa na przykład – tłoczona tak, śmak i jeszcze inaczej. Muszę przeszeregować te tłuszcze – przecież ja wyrosłam na maśle i smalcu!
Masło zawsze jest, bo Jerz musi sobie kromkę posmarować masłem – musi, bo się udusi! Pamiętam, jak w latach 70-tych jeździłam do akademika w weekendy – pierwsze co, to masło w „lodówce”, czyli między szybami okna, wystawione na promienie słoneczne… Nie dało się przetłumaczyć, że lepiej trzymać to pod łóżkiem, że jełczeje, że lepiej tego nie jesć… W owych czasach masło jeszcze nie było na kartki, ale już do upolowania w delikatesach.
Ależ o czym ty tutaj rozprawiasz. Tak krótko przed postnym tygodniem to wpadało by coś szlachetniejszego wciągnąć niż marny sos z zapuszkowanych pomidoro
https://photos.app.goo.gl/S3qt7SviqngfnT8f7
Za oknem bardzo karłowata natura. Ale tak to już bywa na wysokości 1000 m npm.
Ważne by na wszystko patrzeć z góry, z dystansem
Byłaś w Rzymie i nie wiedziałaś do czego doprowadza aoso pomidoro że spagetti.
Albo pizza?
Wszystko co ma powyżej czterdziestki jest tak nie kształtne że aż oczy bolą od patrzenia.
Ale z innej strony, jak się patrzy na Włochów, to trzeba przyznać, że to najlepiej ubierająca się nacja w Europie
Nikt im nie dorównuje
Warszawa przy nich to wiocha
Oh daj spokój – rozprawiam o czym chcę. Zapuszkowane pomidory nie są najgorszym wyjściem w mojej strefie klimatycznej. Popatrz na to z dystansem, OK?
W takich okolicznościach można się nie ubierać bo i tak nie ma kto na to patrzeć z góry
https://photos.app.goo.gl/XPii4GGfTXafRxwM7
No i co z tego, że byłam w Rzymie? Nico, Rzym jak Rzym i nie wiesz, kto jest turystą, a kto „lokalsem”.
Co do „najlepiej ubierającej się nacji” – to samo. Rzecz gustu. Nigdy nie nazwałabym Warszawy wiochą – i przypomniało mi się, że dawno temu, kiedy w sklepach nie było nic fajnego do kupienia do ubrania, nie tylko Warszawa, ale każde inne miasto i wieś w Polsce dawała radę i nie brakło nam pomysłów oraz rąk, żeby uszyć, wydziergać czy wyszydełkować cudo.
Brak na rynku pobudzał inwencję twórczą. Polki chodziły ubrane jak ta lala – a nie jak teraz, z metkami znanych projektantów doczepionych do ubrania, żeby widać było, że stać je na Balencjagę czy inny Chanel. Mnie za noszenie takiej reklamy ktoś by musiał zapłacić…
Wiesz co Alicjo?
Ty chyba jesteś już stara baba. Nic nowego, tylko to co było i na dodatek to jest najlepsze.
Chyba umierać już czas skoro nie widać zmian na lepsze. Tak dobrze jej jest dziś to jeszcze nie było. I niech pozostanie. Nawet raz w tygodniu polędwica z woła nie jest w stanie przeszkodzić w przyjemności życia w obecnych czasach.
Oby tak trwało i trwało i jeszcze z 30 lat
O tym, czy ja nie widzę zmian na lepsze, to możemy pogadać, bo nic o tym nie wiesz.
Owszem, jestem stara, Tobie też niedaleko. Niech Ci trwa przez następne 30 lat
Albo i dłużej.
Ja się nigdzie nie wybieram i nikomu śmierci nie życzę, a także nikomu nie mówię (oprócz siebie) kiedy pora umierać.
A w ogóle to jaka osa Cię ugryzła, że tak napadasz na mnie?
Alicjo-zapewne już znalazłaś odpowiedź na pytanie skąd zając na Wielkanoc, ale gdyby jednak nie to podrzucam garść informacji na ten temat:
https://dzieje.pl/rozmaitosci/zajac-symbol-plodnosci-i-wiosennego-odrodzenia
Zabawne, bo na zdjęciu otwierającym powyższy artykuł jest mały króliczek, a nie zając, ale któżby przejmował się takimi drobiazgami
Dzisiaj Niedziela Palmowa i warto o tym pamiętać, bo w Polsce mamy dwa miejsca szeroko znane ze swoich konkursów na najpiękniejszą palmę-Łyse na Kurpiach oraz: https://kulturalipnica.pl/konkurs-lipnickich-palm/
Natomiast wczoraj zamiast myć okna i zajmować się świątecznymi porządkami biesiadowaliśmy, już po raz kolejny, w gościnnych progach u Nowego. Spotkanie było kameralne- oprócz Gospodarza przy stole zasiadła kuzynka Magda, Kocimiętka i Jacek oraz pisząca te słowa. Nowy przygotował wyśmienitą polędwicę z dorsza upieczoną z dodatkiem szpinaku, kolorowej papryki i ozdobioną plastrami cytryny. Przed upieczeniem ryba potraktowana została sosem sojowym wymieszanym z różnymi przyprawami. Postanowiłam, że przepis ten wejdzie do naszego domowego jadłospisu. Kuzynka Magda ulepiła dla nas rozpływające się w ustach pierogi z grzybami, a ja przygotowałam jajka faszerowane na dwa sposoby- z dodatkiem brokułów oraz z pieczarkami.
Dodatkową, ale już niekulinarną ciekawostką były mydła produkcji Kocimiętki.
Nasza koleżanka potrafi wyczarować mydła o różnych kształtach, kolorach i o niecodziennych zapachach. Tym razem najbardziej zadziwiło nas mydło wyglądające jak czekolada i pachnące orzechami. Czysta poezja
Bardzo czysta – do zmydlenia
Mam koleżankę, która też sama robi mydełka w tóżnych kształtach i kolorach – na drobne prezenty. Nie wiedziałam o zającu/króliku… natomiast jajo ma być niby tym symbolem odnowy itd.
Inna sprawa, że święta Wielkanocy nigdy mi się nie kojarzyły z jakimiś prezentami od „hazoka”. Dopiero tutaj spotkałam się z taką tradycją, a i to nienachalnie…
Świeżutkie, świeżutkie* bułeczki! — Wiosna bardzo sucha, ale i taki niesłychana, jak to ona, co roku! —
) – za chwilę pałeczkę przejmą tulipany… 
)… …dojedliśmy jakoś… nawet opatentowaliśmy lekkie posolenie kromek pomiędzy fazami mikrofalowego rozmrażania-podgrzewania… 
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/04/13/las-bronaczowa-wiosenny-nieslychanie/
W tym roku ogródkową furorę robią „na zewnątrz” fiołki a dla nas samych obsypana kwieciem wczesna brzoskwinia „ciasteczkowa” (te ilości panamężowskich ujęć!
___
*chleb piekę nieprzerwanie od marca 2020 (pandemia) i „wreszcie” zdarzyło mi się go nie posolić (jednoczesne podlewanie ogródka plus coś-tam
Danuśka,
O ile pamiętam, miał to być „jednoroczny żart”, ale warszawiacy ją polubili. To tak, jak z wrocławską fontanną – miała być na 2 lata, ludzie psioczyli, a jak przyszło co do czego, to stanęli za fontanną!
a nie wybierasz się do Narodowego na „Hamleta”? Od tygodni już czytam o tym, jak to nepotyzm i tak dalej. Dzisiejsza recenzja w GW pozytywna, recenzent pisze, że reżyseria zaledwie poprawna, a sztukę „ciągnie” Ofelia. Słusznie też zauważa, że gdyby nie kontrowersja związana z obsadą, sztuka nie miałaby tak dobrej reklamy.
No bo kto dzisiaj chodzi na takie ramoty, oprócz licealistów i paru entuzjastów
Aktor może położyć sztukę bez względu na pokrewieństwo. I tu się chyba Englert obronił.
Dzisiaj spagetti z tymi łychami masła – a co tam!Jak szaleć to szaleć.
Niedziela palmowa – w Warszawie też jest jedna palma
https://photos.app.goo.gl/9wUrfo4Bo7Mr5foK6
Może to lepsze…
https://photos.app.goo.gl/GpoKCyySAVAXuP2p8
U mnie wiosna jeszcze ani mru-mru, jedynie śnieżyczki, trawa ubiegłoroczna, a forsycje w blokach startowych zaledwie, no i krokusy, ale mam ich niewiele.
Wioska, nad którą koczuję, leży na wysokości ponad 900 m npm. Z mobilka widać wszystkie dachy. Większość pokrycia dachowego to pomarańczowa dachówka. Zdarzają się też betonowe dachy oraz drewniane. Jest również parę dachów jednorazowo składanych. Wszystkie dachy mają jedną cechę wspólną. Są nią kominy albo wywietrzniki. Na szczęście kominy nie dymią ani białym, ani też czarnym dymem.
We wiosce wczoraj żyło na stałe 464 osób. Dziś jak się w trakcie spotkania z okoliczną ludnością okazało, stan z dnia wczorajszego został na dzień dzisiejszy utrzymany bez większych wyczynów. Nikt nie umarł ale i nikt nie doszedł do społeczności w sposób naturalny.
Poznałem dziś połowę tutejszej populacji. Nie było to nic wielkiego ani trudnego. Wystarczyło być w odpowiednimi miejscu o odpowiedniej porze. Hiszpanie, a obserwuje ich już od dobrych paru lat, uwielbiają teatr uliczny. Dziś okazja ku temu była znakomita, bo nie tylko zwykła niedziela ale jednocześnie palmowa.
W Andaluzji, gdzie o tej porze na ogół bywałem, uczestnicy ulicznych wstępów przyodziani byli głównie w ciemne stroje. Przeważnie dominował ciemny niebieski, brązowy czy czarny kolor okryć.
Tu, w Kastilien – leon, też słychać najpierw mocne uderzenia werbli wraz z bębnami. Dzwonią dzwony kościelne. Dopiero później zwraca się uwagę na aktorów, którzy w samo południe maszerują w okół kościoła. Ubrani bardziej na wesoło. W rycerskich strojach męska część. Natomiast panie preferowały kolorowe długie suknie. Była grupa w białych narzutach z kapucami ala ku-kluks klan. Inni natomiast wyróżniali się zielonymi wianuszkami na głowie.
Nic ich natomiast nie różniło po skończeniu pochodu. Wszyscy jednomyślnie udali się do ustawionego na plazu głównym baldachimu. Tam serwowano uczestnikom na życzenie albo wino, albo browara, bądź inne mieszanki. Na taki poczęstunek zapraszani byli również obserwatorzy.
A skąd wiem takie rzeczy?
Też tam byłem i wszelkie trunki konsumowałem. Było już po trzynastej i żadnych oporów nie miałem
To jednak duuuuuży kontrast z kolorowymi zdjęciami a capelli (zdjęcie sprzed wczoraj);
https://photos.app.goo.gl/7SDyFg6NBMHo2QqD9
Alicjo
…a u nas wiosna opóźniona 2-3 tygodnie w porównaniu z zeszłym rokiem…
Ewo
P. słucha Czechostacji od lat, ja krócej, ale też dość regularnie. Nb, Krumlov lepiej chyba połączyć (spośród megahitów) z Kutną Horą, etc.
– Morawy o rzut kamieniem ale dlatego nie wypada nie znać i nie ponawiać dokładniej… a to Przepaść Macocha, a to… tamto… owo…
Danusia, 13/04 7:10
Dziękuję za miłe słowa, a przede wszystkim dziękuję za przybycie, Tobie i Kuzynce Magdzie. Pierogi Magdy to rewelacja – zostało kilka i dzisiaj poczęstowane zostały dzieci. Zajadały się! Dostałem też namiary na Sosny – jutro dokończę formalności. Dzięki wielkie za wszystko.
Z pewnością wiesz, że u Norblina jest kolejna wystawa – tym razem Mucha. Też uwielbiam.
Pozdrowienia dla Ciebie i Magdy!
A Cappello,
Dzięki za podpowiedzi, z pewnością będziemy je realizować.
Ewo, Czeski Krumlov jest piękny. Przy okazji można też odwiedzić Czeskie Budziejowice. Zwiedzić i napić się piwa. Lubię ciemny Budvar, niezbyt gorzki
Alfons Mucha! Moja siostrzenica właśnie wróciła z Pragi, dostałam w prezencie zakładkę do książek z niedawno otwartego Muzeum Muchy, które znajduje się w odnowionym Pałacu Savarinów.
Mloda zachwycona.
U nas zawsze jest wiosna później, niż w Europie.
Śledzie zrobione. Owszem, kwitnie i u mnie, ale na parapecie:
https://photos.app.goo.gl/XTuV71bhroZzVRP8A
Dobre i to…
W czytaniu stosowna lektura:
https://photos.app.goo.gl/hnCq7sxaedKiCEW88
Zabierałam się za to latami, ale wreszcie rok stosowny, poza tym uczeni historycy wyliczyli, że koronacja odbyła się właśnie równo 1000 lat temu, 14 kwietnia (inni optują za 18 kwietnia).
Zajęło mi sporo czasu, żeby wreszcie się zmusić do tej lektury – po pierwsze, wydanie jest piękne, ale czcionka taka, że nawet czytając w okularach się człowiek męczy. Po drugie, trzeba się przyzwyczaić do specyficznego języka Gołubiewa – coś jakby pra-pradziadek Kraszewskiego to napisał
„Plusem dodatnim” jest dla mnie to, że duuuuuuuuużo czytania, bo aż 6 tomów!
p.s.
Uwagi do sosu, co to onegdaj go robiłam. Otóż to jest amerykański sos, i słusznie, bo jaki miałby być, skoro wymyślili go Amerykanie. Ja mój sos do spagetti robię koniecznie z bazylią, oregano, cebulą, czosnkiem, pieprzem, bazą jest oliwa, a nie masło, w porywach dodaję trochę zmielonej wołowiny, zawsze tarty parmezan – a tu jedyna przyprawa to sól. Trochę goło…
Alicjo, tym razem pomogę tobie całkowicie harytatywnie.
A to że względu na naszą długą i zupełnie nie najgorszą znajomość.
Naturalnie zrobisz jak zechcesz ale wiedz o tym, że w tych wszystkich składnikach, które wymieniasz, jest już sól.
W zmielonej wołowinie jest też, nawet zmielona.
A parmezan, nawet gdy nie jest przetarty to w kilogramie ma ponad kilogram soli w sobie.
Łapka do góry jeśli byłem pomocny
Przecież piszę, że jedyna przyprawa do tej puszki pomidorów (na puszce napisano – nie zawiera soli!) to sól i cebula (no i to masło…)

Chodzi mi o to, że nie ma mowy o oregano, bazylii, nawet nie pieprzą
Równie dobrze mogę otworzyć puszkę pomidorów i cześć, po co nawet bawić się z cebulą. Poza tym w tym amerykańskim przepisie są TYLKO 3 składniki – owa puszka, cebula zeszklona na maśle i… sól. Nie ma mowy o żadnym serze!
To ja dodaję parmezan do swojego sosu. Nie o sól mi chodzi, ale o te marne składniki aż trzy
He he… ostatnie odkrycie Ameryki to twaróg (dzisiejszy artykuł):
https://www.vogue.com/article/cottage-cheese-health-food?utm_source=firefox-newtab-en-us
Na Czechy przyjdzie jeszcze czas, tymczasem wyskoczyliśmy do Toszka: https://www.eryniawtrasie.eu/59496
Alicjo- rzeczywiście o „Hamlecie” w „Narodowym” pisze i mówi się ostatnio bardzo dużo, ale szczerze mówiąc mocno się zastanawiam czy kupić bilety. Możliwe, że do obejrzenia tego spektaklu zmobilizuje mnie moja gdyńska kuzynka, która chce wybrać się do Warszawy m.in. również po to, by zobaczyć to przedstawienie.
Nowy- to my dziękujemy Ci raz jeszcze za bardzo miłe popołudnie i wieczór.
Jeśli kiedykolwiek usłyszycie, że Nowy nie potrafi gotować to, proszę, nie wierzcie.
Potrafi i to jak!
Alfonsa Muchę w Fabryce Norblina już widziałam. Na blogu napisałam trochę na ten temat 10 kwietnia, ale pewno umknął Ci ten wpis.
Danuśka,
z ciekawości zajrzałam na stronę Teatru Narodowego i na razie biletów na ” Hamleta” nie można kupić. Też nie jestem pewna, czy chciałabym obejrzeć ten spektakl. Z doświadczenia wiem, że przed obejrzeniem klasycznej sztuki warto przeczytać tekst oryginału, żeby wiedzieć, co autor chciał nam przekazać, bo reżyser/ka przeważnie po swojemu ” odczytują” tekst . Przeczytałam wypowiedź Heleny Englert, że dziś tak się nie pisze ról dla kobiet/ jak za czasów Szekspira/ i że Ofelię trzeba przedstawić tak, żeby licealistki, które wybiorą się do teatru stwierdziły, że to była” fajna laska”. Spektakl może być bardzo dobry, ale to dostosowywanie go do współczesnych realiów nie bardzo mi odpowiada.
Ze smutkiem dowiedziałam się o śmierci Jadwigi Jankowskiej- Cieślak. Miałam okazję obejrzeć ją w październiku ubiegłego roku w Teatrze Osterwy w Lublinie, gdzie gościnnie grała w sztuce ” Jeanne”. Niezapomniane wrażenia. Lublin zawsze będzie mi się kojarzył także z tą wspaniałą aktorką.
Hamlet wparuje na scenę z gitarą, a Ofelia, która zgodnie ze sztuką powinna iść do klasztoru, a przynajmniej taki okrzyk był, już jest fajną babką. No to co z tym klasztorem?!
IDŹ DO KLASZTORU, OFELIO
Idź do klasztoru Ofelio
Lub pojedź tam na rowerze
Ospałą swą kokieterią
Nikogo z nas nie nabierzesz
Nie jesteś babką na serio,
Za mało w tobie wigoru,
Idź do klasztoru Ofelio,
Do klasztoru!
Idź do klasztoru Ofelio
Złożymy ci się na bilet,
Nie dla nas kurczak z mizerią,
Nie dla nas śledziowy filet,
Nie jesteś babką na serio,
Za ma ło w tobie wigoru,
Idź do klasztoru Ofelio,
Do klasztoru!
Idź do klasztoru Ofelio,
Buźka na drogę i brawko,
Jak atak – to z artylerią
A nie z liryczną sikawką.
Nie jesteś babką na serio,
Za mało w tobie wigoru,
Idź do klasztoru Ofelio,
Do klasztoru!
(Andrzej Waligórski)
No ale nie ma to jak hondą wjeżdżał Adam Hanuszkiewicz na deski Teatru Narodowego! Widać Teatr Narodowy ma nowatorskie podejście do granych tam klasyków
Osobiście wolę klasyków teatru w klasycznej odsłonie – podobnie jak klasyków muzyki. Jak to dobrze, że książek nie przerabiają na jakąś modłę, bo prawa autorskie i tak dalej. Ale bo to wiadomo, co będzie w przyszłośći??? Prawa autorskie wygasają z czasem.
Jankowską – Cieślak pamiętam z „Trzeba zabić tę miłość”, stareńki film.
Wracając do, oto stosowna lektura, o której wspominałam wcześniej, ale sznureczek okazał się pusty. Dzisiaj nawet stosowniejsza data, bo okrągłe 1000, jak Bolesław przyjął tę koronę od wrażego Niemca, cesarza Ottona. Słusznie niektórzy historycy podkreślają, że Bolek wiedział, z kim sojusze zawiązywać i był pra-pra-unijny
https://photos.app.goo.gl/Rfsjf6scEMC8RGvg6
To nie Hanuszkiewicz tylko Deckel i nie na motorach tylko na motorynkach wymienionej firmy. I to nie był Hamlet tylko Balladyna.
Tak było a nie inaczej. Jechaliśmy do stolycy specjalne na ten spektakl.
Przy okazji odwiedziliśmy budujący się zamek.
Nasz opiekun wymyślił, że mamy mu sprezentować jakiś prezent z Warszawy. A zatem z plazu budowy zamku wypożyczyliśmy jedną cegłę. Na niej wygrawerowaliśmy scyzorykiem ,,pozdrowienia z Warszawy data i coś tam jeszcze… ,, i w dzień wyjazdu wsadziliśmy opiekunowi do walizki. Nikomu z nas nie chciało się cegły dźwigać. Tamte cegły miały trochę większe rozmiary niż powszechnie używane.
Ale to tylko tak na marginesie.
Stoimy w szampanii. Ale pod nosem mamy tyle różnych zióła niczym w Prowansji. I to nie tylko rozmaryn, szczaw, lawenda i inne badyle.
To istny koktajl ziołowy, który unosi się tutaj w powietrzu przy muzyce ptaków.
Ale popatrzcie sami. Bo to jest po prostu piękne i niepowtarzalne
https://photos.app.goo.gl/tnfiDY4vEyqcqUbRA
Pogodnych i radosnych Świąt!

Na tej półkuli już dzisiaj obchodzimy, Wielki Piątek jest wielkim świętem i z tej okazji ludziska się obżerają
A o ile pamiętam, Wielki Tydzień to był wielki post, zwłaszcza w piątek, a po poświęceniu jajek można było już trochę poluzować i wrzucić coś na ząb.
Czytam, że w Polsce upały tu i tam, a u mnie zimno i dość ponuro
Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz marudzisz, że u ciebie zimno i dość ponuro i o takiej pięknej porze roku jak teraz.
Dlaczego cały czas narzekasz, na coś czegoś sama chciałaś i dobrowolnie wybrałaś lat temu niezły kawał
Czep się tramwaju, a nie mnie. Ty też lata temu wybrałeś swój styl życia i bardzo dobrze, że chwalisz – mnie wolno narzekać, chwalić i tak dalej, podobnie jak Tobie. Tobie też, ale wolisz chwalić niż narzekać, bo przecież bycie nomadą nie każdemu pasuje. Mnie nie – uwielbiam podróże, ale muszę mieć swoje własne miejsce.
Nie pierwszy i nie ostatni narzekam na pogodę, co roku to robię i taka moja nieuroda.
Swoją drogą, dobrze, że na tym zamknięty blogu ma kto narzekać albo chwalić
A dobrowolnie wybrałam ten kraj 43 lata temu – i nie narzekam na kraj, natomiast weszło mi w krew narzekanie na pogodę (Kanadyjczycy tak mają!). Tyle o tym.
Wesołych jaj!
https://www.plotek.pl/plotek/7,166796,31864313,na-planie-serialu-zakochal-sie-jak-wariat-sa-razem-juz-niemal.html#do_w=450&do_v=1389&do_st=RS&do_sid=2326&do_a=2326&s=BoxCzytImg2&do_upid=1389_ti&do_utid=31864313&do_uvid=1744882330272
Wsdzystkie dziewczyny kochaly się w Janku, a ja w Gregoriju!
https://photos.app.goo.gl/GFGGTYQMJuKqF62E6
Dobrrrrrranoc….
Zdrowych, pogodnych i miłych Świąt Wielkanocnych!
Radosnych!
Wszystkim!
https://youtu.be/rMwPEmUMP7U
ps, pięęęęęknie jest! (i będzie
)
Świątecznie!

https://photos.app.goo.gl/rJEvbWSU8Hz4K37U6
Trochę mniej drastyczne:
https://photos.app.goo.gl/bvzcmX3AwFvRCXpr6
A ten bóbr to pewnie z Kanady – jest oficjalnym symbolem tego kraju
https://photos.app.goo.gl/wfwku1RqbabrUkXZ6
Miłego i smakowitego świętowania: https://tiny.pl/nx7c7pfb
Nie byłem na bieżąco z Frankiem.
Może to i szkoda. Ale nie tak dawno,bardzo mądre jego spostrzeżenie usłyszałem i dlatego, jest to bardzo na czasie, zostało mi to na moim organicznym dysku zapisane.
Pokój uzyskuje się poprzez rozbrojenie.
Czego oczywiście europejskie pajace zrozumieć nie chcą.
Nie tylko europejskie barany nie rozumieją, że rozbrojenie to znaczy pokój.
Chociaż słynne łacińskie „Si vis pacem, para bellum” daje do myślenia…
Dzisiaj, jak zawsze w drugie święto (którego się tu nie obchodzi) idziemy świętować do naszych Ruskich.
Franek dużo chciał, mało mógł – od razu przypomniał mi się film „Konklawe”… no, dzieje się tam, oj dzieje wśród nobliwej braci kardynałów!
Może się dziać co chce, to i tak dziś nie ma najmniejszego znaczenia kogo wybiorą.
Dzisiaj mamy papieży technologii: Muska, Zuckerberga, Bezosa, Nadellę, Pichaia, Zhanga i innych.
Wszyscy oni mają większy wpływ na życie na planecie niż papież. Nie muszą prawić kazań na temat tego, jak powinniśmy żyć razem.
Używają swoich algorytmów, by decydować, jakie informacje przyswajamy, w jaki sposób myślimy i żyjemy.
Ot, jakie czasy takie życie
Teraz wiecie, dlaczego Stara Żaba mieszka, gdzie mieszka
https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/w-tej-miejscowosci-jest-najwiecej-100-latkow-w-polsce-to-nasza-niebieska-strefa/szr1x8s,2b83378a
Tutaj też ludzie długo i szczęśliwie żyją. Mają pięknie widoki w wspaniałe, jak na niemieckie, wino.
https://photos.app.goo.gl/9wwpV46gy3NmCHKX9
Na ostatnim kadrze widać na dole mobilka. I kiedy popijamy tutejszego ryslinga to wierzyć się nie chce, że w okół nas zawsze piękne otoczenie mamy
Asia
) i tam ją znalazłam. Dawno nie czytałam tak świetnej powieści! Przypomina mi ona nieco książkę francuskiego autora lub autorki (zapomniałam nazwiska!) , tytuł też wyleciał z pamięci – była to książka z przełomu lat 60-70, nagrodzona wówczas nagrodą Goncourtów. Narratorem był podobnie jak w „Demonie…” chłopiec. Równie znakomita! No ale nawet lista nagród Goncourtów nie przypomniała mi ani tytułu, ani autora, mimo, że dobrze pamiętam samą książkę.
7 marca 2025, 7:58
Zrobiłaś mi wielką przyjemność rekomendując „Demona Copperheada”, należę do publio.pl (a ponieważ dużo kupuję – mam różne okazyjne benefity
Z „Demonem…” jestem od wczoraj, a że to jest książka dość obszerna, skończę ją dopiero dzisiaj. Wszystkim polecam!
Bezdomny,
fajne klimaty – no i zielono! A u mnie jeszcze nie, chociaż dzisiaj nieśmiało rozkwitły żonkile. Za parę dni jak za użyciem gwizdka „do biegu…gotowi…start!” ruszy wszystko. Dzisiaj jeszcze 9c, jutro ma być 17c i już weselej
O właśnie…
30 lat – tyle mija właśnie dziś od pierwszych obchodów Światowego Dnia Książki. A dokładniej: Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich.
Alicjo,
prawdopodobnie ta francuska powieść to ” Wszystko przed sobą”, autor – Romain Gary/ nagrody Goncourtów się zgadzają, także narrator- chłopiec oddany przez matkę na wychowanie/. Czytałam ją dość dawno, ale autora i tytuł zapamiętałam.
” Demona…” zapisałam sobie.
Barbarę Kingsolver poleciła w 2001 mojemu bliskiemu znajomemu pewna amerykańska profesorowa. To znaczy niemiecka profesorowa, wchłonięta wraz z małżonkiem przez ju-es-ej. Poznaliśmy się bliżej (z panią i szerszym towarzystwem ogromnie-na-poziomie) w 1998 w Lancaster i okolicach (ja jako „plus jeden” strasznie ważnej konferencji naukowej, potem kilkanaście dni w Lake District)… Noi następna odsłona tej konferencji była na Harvardzie (już beze mnie), noi pani była główną doradczynią prezentową z tego harwarda… I że absolutnie mnię się The Poisonwood Bible spodoba. Znajomy kupił w paperbacku, bo nie był pewien, ale pani niemiecka Amerykanka miała świętą naukową i literacką rację — przeczytałam trzy razy, pożyczyłam paru osobom. Odtąd autorkę-imienniczkę obserwuję pilnie…
https://en.wikipedia.org/wiki/The_Poisonwood_Bible
Jest (oczywiście
) polskie tłumaczenie — nie wiem, na ile oddaje klimaty oryginału, czy jest w stanie oddać…
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5100833/biblia-jadowitego-drzewa
Bardzo się cieszę
.
Polskie tłumaczenie jest świetne, pani Kaja Gucio zrobiła to fenomenalnie.
Spotkałam się z opinią, że druga część książki się za bardzo ciągnie. Według mnie tak nie jest, dla mnie pokazuje to tę zwyczajną, smutną, monotonną egzystencję bohaterów, ale nie będę więcej pisać, aby nie zdradzić fabuły.
Teraz przeczytałam dwie następne, amerykańskie książki. Też opowiadają o biedzie, uprzedzeniach rasowych, beznadziei i próbach wyrwania się z niej, ale są to zupełnie inne pozycje i inny gatunek niż Demon.
Wątek kryminalny, gangsterski, dosyć brutalne, ale dobrze się czyta.
„Asfaltowa pustynia” i ” Kolczaste łzy”
Autor – S. A. Cosby.
I „Null” Twardocha. Podobała mi się ta książka, chociaż czuję niedosyt.
Kaja Gucio przetłumaczyła Demona Coperheada.
„Biblię jadowitego drzewa” tłumaczył ktoś inny. Jeszcze jej nie czytałam.
Przymierzam się do: „Lotu motyla” Kingsolver.
Zawsze bardzo chętnie czytam i równie chętnie korzystam z Waszych czytelniczych podpowiedzi. Zupełnie nie wiem dlaczego nie zapisał się w mojej pamięci wpis Asi na temat ” Demona Copperhead”. Dzisiaj wszystkie Wasze komentarze starannie przeczytałam i postaram się wcielić w czytelnicze życie.
Natomiast co do podróżniczego życia udało nam się nareszcie zrealizować plan wycieczki do Pietrowic Wielkich i obejrzenia tam końskiej procesji. O tych procesjach czytałam już kilka lat temu i ciągle się nie składało, aż w końcu …veni, vidi, vici
Zatem najpierw podrzucam garść wiadomości na tenże temat:
https://katowice.tvp.pl/86284726/konne-procesje-po-polach-to-juz-tradycja-w-2-dzien-wielkanocy
A potem dla zainteresowanych( końmi przede wszystkim!) niewielki fotoreportażyk. Tak, tak, Żabie też przesłałam osobiście i bezpośrednio!
https://photos.app.goo.gl/wbvBx6KhajzkFbbQ9
Oprócz koni obejrzeliśmy również krótko i trochę najbliższą okolicę: https://photos.app.goo.gl/oz7rEsbAbjvnK7TN9
krystyna
23 kwietnia 2025, 21:53
Krystyna,
to na pewno to! Zresztą, zaraz poszukam, bo z chęcią przeczytam jeszcze raz.
Asia,
nie znam wersji oryginalnej, ale czytając właśnie tak sobie myślałam, że tłumaczka zrobiła znakomitą robotę, skoro język przyciąga uwagę.
„Null” w kolejce – Twardoch jest dość nierówny, ale nie omijam jego twórczości, nawet jak mnie to i owo denerwuje
A może właśnie dlatego – książka ma poruszać!
Niestety, nie znalazłam „Wszystko przed sobą” w żadnej księgarni internetowej
p.s. W wydaniu e-book, rzecz jasna. Za to zakupiłam „Biblię jadowitego drzewa”
stairway to heaven
https://photos.app.goo.gl/LwymXEs2mYA17J948
Nie dla mnie, zdecydowanie za wąskie i bez poręczy, a ja jako stara baba wymagam takich rzeczy na wszelki spadek. Z wysokości.
Upały się zaczęły, 17c
U mnie dopiero tak:
https://photos.app.goo.gl/GgXPMX7JDsefXF4C6
Ale cieszy. Trzeba doceniać to, co jest i co się wybrało, w naszym wypadku – w mojej ocenie było wyborem w dziesiątkę.
Mam duszę podróżnika, a nie nomady, aczkolwiek nomadów rozumiem
Nie martw się o szerokość i poręcze ani tym, że jesteś stara baba. Niemcy pomyśleli o tym wszystkim i dlatego powiesili tabliczkę. Jest widoczna po prawej stronie obrazka.
„Wchodzenie zabronione.”
Ale popatrzeć można, bo jest na co. Prawdziwe cudeńko rzemieślnicze. Pierwsze trzy dolne są z pewnością wymienione. Zrobione z tego samego materiału. A te pozostałe w górę są bardzo ciekawie zużyte.
Oj, gdyby te schody mogły mówić to opowiadały by dlugi, kto i w jaki sposób je tak mocno wydeptał
Asia,
nie wiem, jak mnie B.Kingsolver ominęła, ale dobrze, że na nią wreszcie trafiłam. „Biblia…” też jest świetna!
Wczoraj upał (+21c w porywach) dzisiaj zima, z rana zaledwie 2c, ale słońce świeci. Nieśmiało zaczyna się zielenić to i owo. W sąsiedztwie mallard (tutejsze dzikie kaczki) zrobiły sobie gniazdo w kępce trzcin u sąsiada i wysiadują. Nie zraża je hałas z pobliskiej ruchliwej drogi (z 5 metrów odległości):
https://photos.app.goo.gl/vfa5p6FDQJKY9uQF9
https://photos.app.goo.gl/KgHK2JxF4sSo1D4H7
Asia,
z rozpędu nabyłam dwie następne książki B. Kingsolver – „Odyseja” i „Lot motyla”. I to są wszystkie jej książki w formacie e-booka, przynajmniej w księgarni, w której ja kupuję. Czyli wszystkie cztery
Recenzja wkrótce.
„Fajny film wczoraj widziałem….” (Kulisy srebrnego ekranu” – kto wie, ten wie
)
Kierując się rankingiem najlepszych filmów 25 lecia – według GW. wczoraj obejrzałam po raz drugi „Dzień świra”, bo oglądałam go lata temu (i na niego głosowałam!), a dzisiaj „Bogowie”, który zajął 2 miejsce w rankingu. Mocna rzecz.
Czołem Blogu!
Trudno uwierzyć, ale właśnie odezwał się duch Pana Lulka.
Odezwał się w ten sposób, że powiedział mi, gdzie znajduje się rzeźba autorstwa Doris Dittrich, która przez trzy i pół roku zdobiła jego ogród i cudownie zaginęła, gdy Pan Lulek już nie w pełni kontrolował, co się wokół niego dzieje.
Otóż rzeżba znalazła się na jednej z posesji w St.Michael, na ogół niewidoczna z zewnątrz, bo ukryta za na ogół zamkniętą bramą.
I, aby jeszcze trudniej było uwierzyć, duch Pana Lulka przemówił przez samą Doris, która dzieło swoich własnych rąk ujrzała przypadkiem, mijając tę posesję w chwili, gdy brama akurat się otwierała.
Z Doris kumpluję się od prawie trzech lat, często bywam w jej wiedeńskiej galerii „Ministry Of Artists”, ale do tej pory nie miałem zielonego pojęcia, że już kilkanaście lat temu otarliśmy się o siebie w Burgenlandii, kiedy dotykałem owoców jej pracy.
Wczoraj wpadłem tam na (znakomity zresztą) koncert Golnar Shahyar i zupełnie nieświadom zagaiłem o St. Michael i Panu Lulku oraz rzeźbie z jego ogródka. Zaskoczenie było kompletne i obustronne. Nie wiedziałem, że oczy Doris mogą przybrać wielkość piłki tenisowej. Doris, Brigitte i jej partner bardzo dobrze pamiętają i ciepło wspominają Pana Lulka.
Co się zaś tyczy okoliczności dziwnej teleportacji rzeźby między doma ogródkami w St. Michael, to po tylu latach raczej trudno będzie coś zakwestionować w tej sprawie, bo Lulek rzeczywiście w ostatnich dniach pobytu w Austrii rozdał wiele swoich rzeczy znajomym, a może też i przypadkowym osobom, które akurat się pojawiły w jego otoczeniu. Wątpliwości mam jedynie z powodu deklaracji intencji samego Lulka, bo 27 września 2007 o 19:21 napisał tutaj:
„Pogoda byla rano pod psem a po poludniu byly u mnie dwie rzezbiarki, mama i corka Dittrich i kupilem od mlodej damy rzezbe pod tytulem
Obiekt Pozadania. Bedzie dla wnuczki jako spadek po dziadku. Jutro przed wyjazdem ide do banku na pertraktacje w sprawie finansowania zakupu.”
Poza tym był jeszcze niepokojący komentarz Pyry (14 marca 2011, 10:39):
„Dostałam wieści z Burgenlandii – w tamtejszej parafii św. Michała, o.Marceli planuje małą uroczystość żałobną w intencji Pana LulkA. w MIĘDZYCZASIE ZAGINĘŁA RZEŹBA (TA Z OGRODU) KTÓRĄ lULEK ZAKUPIŁ BYŁ biorąc na nią kredyt bankowy,a który spłacał coś przez rok.”
Teraz czekam na odzew Misia Kurpiowskiego, który osobiście popełnił nieopublikowany fotoreportaż w galerii Dittrich. Może podzieli się tym materiałem ze mną, a przeze mnie oczywiście z Doris i Brigitte.
Blogowisku zaś życzę nieustająco wszystkiego smacznego
Do listy bardzo dobrych filmów polskich dodałabym film „Jestem” . Polecam. Jest na youtubie.
PaOlOre!
Jak miło Cię widzieć! Prawie wszyscy się na blog obrazili, ja nie. Pan Lulek – kultowa, jak to się teraz mówi – osobistość bloga. Ja zebrałam jego wszystkie wpisy z roku w Burgenlandii. Poszukam w archiwach i jak się da – udostępnię. Jakby co – mam od Pana Lulka prawa autorskie
Czuj czuj czuwaj Alicjo!
Dobry i rok, chociaż Lulek nadawał tutaj prawie cztery lata…
A oto i objekt, o którym powyżej mowa:
https://photos.app.goo.gl/AqCQ6h14B6SYR58Y9
Niezłe!
„Lot motyla” B. Kingsolver to też dobra, ciekawa literatura, tym razem dużo się dowiedziałam o motylach (tytuł!) o nazwie monarch .
Jest to gatunek wędrowny (Meksyk-Kanada) mocno zagrożony, ale u nas jeszcze bywa. Bardzo skomplikowana ta sprawa między Meksykiem a Kanadą… Ale książka to oczywiście powieść, z umiejętnie wplecionym wątkiem życia i wędrówek monarchów.
https://photos.app.goo.gl/KvHv6d6vfBDXJQy38
всего самого наилучшего в
ДЕНЬ ПОБЕДЫ
Sieg Heil, jak prowokowac, to do spodu
et que la paix soit avec Vous
Jak co roku, od początku naszego życia w Berlinie, odwiedziliśmy Tiergarten. Tam znajduje się pomnik radzieckich żołnierzy.
I po raz kolejny ukraincy zbezcześcili to miejsce. Łobuzy nie szanują prawa kraju w którym się znajdują. Terroryzują żółto – niebieskimi materiałami pomimo, że w tym szczególnym dniu jest wszelki zakaz demonstrowania flagami i odznaczeniami.
Po raz kolejny potwierdza się , że ukrainiec to nie narodowość lecz podła cecha charakteru.
Ale zdarzały się i miłe akcenty, które można zaobserwować na obrazku
https://photos.app.goo.gl/1hSjy8EuQJ1Ey1Me7
Jakże wymowne są trzy czerwone goździki włożone przez młodego Rosjanina przed rosyjskim czołgiem.
By to uczynić przedarł się przez podwójne zasieki. Czyn godny pochwały. Osobiście mu podziękowałem za ten czyn i za zasługi w wyzwoleniu Berlina spod jarzma nazistów.
Było by w Europie przejebane gdyby Rosjanie nie poświęcili ogromnej ilość istnień ludzkich by wyzwolić Europy od faszyzmu.
Nacjonalizm to bardzo zła rzecz – właściwie jedyna, która prowadzi do wojen.
Bohaterowie jednej wojny są w innych czasach agresorami drugiej, ale to nie tłumaczy burzenia pomników, które są historią postawioną dla przechodnia. By nie zapominał. Niestety, historia nikogo jeszcze w tym temacie nie nauczyła. Tylko jednego – że się powtarza. Zmieniają się tylko sceny.
I jeszcze malutkie skojarzenie – gościowi sprzed 85 lat też brakowało przestrzeni życiowej, chociaż kraj miał nieporównywalnie mniejszy od dzisiejszego wojownika…
Czwarta i ostatnia z dostępnych wydań książka Barbary Kingsolver – „Odyseja”.
Tym razem Meksyk sprzed stu lat, Diego Rivera i Frida, momentami Waszyngton i Edgar Hoover, potem znowu Meksyk… jestem dopiero w 1/3 książki, ale już z całą odpowiedzialnością mogę polecić. Ta kobieta ma talent do opowiadania historii i świetne pióro.
Zimno, zaledwie 9c, chociaż już południe. Upały zapowiedziano od jutra
Wczoraj w Krakowie, dedykując tę piosenkę Zełenskiemu…
https://www.youtube.com/watch?v=MmljreTAgYI
Zanim przyfruną wszystkie smakowite okruszki wspomnień z majówek (…przedłużonych) – proponujemy nasze dwuczęściowe wspomnienia (plus lokalności):
Najpierw było gorąco, świetliście, południowo.
Potem przerwa w domu (na podlewanie
)
Następnie zimnica a my na północ (rzadko nam się to zdarza, nawet bardzo rzadko, ale nowa-wypasiona S7 skusiła do tego stopnia, iż prawie osiągnęliśmy szerokości geograficzne Parku Mużakowskiego… tak się rozpędzając, następnym razem i Warszawy nie będziem się lękać… pod warunkiem, że na S, SE oraz SW będą znów deszczowe prognozy [które się nie do końca sprawdziły, ale to detal
])
Wspomnienia będą trwać przez jakiś czas.
Dziś:
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/05/11/jadac-do/
Lokalnie zimnica, nawet lekkie przymrozki… i wody brak, podlewać trzeba (przynajmniej to i owo), jednak na oko nieźle to wygląda… się rozkręca => Gospodarz zaczął już trzeci tegoroczny album

)
https://photos.app.goo.gl/52B2N9y4eBX6keQH8
(W moim – też – linki do jego wszystkich, jeśliby ktoś był aż tak zainteresowany
https://photos.app.goo.gl/95aS6ieQ3p2gD1tV6 …ach ta wiosna!!!
Przy okazji zapytanie-prośba:

czy ktoś praktykuje biszkopt (coś biszkoptopodobnego) bez używania białek kurzych. W sieci jest sporo sugestii, więc nie o tego typu poszukiwania chodzi, ale o własną praktykę, osobiste sprawdzenie. Z góry dzięki, gdyby…
a cappella
„… we właściwym pustki” to podpis jednego z obrazków
tak też narzekała nie tak dawno minister rolnictwa w RPA.
argumentowała ten stan, że to wina białego człowieka. Gdyby biały człowiek wybudował mniejsze o połowę zbiorniki to byłyby zbiorniki pełne, a tak są jedynie półpełne i przez białego człowieka mamy problemy z wodą

a cappella
Twoje okolice na południe od Krakowa są cudowne. By tam ponownie się wybrać, czekam jedynie na okres bez opadów i kiedy w dzień świeci słońce a w nocy temperatury nie są niższe niż+14°C
Takie wyśmienite warunki mieliśmy w ubiegłym roku w Beskidzie wyspowym:
https://photos.app.goo.gl/xbsEfkcC5diafit88
Bezdomny

Na razie bezopadowość jest (=daje się we znaki), jest też zimno (tzn. być może typowo dla różnych majów z lat 70. i 80., ale globalne ocieplenie przyzwyczaiło nas do „ciepełka”… … …)
Na nasze okolice nie narzekam. Powiem więcej – być może gdyby nie ich urok, dałabym się raz, dwa czy więcej skusić do osiedlenia się w dalszych okolicach…
a cappella,
niestety w sprawie biszkoptu bez kurzych białek nie mam żadnych doświadczeń.
A zdjęciami Waszego ogrodu nieustannie się zachwycam, choć wiosenną wersją chyba najbardziej.” ..na oko nieźle to wygląda.. się rozkręca ” Rozkręca się bardzo, roślin jest mnóstwo, szybko rosną i jest tam przepięknie!
Pięknych okolic jest wiele, ale te małopolskie łączą piękno przyrody i architektury, także tej poza dużymi ośrodkami.
Nie ma piękna.
Nie jest piękne to, co piękne, tylko to, co się komu podoba. Jednemu zielone, drugiemu czerwone.
W Polsce doszło do tsunami postmodernizmu w architekturze po komunie. Jedno z drugim nie pasuje. Brak harmonii która wynika z piekna, umiejętności dostosowania do tego co już jest.
A natury spieprzonej przez ludzia jest coraz mniej. Może tym bardziej cieszy jak taki kawałek się znajdzie
Poniższe obrazki dla odmiany z Kaszub
https://photos.app.goo.gl/LiLbAP2XPgQb9cV68
Krystyno
— bardzo, bardzo nam miło! I (naturalnie) to, że ktoś ogląda uważnie fotodokumentację jest zobowiązaniem do dalszych starań na niwie i na matrycach 
), etc., etc.)
(…Btw, staramy się też starać dla środowiska ogólne pojętego i, zwłaszcza, dla owadów… dla naszego własnego dobrego samopoczucia, autoekspresji, realizacji jakichś-tam wyobrażeń o tym, jak taki a nie inny mini-skrawek zagospodarować (w dostępnym czasie, z takim a nie innym budżetem, jaki jesteśmy skłonni przeznaczyć) by był widoczny proces (a nie akcyjność typu instant gratification, tak popularna obecnie w niektórych polskich kręgach), by była sukcesja koloru, zapachu, zaplecze kulinarne, ale „wyglądające” (bo pożyteczne nigdy nie jest samo, bo piękne wchodzi, nie pytając, bramą…
Bezdomny
…jest problem, napisano tomy, dyskusja byłaby dłuuuga a czasu brak… 

Jako, iż wybrałam życie w Polsce (ale nasłuchuję ech z moich zapasowych ojczyzn, bywam tu i ówdzie regularnie) powiem tylko, iż (zdumiewająco, paradoksalnie nawet) życie w tym naszym zgiełku architektonicznym niekoniecznie oznacza rozedrganie czy depresję. Symetrycznie, życie (czy też dostąpienie, uchwycenie PB za nogi) w jakimś wymuskanym, cichym aż do szaleństwa Gruenwald, Mittenwald czy innym Interlaken nie musi z automatu oznaczać wewnętrznej harmonii, przenikającej każdą godzinę bytu wdzięczności losowi, wielkoduszności… odporności na mood swings… Co mogliśmy przez lata zaobserwować także na niniejszym forum
PS, dziś Koszyce – piękne, ważne, warte ponowień… A jeszcze trafiliśmy na dzień tańca w obrębie Dni Koszyc, pogoda zaś… była aż za dobra
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/05/13/koszyce-roztanczone/
A cappella
tak jest, w takich przypadkach nie należy podpierać się wspomiernoscią, bo to do niczego dobrego nie prowadzi.
https://www.o2.pl/informacje/ruszylo-w-calej-polsce-profesor-apeluje-zdelegalizowac-kosiarki-7156557935589888a
Z kolei:
https://magazyncieplasystemowego.pl/ekologia/betonoza-podgrzewa-polskie-miasta/
A wczoraj w jakiejś gazecie przeczytałam, że pani, która przed blokiem zasiała/posadziła jakieś rośliny dostała najpierw upomnienie, że ma usunąć, a gdy tego nie zrobiła, karę 1000zł. I bądź tu mądra
…i jeszcze:
https://magazyncieplasystemowego.pl/ekologia/kwietna-rewolucja-zasiejmy-bioroznorodnosc/
Moja znajoma (Polka w Kanadzie!) lata temu przestała kosić trawę, a jak wiecie, po tej stronie Wielkiej Wody „angielski trawnik” to mus. Ale o ile ciekawszy, kolorowy, nie wymagający pracy (koszenie etc) jest taki ogród, prawda?
https://photos.app.goo.gl/LBnxPUJsfCSGaBsP8
Glean season is here
Pierwsze ogłoszenie sezonu: rabarbar
Przepis na Rhubarb Custard Bars
Ingredients:
Crust:
1 1/2 cup whole wheat flour
1/2 cup butter
1/2 cup sugar
1/4 tsp salt
Topping:
1 cup sugar
3 eggs
5 TB all-purpose flour
1/4 tsp salt
1/4 cup milk
1 tablespoon vanilla
4-5 cups of fresh rhubarb, diced small
2 mandarin oranges to decorate (optional)
Directions:
Preheat oven to 375′. Butter the bottom and sides of a 9″ x 13″ metal or glass pan.
In a large bowl combine all crust ingredients. Mix with your fingers until the mixture resembles fine crumbs. Feel free to use a food processor if you prefer.
Press crumbs firmly into the bottom of the greased pan. Press a tiny bit up the sides of the pan as well. Place pan in the oven. Bake for 20 minutes until golden. Remove pan from the oven and reduce the oven heat to 350 degrees.
While the crust is baking, mix the sugar, eggs, flour, vanilla, salt and milk in a large bowl. Stir in the diced rhubarb. Once the crust comes out of the oven, pour the topping over it. Add peeled and thinly sliced mandarin orange rounds to the top to decorate, if desired. Return to the oven and bake for 30 minutes or until custard is firm and toothpick inserted in the middle comes out mostly clean.
Let cool. Cut into bars.
https://mcusercontent.com/360ae1ff3a734621548b3598b/images/55aeea57-a49a-1d39-3709-0e6d1589c79f.jpg
Fajnie, że Orca tu zagląda i pilnuje, co i jak trzeba, albo powinno się robić


Pozdrowienia
Ja ostatnio wyczytałam w prasie po tej Wielkiej Wody, że rabarbar owszem, ale należy odrzucać liście, bo są trujące. Mądra uwaga, bo nie wszyscy to wiedzą, a dla mnie, starej daty osoby, to jest oczywiste.
Poza tym wyczytałam, że „Psycholożka: Mamy problem z kochaniem siebie.”
Ja tam się nie znam, ale zawsze mam pretensje do siebie o to i o tamto, a jeśli by mnie ktoś pytał, czy kocham siebie (jak dzisiaj ten artykuł), toby mi oczy wyszły na wierzch i może nawet wypadły. Bo wg. psycholożki na po pierwsze primo mamy kochać siebie samego, a potem ewentualnie wybranych
Psycholożka nie wie, że kochanie samego/samej siebie to jest na po pierwsze primo doskonały egoizm? No ale ja to inna generacja…
https://photos.app.goo.gl/yyeM4zwsHUChuPju7
https://www.google.com/search?q=cisza+ja+ta+%2B+budka+suflera&client=firefox-b-d&sca_esv=33c4d8605a0bf807&sxsrf=AHTn8zryt1LKSMZ3qhrsydMJ9N43Pvm93A%3A1747449813867&ei=1fcnaJa8NK_T5NoPqoPLiQQ&ved=0ahUKEwjW-qvrvamNAxWvKVkFHarBMkEQ4dUDCBM&uact=5&oq=cisza+ja+ta+%2B+budka+suflera&gs_lp=Egxnd3Mtd2l6LXNlcnAiG2Npc3phIGphIHRhICsgYnVka2Egc3VmbGVyYTIGEAAYDRgeMgYQABgNGB4yBhAAGA0YHjIGEAAYDRgeMgYQABgNGB4yBhAAGA0YHjIIEAAYCBgNGB4yCBAAGAgYDRgeMggQABgIGA0YHjIIEAAYCBgNGB5Io8oBUK5WWNzBAXABeAGQAQCYAXegAd8KqgEEMTUuMbgBA8gBAPgBAZgCEaAC2gvCAgoQABiwAxjWBBhHwgIHEAAYgAQYDcICBxAuGIAEGA3CAgYQABgWGB6YAwCIBgGQBgaSBwQxNi4xoAe3oAGyBwQxNS4xuAfSCw&sclient=gws-wiz-serp#fpstate=ive&vld=cid:f1b0793d,vid:u8X4npC3QNk,st:0
…przedwyborcza.
Jeśli chodzi o rabarbar, to w sprzedaży są same pędy bez liści. Nie przyszło mi do głowy, aby zjadać także liście. Podobno można je przeznaczyć na nawóz do podlewania roślin.
Ciasto, które pokazała Orka wygląda bardzo apetycznie, ale nie kupowałam jeszcze rabarbaru. Za to próbowałam już truskawek, są bardzo smaczne, cena nie przekracza 20 zł. Dużo tańsze nie będą zważywszy na ostatnie przymrozki i ogólne chłody. Tak zimny maj jak obecny był w Polsce ostatnio w 1991 roku. Ale jest bardzo dużo deszczu, więc dobre i to.
Dzisiaj wyczytałam, że jest kasa (budżet rządowy) na następny „Dar Młodzieży”. Fantastastyczna sprawa! Trzeba podtrzymywać tradycję. Po co komuś takie statki żaglowe? Po to, żeby sztuki nauczyć się od przysłowiowego abecadła. Jak go nie znasz, to i sztuczna inteligencja ci nie pomoże.
Ja mam dzięki Nisi osobisty sentyment do „Daru”, każdy rejs wam tu opisywałam, a było ich trzy. Ja – turystka za niemałe $$$, z których ani jednego centa nie żałuję.
Cichal się śmiał, że to taki rolls royce z kierowcą… no owszem dla mnie, ale załoga, czyli studenci pracowali tam aż miło!
„Nie zna życia kto nie służył w marynarce!”
Dar ma już swoje lata, napływał się. Ja mam gulę w gardle za każdym razem, kiedy wspominam rejsy…
https://photos.app.goo.gl/iD5oLQ19RaQrotSt5
I jeszcze:
https://photos.app.goo.gl/ZJR297ix4bp2hj877
Już raz to przerabialiśmy.
Albo jesteśmy tam, albo… Trzymam kciuki za „tam”. Naszym polskim nieszczęściem jest to, że leżymy dokładnie w środku Europy (Piątek, geograficznie), a przez nas wszelkie wojny i trzęsienia ziemi.
Upiekłam ciasto według przepisu. Jestem zadowolona z rezultatu.
Całe ciasto i wcześniej “crust” upiekłam w ceramicznym naczyniu. Zamiast wysmarować masłem naczynie pokryłam papierem (parchment paper).
Następnym razem użyje mniej wanilii. Zamiast vanilli dodam zmielona gałkę muszkatołowa.
Znajoma mówiła że liście rabarbaru są toksyczne. Nie planowałam ich wykorzystać do konsumpcji .
To ciasto rabarbarowe zostanie na mojej liście tak jak keks Krystyny.
Do Eva47
Po kilku przesadzeniach ostatnie miejsce w słońcu dalo rezultaty. Jostaberry ma owoce. Dzisiaj poprawiłam siatkę wokół krzewu bo sarny czekają na dojrzale owoce.
A propos karmienia saren. W WA nareszcie jest zakaz karmienia dzikich zwierząt. Sąsiad musiał usunąć pojemniki na jedzenie.
Dobry wieczór Blogu,
zapraszam do Supraśla: https://www.eryniawtrasie.eu/59563
Basiu,
Zazdraszczam pogody, nas słońce bynajmniej nie rozpieszczało na Podlasiu.
Orca,
tak jest, liście rabarbaru są toksyczne, ale ciekawe jest, że ostatnio w jakichś gazetach internetowych amerykańskich, których nie czytam, ale migają mi przed oczami tytuły, też zauważyłam takie ostrzeżenia. Może coś jest na rzeczy.
Wspominałam rejsy z Nisią dopiero co… – ten meksykański żaglowiec, Cuauhtémoc, o którym dzisiaj tak głośno („zawadził” masztem o Brooklyn Bridge) znałam i zwiedzałam – zawsze był uczestnikiem Tall Ship Races i podobnie jak Dar Młodzieży był żaglowcem szkoleniowym, ale podobnie jak jednostka Chile – dla marynarki wojennej. Piękna jednostka – pech, chyba coś poszło nie tak technicznie i pogodowo (wiatr).
Alicja,
Tragiczny wypadek z tym żaglowcem.
Ewo
— nasza majówka trwała w tym roku od 30.4 do 7.5
doświadczyliśmy i upałów, i zimnicy 
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/05/19/herliansky-gejzir/… ale polarna północ też nas zassała trochę, trzeba przyznać… — może nawet pod Inowłódz się zapędzimy, jeśli się rozpędzimy… może… kiedyś…
]
[Wspomnieniami jesteśmy przy gejzerze… zimnym, w upalne południe
No i masz – nie trzeba do Yellowstone jechać!
U nas nadal zimnica i mokro – 11c. Ale konwalie pachną
„Odyseja” Barbary Kingsolver znakomita i tak jakoś mi się bardzo współcześnie kojarzy z tym, czego jesteśmy świadkami(vide – wiadomości światowe i krajowe).
Basiu,
My zaczęliśmy 7 maja. Tymczasem zapraszam do Augustowa: https://www.eryniawtrasie.eu/59795
Miałam piękny długi weekend majowy, bo aż do 15 maja. Piękny, bo spędziłam go w Prowansji. Przepiękna kraina, cudne miasteczka, doskonałe knajpki i pyszne wino.
Jakieś zdjęcia z Prowansji?
Nawet na spacer nieprzyjemnie w taki dzień.
Bo u mnie już drugi dzień leje i jest 9c, a na najbliżśze dni nie zapowiada się nic lepszego
A wszystko wkoło nareszcie się rozbuchało i kwitnie! W domu też…
https://photos.app.goo.gl/uHos7ZGtfEFwEPG16
Zdjęciami z Prowansji w tym roku się nie pochwalę, ale tymczasem zapraszam do litewskich Rumszyszek https://www.eryniawtrasie.eu/59845
Zdjęcia z Prowansji, większość nazw miejscowości widać przy mapkach Google
https://photos.app.goo.gl/hetDig3DHzvKG7fs7
Dziękuję!
Starożytności i średniowiecza tam ci od groma… Pięknie!
Małgosiu,
wspaniała wyprawa, widoki niesamowite; nic dziwnego, że majówka była taka długa.
Ewo,
Woda z tamtejszego źródełka podobno ma cudowne właściwości w sprawach okulistycznych i niejeden cud spowodowała. Nie mogłam przepuścić takiej okazji i zapobiegawczo ja zastosowałam :).
skansen w Rumszyszkach istnieje chyba niezbyt długo, bo kiedy byłam na Litwie/ 2008 rok ?/ to nie słyszałam o nim. Zresztą jego wielkość dziś raczej zniechęciłaby mnie, bo już nie jestem takim piechurem jak dawniej.
Samego Augustowa nie zwiedzałam, poza przystanią, z której wyruszał stateczek wycieczkowy. To był początek tego wieku i nieco wcześniej pielgrzymował w te okolice Jan Paweł II, jako że w młodości bywał tam z młodzieżą. No i wszędzie zaznaczano, że tu był papież, a to płynął tym statkiem, a to oznaczono miejsce na brzegu, skąd podziwiał jezioro. Ta nadgorliwa radość z pobytu papieża sprawiła, że odnosiło się wrażenie, że gdyby nie papież, to nic tam nie byłoby warte nawet wzmianki. Myślę, że dość szybko minęła ta nadmiernie podniosła atmosfera.
Bo okolice są i ładne i / przynajmniej wtedy/ dość pustawe. W Studzienicznej oczywiście także byłam. Nasz kolega , towarzysz podróży, mieszkał za młodu w Olecku,a w Studzienicznej został ochrzczony
Jak o Augustowie, to aż prosi się przypomnieć:
https://www.youtube.com/watch?v=2cbE3KC0oj0
Małgosiu- cóż za miła wiadomość dla mej frankofońskiej duszy
Zdjęcia obejrzałam(i powspominałam przy okazji) z ogromną przyjemnością.
Krystyno- też mam kolegę, który mieszkał w Olecku
muszę podpytać go o Studzieniczną i owo źródełko. Kolega mieszka teraz w bliskich okolicach Warszawy, a dzisiaj będziemy podróżować również w jego towarzystwie do Szczawna Zdroju. To niestety jedynie krótki, weekendowy wypad na urodzinową imprezę. Ubolewam, że wracamy już w niedzielę wieczorem, chętnie zostałabym dłużej w tamtejszych okolicach.
W maju odbyliśmy już jednak dosyć długą i daleką podróż, póki co nie zdradzam jeszcze szczegółów…. Zdjęć mnóstwo i roboty z nimi też niemało.
Lecę, bo muszę podjąć decyzję, jaką sukienkę włożyć do podręcznej walizki, uprzedzono nas iż stroje mają być koktajlowe.
Krystyno,
Z tego, co wyczytałam na stronie, skansen powstał w 1966r. Ale jeżeli Cię to pocieszy, byliśmy na Litwie mniej więcej w tym samym okresie co Ty, i też nie mieliśmy o nim pojęcia.
Natomiast zapraszam na spokojny spacer do uzdrowiska w Birsztanach. https://www.eryniawtrasie.eu/59921
Małgosiu,
Gęba mi się śmieje do prowansalskich zdjęć, dziękuję!
I tak mi się też, od dawien dawna wydawało, że ty nie masz twarzy, lecz jak sama piszesz, gębe.
Fuj! Po trzykroć, że moje przypuszczenia są słuszne.
Mimo wszystko, przyjemnego weekendu pozostałym uczestnikom
Ewa,

jak zwykle ładne obrazki – nigdy tam nie byłam i nie będę chyba…
W GW przeczytałam artykuł o tym, jak poznawać świat „za dach nad głową i miskę ryżu” – to oferta dla młodych ludzi, którzy mogą w ten sposób zarobić na wakacjach i pozwiedzać świat. Fajne możliwości, ale to już dawno nie dla mnie.
Nadal chłodno, ale przynajmniej słonecznie.
Kulinarnie – ryba z fryera i frytki
Muszę dodać, że kiszone mini-pomidorki znakomicie się udały i przy okazji namawiam, spróbujcie zrobić choćby jeden słoik. Sposób kiszenia jak na ogórki, proste. I pyszne!
W czytaniu Jakub Żulczyk i bardzo na czasie „Kandydat”
Jutro wybieram się do kina na „Mission impossible” – nie byłam na żadnym z serii i o ile pamiętam, nie obejrzałam jak dotąd ani jednego filmu z Tomem, ale skoro to ma być ostatni film ze słynnej serii, to wypada iść.
Wczoraj na youtube obejrzeliśmy suchar – Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz (1978). To, co śmieszyło wtedy, jest przykre dzisiaj i nie śmieszy. Ale to nic nowego – nie tak wiele jest filmów ponadczasowych. Za to obsada – znakomita
Tegoroczne nominacje do nagrody Wielkiego Kalibru : https://portalkryminalny.pl/aktualnosci/wydarzenia/nagroda-wielkiego-kalibru-2025-nominacje
Nie znam tych autorów, bo przywiązuję się do tych sprawdzonych, zaniedbując nowości.
Ostatnio odpuściłam sobie kryminały i z przyjemnością przeczytałam m.in. opowiadania Iwaszkiewicza.
A filmy, które nie zestarzały się to np. ” Brzezina” i ” Panny z Wilka” Andrzeja Wajdy na podstawie opowiadań Iwaszkiewicza.
A tu ubiegłoroczni laureaci WK : https://wydawca.com.pl/2024/06/10/nagroda-wielkiego-kalibru-2024-znamy-laureatow/
Ja czytam kryminały, ale tych nazwisk nie znam, widzę, że się tam ktoś powtarza w nominacjach, więc z ciekawości…
Zeszłoroczne – czytałam tylko „Półmistrza” Czubaja i nie zrobiła ta pozycja na mnie wrażenia. A nawet się rozczarowałam, bo chętnie czytam tego autora.
Właśnie zakupiłam „Kły” Pasierskiego.
Próbowałam przed chwilą obejrzeć „Jak być kochaną” – no, stareńki film i niestety, nie da się oglądać. Ta przedziwna maniera aktorska…zresztą podobnie jak stare filmy Hollywoodu
Małgosiu – świetne zdjęcia, wyprawa musiała być udana.
Jak macie trochę czasu to obejrzyjcie miniserial Rezerwat na Netflixie. Duński, z wątkiem kryminalnym i obyczajowym.
Po rewolucji – gdy odwiedzasz kogoś w domu to nie robisz nic innego tylko go obrażasz? To nie jest w ogóle zabawne czy dowcipne. Pojawiasz się tylko aby kogoś urazić. Wiem, że nalepiej takie wpisy ignorować, ale czasami się nie da. Poza tym jesteś tchórzem, ukrywasz się za nickiem. I wypuszczasz te swoje zatrute strzały. Paskudne zachowanie.
Nie mam najmniejszych powodów jak również argumentów, by nie zgodzić się z wypowiedzią, tu cytat: „Gęba mi się śmieje …”
Asia 26 maja 2025 14:05 natomiast atakuje mnie personalnie w sposób obelżywy. Próbuje bezpodstawnie wywołać konflikt zamiast skoncentrować się na rzeczowych argumentach i dalszej rozmowie opartej na szacunku.
Pokazuje natomiast, że ma trudności z własnymi myślami oraz ich artykuowaniem.
Zastanawiające, w jakiej to kulturze ona na co dzień obcuje i w jakiej grupie społecznej żyje, stosuje tak agresywny język i cały czas prowadzi do konfrontacyjnego stylu komunikacji.
Z mojej strony, w stosunku do niej nie nastąpiło najmniejsze zagrożenie, żadnego ataku a ona mimo wszystko wskazuje się brakiem samokontroli.
Być może jesteś przeciążona emocjonalnie i nie potrafisz sobie poradzić z racjonalnym rozumowaniem, i wówczas twoje emocje biorą górę, i uciekasz się do obelg.
Czas najwyższy byś nauczyła się wyrażać swoje opinie w sposób jasny i oczywisty bez obelg i ataków osobistych.
Asiu,
Dzięki, ale trać czasu na kogoś, kto nie jest tego wart. Po rewolucji aka bezdomny aka Arkadiusz Kupper znany jest z tego że wpadnie, poobraża wszystkich dookoła, zdemaskowany zniknie na chwilę, potem wraca z nowym nickiem i zaczyna od nowa. To jest tak przewidywalne, że aż nudne.
*nie trać
No i poszłam na ten film, „Mission impossible”. Nie będę się bawić w krytyczkę filmową, ale widziałam lepsze – wszystkie Bondy i Indiana Jones może technicznie to niedoróbki, bo teraz można cuda dokonać pod tym względem, ale tam zawsze wszystko było z przymrużeniem oka i główni aktorzy to oko do nas na koniec puszczali, tutaj natomiast śmiertelna powaga. Dziw, że Tom Cruise na koniec nie osiwiał


Ale miły akcent – na moment, a nawet dwa pojawia się Marcin Dorociński
Na żadnym netflixie ten film nie zadziała, to musi być wielki ekran, bo plany filmowe są bajeczne, kręcili w kilku krajach, co zresztą Tom zapowiedział – tu też chyba nowość, Tom powitał widzów i zaprosił do oglądania, zanim film się zaczął.
Dłużyzny straszne, bo jak długo można oglądać Toma pod wodą, jako nieustraszonego nurka? 10 minut? O nie, to było o wiele dłużej! Poza tym nuda.
Następne rozczarowanie „Kandydat” Żulczyka. Mam wrażenie, że autor napisał tę książkę dla jaj. A przecież ma na swoim koncie dobre książki, kilka z nich przeczytałam i dlatego narobiłam sobie smaku na tę właśnie. Sięgnęłam po recenzje- wszystkie cztery które przeczytałam były bardzo pozytywne. Chyba ze mną coś nie tak… Dobranoc
Sentymentalnie https://www.eryniawtrasie.eu/59960
Tereny zupełnie mi nieznane. Ładna wycieczka! I krów sporo! Ano – masło, sery, zapewne maślanka i kwaśne mleko też do dostania.
U nas ze wszystkich moich kiszonek spija się wszystko, kto pierwszy ten lepszy
Ostatnio po kiszonych pomidorkach.
Wyprawy Ewy i Witka jak zwykle godne uwagi. Odwiedzone przez Was litewskie rubieże to dla nas również terra incognita, ale Podlasie/Suwalszczyzna to tereny, które chętnie odwiedzamy, z Warszawy bliżej tu niż ze Śląska
Zawsze jednak odkrywacie coś nowego i ciekawego, a osoby komentujące na Waszym blogu (tu ukłony dla Asi) dorzucają swoje cenne „trzy grosze” i to warto też przeczytać.
Nareszcie mam trochę czasu, by opowiedzieć o naszej ostatniej podróży: tym razem zwiedzaliśmy Kanadę.
Na wycieczkę zapisali się najpierw nasi znajomi i podczas jakiejś rozmowy przy kawie padło pytanie: a może też byście pojechali? Sprawdziliśmy program podróży i uznaliśmy, że jest wprawdzie bardzo intensywny i zapewne będzie to trochę męczące, ale jako że Kanada zawsze była na liście naszych podróżniczych marzeń uznaliśmy, że TAK, jedziemy! To była podróż zorganizowana przez biuro turystyczne i zaplanowana w taki sposób, by w ciągu dwóch tygodni zobaczyć jak najwięcej. Zatem polecieliśmy najpierw do Vancouver, zwiedziliśmy miasto i okolice, a potem przez kilka dni przemierzaliśmy Góry Skaliste zatrzymując się w różnych uzdrowiskach i stacjach narciarskich. Krajobrazy bajeczne, przyroda wspaniała i bardzo dobrze się złożyło, że to nie my kierowaliśmy samochodem, by przemierzać kolejne 400 czy 500 km. W Calgary wsiedliśmy do samolotu i przylecieliśmy do Toronto, gdzie rzecz jasna obejrzeliśmy miasto oraz rzuciliśmy na nie okiem z tarasu sławnej wieży. Potem była Niagara i rejs po jeziorze Ontario, te dwie atrakcje były fantastyczne i będziemy je na pewno wspominać przez długie lata. Alicjo, proszę, WYBACZ! Naprawdę nie mieliśmy możliwości, by się z Wami zobaczyć mimo, iż jak sama widzisz, kręciliśmy się po Waszych okolicach. To jest jeden z minusów zorganizowanych podróży, ale plusów tej wyprawy było zdecydowanie więcej. Pod koniec kanadyjskiej eskapady zwiedziliśmy Ottawę, Montreal i Quebec. Ostatnią noc spędziliśmy w bardzo pięknym pensjonacie nad rzeką św. Wawrzyńca, niestety siąpiło i było mgliście.
Zdjęcia oczywiście będą, ale proszę o cierpliwość, bo w Photos Google nadal sporo pracy przede mną.
Jednym z plusów podróżowania w większej grupie jest możliwość poznania nowych osób i są to często miłe i interesujące znajomości. W naszej grupie był m.in. znawca ptaków i zwierząt, który snuł pasjonujące opowieści o spotykanych przez nas osobnikach latających albo chodzących na czterech łapach. Mieliśmy też cztery osoby mówiące dobrze po francusku zatem Alain nie czuł się wykluczony i udzielał się towarzysko, co jest jednym z jego ulubionych zajęć
Danuśko,
Każdy rodzaj podróży ma swoje „zady i walety”, jak to mówimy w rodzinie. Nie zawsze mamy czas i ochotę na żmudne poszukiwania noclegów i transportu do ciekawych miejsc. Jeżeli program był w porządku i towarzystwo zacne, to tylko się cieszyć. Czekam zatem z cierpliwością na zdjęcia.
Danuśka,
Ty (tu stosowne obelżywe epitety), oczywiście, że była możliwość, mogłaś dać znać i podskoczylibyśmy do Ottawy, Toronto czy Montrealu choćby po to, by się dosiąść do wspólnej kolacji czy czego tam
Vancouver trochę dalej, ale te trzy miejscowości to jak z Warszawy do Sulejówka, takie proporcje. Czekam na wrażęnia i zdjęcia!
Oj, wiedziałam, wiedziałam, że ze strony Alicji posypią się na mnie gromy
Trudno, muszę to przeżyć, zorganizowanie spotkania naprawdę nie byłoby łatwą sprawą. Przed podobnym dylematem stanęło jeszcze kilka osób z naszej wycieczki mających znajomych w Kanadzie i w rezultacie zrezygnowało z pomysłu, by zaproponować tymże znajomym choćby krótkie rendez-vous.
O wrażeniach już napisałam trochę powyżej: najwspanialsze były krajobrazy w Górach Skalistych oraz rzecz jasna Niagara. Co do miast to podobały nam się te, gdzie centrum nie zostało zdominowane przez wieżowce i biurowce i gdzie znaleźliśmy trochę Europy w klimatycznych, staromiejskich uliczkach czyli Montreal i Quebec. Natomiast ani Toronto ani Calgary nie należą do naszych faworytów. W Ottawie pospacerowaliśmy trochę po hali targowej i jej okolicach, to było też bardzo sympatyczne. Byliśmy tu nawet świadkami kradzieży sporej butelki syropu klonowego. Butelka zniknęła z kiosku, który tenże specjał oferował w kilkudziesięciu różnych wersjach i opakowaniach. Sprzedawczyni ruszyła w pościg za młodym i wysportowanym złodziejaszkiem, ale szans nie miała żadnych i szybko wróciła na swoje stanowisko.
Co do kulinariów to niech żyją kuchnie z całego świata obecne w Kanadzie, bo przecież nie sposób odżywać się na co dzień burgerami i kanapkami z Subway’a.
Spróbowaliśmy dania, które, jak wieść niesie, trzeba obowiązkowo zjeść w tym kraju- to frytki poutine. No cóż, nie rzuciły nas na kolana. To jeden z przepisów, jaki znalazłam w internecie: https://tiny.pl/s7p6wxwx
Nie, poutine nie jest obowiązkowym „daniem” w tym kraju – wymyślili to-to frankofońscy Kanadyjczycy z Quebecu i głównie tam jest popularne.



(„The invention of poutine is attributed to Jean-Paul Roy of the Roy Jucep restaurant in Drummondville, Quebec, in 1964. While other places also claim early poutine, Le Roy Jucep holds the trademark for „L’Inventeur de la Poutine” ).
Jak zobaczyłam, co to jest – straciłam cały szacunek dla frankofońskiej kuchni. Frytki, które jak wiadomo wymyślili Belgowie, to coś, z czym się nie kombinuje!
Ciekawa jestem tej hali targowej (???) w Ottawie – w tej naszej niepozornej stolicy jedynie Parliament Hill i okolice są godne zwiedzania, a reszta, co tu dużo mówić, d… nie urywa
No i nie jedzie się do Kanady, żeby podziwiać architekturę – jeśli już, to właśnie tę w Calgary czy Toronto, czyli typowe, amerykańskie wysokościowce w centrum, bo mało co innego się tu znajdzie. Otóż Kingston – pierwsza stolica Kanady i jedno z pierwszych miejsc zasiedlanych przez „konkwistę” – tu się znajduje sporo europejskich klimatów urbanistycznych sprzed 200 i więcej lat, całe centrum jest takie swojskie dla nas. A reszta – cóż… CN Tower w Toronto, jak się rzuci okiem dookoła, to można sobie powiedzieć – aha… i to by było na tyle
Bo miasta nie są tu ciekawe, natomiast na pewno imponuje przyroda – ogrom i bezmiar. Z Vancouver do Calgary jest 970km i prawie cały ten dystans przez przepiękne Rocky Mountain, udało nam się to zrobić 2 razy na piechotę samochodem, a raz samolotem, ale w dzień i widoki były przepyszne!
Czym jechaliście przez góry? I czy byliście w Whistler, nieco na północ od Vancouver, naszym słynnym ośrodku narciarskim, olimpijskim zresztą?
Prerie można sobie darować, ale raz przejechać – to mus! Tyle, że trzeba mieć czas, niestety.
Po mojej stronie Kanady pamiętam, jak mnie zachwycił widok z murów Quebec City na rzekę St. Lawrence – stamtąd zaczyna się rozszerzać coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie wielkim lejkiem wpływa do Atlantyku. I tam można obserwować te olbrzymy, walenie atlantyckie 40 000-80 000ton pływającej masy
Piękny kraj, ale życia nie starczy, żeby go dogłębnie zwiedzić. Z góry sobie popatrzę…
Patriotyzm lokalny – pierwsza stolica Kanady:
https://photos.app.goo.gl/QWqhcsZmCtFG2Wsy6
p.s.Nadal pada i jest zimno
Alicjo-Parliament Hill w Ottawie oczywiście oglądaliśmy i od tej dzielnicy zaczęliśmy zresztą zwiedzanie tego miasta. To bardzo ładne i ciekawe miejsce, a co do hali targowej to my wraz z Osobistym Wędkarzem z upodobaniem odwiedzamy wszystkie bazary czy hale targowe wszędzie tam, gdzie się znajdziemy.
Jadąc do Kanady wiedzieliśmy doskonale, że to przyroda i pejzaże są w tym kraju najważniejsze, tym niemniej nie sposób nie wspomnieć o miastach skoro je również odwiedzaliśmy.
Przez Góry Skaliste jechaliśmy autokarem i odwiedziliśmy sławne Whistler.
Ha!
To fajnie, że Whistler!
Rozumiem opinie o miastach, bo dla Europejczyków jest to inny świat! Ciekawam zdjęć!
Tylko nie bardzo kapuję „hale targowe” – czy to nie są te „shopping malls”, co w Polsce są pod nazwą „Galerie handlowe”?
Świetnie, że przejechaliście przez Góry Skaliste autokarem. Przynajmniej macie jakieś pojęcie o tej skali, co ja zawsze podkreślałam – mimo, że jedziesz przez Góry Skaliste, zawsze jest daleko od nich. Nie możesz wysiąść zautobusu i dotknąć Tych Wielkich Skał.
Podobne wrażenie robi Ameryka Południowa. Blisko, ale daleko, kilometry do przejechania, nie mówiąc o przejścia, żeby się zbliżyć.
Ja od zawsze jestem pod wrażeniem ogromu tego mojego już kraju i kontynentu w ogóle. A poza tym to jest nudny kraj
Nuuuuuuda! Oraz spoko.
Ewo,
bardzo ciekawe są Wasze relacje . Z opisanych miejsc widziałam tylko klasztor w Wigrach, obejrzany zresztą dość pobieżnie. W tamtych czasach parking był bezpłatny, co akurat utkwiło mi w pamięci. Zwiedzanie poza sezonem ma plusy jak choćby te czasowo bezpłatne parkingi, ale też wady, czyli niedostępne obiekty. Ładny jest ten dworek Czesława Miłosza. Poczytałam też o polskich i szwajcarskich serach. Historia szwajcarskiej rodziny fascynująca. Zdjęcia pięknie oddają klimat tamtych okolic.
Ja doceniam wpisy Ewy, zdjęcia W. bo podobają mi się wasze relacje z podróży, z każdych podróży i tym bardziej, że wiem, że tam mnie nie będzie, bo czasu na wszystko nie wystarczy.
I raczej nie jest to nam po drodze, kiedy jedziemy do Polski.
Tak że – trzymajcie się i zdawajcie sprawę!
Dzięki Dziewczyny,
Alicjo, jesteśmy trochę młodsi, ale też mamy świadomość że wszystkiego nie zobaczymy i wybieramy te kierunki, które zwyczajnie nam pasują. Za to z przyjemnością obejrzę wasze relacje z miejsc dla mnie niedostępnych.
Na chwilę zniknę, bo za tydzień znów wybywamy, ale po powrocie zdam relację.
Chwalę się swoimi hibiskusami, mam jeszcze jeden, ale zakwitnie pewnie, jak te odpadną. Namawiam Was – hibiskusy kwitną parę razy do roku i są bardzo łatwe do utrzymania, nawet u mnie, gdzie pełne słońce bywa najwyżej 3 godziny. Bardzo wdzięczna roślina.
https://photos.app.goo.gl/z5KFrC53qN8fs48H8
Temat podany po angielsku, ale to robił ktoś, kogo podróż po Polsce zadziwiła. Nie wszystko się zgadza, w opowieści i Warszawie jest sporo zdjęć z Wrocławia, ale ogólnie – bardzo pozytywnie:
https://youtu.be/-SZOpIqeF4I?si=BIvnYrM9-0eeqYXR
p.s.Pierwsze zdjęcie nie jest zachęcające, ale przymknijcie na to oko.
Dzisiaj wybory, ale poza tym mamy Dzień Dziecka
https://d-art.ppstatic.pl/kadry/k/r/1/c6/05/645b568342f8d_o_xlarge.jpg
Alicjo-w żadnym wypadku nie należy mylić hali targowej z galerią handlową.
Hala to prostu stoiska spożywcze (głównie spożywcze) pod dachem. Swoje hale targowe ma mnóstwo miast w Polsce i w Europie. Niektóre są bardzo sławne, jak np. ta w Barcelonie, wiele lat temu była o niej mowa na naszym blogu. Podrzucam artykuł na jej temat: https://hispanico.pl/la-boqueria-barcelona/
O hali targowej w Gdyni pisała nie jeden raz Krystyna, w Warszawie najbardziej znana jest Hala Mirowska: https://warsawwanderer.pl/wp-content/uploads/2022/09/Hala-Mirowska-moje-ulubione-stoiska-scaled.jpg
Niestety nie zrobiłam zdjęcia hali targowej w Ottawie, sfotografowałam jedynie kiosk z syropem klonowym, który był tuż obok.
Tego mi nie trzeba tłumaczyć (Hala Targowa we Wrocławiu!), tylko zastanawiam się, jak to mogłoby się nazywać po tutejszemu i gdzie to jest – Ottawa jest mała i raczej powinno mi się to rzucić w oczy… no ale ja nie chodzę po sklepach to i nie wiem!
U nas nadal zimno, 11c i straszą deszczem – no wiecie co, żeby tak rozpoczynać czerwiec? Dobrych wyborów życzę.
https://photos.app.goo.gl/LHvLhqMZSZPzrNve9
https://visitwroclaw.eu/miejsce/hala-targowa
„wykryto duplikat komentarza”
Wszyscy czytamy powyborcze komentarze, mnie podobała się wypowiedź Aleksandra Kwaśniewskiego „Jesteśmy dramatycznie podzieleni. Nie podgrzewajmy emocji”. Podrzucam zatem pierwszą część kanadyjskich zdjęć i mam nadzieję, że tamtejsze piękne krajobrazy będą dobrym remedium na te trudne chwile, które przeżywamy począwszy od wczorajszego wieczoru.
https://photos.app.goo.gl/pWwnvJJwxXRJ3Uqr5
To może jeszcze trochę górskich szczytów i lodowców:
https://photos.app.goo.gl/r6NUissnq3qDrQCo8
Nawiązując do nazwy bloga – zagotowałam się.
Dla rozrywki idę oglądać Kanadę oczyma Danuśki
Czekam na więcej!
Na wyspie Vancouver byliśmy, ale nie w tych samych miejscach. „Za naszych czasów” nie było jeszcze tego wiszącego mostu – pomijając fakt, że i tak bym nie weszła
Wypadałoby się znowu wybrać na Zachód… a przez wodę przeprawia się chyba klempa. Łosi tam sporo.
Amerykański robin to nie europejski rudzik (powtarzam).
Alicjo- to nie jest klempa, one wyglądają zdecydowanie inaczej:
https://tiny.pl/1s-8jbsw
Naszym zdaniem to łania i tak właśnie podpisałam to zdjęcie.
Amerykański robin to drozd wędrowny: https://tiny.pl/js86v8bn
Dziewczyny, też tego nie ogarniam…
Aha.

Ani nie zje, ani żyć nie da, tylko rozwala.
Ja sobie do kolekcji kupiłam czwartego hibiskusa – tym razem krwistoczerwonego.
Już po ciszy, to dodam że na francuskim dzienniku z Paryża (tv5) podali, że Polacy wybrali byłego boksera na prezydenta. Dobrze, że na tym poprzestali i nie rozwijali wątku chlubnego życiorysu
American Robin – Turdus migratorius. Znamy się dobrze, co roku pojawiają się na wiosnę. Są dużo większe niż polskie drozdy i kuzynostwo z europejskimi drozdami jest dość odległe (jako prawi wiki i nie tylko). Pięknie śpiewa, polskie chyba też śpiewają, ale nigdy na ptaki nie zwracałam uwagi. Dopiero tutaj, bo mi ciągle wędrują po podwórku… No i mieliśmy kilka razy gniazda w obejściu, ale wredne wiewióry (tak podejrzewamy…) zrobiły swoje
Podobno tylko 1/4 ptaszków przeżywa wrogie najazdy.
Nie przeżyły ani te na krzaku przy drzwiach, ani te pod daszkiem od ogrodu. Te pod daszkien tak sprytnie ukryte – i wiewióra poradziła sobie łatwo. A my obchodziliśmy do ogródka naokoło domu, żeby im nie przeszkadzać… Wiewióry mamy wielkie i złośliwe
https://photos.app.goo.gl/2spHqcqAFkbw5A7S6
https://photos.app.goo.gl/2J6mDARePpLGGBZB9
https://www.youtube.com/watch?v=mkI_gpdrpfw
Kanadyjskich wspomnień cd:
https://photos.app.goo.gl/difbB5qvhPcY5tCg9
W przygotowaniu kolejny album.
Za chwilę pójdziemy sprawdzić czy w lesie nie pojawiły się czasem jakieś grzyby, wczoraj była burza i nieźle popadało. Szanse na grzyby chyba nikłe, ale spacer po lesie zawsze przyjemny.
A jednak
Zebraliśmy niewielki koszyk kurek, będą na jutro do jajecznicy.
Czekam na ciąg dalszy, cierpliwie
A na CN Tower w Toronto nie byliście? Bo z tego co widzę, to Niagarę zaliczyliście – na wieży nigdy tam nie byłam, ale Niagarę zaliczyłam tyle razy, ile razy goście skądś przybywali. Na stateczek wypychałam gości (sama się oparłam!), matomiast pod wodospadem przechodziłam chyba ze 3 razy – dobry spacer gorącym latem, suchej nitki na człowieku nie zostawia… i chłodzi.
Wreszcie troszkę cieplej dzisiaj… 18c. Jeszcze dobry czas na zupę, mam trochę mięsa z kością do wykorzystania. Będzie to „zupa nawinie”, a jest tego sporo.
A propos Kanady, marzy mi się podróż pociągiem aż do Vancouver. Tak się na nią wybieramy, jak sójka za morze…
KURKI!!!
Zazdraszczam! A u nas do lasu daleko – tego państwowego, w parkach nie wolno zbierać. Smacznego!
ps.
Zdjęcia oglądam, właśnie dojrzałam parę z CN Tower. Maciek i Jennifer mieszkali w tych szklanych wieżowcach naprzeciwko, 45-te piętro – zgroza, jak zewnętrzne ściany masz całe ze szkła! Ale przeżyłam…
Nie, amerykańskie miasta nie są porywające architektonicznie, to zupełnie inna architektura, chociaż w Ottawie, montrealu i Quebec City znajdzie się trochę „staroci” w angielskim stylu. Ale nie ma się co dziwić. Taka historia.
Czym podróżowaliście od Toronto do dalszych miejsc? I Jerzor pyta, gdzie się stołowaliście
Tak, o miastach kanadyjskich pisałyśmy już trochę powyżej. W Ottawie, malownicze Parliament Hill to niewątpliwie „staroć” w angielskim stylu
W Montrealu, a szczególnie w Quebecu odnaleźliśmy trochę klimatu miast francuskich.
Alicjo-cały czas podróżowaliśmy autokarem, po miejskich ulicach również. Około południa i wieczorem mieliśmy trochę czasu, by pospacerować już bez przewodnika i coś przekąsić. Obiady i kolacje nie były zorganizowane przez biuro i wyglądało to różnie. Czasem, kiedy zatrzymywaliśmy się „gdzieś na wsi” jedyną opcją był Mac Donald czy Subway. W dużych miastach wybór mieliśmy zdecydowanie większy: bywał to food court w galeriach handlowych gdzie, tak jak w Polsce, można zjeść szybkie i proste dania z różnych części świata albo, co było najprzyjemniejsze, mieliśmy do wyboru różne restauracje położone w starej części miasta (tak było np. w Montrealu i Quebecu). Miło wspominam też lanczyk w Vancouver- pojechaliśmy na targ położony zdecydowanie poza centrum. To były dawne hale magazynowe zaadoptowane na sklepy i restauracje. Ot rewitalizacja, tego słowa chętnie używamy w Polsce. Miejsce miało swój klimat, a my wraz z Osobistym Wędkarzem lubimy takież klimaty. Zjedliśmy tam chińskie pierożki na parze i na deser francuski naleśnik z kremem cytrynowym. Wybór jedzenia z różnych części świata był ogromny, dla każdego coś miłego czy raczej smacznego.
Podrzucę jeszcze ostatnie zdjęcia i jako, że będzie na nich św. Wawrzyniec oraz ta wspaniała, ogromna rzeka nosząca jego imię to pozwolicie, że przypomnę legendę związaną z jego postacią:
„Był to diakon i męczennik chrześcijański żyjący w III wieku naszej ery. Prawdopodobnie pochodził z Hiszpanii, z aragońskiego miasta Huesca, gdzie obecnie, co roku w dniach od 9 do 15 sierpnia odbywa się jego święto. W Rzymie, dokąd przybył, papież Sykstus II powierzył Wawrzyńcowi administrację dóbr i opiekę nad ubogimi. Gdy podczas kolejnej fali prześladowania chrześcijan urzędnicy cesarscy zażądali od Wawrzyńca wydania wszystkich skarbów kościelnych, on odprawił ich, a bogactwa rozdał biednym. Po kilku dniach zgromadził całą biedotę Rzymu, oświadczając prześladowcom: ”Oto są skarby Kościoła!”. Tradycja mówi o męczeńskiej śmierci Wawrzyńca 10 sierpnia 258 r. na rzymskiej Via Tiburtina. Został ułożony na rozżarzonej do czerwoności kracie, która w ikonografii chrześcijańskiej stanowi jego atrybut. Podczas męczarni, z wolna przypiekany na żywym ogniu Wawrzyniec miał rzec oprawcy:
„Czy nie widzisz, że ciało moje jest już dość przypieczone ? Obróć je teraz na drugą stronę”.
autor-Przemysław Wiater, tudzież jedna z opowieści naszego przewodnika.
Niezwykłe okoliczności męczeństwa świętego Wawrzyńca sprawiły, że jego kult szybko rozpowszechnił się po całej Europie, aż w końcu jego legenda dotarła wraz z osadnikami również za ocean.
https://photos.app.goo.gl/kuWTwe5ihFpx5rQ5A
I jeszcze wiadomość dla Alicji- hala targowa w Ottawie jest vis a vis irlandzkiego pubu Aulde Dubliner & Pour House( jest na jednym ze zdjęć) przy William Street.
No i fajnie, że statkiem do naszych Młocin pojechaliście po rzece



Ale najpiękniejsze widoki na rzece św. Wawrzyńca są na trasie 1000 Island – z Kingston aż za most łączący Kanadę ze Stanami , jakieś 50km w stronę morza
No i rzeczywiście piękny zamek Boldt Castle (należy do USA, trzeba tam mieć paszport). Oraz wyspy, nie 1000, ale dobrze, dobrze ponad. Również odbyłam parę wycieczek, ale to sama przyjemność latem.
https://photos.app.goo.gl/fofrGsFf3YG3T4ky7
Z przyjemnością obejrzałam zdjęcia Kanady Twoimi oczyma. Bywała jesteś w śœiecie, ale teraz to chyba lepiej przyswajasz, kiedy piszę, że do Ottawy rzut kamieniem, tylko 200km
Ze wszystkich kanadyjskich miejscowości najbardziej przypadło mi do gustu Quebec City, poza oczywiście moją własną wsią
Q.C jest pięknie położone, no i ma ten „swojski” nieco charakter.
Kulinaria z Portugalii w sprawie spożywania wina w tymże kraju. Aż sobie nalałam „Lizbon by night” i słucham z uwagą
https://youtu.be/iylh-GNLpsc?si=_WYZRFVReBG6JFgs
A ja miniony tydzień spędziłam na drugim końcu Polski, na Podkarpaciu. Owszem, kiedyś zwiedzałam Przemyśl, Sanok i Bieszczady, ale pozostało bardzo wiele ciekawych miejsc do zobaczenia. Mieszkaliśmy w Rzeszowie, a stamtąd wyruszaliśmy do Leżajska/ najwspanialsze organy w Polsce/, Łańcuta, Przeworska, Tarnowa, Wierzchosławic. Z listy skreśliłam tylko Krosno i Żarnowiec/ Muzeum Marii Konopnickiej/, bo pod koniec pobytu upały stawały się coraz bardziej męczące. Same pozytywne wrażenia, a dodatkowe plusy to odpoczynek od codziennego gotowania i zakupów.
Sanok kojarzy mi się ze Zdzisławem Beksińskim. Czy wiecie, że ten stary, stary autobus zwany „ogórkiem” to był projekt Z.B.?
Fantastyczny, chociaż bardzo dołujący swoimi obrazami malarz. Mam album jego obrazów. Wielka sztuka jest niestety dołująca, bo pokazuje nam naszą ludzką marność, słabości i lęki . Beksiński pod tym względem był mistrzem. I zginął z ręki małolata, któremu z chęcią by tę stówę dał… Ironia losu.
https://photos.app.goo.gl/bh4BoRsFT5YqN9Eq9
A propos naszego polskiego astronauty, co to w kosmos już niedługo…
https://www.youtube.com/watch?v=pDyl6I6ESSw
Mój ulubiony Kanada Kanadyjczyk i nikt go nie pobije!
Ależ ta relacja pachnie… temperaturą i brakiem obiadu.
Tyle miejsc, tyle możliwości – a emocji jak w instrukcji obsługi żelazka.
Przemyśl, Sanok, Bieszczady? Zaliczone. Organy w Leżajsku? Były. Łańcut? Odwiedzony. Krosno? Skreślone. Konopnicka? Może innym razem.
Człowiek czyta i zastanawia się, czy to była wycieczka, czy jednak objazdówka z checklistą w excelu.
Zamiast podróżniczych olśnień – notatka w stylu „nie gotowałam, nie robiłam zakupów, było ciepło”. No i dobrze, odpoczynek też się należy. Ale chociaż jeden detal! Jedna anegdota, jedna plama z lodów na sukience, jeden ksiądz, który powiedział coś zaskakującego w zakrystii. Cokolwiek!
Bo na razie to wygląda tak, jakby nawet GPS ziewał w połowie trasy.
Alicja wcisnęła się między wódką a zakąską
Dzisiejszy Strawberry Moon – niestety, zawsze coś przeszkadza, jak nie dom, to druty albo drzewo…
https://photos.app.goo.gl/cqhhT3qRY6ihJeru5
Teoretycznie to piękno natury, zjawisko nieba, chwila kontemplacji.
nie przejmuj się. I tak winny jest księżyc, że się pojawia nie w porę i nie tam gdzie trzeba. Tak jak z Tuskiem 
W praktyce: dom zasłania, druty przecinają widok, drzewo wchodzi w kadr.
Zawsze coś. Jak nie konstrukcja z betonu, to konstrukcja społeczna.
Ale Alicjo
Przypomniała mi się piosenka Mistrza, Wojciecha Młynarskiego:
„Niejedną jeszcze paranoję
Przetrzymać przyjdzie robiąc swoje!
Kochani róbmy swoje!
Róbmy swoje!
Żeby było na co
Żeby było na co
Żeby było na co wyjść!”
W kulinarnych planach – gołąbki z zamrażarki. Zawsze robię na kompanię wojska, więc w razie czego – jak znalazł. „W razie czego” dzisiaj instalacja kranowa w kuchni do wymiany, więc ruch w interesie w nieco ograniczonym zakresie.
p.s.
Odkryłam nowego „kryminalistę” – Juan Gomez-Jurado. Oprócz tego, co w kryminale oczywiste (trup i te rzeczy) można się dowiedzieć coś spoza.
Krystyno- bardzo przyjemna podróż. Na Podkarpaciu jest tyle do oglądania, że zawsze człowiek znajdzie nowe i ciekawe miejsca, a do „starych'” też często miło wrócić. Odpoczynek od zakupów i gotowania jest ogromnym plusem wielu wyjazdów i bardzo dobrze to rozumiem oraz popieram
Alicjo- w ramach przygotowań do odwiedzin kuzynostwa z nad Loary też zawijałam dzisiaj gołąbki, część również przewidziana do zamrożenia na jakieś późniejsze okazje.
Dzisiaj zrobiłam zdjęcie w Warszawie na Polach Mokotowskich- róże, pas zieleni i dwa wieżowce w tle. Tak dla zabawy zestawiłam je ze zdjęciem z Montrealu- tulipany i dużo wieżowców w tle: https://photos.app.goo.gl/Ld4g5YdtLPqn9qsT9
Mieć gołąbki w zapasie to dobra rzecz.
Wreszcie mam też sprawny kran w kuchni – Maciuś Złota Rączka mi go wymienił, jak zwykle wydawało się, że prosta sprawa, ale w czasie wymiany wyszło, że jednak nie taka prosta, bo przy okazji… i tak dalej i tak dalej. Dzisiaj zapowiada się ładny, aczkolwiek niezbyt gorący dzień, 17c. Nie narzekam, bo ostatnie lata były morderczo upalne, co sami wiecie.
Podobają mi się i montrealskie tulipany, i warszawskie róże. U mnie hibiskusy przekwitają, ale zapewne za jakiś czas zakwitną znowu.
Okna krzyczą o uwagę pod nazwą Płyn do mycia i ściera, zobaczymy, czy dam się skusić…
Zrobiłam swoją piechotę, chociaż temperatura nie zachęcała, zaledwie 12c i pochmurno.
Kiedyś to były czasy – napakowani testosteronem faceci pod wodzą tego najbardziej napakowanego wychodzili na pole i dawali sobie co tam kto miał jako broń po członkach. Owszem, plądrowali, ale nie na taką skalę jak teraz. Panowie z wysokim wskaźnikiem testosteronu siedzą teraz za biurkami, mają internet i mają swoich niestety, nie wirtualnych żołnierzy, którymi dyrygują. OBRZYDLIWE, ale prawdziwe.
Pora umierać…
https://www.youtube.com/watch?v=yufs0U09Xy8
Trzymajmy się razem, Przyjaciele moi.
https://www.youtube.com/watch?v=P5nSQXb6qnM
U nas dzisiaj Dzień Ojca (ruchome święto, drugi weekend czerwca). Ruch w interesie restauracyjnym i tak dalej. Cieplej, wreszcie.
https://www.youtube.com/watch?v=IigRv6B763k
https://www.youtube.com/watch?v=26Q3Hldwmb8
Nikomu się nie chce oprócz rewolucji…?
Chciałam podtrzymywać blog, ale nikomu się nie chce. Mnie ręce opadają też – ileż można. „Żegnam ozięble z domieszką ironii”.
Alicjo,
Mamy porę wakacyjną, i każdy stara się odkleić od komputera, korzystając ze słońca. Jak wrócę, zdam relację. Inni pewnie też.
Ach Alicjo
Piszesz, że nikomu się nie chce. Że blog sapie, dyszy i milczy. Że ręce opadają.
Cóż – nic dziwnego. Od tylu lat obserwujemy, jak internetowe ogrody zmieniają się w składowiska myśli nieodebranych. Kiedyś pisało się z rozmachem, dziś pisze się… faktury.
Ale nie daj się zwieść tej ciszy!
Blog to nie sklep mięsny z PRL-u – nie trzeba kolejki, żeby był sens otwierać. Czasem wystarczy jedna para oczu, jedno kliknięcie, jeden czytelnik, który udaje, że przypadkiem trafił, a tak naprawdę zagląda co tydzień i czyta Cię jak poranną kawę: z pewną goryczą, ale z uzależnieniem.
> „Żegnam ozięble z domieszką ironii” – piszesz.
I dobrze, że z domieszką. Bo czysta gorycz jest jak czysta wódka – działa, ale rujnuje wnętrze. A ironia to plaster z aloesem: leczy, chłodzi, błyszczy.
Nie zrażaj się tym, że niektórzy zamilkli. Milczenie na blogach to dziś norma – ludzie wolą scrollować cudze traumy, niż komentować własną refleksję.
Ale Twój głos ma sens. I styl. A tego dziś w sieci jest mniej niż sensownych polityków – czyli prawie nie ma.
Więc jeśli blog to jacht dryfujący w mgłach – trzymaj rękę na sterze. Choćby po to, by komuś przypomnieć, że żagle to też forma myślenia.
No pięknie
Tekst przeszedł gładko. Na sąsiednim blogu położono szlaban na mnie. I to za tak niewinny wpis.
W polityce czasem nie trzeba wroga, by przegrać wybory. Wystarczy własny przyjaciel. Donald Tusk – silny, charyzmatyczny, ale głęboko polaryzujący – był przez ostatnie miesiące największym sprzymierzeńcem Rafała Trzaskowskiego, a równocześnie jego największym balastem.
Wywiad Tuska u Bogdana Rymanowskiego z końcówki maja przejdzie do historii jako moment, w którym kampania KO sama sobie podcięła nogi. Nie chodzi wyłącznie o to, co powiedział – że powoływał się na freak-fightera Jacka Murańskiego, że insynuował ciemne powiązania Karola Nawrockiego. Chodzi o ton. O pogardę, irytację, brak panowania nad emocjami. O fakt, że premier Rzeczypospolitej nie rozumiał, że walka o prezydenturę nie jest jatką, tylko próbą zdobycia zaufania ludzi.
Zamiast wzmocnić Trzaskowskiego, Tusk go unieważnił. Kandydat KO przestał być postrzegany jako samodzielna postać – zaczął być odbierany jak figurant w cudzej grze. Każdy dzień kampanii był próbą gaszenia pożarów, które wzniecał własny obóz.
I nie był to przypadek. To był błąd systemowy. Tusk nie potrafił ustąpić miejsca, nie potrafił być tłem. Zdominował przestrzeń medialną, zostawiając Trzaskowskiemu jedynie rolę wykonawcy. A kiedy przyszło do wyjaśniania kontrowersyjnych ataków – to właśnie Trzaskowski musiał się z nich tłumaczyć. Nie dlatego, że były jego. Tylko dlatego, że pochodziły z jego obozu.
Powoływanie się przez urzędującego premiera na relacje osób z półświatka – takich jak Murański – nie tylko zszokowało opinię publiczną. Zdegradowało powagę urzędu. Tusk brzmiał nie jak przywódca państwa, ale jak bohater pudelkowego podcastu. Z lidera demokratycznego obozu stał się emocjonalnym rozgrywaczem, który gubi granice między faktami a insynuacją. I pociągnął za sobą całą kampanię.
Znamy ten schemat. W 2016 roku Hillary Clinton – uważana za faworytkę – przegrała, bo mówiła o Trumpie więcej niż o ludziach. W efekcie jej kampania przestała mieć treść, a zaczęła mieć tylko wroga. W Polsce 2025 roku powtórzono ten błąd. Tusk, nie Trzaskowski, prowadził kampanię – i prowadził ją tak, jakby wygrać miał ten, kto głośniej krzyczy „uważajcie!”. A przecież ludzie nie szukali ostrzeżeń. Szukali przyszłości.
Nie wiemy, czy Trzaskowski wygrałby, gdyby nie Tusk. Ale wiemy jedno: jego szanse zostały zmniejszone przez człowieka, który nie zrozumiał, że nie każda walka toczy się na barykadach. Niektóre dzieją się w ciszy. W tonie głosu. W studiu telewizyjnym. A wtedy, jeśli nie panujesz nad sobą – nie jesteś liderem.
Jesteś balastem.
Szanowna rewolucjo,
kimkolwiek jesteś – proszę, nie niszcz tego bloga, który został założony 19 lat temu przez Piotra Adamczewskiego i w którego statucie mamy wpisane, że to jest blog KULINARNY, nie polityczny. Uszanuj to.
Alicjo,
Po rewolucji, aka bezdomny, aka [dorzuć jeszcze wiele nicków z przeszłości], to doskonale nam znany Arkadiusz Kupper. Ten człowiek od lat pisze to samo, tak samo, o tym samym. I zapomnij, ze uszanuje twoją uprzejmą prośbę.
Ach, znów klasyka gatunku: wpis nie na temat, ale za to pełen nazwisk, pseudonimów i niespełnionej potrzeby dominacji. Jak zawsze, gdy ktoś nie ma nic do powiedzenia w sprawie, więc mówi o kimś.
To nie rozmowa, to blogowy teatr iluzji tożsamości: oto ktoś zdejmuje kolejne maski z cudzych twarzy, przekonany, że ujawnienie „prawdziwego nicka” to jak odkrycie hakera w filmie sensacyjnym. A tymczasem to po prostu… nudne.
Sugeruję więc, by zamiast tropić cudze reinkarnacje, zająć się własnym stylem – bo ten, jak się zdaje, pozostał niezmienny od czasów forum Onet.pl, edycja 2004. Z tą różnicą, że tam przynajmniej była jakaś moderacja.
Zresztą, jeśli już chcemy rozmawiać serio – to może lepiej zostawić cudze nazwiska w spokoju, a zająć się tym, co ktoś naprawdę pisze.
Bo to, że ktoś powtarza myśli – nie znaczy, że są one gorsze od cudzych podejrzeń.
A jeśli naprawdę „od lat pisze to samo” – może warto zapytać, dlaczego wciąż ma rację.
Pisanie cudzych życiorysów to nędzna atrapa własnych argumentów.
Szanowna ApeloAlicjo,
trudno nie docenić wzniosłości tonu i troski o dziedzictwo bloga, który – jak sama zauważyłaś – został założony 19 lat temu i miał kulinarną misję. Problem w tym, że ta misja została zakończona w styczniu. Oficjalnie. Z kluczem oddanym, światłem zgaszonym, a fartuszkiem redaktora odwieszonym na zawsze.
Dziś nikt już nie smaży tu jajecznicy idei ani nie przyprawia tematów szczypiorem.
To, co zostało, to przestrzeń – trochę jak zamknięta jadłodajnia, w której czasem ktoś siądzie przy pustym stole i powie coś od siebie. O pogodzie. O świecie. O polityce, choć może nie wypada – ale skoro już nie serwujemy dań, to chociaż słowa niech się gotują.
Co do „statutu” – brzmi pięknie. Prawie jak rękopis znaleziony w kuchni . Tyle że nikt go nigdy nie widział. A nawet jeśli istniał, to od stycznia przepadł razem z dobrymi manierami i złudzeniem, że sieć da się uporządkować etykietą z zakładki „kulinarne”.
Więc może zamiast zagrzewać duchy do posłuszeństwa, lepiej po prostu zaakceptować fakt:
Blog żył. Blog umarł. A to, co teraz widzisz – to echo.
Z poważaniem i szczyptą soli,
Jeszcze informacja do wpisu:
ewa
17 czerwca 2025
8:12
Z uwagi na to, że to już kolejny raz zostały wymienione moje dane osobiste bez mojej zgody wnoszę co następuje:
WEZWANIE DO ZAPRZESTANIA NARUSZEŃ I USUNIĘCIA MOICH DANYCH OSOBOWYCH
Szanowna Pani
niniejszym wzywam Panią do natychmiastowego:
1. Usunięcia z tego bloga wszelkich treści zawierających moje dane osobowe, imię i nazwisko.
2. Zaprzestania dalszego przetwarzania i publikowania moich danych osobowych bez mojej wyraźnej zgody,
3. Usunięcia nieprawdziwych i naruszających moje dobra osobiste treści dotyczących mojej osoby,
4. Zamieszczenia przeprosin w formie i miejscu odpowiadającym skali naruszenia.
### PODSTAWY PRAWNE
1. **Art. 23 i 24 Kodeksu cywilnego** – chroniące dobra osobiste, w tym dobre imię, prywatność oraz wizerunek osoby fizycznej. Naruszenie dóbr osobistych uprawnia osobę pokrzywdzoną do żądania ich ochrony, w tym usunięcia skutków naruszenia, przeprosin oraz zadośćuczynienia pieniężnego.
2. **Art. 6 ust. 1 RODO** – dane osobowe mogą być przetwarzane wyłącznie w przypadkach wyraźnie wskazanych w przepisach prawa. W przypadku braku zgody osoby, której dane dotyczą, publikacja danych osobowych jest **nielegalna**.
3. **Art. 107 ustawy o ochronie danych osobowych z dnia 10 maja 2018 r.** – bezprawne przetwarzanie danych osobowych może skutkować odpowiedzialnością karną.
4. **Art. 212 §1 Kodeksu karnego** – zniesławienie osoby poprzez pomówienie jej o postępowanie lub właściwości, które mogą ją poniżyć w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania, jest przestępstwem ściganym z oskarżenia prywatnego.
—
W przypadku braku realizacji powyższych żądań w terminie **7 dni od dnia jutrzejszego ponadto, zastrzegam sobie prawo do:
– Złożenia zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa (art. 212 i 107 kk),
– Skierowania skargi do **Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych**,
– Wystąpienia na drogę sądową z powództwem cywilnym o ochronę dóbr osobistych, żądaniem usunięcia naruszeń, przeprosin oraz zadośćuczynienia finansowego.
Phi, po rewolucji, piszesz, że blog umarł, a przecież to Ty nie chcesz by to się stało. Chcesz, byśmy Cię czytali, Narcyzie.
Możesz dalej mnie obrażać i moją rodzinę, jak w poprzednim poście. Trudno, może znasz mnie lepiej niż ja sama
Wracam na blog zawsze z sentymentu, dla wspaniałych osób, które go tworzyły, a nie ma ich już wśród nas. Dla osób, które nadal piszą i bardzo je lubię. Dla Gospodyń, dzięki którym to miejsce nadal istnieje.
Czytałam też Twoje wpisy o podróżach, sporcie, ale zawsze zniechęcały mnie te, które psuły atmosferę, te zaczepne.
Ponieważ istnieje jeszcze blogowe archiwum proponuję Ci poczytanie wpisów wspaniałego Placka, erudyty, który nigdy nikogo nie obraził, potrafił zażartować, ale tak, że człowiekowi było miło. Może Placek stanie się dla Ciebie wzorem, jeszcze nic straconego.
Asiu,
rozumiem, że „Phi” to forma filozoficznej dezaprobaty, a „Narcyz” – argument ostateczny, coś jak lusterko wyciągnięte z kieszeni w trakcie rozmowy. Cóż, każdy ma swoje narzędzia.
Piszesz, że „to ja nie chcę, by blog umarł”? No cóż – zdecydowanie nie jestem osobą, która go reanimuje za pomocą okrzyku „Phi!”.
A jeśli rzeczywiście pisanie z jakąś myślą i strukturą ma być dowodem narcyzmu, to wyobraź sobie, co byś powiedziała Montaigneowi. Albo chociaż starszej pani piszącej pamiętnik.
I czytam, i myślę, i piszę. Nie dlatego, że „chcę, żebyście mnie czytali” – tylko dlatego, że nie lubię zostawiać pustych przestrzeni samym sobie.
I tak, lubię, gdy forma spotyka treść, a nie kiedy treść znika pod hałasem lusterka.
Ale przecież – jak mawiał klasyk – każdy pisze tym, czym potrafi. Ja słowem. Ktoś inny „Phi”.
Pozdrawiam z drugiej strony lustra. Tu też jest ciekawie bez poznawania ciebie
Asiu,
Arkadiusz to nie ten adres. Nie ten styl, nie to słownictwo. Założę się, że to jakieś złośliwe sfrustrowane babsko, wyrzucili z Onetu czy skądś tam, to szuka następnego bloga, by sobie poużywać. No cóż… nie da się wytępić, trzeba polubić, jak mawiała moja Babcia. Niech sobie pisze, może się zmęczy albo skończy się jej koncept. „Jej”, bo jestem przekonana, że to baba jaga ze wszystkimi jej przynależnymi atrybutami.
Przeczytałem przed chwilą artykuł:
https://www.costanachrichten.com/spanien/politik-wirtschaft/goldfieber-am-i-tinto-halb-spanien-und-ganz-andalusien-graebt-nach-seltenen-erden-93783593.html
Zainspirował mnie do spisania moich odczuć z tamtego rejonu, w którym po raz pierwszy byłem dwa lata temu, a odwiedzałem w zeszłym roku zimą i ostatniej zimy też się tam wygrzewałem.
Oto obrazki, spoko, tylko trzy:
https://photos.app.goo.gl/pW3ExeKhHPsdKzSR9
W środku andaluzyjskiej dziczy, z dala od asfaltu i turystycznego zgiełku, czas płynie inaczej. Tu, gdzie ziemia zardzewiała od metalu, a woda wygląda niczym rozlana krew planety, stanąłem kamperem na parę nocy. Samotnie, w absolutnej ciszy. Tylko dźwięki dzikich zwierząt – niektóre znajome, inne jakby z innego świata.
Za dnia przemierzałem ten krajobraz rowerem – przez rudoczerwone zbocza, puste doliny i płonące od słońca kamienie. W pewnym momencie, po drugiej stronie wąwozu, zauważyłem niedźwiedzia brodzącego w czerwonych wodach, który zdawał się wyławiać „złote rybki” – nie wiem, czy to była halucynacja wywołana słońcem, czy metafora tego, co dzieje się w całej Andaluzji?
„Złote rybki” łowią do dziś.
Rzeka Río Tinto nie przypomina żadnej innej. Jej kolory – intensywnie czerwone, pomarańczowe, niemal fluorescencyjne – nie są wynikiem filtrów fotograficznych. To efekt tysięcy lat wydobycia metali ciężkich, zwłaszcza miedzi i żelaza, ale dziś także kobaltu, litu, tantalu – skarbów epoki smartfona. Artykuł Costa Nachrichten mówi wprost: w Andaluzji trwa nowa gorączka złota. Nie o złoto jednak chodzi, lecz o rzadkie pierwiastki niezbędne do zielonej transformacji Europy. Paradoks?
Woda w Río Tinto pulsuje metaliczną czerwienią i pomarańczą. Jest gęsta, ciężka, niespokojna. Ziemia wokół drży światłem rozgrzanych minerałów. Każdy kamień wydaje się nosić w sobie historię głębokiej przemiany – z erozji, z ognia, z rdzy. Zdjęcia, które zrobiłem, pokazują ten świat w jego najbardziej surrealistycznej odsłonie. A jednak – ten obszar przyciąga nie tylko turystów, ale i naukowców z NASA, którzy testują tu prototypy marsjańskich łazików.
Może to właśnie ma sens – pojechać tam, być tam, zatrzymać się i usłyszeć ciszę. Zobaczyć, jak natura miesza się z historią, jak krajobraz staje się metaforą cywilizacji, która od wieków kopie głębiej i głębiej – szukając bogactw, a znajdując tylko echo własnych ambicji.
Nudzę się, czekając do połowy lipca by dalej ruszać w trasę. Czasem warto czekać by później lepiej dostrzegać bo na planecie dużo ciekawych miejsc.
Ja też byłam wczoraj w Hiszpanii, na bezdrożach La Mancha – za sprawą Juana Gomeza Jurado i jego „Todo vuelve. Wszystko powraca”. Prawie się usmażyłam w tym słońcu, tak dokładnie opisuje okoliczności pogody tamże.
Było parę trupów oczywiście, ale to normalka w kryminałach. Jego są świetne, wyrażam zdanie, bo już trzy przeczytałam.
Nie nabieram się na przytaczane Arkadiuszowe wspomnienia (to można wyciągnąć z jego poprzednich wpisów).
O rany, ale ta rzeka rzeczywiście krwawa! Strach patrzeć…
Alicjo,
Po rewolucji aka Arkadiusz K. (tego nicka użył publicznie na moim blogu), dnia 17 czerwca 2025 o 14:02 również publicznie na tym blogu zagroził mi pozwem, dobrowolnie potwierdzając przy okazji wszystkim swoje dane. Dokładnie te same dane (imię i nazwisko), o których ujawnienie zamierza mnie pozwać.
Właśnie się zastanawiam, za co mam go przeprosić? Że nie będzie więcej możliwości ANONIMOWEGO hejtu, obrażania i gnębienia innych? Bo co do tego, że nie przestanie, nie ma najmniejszych wątpliwości.
Czy można udostępnić czyjeś imię i nazwisko?
Publikowanie w Internecie lub na portalach społecznościowych (SNS) danych osobowych, takich jak prawdziwe imię i nazwisko kogoś bez jego zgody, może stanowić naruszenie prawa do prywatności. Prawo do prywatności jest prawem, które posiada każdy, i chroni przed nieautoryzowanym ujawnieniem informacji z życia prywatnego.
Czy udostępnianie imienia i nazwiska jest karalne?
Ujawnienie imienia i nazwiska może naruszać przepisy RODO, zależnie od kontekstu i celu przetwarzania danych osobowych. Przetwarzanie bez zgody osoby zainteresowanej, zwłaszcza w celach marketingowych, jest zabronione, natomiast w ramach realizacji umowy takie ujawnienie jest dozwolone przy spełnieniu zasad RODO.
Alicjo
La Mancha
Toż to Kastylia. Miejsce dobre na …. przeczytaj a się dowiesz.
Stałem tam mobilkiem. Kastilien La Mancha. Dużo przestrzeni dla tych, co szukają ciszy – nie tej patetycznej, ale tej do słuchania planety. Nocą gwiazdy niemal na wyciągnięcie ręki. Gdzieś nad głową szumiał przelatujący satelita – szpiegował nasze ziemskie niepowodzenia.
W dzień też nie było źle. Krajobraz nieskończony, spalony słońcem – od ochry po złoto. Drzewa rzadkie, jakby nie chciały psuć widoków. Gdy się nudzę, jeżdżę rowerem. To dobry sposób, by dostrzegać szczegóły, które nie rzucają się w oczy. Talerz był jednym z nich.
Wisiał na odrapanej ścianie. Trochę większy od obiadowego. Kicz absolutny, ale dokładnie taki, który się przykleja do siatkówki. Koń cherlawy, rycerz w zbroi typu „zakuta pała” z podniesioną przyłbicą. W jednej ręce dzida, w drugiej tarcza. Żegna się z pomagierem stojącym przy bordowych zasłonach falujących w wietrze. Ale co ja się będę męczył odpisywaniem. Popatrz na obrazek
https://photos.app.goo.gl/ePXGuPWoUkmxCZTg6
Zaczęliśmy z gospodarzem rozmowę handlową. Od razu postawiłem sprawę jasno: 50 euro, ani centa więcej. Odpowiedział herbatą, jak w Maroku. Skręcał kolejnego jointa. Palili na zmianę z gospodynią. Gdy ona kończyła, on zaczynał. Zostałem biernym uczestnikiem procesu narkotyzacji. Dym zaiskrzył gdzieś w moim układzie limbicznym. Zaczęli opowiadać o ponad dziesięciu latach w Maroku, ja też poczułem się zobowiązany do historii.
Opowiedziałem o tym, jak na początku podróży z przyjacielem kupiłem trzy talerze. Ręcznie malowane. Po 50 euro sztuka. Jedzenie z nich było bardziej smakowite. Czasem wystarczyło spojrzeć – i człowiek był syty. Przyjaciel dziwił się, że aż trzy. Tłumaczyłem, że jak jeden się zbije, to zostają dwa, czyli po jednym na głowę. Proste.
Jeden odszedł za światy bardzo szybko. W mobilku jest mniej miejsca niż w Wersalu. I nie ma służby. Mówi się trudno i jedzie dalej.
Pozostałe dwa trwały, aż do momentu, gdy trafiliśmy na cyrkowy tabor. Artyści ćwiczyli żonglerkę na świeżym powietrzu. Obserwacja ich pochłonęła mnie do tego stopnia, że sam chwyciłem za „rekwizyty”. Rzucałem w powietrze moje piękne, ręcznie malowane talerze. Przez chwilę nawet leciały równo. Potem — jak to bywa — straciły linię lotu. Rozsypały się z dźwiękiem ostatniej woli. Ich czas się skończył.
Wróciłem do negocjacji. Mówiłem gospodarzowi, że talerz nie jest dla mnie lokatą kapitału. Nie zawiśnie w galerii. Po prostu dobrze wygląda. Wpasuje się w mobilka. Będzie tylko durnostojką do zbierania kurzu.
Poczęstował mnie kolejnym browarem. Dym z jointa krążył między nami. Wciągnął połowę, ja drugą. Trzymaliśmy w sobie, jakbyśmy liczyli oddechy buddyjskiego mnicha. Potem zaczął wypuszczać dym uszami. Zrobiłem to samo. Długo milczeliśmy.
W końcu powiedział: – Za 50 jest twój.
Było grubo po północy, kiedy rower – bez mojej wiedzy i zgody – odwiózł mnie do mobilka. Rano obudziłem się z widokiem na talerz z Don Kichotem.
Śmiał się do mnie mówiąc : Buenos días mi amigo
Arkadiuszu K.,
A jak sądzisz, skąd znam twoje nazwisko? Sam wielokrotnie lata wcześniej publikowałeś swoje dane na tym blogu. Wtedy jakoś ci to nie przeszkadzało. Ani wielokrotne zmiany nicka, ani ograniczenie nazwiska w Gogle photos do inicjałów, nie zmienią faktu, że większość stałych bywalców doskonale wie, z kim ma do czynienia. Charakteru nie zmienisz.
„Ujawnienie imienia i nazwiska może naruszać przepisy RODO, zależnie od kontekstu i celu przetwarzania danych osobowych. Przetwarzanie bez zgody osoby zainteresowanej, zwłaszcza w celach marketingowych, jest zabronione” – słowo MOŻE oraz W ZALEŻNOŚCI OD KONTEKSTU jest bardzo niejasne. Poza tym, nie przetwarzam twoich danych marketingowo, ani w żaden inny sposób ani nie czerpię z niego korzyści.
Oj jak ja nie lubię takich zagrywek… dorośli jesteśmy czy głupie żarty się nas trzymają i po prostu mieszają w tyglu? Po co? Ale to mój problem, ja się w to nie bawię, w chowanego i tym podobne. Wyrosłam.
Wracając do Kastylii, Andaluzji i tak dalej, od lat – gdzie nie mogę pojechać, to biegam za pomocą Google Earth. I jest to dla mnie duża frajda, jeśli ktoś coś w książce opisuje, to mogę za pomocą tego ustrojstwa zajrzeć, przejść się ulicami, i tak dalej.
Na kamiennych pustyniach Hiszpanii można nawet kamienie liczyć, kiedy się zejdzie dostatecznie nisko… wielka, mniejsza i jeszcze mniejsza. W którymś momencie satelita już niżej nie „zejdzie” bo piksele mu się zaczynają zlewać. A po pustyniach nikt z tym ustrojstwem na lpecach nie będzie spacerował, tak jak można po drogach i miejscowościach. Potrafię sobie dodać do tych obrazków odpowiednią temperaturę…
https://photos.app.goo.gl/wyGzwYPkEw6Kit5i8
https://photos.app.goo.gl/SzqMKveGE4YZ5joC7
https://photos.app.goo.gl/mPdvzE2sKnQJqQKt7
Zgadzam się Alicjo– to nie Agatha Christie, tylko blog po zamknięciu. A mimo to niektórzy wciąż tropią, śledzą, odsłaniają „prawdziwe tożsamości” z miną Herkulesa Poirot. Szkoda, że bez jego taktu.
Ja w tę grę nie gram. Nie jestem wielbicielem stalkingu – nawet tego blogowego, z ironiczną czkawką.
A całe to „wiem, kim jesteś, ale udaję, że to tylko taka zabawa”… cóż, olewam. Po prostu. Po ludzku. Bez lusterka i lupy.
Oh weźże przestań!
Oczywiście że grasz, rozumiem, że się nudzisz, ale ten blog to nie Twoja piaskownica. Nie będziemy Cię zabawiać. Na pewno nie ja. Bez odbioru.
Za chwilę dalszy ciąg programu, muszę się udać do kuchni i ugotować makaron, dzisiaj spagetti.
Z półki czytelniczej:
zakupiłam niby-to biografię „Adam” – o Mickiewicza chodzi. Autorem jest Cezary Harasimowicz.
Na początku trochę byłam zdziwiona, ale polecam – świetna książka! Kto czytał „Doktora Twardowskiego” Jerzego Broszkiewicza, natychmiast skojarzy konstrukcję opowieści. Poniżej szczegóły. Rzeczywiście takiej powieści i Adamie jeszcze nie było!
https://publio.pl/adam-cezary-harasimowicz,p1302132.html
Kulinarnie:
https://www.cntraveller.com/article/worlds-50-best-restaurants-2025?utm_source=firefox-newtab-en-us
Noi dotarliśmy do tego Inowłodza (co się odgrażałam, że może kiedyś) …całkiem szybko dotarliśmy, czyli już dawno. Publikacja dopiero dziś, bo KolKompan twierdzi, że jak co dwa dni, to co dwa dni i szlus… Noto się wlecze, a nowych materiałów przybywa, jak na razie do połowy lipca starczy. Ale długi weekend okolic Bożego Ciała relatywnie spokojny… Podejmowanie gości, etc. Zator się nie powiększy zanadto…
Generalna konkluzja jest taka (odkrywcza), iż szybkie/dobre/odremontowane drogi bardzo fajne są, nawet w Polsce ;-/ …i w ogóle w głębszą Polskę da się wybrać i ujść z życiem (bo różnie o tym mówią u nas na Południu (tak, jakby kociokwiku zakopianki niektórzy nie zaznali…)
Kto nie był w Sulejowie, Inowłodzu, etc., a go interesują pozostałości romanizmu na tej ziemi, niech rusza, zwłaszcza gdyby miał bliżej albo po drodze!
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/06/21/inowlodz-albo-najstarszy-kosciol-w-polsce/
Na początku pachniało kawą i bigosem, ktoś sypał obrazkami jak śniegiem na Saharze. Tak rodziła się nasza krucha wspólnota blogowa — bez nadęcia, na luzie, z humorem.
A teraz włazi ktoś z tekstem pachnącym kurzem z urzędu: że to niby nie twoja piaskownica, że nikt nie będzie cię tu zabawiał, że rozmowa to nie teatrzyk kukiełek i w ogóle — „bez odbioru”.
I przestań, bo to nie twoja piaskownica — brzmi jak komenda z sali tortur, a nie zaproszenie do rozmowy. Sorry, ale jeśli chcesz ludzi wypchnąć z ich miejsca, to sam jesteś nieproszonym gościem.
Wspólnota to nie klatka z zamkniętymi drzwiami i strażnikiem, który decyduje, kto tu może się bawić, a kto ma się wynosić. To przestrzeń, gdzie absurd jest normą, a humor leczy rany. Nie trzeba tu biletów ani legitymacji. Każdy ma prawo wejść, grać i mieszać.
A jeśli komuś nie pasuje, że ktoś „nie pasuje” — cóż, niech sobie znajdzie inną piaskownicę. Tylko niech nie gada bzdur o „nie swojej piaskownicy”, bo to zbrodnia na blogu i na ludzkiej potrzebie przynależności.
Bo nie, nie ma sensu rozmawiać z kimś, kto wchodzi do wspólnej przestrzeni z plakietką strażnika i tonem wykładowcy. Ktoś taki nie szuka rozmowy, tylko posłuszeństwa. A wolność — nawet ta blogowa, krucha i pełna dziwnych żartów — nie znosi rozkazów. Jeśli komuś przeszkadza, że jest różnorodnie, nieprzewidywalnie i czasem absurdalnie, to może sam się oddali. Tylko cicho.
a cappella
Czytałem. I aż się uśmiechnąłem. Bo tak to właśnie bywa — człowiek coś kiedyś mówi, że „może kiedyś”, a tu proszę, nagle się okazuje, że już dotarł. Nawet dawno. Publikacja z poślizgiem? No wiadomo, blog to nie centrala meteorologiczna.
Drogi dobre? Naprawdę? W Polsce? No to ja już nie wiem, czy się cieszyć, czy podejrzewać sabotaż. Ale dobrze słyszeć, że da się po tych szlakach prześlizgnąć i jeszcze mieć czas na aktywności.
Romanizm? Sulejów? Inowłódz? Brzmi poważnie, ale też jakby ktoś po cichu mrugnął: „hej, rusz się z tej swojej wygodnej bańki, tam dalej też coś jest”. I jest! Nawet jeśli czasem trzeba poczekać na publikację.
Więc dzięki za to przypomnienie. I za te obrazki. Bo historia historią, ale jak się widzi, że ktoś się naprawdę tam znalazł, to jakoś łatwiej samemu ruszyć. Może i ja kiedyś…
Albo nie. Może w następnym miesiącu. To już niedługo.
A capella,
Co roku bywam w Polsce i mam sporo do przejechania, chcąc odwiedzić rodzinę i przyjaciół. Zamieszczam zdjęcia, nie są one warte funta kłaków ani czasu tych, co obejrzeli i krytykowali, że kadr nie taki, że coś tam…
„Generalna konkluzja jest taka (odkrywcza), iż szybkie/dobre/odremontowane drogi bardzo fajne są, nawet w Polsce ;-/ …i w ogóle w głębszą Polskę da się wybrać i ujść z życiem (bo różnie o tym mówią u nas na Południu (tak, jakby kociokwiku zakopianki niektórzy nie zaznali…)”
Moja generalna konkluzja jest taka, że co roku przyjeżdżam do Polski i przejeżdżam mniej więcej 3000km od morza po prawie Tatry, a Sudety zawsze – i tak jak piszesz, warto wyjechać poza swoje opłotki i zobaczyć, jak to wszystko się zmienia. Mówię o drogach, opłotkach mniejszych i większych miejscowości i tak dalej.
„nawet w Polsce ;-/ ” piszesz. To „nawet” mnie zdumiało. Bo dlaczego nie miałoby być w Polsce tak, jak w Europie, jakiś standard pod tym względem? Polska to nie kraj tak zwanego Trzeciego Świata. Polska to Europa. :)))
(a nawet jej środek ).
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Arodek_Europy#/media/Plik:Travel_time_by_car_or_ferry_from_the_geographical_center_of_Europe.jpg
Zapomniałam o najważniejszym – pierwszy dzień lata!
https://www.youtube.com/watch?v=GK3v_DJrOwU
ps.
Przejeżdżając co roku tymi samymi trasami, widzę, jak wszystko się z roku na rok zmienia (pomijając nawierzchnie dróg, bo o tym już się wymieniłyśmy uwagami powyżej) . To jest łatwe do zauważenia przez podróżnika.
Tylko czasami jadąc drogami szybkiego ruchu albo autostradami, przeklinam brzydko pod adresem tych tam, co blokują widok na większy kawałek świata – bariery wyciszające
Styl lekko zakopiański, rytm narracji nieco kociokwiczny — znamy, lubimy, czasem przysypiamy Ale serio: zdziwienie, że drogi w Polsce dobre? Że można przejechać trzy tysiące kilometrów i nie urwać zawieszenia? Można. I nawet szybciej niż nawigacja zapowiada, bo Google nie zna wszystkich skrótów wzdłuż linii papieskich pomników i smażalni pstrąga.
Tylko potem patrzysz na zdjęcia z podróży i widzisz… odbicie własnej ręki na szybie. Albo plamę po kabanosie na soczewce. I tak to właśnie wygląda — przelatujemy przez kraj jak przez galerię obrazów za szkłem. Dużo kilometrów, mało doznań.
A przecież poza tym szkłem też coś jest. Nawet jeśli nie uchwyci tego ani GPS, ani autofokus.
Może czas już odłożyć telefona i wreszcie spojrzyć na Polskę nie przez pryzmat nocnych Polaków gadania – na żywca, z błędem, bez szukania idealnego kadru
Po rewolucji – zero doznań.
Zero doznań, tak… Twoja relacja tojak przejazd przez dźwiękochłonne ekrany wzdłuż autostrady — wszystko wyciszone, nawet ciekawość gdzieś w cieniu. Można przemknąć trzy tysiące kilometrów i czuć się, jakby się oglądało świat przez szybę z odciskami palców i ….
No właśnie — doznania nie biorą się same. Trzeba je złapać, a nie tylko robić przerwy w mopach i liczyć kilometry. Może czas zdjąć nogę z gazu i zacząć widzieć coś więcej niż asfalt pod kołami?
a cappello,
do Inowłodza nie dotarłam jeszcze, ale zwiedziłam kilka innych budowli romańskich, które bez problemów można było obejrzeć także od wewnątrz: klasztor w Wąchocku- tam oprowadzał zakonnik, kościół w Kruszwicy/ otwarty/ i rotunda św. Prokopa w Strzelnie; tam dostaliśmy klucz i można było do woli kontemplować historię. W kościele obok zachowały się wspaniałe romańskie kolumny. Bardzo często zdarza się, że jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, w takich miejscach nie ma tłumu turystów, więc tym większa przyjemność.
Domyślam się, że będzie relacja i z Sulejowa.
A drogi są rzeczywiście bardzo dobre, wreszcie!
Już wspominałem, nie dotarłem jeszcze do Inowłodza, ale słyszałem, że oprowadza tam siostra z kluczem i opowieściami, które lekko rozmywają ostrość świata — tak jak moje oczy po całym dniu w drodze. W Wąchocku historia ma swój cichy urok, a mieszkańcy niby żartują, ale chyba bardziej ze śmiechu niż złośliwości.
Tylko jedno mnie w tym wszystkim zastanawia… Jak to możliwe, że przy tak dobrych drogach, niektórzy do doznań wciąż nie dojeżdżają?
Lato zaczęło się z przytupem – upały w okolicach 30c no i ta upiorna wilgoć, wychodzisz na ogródek, a tam bucha w twarz sauna. Tego co roku oczekujemy, ale też z roku na rok gorzej znosimy. No cóż…
Wzeszła bazylia i koperek. Czereśnie w sklepie bardzo potaniały i już mi się prawie przejdały, ale póki są, korzystam. Pilnuję czerwonych porzeczek, bo lada dzień będą dojrzałe, a tu zgraja chipmunków już się czai… Ciekawa jestem, kto kogo przechytrzy w tym roku.
Ciekawy artykuł o dolnośląskich winnicach. Faktycznie, jest to najcieplejszy region Polski i w sam raz pasuje na winnice, które zresztą istniały tu od wieków:
„W średniowieczu na Dolnym Śląsku z powodzeniem uprawiano winorośl i wytwarzano wino. Co więcej, pod Trzebnicą znajdowało się najstarsze miejsce uprawy winorośli w Polsce, przynajmniej z tych udokumentowanych. Była to winnica książęca z czasów Henryka Brodatego. Wytwarzanym tam winem na pewno raczyła się jego żona, Jadwiga Śląska. To był początek XIII wieku.”
https://wyborcza.pl/7,111390,32022637,dolny-slask-zmienil-sie-w-kraine-winnic.html?_gl=1*13z899h*_ga*NzQ0NzUxOTA4LjE3NDM4ODQzMDc.*_ga_6R71ZMJ3KN*czE3NTA3MDk1NTYkbzQ2MiRnMSR0MTc1MDcxMzg5NyRqNjAkbDAkaDA.*_gcl_au*MTYwMjM4MjY3OC4xNzQzODAxNDk5#do_w=244&do_v=658&do_st=PP&do_sid=510&do_a=510
po rewolucji
Tak, dobre drogi to w przypadku naszych rodaków/terenów często szybsza, nieostrożna jazda. Lecz z drugiej strony jeździć z odstępem nauczyli(śmy) się jako nacja stosunkowo szybko… Statystycznie rzecz ujmując… I teraz przychodzi czasem „edukować w temacie” różnych Dojczów i Austryjoków na chorwackich zawijasach… – wiem, wiem, u siebie są grzeczni… ale gdy na kamperowym urlopie w dzikim bałkańskim kraju i przy okazji jest okazja nacisnąć na zderzak maleńkiego forda f. na polskich blachach… Spoko, radzimy sobie, jak dotąd …podobnie w poniedziałkowy wczesny poranek po majowym weekendzie (cała Małopolska, Kieleckie, część Podkarpacia pędzi S-7 flizować Stolycy łazienki…) — Powrót 6.5 był sielanką, podobnie cała sobota 24.5… Słowacja, Czechy, Słowenia, itd. mają znacznie mniej zatłoczone drogi, lecz korki w niespodziewanych miejscach i kociokwik tu i ówdzie też się zdarzają…
Dobre lecz nie-główne drogi to nasz intuicyjny wybór, ale doceniamy te późnomajowe door-to-door: 13 godzin i tyyyle wydarzeń (nieśpiesznych)… tyyyyle zachwytów – bez nowej ekspresówki niemożliwe!
Krystyno
Co do „klucza do ręki za zatrzymaniem dowodu osobistego” – nie zapomnimy Cieszyna, tego, co na dwudziestozłotówce* …do Kruszwicy i do Strzelna się wybieramy… może kiedyś… północne okolice wołają i większymi zaległościami (jakoś nie byłam w Płocku i Toruniu; okolice Chełmna i Chełmży obfitowały w krewnych… poodchodzili, a zażyłości kuzynowskie już słabsze, lecz nic to dla nas… w Gdyni wypada się pokłonić najulubieńszym Wujostwu z pokolenia dziadków, starostom weselnym moich Rodziców… i tak dalej, i tak dalej… => lokalizatory cmentarne dawno zadziałały, atrakcji dookolnych moc… może kiedyś…
)
) po zakamarkach i ruinie, do której być może nie powinniśmy byli wchodzić (elementarne bezpieczeństwo własne)… lecz skoro było otwarte…
A, Sulejów był tuż przed Inowłodzem (w realu i blogu) – zapraszam!
Rzecz całą (24.5) zakończyliśmy ponowieniem Jędrzejowa => cała cysterska linia Morimond odwiedzona w maju 2025, w tym Wąchock i Koprzywnica w formie samodzielnego buszowania (w kontemplacyjnym zdumieniu
Anons Jędrzejowa – zapraszam Wszystkich Zainteresowanych

:
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/06/23/jedrzejow/
____
*nb, nasze (T.) kapitele lokalne – na banknocie dziesięciozłotowym, jak wszyscy wiedzą,… ale i tak niestrudzenie przypominamy
A propos drogi: https://www.eryniawtrasie.eu/60138
a cappella
Super się to czyta! I tak, coś jest na rzeczy – nasze nacje wreszcie nauczyły się jeździć z odstępem, choć czasem tylko wtedy, gdy za tym odstępem stoi fotoradar albo patrol w krzakach
A że Polak potrafi – to i edukuje na chorwackich serpentynach tych, co zwykle edukują nas. Symetria świata, chciałoby się rzec!
Oj, te zderzaki… Zwłaszcza tylne — takie samotne, zapomniane, nieprzytulane. Aż tu nagle kamper z zagranicznym akcentem podjeżdża i — proszę bardzo — troska. Że może światła nie działają, że kierunkowskaz nie mruga z przekonaniem. To nie agresja, to empatia w praktyce. Miłość przez dystans… albo jego brak.
A może jeśli ktoś się przytula do błotnika — to po prostu chce ogrzać się spokojem. Albo sprawdza, czy nie zgubili tablicy. Albo szuka kafelków. W końcu każdy ma swój cel.
No i podziw dla tych, co po majówce zasuwają na flizy do Stolycy. My w tym czasie włączamy drugi bieg (na zegarku) i kontemplujemy krajobrazy, które nie mieszczą się w Google Street View.
Szybkich dróg, wolnych dusz i nieśpiesznych zachwytów!
Zapraszam na spacer po Cefalù https://www.eryniawtrasie.eu/60144
Nie za gorąco tam?
Ale pięknie…
Korzystając z wiernego GoogleEarth pochodziłam sobie po starej części Cefalu w okolicach Katedry, potem bulwarami nadbrzeżnymi , Bastione di Capo i dalej, aż na górę, gdzie są „ruderi de castello di Cefalu”. Widoki stamtąd piękne, GE „łaziło” tam w kwietniu 2019 roku.
Akurat idę Via Giuseppe Mazzini – to był facet, który walczył u boku Garibaldiego, a jego brat był przodkiem rodziny Mazzinich, z których wywodzi się Mateusz Mazzini, często zamieszczający artykuły w „Polityce” – Mateusz jest reporterem (i nie tylko) i pisze artykuły dotyczące polityki, publikuje także w GW – niedawno był wywiad z nim w „Polityce”, w maju. Ot, ciekawostka
Urocze miasto.
No i chwalą nas tutaj:
https://share.google/OCA0rBZhn1Hj96NzL
p.s.
Odrdzewiacz odrdzewiaczem, ale odgazowana coca-cola jest podobno dobra na nudności żołądkowe i tym podobne dolegliwości. Raz sprawdziłam – działało. To a propos erynii i jej podróżnych opisów…
I jeszcze zerknijcie tutaj – piękne dworce kolejowe w Polsce:
https://tvpworld.com/87394903/polands-picture-perfect-train-stations-are-an-instagrammers-dream-
….Polecieli!
Pora spać.
Alicjo,
Co do Coli stosujemy ją wyłącznie w podróży na nagłe problemy. Działa.
Na chłód nie mogliśmy narzekać
Tutaj też stosujemy jako „pogotowie interwencyjne”, na szczęście rzadko – jakoś nigdy nie przyzwyczailiśmy się do tego typu napojów, jeśli z bąbelkami to szampan (najczęściej wino musujące jednak – cena!) lub woda mineralna albo tzw. sodowa.
Z niejakim wzruszeniem oglądałam start Falcona z naszym drugim astronautą – musi to być niezły magik pod każdym względem, skoro go wybrano spośród ponad 22 tysięcy kandydatów! Dla Amerykanów to normalka, co rusz są jakieś starty, ale dla Polaków to duża rzecz. No i to już nie lot wokół orbity okołoziemskiej, a praca naukowa na stacji kosmicznej. 47 lat temu Hermaszewski należał do grupy pionierów, przecierających te szlaki.
Zapraszam na drugi spacer po Cefalù https://www.eryniawtrasie.eu/60162
Ja się rzuciłam na ceramikę i talerze. Zwraca moją uwagę fakt na ceramiczne podłogi – myślę, że w upalnej Sycylii znakomite wyjście chłodzące.
Jedliście to, co Jerzor lubi
Mnie najbardziej podobają się te „chodnikowe” schody, przyozdobione wazami z roślinami. Świetny pomysł – i efekt.
Myślę, że śmiecą głównie „wielkopańscy turyści”, to jest bardzo często spotykane. Jak idziemy na spacer po dróżce w dzielnicy na uboczu, to jest czysto, ale kiedy idę „Za Róg” te 2.6 km wzdłuż mocno uczęszczanej drogi, to śmieci na poboczu co niemiara. Mnie by prędzej ręka uschła, niżbym wyrzuciła cokolwiek przez okno samochodu.
Od oseska nauczyli – nie śmieć, a jak widzisz śmieć to podnieś i wrzuć do kosza.
Alicjo,
W innej części wyspy widzieliśmy odpady remontowe, umywalkę i fragmenty dużych mebli. To nie tylko turyści. Tymczasem zapraszam na dalszy ciąg skoku na południe: https://www.eryniawtrasie.eu/60298
Ewo,
Bo ewentualne lasy nie są pod ręką…
ale to są „odpady remontowe” albo jak wspominasz meble itd, czyli swojskie, w Polsce niestety też to można zauważyć po lasach. Reszta śmieci to drobnica. U nas śmieci poremontowe i tym podobne „nieużytki” jadą na specjalne składowisko i trzeba zapłacić, żeby przyjęli.
Nasz znajomy uważnie sortuje takie śmieci, odzyskuje metale i różne takie i odwozi tam, gdzie mu nawet za to płacą! Ale większość nie robi sobie z tym zabawy, więc jedzie na wysypisko, gdzie są pracownicy do sortowania i tak dalej. I im trzeba zapłacić. Tutaj żeby pojechać gdzieś na ubocze i wywalić śmieci, to naprawdę trzeba się wysilić, bliżej do kosza i pojemnika na recykling
Co tydzień podjeżdża ciężarówa specjalna na recykling i druga na śmieci, zabierają to w odpowiednie miejsca. Opłaca się to z naszych niemałych podatków.
Oglądam Corleone – tam niedawno (ferie szkolne) była moja znajoma z Wrocławia.
Podobało się, a szczególnie pogoda w lutym
Alicjo,
U nas też odbiór śmieci zorganizowany jest przez samorządy, i większość ludzi to ogarnia, wliczając w to wielkie gabaryty (odbierane raz na kilka miesięcy).
…
https://www.monikaszwaja.pl/dzwiek/piosenki/kapitan-borchardt
Z naszych nadbużańskich obserwacji wynik, iż niestety śmiecą głównie miejscowi oraz grzybiarze w sezonie grzybowym. Okoliczni rolnicy zostawiają plastikowe worki po nawozach na polach oraz zdarza się, iż wywożą remontowe śmieci do lasu. To wszystko dzieje się już co raz rzadziej tym niemniej nadal ma miejsce. Obecnie w każdej miejscowości i w naszej również działa PSZOK czyli Punt Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych i w zasadzie wszyscy mieszkańcy powinni podpisać umowy na odbiór śmieci. Powinni… ale chyba nie wszyscy to zrobili. Las jesienią, po licznych odwiedzinach grzybiarzy wygląda najgorzej- plastikowe butelki i puszki po piwie oraz opakowania po papierosach to najczęstsze „znaleziska”. Od czasu do czasu zarówno my jak i niektórzy nasi sąsiedzi sprzątamy te śmieci, by nasze spacery po lesie były przyjemniejsze. Syzyfowa praca
Ewo- na wspomnienie o jeździe samochodem przez Sycylię do tej pory przechodzą nam ciarki po plecach. Wiele lat temu zwiedzaliśmy tylko jej wschodnią część, zachodnia nadal przed nami zatem z uwagą czytam Twoje opowieści.
W ubiegłym tygodniu, z racji odwiedzin francuskiej rodziny, zwiedzaliśmy Warszawę, Kraków oraz zajrzeliśmy do Łowicza:
https://photos.app.goo.gl/bD8687shbmCZhi5k8
A cappello- w Krakowie po raz pierwszy odwiedziłam Podgórze wraz z Placem Bohaterów Getta, to bardzo poruszający widok:
https://krakowbooking.pl/blog/co-symbolizuja-puste-krzesla-na-placu-bohaterow-getta
Kolejnym odkryciem był też dla mnie kościół św. Józefa:
https://jozef.diecezja.pl/kosciol-sw-jozefa/
Jak to dobrze, że czasem odwiedzają nas goście i zwiedzamy z nimi miejsca niby nam znane, ale okazuje się, że niektóre są nam znane dosyć marnie.
Jeśli goście zaglądają do nas w lecie to jedziemy też oglądać bocianie gniazda w naszej nadbużańskiej okolicy. Na zdjęciach jest też dziki kot, który regularnie kręci się po tutejszych rubieżach: https://photos.app.goo.gl/gAVWmRnCxC9jz2z9A
Dziki kot? To znaczy jaki?
Wygląda na Mrusię…
https://photos.app.goo.gl/ZaFc6Wj2cHm6xXHm9
Danuśko,
Bo Sycylii nie da się całej zwiedzić w dwa tygodnie – za duża. Poza tym, z czasem zwolniliśmy tempo, nie oglądamy już wszystkiego, co się da. Czasem tylko przycupniemy, i okiem oraz okularem (a nie obiektywem) obserwujemy świat. Jeszcze na zachodzie: https://www.eryniawtrasie.eu/60381
Alicjo- dziki kot czyli nie mający swojego domu i właściciela. Pisałaś już na blogu, że w Kanadzie to nie jest możliwe, u nas to nadal dosyć powszechne.
Niestety, Danuśka.
Kiedy jadę w wiadome miejsce, „do domu”, to ciągle to widzę.
„Bezpańskie” psy i koty to powszechność w krajach trzeciego (i nie tylko!) świata.
Nie wiem, czy ta wolność jest taka wspaniała, bo przecież NATURA robi swoje. Ale skoro udomowiliśmy koty i psy, to czujmy się za nie odpowiedzialni.
Chyba nikt z was nie widział wściekłego (choroba – wścieklizna) psa – a ja widziałam.
I nikomu tego nie życzę. Dlatego uważam, że każdy pies czy kot powinien mieć swój PERSONEL
Skoro udomowiliśmy, czujmy się odpowiedzialni za żywobycie braci mniejszych.
p.s.
Ten wściekły pies był na obserwacji. Nie chcielibyście tego widzieć, a ja mam ten obraz przed oczami od stu lat. Mój Tata skrócił jego cierpienia jednym zastrzykiem.
Nie było innej opcji i chyba do dzisiejszego dnia nie ma.
Taki „bezpański” pies… ale wyraźnie bezpański, bo Tata szczepił wszystkie psy po drodze, szczepiąc świnie – wiecie, albo nie wiecie, ale w tak zwanej komunie owe szczepienia były przymusowe, nikt za to nie płacił. Płaciło państwo – coś za coś.
https://photos.app.goo.gl/2P4GEUPDPP7XDuBM9
he he he… „a pocałujcie mnie w d…”
Zapraszam do Caccamo https://www.eryniawtrasie.eu/60445
Znowu pospacerowałam po Sycylii. Jechaliście dokładnie trasą, którą niedawno odbyła moja znajoma. Niestety, nie spotkała żadnego Don Corleona ani nikogo z familii.
Biednie tam trochę, jak ma siedlisko mafii
Alicji,
Też nie spotkaliśmy nikogo z mafii, ale jakoś nie żałujemy. Tymczasem: https://www.eryniawtrasie.eu/60481
Nogi mnie rozbolały od łażenia – pięknie! Malownicza ta Sycylia i jest co zwiedzać. Trzeba „wywiesić” przed trzecim segmentem zdjęć napis, aby na głodniaka nie oglądać!
W Ennie wyglądało na to, że jest trochę takich opuszczonych domów – jak tutaj mówią „marzenie złotej rączki”.
Myślę, że tam można kupić jakąś ruinkę za przysłowiowe 1 euro, mając w zapasie walizkę $$$ na remont
W onych pałacach to pewnie jeszcze cesarzowie bywali, oddając się rozpuście
Czytając „Trylogię Rzymską” Roberta Harrisa napotyka się takie wzmianki. Sycylia jako wiejska posiadłość zmęczonego dworu cesarskiego
Są blogowe chwile których się nie zapomina. W ostatnią niedzielę Danusia dodała następne organizując w nadbużańskich okolicach kolejny minizjazd. Byli nasi blogowi znajomi z Australii, była Kocimiętka, nieznany jeszcze szerzej Jacek, no i oczywiście Gospodarze – Danusia i Alain. Było super, nieobecni mogą jedynie zazdrościć.
Danusia i Alain – wielkie DZIĘKUJĘ!!!!!!
To my bardzo dziękujemy naszym gościom za niezwykle sympatyczne spotkanie.
elementem wszystkich naszych spotkań.
Trudno było nie wykorzystać takiej okazji: przedstawiciele trzech kontynentów pojawili się w tym samym czasie na Mazowszu!!!
Na stole ustawiliśmy to urządzenie, a potem…. już każdy radził sobie sam
https://north.pl/baza-porad/czym-jest-raclette/
Poza tym nasi Australijczycy oraz Nowy przynieśli różnorakie sery, które podjadaliśmy już bez podgrzewania, a Kocimiętka w mistrzowski sposób przygotowała prawdziwie letni deser czyli Pavlovą. O winach już nie wspomnę, jako że są oczywistym i nieodzownym
Ach, moi Drodzy- była przecież jeszcze znakomita sangria autorstwa Nowego, którą rozpoczęliśmy nasze spotkanie.
Było tak ciepło, że nawet kozy nie miały nic przeciwko wegetarianizmowi. Stały w cieniu oliwki i patrzyły, jak rozlewam sobie do szklanki coś, co na etykietce nazywało się sangria, ale wyglądało jak wczorajszy kompot po imprezie rozwodowej.
Innym razem byłem gdzieś pomiędzy Sevillą a oceanem, w okolicy, w której nawet Google Maps mówi: „dalej sobie radź sam”.
Siedziałem na plastikowym krześle, które pamiętało lepsze czasy i gorsze postacie. Kelner miał wzrok boksera po trzeciej rundzie i mówił „claro” na wszystko, nawet na pytanie, czy można tu płacić ziarnami słonecznika. Dolał sangrii bez pytania. I dobrze.
Sangria nie uderza do głowy. Nie prowadzi do iluminacji. Sangria sprawia, że człowiek chce jeszcze chwilę posiedzieć. Jeszcze jeden łyk, jeszcze jedno westchnięcie nad losem cytrusów w alkoholu. Jeszcze jedno spojrzenie na niebo i …..
Nie było odlotu. Było coś lepszego: brak potrzeby odlotu.
Jakby wszystko już było wystarczająco dobre: kurz w powietrzu, radio grające w kuchni flamenco dla zdezelowanej lodówki, samotna palma, która nie chciała już nikomu imponować.
Zjadłem oliwkę. Piekła jak wspomnienie złego pomysłu. Popiłem resztką. Lodem zadzwoniłem o brzeg szklanki.
I wtedy zrozumiałem, że najważniejsze w sangrii nie jest wino, owoce, ani nawet lód. Najważniejsze jest to, że nikt się nigdzie nie spieszy.
Bo jak człowiek się spieszy, to sangria nie działa, a diabeł się cieszy.
Oj, żałuję bardzo, że nie mogłam dołączyć do Waszego spotkania, ale byłam już od dawna umówiona na ten weekend. No trudno.
Danuśko,
Świetne spotkanie! Fajnie, że kontynuujecie tradycję corocznych zjazdów.
Tymczasem w ramach ochłody zapraszam do wąwozu rzeki Alcantary: https://www.eryniawtrasie.eu/60537
Interesujący fragment książki Krzesimira Dębskiego :
https://www.pap.pl/aktualnosci/krzesimir-debski-o-ludobojstwie-na-wolyniu-i-rodzinnej-tragedii-w-ksiazce-wolyn-nic-nie
Nie jestem zawodowym historykiem. Ale nie trzeba nim być, żeby wiedzieć, czym było ludobójstwo na Wołyniu. I że nadal — po tylu dekadach — ta rana się nie zabliźniła. Bo nigdy tak naprawdę nie została oczyszczona.
Nie szukam zemsty. Szukam prawdy. I godnego upamiętnienia tych, którzy zostali zakłuci, spaleni, zarąbani siekierami tylko dlatego, że byli Polakami. Niewinni, często bezimienni, zostali wycięci z mapy życia – a dziś wycina się ich również z pamięci. Czasem z kalkulacji politycznych, czasem z powodu ignorancji, a najczęściej z tchórzostwa.
Mam nadzieję, że nowy prezydent – Karol Nawrocki – jako człowiek wywodzący się ze środowiska historyków, były szef IPN, a teraz głowa państwa – nie będzie chował się za „wrażliwością partnera zza wschodniej granicy”. Że znajdzie w sobie odwagę by zmierzyć się z prawdą i nazwać rzeczy po imieniu. Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie on, to kto?
Zapraszam na wycieczkę dookoła Etny: https://www.eryniawtrasie.eu/60585
Na to czekałam
…i się nie zawiodłam. Sycylia na pewno jest ciekawym miejscem do zwiedzania. Kiedyś oglądałam na youtube filmik Polki, która przeprowadziła się na Sycylię i ma spore ogrody pomarańczy i cytryn, które sprzedaje w Polsce. Zapomniałam nazwę tej firmy, ale chyba ją nawet tutaj podawałam z linkami. O, to jest to, ciekawa sprawa:
https://www.youtube.com/watch?v=6saIH9Jg30c
Poland has won 11th best cuisine in the world.
https://www.reddit.com/r/poland/s/2eFfMJlx0w
Ewa,
skąd ten obrazek znamy?
https://www.historyextra.com/period/roman/ancient-roman-greek-health-longevity-tips/?utm_source=firefox-newtab-en-us
Alicjo,
Z Villa Romana del Casale. Byliśmy tam.
Ciąg dalszy skoku na południe https://www.eryniawtrasie.eu/60665
Zapraszamy do Syrakuz: https://www.eryniawtrasie.eu/60641
My też mamy Syrakuzy w zasięgu ręki, 2 godziny jazdy, 200km na południe od nas, w stanie New York (USA). No ale gdzie tam, takich starożytności się tam nie znajdzie!
Bardzo lubię Mitoraja, kiedyś widziałam jego rzeźby w Poznaniu, no i jedną z głów podarował Krakowowi:
https://photos.app.goo.gl/nPtFRJEdENmENrhS6
A propos „naszych” Syrakuz (Syracuse) nie zwiedzaliśmy ostatnio, ale dzielnie się udaliśmy tamże bodaj w 1984 roku. „Szok i niedowierzanie”, jak to mówią. Jeszcze wtedy nie byliśmy obznajomieni w tym, jak wyglądają miasta amerykańskie, tzw. centrum, szczególnie w czasie weekendu. Pustki! Zapakowaliśmy się do samochodu i chodu, do domu… Ale na pewno zmieniło się od tego czasu, przez Syracuse przejeżðżąmy często, ale nie zatrzymujemy się. Korci nas, żeby pojechać specjalnie tam i obadać, jak to teraz wygląda.
Historia ciekawa, też ma swoją starożytnoś!ć:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Syracuse_(Nowy_Jork)
Ewo- to był mini zjazd improwizowany naprędce po telefonie od Echidny z wiadomością, iż wraz z Wombatem zawitali na trochę do Warszawy. W takich okolicznościach niestety nie wszyscy mogą dołączyć do imprezy, ale, jak znamy życie, kolejne spotkania przed nami!
Ja również nadal wędruję po Sycylii wraz z Ewą i Witkiem, a w ramach drobnego przerywnika proponuję wszystkim sympatykom Wrocławia spacer po tym mieście w towarzystwie Roberta Makłowicza. O „Piwnicy Świdnickiej” Alicja wspominała na blogu kilka razy, ale na filmie jest mowa również o innych, nowych i ciekawych adresach kulinarnych: https://www.youtube.com/watch?v=OYq8gxO5u1I&t=13s
Ja też bardzo lubię to miasto
No to nie jesteś osamotniona Danapola
Byłem tam ostatnio w ubiegłym roku. Po tylu latach Wrocław pachnie inaczej. Mniej węgla, więcej kawy z mlekiem owsianym. Nawet dziewczyny inne. Choć właściwie nie – są tak samo ciekawe świata, tylko dziś mówią biegle po angielsku i trochę po polsku. Wtedy, w latach 70., wystarczyło jedno „cześć”, trochę Rolling Stonesa z radia i wspólna oranżada na murku pod Halą Targową.
Jedna z nich – brunetka o oczach jak espresso – pomogła mi z biletomatem, który uparł się mówić tylko po niemiecku. „Ty jesteś z Zachodu, co?” – zapytała z uśmiechem. „Raczej z przeszłości” – odpowiedziałem. I tak poszliśmy razem na kawę. Bez napięcia. Bez planu. W sam raz, by zapamiętać.
Pierwszy raz przyjechałem do Wrocławia w latach 70. Dworzec Wrocław Główny – mocarny jak pomnik z czasów, gdy architektura miała budzić szacunek. Pachniało węglem, smarem i zmęczeniem. Wysiadłem z pociągu i od razu się zgubiłem. Chciałem tylko znaleźć wyjście, a skończyłem na bocznicy, między wagonami towarowymi. Na szczęście spotkałem staruszka w czapce kolejarza, który poprowadził mnie na właściwą drogę, mrucząc coś o tym, że „nowi zawsze błądzą”.
W ubiegłym roku – inna epoka, inne buty – jechałem rowerem przez Nadodrze. Skręciłem w jakąś wąską uliczkę, która nagle zmieniła się w jednokierunkową. Samochód z naprzeciwka, ja z sakwami, za mną tramwaj. Przez chwilę myślałem, że znowu trzeba będzie szukać kolejarza. Ale kierowca tylko pokazał kciuk do góry, motorniczy się uśmiechnął, a ja… po prostu zeskoczyłem z roweru i przeszedłem pieszo. Małe potknięcie, które w pamięci zostaje jak zadrapanie na wakacyjnym kolanie.
Wrocław dziś – to miasto, które się odmyło. Kamienice przestały być nocnymi toaletami. Klatki schodowe wyglądają jak zaproszenie, nie ostrzeżenie. I można tu jeździć rowerem bez poczucia, że to sport ekstremalny. Nowa architektura nie kłóci się z dawną, tylko jakby z nią flirtuje.
Lubię tu wracać. Nie z sentymentu. Raczej z ciekawości, czy czas rzeczywiście płynie, czy tylko ja się zmieniam.
Stosowna piosenka:
https://www.youtube.com/watch?v=6LyC_6n0ZHg&list=RD6LyC_6n0ZHg&start_radio=1
Pomału kończymy: https://www.eryniawtrasie.eu/60678
I skończyliśmy: https://www.eryniawtrasie.eu/60682
Ja też powycieczkowałam z Wami. Fajnie było!
A po Hiszpanii, od Bilbao po Barcelonę przemaszerowałam z Danem Brownem na kartach „Początku”. Dotychczas przeczytałam tylko „Kod Leonarda da Vinci”, ale ostatnio dopełniłam bibliotekę o dalsze książki tego autora. Warto!
Ewa,
a w Hiszpanii kontynentalnej byliście? Bo wyspy to wiem…
Alicjo,
Jakieś 10 lat temu spędziłam miesiąc na delegacji w Grenadzie (Andaluzja). Razem jeszcze tam nie dotarliśmy.
No to do roboty
Ja Was tak namawiam, bo chętnie sama bym, ale już skreślam dłuższe wyprawy samochodowe. A nawet zaczynam eliminować – „szron na głowie i nie to zdrowie, choć w sercu ciągle maj”. Ale trzeba mierzyć siły na zamiary i odwrotnie.
Chociaż europejskie odległości są śmieszne w porównaniu z tym, co kiedyś przekraczaliśmy na innych kontynentach. Świat jest piękny, tylko czasu mało…
Alicjo,
Nie tak łatwo. Dzielimy się z bratem opieką nad moją Mamą (86 lat), w sierpniu Mama Witka będzie mieć operację, i jeszcze czeka nas wymiana okien. Jeżeli jeszcze gdzieś latem i jesienią wyskoczymy, to blisko i na krótko.
Ano tak. Rzeczywistość skrzeczy czasami.
Alicjo,
A do Malagi mieliśmy już kupione bilety lotnicze – na kwiecień 2020. Z wiadomych przyczyn podróż nie doszła do skutku.
Zawsze o tej samej porze. Jakby miały zegarki w łapach, których nie potrzebują, bo czas czują nosem.
Pierwszy – Dardanian. Tygrysie futro i spojrzenie kota, który znałby Bukowskiego, gdyby umiał czytać. Przemyka jak cień przez parking, czasem wskakuje na maskę i siedzi jak bóg. Z ogonem zwiniętym w półksiężyc.
Drugi – łaciaty, biało-beżowy, cichszy, mniej demonstrujący. Też nie głupi. Wiedzą już, że walka nie ma sensu, więc trzymają dystans. Trzy metry, nie mniej. Jak stare małżeństwo po terapii.
I jedno trzeba im oddać – te koty nigdy nie wyglądały na wykastrowane eunuchy. W ich ruchach była dzikość, pewność i zapach wolności. Nawet kiedy nic nie robiły, wyglądały jakby decydowały o czymś ważnym.
Sąsiadka kupiła nowe auto. Białe, pachnące ratami leasingowymi i dobrym ubezpieczeniem, które nie śpi. Wynajęła dwa miejsca parkingowe, bo nie chce, żeby ktoś się otarł. Ani żeby sama musiała wykonywać manewr cofania z ryzykiem potknięcia się o cudze błotniki. Logika pancerna. Nowa niemiecka precyzja w metropolii.
Dardanianowi to nie imponuje. Dla niego maska auta to po prostu miejsce, które łapie ciepło jak dobre słońce. A kiedy złapie mysz, a łapie, z gracją i bez fanfar, to najczęściej zanosi ją właśnie tam. Na biały lakier. I zanim ją zje, zanim rozszarpie z radością typową dla dzikiego zwierzęcia, bawi się nią jak Dalajlama problemem egzystencji.
Sąsiadka nie wie. Albo nie chce wiedzieć. Woli wierzyć w czystość karoserii i zabezpieczenia lakiernicze. A Dardanian? On wie swoje. Że kocie życie to nie jest lukrowany obrazek z Instagrama. To wolność. To dzikość, którą ludzie próbują oswoić, ale ona i tak wychodzi z nich nie tylko w nocy.
I tak sobie żyją. Auto pachnie nowością. Koty pachną kurzem i polowaniem. A ja czasem stoję z kawą i patrzę, jak to się wszystko toczy. Bez konfliktu, bez pośpiechu. Tylko z zasadą trzymania dystansu – przynajmniej trzy metry.
Bo czasem jedyną granicą między wojną a pokojem jest właśnie ta odległość.
I jeszcze jedno – wolności nie da się zarysować. Ani wykastrować. Można ją tylko obserwować. Z respektem. I lekkim uśmiechem
Najpierw ja podziękowałam za piękną podróż po Hiszpanii w 8 książkach, które ostatnio jednym tchem przeczytałam i przy okazji zdobyłam się na krótką recenzję. He he he… Właśnie przyszedł e-mail:
„Muchas gracias a ti, Alicja.
¡Un abrazo enorme!”
Juan Gomez-Jurado
No i proszę. Widocznie czytałaś z sercem to i autor się odezwał.
Kulturalnie, po hiszpańsku: „¡Un abrazo enorme!” – jakbyś była jego korektorką, muzą i sąsiadką z trzeciego piętra. Ale ja ci powiem, co się naprawdę stało. Juan się lekko zakochał. Literacko, oczywiście – póki co
W następnym mailu rzuci coś o Madrycie, kawie i wspólnym pisaniu thrillera: on piórem, ty z życiorysem, który się nie mieści w marginesach. Ty będziesz mu dostarczać sceny jak ta w barze, gdzie browar walczy z grawitacją – a on będzie próbował nadążyć fabularnie.
I wiesz co? Juan nie ma wyjścia. Będzie musiał nauczyć się polskiego. Bo przy tobie hola to za mało, gracias to za późno, a te quiero brzmi jak niedokończony rozdział.
Tylko ostrzeż go zawczasu – niech nie próbuje ci zaimponować tanim winem. Ty jesteś po stronie życia, które się nie wypija na raz. Tylko sączy powoli, zostawiając ślad na języku i w pamięci.
Tylko co na to wszystko Jurek
Swego czasu (1996) napisałam i wysłałam „na Berdyczów” pocztą zwykłą gratulacje dla Wisławy Szymborskiej – Wisława Szymborska, Polska.
Nobel! HA!
I wyobraźcie sobie, dostałam podziękowania (list, koperta), oraz przy okazji adres zwrotny, bo takie wtedy były maniery. Odpisywał jej sekretarz naonczas, Michał Rusinek. Ale podpis był Wisławy. Poczta w tamtych czasach była ta zwyczajna, koperty i tak dalej. Taką też koperte Noblistki mam.
Myślę, że jak ktoś się podzieli z pisarzem czy poetą, że coś go ruszyło, to autor jest wdzięczny za to. Tyle na tyle.
Siedziałem w barze, tym przy rynku, gdzie piwo smakuje jak lato, a krzesła pamiętają jeszcze Jana Pawła w telewizorze. Za oknem kościół. W środku — rozmowy o niczym i o wszystkim.
Obok mnie gość z miną spowiednika i palcem w misce oliwek. Gadaliśmy o świętości, o profanacji, o tym, że dziś nawet kozy mają więcej wolności niż człowiek z sumieniem.
— A ty byś zjadł coś, co zbezcześciło świętość? — zapytał.
Nie odpowiedziałem od razu. Bo przypomniało mi się coś.
Coś z czasu, sprzed dwóch lat, mimo wszystko jeszcze pachniało kadzidłem i terrorem.
To miał być zwykły spacer. Tak przynajmniej twierdził człowiek w koszulce z talerzem na brzuchu, który prowadził dwie kozy na sznurku, jakby szedł z nimi do komunii.
Jedna biała, druga karmelowa – kontrast idealny do świętej hostii.
https://photos.app.goo.gl/QzvZsfbiLPw35Lg76
— Pilnuj je chwilę, rzucił. Idę po przyprawy.
Zniknął, zanim zdążyłem zareagować. Kozy stały może trzy sekundy. Potem ruszyły. Wpierw jakby na rekonesans. A potem – jakby wróciły z pielgrzymki na dopalaczach. Prosto do sklepu z dewocjonaliami.
Matka Boska Fatimska poleciała przez ladę, św. Krzysztof zarył głową w regał, a plastikowy Jezus z rozpostartymi ramionami osunął się z półki jak ktoś, kto właśnie stracił wiarę w człowieka.
Sprzedawczyni krzyczała coś o profanacji. Ja próbowałem łapać kozy, ale ślizgały się po kafelkach jak dzieciaki latem po Wiśle. Jedna wlazła pod regał ze świecami z Fatimy, druga zaczęła żuć różaniec. Pachniało kadzidłem i końcem świata.
Właściciel wrócił, kiedy jedna z kóz gryzła krzyż św. Benedykta, a ja klęczałem pośród potłuczonych aniołków. Spojrzał, westchnął i powiedział tylko:
— No dobra. Zrobimy grilla ….
Reszty nie zrozumiałem. Sprzątaliśmy razem w milczeniu. On układał świętych z powrotem, ja wyciągałem resztki różańca z pyska kóz. Obie wyglądały, jakby nic się nie stało. Jakby całą akcję przeprowadziła Antifa w przebraniu.
— To one są do zjedzenia? — zapytałem.
Skinął głową i wrzucił do wiadra urwaną rękę św. Teresy.
— Miały iść w marynatę jutro. Ale skoro już zaszły tak daleko w profanację… przyspieszymy proces. Trzeba pozbyć się narzędzi dewastacji.
Za sklepem rozpaliliśmy ognisko. Kozy leżały. Dawno przestały czuć, że koniec już nastąpił. Gość sypał przyprawy jak egzorcysta sól egzorcyzmowaną. Pachniało Marrakeszem i odkupieniem.
Ludzie zaczęli się schodzić. Z krzyżykami, z kielichami do komunii, z ciekawością i apetytem.
Po trzecim toaście nikt już nie pytał, co to za mięso.
Tym razem to nie Jezus rozmnażał chleb i wino. To my dzieliliśmy kozy i napoje.
I tylko jeden chłopiec zapytał, skoro Jezus chodził po wodzie, to dlaczego kozy nie mogą przejść przez dewocjonalia nie zostawiając śladów.
Odpowiedziałem mu, że nie. Kozy chodzą jak ludzie. Tylko bez sumienia.
A potem po prostu wgryzłem się w kark tej, która pierwsza ugryzła świętość.
I przez chwilę, bardzo krótką, poczułem jak smak grzechu rozpływa się na języku.
W barze nikt już nie gadał. Gość z oliwkami odsunął miskę. Za oknem kościół. A w gardle coś między winem a spowiedzią.
I wtedy pomyślałem, że może jednak człowiek różni się od kozy. Ale nie tym, że ma sumienie. Tylko tym, że potrafi je przyprawić i zjeść z uśmiechem
Toast pod adresem Igi – wielkie brawa!
W kuchni króluje rabarbar – kompot z dodatkiem jednej gruszki, dwóch przekrojonych wpół mandarynek, 5 śliwek suszonych, garstka żurawin suszonych, kilka goździków i dwie łygi (takie do sosu) cukru. Ilość – 5 litrów.
Poza tym zwyczajna lipcowa sauna.
We „frajerze” mini-ziemniaki przekrojone na pół, posypane rozmarynem, tymiankiem (z własnej donicy!), posiekanym czosnkiem + pieprz, sól, łyżka oliwy z oliwek – to wszystko wymieszane w misce, zanim włożone do maszyny. Do tego ze dwa jajka będą posadzone, ogórek kiszony – i proste chłopskie jedzenie, jak to mawiał Misio – gotowe!
Alicjo,
po Hiszpanii możesz przenieść się do Wielkiej Brytanii. Polecam Ci książkę Barnardine Evaristo ” Dziewczyna, kobieta, inna”. Dawno nie czytałam tak ciekawej lektury . Tutaj krótki opis i komentarze czytelników : https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4952023/dziewczyna-kobieta-inna .
Świetny wywiad o restauracjach polskich, kuchniach, cenach, napiwkach i tak dalej, polecam:
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,32084790,67-zl-za-jajecznice-ludzie-sobie-tam-zdjecia-robia-skad.html?utm_source=SARE&utm_medium=email&utm_campaign=best_articles&NLID=4b19350acc705d6d9366dacdafe519b940068bcce2f6e35c52d81f21b0dca36c
Krystyno,
dzięki za podpowiedź! Na pewno zajrzę.
Już zakupiłam na moim publio. Widzę, że ma tam 2 inne książki. Jak się załapie na mój gust, to na pewno sięgnę po resztę.
p.s.
)
Jak ktoś zainteresowany, mogę podesłać do 3 osób (mam pozwolenie od mojej księgarni
O, ja chętnie i z góry dziękuję
A proszę bardzo! Poszło.

W naszych krzakach sauna…Kulinarnie linguini z sosem spaghetti i serem, kompot rabarbarowy. 13-go, więc mi coś nie wyszło – kupiłam sobie na jakimś amazonie czy coś w tym stylu kubek dla czytelników. Po pierwsze primo, nie wygląda tak, jak go widziałam w katalogu i jaki wybrałam, po drugie jest to plastik, po trzecie – zapamiętaj sobie, oprócz książek nie kupuj nic w sieci!!!
Nie dotkniesz, nie zobaczysz na własne oczy – nie kupuj. Miało wyglądać tak:
https://photos.app.goo.gl/LVacoj1gGXGbK32A6
A wygląda na wznak:
https://photos.app.goo.gl/U939hSGUskqcQLvW6
Troszkę jakby odstaje od tego na pierwszym zdjęciu. Na szczęście nie kosztował zbyt wiele, a tak na oko to wart nie więcej niż 2$, no ale trudno. Przecież wiadomo, że nie odeślę
Uczcie się na moich błędach
A, i jeszcze uwaga – nie żadne amazony tylko TEMU! Nie zauważyłam, bo tak się zapatrzyłam na te kubki, a przecież wiem, że TEMU nie należy tykać 10 metrowym kijem!!!
Alicjo,
Jeśli sprawa jeszcze aktualna, to ja również chętnie skorzystam
Już się robi.
Zaczynając lekturę książki B. Evaristo, można bardzo się zdziwić ortografią – zdania zaczynają się małą literą, kończą bez kropki, ale szybko się z tym oswoiłam i zupełnie mi to nie przeszkadzało. To nawet całkiem korespondowało z treścią .
W sobotę nazbierałam co nieco kurek i dziś są na obiad w towarzystwie kaszy qiunoa. Po obecnych deszczach , a pada sporo, może będzie ich trochę więcej.
Alicjo – dziękuję!
Krystyno – mam ślinotok!
Oooooo…KURKI!!!
U mnie ryż, a na nim potrawa 20 minutowa:
– pół piersi kurczaka pokroić w mniejsze kawałki
-podsmażyć na oliwie z cebulą, czosnkiem
– kilka pieczarek, które trzeba było zużyć,
-2 kolorowe papryki
-pół litra sosu pomidorowego spagetti (zostało z wczoraj)
-dyżurne.
Nie wiem, czy były pod tym blogiem passusy o domowym i gospodarskim przechowywaniu żywności. – Jeśliby nawet, to Liptovská Teplička z jej piwniczkami ziemniaczanymi warta jest przypomnienia a nawet osobistego odwiedzenia. My trafiliśmy na tę miejscowość – jakżeby inaczej – przy okazji pierwszego wymarszu na „górską królową Słowacji” – Kralovą holę i od tamtej chwili wracamy regularnie. W połowie czerwca też doskoczyliśmy, powałęsaliśmy się po osadzie, znów odkryliśmy nowe smaczki, w kolejnym dniu ruszyliśmy w góry… — zapraszam Zainteresowanych:
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/07/15/liptovska-teplicka/#comment-108915
PS, doczytam wstecznie, obiecuję… Niby od tygodnia jest więcej czasu gdyż nie trzeba podlewać (poza donicami pod okapami, balkonem)… lecz… zawsze coś wypadnie/zajmie/przeszkodzi…
Pojedyncze piwniczki zdarzało mi się spotykać, ale już ich prawie nie ma. Kiedyś na wsi nieodzowne, z czasem stały się zbędne, bo zastąpiono je piwnicami w obrębie domu.
Ale takiego zgrupowania piwniczek nigdzie nie widziałam; to pewnie jakiś wspólny teren. Wygląda ciekawie.
Francja? Niekoniecznie
Tysiące turystów odwiedza tę świętokrzyską wieś. Jest tu największa plantacja lawendy w Polsce – Starachowice Radio ESKA https://share.google/pLsiA5VRBhpBrCSMP
Krystyno
— z 2013 czyli początku 1. wędrówki na Kralovą wrył mi się w pamięć porannie-zamglony widok tych piwniczek po obu stronach drogi, na zboczach okolicznych pagórków. Cała miejscowość, jej historyczna część wygląda ciekawie i woła o doczytania: np. jakie kolonizacje, jakie wpływy (też polskie, to wiemy
) nawarstwiły się, pozwalając na taką a nie inną samo-organizację i współpracę. Bardzo lubimy tak wracać, z wielu powodów.
Danuśko
— kilkanaście lat temu mówiło się, że historyczne Podgórze będzie szybko nowym Kazimierzem… Coraz tam gęściej, ale okolica od dawna zasługuje na uwagę. I nie tylko z powodu architektury, kafejek, Cricoteki czy Kładki B. Osobiście miałam okres b. częstego bywania: na Wzgórzu Lasoty (sam kościół św. Benedykta wystarczyłby, a tu jeszcze fort, kamieniołom, Stary Cmentarz!), na Kopcu Kraka, także w czeluściach Parku Bednarskiego i na „wzgórzu telewizyjnym” z kolejnymi kamieniołomami (obłędne widoki ku Kopcowi K., Wawelowi, etc. z zaskakującego kąta) …a stulecie kościoła św. Józefa „uczciliśmy” z P nocnym wyskokiem po koncercie Opera Rara… – wtedy było tam jeszcze luźniej (nie mówiąc o północnej porze
)… pod Telewizję Kraków podchodziliśmy w towarzystwie zjeżonych jeży…
Skoro już – większość ma z pewnością i od dawna podpięte Radio Naukowe, lecz gdyby ktoś nie znał… — Ostatni podcast opowiada o ogólnopolskiej doniosłości
galicyjskiego Krakowa. Nb, Podgórze włączono „na dobre” do Kr. 110 lat temu… tylko… aż… A nasz T. do Kr. i Podgórza – nieco ponad pół wieku później 

https://youtu.be/tpXCT4ZMjrQ – miłego odsłuchu!
Chwilowo utknęłam na „Sprawa Wagera. Opowieść o katastrofie, buncie i morderstwie” – David Grann .
W skrócie:
„Znakomity reportaż autora bestsellerowego „Czasu krwawego księżyca”, który został przeniesiony na ekran kinowy przez Martina Scorsese. „«Sprawa Wagera» ma wszystko: katastrofę statku, walkę o przetrwanie i ekscytujący punkt kulminacyjny na sali sądowej. To najbardziej trzymająca w napięciu morska opowieść od lat. David Grann pokazuje, jak sposób przedstawienia danej historii, czy to sędziom, czy czytelnikom, kształtuje losy jednostki i narodu, a także naszą zbiorową pamięć” – „The Wall Street Journal”.
Ciekawostką jest, że jednym z ocalałych rozbitków był dziadek znanego nam dobrze z lekcji języka polskiego lorda Byrona, John Byron. Taką miał fantazję, żeby się zaciągnąć na statek, ledwo uszedł z życiem. Jest to książka-reportaż, ale trudno się od niej oderwać. Autor korzystał z ocalałych zapisków marynarzy, między innymi Johna Byrona oraz z innych przekazów historycznych. Świetna rzecz!
Już są rozstawione.
Nowe unijne znaki informacyjne. Dobrze widoczne i jednoznaczne.
https://photos.app.goo.gl/ipiYm6ssathdVh918
Nie wiem dokładnie kiedy świat odjechał, ale chyba wtedy, gdy do kibla trzeba było zacząć wchodzić z telefonem, a nie z gazetą. I to nie byle jakim telefonem – najlepiej z aplikacją do otwierania drzwi, śledzenia ruchów jelit i oceniania jakości papieru w skali od jednego do pięciu liści.
Aplikacja-Toaleta 3.0. Przed wejściem zgadzasz się na ciasteczka, potem logujesz przez Facebooka, a na koniec pojawia się alert: „Twoja sesja wygaśnie za 10 minut. Czy chcesz przedłużyć defekacje?”.
A papier? Papier ma chipa. Bo skąd niby system ma wiedzieć, czy już wytarłeś i czy zrobiłeś to zgodnie z regulaminem.
GPS w rolce to nie żart – to przyszłość. Za chwilę przyjdzie mandat za nadmierne rozwinięcie rolki poza wyznaczoną strefę komfortu.
Dlatego uciekłem. Tak po prostu. Wziąłem mobilka, wrzuciłem w niego trochę wody, trochę konserw i stanąłem między Hiszpanią a czymś, co kiedyś było codziennością. Tam, gdzie zasięg kończy się szybciej niż sześciopak, a deszcz nie wymaga zgody instytutu metrologii.
Siedzę w tej dziczy, gdzie jedyną aplikacją jest ognisko, a jedynym powiadomieniem – śpiew ptaków, który brzmi jakby nikt nie próbował go miksować na Tik Toka.
I tu, w tej bez sieciowej oazie, dochodzi do mnie, że może ta cała cyfrowa higiena nie jest dla mnie. Że wolę nie wiedzieć, co się dzieje na świecie, niż wiedzieć wszystko i nie mieć kiedy się wysrać w spokoju.
Bo jak człowiek nie może sobie spokojnie pójść na stronę bez logowania, to już nie jest wolność. To jest abonament na człowieczeństwo. Z płatnością odnawialną co miesiąc. Albo, co gorsza, z reklamami.
Więc zanim znowu cię system zeskanuje, przypomnij sobie jedno: papier toaletowy nie potrzebuje GPS-u. On potrzebuje tylko ciebie. I chwili, która pachnie wolnością
hm… papier toaletowy pachnie czym innym
No właśnie, czasem technologia ma swój zapach… ale przynajmniej ten jest łatwy do rozpoznania :))
Sam sobie zaprzeczasz – uciekłeś od, ale jednak nie, skoro tu się pojawiasz. Bezsieciowa oaza? Serio? Przecież masz zasięg, widocznie tego potrzebujesz.
Inaczej skąd byśmy wiedzieli, gdybyś nas nie powiadomił… szerokiej drogi/bazy/sieci bezprzewodowej
Kulinarnie – goście w dom, ale właściwie to na ogródek, bo wreszcie sauna poszła się bujać i jest przyjemne 22c oraz, co tutaj przy jeziorze (jednym z Wielkich) rzadkie, tylko 56% wilgoci w powietrzu.
Do frajera zaraz wrzucam schab przyprawiony od iluś tam godzin rozmarynem, tymiankiem (zioła z mojej doniczki), czosnkiem (dużo!) i dyżurnymi. Poza tym ziemniaki tłuczone i mizeria. O ile pamiętam, jeszcze nie podawałam mizerii tym naszym kanadyjskim gościom. Oraz pomidorki kiszone podam. I małosolne przecież! Właśnie doszły.
Wracając do naszych baranów…
Znakomicie udała się przyjacielska imprezka malutka, a mizeria to był kulinarny „przebój roku w Złotym Stoku”.
Jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy żeby to zaserwować tubylcom. Carol od razu poprosiła o przepis , a to takie proste.
A wracając do wynurzeń rewolucji –
„Dlatego uciekłem. Tak po prostu. Wziąłem mobilka, wrzuciłem w niego trochę wody, trochę konserw i stanąłem między Hiszpanią a czymś, co kiedyś było codziennością. Tam, gdzie zasięg kończy się szybciej niż sześciopak, a deszcz nie wymaga zgody instytutu metrologii.
Siedzę w tej dziczy, gdzie jedyną aplikacją jest ognisko, a jedynym powiadomieniem – śpiew ptaków, który brzmi jakby nikt nie próbował go miksować na Tik Toka.”
Przeczytaj ze zrozumieniem, co napisałeś.
Facebook, tik tok…. ja na przykład nigdy tych tak zwanych social medials nie tknęłam 20 metrowym kijem.
A poza tym nie uważaj, że Twój styl życia i opinie, które wyrażasz to jest TO.
W swoich opiniach jest coś takiego właśnie – wy durni nie wiecie jak żyć!
Każdy żyje, jak pasuje. Tak po prostu. TAK PO PROSTU. PROSTE.
p.s
Fajne są Twoje relacje z trasy (a gdzie się podział Przyjaciel, Marylka?) ale nie wyśmiewaj ludzi, że tacy durni i nie wiedzą jak życ.
Nikt nie ma przepisu na życie, nikt nie powinien wyśmiewać się z z czyichś pomysłów na życie.
@P.S.
Dzięki – cieszę się, że relacje się podobają, nawet jeśli czasem są podszyte sarkazmem. Ale to nie śmiech z ludzi, tylko z życia. Z jego absurdów, sprzeczności, nadęć i całego tego przedstawienia, w którym wszyscy jakoś próbujemy wypaść dobrze – nawet jak gubimy scenariusz.
Nie mam przepisu na życie. Mam tylko telefona do mieszania, dużo wolnego czasu i wyobraźni. Czasem coś wykipi. Czasem się przypali. Czasem smakuje, choć nikt nie wie dlaczego.
A gdzie Przyjaciel / Marylka? Może tuż obok. A może to tylko takie fatamorgany, które wychodzą spod palca, kiedy zasięg na chwilę zniknie, a człowiek zostanie sam ze swoim absurdem.
Nie, pustelnikiem jeszcze nie jestem. Wiem, że życie lepiej smakuje w dwoje
No kurczę, blade nawet, nikt nie ma przepisu na życie, ale z reguły, oprócz polityków, nikt się nie bawi łopatką w piaskownicy, bo to brzydko. Możliwe, że tylko ja tak uważam.
Nie wszyscy mają wrażliwość nosorożca. Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi – wypuszczając te Twoje kąśliwe strzały w blog. Po co? Weź pod uwagę wrażliwość tego drugiego, pod adresem którego się wypowiadasz, bo przecież zawsze jest jakiś odbiorca, zwłaszcza na blogu, bo przecież nie piszesz tego na wiatr. Szanuj swoich odbiorców!
I nie chodzi mi o to, żeby na blogu było „tak ładnie”, tylko o to, żeby było kulturalnie. Żeby nikt nikogo nie udawał, żeby występował pod swoją firmą, pod swoją ksywą, a nie kombinował. Przecież do cholery, od dawna się znamy, te wszystkie niedobitki, które tu zostały na blogu.
Twoje obserwacje z podróży… bardzo fajne, ale nikt nie wchodzi w interakcję, nie zadaje pytań, bo nie wiadomo, kim jesteś, mimo że wiadomo. Nie wiadomo, jak się odezwiesz na jakieś pytanie. Nikt nie chce być uderzony łopatką, wyśmiany, bo nie mieści się w Twoim pojmowaniu świata (wyobraź sobie!)i tak dalej . Przykro mi to stwierdzić, ale to nie jest piaskownica, ten blog, wszyscy jesteśmy, niestety, bardzo, a nawet bardziej dorośli-dorośli. Tu się nie pobawisz zapałkami. Weź to pod uwagę. Doceń. Nikt nie musi znosić tego chłopaczka z łopatką w piaskownicy. Mało miałeś tego typu sygnałów (delikatnych zresztą) na blogu? No właśnie. Starasz się być bardzo oryginalny. Niestety, Pan Lulek już był i wcale się nie starał, po prostu był i kochał ludzi. Miał w sobie to „coś”.
„każda rewolucja zaczyna się od zdania, którego ktoś nie zrozumiał tak samo jak reszta.” A teraz pomyśl o „ojcach” wszelkich rewolucji, kim byli. No, kurczę, nie mieli internetu!!! Chwała bogu, nieważne jakiemu.
https://photos.app.goo.gl/KTcbkLx1zvMnHNyL8
Oraz stosowna piosenka:
https://www.youtube.com/watch?v=a8l1Gw_7JfI&list=RDa8l1Gw_7JfI&start_radio=1
p.s.
Wczoraj zaserwowałam tubylcom polski chleb żytni z posypką makową, oraz to takie coś tutejsze, co udaje francuską bagietkę, a co jest serwowane do tak zwanej przystawki czyli wybór serów oraz wędlin. Zgadnijcie, co poszło „na po pierwsze primo”
Oj. Bodaj nie otwierałam dzisiaj gazety… nie chce mi się wierzyć, że to są moi krajanie
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/51,54420,32113796.html#s=S.galeria-K.C-B.1-L.1.duzy
OK, najpierw obowiązek, bo widzę, że ktoś zarzuca mi, że mam łopatkę i bawię się w piaskownicy.
Cóż. Z łopatką się zgadzam. Lubię nią grzebać w tekście, odsłaniać warstwy znaczeń, czasem wykopać coś, co nie każdemu pasuje do krajobrazu. Ale piaskownica? Nie sądzę. To raczej plac budowy. Albo tor przeszkód. Dla dorosłych-dorosłych, którzy twierdzą, że są poważni, ale potykają się o własne ego częściej niż dzieci o grabki.
Zapałek też się nie wypieram. Słowo potrafi podpalić. Ale nie każdy ogień to pożar – czasem to tylko ognisko, przy którym można usiąść, pogadać i upiec własne przekonania na patyku.
Czy moje teksty bywają kąśliwe. Może. Ale czy każdy żart to atak? Czy każda obserwacja to personalna wojna? Serio, jeśli coś, co napisałem, w kimś aż tak rezonuje, to może problem nie leży w treści, tylko w częstotliwości na jaki ustawiony jest odbiornik?
Wiem, że blog to przestrzeń wspólna. Ale wspólna nie znaczy jednolita. Różnimy się. Stylem, tonem, poglądami. I bardzo dobrze. Nie mam potrzeby wszystkich zadowalać ani tłumaczyć się z każdego zdania. Piszę, jak czuję. Bez zbędnego lukru, bez nieznanych pseudonimów, bez udawania, że codzienność to herbata z konfiturą i jeszcze z czymś tam.
Jeśli ktoś ma potrzebę moralizowania, robienia wycieczek personalnych i wkładania mnie w metaforyczne piaskownice. Śmiało, na własną odpowiedzialność. Tylko niech nie zapomina, że błoto brudzi ręce obu stron.
Co do tego, że „nikt nie wchodzi w interakcję” – nie jestem tu po to, żeby zbierać lajki czy kliknięcia,jak ci, którzy produkują się tu własnymi blogami.
Piszę, bo chcę. Kto chce, czyta, jak pisał dawnej Nowy z kolejnym numerem. Kto czuje, odpowiada. Kto się boi, milczy. Też szanuję.
A Pan Lulek? Z całym szacunkiem – był sobą. Ja też jestem. I to wystarczy.
Jeśli ktoś tęskni za światem, w którym wszyscy są mili, przewidywalni i piszą pod linijkę to się doczeka.
Mi osobiście nie spieszno do takiego świata. Życie mi odpowiada. A z nowymi soczewkami, bez okularów, to dowód na to, że nie tylko medycyna się zmienia ale i widzenie planety.
Nie wiem czy starczy mi siły, po tym wszystkim, by podzielić się przyjemnością dnia dzisiejszego
Tak jest teraz
https://photos.app.goo.gl/ZC52ehiNCyKdinTt6
Ale nie zawsze było tak wesoło
https://photos.google.com/share/AF1QipNixcExe33QpfOhksW2iLxxcS_CUKOZnYIMZPtEFtSqNszPeueMafy4xkRxtBt5AQ/photo/AF1QipNFMZWzj5i7CANov3LDmcm5-QmgKxknq-Hhu4K9?key=SUNnSGE0UjdMTktqTGdCRUVDWU42VVo2bkloQkRB
Po rewolucji
Jeśli kiedyś wybierzesz się do Pacific Northwest to daj mi znać
Orka
Łopatkę zabiorę. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba przekopać jakiś temat
Ale zanim to nastąpi, to najpierw na rower. Wczoraj też zanim ruszyłem spod domu, myślałem, że może jednak nie dziś. Że może lepiej zostać w trattorii i czekać, aż klimat się unormuje. Ale klimat postanowił zrobić „ocieplenie tylko na dwa dni”, więc pojechałem.
Droga do Schloss Glienicke to jak jazda w stronę dekoracji z filmu o bogatych ludziach, którzy zgubili się w epoce. Wszystko tu pachnie złotym kurzem, którego nikt nie odkurza od wieków. I dobrze.
Wpadam w rytm, pedałuję, mijam mosty, ale nie te słynne od szpiegów, tylko te, które znam tylko ja i bocian, który robi za lokalnego przewodnika. W parku cień, w cieniu człowiek. Patrzy. Uśmiecha się.
I wtedy zaczynam kumać, że to przecież Mateo. Ten sam Mateo, co w Andaluzji miał kozę, która chodziła za nim jak pies i piła Cruzcampo z plastikowego kubka.
– Ty? – mówię.
– Ja – mówi.
Obok niego siedzi dziewczyna o imieniu Luna, która wcześniej na Teneriffa robiła tatuaże z henny tylko tym, którzy przeszli „czysto przez fale”. Nikt nie wiedział, co to znaczy, ale wyglądało na coś wymagającego.
Rozmawiamy tak, jakbyśmy rozmawiali tydzień temu, choć ostatni raz widzieliśmy się przy stoliku z paellą i trzecim dzbankiem czegoś, co tylko udawało sangrię. Luna opowiada, że teraz mieszka w Poczdamie, bo zakochała się w niemieckim urbanizmie i człowieku, który zna wszystkie rozkłady S-Bahnu na pamięć.
Mateo z kolei jeździ po świecie w poszukiwaniu miejsc, gdzie da się chodzić boso bez ryzyka wdepnięcia w najlepszym razie w szkło. Schloss Glienicke akurat spełnia ten warunek.
Siedzimy więc w trójkę na trawie jakby to była całkiem normalna sytuacja – Berlin, lato, pałac, wspomnienia z południa, zapach currywurstu unoszący się z oddali.
I nagle, ptaszy śpiew niknie. Flet wypełnia przestrzeń. Nie z głośnika, nie z playbacku. Żywy, miły dźwięk, który wypływa zza krzaków niczym duch Mozarta. Nad samym jeziorem siedzi mężczyzna w lnianych spodniach i okularach bez ramek. Gra „Morning Mood”, ale z takim zaangażowaniem, jakby próbował rozbroić pogodę.
Dołączają do niego dwie starsze panie z kijkami nordic walking. Jedna ma tamburyn, druga dzwoneczki przy kostkach. To już nie koncert, to seans. Ludzie w parku wstrzymują oddech, łabędzie zaczynają synchronizowane dryfowanie, a jeden turysta zaczyna płakać, choć nie wie dlaczego.
Luna mówi: – Tego nie ma w przewodniku.
Mateo: – To jest Berlin. Tu nawet cisza ma line-up.
I wtedy wszystko się łączy – koza z Andaluzji, flet z Poczdamu, ciepło, które miało trwać dwa dni, i mój rower, który przypomina mi, że trzeba kiedyś ruszyć dalej.
Wsiadam. Jadę. Z kieszeni sypie się piasek. Może z Tarifa, może z Teneriffa, może z …
I kiedy wjeżdżam z powrotem do miasta, ktoś woła:
– Ey, Junge mit dem Fahrrad, du verlierst deine Vergangenheit!
Nie oglądam się. Może rzeczywiście. Ale tylko po to, żeby mieć gdzie wsypać nowe.
Po rewolucji,
Lubię czytać Twoje teksty.
Arkadiusz
ja się czepiam, ale dlatego, że nie lubię kamuflażu. Lubię wiedzieć, z kim rozmawiam i Twoje kamuflaże mnie denerwują – no ale to tylko moje wrażenia, może nie wszystkich podobnie jak mnie to nie bawi. Wolałabym, żebyś tak po prostu pisał… nie kombinując z ksywą taką czy siaką, bo po co to.
Ale Twoja sprawa. Poza tym – szerokiej drogi!
…ot, mały, śliczny szelężnik…
*** * ***
po rewolucji (20 lipca 2025; 11:41)
– już gdyby tylko sam rower jako współbohater mikrohistoryjki – serce by się wyrywało, dusza radowała… a przecież jest to na dodatek tak fajnie, tak dobrze napisane!!! – dzięki za poświęcony czas (samo się nie naklepie, nie dopieści, nawet przy dużym talencie, spostrzegawczości, wiedzy, indywidualizmie, …) …i proszę o więcej, nawet gdy zaglądam tu nader nieregularnie… …kiedyś może doczytam… aż do 2006 czy dokąd-tam…
…flet… wędrujemy przez greckie Meteory (wczesny wrzesień 1989) i nagle rozlega się… absolutnie zjawiskowy… długo i pięknie gra (Niemiec, oczywiście
)… albo muzyka wokalna nad Koenigsee (wilcze czy tam orle gniazdo nieudolnego malarza w zasięgu wzroku)…. — ach ta germańska miłość do muzy podczas wanderungów… wszelakich… 
]
[ https://goo.gl/photos/Ge1tHCXKmGjoJ5Xw6 …kurczę, przedwczoraj czy 10 latek temu?!!!
a cappella
Meteory, Koenigsee, flet i niemiecka dusza wędrująca z partyturą w plecaku — piękne skojarzenie.
I podejrzanie bliskie duchowi tamtej sceny nad jeziorem… Bo czasem wystarczy jeden dźwięk albo jeden absurd, żeby wszystko się zgrało, jakby wszechświat miał chwilę wolnego i bawił się w reżysera.
Dzięki za czułe oko i ucho.
Miałem jechać rowerem. Po Berlinie. W niedzielę jest najspokojniej w centrum. Ale najpierw wizyta w przydomowej trattorii. Tu się dowiesz przy wodzie z listkami mięty co przesłałeś. Myślałem już o trasie którą pokonam. Wzdłuż Kudammu. Dalej Siegessäule i kierunek na wschód. Gendarmenmarkt. Piękne miejsce na punkt zwrotny, pomyślałem.
A tu nagle sąsiad poruszający się o dwóch kulach doszedł i przysiadł się do stolika.
Jeszcze pierwszej szklanki nie dopiłem, a on już mówi o drugim życiu. Że dostał nową szansę. Że teraz to już naprawdę.
– Wiesz, jak to jest?
Czekam, nie przerywam.
Ledwo trzy tygodnie temu, na początku lipca, ktoś próbował mu to życie odebrać (tutejsze media donosiły).
Berlin wieczorową porą, Charlottenburg, Ku’damm, obok sklep z garniturami. Strzały. On na ziemi, krew na betonie, a metropolia dalej gna jak zawsze.
Zabrali go ciężko rannego. Przeżył.
A teraz siedzi tu ze mną.
Znam go od czasu, kiedy sikał w pampersy. Teraz mówi, że będzie żył po swojemu. Że oczy już ma otwarte. I że nie chodzi o to, co się ma – tylko kogo się ma obok.
-Ja też dostałem drugą szansę. Trzydzieści lat temu.
On słucha.
Sto kilometrów do pracy rano. Wieczorem wracałem, jakby to było trzysta. Czasem w domu tylko na prysznic i czystą bieliznę. I znów w drogę.
Kochałem tę robotę. Może bardziej niż siebie.
Jeździłem w teren z byłym królem ekranu w Berlinie wschodnim. W DDR był kimś. Szef partii w redakcji sportowej. Dziewczyny które odważyły się usiąść na jego biurko dostawały najlepsze zlecenia.
On wiedział wszystko o wszystkim, potrafił wyciągnąć z niemowy historię na trzy kolumny.
Ja ustawiałem sceny i nagrywałem, on gadał. W studio składaliśmy z tego reportaże jak z klocków. Szło jak taśma.
Ale coś w nim pękło. Stracił na giełdzie w ciągu paru dni wszystko i zaczął szukać zjazdu. Nie z autostrady, tylko z życia. Na bocznej drodze nagle odbił w lewo. Z naprzeciwka ciężarówka. Czterdzieści ton.
W ostatniej chwili złapałem kierownicę. Lusterko odpadło. On się zatrzymał, wrzucił do bagażnika, odjechał bez słowa. Ja zostałem.
W redakcji powiedziałem: urlop, natychmiast. I że z tym pajacem nie jadę już nigdzie.
Tydzień później znalazł inną drogę, której nikt mu nie przeciął.
Zebrali go w plastikowy czarny worek. Odwieźli czarnym Mercedesem.
Odszedłem. Bo co tu było jeszcze do szukania?
A dziś, trzy dekady później, siedzę z tym młodym z Georgii, pewnie Gruzin, który właśnie wziął życie za bary, który mówi:
– Ty mnie rozumiesz.
I ma rację.
Obaj już byliśmy na tej granicy, po której nie ma już rozmów w trattorii.
Wiemy, co się liczy, a co nie.
Płyniemy na nowej fali. I choć woda czasem lodowata, śmiejemy się, że lepsze to niż znów iść na dno.
Po spotkaniu w głowie szumiało, jak po dwóch butelkach Barolo, choć piliśmy tylko wodę z miętą.
W windzie, tej samej, którą jeżdżę od lat, podczas otwierania drzwi wypadł mi z ręki cały plik kluczy.
Do domu. Do samochodu. Do życia.
Zsunęły się w szczelinę między kabiną a ścianą.
Przez moment patrzyłem w dół, jakby tam była odpowiedź.
I może była.
Zgubiłem klucze, ale nie drogę.
Po raz pierwszy od dawna czułem, że coś się naprawdę zaczyna.
On ma dziewiętnaście. Ja trochę więcej.
Ale dziś gadaliśmy, jakbyśmy byli w tym samym miejscu.
I w sumie jesteśmy. Po stronie życia.
Kuliśmy plany, nie wymówki.
Śmiejemy się, że po wszystkim, co przeszliśmy nic nas już nie zatrzyma.
Berlin się nie zmienił, ale my tak. Na nowej fali nie ma starych zasad. Tylko otwarte oczy, głęboki oddech i to jedno zdanie, które zostaje:
Jeszcze tu jesteśmy. I to się liczy.
Kilka razy pisałam o drzewie nazywanym The tree of life. Drzewo rośnie wzdłuż plaży Kalaloch. Korzenie drzewa są uczepione do skał.
Ocenia się że drzewo ma około 800 lat.
Na tych zdjęciach drzewo tak wyglądało kilka lat temu.
https://seattlerefined.com/travel/photos-visiting-the-tree-of-life-is-your-next-weekend-trip
Czas, wiatr i erozja zmieniły położenie korzeni drzewa. Jednak drzewo żyje.
https://www.nationalparkstraveler.org/sites/default/files/media/olym_rebeccalatson-5208_the_tree_cave_aka_tree_of_life_1.jpg
https://www.youtube.com/watch?v=Ezyd40kJFq0&list=RDEzyd40kJFq0&start_radio=1
Orca,
pamiętam doskonale to drzewo na zamieszczanych przez Ciebie zdjęciach.
Niestety, do drugiego linku nie ma dostępu.
a cappella,
szelężników u nas na północy niewiele, ale gdzieś je widywałam. A już cała łąka tych kwiatków to piękny widok.
Zauważam jednak, że koszenie trawników i ” wolnej” trawy w mieście i pod miastem nie jest już tak intensywne jak jeszcze przed kilkoma laty. Wykaszane są tylko wąskie pasy przy jezdni i chodnikach, wysiewane są różne zioła, nawet przy drogach szybkiego ruchu. Ogólnie jest o wiele lepiej, choć nadal widuję ogromne trawniki wycięte tuż przy glebie i obsadzone tujami.
Krystyna,
Wiem że pamiętasz to drzewo
Mam bardzo słaby sygnał ale może to przejdzie. Artykuł o tym drzewie w gazecie San Francisco Gate
https://www.sfgate.com/national-parks/article/olympic-national-park-tree-of-life-collapse-20240943.php
To zdjęcie z gazety SFG jest z tego roku.
Podoba mi się zdjęcie w nocy.
Na innym zdjęciu widzę nowożeńców. Czasami widzę rodziny obchodzące różne uroczystości. Również rozsypanie prochów.
SFG podaje trochę info na temat tego miejsca.
To drzewo wygląda, jakby codziennie mówiło: jeszcze nie dziś
Korzenie w powietrzu, ziemia się rozchodzi, a ono dalej swoje. Stoi, żyje, robi fotosyntezę.
Park nie interweniuje. I bardzo dobrze. Może ktoś tam zna stare dobre powiedzenie: starych drzew się nie przesadza, a może po prostu uznali, że jak coś się trzyma, to lepiej nie dotykać bo można jedynie spieprzyć
To chyba najbardziej zrelaksowane drzewo na świecie. Nie krzyczy, nie prosi o pomoc, po prostu wisi sobie nad klifem i żyje — na własnych zasadach. Bez widocznych zakazów na tabliczkach, betonu, ogrodzeń i innych ludzkich wymysłów.
Po rewolucji,
Rzeczywiście przy tym drzewie nie ma znaków ani żadnych konstrukcji.
Niedaleko jest droga o nazwie Big Cedar Road. Tak jak są nazwy ulic i autostrad.
Drzewo western red cedar lubi wilgotny klimat i powiew oceanu. Przy drodze Big Cedar Road rośnie kilka cedrów wielkich rozmiarów.
Pobliski Hoh rainforest i Quinault rainforest to miejsca gdzie rosną drzewa unikalnych rozmiarów.
Nie, to nie było w lasach północno-zachodniego wybrzeża USA gdzie cedry rosną jak chcą. Mają czas. Mogą się podobać. Pachną sobą i wolnością.
Pierwszy raz o przemysłowej wartości cedru usłyszałem na Kubie. Nie na wykładzie. W barze. Gdzie cygara zwija się ręcznie, podobno na udach dziewcząt, które śmieją się z takich pytań, zanim jeszcze padną.
Tamte cygara trafiają potem do cedrowych humidorów. Drewno trzyma wilgoć, zapach i sekrety lepiej niż niejedna matka chrzestna. A wszystko w rytmie rumu, którego nie pije się. Tylko sączy, jakby czas miał nagle zrobić pauzę. W tle Chan Chan Segundo, w powietrzu dym i coś pomiędzy żartem a błogosławieństwem.
Hemingway wisiał na ścianie, jak to Hemingway. Z tą miną: nie pytaj po co tu jesteś. Zamów drugie.
Siedziałem. Pachniało rumem, cygaro dymiło, a dziewczyna zza kontuaru miała oczy w których tonęły moje marzenia na przyszłe życie. Nuciła coś pod nosem.
I wtedy pomyślałem, że cedr to nie tylko drzewo i drewno. To stan skupienia.
A cygaro to list miłosny, który utonął w szklance rumu przed wysłaniem. I bardzo dobrze.
Wczoraj byliśmy w kinie na „F1” z Bradem Pittem – film na pewno dla entuzjastów wyścigów Formuły 1, dla mnie dość przeciętny, ale do obejrzenia. Ryk silników zapewniony, od czasu do czasu przerywany na szczęście dobrą muzyką. Oboje doszliśmy do wniosku, że mógłby być o pół godziny krótszy, bo ileż można oglądać te ścigacze? 2 i pół godziny?
Staram się raz na miesiąc iść do kina, wczoraj towarzyszył mi Jerzor – i nagle zorientowaliśmy się, że to nasze pierwsze wspólne wyjśćie do kina od czasów niepamiętnych, prawie pół wieku! Tutaj Jerzor chodził z Maćkiem na jakieś dziecięce hity (i nienawidził tego), ale poza tym wcale, ja sama chodziłam czasami, ale odnowiłam ten zwyczaj. Nic dziwnego, że zdumiało go samo kino – Cineplex, nowoczesny wielki kompleks z komfortowymi salami i tak dalej.
W czytaniu „Bob Dylan i muzyczna rewolucja”, na podstawie tej książki zrobiono film „Kompletnie nieznany”, na którym też byłam dobre parę miesięcy temu.
Na zakonczenie wizyty w Kalaloch przedstawiam krótka podróż na plaże. Jest tam The Tree of Life.
W nocy najlepiej jest spać na plaży. W nocy gwiazdy wyglądają na niebie jak diamenty. Widok nieba odbija się w powierzchni oceanu.
Enjoy.
Komentarze przeczytam później.
https://youtu.be/w_9AHvb9JP8?feature=shared
https://www.youtube.com/watch?v=K0siYUjV9UM
Przy wejściu do humidor w Longhouse stoi Indianin. W ręku trzyma opakowanie cygar.
Indianie nauczyli białych osadników jak palić cygara.
Drewno cedrowe jest powszechnie używane. Do budowy płotów przed domem, do budowy dachu, mebli i wieszaków do ubrań. Cedr zawiera resin i jest odporny na wilgoć.
Drewno cedrowe jest łatwopalne. Można używać krótkie kije do rozpalenia ognia ale palenie klocków drewna cedrowego w kominku jest niebezpieczne.
Kiedy Owczarek i Maryna przylecieli z wizyta, podczas deszczu Owczarek schował się pod starym drzewem cedrowym.
https://youtu.be/4zXcKBY_5wo?feature=shared
Pamiętam wizytę Owczarka i Maryny
U nas kiedyś była taka moda (znikło z czasem) – kupowało się specjalną deskę cedrową i płat łososia. Deskę moczyło się kilka-kilkanaście godzin w zimnej wodzie, obciążąjąc ją czymś, żeby była cała zanurzona. Potem rozpalało się grilla, na mokrą deskę kładło się przyprawionego łososia i tak się piekło, nieco z boku od mocniejszego ognia. Tak upieczony łosoś przechodził aromatem drewna, niezłe to było, ale wymagające uwagi, żeby deska nie zajęła się ogniem.
Nie wiem czy Alicja czytała Joyc’a, ale potrafi ujarzmić deskę cedrową i łososia. Namaczała to ustrojstwo pod książkami, przyprawiała jakby chodziło o casting do Top Model, i rzucała na grilla. Bokiem od ognia, frontem do życia.
W tle leciał ” Dziwny ten świat „, kot gapił się jak w koncert rockowy, a sąsiad z drugiej strony ulicy wystawił nos i powiedział: Ooo, to znowu ona.
Orca,
od jakichś 6 tygodni zajadamy się czereśniami z Twojego regionu. PYSZNE jak zwykle! Jak to bywa, na początku były droższe (ok.10$ za kilogram), a teraz tanie jak barszcz, poniżej 4$.
Niestety, zbliża się nieuchronnie koniec sezomu czereśni, ale co się najedliśmy, to nasze, dzień w dzień ilości do wypęku, bo mówimy sobie – trzeba jeść, jak jest sezon!
Z naszego ogrodowego regionu (Niagara i okolice) pojawiają się brzoskwinie i inne śliwkowate, czyli ciągłość będzie zachowana aż po ostatnie renety z naszych sadów wzdłuż drogi 33. Zdaje mi się, że ktoś nawet w ub. roku kupił porzuconą winnicę i ją odnawia pod względem uprawy, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Po 2 dniach względnego oddechu wróciła sauna
Alicja,
Rzeczywiście jest sezon na czereśnie, sweet cherries czyli czerwone, Rainier cherries czyli żółte, tart cherries czyli wiśnie. Ceny bardzo niskie. Glean za darmo. Na glean był również agrest, mulberries i goji berries. W ogrodzie mam jeszcze jostabarries.
Szkoda, że nie mieszkam bliżej
Jest jeszcze sezon na lawendę. Purple Haze lavender farm mieści się przy drodze Bell Botton Road. Rightfully so! Tak jak duże cedry rosną przy Big Cedar Road.
Purple Haze lavender farm oferuje lody lawendowe.
I pomyśleć, że to było 58 lat temu…
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=purple+haze#fpstate=ive&vld=cid:9de2f97e,vid:cbG7HEEPE1o,st:0
Wstaję ci ja rano, a tu… to powinno być zabronione…wielkość średniego talerza!
https://photos.app.goo.gl/qtTzkkGg9TYDBib59
Bell bottoms – kto ich nie nosił na przełomie lat 60-70 ubiegłego wieku! Niestety, nie mam żadnych zdjęć z tamtych lat, ale jakieś 20 lat temu dzwony miały swój come back, chyba tylko w Europie, bo tutaj nie zauważyłam. We Wrocławiu będąc akurat, natychmiast zakupiłam sobie, a jakże:
https://photos.app.goo.gl/GuBEPsbCVgtWT14s5
Niestety, właśnie przymierzyłam i chyba to jest widoczny efekt przebywania na blogu, otóż tak jakby się nie dopinam w pasie… Ale kto wie! Niech leżą w szafie i czekają na ten cud, a nuż się zdarzy…
Czy tylko u mnie nie otwierają się linki z godz. 15.02 i 15.38 ?
Widzę tylko Alicję w świetnych dzwonach.
https://photos.app.goo.gl/orBSgkzr2ape9qg88
Nawet u mnie się nie otwierał… a teraz?
A 15:02 to skopiowany z sieci link do „Purple haze Jimi Hendrixa… ale nie z jego oficialnej strony. To powinno działać:
https://www.youtube.com/watch?v=WGoDaYjdfSg
Kiedyś pisałam o pochodzeniu nazwy Purple Haze Lavender Farm. Założyciel farmy jest wielbicielem muzyki Jimi Hendrix. Reszta to inspiracja muzyki artysty. Adres Bell Bottom Road od stylu spodni.
Plantacja miesci się w Sequim. Jest to wyjatkowo suchy teren sprzyjający uprawie lawendy.
Okolice Forks okolo 100 mil na zachód od Sequim i po zachodniej stronie Olympic Mountains to teren najwyższych opadów deszczu w tym rejonie. Tam miesci sie Hoh Rainforest.
Forks to miejsce akcji książek i filmów Twilight.
Na mapie obszar w okolicach Sequim nazywa się rain shadow lub banana belt. Jest kilka miejsc na mapie świata gdzie szczyty gór zatrzymują deszczowe chmury znad oceanu i tworzą wyjątkowo suche miejsce.
Na terenie Olympic Peninsula rain shadow od Olympic Mountains sięga obszaru Victoria BC.
Założyciel farmy zwrocil się z prośba do rodziny Jimi o pozwolenie nazwania farmy Purple Haze. Pozwolenia na nazwę drogi Bell Bottom Road otrzymał od władz miasta.
Mnie się w sposób oczywisty „purple haze” kojarzy z Jimi H.
Cedry z Twoich okolic, no, trochę wyżej, bo Vancouver Stanley Park, wykorzystałam jako inspirację do tego:
https://photos.app.goo.gl/ArSfXvJW2uA1iviD7
Potężniejsze są tylko sekwoje w Sequoia National Park i Kings Canyon National Park.
Po prostu powalający widok. Trwają sobie niektóre ponad 3000 lat!
https://www.tripadvisor.ie/AttractionProductReview-g60963-d26609169-Sequoia_National_Park_Small_Group_Tour_from_Three_Rivers-Three_Rivers_California.html#/media/26609169/?albumid=-150&type=ALL_INCLUDING_RESTRICTED&category=-150
To nasze sprzed wielu lat…
https://photos.app.goo.gl/bzcGg4GGPcUMppJJ6
A teraz do stolicy, bo jutro imieniny Anny, a tam mamy znajomą Annę
Wysiadam z mobilka. Jimi Hendrix dalej leci z głośników. Jeszcze nie wiem, gdzie jestem, ale nie szkodzi. Przed sobą mam zająca, za sobą kurz, po lewej chłopaka na elektrycznej hulajnodze. Wygląda jakby zaraz miał wystartować w rajdzie po Marsie.
Polski sprzęt, mówi od razu. Dlatego go kupiłem. Nie żaden chińczyk.
Patrzę na niego z ciekawością, pytam, czy dobrze się na tym podrywa.
Jeszcze jak, mówi. Ale krawężniki są mściwe. Trzeba mieć refleks albo szczęście.
Ruszyłem dalej na południe. Mobilkiem. Droga prosta, asfalt świeży, jakby ktoś w gminie dostał premię. Zatrzymuję się przy przystanku.
Cicho. Czysto.
Wiatr pozamiatał, deszcz pozmywał
Albo ktoś zrobił to ręcznie, a potem udawał, że to przypadek. Trawa równa, kosz stoi jak żołnierz. Coś się tu zmienia.
Podjeżdżam nad jezioro. Obok stoi inny kamper, a przy nim facet z brodą i psem. Trzydzieści parę lat, luz w oczach, kawa na stoliku.
Po Europie nie jeżdżę, mówi. Polska to Netflix. Codziennie coś nowego. Wsiadasz i nie chcesz wysiadać.
Pije kawę, pies sapie, jezioro odbija słońce jakby chciało coś powiedzieć, ale nie umiało.
I wtedy — ona.
Stoję w kolejce po frytki, kobieta w żółtym kapeluszu. Nie żadna romantyczna wersja z pocztówki. Raczej: jakby prowadziła własny talk-show i właśnie brakowało jej kolorystycznego elementu.
A ty skąd? – pyta.
A z mobilka.
To dobrze. Mobilkowcy jeszcze mają duszę i nie do końca są świrnięci.
Wraca do forda, wrzuca do bagażnika dwie cegłówki jakby wrzucała monetę do fontanny.
Jadę na północ, mówi.
Ale możemy się minąć z uśmiechem.
Mijamy się
A teraz siedzę znowu w mobilku, jem pieroga z przydrożnej budki i myślę, że coś się tu faktycznie wyprało.
Jakby ktoś w końcu wrzucił tę Polskę do pralki, nastawił na program „porządki” i nie zapomniał o płukaniu.
Nie wiem, kto to zrobił.
Ale wyszło.
………………
ciąg dalszy może nastąpi
Przy wejściu do Purple Haze Farm oprócz plakatu Jimi Hendrix jest wyrzeźbiony w drewnie pomnik Jerry Garcia. Jerry założył zespół Grateful Dead.
Muzyka do jazdy samochodem na długiej trasie.
Grateful Dead
“Good lovin”
https://youtu.be/OM08tzeM1OE?feature=shared
Dzięki Orca

Grają podobnie do mojego silnika diesla.
Ale z tym kawałkiem dojadę jedynie do asfaltowej drogi
Greatful Dead byli wiodącym zespołem na tutejszej scenie muzycznej, kiedy przyjechaliśmy do Kanady (1982). Nie znaliśmy ich wcześniej, a później nie powiem, żeby to był zespół muzyczny moich marzeń, ot byli sobie. Natomiast jeśli chodzi o Leonarda Cohena, to nikt z naszych kanadyjskich znajomych mi nie podskoczył – przecież w latach 70-tych dzięki Maciejowi Zembatemu i „Trójce”(radio) byliśmy z Cohenem na ty niemalże.
No ale radio w Polsce w latach 70-tych to była potęga, a jeśli chodzi o rozgłośnię, to oczywiście Trójka, gdzie Wojciech Mann, Marek Niedźwiecki i inni dwoili się i troili, abyśmy byli na bieżąco z muzyką.
https://photos.app.goo.gl/LK8iey5JZXipzQxr9
Moja ulubiona piosenka J.H z Seatle to poniższa, chociaż Stevie Ray też robi dobrą robotę:
https://www.youtube.com/watch?v=35luFxHO5E0&list=RD35luFxHO5E0&start_radio=1
„Grateful”.
Jeśli samochód na autostradzie przekracza dozwolona szybkość wtedy kierowca prawdopodobnie pił alkohol (lub słuchał Grateful Dead). Jeśli samochód porusza się poniżej wymaganej szybkości wtedy kierowca palił pot (lub słuchał Leonard Cohen).
He he he
https://www.youtube.com/watch?v=egMWlD3fLJ8
W Polsce to działa inaczej.
Zasada jest prosta: nie twoje, to nie widzisz. Albo widzisz, ale nie mówisz.
A jak mówisz, to lepiej żeby nikt nie słyszał, bo zaraz będzie, że się czepiasz, że donosiciel, że może sam masz nudne życie.
Uprzejme zwrócenie uwagi kończy się często bardziej dosadnie niż zawartość buta po spacerze w parku.
Na osiedlach królują woreczki – nie użyte, tylko zawieszone jak trofea. Na drzewkach, ogrodzeniach, klamkach bram. Psy patrzą z uznaniem. Ludzie milczą z rezygnacją.
I wtedy przypomina mi się ten baner, który widziałem w Almerimar na bulwarze.
Spaniel jak z kalendarza. Oczy mokre jakby oglądał Titanica.
Multa de hasta 500 €
Twój pies nie jest winny.
I wtedy mnie trafiło.
No właśnie. A kto, do cholery, jest winien?
Dziś już nie trzeba się kłócić.
Nie trzeba dzwonić na straż miejską, robić zdjęć z ukrycia, prowadzić wojny sąsiedzkiej o gówno.
Nie trzeba nawet mówić.
Dziś mówi karma. Karma nowej generacji.
Pies ją zjada, trawi, zostawia podpis na chodniku. I wtedy bzzz bum cykcyk.
Uruchamia się mikroczip.
GPS podaje lokalizację, algorytm sprawdza wzór kału, porównuje z DNA i zanim pies zdąży się otrzepać właściciel piesa otrzymuje powiadomienie SMSem
Mandat: 500 euro. Z konta pobrano.
I żadnej ściemy, że: nie zauważyłem, że miałem woreczek, ale się podarł, bo on zawsze robi w krzakach.
System już wszystko wie. Kto, gdzie, kiedy, co, z jakim efektem i ile to będzie kosztować.
To nie piesa problem. Pies był uczciwy. Zrobił swoje, z godnością. Nie ściemniał, nie udawał, nie udzielał się w komentarzach o etyce w mieście.
To człowiek znowu dał ciała.
Ale system cię ostrzega.
Delikatna wibracja w bucie. Mrugnięcie w okularach lub szept w słuchawce:
Uwaga. Mina w zasięgu. Nie ryzykuj adidasów.
System cię chroni. System wie, że nie wszystko w życiu da się przewidzieć.
Ale psie gówno na chodniku to już naprawdę można.
Tu link do tekstu
Miał nastąpiło po … w Almerimar na bulwarze
https://photos.google.com/share/AF1QipN0unIMEjvuVfDWqJEYVXwpVXafICQwLMLsz_5BmQz7FmvuJ_5GDYQbqcU5svjCxA?key=cGVtbHRMTjl5am5odEVxTkdJWVJKR052MVFhWUV3
https://www.youtube.com/watch?v=6BU8zoDdlEI
Ostatnio z ciekawości zakupiłam książkę „Emma” – debiut Jeana Reno, którego kinomani powinni znać z licznych ról filmowych, popularny aktor francuski. Właśnie rok temu zadebiutował jako pisarz, w wywiadzie powiedział, że zawsze o tym marzył. Podobno już wydał następną książkę, ale jeszcze nie ma polskiego przekładu.
Moja recenzja jest następująca – napisał dość zgrabny kryminał szpiegowski, który jest gotowym scenariuszem na film, bo tak się to czyta. Dzisiejsze kryminały to nie te dawne „zabili go i uciekł”, a „Emma” nieco tym trąci. Dodam tylko, że miejsce akcji jest nieco egzotyczne i dlatego ciekawe – Oman. No i obowiązkowi szejkowie!
Kulinarnie dzisiaj – papryka faszerowana ryżem z mięsem.
Nie piszę recenzji. Zdaję relacje.
Na Świętojańskiej w Gdyni zmieniło się wszystko, ale tak z wdziękiem, że nawet starzy przechodnie zaczęli chodzić z lekkością młodych jeleni. Szyldy nowe, witryny przezroczyste aż po przesadę, a tempo spaceru – dokładnie takie, żeby się nie spieszyć i nie przeszkadzać trolejbusom, które suną jak ciche rekiny po sieci z napięciem 600 V. Elewacje górą nadal próbują udawać modernizm, ale to raczej cosplay, nie rekonstrukcja.
Najlepiej patrzeć tylko po parterze – tam wszystko się dzieje. Tam się flirtuje, scrolluje i je chałkę z kimchi. Rowerem można jechać w obie strony – co ważne, bo raz jedziesz w stronę kawy, raz w stronę pomysłu na życie. Choć najprzyjemniej i tak nad wodą – tam rower sam skręca w stronę światła, niezależnie od pogody i twoich decyzji.
A kobiety? Na Świętojańskiej są jak tajemnicze aplikacje: nie wiadomo skąd się wzięły, ale działają. Nie wołają już „przystojniaku” – teraz mają portfolio na Instagramie i spojrzenie jak z filmu, którego jeszcze nie widziałeś, ale już masz ulubioną scenę. Wiedzą więcej niż pokazują, i pokazują mniej, niż zdążysz zarejestrować. Są jak powiadomienie push od życia.
I potrafią zaspokoić potrzeby, których jeszcze nie zdążyłeś nazwać. Bo przecież masz wszystko: espresso, zasięg, plan dnia zapisany w chmurze. Ale potem ją mijasz – i coś w tobie mruczy: „A może…?”
Na Świętojańskiej nie muszą cię znać, żeby wiedzieć, że jesteś lekko zagubiony.
Zanim się zorientujesz, już siedzisz przy stoliku, słuchasz o fermentowanych winogronach z Majorki i czujesz się, jakbyś wrócił do siebie – choć nie wiesz, kiedy tam wcześniej byłeś.
A potem skręcasz w stronę saturatora. Tak, saturatora. Stoi na rogu Świętojańskiej i Władysława IV. Futurystyczny, choć wygląda jak wspomnienie po lodówce Frania. Migocze pastelowym LED-em i przyjmuje płatności telefonem, nawet tym, którego jeszcze nie wynaleźli.
Serwuje wodę sodową z trzema stopniami gazowania i jednym poziomem melancholii. Obok zawsze ktoś stoi – czasem pies, czasem influencer, czasem tylko cień twojego alter ego w lustrze maszyny.
I wtedy wiesz, że wszystko jest na miejscu. Trolejbusy jeżdżą. Rower skręca w stronę światła. A ty po prostu jesteś.
Wiele razy leciałam z/do Gdańska przez Copenhagen do Seattle . Bardzo lubię te trasę. Wspaniale widoki szczególnie w drodze do Seattle. Samolot startuje z Copenhagen I leci na północ nad Norway i prawie dotyka bieguna północnego.
Blisko bieguna skręca w kierunku Alaska I do Seattle.
Lot trwa 10 godzin, różnica czasu 9 godzin. Ta jedna godzina ułatwia przystosowania do zmiany czasu.
Lotnisko w Gdańsku, Lech Wałęsa Airport jest nazwane od żyjącej osoby znanej na całym świecie.
Menu w samolocie według moich preferencji. Wędzony łosoś.
Cały lot jest podczas dnia.
Bardzo mile wspominam Gdańsk. Galerie i architekturę. Gdynia i Seattle to sister cities. Maja kilka wymian między mieszkańcami.
Chciałam wybrać muzykę na podróż samochodem. Myślałam o Jessica Allman Brothers Band. Tym razem załączam Lynyrd Skynyrd Sweet Home Alabama
https://youtu.be/-35W_FWCT9Q?feature=shared
W planie na sierpień była podróż (moje marzenie od lat) pociągiem z Toronto do Vancouver, a potem do Młodych, do Portland. Poszliśmy parę dni temu zakupić bilety, a tu okazuje się, że trzeba rezerwować sleepingi na przynajmniej rok z wyprzedzeniem. Nie jestem harcerką, już się najeździłam różnymi środkami lokomocji i chciałabym nieco wygody, za niemałe pieniądze zresztą, a nie zwykłe wagony ze zwykłym wyposażeniem.
Odhaczyliśmy to na jakąś inną wiosnę albo lato. Z drugiej strony, przecież powinnam wiedzieć, że to nie są pociągi, które kursują codziennie. Oh Canada
W planie na wrzesień – jak zwykle Polska. W planie na październik – Rzym.
Orca,
moim wyborem muzyki, podróżując samochodem po USA był Pink Floyd, który do dzisiaj kojarzy mi się ze stanami Wyoming i Montana, Utah, trochę Nevada.
Bezkresne tereny, fajnie się słuchało tej muzyki, która dopełniała to, co widzimy i mijamy. To było dosyć dawno…
W Polsce słucham radia w samochodzie, bo informuje mnie na bieżąco o tym, co tam muzycznie się dzieje i tak dalej. Swojsko.
Yt ma filmy o podróży pociągiem na różnych trasach. Również Canada. Jest też dużo znanych piosenek o podróży pociągiem. City of New Orleans to jedna z wielu.
Pink Floyd , hmmm, nie mój wybór ani preferencja. Sorry
Liczyć na to, że w polskim radiu usłyszysz coś interesującego, to jak łowić perły w Wiśle plastikowym widelcem.
Przez dziewięćdziesiąt dziewięć kilometrów:
– Kochani, gramy tylko największe hity!
– A teraz Magda z Radomia pozdrawia wszystkich, nawet byłego męża.
– Słuchacie Radia Turbo Disco Srutututu!
I nagle… stuk!
Na kilometrze setnym: cisza, szum, klik, i wtedy —
jazz z Kaszub, ballada o krowie albo wiersz Herberta czytany przez kogoś, kto wie, gdzie postawić pauzę.
Trwa to trzy minuty. Może cztery. Potem znowu:
Halo halo! To my! Wasze ulubione radio! A teraz Zenek z nowym remixem!
Szukajcie aż znajdziecie, to nie dla mnie.
Lepiej czekać aż Nowy poleci blusem a Orca sweet Home Alabama
Orca,

ale pomyślałam o różnych rejonach świata. Taką Kiribati by przykryło czapką na przykład, zmiotło z powierzchni Ziemi. Ale Kiribati leży daleko na południe od Hawajów, blisko równika.
rozumiem
Gusty nie podlegają dyskusji, a tym bardziej drwinom typu – żeby sparafrazować klasyka – mój gust jest lepszy niż twój.
Nasze wielkie podróże na piechotę czyli samochodem po Stanach owocowały tym, że Maciek do dzisiejszego dnia rozpoznaje Wielkich Klasyków w rodzaju Mozzart, Beethoven czy Czajkowski – to też są znakomite „podkłady” muzyczne na długą podróż
Serio! Takie mieliśmy wtedy dyski w samochodzie, odziedziczone od kogoś i chętnie je puszczaliśmy. Z muzyką kojarzą nam się podróże, bo radia nie słuchamy, poza tymi podróżami w Polsce – z ciekawości, co tam słychać. Do dzisiaj istnieje moje z młodości ulubione „Lato z radiem”, ale my do Polski zazwyczaj zjeżdżamy jesienią, tak że nas to omija trochę…
Nie ma co płakać nad tym, co było, trzeba się cieszyć tym, co jest.
https://www.youtube.com/watch?v=wR82uYUlPDk
Podobno dzisiejsze trzęsienie ziemi jest 6 najsilniejsze od 1900 roku. Do nas jeszcze tsunami nie doszło
A poza tym moje papryki faszerowane odniosły wczoraj kulinarny sukces. Trochę urozmaicenia do ryżu i mięsa wniósł dodatek ostrego sera „extra old cheddar”, no i oregano, oprócz innych dyżurnych. Opłaci się eksperymentować, o czym bywalcy bloga wiedzą. A teraz… cała naprzód!
Nie wiadomo już który z kolei dzień z temp. powyżej 30c. Wiadomo. 17-ty.
To jest facet, za którym podążąm od lat („Jak to daleko”). Łazi tam, gdzie ja bym chciała.
https://www.youtube.com/watch?v=PUxI_DSKSoo
Jak mogłam pominąć
ZZ Top
La grange
https://youtu.be/yWMnxyIhCDw?feature=shared
https://photos.app.goo.gl/uww3xcm6QEBwvyWG6
Orca, to świetny kawałek.
Coś takiego wsadzę w relację:
ZZ Top – „La Grange” wchodzi mi w kręgosłup, od stóp po czaszkę. Gitara robi swoje: blues na asfalt, riff na duszę, szum w uszach jak wolność. To nie playlista. To ścieżka dźwiękowa do bycia człowiekiem, który nie planuje, ale dojeżdża.
Droga prosta, z tych ….
Dzięki za inspirację
Po rewolucji,
Zgadzam się.
Znajomy z Gdańska by powiedział: chłopaki jadą.
https://photos.app.goo.gl/uoDLxrFkGdLn4uMb8
Radzyń Chełmiński – Duch, który zatwierdził grzyby
Mobilkiem podjeżdżam blisko, tak blisko, że historia może mnie kopnąć w lusterko.
Zamek krzyżacki. Mury jak zbiorowa pamięć — dziurawe, nie do końca szczere, ale wciąż gotowe rzucić cień na człowieka, który rozłoży sobie krzesełko z Decathlona. Talerz i grzyby zostają w mobilku. Dwanaście sztuk. Trzynaście, jeśli liczyć tego z twarzą po przejściach.
Chciałem do nich kartofli. W warzywniaku pytam, jak te ziemniaki. Mączne? Festkochen?
– Dobre są, bo polskie – mówi kobieta z twarzą jak prognoza pogody bez słów.
I w sumie ma rację. Bo nie jest to moment na dyskusję. To jest moment na zgodę z losem.
W delikatesach przeglądam półki jakby to były opcje na resztę życia. Czeskie? Niemieckie? A może kraft z etykietą, która wygląda jak plakat wyborczy?
Gość obok rzuca:
– Najlepsze browary są polskie.
I znika. Bez moralizowania. Bez small talku. Jakby po prostu miał dostęp do rzeczywistości, której reszta z nas się tylko domyśla.
Wracam. Grzyby skwierczą, ziemniaki tańczą w garnku. Obok okulary, które chyba są moje, ale jakoś… nie pamiętam, bym je tu kładł.
Wtedy czuję to — komtur już tu był. Duch krzyżacki. Może zniecierpliwiony, może głodny. Może po prostu lubi zapach smażonego borowika.
Siadam, patrzę w niebo i wiem jedno:
Nie boję się duchów, jeśli przychodzą po coś dobrego.
A już na pewno nie tych, którzy zostawiają okulary, byś lepiej widział, że jesteś dokładnie tam, gdzie trzeba.
Rano byłem w zakładzie fryzjerskim. Pachniało lakierem, kawą zbożową i poczuciem, że czas tu płynie bokiem. Mała miejscowość, krzesła obite czymś, co udaje skórę. Lustro lekko pęknięte, jakby nie wszystko chciało odbijać.
Patrzę na siebie. Głowa. Włosy. Trochę przypominają krajobraz po rozbiórce.
Fryzjerka patrzy na mnie też. I mówi:
– Wygląda pan jak strach na wróble. Musimy zrobić termin.
Nie protestuję. W tej chwili wszystko we mnie zgadza się z tą diagnozą. Ubranie z krzyża darów losu, oczy jakby właśnie wysiadły z pociągu nie wiadomo skąd. Mówię tylko:
– Tylko aktorzy robią terminy.
Na co ona, z tym swoim ostrym, fryzjerskim spokojem:
– Wyglądasz na takiego.
I nagle nie wiem: czy to znaczy, że gram dobrze? Czy że nic już nie jest prawdziwe?
Wychodzę na zewnątrz, a świat pachnie… spalonym plastikiem, kiełbasą albo końcem epoki.
Ktoś pali śmieci. Albo robi grilla.
Różnica, jak się okazuje, jest czysto filozoficzna.
Dym ciągnie się nisko, jakby ziemia chciała zachować coś dla siebie a niebo już jej nie obchodziło. A ja, w samym środku tego wszystkiego — czuję, że bliżej mi do duchów niż do teraźniejszości.
Duchy nie zadają pytań.
Nie umawiają się na terminy.
Nie oceniają, czy wyglądasz jak człowiek, czy jak przeterminowany artysta ze spalonego teatru.
Duchy wiedzą, że wszystko to tylko forma — a forma i tak się rozpadnie.
Wracam do mobilka. Drzwi skrzypią jak niedokończone zdanie. W środku cisza. Grzyby z poprzedniego dnia to już tylko wspomnienie. Pusta butelka po piwie. Krzesło rozłożone, jakby ktoś jeszcze przed chwilą w nim siedział.
Na stoliku leży karteczka.
Keine Sorge, wir kommen wieder.
( Nie przejmuj się, wrócimy.)
Nie wiem, kto to napisał.
Ale podejrzewam, że ktoś, kto naprawdę wie, co to jest wolność.
I że nie trzeba wyglądać jak aktor, żeby grać główną rolę w swoim własnym filmie o niczym.
A może właśnie dlatego informacja.
https://www.youtube.com/watch?v=Ft533b2k698&list=RDFt533b2k698&start_radio=1
po rewolucji
może byś przestał pouczać, nauczać co to jest wolność i tak dalej. Każdy pojmuje to słowo tak, jak mu pasuje. Serio. Ludzie nie są idiotami, a szczgólnie w wieku średnio zaawansowanym. Nie musisz im mówić, jak mają żyć. Nie musisz im mówić o wolności i wyborów życiowych. Oni to już wybrali i mają się dobrze.
Może Tobie brakuje poklepania po ramieniu ?
Nie uczę życia.
Nie rozkładam definicji wolności jak mapy na masce mobilka.
Po prostu mam odwagę czuć i dzielić się tym, co mnie spotyka, bez filtrów, co ludzie na to powiedzą.
Jeśli komuś to pachnie nauczaniem,
to może tylko dlatego, że sam dawno niczego nie czuł do końca.
Nie potrzebuję poklepania po ramieniu.
Mam ZZ Top, trochę przygód i cholerne poczucie wolności.
Nie tylko ją unoszę ale umiem się nią dzielić. I dalej jadę, ty możesz zostać – i kwasić się we własnym niedopowiedzeniu.
Wzdłuż brzegów Vancouver Island jest miejsce o nazwie Princess Louisa Inlet. Leo, o którym już chyba pisałam na tym blogu, odbudował żaglówkę Tally Ho i teraz testuje na wodach Vancouver Island.
Ten odcinek pokazuje przeplyniecie przez Princess Louisa inlet i przystanek przy wodospadach.
To miejsce jest dostępne tylko łodzia lub wodnym samolotem.
https://youtu.be/H3siUMkeQTU?feature=shared
Ło matko, ale to ładne – „kwasić się we własnym niedopowiedzeniu”
Poezja!
Nadal uważam, że tą „wolnością” i znaczeniem tego słowa okładasz wszystkich tak, jakby nikt inny nie znał jej znaczenia.Ponieważ przynajmniej mnie tym znudziłeś, to napisałam, co napisałam, bo ileż można klepać o tym samym.
Ja klepię o książkach, ale przynajmniej za każdym razem jest o innej książce.
Nieważne – jak się obraziłeś, to przepraszam, jak nie, to przeprosiny zostawiam na inną okazję.
U nas sauna na chwilę wstrzymała swoje działania, dla surfera/kajciarza wiatr będzie przyzwoity dopiero dobrze po południu.
Na obiad będą piersi kurczacze a’la schabowy, ziemniaczki malutkie z ziołami mojego chowu doniczkowego z frajera, a do tego małosolne mojej roboty. Jak szaleć, to szaleć!
Nie obraziłem się. Nawet nie zdążyłem.
Byłem zajęty kwaszeniem się we własnym niedopowiedzeniu.
A co do wolności, jeśli naprawdę sądzisz, że klepię wciąż o tym samym, to może dlatego, że słowo „wolność” ma więcej niż jedną stronę, a ja po prostu nie czytam jej jak katalogu z Ikei.
Ty masz książki – ja mam drogę.
I każda historia może być o tej samej wolności, tylko pachnie inaczej:
raz jak las po deszczu, raz jak diesel na stacji w Mszczonowie.
A sauna i wiatr to najlepsze co może być:
grzać się w środku i dać się ponieść na zewnątrz.
Zresztą… chyba o tym właśnie piszę od początku
Ha!
I to za niecałe 20$, a w polskim sklepie przed Bożym Narodzeniem (wiadomo, uszka i te do barszczu…) maluteńka torebeczka kosztuje 5$. Tutaj skład zawiera grzyby z Polski oraz z innych krajów, a zapakowali to Francuzi
https://photos.app.goo.gl/PKiu3NAzhq5cnwSm6
rewolucjo,
mam znajomych, którzy na wszystkie strony, zwracając się do dzieci odmieniają słowo „kocham cię, syneczku”. Nadużywane nic nie znaczy po pewnym czasie. Podobnie jak Twoje odmienianie słowa „wolność” przez wszystkie przypadki.
Mianownik (kto? co?): wolność
Dopełniacz (kogo? czego?): wolności
Celownik (komu? czemu?): wolności
Biernik (kogo? co?): wolność
Narzędnik (z kim? z czym?): wolnością
Miejscownik (o kim? o czym?): wolności
Wołacz (o!): wolności
https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114628,32146979,zaluje-ze-nie-trafilam-do-tego-muzeum-wczesniej-w-srodku-szczeka.html#do_w=484&do_v=1316&do_st=RS&do_sid=1728&do_a=1728&do_upid=1316_ti&do_utid=32146979&do_uvid=1754062222042&s=BoxOpMT
Dajże tej wolności chwilę wolnego.
Niech też sobie gdzieś pojedzie.
Mobilkiem. Na polanę.
Gdzie rzeka płynie czysta, prąd się wyławia sitkiem, a dzieci skaczą z ławki, bo nikt im nie mówi, co wolno.
No właśnie – dajże…
Ciekawy wywiad:
https://sportowefakty.wp.pl/la/1200652/przerazajace-dziecinstwo-legendy-chowalismy-sie-po-domu
Ten artykuł nie jest ciekawy, bo opiera się na do bólu ogranym schemacie: sportowa legenda, trudne dzieciństwo, trauma, a potem sukces. Niby dramatycznie, ale bez świeżości – historia została podana w sposób przewidywalny, jakby odhaczano punkty z checklisty emocjonalnych klisz. Brakuje w tym autentycznego głosu bohatera, głębszej analizy czy zaskakującej perspektywy. Nawet język artykułu wydaje się wtórny, jakby miał tylko wywołać szybki efekt „wow”, a nie skłonić do refleksji
Pisalam o cedrach. Western red cedar.
O tej porze roku sa pozary (wildfires)
Strazacy uratowali 1000 letni cedar. Uratowane drzewo wyglada podobnie do tego pod ktorym sie schowal Owczarek. Cedar uratowany w pozarze jest w innym miejscu. W okolicach Lake Cushman. Owczarek byl niedaleko Kalaloch.
https://komonews.com/news/local/firefighters-save-1000-year-old-tree-in-olympic-national-park-as-bear-gulch-fire-blazes-big-cedar-landmark-nature-history-ecosystem-containment-evacuation-camping-hiking-campground-smoke-air-quality-summer
U nas już od dłuższego czasu trudno oddychać – dymy pożarów z zachodu i północnego zachodu dają – nomen omen – popalić. Wczoraj słońce było przydymione, dzisiaj zresztą też. Strasznie sucho, tu włościa sąsiadów zza Górki:
https://photos.app.goo.gl/q2b1d1vERWxGrhpf7
Bywały susze, ale tak źle to jeszcze nie było. Trawa wypalona, ziemia spękana…
Powinnam dodac ze w okolicach Kalaloch mieszka hyrny wodz Przeziebiony Łosos, krewny Owczarka.
Wildfires sa przewaznie spowodowane przez ludzi. Tylko czasami przez nature.
Strazacy juz ustalili ze pozar niedaleko Lake Cushman spowodowal czlowiek.
Celowe lub przypadek, za to sa wysokie kare.
Strazacy juz oglosili zeby mieszkancy podali informacje. Przypadek moze byc palenie fireworks. W Wa od maja do pazdzuernika jest zakaz palenia odnia (ognisk). Co nie znaczy ze nie mamy pozarow.
U nas na północy jest zanotowanych ponad 770 „dzikich pożarów”, wiele z nich tam, gdzie ludzi nie ma – ale susza trwa od lat i to sprzyja samopowstającym pożarom. Nie wygląda to dobrze, ale co pan zrobisz, nic pan nie zrobisz, jak mawiała Stara Żaba.
Wczoraj zjedliśmy ostatnie czereśnie z Washington State. Już pojawiają się śliwki żółte, brzoskwinie i tak dalej.
W Portugalii pożary są jak coroczne święto ognia, tylko bez muzyki i bez happy endu. Jechałem kiedyś przez region, który rok wcześniej spłonął do gołej ziemi. Spalone sosny sterczały jak przypalone zapałki. Czarne, martwe. Żadnych ptaków, żadnych cieni. Tylko upał, kurz i cisza.
Na asfalcie widać było ślady spalonych pojazdów.
Świeże powietrze? Zapomnij. Powietrze pachniało jak spalony tost z popiołem. Nie dało się tam oddychać, nie dało się tam być. Uciekłem z tego miejsca tak szybko, jak się dało. Czułem się jak intruz w strefie ciszy po katastrofie.
I wtedy, właśnie wtedy, w środku tej wypalonej pustki, zza zakrętu wyjechał stary Citroën 2CV. Słoneczny żółty, z dachu powiewała flaga Jamajki. W środku: trzech surferów z deskami i jamnikiem w okularach przeciwsłonecznych. Jechali 20 km/h i palili coś, co z pewnością nie było papierosem. Jeden z nich pomachał mi jak bratu. Przez chwilę wyglądało to jak scena z filmu drogi, tylko że bez oceanu, bez drogi i bez happy endu.
To było jak sen: pożar, popiół, czarne drzewa – i jamnik z jointem.
Zastanawiam się czasem, czy te wszystkie pożary nie mają wspólnego przodka. Może Przeziębiony Łosoś zna odpowiedź. Albo jego kuzyn Owczarek. Ale nie ten z Beskidu. Ten z Algarve.
Jest jeszcze Pepeg z Gumy, nieślubny syn wodza Aztekow. Wodz Aztekow chyba mieszka na poludniowym zachodzie. Przeziebiony Łosoś to mieszkaniec PNW.
Wszyscy razem zapalą skręta pokoju i znajda sposob na ugaszenie pozarow.
W wagonie dla palących 3:10 to Guma.
Po czasie nikt już nie wiedział, czy 3:10 to godzina, czy stan skupienia. Ale pożary zaczęły się cofać, a paprocie zatańczyły salsę.
Ruszam. Mobilkiem, który mruczy jak stary pies w południe. Zamek zostaje za plecami, razem z fryzjerką, która powiedziała prawdę, i z duchem komtura, który nic nie mówił, ale chyba rozumiał wszystko.
ZZ Top – „La Grange” wchodzi mi w kręgosłup, od stóp po czaszkę. Gitara robi swoje: blues na asfalt, riff na duszę, uwięziony szum w uszach. To nie playlista. To ścieżka dźwiękowa do bycia człowiekiem, który nie planuje, ale dojeżdża.
Droga prosta, z tych, które wyglądają na nudne, ale mają w sobie coś więcej. Jest przestrzeń między zdaniami, w których można oddychać.
I wtedy, przy sklepie, którego nie planowałem, widzę ją. Starsza kobieta. Sukienka w kwiaty z lat 70., okulary przeciwsłoneczne jak Jackie Kennedy po dwóch winach.
Stoi z siatką i uśmiecha się, zanim cokolwiek powiem.
– Piękny dzień na jazdę, co?
– I na jazdę, i na życie, i na zapomnienie.
– Mam ciasto. Z wiśniami. Upiekłam rano, ale nie mam komu dać. Weź kawałek.
I wręcza mi ciepły pakunek, jakby znała mnie od dawna. Jakby wiedziała, że są chwile, kiedy człowiek nie potrzebuje rady, tylko czegoś słodkiego i prawdziwego.
Nie pyta, skąd jestem. Nie mówi: uważaj na siebie.
Jadę dalej. Z ciastem na kolanach, z riffem w głowie, z myślą, że może ten krajobraz, w który właśnie wjechałem już mnie zapamiętał.
Może już jestem jego częścią.
Tak jak zapach ciasta w aucie.
Tak jak duchy, które uśmiechają się, kiedy człowiek nie udaje, że wie, dokąd jedzie.
Mszczonów. I wszystko jasne. Prawie.
Zdarzają się miejsca, które zapamiętujesz przez ludzi. I są takie, które zapamiętujesz, bo próbujesz je wymówić i kończy się to pluciem, śmiechem albo połknięciem własnego języka.
Mszczonów.
Nie wiadomo, czy to miejscowość, czy zaklęcie.
Wymawiam to trzy razy do lustra w mobilku i czuję się, jakbym przywoływał coś ze średniowiecznej piwnicy.
Msz… ech, niech już będzie: Miejsce obok Żyrardowa.
Wjeżdżam do miasta z miną, jakby miało mi się coś wyjaśnić.
A tu kiosk. Beton. I apteka, w której pewnie można dostać pastylki na dykcję.
Zatrzymuję się przy barze. Zamawiam pierogi.
– Gdzie pan jedzie? – pyta kobieta zza lady, lepiąc ciasto jakby znała prawdę o wszechświecie.
– Do… Mszyczonowfa.
– Do Mszczonowa? – powtarza z taką naturalnością, że czuję się, jakby przez lata trenowała w klasztorze fonetyki.
– Tak. Próbuję się nauczyć mówić to bez zająknięcia.
– A po co?
– Bo brzmi jak coś ważnego. Jak nazwa zakonu albo stylu walki spółgłosek.
Ona się śmieje. Ja też. Nawet pierogi jakby się rozluźniły.
I nagle wiem, że Mszczonów nie trzeba rozumieć.
Mszczonów się przeżywa.
Mszczonów się przejeżdża, przeklina i zapamiętuje, bo nikt nigdy nie mówi go dwa razy tak samo.
Jadę dalej.
Z pierogiem w duszy i jedną spółgłoską za dużo na języku.
Roadhouse Blues
The Doors
https://youtu.be/yV9DJwJKWMw?feature=shared
Ooooo, to nie numer do słuchania w mobilku. Zanim się obejrzysz jesteś 59km dalej i nawigacja zadaje pytanie: czy na pewno chciałeś tu dojechać?

Ale wsiąść na harleya i udać się do baru bez wyjścia ewaluacyjnego, to się doskonale nadaje
Jeszcze kilka lat temu policja w stanie WA jezdzila tylko bialymi Harleyami. Popularnie nazywane the hog. Hogs sa nie tylko popularne ale wiaza sie z kultura i finansami.
HOG to ticker symbol na Wall Street tych slynnych pojazdow. Skrot na pewno wybrany w zwiazku z readycja tych motocykli.
Sasiad od wielu lat jezdzil tylko hog ale powiedzial ze teraz to nie jest ten sam motor i zamienil na Honda. Policja w WA tez przesiadla sie na Honda.
…w zwiazku z popularnoscia tych motocykli….
Harley Davidson Inc
NYSE: HOG
W tej chwili
$24.38
Kupa lat temu…zobaczyłem Harleya za takie pieniądze jak podajesz.
Dokładnie takiego, jakiego miałem w głowie od lat.
Stał w ogłoszeniu — czarny jak noc nad Arizoną.
Chrom błyszczał tak, że można się w nim było ogolić…
albo usmażyć jajecznicę w słoneczny dzień.
Już widziałem siebie, skórzana kurtka, ciemne okulary, lekki zarost.
Jadę w stronę zachodzącego słońca… No, dobra… w stronę ronda pod miastem.
W uszach szum wiatru. W kieszeni karta płatnicza. W głowie myśl, że tak właśnie wygląda xxx – tu słowo którego nie lubi Alicja
Prawie kliknąłem „kup teraz”.
I wtedy… wizja. Ja. W deszczu. W korku.
Z zakupami z Lidla przywiązanymi gumą do błotnika…
A między nimi smętnie kiwający się pęczek bananów.
Rozum zwyciężył. I dobrze.
Dziś miałbym w garażu najdroższy wieszak na kurtkę w mojej części miasta.
Po rewolucji,
Przepraszam za nieporozumienie. Podalam cene dzisiaj rano za
One share of the HOG on Wall Street
Wszystko zakezy od tego ile masz shares.
Tu jest link do nyse hog
https://finance.yahoo.com/quote/HOG/financials/
Ach, z harleyem to u mnie już historia. Mam ciekawsze zabawki wypełniające czas.
Poniższy link to 15 secundo ruchomych obrazków które mogą ułatwić zrozumienie
https://photos.google.com/share/AF1QipNfz39-3XV-rS24T_U3fed8WmfgZ2VP9gnjdDiiTDh58hR-L6PpdJz3CaP5S1JP5g/photo/AF1QipNP-unWwLlIABS8lKkUrQns065zfhMcb3GDdkJF?key=Y1JEMUNERzJRNzdac2l5cmh3NFB0T0IxcmpyMmJB
tekstu:
Sierpniowe popołudnie.
Siedzę z byłym aktorem europejskich scen.
Facet, który tańczył z losem w trzech językach i dwóch systemach politycznych,
a teraz siedzi w lnianych spodniach, nie pije piwa i mówi, że to jego najlepsza rola.
Na stałe repertuarowe weszło: „milczenie z widokiem”.
Taras z widokiem na ciszę.
I na klasztor cystersów w Szczyrzycu, który majaczy na wzgórzu jakby celowo
nie chciał rzucać się w oczy.
Białe mury. Dach pokryty czymś pomiędzy dachówką a pokorą.
Zakon, który modli się i warzy. Niektórzy mówią, że kolejność nieprzypadkowa.
Trzymam butelkę.
Etykieta bez udawania średniowiecza.
W środku – ciemny płyn, nie powala na kolana, który zdążył przemyśleć swoją fermentację.
— Wiesz — mówi znajomy — to browar pojednania.
Między niebem a ziemią.
Tylko nie mów cystersom, że nie piję.
Niech myślą, że odprawiam pokutę.
A ja nie chcę im burzyć teologii.
Śmiejemy się, bo co innego robić, gdy widok jest zbyt piękny, by go komentować.
Wtedy właśnie przechodzi cień.
Nie od chmury. Raczej od legendy.
— Diabelski Kamień — mówi.
— Diabeł chciał zniszczyć klasztor, zanim powstał. Rzucił głaz.
Ale anioł stróż mnichów dmuchnął i kamień spadł za daleko.
Zatrzymał się tu, w Gruszowie. Pod śliwką. I tak leży do dziś. Obrażony.
Wiesz, to typowy przykład nieudanej logistyki piekielnej.
Patrzę na klasztor, który ocalał.
Na piwo, które fermentuje bez wyczucia sensu.
Na przyjaciela, który wie, że najważniejsze kwestie życia rozwiązuje się między łykiem a westchnieniem.
I myślę: jeśli nawet diabeł tu się nie załapał,to może warto zostać na noc.
Nawet z browarem, który nie smakuje.
Z kamieniem, który już nie lata.
Ale za to z ciszą, której nikt nie próbuje sprzedać.
Hm.
Odkrycie. Jeśli ktoś lubi „kryminały z wkładką”, czyli nie tylko to, że zabili go i uciekł, ale ciekawe tło, jak u Macieja Siembiedy tło historyczne, to polecam debiutanta (debiut 2 lata temu), który ma tę samą podstawę – na tle wydarzeń historycznych buduje akcję. Tym razem to moje tereny, Dolny Śląsk, a historia toczy się od czasów przedwojennych, wojennych, powojennych i współcześnie. Mnie to zajmuje tym bardziej, że to jest historia „Ziem Odzyskanych”.
Polecam serię Sławka Gortycha o schroniskach. Dotychczas wydał 4 tomy, ma 28 lat i z wykształcenia jest stomatologiem
Sezon na czeresnie zdecydowanie sie zakonczyl. Zaczal sie sezon na papierowki popularne nazywane green apples i sezon na sliwki. Sasiad ma trzy drzewa zoltych sliwek. Jego odmiana zoltych sliwek to shiro.
Te sliwki byly sadzone przez osadnikow z Japan. To bylo w okresie kiedy pracownicy z Japan pracowali na plantcjach sugar cane in Hawaii. Pozniej osiedlili sie na Zachdnim Wybrzezu US I posadzili swoje ulubione zolte sliwki shiro.
Realia sie bardzo zmienily ale zolte sliwki shiro sa nadal w licznych ogrodach West Coast.
Kto zna kasiazke Snow Falling on Cedars ten lepiej zrozumie shiro plums.
Czy wiecie, że śliwki shiro, o których napisała powyżej Orca uprawia się również w rejonie Szydłowa czyli w polskiej stolicy śliwek? Tu na pewno nie posadzili tych drzew Japończycy, w jakimś momencie ta odmiana dotarła również do Polski. Mnie zainteresowała też informacja, iż suszenia śliwek nauczono się od społeczności żydowskiej: https://www.szydlow.pl/sadownictwo/
W miniony weekend odbyło się w Szydłowie Święto Śliwki:
https://odkrywaj.szydlow.pl/27-swieto-sliwki-9-i-10-sierpnia-2025/
Szydłów słynie nie tylko ze śliwek, ale również ze swoich murów obronnych.
https://visitaro.pl/blog/szydlow-polskie-carcassonne/
Zwiedzaliśmy to miasto wiele lat temu i najbardziej podobała nam się synagoga.
Porównywanie tego miasta z francuskim Carcassonne jest mocno na wyrost, ale w Polsce mamy taką dosyć irytującą manierę, bo np. Pułtusk albo Bydgoszcz bywają nazywane polską Wenecją (!)
Podczas naszego ostatniego wypadu w okolice Kielc i Tarnowa przejeżdżaliśmy przez Szydłów, ale tym razem się tu nie zatrzymaliśmy.
Jeśli macie ochotę zobaczyć jakie miejsca odwiedziliśmy to zapraszam:
https://photos.app.goo.gl/uyjWmqtjjNpaWxDYA
Danapola,
To ciekawa historia. Dotychczas sliwki shiro kojarzy mi sie tylko z mieszkancami rodem z Japan.
Śliwki były pod dostatkiem w Gruszowie. To już historia. Na Kresach rosną okazałe jeżyny i na dodatek z przygodami.
A było tak.
https://photos.google.com/share/AF1QipMesDMBfXJ8M8cbkk-WhQv71iOIduQgYaX8mrHkluKapgfgQaYg_jmEC6Xa0nsqjg/photo/AF1QipPGrmkprn-RWi3rGN3tGw50nv1EfWQPW0xZ1246?key=YmNHa1ZxNUNPd3IxZmIxbDExV2pKMi1PaFg5T2x3
Trzecia noc na polanie i ani cienia nudy.
Kamper stoi w środku zielonego morza, rower obok gotowy do akcji zwiadowczej.
Panel słoneczny łapie promienie niczym kot ciepło na parapecie. Cisza tak głęboka, że nawet świerszcze grają szeptem.
Wyruszam rano, 50 kilometrów w planie, ale takich, gdzie każde miejsce ma swoją opowieść.
Pierwszy przystanek: cerkiew. Z zewnątrz skromna, w środku – złoto ikon, zapach drewna i echo dawnych głosów. Po wojnie wielu grekokatolików przesiedlono, ale świątynia przetrwała, a dziś znowu jest miejscem spotkań. To właśnie na Kresach i w ich pogranicznych miasteczkach czuć, że historia potrafi się uśmiechać — nawet jeśli wcześniej przez lata miała zaciśnięte zęby.
Potem Tyniec i obserwatorium astronomiczne. Niby niepozorny budynek, a jednak fragment większej historii. W PRL astronomia była trochę jak poezja: oficjalnie nikomu niepotrzebna, a w rzeczywistości karmiła wyobraźnię.
W Horyńcu trafiam do pijalni wód. Wylewam wodę z butelki, nalewam miejscowej
Biorę łyk… i w ustach mam koncert starych jajek na twardo z akompaniamentem baterii z ubiegłego wieku. Wypluwam co mogę, a pierwszy bar po drodze serwuje mi browar, który w tej sytuacji zasługuje na złoty medal olimpijski.
W lesie — objawienie. Jeżyny tak czarne i błyszczące, że mogłyby wisieć w witrynie jubilera. Jem prosto z krzaka, palce mam całe fioletowe. I wtedy słyszę szelest.
Myślę, że to dzik. A z krzaków wyskakuje pies. Zero obroży, spojrzenie poważne. Biegnie obok mnie równo, przez trzysta metrów. Próbuje coś powiedzieć do mojej prawej łydki. To leśny agent w cywilu, wysłany do pilnowania, żebym nie zjadł za dużo owoców. Potem znika w gęstwinie by zdać raport przełożonym.
Na kolejnym odcinku poznaję parę młodych rowerzystów. Młodsi o połowę, ale w rozmowie to nie ma znaczenia. Śmiech, opowiadane historie i wspólne pedałowanie. Klei się to znacznie lepiej niż z rówieśnikami.
Tutaj czuć dobrą dziś stronę Kresów. Gościnność, otwartość, brak pośpiechu i umiejętność słuchania.
Wieczorem wracam na polanę. Słońce kładzie się w trawie, gwiazdy powoli wychodzą na scenę. W powietrzu nie ma już zapachu siarki, zaczyna się sen nocy letniej. I myślę: jeśli historia może mieć tak dobre zakończenia, to ja chcę w nich jeździć rowerem jak najczęściej.
W naszym ogrodzie rosnie inna odmiana zoltych sliwek. Ta odmiana nazywa sie golden nectar. Golden nectar bedzie dojrzaly za tydzien.
Bardzo smaczna sliwka.
https://www.treesofantiquity.com/products/golden-nectar-plum
Drzewa czerwonych sliwek i Italian plums byly stare. Wiatr zlamal galezie, robaki zaczely niszczyc co zostalo i te drzewa trzeba bylo zlikwidowac.
Jabłka to u nas jesienią dopiero, sady w pobliżu, a teraz wszystko w kwestii śliwek, brzoskwiń, nektarynek, trochę z regionu Niagary (nasz ogród), a trochę jeszcze z Washington State. Że nie wspomnę o mango, które latoś w Meksyku obrodziły.
Tymczasem na moim parapecie Hawaje, na stole w ogródku też.
https://photos.app.goo.gl/mXbGHymBs1hSnYhf9
Poza tym nadal susza…
Danuśka,
na Twoich zdjęciach widzę trochę znajomych miejsc – ponad 10 lat temu/ muszę poszukać starych zdjęć/ zwiedzałam Kurozwęki, teraz chyba jeszcze wypiękniały, pamiętam miłą kawiarnię w oranżerii. Kopalnię soli w Bochni też odwiedziłam, a że było to zimą, to nasza grupka liczyła tylko 5 osób wraz z przewodniczką. Podczas czerwcowego wyjazdu w zasadzie ograniczyliśmy się do części Podkarpacia, zahaczając tylko o Małopolskę, czyli o Tarnów i pobliskie Wierzchosławice z Muzeum Wincentego Witosa .Warto tam zajechać, bo w zasadzie wszystko jest tam oryginalne i dobrze zachowane Na Zalipie tym razem już nie starczyło czasu.
W Szydłowie także kiedyś byłam ; zapamiętałam synagogę i oczywiście mury obronne. Zgadzam się z Twoją opinią o nadużywaniu porównań z miejscami i obiektami z zagranicy. Carcassonne to Carcassonne, a Szydłów czy Paczków to co innego, też wartościowego.
Śliwki już można kupić, ale przeważnie muszą poleżeć, aby można było je jeść. Są też bardzo dobre jabłka, ale chyba jeszcze nie krajowe. No i borówki amerykańskie/ z nazwy/, choć jak najbardziej polskie.
Szydłów to polskie Carcassonne. Dlaczego nie. W końcu mury są. A jak są mury, to można być wszystkim: Carcassonne, Berlinem przed ’89, a nawet własnym podwórkiem, jeśli się zamknie furtkę.
A Pułtusk to Wenecji. Bydgoszcz też. Wyszło mi, że Wenecja jest jak Coca-Cola: można ją robić w każdym kraju, tylko składniki trochę się różnią. We Włoszech gondole, w Polsce rowery wodne i zapiekanka na przystani. Smak inny, ale bąbelki te same.
Im dalej tym łatwiej. Zakopane? Jasne, Alpy. Tylko zamiast fondue masz słonego oscypka z grilla. Pustynia Błędowska? Sahara, ale z możliwością kupienia gofra po drodze. Hel? Floryda, ale z wiatrem, który zabiera ci fryzurę i połowę obiadu.
I tak można w nieskończoność. W końcu nawet mój garaż jest jak Luwr. Ma eksponaty — rower, stary fotel i deskorolkę z 1998 roku. Wstęp darmowy, przewodnik niepotrzebny.
Świat jest mały, a Polska jest w nim duża — bo mamy wszystko, tylko w naszej wersji i z lepszym jedzeniem.
Nie ma miejsca jedynie dla wyznawców islamu bo jak ludzie powiadają, oni nie szanują polskiej kultury i tradycji.
Zachodzę w głowę w jaki sposób?
Ano, oni nie piją alkoholu.
Danuśko,
Dzięki za znajome miejsca. Również mnie drażnią te polskie Wenecje, Toskanie, Werony i Carcassonne. Szydłów to Szysdłów. Kropka.
Z Kurozwęk pamiętam przepięknie pachnące róże starych odmian. Też na nie trafiliście?
W Zalipiu, jak ładnie sie uśmiechniecie i zagadacie mieszkańców, da się też wejść na prywatne podwórka, a nektórzy nawet zapraszają do środka.
Mignęło mi też zdjęcie reklamy wina UJ – jak Alain podchodzi do polskich win? Jak je ocenia?
Od dzieciństwa słyszałam, że „Paczków to polskie Carcassonne” – jak się popatrzy z pomocą GoogleEarth z góry na oba miasta, to podobieństwo widać, ale skala (i nie tylko) już nie pasuje. Dla mnie Paczków to urocza mieścina, corocznie zresztą odwiedzana, bo po drodze wszęðzie mi stamtąd.


Stare miasta w Polsce mają typowo średniowieczną zabudowę, ale trudno powiedzieć, że ponieważ ma mury obronne, Kraków to polskie Carcassonne
Te porównania nie są szkodliwe, dowartościowują w jakiś sposób mieszkańców, a może (dobrze byłoby!) wyzwalają żyłkę współzawodnictwa
Paczków według wiki jest we współpartnerstwie z miastem Uzès we Francji (Oksytania), nie wiem, na czym to polega, ale coś takiego jest. Ciekawostka – odbywają się tam największe w Europie doroczne targi czosnkowe, coś dla mnie
I jeszcze jedna ciekawostka:
„W Chȧteau des Fouzes, dwa kilometry od Uzės, w latach 1940–1942 znajdował się ośrodek o kryptonimie „Cadix”, gdzie polscy kryptolodzy, w tym Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski łamali szyfry.” (wiki).
Upał.
Dziś w Narwi trafiłem na cerkiew w kolorach, które chyba ktoś podejrzał w niebie i postanowił przenieść na ziemię. Parę kroków dalej, w Kruszynianach, zielony meczet, który wyglądał jakby wyrósł tu razem z trawą.
https://photos.google.com/share/AF1QipOeVItT9iG1NTbJvCtp6l_ki5vC2migTmYY9PEvsS4OE5E0HTfFMNKpB8f32QfVcw?key=dnlxbllnMURGblR1ZW5kX01veE4zQS1tRW1jbENB
Podlaskie to taki katalog religii, tylko w wydaniu polskim: trochę prawosławia, trochę islamu, katolicyzm w każdym wariancie i cały ten miszmasz funkcjonuje od wieków.
Dziś w nocy pisałem:
“ Świat jest mały, a Polska jest w nim duża — bo mamy wszystko, tylko w naszej wersji i z lepszym jedzeniem.
Nie ma miejsca jedynie dla wyznawców islamu bo jak ludzie powiadają, oni nie szanują polskiej kultury i tradycji.
Zachodzę w głowę w jaki sposób?
Ano, oni nie piją alkoholu.”
I tu mnie zatkało. To znaczy, że jedyną rzeczą, która może rozbić polską tradycję, jest abstynencja? To chyba lepiej, że tatarskie wesele w Bohonikach ma kompot zamiast wódki, bo przynajmniej goście pamiętają, co jedli.
A prawda jest taka, że od XVII wieku Tatarzy w Kruszynianach i Bohonikach modlili się w swoich meczetach, chrzcili konie w rzekach i walczyli w polskich wojnach ramię w ramię z katolikami i prawosławnymi. Rzeczpospolita miała wtedy więcej wyznań niż Netflix kategorii filmów, a mimo to działała lepiej niż niejeden nowoczesny sojusz.
W Ozieranach Wielkich i w Ozieranach Małych wszystko też funkcjonuje bez problemu. Tu obecnie koczujemy.
Mimo tego wiem, że w Ostrołęce, znajomy dziś dzwonił, nikt nie narzekał, że jego miasto nie jest do niczego porównywane. Może dlatego, że nie musi. Bo kiedy spojrzysz na mapę Polski i wciśniesz „zoom in”, to widać, że są tutaj i cerkwie, i meczety, i kościoły, i synagogi i kapliczki przydrożne.
Świat jest mały, a Polska jest w nim duża — bo ma wszystko. Tylko w własnej wersji i ze znakomitym jedzeniem. A jeśli ktoś nie pije, to tym lepiej — zostanie więcej dla reszty.
No to na zdrowie!!!
https://photos.app.goo.gl/38EHfnnd4n12534U6
Na zdrowie!
Przeglądałam moje zbiory z różnych takich i między innymi znalazłam to:
https://photos.app.goo.gl/38EHfnnd4n12534U6
Znacie okoliczności tego wydarzenia. To nie jest blog polityczny w sensie polityki jako takiej, ale dla mnie jest to do niewyobrażenia, to zdjęcie, to wydarzenie.
Nie, pewnej książki na pewno nie kupię. Podobno jest rozdawana przez autora! Ha ha…
https://photos.app.goo.gl/GipHiKtczsKBbcBm9
Przeczytałam „Najbardziej spektakularna kariera polityczna w III RP. Tak – to o Andrzeju Dudzie Duduś. Prezydent we mgle – Jacek Gądek. W Prawie i Sprawiedliwości był nikim, a wygrał wybory prezydenckie.” Nawrocki też…
To wystarczy, ja zresztą politykę śledzę i wiem „osochozi”. Przepraszam nie bardzo za ten wtręt polityczny, ale jest „guronco” ,jak mawiał Tadźka Konwicki.
Wszyscy mówią, że Nawrocki to bokser, i tak dalej. Marionetka z „decyzji prezesa”. To po pierwsze,
Wracając do Tadźki Konwickiego, proponuję „Małą Apokalipsę” Ciągle aktualną.
Arkadiusz, powtarzasz się we wpisach
Zdrowie Lechem. Piwem.
O kurdę…
Chodziło mi o to zdjęcie od początku:
https://photos.app.goo.gl/Cd2Jc6i4XF8rTvxV7
WIELKI POLITYK.
Tak, powtarzam się — ale tylko w najlepszych fragmentach. Reszta jest za każdym razem inna… i zbyt dobra, żebyś ją przegapiła.
Krystyno-tak, pamiętam Twoją podróż w okolice podobne do tych, które odwiedziliśmy ostatnio, a przede wszystkim utkwiło mi w pamięci, że byłaś też w Szydłowie. Kielecczyzna to region wart niejednej wyprawy.
Ewo- Alain podchodzi do polskich win bardzo sceptycznie, ale już mial okazję się przekonać, iż polscy winiarze poczynili w ostatnich latach ogromne postępy i nie należy się uprzedzać tylko próbować, jeśli tylko nadarzy się okazja. Czyni to, ale dłuższych namowach
Uczestniczyliśmy natomiast ostatnio w degustacji polskich wódek w Muzeum Wódki na warszawskiej Pradze. To było bardzo ciekawe i pouczające doświadczenie.
Czy wiecie na przykład, że nie powinno się podawać zmrożonej wódki? To jest zwyczaj z czasów głębokiej komuny, kiedy serwowano często wódkę marnej jakości i dzięki mrożeniu nie rozpoznawało się dokładnie jej smaku. Zatem wódkę podajemy wyjętą z lodówki, a nie z zamrażalnika. Naszemu zdrowiu nie służy podawanie wódki ze słodzonymi napojami typu cola czy tonik. Im więcej cukru przy piciu wódki tym większy kac następnego dnia. Oczywistym jest, że duże ilości alkoholu podawane bez słodzonych napojów również nie są wskazane. Te rozważania na naszym blogu są czysto teoretyczne, jako że mamy tu przede wszystkim amatorów dobrego wina, smacznych nalewek oraz chłodnego piwa, szczególnie podczas upałów, jakie znowu nas dopadły. Kochani, zatem Wasze zdrowie
Dziś do trójstyku Polski, Litwy i Rosji dotarłem rowerem, sapiąc pod ostatnią górkę jak stary samowar. Tu, gdzie dziś turysta robi selfie między trzema słupkami, kiedyś szli żołnierze, celnicy i przemytnicy. Granica przesuwała się tu tyle razy, że miejscowi żartują: Nie ruszaliśmy się z miejsca, a i tak zmienialiśmy obywatelstwo częściej niż kościół dzwony.
I właśnie w tym historycznym tyglu wita mnie plakat:
Wódka łączy narody, ale kac to już sprawa osobista.
Rozejrzałem się, Polska z lodówką, Litwa z piwniczką, Rosja z zamrażarką. Cała historia w trzech temperaturach. I pomyślałem, że może świat da się naprawdę zrozumieć tylko w trzech kieliszkach… byle nie wypić ich naraz.
Dziś dla odmiany dotarłem mobilkiem do Lidzbark Warmiński i pierwsze co usłyszałem, to cisza.
Taka, co ma podszycie.
Z amfiteatru dochodzą wprawdzie próby kabaretu. Mikrofony, śmiech na pół gwizdka, ale jeszcze bez pointy.
Mobilkiem wjechałem tu jak statek w spokojny port. Kamienice stoją nierówno — połowa w średniowieczu, połowa w PRL-u. Widać, że czekają na drugą młodość.
Kiedyś Lidzbark był stolicą Warmii.
Biskup Krasicki pisał tu swoje rymy, siedząc w zamku, który wygląda jakby mógł wystąpić w „Grze o tron”. Może by i wystąpił, gdyby nie to, że Warmia nigdy nie była modna w Hollywood.
Wojny, zmiany granic, a miasto wciąż swoje — z cegłą, która pamięta więcej niż niejeden podręcznik.
Jest też restauracja Huba. Trafiliśmy tam po południu. Botwinka tak dobra, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy kucharz ma umowę z wiosną na wyłączność. Potem coś, co nazywa się dzwoneczkami — delikatne ciasto z farszem z wołowiny. Smak tak pewny siebie, że nie potrzebuje reklamy. Niebo w gębie, serio.
Amfiteatr jest nowy i wyszedł im dobrze. Miejsce noclegowe też. Mam wodę, prąd, odpływ ścieków i ciszę. Tylko że ta cisza czasem drgnie, kiedy ze sceny doleci żart. Czuję się, jakbym miał prywatny pokaz pod gwiazdami.
Historia tu nie jest muzealna. Jest obecna, w brukach, w murach, w rzece.
Jest jak pies bez obroży. Chodzi własnymi ścieżkami. Raz zagląda w okna, raz gubi się w krzakach. Ale zawsze wraca.
I ma coś wspólnego z kabaretem: potrafi wrócić w najmniej spodziewanym momencie.
W Lidzbarku przeszłość i teraźniejszość siedzą obok siebie na ławce.
Jedna w płaszczu, druga w t-shircie.
Patrzą w tę samą stronę.
I obie wiedzą, że najlepsze jeszcze przed nimi.
https://photos.app.goo.gl/LMSBDhEzp4EyRMmN7
Fantastyczne hibiskusy! I jest ich więcej, ale możę być to nudne dla tych, co nie obserwują wzrastania i kwitnięcia.
https://photos.app.goo.gl/LUm3zfQUAkXmbBFKA
cd. niestety, nastąpi
com/watch?v=HtZBNMt8LjQ&list=RDHtZBNMt8LjQ&start_radio=1
Danusiu, my też dość sceptycznie podchodzimy do polskich win. No, ale namówiono nas niedawno w restauracji Akademia na polskie bąbelki i inne wina i okazało się, że są całkiem pijalne. Kelner zapewniał (chyba była jakaś promocja tych win), że się nie rozczarujemy. Nawet kuzyn z tatusiem Anglikiem zakochanym we francuskich winach (własna piwniczka w domu) i dostęp do francuskich piwnic w Calais ocenił jako nie najgorsze. Nie walczę o promocję polskich win, ale zdarzają się „pijalne”.
Muzeum Polskiej wódki w Koneserze to ciekawe miejsce. Uczestniczyliśmy tam kilka razy w pokazach filmowych ( z komentarzem znawcy) z dopasowanym menu (lorneta z meduzą) i odpowiednimi wódkami lub koktajlami z nich zrobionymi. Miło to wspominam.
A do Konesera chętnie zaglądamy bo to zagłębie niezłych restauracji.
Moja znajoma napisała do mnie po wycieczce (nie „all inclusive”, własna inicjatywa, samochód i w drogę!) do Rumunii:
„Rumunia to jednak dziki kraj. Drogi wciąż w remoncie i czasamj jedziesz 2x dłużej niż pokazuje nawigacja. Do tego lubią obklejac zabytki rusztowaniami.
Odrębny temat to niedźwiedzie. Na odcinku ok.50 km naliczyłysmy 14 sztuk”
A trzeba było takiego misia na futro

Od dawna mówię i piszę, że wino to nie tylko Francja i Włochy, ewentualnie niech tam Niemcy… Dobre wino to jest takie, które smakuje. Polskie wina z podkrakowskiej Srebrnej Góry, albo polskie wina z terenów kiedyś niemieckich – Ziemia Lubuska, i tak dalej i tak dalej. Tako rzecze wiki:
„W Polsce powstaje coraz więcej winnic, a ich liczba przekroczyła już 500. Najwięcej winnic znajduje się w województwach: dolnośląskim, lubuskim, małopolskim i podkarpackim, ale można je spotkać w różnych regionach kraju. Wiele z nich oferuje enoturystykę, czyli zwiedzanie winnic, degustacje i możliwość zakupu wina.”
Dziwię się, że koneserzy win podchodzą do polskich win jak kot do jeża
Czasy jabcoka patykiem pisanego dawno minęły!
A z zagranicznych pasuje mi Australia, Afryka Południowa, Argentyna i Chile – wina tak zwanego Nowego Świata.
https://winogrodnicy.pl/
Niezły ubaw z tą historią co Alicja podrzuciła.
Nawigacja jak pijany wujek, zabytki pod rusztowaniami. I niedźwiedzie. Czternaście futerek.
A ja w tym samym czasie ląduję na Kaszubach. Zero niedźwiedzi, ale jezioro wygląda tak, jakby je specjalnie ktoś wypolerował na dzisiejszy wieczór. Wokół las, cisza gęsta jak miód.
Dziki kraj?
Może.
Ale nie dlatego, że coś jest nie tak. Tylko dlatego, że wszystko jest aż nazbyt prawdziwe.
Myślę sobie, że dzikość to wcale nie są rusztowania ani niedźwiedzie. Dzikość zaczyna się wtedy, kiedy przestajesz mieć kontrolę, a zaczynasz doświadczać.
Również wtedy, gdy w lesie nagle pojawia się pies-agent i patrzy, jak jesz darmowe jeżyny.
Ale to tylko moje dywagacje. Rzeczywistość może wyglądać zupełnie inaczej
A tymczasem cały numer dzisiejszej GW (dział Wysokie obcasy) jest poświęcony ruchowi antypodróżniczemu. Na świecie, nie w Polsce, chociaż zablokowanie budowy następnego Gołębiewskiego w Pobierowie uważam za sukces (w Karpaczu niestety zasłonił góry).
Najpierw pozwolono na rozwój infrastruktury, zapraszano turystów, a teraz protestują, że tych turystów jak mrówków i niech się wynoszą. W tych protestach najgłośniejsza jest Europa, najczęściej „nawiedzana” przez turystów. I daje teraz turystom kopa, wprowadzając dodatkowe opłaty, np w Barcelonie to było coś ok. 16euro za dzień, w Rzymie podobnie, a bodaj Majorka liczy sobie 100$ od dnia pobytu.
Ja za tym, ale po co było pozwalać na takie rozbuchanie? Pretensje nie w moją stronę – ja nie zapraszam więcej ludzi do siebie, niż moja chałupka ma miejsca na spanie, bo głównie o to chodzi. I tu mobilek ma swoją przydatność
Ja już swoje podróże małe i duże w większości odbyłam, nie mam sił wysiadywać na lotniskach i te wszystkie klocki, odpuściłam Reunion i Mauritius… za dużo zachodu, logistyki i tak dalej. Niemniej jednak do Polski to mus. Nie narzucony – własny, wewnętrzny.
Rzeczywistość wygląda jak wygląda, to tylko od odbiorcy zależy, jak co odbiera. Na obiad były kupne pierogi ziemniaczane z ziołami i pieczonym czosnkiem + maślanka.
U mnie nadal Hawaje na parapecie:
https://photos.app.goo.gl/oa63w8QMnFt2gi2t5
…oraz w ogródku na stole:
https://photos.app.goo.gl/jAVEexK44GL6inuQ7
p.s.
Protesty są głównie dlatego, ze to nie lokalsi zarabiają, tylko wielkie korporacje turystyczne – ale znowu – pozwoliliście im wejść!
https://photos.app.goo.gl/tkk3WPTkNrjCuuyZ8
Dzisiaj u mojej siostry pod Krakowem zawitały takie dwa osobniki:
https://photos.app.goo.gl/8inbmy6EQUrePCwv8
https://www.youtube.com/watch?v=jwKdClxuNjA
Alicjo,
Fajne masz te Hawaje na parapecie
Dziewczyny,
przyznam, że do polskich win latami podchodziłam pamiętając jakim kwasem nas czasami raczono. Ale teraz, coraz częściej wpadamy na trunki, których producenci nie muszą się wstydzić. To cieszy.
Kiedys pisalam o roslinie o nazwie Oregon grape. Jest to piekny krzak o zoltych pachnacych kwiatch wiosna. Teraz te kwiaty zamieniky sie na owoce.
Owoce to ulubiony przysmak ptakow.
Od pokolen Indianki robily syrop i rozne przetwory z owocow Oregon grape. Tradycja zostala przyjeta i wiele osob wykonuje prztwory z owocow Oregon grape.
Kilka dni temu po raz pierwszy zrobilam syrop z owocow Oregon grape. Syrop jest kwasny i orzezwiajacy. Naturalnie staje sie gesty podczas przygotowania.
Oregon grape to state flower of Oregon.
Info na wiki
https://en.wikipedia.org/wiki/Berberis_aquifolium
Wykorzystalam zalaczony przepis.
Pominelam cynamon i sok z cytryny.
https://montanahomesteadharvest.com/oregon-grape-syrup-recipe/
Orka, ten Twój syrop z Oregon grape brzmi jak narkotyk z dawnych indiańskich pieśni. Kwaśny tak, że twarz sama gra na harmonijce. Indianki wiedziały, że to lekarstwo na wszystko – od jesiennej chandry po kaca po ognisku. Ty gotujesz go dziś i nagle cały świat pachnie jak stara legenda, która jeszcze nie trafiła na półki Walmartu.
I wiesz co? Gdyby przeziębiony łosoś z Oregonu dowiedział się o Twoim syropie, to wciągnąłby płetwy w kieszenie i popłynął pod Twoje okno. Żaden farmaceuta nie wymyśliłby lepszego specyfiku na rybią chrypkę.
A ja chętnie dorzuciłbym do tego układu słoik za słoik. Twój Oregon grape za mój kaszubski agrest. Ocean dzieli, ale kwaśność łączy
https://pl.wikipedia.org/wiki/Berberys_zwyczajny
U mnie to rośnie w pobliżu, ale kiedy chciałam zerwać trochę i dodać do konfitur, to tak pokłułam sobie ręce, że zrezygnowałam. Gałązki mają bardzo i bardzo ostre kolce. Kiedyś popularny w Polsce, dodawany do herbaty, ot taka cytryna dla ludzi północy, gdzie cytryna nie dojrzewa, niestety, tylko trzeba ją kupić.
„Sztuka kulinarna: Z owoców berberysu można także wytwarzać soki, syropy, dżemy, konfitury i marmolady. Sok wyciska się z przetartych owoców zalanych wodą w równej ilości i odstawionych wcześniej na godzinę. Dosładza się i pasteryzuje.”
(za wiki, przepisów można sporo znaleźć w sieci).
To co pokazała Orca, w Polsce nazywane jest mahonią. Widuję takie krzaczki w ogródkach, ale nie znam nikogo, kto robiłby z ich owoców jakieś przetwory. Berberysy są popularne głównie jako krzewy ozdobne.
Nie wiem, czy będę robiła jakieś przetwory, może trochę powideł. Generalnie w tym sezonie jest dość słabo z owocami, jeżeli ktoś ma własne, to jest w korzystnej sytuacji. Niby aronia obrodziła, ale jeszcze niedojrzałe owoce bardzo smakują kosom, więc są małe szanse, że coś zostanie dla mnie.
Dzisiaj przez kilka godzin zbieralam Oregon grapes. W roznych miejscach byly troche odmienne owoce. W ksztalcie. Jedne owalne inne podlozne.
Na stronie z przepisem jest kilka sugesti jak jesc syrop. Ten syrop jest gesty i mozna to posmarowac na plasterek brie.
Jestem ciekawa czy ktos sprobuje zrobic syrop w Polsce.
Liscie rzeczywisvie maja kolce.
Myslalam jak Indianki przechowyly ten syrop lub inne przetwory. Wiem jak przeczowywaly filety lososia. Nawet przeziebionego. Pod ziemią.
Orka, widzę to: ty z koszykiem, a wokół krzaki, każdy z charakterem. Jedne owalne, drugie podłużne, jakby natura też lubiła różnorodność w designie. I ta myśl o Indiankach… one przecież miały więcej czasu niż my i mniej lodówek, więc wymyślały geniusz: pod ziemią, w cieniu, w chłodzie. Łososie, nawet przeziębione, leżały jak w spa.
A ten syrop na brie? To już nie medycyna, tylko poezja. I niech mi ktoś powie, że świat się nie zderza: Indianki robiące lekarstwo dla przeziębionego łososia – i ty smarująca nim plaster sera
Ewo-dobrzy enolodzy podróżują prawie po całym świecie i to między innymi dzięki ich pracy powstają dobre wina, również w Polsce, co oczywiście wszystkich nas cieszy. Mamy w rodzinie Alaina świeżo upieczonego enologa, który zastanawia się czy nie zatrudnić się w Japonii, bo tam podobno również szukają specjalistów od produkcji win dobrej jakości.
Orco-ten pomysł, by połączyć lekko kwaskowy i orzeźwiający syrop z mahoni z serem brie (albo jakimś innym) bardzo mi się podoba. Zauważyłam, że sery lubią różne, nieoczywiste połączenia.
Mahonia rośnie w dwóch zaprzyjaźnionych ogrodach i nikt jej do tej pory nie zbierał. Muszę po pierwsze sprawdzić czy w tym roku są jakieś owoce i zapytać czy mogę zebrać. Dam znać!
Miałam okazję rozmawiać ostatnio z jedną z nauczycielek pracujących w warszawskim technikum hotelarsko-gastronomicznym znajdującym się na Pradze Południe. To była bardzo ciekawa rozmowa, bo dotyczyła zarówno uczniów, szkolnego życia jak i niełatwej kondycji nauczycieli w obecnych czasach.
Cała nasza dyskusja zaczęła się od muralu, który powstał niedawno na budynku tejże szkoły: https://tiny.pl/9ybh_8zs
Do dzisiejszego dnia uczniowie poznają owe sześć zasad(plus siódma dodatkowa, wymyślona później)propagowanych przez Stanisława Bergera. To Berger właśnie był autorem książki kucharskiej, o której rozmawialiśmy na blogu wiele razy i która była kulinarną biblią naszych mam oraz służyła również nam.
Tu więcej na temat 7U:
https://zdrowiewtobie.com/7u-czyli-zasady-zdrowego-zywienia-wg-prof-stanislawa-bergera/
Stanisław Berger zmarł w ubiegłym roku przeżywszy 101 lat! Wszystko wskazuje na to, iż przestrzegał powyższych zasad
Na ser brie/cammembert świetnie jest też maznąć konfiturą/dżemem z żurawiny.
Moje Oregon grapes ktore zebralam wczoraj musza poczekac w lodowce na przerobke.
Danuska, jestes ekspertem od francuskich serow i French cuisine. Jestem ciekawa co napiszesz o syropie z serem.
W ten weekend Indianie Makah w Neah Bay beda swietowali swoje tradycje. Rowniez pieczenie lososia swoja metoda.
Neah Bay to popularne miejsce na lapanie halibuta. Ostatnio odkrylam i docenilam halibut cheeks. Jak przy wielu rybach im mniej dodatkow tym lepiej. Do halibut cheeks potrzebne jest tylko maslo, czosnek i towarzystwo.
Danuśko,
Poza wszystkim innym, zmienia się klimat. Kilka dni temu usłyszeliśmy od słowackiego winiarza, ze teraz w Polsce będą dobre wina, bo u nich, na Słowacji jest już za gorąco.
Ja właśnie przeczytałam artykuł w Polityce o winach w… Buthanie! Tak, tak…
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/ludzieistyle/2311613,1,trunki-niemozliwe-bhutan-wygrywa-konkurs-na-najbardziej-szalone-wino-swiata.read
Siedzę w barze, w Karlinie. Dawny polski Kuwejt. Wchodzisz i pachnie tu jak w zapomnianym muzeum PRL-u: wódka, mokre drewno, dym z papierosa, który już dawno powinien zgasnąć. Na ścianie zdjęcie szybu naftowego, jak relikwia. Barman przeciera szklankę i mówi: Wiesz, tu kiedyś była ropa. Czarna rzeka pod ziemią. Teraz mamy tylko Żołądkowa Gorzka.
Ja mu odpowiadam: A w Bhutanie robią wino.
Wino? W Bhutanie? Tam, gdzie nie ma winogron? – patrzy na mnie jak na wariata.
Tak, mówię. Kalifornijczycy wpadli na pomysł. Dali im ziemię, żeby fermentowali marzenia. I wychodzi wino z Himalajów.
Barman milczy chwilę, potem nalewa mi kieliszek czegoś brunatnego. Proszę, napij się, to jest nasze bhutańskie. Cabernet Karlino. Sto procent ropy, dojrzewało w beczkach po oleju napędowym. Aromat asfaltu, nuta spalin, a w finiszu – lekki posmak beznadziei.
Facet w zielonej kurtce obok śmieje się i dodaje: Idealne do przeziębionego łososia z Pasłęki. Ryba kaszle, wino dymi – i mamy polsko-bhutańską fuzję smaków.
Za oknem na ścianie bloku – mural z ropotrysku. Czarna fontanna ropy wystrzela w niebo jak fajerwerk, a dzieci na huśtawkach bawią się w jej cieniu. Pod spodem napis: Tu było bogactwo. Przez chwilę.
Pijemy w trójkę. Jeszcze świeci słońce, ale Pasłęka huczy jak orkiestra wód podziemnych, a w mojej głowie brzmi jedno zdanie: świat jest wielką winnicą absurdu. Tylko trzeba mieć odwagę nalać sobie kieliszek.
@po rewolucji
– dzięki za karlińskie impresje (bo mamy ropę, polską ropę pod Karliiineeemmm….) aż doczytałam – w Wikipedii
– jak to było, 45 latek temu 
@Orca
– posadziłam 9 krzewów mahonii pospolitej, cztery już wykarczowałam, bo tak inwazyjne, pozostałe przycinam do gruntu co 2 lata (tuż po kwitnieniu; duszący zapach, ale pszczoły i trzmiele uwielbiają) – tym razem są owocki, gdy były poprzednio, Bratanica natychmiast zauważyła i chciała testować, więc wytłumaczyłam, że nie wszystko boróweczką, co boróweczkę przypomina… choć ptaszki lubią… i o „Oregon grapes”: skosztowała jednak i wyraziła opinię niespełna-pięciolatki [wówczas] …to muszą mieć biedę w tym Oregonie jak coś takiego nazywają winogronkami… 
@Krystyno
tak, i u nas pionierami łąk kwietnych były tereny wspólne: parki, skwery, etc. Niektóre bardzo rzucały się w oczy (np. tuż pod Wawelem), inne już prawie dekadę temu do systemu owadzich hoteli dołączyły naprawdę pokaźne łany facelii… zatem coś się dzieje, coś się zmienia… 
Doczytam kiedyś… bo znów podlewanie (resztkami deszczówki)… A stale – rozjazdy i ich sprawozdawanie (przelotne-pobieżne, lecz nawet takie zabiera czas
)
nie zagląda regularnie — w czasie moich urodzin (sprzęgniętych poręcznie z dziesięcioleciem oświadczyn-zaręczyn
) zrobiliśmy tour po romańskich zabytkach naszej zapasowej ojczyzny. Nie wszystkich, ale niektóre inne znaliśmy już, a kolejne (i świeżo wytropione) mamy zamiar uzupełnić. Plus góry-pagórki, bo nawet w upale da się (jeśli masz budzik)
—

Kto ciekaw, a jeszcze
— Zapraszam Zainteresowanych, pozdrawiam Wszystkich
Ja też zapraszam – zawsze byłam ciekawa, jak tam jest. Dobrze, że nie muszę osobiście…
https://youtu.be/oGZmemz2aOM?si=RGdaHP1VkRT0jIco
Dziś znowu bar mnie pochłonął. I tak, między jednym łykiem a drugim, dochodzę do wniosku, że polecanie bezsmakowych filmików powinno być karalne. Nie jakimś tam mandatem, tylko czymś na miarę paragrafu kosmicznego: pięć lat przymusowej wycieczki na orbitę bez widoku na Ziemię.
Nie wiem czy wiesz, ale podróż bez opowieści to jak Karlino bez ropy — dziura w ziemi i cisza. A link bez słów to jak ropne cabernet pozbawione aromatu asfaltu i nuty spalin. Niby coś jest, ale brakuje życia.
Facet z oboku przy barze, z którym wymieniam to i owo, mówi: Powinni zrobić sąd międzyplanetarny. Każdy, kto wrzuca filmik bez story leci od razu na Plutona. Niech tam pokazuje granice i drogi. Może ktoś z kosmitów kliknie.
No to za Plutona! Niech tam siedzą wszyscy, którzy polecają filmiki typu, jadę bo jadę i nie wiem po co.
a cappella
wyobraź sobie:
Karlino ’8o
W telewizji spiker, który mówi tak, jakby ogłaszał zwycięstwo w kosmosie: Obywatele! Obywatelki! Polska ma ropę! Polska to Kuwejt!
I głos mu drży, jakby sam chciał się napić benzyny z kieliszka.
A w tle babcia z jajkami na twardo nuci hymn ropny: bo mamy ropę, polską ropę pod Karliiineeemmm…, i śmieje się tak głośno, że nawet reporter ucieka przed tym śmiechem jak przed gazem łzawiącym.
Szyb płonie jak pochodnia olimpijska, dym niesie się nad Bałtyk. Władza widzi w tym cud gospodarczy, opozycja krzyczy, że to dymna zasłona kryzysu.
A miejscowi stoją w gumofilcach i wiedzą swoje: że ich wieś właśnie zmieniła się w karykaturę Emiratów, gdzie zamiast szejków masz sołtysa, a zamiast wielbłądów są krowy w polu.
I wiesz co? To było piękne. Bo wtedy wszyscy, i władza, i opozycja, i babcia z jajkami, uwierzyli na chwilę, że Polska naprawdę tryska. Choć w rzeczywistości tylko się zakrztusiła pustymi półkami.
W ten weekend Indianie Makah w Neah Bay celebruja swoje tradycje. W przeszlosci pokazywalam pieczenie łososia podczas tych uroczystosci.
Na tym video dzieci Makah tancza canoe dance. Nie kajak ani łódz tylko canoe.
Ten taniec jest popularny wsrod wielu Indian zamieszkalych na wybrzezu.
https://youtu.be/huuCjS1T1KY?feature=shared
Na terenie Makah Nation miesci sie Cape Flattery, najbardziej na pilnocny zachod wysuniete miejsce US (contiguous US).
Kiedy Captain Cook szukal NW passage doplynal do wysokiej plaskiej skaly. I nazwal Cape Flattery. Mgla przeslonila widok przesmyku wody, ktorego szukal kapitan. Skandynawski zeglarz (you know who
) otrzymal kredyt za odkrycie NW Passage.
Cape Flattery
Standing there and watching vast space around is a humbling experience.
https://youtu.be/11yyjpqfnwM?feature=shared
Orca, canoe dance wygląda pięknie – ale wiesz… w moim barze pod Karlinem canoe dance wyglądałby inaczej: trzech facetów w gumofilcach tańczy wokół pustej beczki po ropie, babcia od jajek na twardo śpiewa, że to nie canoe, tylko wanna. Barman bije w blat jak w bęben, a facet w zielonej kurtce krzyczy, że to szamanizm z dodatkiem Żołądkowa Gorzka.
Captain Cook by się tu pewnie znowu pomylił. Zamiast NW Passage zobaczyłby rzekę Pasłękę, mgłę i kogoś, kto macha mu kieliszkiem. A potem wróciłby do Londynu i mówił, że odkrył nowy świat. A to tylko Karlino po godzinach
Nie przepraszam – i będę wrzucała filmiki jakie mi się podoba, nie ma tam napisu „oglądanie obowiązkowe”. Wyluzuj Arkadiusz, nie oglądaj, nie jojcz i nie wysyłaj mnie na Madagaskar, już tam byłam

Czyżbyś był zazdrosny? Też możesz tam się udać mobilkiem i nadawać
Każdy z nas ma inny pomysł na podróże. Ja obejrzałam kilkanaście filmików tego pana od „Jak to daleko” i podoba mi się to, że facet sobie podróżuje i opowiada o tym, podoba mi się to, że opowiada, co mu się podoba, a co mu się nie za bardzo – bo generalnie jest pozytywnie nastawiony do świata.
Gdzie ja bym chciała, on doszedł/dojechał i przekazał jak umiał. I za to jestem wdzięczna, bo nie są to uładzone programy National Geographic, a coś bardziej osobistego. Najbliżej tego, profesjonalnie jednak, był David Atenborough – też miał bardzo osobisty stosunek do zwiedzanych miejsc, ale ekipę miał profesjonalną.
Szerokiej drogi, gdziekolwiek ta droga Cię prowadzi!
National Geographic?
Naturalnie, przecież to Rolls-Royce. Tam każdy kadr błyszczy jak świeżo wypolerowana szyba.
Ale wiesz co…? W barze w Karlinie nauczyłem się, że czasem ciekawsza od Rolls-Royce’a jest dziurawa nysa. Bo trzęsie, śmierdzi benzyną, ale dzieją się w niej historie, których w Rollsie nie zobaczysz.
Więc niech każdy nadaje, jak potrafi. Jedni z kamerą w ręku na poziomie Hollywood, inni z telefonem w ręku w trybie ‘jadę, bo jadę’.
Tylko proszę, niech się tam wleje odrobina opowieści, bo bez tego nawet Rolls zamienia się w pustą puszkę po piwie
Oh jej!
Dajżesz komuś się wypowiadać, jako że i Ty możesz się tu wypowiadać , i nie myśl sobie, że jesteś jedyny, który nadaje mętne wpisy. Facet przynajmniej nadaje filmiki, a też nie ma tam napisu, że MUS OGLĄDAĆ.
Twoje wpisy są jakie? No właśnie.
Ach, Alicja, Alicja… a przecież ja tylko z baru pisałem. I wiadomo, że jak się pisze z baru, to każde zdanie jest trochę mętne, bo kto by przy piwie składał je w formie akademickiej rozprawy?
Facet nadaje filmiki, ja nadaję słowa — różnica żadna, tylko środek przekazu inny. I nigdzie nie napisałem, że MUS oglądać ani MUS czytać. To bardziej jak wejście do baru: możesz przysiąść, możesz machnąć ręką i pójść dalej.
Ale skoro pytasz, jakie są moje wpisy…? Ano takie jak wino z Bhutanu: czasem kwaśne, czasem dziwne, czasem nie do wypicia — ale zawsze z procentami

I chyba o to chodzi, żeby było trochę szumu w eterze, bo cisza to dopiero byłby dramat
https://www.youtube.com/watch?v=z4A6o-yf-ao&pp=0gcJCf8Ao7VqN5tD
Stoję na skarpie w Czelinie. U stóp mam Odrę, szeroką, spokojną, jakby nigdy nie była granicą. Obok pierwszy polski słup wbity tu w 1945 roku. Symbol stoi, a rzeka płynie dalej, jakby nie wiedziała, że to miejsce jest historyczne. Horyzont czysty, żadnych zabudowań, sama przestrzeń.
I tylko czasem w powietrzu daje się wyczuć zapach spróchniałego drewna, jakby tamten pierwszy, zgniły słup wciąż był obecny pod świeżą farbą.
Dwa lata temu rozmawiałem tu ze starszą kobietą. Opowiadała, że jechali miesiąc wagonem towarowym spod Lwowa, cała wieś razem. Ojciec pracował w porcie w Szczecinie, na weekendy wracał bez pieniędzy, bo wszystko przepijał w mieście. Mówiła o tym spokojnie, bez pretensji. Tak było.
W centrum wsi stoi kościół. Dawniej ewangelicki, teraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Te same cegły, nowe pieśni. Architektura pamięta jedno i drugie.
Codzienne życie skupia się w sklepiku. Otwarty rano i po południu. Poza tym cisza. Sklep jest jednocześnie barem i miejscem spotkań. Dzisiaj wszyscy mówią tylko o jednym. O dożynkach w Mieszkowicach.
Siedzę z nimi, piję piwo i słucham.
– Pamiętacie, jak sołtys zgubił mikrofon? – śmieje się jeden. – Pół imprezy prowadziliśmy na krzyk!
– A chleb z Kłosowa? – dodaje drugi. – Twardy jak kamień, dzieci kopały nim po boisku.
– I orkiestra! – woła ktoś z końca stołu. – Hymn zaczęli, prąd padł, zostały trąbki. Brzmiało jak na pogrzebie.
Śmiech roznosi się po sklepie. Ja też się śmieję. Historia z wagonem towarowym, z przepitymi pensjami, pierwszy słup graniczny – to wszystko schodzi na drugi plan. Najważniejsze jest teraz: piwo, wspomnienie o chlebowej piłce i spokój ludzi, którzy tu mieszkają.
W Czelinie nie trzeba niczego dodawać. Rzeczywistość jest prosta i pełna. Nawet rzeka mówi sama do siebie ludzkim głosem: nie spiesz się. I tak odpłyniesz dokąd trzeba.
Dziś rano, kiedy wychodziłem z mobilka, znalazłem kilka żołędzi. Przy wycieraczce . Tubylec z Czelina pewnie podrzucił je po cichu, wczoraj w barze wspominał stare historie, a dziś zostawił mi swój znak. Małe dęby w kapsułkach. Amulet na dalszą drogę.
Dobry komentarz Nowy
To jest to. Hooker wchodził mi do głowy jak dym z papierosa w wagonie sypialnym z lat siedemdziesiątych. Nie pytał, czy może. Po prostu siadał na łóżku i mówił: one bourbon, one scotch, one beer. I nagle cała Europa była jednym barem, od Trójmiasta po Lizbone.
Zdarłem z nim opony jakby były ze skóry, a asfalt był językiem, po którym sunęła opowieść. Tysiące kilometrów. Aż gdzieś w Austrii postawili znak: zakaz wjazdu z Hookerem w głośnikach. Bo inaczej kierowcy zamiast do pracy, skręcali prosto w życie.
Blues to nie muzyka. Blues to choroba drogi. I Hooker był jej paciorkowcem, co zamienia zwykły zakręt w bar z trzema butelkami i kelnerką, która zawsze wie, że wrócisz.
Czekam na te wina z Buthanu, bo u nas jeszcze ich nie ma
Jest różnica między nadawaniem słownym, a słowno-wizualnym, nie zaprzeczysz, Arkadiuszu. Bo to, co widzisz, sam możesz nazwać. A mnie może nie wystarczyć wyobraźni, żeby to „zobaczyć” oczyma duszy mojej, he he…
Nie mówiąc o tym, że co dla mnie jest czerwone, dla Ciebie może być brązowe, mimo że w tym samym czasie spoglądamy na ten sam obiekt. I nie mam tu na myśli daltonizmu!
Lee Hooker…
Na przykład… czy ktoś zna takie plemię?
https://photos.app.goo.gl/rMznJsFABhN1bHHa8
https://www.youtube.com/watch?v=OBw2Aw4flgU
Alicjo, na wina z Bhutanu trzeba cierpliwości jak na dobry riff Hookera – długo nic, a potem jedno uderzenie i cały blog w rewolucji
Masz rację, że obraz i słowo to dwa różne kanały. Tyle że ja wierzę, że wino lepiej smakuje, kiedy ktoś ci je opowie, a nie tylko poda kieliszek do ręki. Widzisz – Hooker też mógłby po prostu nalać: one bourbon, one scotch, one beer – i koniec. Ale nie, on zamienił to w story, której się nie zapomina
W czytaniu biografia mojego ulubianego aktora Jana Nowickiego – pamiętam amanta z kilku starych filmów, kiedy był piękny i młody, a przy okazji był znakomitym aktorem. W biografii wspomniany jest występ w Starym Teatrze w „Biesach” Dostojewskiego i nagle mi się przypomniało, że poza „Idiotą” i „Braćmi Karamazow” nic na półkach księgarskich, nie było, bo gdzyby było, tobym przeczytała. Coś tam ówczesnej władzuchnie się nie podobało w tych Biesach, ale w Starym w Krakowie po cichutku grano te Biesy. Zapewne naonczas były te Biesy ukrywane, podobnie jak Szołochowa „Cichy Don” – przecież jakby Stalin to przeczytał, to prędzej by się powiesił na własnych sznurówkach, niż przyznał nagrodę!
https://photos.app.goo.gl/ka6vjeBWXLsNUfuw5
Dla tych, co nie czytali Cichego Donu – jest to najbardziej anty wszystkiemu co przynosi urawniłowka, komunizm i tak dalej. Wspaniała powieść. Polecam.
Zakupiłam „na internetach” Biesy!
rewolucjonisto,
mnie nikt nie podaje wina do ręki (z tych na podorędziu…). Czytam recenzje, wypowiedzi na temat, ale i tak swoje wiem i nikt mi nie wmówi, że… i tak dalej.
Oferowane wypiję, ale to nie znaczy, że natentychmiast (*nisia) polecę do sklepu i kupię. Po prostu – co komu smakuje, jednym jabłka, innym gruszki. A jeszcze innym piwo
https://photos.app.goo.gl/WRRM1yVxabK8tcUu6
Corona to nazwa bardzo dobrego piwa made in Mexico
Reklama piwa Corona
https://youtu.be/00Us73IjLHQ?feature=shared
O Washington wine napisze za kilka godzin.
W Polsce WA wine jest chyba tak malo znane jak wino z Butanu
Piwo Corona znamy, w Polsce także do dostania, a jeśli chodzi o wina z WA, to podaję sznureczek:
https://www.wina-bachus.pl/regiony-winiarskie/washington-usa-wina
Global „wineing”, że tak powiem…
Nie musze pisac o WA wine. Alicja podala co trzeba wiedziec.
Jest The Velvet Devil i Kung Fu Girl. To wystarczy.
Swego czasu bywaliśmy w tamtych okolicznościach przyrody, a nawet w winnicach Oregonu. Gdzieś poszukam zdjęć… tymczasem:
https://photos.app.goo.gl/zAFEYyxZoJVKX82u7
Alicjo,
a ” Zbrodnia i kara” ? Przecież to była bardzo popularna powieść, może było trudno ją kupić w księgarniach, jak zresztą większość dobrych książek , ale była w każdej bibliotece. ” Cichy Don” Szołochowa także.
Nie wiem, jak ” Biesy” w Starym Teatrze grano ” po cichu”/ to był 1971 rok/, skoro określa się ten spektakl jako legendarny https://www.stary.pl/pl/repertuar/1871-1971-2021-biesy-wieczor-jubileuszowy/ Gdyby władza miała zastrzeżenia, to pewnie spektaklu by w ogóle nie było, cenzura wszak działała.
Poza tym różnie bywało w zależności od okresu, co innego lata czterdzieste, pięćdziesiąte, a co innego siedemdziesiąte. Lubiłam Nowickiego jako aktora, ale w późniejszych latach swego życia był trochę mitomanem.
Krystyna,

o takich oczywistościach zapomniałam napisać – Zbrodnia i kara na przykład.
Aktora ocenia się o rolach teatralnych/filmowych. Osobną sprawą są wypowiedzi, pamiętniki, książki i tak dalej. Każdy jest trochę mitomanem na swój temat – czyż nie? I o to nie mam pretensji.
Nowicki trochę przypominał mi mojego Dziadka. Drugi Dziadek – wypisz wymaluj Tomasz Mann
Może nienajlepsze zdjęcie, ale…
https://photos.app.goo.gl/yyiED57o7sCRPopa6
He he he…
https://photos.app.goo.gl/NCPqM3iA6LCJ6gCo9
Dopisek obok zdjęcia zrobiłam lata temu.
A zdjęcie drugiego Dziadka, tego od podobizny do Nowickiego, będę musiała zeskanować z rodzinnego albumu (nie wszystkie zeskanowałam, niestety).
Niech „se” Nowicki będzie mitomanem – jego prawo
Lubię łobuzów, byle nie w moim bezpośrednim sąsiedztwie i rodzinie!
A propos win, nie mogę pominąć tego:
WINA TUSKA
https://photos.app.goo.gl/7UpC1jSBbeWnmdxa8
Pociąg spóźnił się do Buska – wina Tuska.
Podupada kurort Ustka – wina Tuska.
Groch się jakoś marnie łuska – wina Tuska.
W Totku Ci nie wyszła szóstka – wina Tuska.
Zaszkodziła Ci kapustka – wina Tuska.
Cioci Zosi siadła trzustka – wina Tuska.
W szczerym polu uschła brzózka – wina Tuska.
W gardle Ci uwięzła kluska – wina Tuska.
Dyszel złamał sie u wózka – wina Tuska.
Waza stłukła się etruska – wina Tuska.
Zimny deszczyk w oczy pluska – wina Tuska.
Gorzkie łzy ociera chustka – wina Tuska.
Połamała nóżki kózka – wina Tuska.
Księdzu z głowy spadła piuska – wina Tuska.
Polska to kolonia ruska – wina Tuska.
Na stadionach rąbanina – Tuska wina.
Spytasz mnie publiko moja, a cóż to za paranoja?
To katechizm jest prześliczny sporej partii politycznej.
A dlaczego Panie święty ten mój wierszyk nie ma puenty?
W miejsce puenty mgła i pustka – wina Tuska.
(Wojciech Młynarski)
Przeczytalam info o WA wine na polskiej stronie podanej przez Alicje. Tam jest duzo informacji na temat winnic w WA.
Dodam jeszcze ze WA wine jest znany z icewine, wino produkowane z zamarznietych winogron.
Charles & Charles to jedna z winnic ktora slynie z czerwonego wina. Muzyk Sammy Hagar w kolaboracji z Charles Smith produkuja bardzo popularne czerwone wino zalaczone na zdjeciu.
https://gasbarros.com/charles-charles-no35-blend-2017-750-ml-856622001110-7874/
Kyle MacLachlan znany z wielu filmow prowadzi winnice w swoich rodzinnych stronach w Yakima Valley. Pursued by Bear to nazwa jego win.
Tu jest strona tej winnicy
https://www.pursuedbybearwine.com/
Z icewine znany jest także region Niagary. Nie jestem konsumentką tego wina – jest słodkie. I drogie!
https://www.visitniagaracanada.com/do/niagara-icewine-festival/
Ah… słynny agent! Zapomniałam, jak się ten serial nazywał. Twin Peaks! Dobra muzyka, to pamiętam.
Yakima Valley… piękne tereny.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja kompletnie nie znam tych facetów od win. I to spadło na mnie jak grom z nieba w środku sierpnia.
Oni tu wymieniają Charlesa, jakby to był sąsiad z działki. Dorzucają MacLachlana, jakby każdy z nas miał w piwnicy skrzynkę jego „Pursued by Bear”.
A ja? Ja tylko pamiętam, że Yakima Valley to nazwa, która brzmi bardziej jak tytuł psychodelicznego koncertu w San Francisco niż dolina winorośli.
Czytam o icewine z Niagary, o Charles & Charles, o Twin Peaks i o winach droższych od mojej deskorolki, która wie znacznie lepiej co mi służy. Bo deskorolka wozi mnie po asfalcie od lat, nie udając Bordeaux ani Kalifornii.
I nagle łapię się na tym, że w tej rozmowie wyglądam jak gość, który przyszedł do baru i zamówił sok pomarańczowy, gdy reszta zamawia butelki rocznikowe.
Ale może właśnie w tym tkwi urok? Bo każdy grom z nieba w sierpniu to też okazja, żeby usiąść w mobilku i nalać cokolwiek do kieliszka i powiedzieć: na zdrowie, resztę sobie dopowiem
Yakima Valley to stan Washington

A pomiędzy jeszcze Oregon się mieści, gdzie też są winiarnie, nawet byłam w jednej z nich:
https://photos.app.goo.gl/oXRn9Zes2e6D9unZA
To jest blisko Mount Hood, do której to góry właśnie zmierzaliśmy 10 lat temu.
Kto oglądał „Lśnienie” Stanleya Kubricka, ten wie o czym mówię… upiorny hotel również istnieje, niestety restauracja była wypełniona po kominy
https://photos.app.goo.gl/h9qHAYbwz37cLoVp6
Aby dojechac do Yakima trzeba przejechac przez gory Cascade Mountains. Autostrada I90 jest przejezdna przez caly rok. Czasami lód, śnieg, pożar lub powodź zamyka autostrade.
Jesli nie I90 do Yakima mozna dojechac niezwykle piekna droga stanowa 410. To jest tylko mozliwe kiedy Chinook Pass jest odsniezony i przejezdny. Zwykle to sie dzieje w lipcu. Przed gromem z nieba w polowie sierpnia.
Na tym video przejazd przez Chinook Pass na poczatku lipca.
Po przejechaniu Chinook Pass po wschodniej stronie Cascades Mountains (w tym Yakima) jest kamienista pustynia i winnice
https://youtu.be/6LohAxbhuis?feature=shared
Orca pisze, że żeby dojechać do Yakima, trzeba przejechać przez Cascade Mountains. I90 jest otwarta cały rok, ale czasami śnieg, lód albo pożar decydują, że nie. Zawsze jakaś loteria z żywiołem. Można też drogą przez Chinook Pass. O ile ktoś odśnieży
Zwykle w lipcu. Przed gromem z nieba w połowie sierpnia.
Obejrzałem filmik z tego przejazdu i powiem: to nie są tereny na mojego mobilka. On ma alergię na biały szał, nie znosi lawin ani zimowych scenerii. Jego żywiołem jest asfalt, kurz i boczne drogi, a nie pasy śniegu wijące się jak martwe węże po zboczach. Zimą to on czuje się znakomicie w Andaluzji i na Saharze.
Yakima w mojej głowie to nie kraina z bajki, tylko fatamorgana dla dorosłych. Pustynia, gdzie winorośl wyrasta jakby kpiła z klimatu, a każda butelka jest droższa od mojej deskorolki. Nie trzeba tam jechać, żeby wiedzieć, że smak będzie miał w sobie trochę pyłu z Cascades i odrobinę szaleństwa, które zostaje w człowieku po przełęczy. Wystarczy zamknąć oczy i poczuć, że ten krajobraz nie potrzebuje mojej obecności.
Niech sam pije siebie do dna
Z gór na ziemię.
Pike Place Market. Prom z Bainbridge Island do centrum Seattle.
Duzo smakolykow dla zwolennikow ryb i seafood.
https://youtu.be/TbtsfyrEF_c?feature=shared
U mnie czereśnie się skończyły, zaczęła się era brzoskwiń.
Poza tym nieco chłodniej, więc ugotowałam grochówkę. Na dwa dni plus drugie tyle do zamrażarki. Dobra grochówka nie jest zła – powiedział domowy krytyk kulinarny.
Czereśnie zniknęły jak wakacyjni kochankowie, a brzoskwinie zajęły ich miejsce — miękkie, soczyste, trochę leniwe. I nagle, jak wejście bębna w środku ballady, pojawia się grochówka. Zupa ciężka, solidna, jak wczesna jesień na talerzu. Domowy krytyk kulinarny kiwa głową: dobra grochówka nie jest zła. I wszyscy wiedzą, że to już werdykt ostateczny.
A ja?
Nigdy się nie odważyłem zrobić grochówki. Może przez traumę szkolnych stołówek, gdzie ilość grochu ciągnęła cię w dół jak betonowy but. A może dlatego, że grochówka to nie jest kuchnia, tylko projekt inżynieryjny. Trzeba znać proporcje, mieć zaufanie do grochu i wiarę, że następnego dnia świat dalej będzie funkcjonował. Może też dlatego, że zawsze miałem słabość do potraw, które można zrobić w piętnaście minut, a nie do tych, które wymagają negocjacji z garnkiem.
Tak, to chyba dlatego. Grochówka dla mnie zawsze była bardziej opowieścią niż praktyką.
Grochówka jest prosta jak budowa cepa – trzeba tylko znać proporcje i jaki groch użyć. Ja używam suchego, łuskanego, żółtego. Poza tym gotuję gar, jak zresztą każdą zupę i mam z tego ileś tam posiłków. Bo prawdziwa grochówka to jest eintopf, łycha stoi i człowiek wstaje od stołu najedzony. Reszta w porcjach do zamrażarki na zaś
U mnie to działa. Poza tym pogoda lekko sklęsła i przydała się rozgrzewająca grochówka.
p.s.
Ważne też są przyprawy – kminek i majeranek przede wszystkim, bo grochówka (i fasolówka oraz wszystkie pochodne potrawy z grochu i fasoli) jest dość ciężkostrawna, a te dwie przyprawy pomagają w trawieniu. Ktoś, kto gotuje przeszło 50 lat ma różne „myki” w głowie, nie musi gotować codziennie, żeby obiad był na stole i nie musi cięgiem stać przy kuchni.
Według Alicji grochówka jest prosta jak budowa cepa – byle znać proporcje, użyć żółtego, łuskanego grochu, dorzucić kminek i majeranek, i już zupa staje się eintopfem, od którego łycha stoi na baczność, a człowiek odchodzi od stołu najedzony i rozgrzany. Kilkadziesiąt lat doświadczenia w kuchni sprawia, że takie „myki” wchodzą w krew. Dla niej grochówka to pogoda na talerzu – zwłaszcza wtedy, gdy aura za oknem lekko sklęsła.
I to jest piękne. Bo zupa, która w garnku jest tak prosta, w literaturze i historii urastała do rangi metafory. Sienkiewicz dawał nią siłę wojakom, Żeromski wpisywał w nią biedę i ciężki los, a wojenna wersja z polowej kuchni stała się legendą – znakiem wspólnoty i przetrwania. U Dickensa podobna gęsta breja syciła londyńską biedotę, a w staropolskich przepisach Czernieckiego groch zawsze był filarem postnych stołów.
Zatem grochówka jest jak życie: na talerzu prosta i sycąca, w książkach – ciężka od symboli. Zawsze wspólnotowa, nigdy tylko dla siebie. I może właśnie dlatego nigdy się nie odważyłem jej ugotować – bo trzeba by stanąć nie tylko przy kuchni, ale i przy całej tej literacko-historycznej wspólnocie. A to, przyznam, trochę mnie onieśmiela.
U nas nie bardzo czas na grochówkę, jako że wróciły upały, myślę raczej zatem o chłodniku. Zerknęłam dzisiaj na ekran telewizora, a tu przepis na chłodnik z melona, arbuza i mięty. Wszystko zmiksować, przed podaniem polać dobrą oliwą i posypać świeżo zmielonym pieprzem. Też proste, łatwe i przyjemne
Mamy koniec sierpnia i w minionych latach, o tej porze często myśleliśmy o tym, co przygotować na blogowy zjazd. Przywoziliśmy dużo świetnego jedzenia i napitków, że już nie wspomnę o wszystkich pysznościach, które szykowała Żaba.
Żaba o nas pamięta i pamięta też o tych, którzy odeszli. Właśnie przysłała nam zdjęcia z Drzewami Pamięci, sami zobaczcie, jak pięknie rosną: https://photos.app.goo.gl/CzhqRtpdVe3PUpbk9
Zatem – groch z kapustą (kapuśniak też jest sycący i rozgrzewający
), czyli przepisy na potrawy oraz literatura. Zaznaczam, że do grochówki bezwzdlędnie potrzebny jest boczek wędzony, a bazę zupy stanowią wszelkie warzywa. Owszem, jadłam też wojskową grochówkę, kiedy w Drawsku Pomorskim były ćwiczenia wojsk NATO – jak wiadomo, a może nie wszystkim, poligon w Drawsku Pomorskim jest największym poligonem wojskowym w Europie. Pacyfistom przypominam, że „Si vis pacem, para bellum”, niestety, czyli bądź zawsze gotowy. W tych ćwiczeniach uczestniczyli Kanadyjczycy, wyszkoleni w jedynej naszej takiej placówce – Royal Millitary College w Kingston. Oczywiście zaraz pogadaliśmy na znane nam tematy 

https://photos.app.goo.gl/iaMKzLgFEbgkWqzC9
Co do tej ostatniej, literatury znaczy się, przeczytałam ostatnio Ireny Szarłat „Jan Nowicki. Trochę anioł, trochę bies”. Zajęło mi to nieco dłużej, bo książka jest spora, a poza tym ja mam w głowie obraz Nowickiego przez jego filmy. Tymczasem z biografii wynika, że był to aktor przede wszystkim teatralny i wszyscy ci, którzy go widzieli na deskach Starego Teatru uważają go za genialnego aktora teatralnego. GENIALNEGO, powtarzam.
Mnie nie było to dane, ja go podziwiam za role filmowe, nie pomijając faktu, że był to mężczyzna wyjątkowo ozdobny
I wiedząc o tym, że jest i ozdobny, i dobrym aktorem – wykorzystywał to bezwzględnie. Kto by nie wykorzystywał – niech pierwszy rzuci kamieniem! Poza tym pisał, książki i poezje, teksty do piosenek (poniżej). Ta piosenka mi się spodobała, zanim dowiedziałam się że autorem tekstu był Nowicki. Miał jedną wadę – według ludzi, którzy byli z tego teatralno- filmowego biznesu, otóż nie znał żadnego obcego języka, a rosyjski, przecież obowiązkowy w szkole, starał się zapomnieć, i przez to stracił wiele cennych ofert filmowo-teatralnych.
A przecież był zafascynowany Dostojewskim i najlepszą rolę według znawców stworzył w „Biesach” Dostojewskiego, „niezapomniany Stawrogin” podobno.
Ja nie lubię teatru, chociaż w szkole średniej dzięki naszej polonistce jeździliśmy do Wrocławia oglądać „sztuki teatralne”. Teatr dla mnie to jest właśnie to – „udawanie”. Film gładko pomyka i to jest dla mnie opowieść dużo bardziej przekonywująca niż „udawany” teatr.
Z ciekawości zakupiłam dwie książki Nowickiego. Recenzja po przeczytaniu, chcecie czy nie (można ominąć).
https://www.youtube.com/watch?v=ovLLuGyVaog&list=RDovLLuGyVaog&start_radio=1
A kiedy Zjazd?
My jak zwykle we wrześniu jesteśmy u Żaby któregoś dnia, bo po sąsiedzku mieszka Tereska Pomorska i szkoda nam tych mirabelek, które nie mają szans na żadne przeróbki, bo Stara Żaba jest zawsze urobiona po łokcie (albo „po kokardy”, jak kto woli.
https://photos.app.goo.gl/U4iyaFcdjG11zFdj9
Niekoniecznie nasz przyjazd wpisuje się w terminy Zjazdów, ale gdyby ktoś podpowiedział, że wtedy i wtedy, tobyśmy…
Pamiętam, że inicjatorką Zjazdów była Pyra i już w drugim roku istnienia bloga był nasz pierwszy Zjazd. Dla mnie to jest ważne, bo Pyra potrafiła zintegrować także tych spoza gór i rzek, a nawet oceanów.
https://photos.app.goo.gl/kdNBVcYHUWWFTKpz6
Masz racje. Film potrafi uderzyć, zaskoczyć, wzruszyć. Kiedyś łapałem się na tym bez wstydu.
Ale wiesz co? Od jakiegoś czasu film mnie już nie bawi. To są cudze story, wymyślone światy, które wciągają na chwilę, ale jak się dobrze popatrzy – z realem mają mało wspólnego. I nagle czuję się jak klient na fast foodzie: dostałem gotową porcję emocji, pięknie podaną, ale nie moją.
Teatr to co innego. Teatr to życie na żywo. Nie laboratorium, nie studio filmowe, gdzie wszystko jest przemyślane i wycyzelowane dzięki AI. Tu aktor nie może powtórzyć sceny dwa razy tak samo. Tu widz nie dostaje pigułki emocji, tylko surową mieszankę, czasem piękną, czasem brudną, zawsze prawdziwą. Oddech ludzi w sali miesza się z oddechem sceny, łza spada naprawdę, śmiech rozchodzi się falą – nieprzetworzony przez kamerę ani montaż.
I ta widownia… odpowiada mi bardziej niż kino. Jest ludzka, niedoskonała, reaguje spontanicznie. Każdy odbiera sztukę po swojemu. Nie być faszerowany gotową narracją czy emocjami. W teatrze widz i aktor tańczą ze sobą. Czasem niezgrabnie, czasem pięknie, ale zawsze razem. I ja mogę patrzeć. Mogę wyłapywać niuanse – drżenie rąk, spojrzenie, chwilę zawahania, która w filmie ginie pod muzyką i montażem.
Film to iluzja.
Ale najlepszy teatr to ten, który dzieje się bez biletu. Na ulicach, w tramwaju, w sklepie, w spojrzeniu obcych ludzi. Aktorzy nie wiedzą, że grają, a widzowie nie wiedzą, że oglądają. I właśnie tam, w tym chaosie codzienności, w śmiechu dziecka, w kłótni zakochanych, w milczeniu staruszki na ławce – jest najwięcej prawdy. Żadna reżyseria tego nie podrobi.
No i oczywiście wszelkie bary i kawiarniane tarasy. Siedzę i patrzę, i wiem jedno: żadna kamera nie złapie tego, co dzieje się między dwiema filiżankami, w półuśmiechu, w niedopitym kieliszku. To je moje i bez zbędnego surroundu
Danuśka,
dzięki za zdjęcia Drzewek Pamięci. A Żabie należy się wielka wdzięczność za pomysł, wykonanie i troskę o drzewa. Widać jak pięknie urosły przez te trzy lata, kiedy fotografowała je Alicja.
Czas zjazdów minął bezpowrotnie, pozostają indywidualne spotkania w małym gronie i to też jest bardzo cenne.
Nastał czas śliwek. Przypominają mi się ciekawe opowieści Orki o starych drzewach śliwkowych i przepisach na powidła.
Kupiłam trochę węgierek na dżem. Z powidłami jest zbyt dużo zachodu, ale z dżemem pójdzie szybciej. Dodałam kawałek cynamonu i goździki.
Krystyna,
Dziekuje ze przypomnialas o tych drzewach i wspomnienia osadnikow z Niemiec i z Japonii. Dawno tam nie bylam. Oni mieli smaczna odmiane wegierek (Italian plums).
W tym samym ogrodzie byly jeżyny. Wysokie krzewy jezyn. Pyra była zachwycona. Zapytala czy na zrywanie jezyn trzeba miec pozwolenie. To bylo sluszne pytanie bo wtedy pisalam o zbieraniu roznych owocow i pozwoleniu.
U nas zaczal sie sezon na jablka gravenstein. Jak zwykle zrobie mus jablkowy.
Puree z zoltych sliwek juz zrobilam i czeka w zamrazalniku na zimowe wieczory.
Na zbieranie jezyn nie jest wymagane pozwolenie. Ptaki sie tym zajmuja.
Na stronie glean jest przepis na gruszki upieczone owiniete w boczek.
Bacon Wrapped Pears with Goat Cheese
Ingredients:
4 ripe pears halved and cored
8 tablespoons soft cheese (goat cheese, feta, blue cheese)
8 pieces thick-cut bacon
Salt
Honey
Rosemary
Directions:
Line a baking sheet with foil.
Halve the pears and core them.
Stuff each pear half with 1 tablespoon (or desired amount) of cheese.
Wrap each pear half with 1 slice bacon, and place on the foil-lined baking sheet.
Place baking sheet in cold oven; bake at 375degrees F for 40 minutes or until bacon is crisp. Turn broiler to high; broil 1 minute.
Sprinkle a little sea salt over the pear halves, drizzle with honey and serve with fresh rosemary.
Zamiast boczku uzylam prosciutto. Uzylam feta cheese.
Zdjecie
https://mcusercontent.com/360ae1ff3a734621548b3598b/images/b01e868f-b939-478a-a223-f0d5cdd6a8ef.jpg
O matko, rewolucjo!
Jak musisz, to się wstydź za to, że oglądałeś kiedyś filmy, a teraz uważasz, że to jest be. Wszystkie „story”, czy to książka czy film to są cudze opowieści, prawda. Musu do oglądania czy czytania nigdy nie było. Malkontent jesteś, mimo mobilka i tego, co opisujesz, podróżując.
Krystyno,
Ty jesteś zazwyczaj dobrze poinformowana w temacie – czy masz pomysł na jaki polski film warto iść we wrześniu? Staram się czytać recenzje, ale może mi coś umknęło. A na pewno pójdę na jakiś polski film (od paru lat tradycja).
„Mamy koniec sierpnia i w minionych latach, o tej porze często myśleliśmy o tym, co przygotować na blogowy zjazd. Przywoziliśmy dużo świetnego jedzenia i napitków, że już nie wspomnę o wszystkich pysznościach, które szykowała Żaba.”
Danapola
28 sierpnia 2025
18:07
To napisała Danuśka i dlatego pytałam, kiedy Zjazd. Bo jeśli napisała to wczoraj, to znaczy, że Zjazd jeszcze się nie odbył.
Alicjo,
ostatnio rzadko chodzę do kina, bo sezon wakacyjny oferuje przeważnie filmy akcji albo komedie romantyczne. W kinach jest jeszcze pokazywany ” Vinci 2″ Machulskiego. Chciałabym się wybrać, ale nie wiem, czy nie zniknie z ekranów. Wiem, że premierę będzie miał kolejny film o Fryderyku Szopenie/ w przeszłości były 3 filmy o nim/. W tej chwili nie kojarzę innych polskich filmów, ale może coś przeczytam na ten temat.
W temacie filmowym – okazuje się, że mija 50 lat od premiery ” Pikniku pod Wiszącą Skałą” i w związku z tym film znów będzie pokazywany w kinach na zrekonstruowanej taśmie. Film widziałam w telewizji bardzo dawno temu, ale przeczytałam właśnie książkę Joan Lindsey i chętnie porównam do filmu.
Orca,
podoba mi się ta gruszka z serem i boczkiem. Bardzo prosta ale efektowna przystawka.
Krystyna,
Nie tylko efektowna, ale smakowita
Dzieki Tobie przeczytalam moje notatki o sliwkach i panu Rudolfie.
Rodzina nie chciala mowic w domu po niemiecku. Trudne czasu.
Zanim w Polsce wybije polnoc.
Przepisy na przetwory z wegierek dostarczyla Asia w historycznej ksiazce o dzemach i przetworach. Tam jest polecany cardamom.
Do dzis uzywam cardamom w wielu kuchennych eksperymentach.
Kiedy niedawno zbieralam Oregon grapes przypodkowo spotkana osoba uzywa cardamom do przygotowania dzemu z Oregon grapes. Ona powiedziala ze pochodzi z Szwecji.
Ogloszenie
Podczas zbiorowego glosowania miedzy gruszkami z boczkiem i gruszkami z prosciotto zdecydowanie wygral boczek. Tluszcz z boczku daje inna konsystencje i bogatszy smak.
Orca,
bo o to chodzi, boczek ma więcej tłuszczu
Ale tego się nie nie je na codzień, a raz na jakiś czas to jest rozpusta po prostu. Prosciotto to jest inna para kaloszy. Uwielbiam jedno i drugie.
Boczek pasuje do wielu potraw. Okazuje sie ze gruszki to jedna z nich.
Przypomnialo mi sie danie
Papryka jalapeño z serem (cream cheese) i owinieta boczkiem. Wszystko razem upieczone.
https://www.allrecipes.com/thmb/kArp_pD5Zo6H6etzK3lGu-ksHM0=/750×0/filters:no_upscale():max_bytes(150000):strip_icc()/3668001-20eeed42ce6f4d8e8f4109134f29e325.jpg
W sklepie mozna kupic zamrozone pudelko przygotowanych papryk.
Smaczna przekaska. Po upieczeniu przyznaje ze odwijam boczek. Lubie smak tluszczu z boczku razem z jalapeno i serem . Sam boczek idzie na bok
Moze teraz
https://canapesandsoirees.com/wp-content/uploads/2018/02/Cream-Cheese-Stuffed-Bacon-Wrapped-Jalapenos-1-500×500.jpg
Alicjo… malkontent? Może. Ale wiesz… filmy to jak fast food – szybko, kolorowo, syci na chwilę.
A ja się przestawiłem na slow food: teatr uliczny, samo życie. Story z ulicy, baru, tarasu kawiarni.
Tam nie ma scenariusza. Nie ma reżysera. A emocje są takie, że nikt w Hollywood by tego nie wymyślił.
Malkontentem nie jestem – po prostu nie daję się karmić cudzymi historiami jak papką z ekranu.
To nie marudzenie. To luksus myślenia.
A wstyd? Jeśli już… to tylko za to, że tak późno odkryłem, iż najlepsze kino gra się na żywo.
No proszę
Gruszki z boczkiem, gruszki z prosciutto… a przecież to gotowa scena z teatru kulinarnego. Jedni klaszczą tłuszczowi, inni elegancji – a ja i tak wolę siedzieć na widowni i patrzeć, jak życie samo układa menu.
Bo najlepsze przedstawienia grają się między stołem a rozmową.
Śliwki z boczkiem!
Tłuszcz wypieczony i zostaje sama dobroć smakowita!
Suszone (kalifornijskie czy inne), owinięte boczkiem, upieczone w piekarniku! Swego czasu były przebojem przekąskowym na wszelkich spotkaniach u nas, aż się zwyczajnie przejadły.
Ostrożnie dodaję cynamon do wszelkich przepisów, które wołają o to, bo cynamon się ze mną nie za bardzo zgadza (zgaga!).
Co do boczku, to lubię pokrojone i mocno upieczone plastry, takie z grilla – nigdy nie odłożyłabym tego na bok
Jeszcze inna przydatność boczku mi się przypomniała, otóż przepiórki! Nie uciekły mi w proso, ale zakupiłam w sklepie. „Nabyłam drogą kupna” zamrożone przepiórki( Quail) i rzuciłam się po przepisy – wyszło dobrze, ale przepiórka to nie schabowy i panowie oprotestowali, że musieli z tymi przepiórkami „walczyć”. Bo mało jedzenia, a kości i kostek za dużo.
Rewolucjo,
każdy z nas siedzi na widowni świata, nie tylko Ty. Malkontent to mało – jesteś zgryźliwy i wysyłasz wszystkim tutaj wiadomość, że to tylko Ty wiesz, jak żyć, a reszta to „popelina” (Czesiek Niemen). Każdy ma taki teatr, na jaki go stać.
Piosenka dla Ciebie:
https://www.youtube.com/watch?v=khCm7xfiqiU
rewolucjo,
„To nie marudzenie. To luksus myślenia.”
No właśnie. Nikt nie myśli, tylko Ty. A jeśli, to myśli nie po Twojemu. Pogarda. Bo nikt nie odbiera świata tak samo jak Ty, a Ty odbierasz go najlepiej. I tylko Ty masz prawo oceniać.
Alicjo
Może i tak, ale to brzmi raczej jak nazwa starego francuskiego wina, które ktoś zostawił w piwnicy i zapomniał o nim na trzy dekady. Otwierasz butelkę – cierpkie, ale jak smakuje!
A pogarda?
Nie, ja nie mam na to czasu. Jestem zajęty obserwowaniem świata: psa, który prowadzi swojego właściciela przez skrzyżowanie; kobiety, która w tramwaju recytuje cennik fryzjerski jakby to była poezja Miłosza. I kelnera, który notorycznie zapomina rachunku, ale nigdy uśmiechu.
To jest teatr, którego nie napisałby żaden dramaturg.
Wiesz, my wszyscy gramy w tej sztuce, której reżysera nikt nie zna.
Każdy myśli, że to on ma główną rolę, a potem wchodzi Orca z boczkiem pod pachą i cała uwaga publiki należy do niej
A może właśnie o to chodzi, że największe dramaty i komedie dzieją się nie w teatrze ani w kinie, tylko przy kasie w sklepie, kiedy kasa nie przyjmuje banknotu.
Jeśli to jest malkontenctwo, to chętnie piję je jak espresso – mocne, gorzkie, które stawia na nogi lepiej niż wszystkie hollywoodzkie produkcje razem wzięte.
Ironia jest gratis, tak jak uśmiech przypadkowej staruszki, która mówi do mnie w autobusie: panie, ja też tak mam
Dobra, dobra…
dzisiaj sałatka z arbuza, bo trzeba zjeść wszystko, co jest narażone na zepsucie.
Arbuz w kostkę, co tego awokado, oliwki, czerwona cebula, marynowany biały pieprz (chociaż on jako marynowany się nie zepsuje, ale jako dodatek niezbędny!) i koniecznie feta.
A propos espresso – ja tego nie pamiętam, bo w domu zawsze królowała herbata, ale z biografii o Nowickim dowiedziałam się, że w latach 60-tych, za panowania towarzysza Wiesława, nie sprowadzano do Polski kawy, bo według rzeczonego towarzysza kawa była „burżujską zachcianką”.
Nigdy się na kawę nie załapałam. Jedni lubią jabłka, inni pomarańcze
Zrobione:
https://photos.app.goo.gl/7kkbammfTVbyKkhe6
Ten biały pieprz to jest zielony raczej (jak się ktoś przyjrzy…), ale to znakomity dodatek do arbuza. Plasterek cytryny to tylko dekoracja. Żadnej oliwy oraz innego dresingu nie potrzeba. Zastanawiam się, kto mi taki pomysł podsunął…
Czekamy na cyklistę.
Alicjo, arbuz z fetą to nie jest zwykła sałatka. To absurd życia na zimno.
Arbuz, czerwony jak rewolucja.
Feta, biała jak kontrrewolucja.
Oliwki, czarne jak noc, w której znikają wszystkie argumenty.
A cebula? To już grecka tragedia, bo zawsze kończy się łzami, choć nikt nie wie, czy ze śmiechu, czy ze wzruszenia.
Marynowany pieprz to osobna opowieść – mógłby grać w filmie Tarantino, ale wybrał miskę z arbuzem. I słusznie, bo tu ma większą rolę.
Towarzysz Wiesław, zakazując kawy, nie rozumiał jednego: że świat i tak gra dalej, tylko z innymi rekwizytami.
Zamiast espresso – herbata.
Zamiast cytrusów – jabłka.
Zamiast wolności – kartki na cukier.
Ale i tak ludzie znajdowali sposób by się spotkać i pogadać, bo życie nie czeka na dostawę zboża czy kawy z portu w Gdyni.
I wiesz co?
Myślę, że arbuz z fetą jest bardziej prawdziwy niż niejeden hollywoodzki romans. Bo nikt tego nie wymyślił.
To się po prostu zdarzyło w kuchni. I tak jak w życiu, większość dzieje się na żywo, bez naszej interwencji.
Tylko trzeba usiąść i zagrać swoją rolę. Choćby z widelcem w dłoni
To raczej feta jest grecką tragedią, ale niech Ci będzie, że czerwona cebula
Pomysł na tę sałatę podsunął mi lata temu taki jeden spec od informatyki, owszem, zapalony kajcista, a wtedy był zapalonym tym od dechy z żaglem.
Notka:
https://basiaacappella.wordpress.com/2025/09/03/dbaj-o-ogrod-dbaj-o-ogrodnika/
Piosenka na motywach notki:
https://www.musicful.ai/song/45805603597373446/
…wygenerowana przez Sztuczną…
Nb, ciekawe, co AI (na jej obecnym etapie rozwoju/ekspansji) zrobiłaby z niektórymi tekścikami
@po rewolucji… — style i typy aranżacji można jej zadać, a jakże…
Wiesz co, a cappella
Mam respekt przed nowymi narzędziami.
AI patrzy w zdjęcia radiologiczne i widzi tam szczegóły, które dla człowieka są jak plankton na dnie oceanu. A w medycynie z tego jest dalsze życie. Szacun.
Samochody autonomiczne? W Niemczech to może działać. Ale gdzie indziej
?
Zapomnij.
W wielu krajach kierowcy jeżdżą tak, że każdy algorytm dostałby delirium po pięciu minutach. Wystarczy zobaczyć rondo w Warszawie czy Madrycie o ósmej rano. Tu się nawet Bóg by nie odważył wprowadzić autopilota.
A w życiu codziennym?
No powiedzmy sobie szczerze: co AI może wiedzieć o barze o trzeciej nad ranem, o tym kieliszku, który nagle staje się twoim filozofem?
AI nigdy nie miała kaca.
I nigdy nie będzie miała kaca.
A bez kaca nie ma wyobraźni. Bo to właśnie wyobraźni potrzeba kiedy łeb pęka, a ty musisz coś wymyślić, żeby świat miał dalej sens
No i teraz, a cappella, wyobraź sobie: taki bezkacowy algorytm bierze nasze ropne cabernet z Karlina albo grochówkę, przy której łyżka stoi jak Lenin na cokole w Montevideo i co on z tego zrobi?
Dwa razy klik pik + trzy sekundy, zero zapachu, zero smaku. A potem grzeczny podpis: generated by AI.
Prawdziwa sztuka zaczyna się dopiero wtedy, kiedy głowa boli, a mimo to nalewasz i piszesz i dalej żyjesz.
W wielu miejscach pojawiaja sie jesienne dekoracje.
Dynie ze szkla na farmie.
https://s3.amazonaws.com/urbanglass-site/blog/Leonoff-Glass-Pumpkins3.jpg
Dynie ze szkla w innych kolorach
https://s3.amazonaws.com/urbanglass-site/blog/MIT-pumpkins-2.PNG
Piękne te dyńki.
Kolorowe, błyszczące i na dodatek wieczne.
Widać, że ludzie w laboratoriach marzą o nieśmiertelności i zaczynają od warzywa.
To dobrze. Wieczność w kształcie dyni wygląda bardziej uczciwie niż wieczność w kształcie człowieka.
Ten dolny obrazek to jak jesień na LSD
Kolory te same, tylko się nie kończą
@po rewolucji (4 września 2025 19:40)
Sztuka?… – tak – niezagrożona przez jakiś czas… (ha, to wierzmy!
)
Ale wszelaka użytkówka słowna… te popeliny tekściarskie, te maleńczuko- czy osiecko-podobieństwa… AI już teraz potrafi lepiej non sequitur czy inne bełkotliwe strumienie skojarzeń… Oraz poprawne rzemiosło w wybranym przez ludzia stylu.
PS, dynie (hokaido) u nas maławe, ale już kilkanaście zebranych a dalsze podrastają (nocą trzydziestomilimetrowe burzysko; jest nadzieja, że coś z tego zostało w gruncie
) — zatem zupa dyniowa curry już była i jest, zapiekanko–placek dyniowy na motywach przepisu Agaty Adamczewskiej skonsumowano w mijającym tygodniu…

…jesień (chyba…)
U nas ostatnio slońce i ksiezyc sa w kolorze dyni. To z powodu dymu z wildfires. Popularne szlaki na terenie wulkanu Mount Rainier sa zamkniete z powodu toksycznego powietrza od wildfires.
Mount Rainier trails covered in smoke
https://komonews.com/news/local/mount-rainier-national-park-trails-closed-due-to-smoke-bad-air-quality-bear-gulvh-wildcat-smoky-safety-hiking-recreation-family-outdoors-vacation-summer-hazard
No proszę, dynia na niebie zamiast w ogrodzie. Piękno i katastrofa w jednej barwie.
Zawsze mnie zastanawiało, czemu świat najładniej wygląda tuż przed tym, jak robi się nie do zniesienia.Może natura też lubi efekty specjalne, zanim spuści kurtynę
Wczoraj w Mieszkowicach, w pizzerii telewizor wisiał wysoko, prawie pod sufitem, jak ikona nowej religii. Z ekranu spadały cztery drony. Nic spektakularnego – trochę dymu, trochę blachy. Normalnie rolnik by powiedział, że to graty z traktora, które ktoś wyrzucił przez okno samolotu.
Ale nie w Polsce. Polska zrobiła z tego balet. Ministrowie biegają jak tancerze w operze – ręce rozłożone, głosy podniesione, „świat patrzy, świat słucha”. Dziennikarze notują, jakby chodziło o asteroidę, która właśnie skręca na Bardyszów.
Ukraina mogła je strącić, ale nie strąciła. Może nie miała pocisków, może nie miała ochoty, a może po prostu chciała zobaczyć, jak Polska wygląda w wersji „kino akcji”. A teraz ci sami Ukraińcy proponują szkolenia dla NATO z neutralizacji dronów. To trochę jakby facet, którego żona była w objęcia sąsiada, oferował teraz kurs „wierności małżeńskiej dla zaawansowanych”.
Na dole, pod telewizorem, ktoś zamówił bigos. Kelnerka krzyczała przez salę, że skończyły się pierogi. A kierowca bmw w wiadomościach potrącił rodzinę i jest już „chory psychicznie”, więc w sumie niewinny. Dron w kartoflach to wojna światowa, trup na pasach – przypadek medyczny.
Patrzyłem na to wszystko i pomyślałem po raz kolejny, że świat to cyrk, a różnica polega tylko na tym, czy siedzisz w mobilku, czy sprzątasz po małpach.
Koniec lata. Rok osiemdziesiąty. Jadę na autostopa wzdłuż polskiego nadmorskiego wybrzeża . Lato pachniało wówczas benzyną, kurzem i frytkami z budki, która smażyła w tym samym oleju od czasów Gierka.
Nagle zatrzymuje się samochód. Nie polski. Nie europejski. Kosmos. Amerykański krążownik szos na blachach West Berlina. Maską przykrywał horyzont, bagażnikiem – połowę powiatu.
Za kierownicą facet z Ameryki. Wsiadam. W środku inny świat: popielniczka pachnąca marlboro, tapicerka w kolorze jak kanapa z filmu porno, a silnik mruczał niczym basista z The Doors.
Rozmawiamy. Ja o Polsce, o stoczni, o strajkach, o robotnikach, którzy właśnie przestawiali wajchę historii. A on patrzy przed siebie i mówi:
Listen, man. The world has other problems. Iran. Afghanistan. Oil. Nobody cares about Polish strikes.
I wtedy – bum. Nie zmieścił się na drodze. Poszła klamka. Poszło boczne lusterko. Ja myślę: koniec jazdy.
On zatrzymuje wóz, wysiada jakby szedł po gazetę, podnosi części z asfaltu, wrzuca do bagażnika.
A w tym bagażniku… można by było postawić kanapę, trzy stoliki i jeszcze wpuścić kelnera w muszce.
Wsiada, odpala i jedziemy dalej. Jakby nic się nie stało. Jakby to było normalne, że życie się rozpada na kawałki, a ty je zbierasz, chowasz do bagażnika i naciskasz gaz.
I wtedy zaczyna gadać.
Wiesz, kiedyś miałem taki sam numer w Teksasie – mówi.
Jechałem z dziewczyną do Meksyku, na granicy szlaban się nie podniósł, więc postanowiłem przejechać bokiem. W połowie urwało mi lusterko i połowę drzwi. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, że zginiemy. A ja? Wysiadłem, podniosłem drzwi, wrzuciłem na tył i pojechałem dalej.
Z Meksyku wróciłem już bez dziewczyny, ale drzwi nadal miałem w bagażniku.
Śmieję się, on też. Na tej trasie – polskie rowery, jelcze, syrenki – jedziemy jak dwóch kosmonautów. Ja z Polski, gdzie każdy strajk to koniec świata, on z Ameryki, gdzie koniec świata to tylko jeszcze jedna historia do opowiedzenia przy browarze.
Test
Alicjo, kiedy ty mnie testowałaś, ja zdawałem egzaminy z życia na trasie SSB – szlaku szlachetnych browarów. Bayreuth. Miasto Wagnera. On pisał opery w czterech aktach, a ja słuchałem jednego kufla, który śpiewał lepiej niż cała orkiestra.
Potem Ayinger. Tam piwo jest jak mafia – wszystkie inne browary mają pod sobą, a kto się wychyli, ląduje w piwnicy.
W Bierstube kelner patrzył na mnie jak na uchodźcę z innej planety i zapytał tylko:
Drugie do smaku, czy trzecie do zapomnienia?
I wtedy zrozumiałem, że to nie ja testuję życie, tylko życie testuje mnie.
No i teraz siedzę już na zachód od Lyonu. Z kuflem wspomnienia w ręku. I myślę, że jeśli to był twój test, to zdałem go na pianę, a może nawet na chmiel.
Pozdro
Mała dokumentacja z obecnej chwili
https://photos.app.goo.gl/1WCsGpfeFagsyGz1A
I nie swiergol – pij
To był test na to, czy mogę coś napisać na blogu. Otóż mogę – zawsze jest tak, że jak się wyłączam z maszyny, to potem muszę toczyć walkę z zalogowaniem się. Nigdy się nie odlogowuję! Chyba że odłączenie maszyny to jest to.
Nic głupszego nie widziałam jeszcze – „zapomniałeś hasła? chcesz zmienić hasło? I tu procedura: podaj bieżące hasło. Jak to się ma do „zapomniałeś hasła”? Nie mam podglądu na stare hasło, nie zapisuję sobie
Na razie idę do kuchni – dzisiaj pieczony kurczak z rosołu. Wszystko zjedliśmy wczoraj, a na dzisiaj zostały piersi. Dobre i to.
Reszta potem.
https://photos.app.goo.gl/M9YCSQsS3xAioc8Y7
– też piłam piwo w najstarszej restauracji w Europie (można sprawdzić w wiki). Do dzisiaj prosperuje całkiem-całkiem!
No dobra, to teraz ja poskładam do kupy, czego w ostatnich 3 tygodniach dokonałam.
Dokonaliśmy. Otóż po raz pierwszy bez wypożyczania samochodu podróżowaliśmy po Polsce, to był mój wymóg – ja się boję polskich piratów drogowych, wymuszaczy mijanek „na trzeciego” , „ścigaczy” i tak dalej. Polscy kierowcy od lat, a przodują w tym właściciele BMW i AUDI, czasem jakiś mercedes… uważają się za kierowców znakomitych i wyciskają z maszyny, ile fabryka dała. My dotychczas, jeżdżąc do Polski co roku, robiliśmy srednio 3 000km więc wiem, o czym mówię, bo to się zauważa na różnych trasach.
Tu pean na cześć PKP Intercity. Wygoda! Szybko!Tanio! Na przykład przejazd z Wrocławia do Poznania 2 osoby (seniory!) I klasa to 88zł. Pełen relaks, pejzaże za oknem migają, niecałe 2 godziny i jesteśmy w Poznaniu, bezstresowo. Bajka! A punktualność co do sekundy prawie. Podobną podróż odbyliśmy do Krakowa, a też podróżowaliśmy lokalnymi podkrakowskimi i lokalnymi dolnośląskimi. Tyle o środkach lokomocji.
Sprawozdanie kulturalno-oświatowe. Na po pierwsze primo Poznań, a ściślej Puszczykowo, gdzie lata temu Pyra urządziła nasz pierwszy Zjazd…
https://photos.app.goo.gl/srBdxjEqQg7GonN59
Połaziliśmy, pałac Raczyńskich odrestaurowany, dęby mimo licznych podpórek się sypią, ale wzięto się za wredną ingerencję w prawa boskie i się je klonuje in vitro!
Żeby dla potomności. Ja za.
Kuzynka Marlena zawiozła nas do nieopodal Muzeum Arkadego Fiedlera, którego dyrektorem jest jego syn Marek. Pobiegaliśmy po tym muzeum – i potem rozmowa z panem Markiem, dla mnie jego ojciec był książkowym przewodnikiem na świat, kiedy byłam w podstawówce! A pan Marek właśnie kilka lat temu wydał książkę „Mała wielka Wyspa Wielkanocna”. No to spotkał swój swojego, też byliśmy! Ale pogadaliśmy tylko chwilę, a przecież aż się prosiło, żeby powymieniać wrażenia…
Mam książkę w papierze z dedykacją osobistą! Z poznańskich 2 dni – zaliczyliśmy jeszcze palmiarnię, w której byłam raz w 1973 roku. Wszystko jest bardziej-bardziej, gęstwina fantastyczna!
Wrocław – nasza baza. Po pierwsze primo – Panorama Racławicka. Był ktoś z Was tam? Ja nigdy, ale Maciek był w roku 90-tym z Dziadkiem, będąc sam na wakacjach w Polsce.
Wrażenie niesamowite, czujesz się tak, jakbyś był w środku obrazu i obracał się naokoło, nie ma ram, pełna trójwymiarowość. Dla tego obrazu zbudowano zresztą specjalne muzeum, okrągłe. Coś fantastycznego, no i ogrom tego. Wyjątkowa rzecz. Wojciech Kossak i jego portrety koni w bitwie – wręcz kolorowa fotografia…
Potem był Pawilon Czterech Kopuł – kiedyś wytwórnia filmów fabularnych, a od 9 lat muzeum sztuki nowoczesnej. Czego tam nie było! Mój ulubiony od zawsze Władysław Hasior, Makowski, Witkacy, Abakanowicz oczywiście, co mnie bardzo interesowało, bo fotografia to fotografia, a naocznie to naocznie. Metaloplastyka Beksińskiego, Opałka, Lenica… wiele by wymieniać, świetna stała wystawa i wystawy „chwilowe”. To muzeum ma przyszłość! Jest tuż przy Hali Stulecia – a tam po sezonie odchodziły jakieś remonty, więc spasowaliśmy.
Tyle na zrazie wołowym.
No to i ja też podkładam kolejny odcinek
Francja nie zna kiczu.
To kraj, gdzie nawet szyld z napisem pfahramacja (apteka) wygląda jakby projektował go wnuk impresjonisty, a tablica informacyjna na drodze ma więcej klasy niż niejedna polska willa z kolumnami. Pamiętam, jak w osiemdziesiątym roku przyjechałem tu raz pierwszy. Już wtedy dla mnie było jasne, że oni są tutaj trochę inni. Nie tylko pilnują harmonii w krajobrazach, ale też w codziennym „bonjour”.
Bo tu każdy mówi „bonjour”. Nawet jak nie ma ochoty. Nawet jak leje i wieje.
W Polsce ludzie milczą w kolejce po chleb. We Francji sprzedawczyni zanim poda bagietkę wypowiada „bonjour, monsieur” tak, jakbyś właśnie uratował jej życie. To kraj, w którym luźny uśmiech dostaniesz gratis nie tylko do bagietki.
I jeszcze ta ich estetyka dnia codziennego. We Francji nawet kawa pita na stacji benzynowej ma klasę. Espresso w porcelanie, nie w plastiku. Na targu sprzedają pomidory, które wyglądają jak martwa natura Cézanne’a. A kolacja na miejscu piknikowym?
To wino z kartonu, ser śmierdzący jak obora i rozmowy, w których zawsze znajdzie się miejsce na żart. Oni mają w sobie radość życia, której nie da się wyuczyć, to przychodzi naturalnie.
Raz w Normandii kupiłem ser. Niby zwyczajny camembert, ale śmierdział tak, że sąsiedzi zaczęli pytać, czy nie przewożę w mobilku barana. Przez trzy dni jadłem go tylko na zewnątrz, a i tak straż miejska zajrzała, bo podobno „coś padło na parkingu”.
Innym razem pod Bordeaux pewien staruszek zatrzymał się przy mnie, kiedy walczyłem z parasolem. Wicher był wielki, a ja wyglądałem jak marynarz na tratwie. Staruszek zamiast pomóc, opowiedział mi, że jego dziadek walczył pod Verdun ( to razem z moim – pomyślałem) i że Francja testuje każdego turystę deszczem. Potem życzył mi „bonne route” i zostawił – a parasol odleciał chwilę później na sąsiednie pole, gdzie wylądował obok pasących się krów.
Nie tak dawno, w Bretanii kelner zapytawszy mnie czy jestem Niemcem, usłyszał, że Polakiem. „To dobrze” – powiedział.
„Niemcy narzekają na pogodę, a Polacy piją, żeby przestało padać.”
I zanim zdążyłem odpowiedzieć, postawił mi lufe calvadosu. Po trzeciej nie tylko przestało padać, ale nawet zaczęło mi się wydawać, że Bretania to tropikalna wyspa.
I dlatego lubię Francję. Tylko że ona mnie nie lubi. Nasz związek to jednostronna namiętność. Ja do niej z mobilkiem, a ona do mnie z frontem atmosferycznym. Zawsze kończy się tak samo. Albo pakuję fotele w strugach deszczu albo ich w ogóle nie wyciągam i uciekam do Niemiec lub do Hiszpanii.
To nie jest miłość w dwie strony – bardziej romans z kapryśną kobietą, która najpierw zaprasza na wino, a potem wyrzuca cię z mieszkania, bo zmieniła się pogoda uczuć.
A mimo to wracam tutaj chętnie. Bo Francja, nawet kiedy mnie przegania, zostawia we mnie to swoje dziwne poczucie harmonii. I nawet jeśli muszę ją oglądać spod parasola to wolę mokrą Francję niż suchy kicz gdziekolwiek indziej.
No to niech Ci będzie Francja . Francja to nie świat i nie ona wyznacza dzisiaj „trendy”. Gdzie jest ten „suchy kicz” innego świata? No gdzie?
Suchy kicz zaczyna się tam, gdzie w ogródku przed domem stoją trzy plastikowe krasnale, a kończy tam, gdzie do willi z kolumnami doklejono garaż z blachy falistej ogrodzone płotem nie z gruszki nie z pietruszki.
Cały świat zna to zjawisko. Tylko Francja się jakoś przed nim broni.
W Polsce krasnale dostają jeszcze solarne lampki w rękę, żeby świeciły jak Las Vegas pod blokiem. W Niemczech pelargonie muszą być obowiązkowo w równych rzędach, a w Hiszpanii betonowe kurorty przypominają bardziej parkingi niż miejsca do życia. To jest właśnie ten suchy kicz.
Niby radość, ale bez radości, niby estetyka, a jednak w wersji z supermarketu.
Francja by na to nigdy nie pozwoliła. Tam nawet szyld od apteki wygląda, jakby go konsultowano w Luwrze
Patrz, jaki paradoks – wymyślili miarę w Serves, a sami się do tego nie stosują! Ot, przewrotna cecha Francuzów
Ale Europa to nie świat – może mobilkiem wyjedź trochę poza, żeby móc porównywać, co możę, a co nie może być, z tym że Twoja ocena jest tylko dla Ciebie, nic nie zmieni.
Nie zauważyłam ani jednego krasnala w polskich ogródkach (gdzie Ty bywasz?), a nawet gdybym, tobym nigdy z taką pogardą nie wyrażała się o moim sąsiedzie, bo on ma prawo mieć inne gusta niż ja i ma prawo do swojego krasnala. Wielki krytyk się znalazł…
p.s.
Ja nie mieszkam w Polsce od 1981, pierwszy raz odwiedziłam w 1988, a od tamtego czasu co roku jestem (minus pandemia) i jak zaznaczyłam, nasze podróże to kilometry (około 3 tys. km) po polskich wsiach i miastach, a nie stała meta. I zawsze zaznaczam – czego często Polacy nie widzą, bo poza swoje podwórko daleko nie wyjeżdżają, że Polska z roku na rok się zmienia. Tym razem moim bohaterem została PKP, bo przestaliśmy jeździć wypożyczonym samochodem.
Paradoksy Francuzów? Oczywiście, że są przewrotni, inaczej nie wymyśliliby miary w Sèvres, żeby potem jej nie używać. To cała ich uroda.
A co do krasnali… proszę Cię. One żyją. Widziałem ich setki – i to nie w bajce, tylko w polskich ogródkach. Mają latarki, koszyczki, czasem nawet wiatraczki na baterie słoneczne. I każdy z nich woła:
Patrz na mnie, jestem dowodem wolności gustu!
No i dobrze, niech sobie stoją. Ale jeśli ktoś powiesi w salonie obrazek z jeleniem na rykowisku, to ja też mam prawo się uśmiechnąć pod nosem.
Nie chodzi o pogardę, tylko o to, że Francuzi potrafią estetykę traktować jak wspólny język – oni uznali, że harmonia jest ważniejsza niż indywidualne krasnale na sterydach. W Polsce natomiast każdy rzeźbi po swojemu i powstaje z tego festiwal barw, wzorów i kolumn z marketu budowlanego.
Więc tak, wielki krytyk się znalazł – ale przynajmniej z otwartymi oczami
Po obejrzeniu wiadomości ze świata (muszę wiedzieć co się dzieje) stwierdzam nie po raz pierwszy – światem rządzą samce alfa. A my kobiety ich rodzimy, wychowujemy, wypuszczamy z tak zwanego gniazda. Tymczasem oni, ci grzeczni chłopcy, wypuszczeni z gniazda mają w dudzie nasze nauki i zaczynają stroszyć piórka, ogony i rywalizować o pozycję w piaskownicy. Rezultat? Obejrzyjcie wiadomości ze świata. Łopatka i piasek w robocie.
https://www.youtube.com/watch?v=wTjLZwpmufw
Oh, Wielki Krytyku, niech Ci będzie, ale zachowaj swoje zjadliwe opinie krytyczne dla siebie. Nie wiem jak inni (nie odzywają się) ale poza krytyką odczuwam w Twoich opiniach pogardę, bo to nie Twój gust. Niech i nie, ale czyjś. Powtarzam – wyjdź poza opłotki i rozejrzyj się, co tam w ogródkach… Polska to nie chłopiec do bicia. Raczej do podziwiania na przestrzeni tych lat – odjąwszy politykę, która mniej więcej jest na kształt słynnych słów Wyspiańskiego… ale niech oni się gryzą, a ludzie robią swoje.
Zwiedziłam masę kontynentów (oprócz tych zimnych!) i nigdy nie odczuwałam pogardy dla tych, co sobie radzą jak radzą, raz tylko w Madagaskarze pozwoliłam sobie na uwagę, opisując na blogu – jak to jest, że kobieta zamiata naokoło chaty, a facet siedzi pod drzewkiem i nic nie robi? Na to odezwał się Nowy – a może jest głodny? No to, k… bierz łuk i idź upolować coś! A kobieta ci to ugotuje, poda pod nos i jeszcze naczynia umyje. A on będzie od przeżuwania i poobiedniej drzemki.
Obsługiwany. Jak większość samców. OK… wiem, że sam się potrafisz obsłużyć
Nie proś mnie. Naprawdę nigdy nie widziałam w polskich ogródkach krasnali. Serio. a przecież bywam po wsiach od morza do samiuśkich Tater. Serio.
A propos… dlaczego akurat Francja ma być tym wzorem dla innych narodów, jak należy żyć? To jest uzurpacja (pewnie Danuśka by się obraziła). Każdy naród wnosi coś do tego światowego worka. Ja tam do Francuzów się nie modlę. Ani do żadnej innej nacji. Ukształtowała nas historia, która teraz na naszych oczach przyspiesza i to co było wczoraj, dzisiaj jest nieaktualne.
O, schabowe przyjechały… wreszcie zrobię sobie prawdziwe, a nie czterochlebek mięsa, rozbity na pół talerza
Alicjo, spokojnie – ja nie mam monopolu na gust ani nie wznoszę Francji na ołtarze. Po prostu bawi mnie, że tam nawet tablica z napisem „Toalety publiczne” wygląda jak małe dzieło sztuki, a w Polsce niekiedy króluje „estetyka wolnej amerykanki”.
Nie chodzi o pogardę, tylko o oko – a oko lubi harmonię. I tak jak Ty możesz zachwycać się schabowym na pół talerza, tak ja mogę ironizować o krasnalach na solarnych bateryjkach. Wolność gustu w praktyce.
A że Francję stawiam wyżej niż „suchy kicz”? To tylko mój wybór. Ty wybierasz swoje schabowe, ja wybieram bagietkę z bonjour. I oboje mamy rację – w końcu świat bez różnicy smaków i widoków byłby jak kotlet bez panierki: nijaki.
Więcej luziku
Ja ten luzik mam, nie takie rzeczy widziałam, a Ty masz, bo ja wiem? – obsesję krytykowania Polski. O, schabowe dochodzą, lecę do kuchni! Mizeria do tego, i obowiązkowe ziemniaki
Przy okazji, nie pamiętam kiedy ostatnio były u nas na stole schabowe. Zmobilizowały mnie do tego owe czterochlebki mięsa, ale to inna opowieść.
Fajnie, że tylko my podtrzymujemy dyskusję na blogu, który – jak nam obiecała redakcja Polityki – nigdy się nie zamknie. I niech tak zostanie!
Obsesję? Rzeczywiście mam – na punkcie absurdu. Polska tylko czasem mi podsuwa najlepsze przykłady
A schabowe do mizerii to akurat harmonia, której Francja mogłaby pozazdrościć. Tylko wino by tam dobrali lepiej niż kompot.
Wino to ja akurat francuskie dobrałam:

https://www.lcbo.com/en/fat-bastard-syrah-pays-d-oc-563122?srsltid=AfmBOopVRLjsN9zTFu87hCECEWLT6Th_wt7ZyhXn9JYtlYOyYI_6SXDY
Kompotów do obiadu nie uznaję, ale ugotowałam po raz pierwszy od lat kompot rabarbarowy na wiosnę, bo rabarbar aż się prosił o to, tak dorodny był. Klasyka to schabowy z kapustą
A poza tym o czym my tu mówimy, wszak de gustibus non est disputandum
Fat Bastard
nazwa wina pasuje jak ulał do naszej dyskusji De gustibus, jasne, ale niektóre gusta aż się proszą, żeby je skomentować. Francuzi robią to subtelnie, ja może trochę mniej. A kompot rabarbarowy to jest właśnie ta harmonia, o której mówiłem. Prosta rzecz i nie ma w niej ani grama kiczu.
https://www.outsideonline.com/outdoor-adventure/everest/andrzej-bargiel-mount-everest-ski/
U nas na razie jest 20c, ale to przedpołudnie dopiero. Na obiad będzie schabowy bis, tym razem klasycznie, z kapustą. Wino wyszło
A u nas i weszło i po czasie wyszło. Jak na załączonym obrazku
https://photos.app.goo.gl/saErcPy4oubqGJzx8
Cztery grzesznice niosły obraz na ramionach. Milczały, jakby bały się, że Madonna podsłuchuje. Procesja ciągnęła się przez wieś – połowa Villangómez albo i więcej, choć wszystkich dusz jest tu ledwie dwieście pięćdziesiąt, razem z nami i naszym mobilkiem.
Do kaplicy weszły tylko grzesznice z księdzem. Reszta została pod drzewami, jak publiczność na widowni. Padło parę słów, wystarczających, żeby tradycja się dokonała. Potem obraz wrócił w ramionach innych grzesznic, jakby grzech należało nieść na zmianę.
Ten w czerwonym płaszczu – bardziej strażnik niż kapłan – zamknął wielkim kluczem drzwi pustelni. Z trzaskiem, który na moment przeciął powietrze. A zaraz potem wszystko się rozpłynęło: procesja, muzyka, szept.
Przerwana cisza trwa dalej. Zostały drzewa, kurz i spokój starszy od wszystkich tutejszych modlitw. Meseta oddychała swoim odwiecznym rytmem, a my wtopieni w nią, jakby od zawsze należało nam się miejsce w tej ciszy.
A wygląda tak -> https://photos.app.goo.gl/ydqZqHauCzQ88moG7
A cóż to za święto, że aż wielebnego trzeba było zatrudnić?
U nas dylemat – w co się bawić? Jechać do parku na spacer czy do któregoś z pobliskich sadów po jabłka, taką większą ilość? Ja się dodatkowo zastanawiam, czy iść dzisiaj do kina, bo właśnie wszedł na ekrany nowy film z Leo, „One battle after another”, a ponieważ uważam Leo za dobrego aktora, więc być może film też jest dobry.
Rozstrzygnięto – jedziemy do sadów.
https://photos.app.goo.gl/NeqnFCfEXfkF2xSQ9
Ok Alicjo
zapomniałaś podpisu, co czynię z przyjemnością 
Ty z kuflem w ręku, pod parasolem z napisem „Świdnicka”. Na stole piwo „Szczupak”, a obok podstawka od Jägermeistera.
Polska w pigułce: kicz tak szczery, że aż staje się stylem. I nikt się nie dziwi, bo w tym chaosie wszystkiego z wszystkim czują się wszyscy jak u siebie
https://photos.app.goo.gl/bAC58hajbaKxUSFT6
Po szare renety trzeba bęðzie się wybrać za ok.2 tygodnie.
24c
https://photos.app.goo.gl/vQGp8j9Q4NcusDZCA
Teraz jest sezon na migracje lososia coho. Kilka razy pisalam o salmon cascades. W tym miejscu sa wysokie kamienie. Lososie pokonuja te przeszkody aby wrocic do miejsca gdzie sie “urodzily” kilka lat temu. Po spedzeniu kilku lat w Pacyfiku znalazly ujscie rzeki SolDuc river i wracaja do domu.
Naukowcy maja kilka teori jak lososie znajduja miejsce scian rzeki z ktorej pochodza.
Piekne miejsce otoczone starymi drzewami Douglas fir i Sitka.
Enjoy
https://youtu.be/IjDZqBVVVOw?feature=shared
…miejsce ujścia rzeki….
Na poprzedni temat…
Tom Ford chcial zrobic perfum kombinacja zapachu wodki i papierosow. Jego zdaniem taki zapach jest sexy. Tom powiedzial ze ten pomysl nie wyszedl.
Pomyslalam o zapachu schabowego z mizeria. Bardzo zachecajacy.
Owszem – ale już schabowy z kapustą kiszoną nie bardzo
Dzisiaj jasiek po mojemu, w sosie pomidorowym. Lato trwa, ale wieje dość mocno i liście z czerwonych już mocno klonów cukrowych wirują ku ziemi.
Tom Ford chciał zamknąć w butelce zapach wódki i papierosów. Sexy – mówił. Nie wyszło.
W Polsce nie musimy próbować. Wystarczy schabowy z mizerią. To jest nasz Chanel No. 5 – podawany na talerzu, pachnący latem i smażonym tłuszczem. Z kapustą kiszoną już nie, bo to nuta zimowa. U nas pory roku zmieniają się w kuchni, a nie w perfumerii.
Zaczyna się suchy kicz obserwowany na 1000m npm
https://photos.app.goo.gl/CSNkeJiMLknieDFr7
Tom Ford
Fucking Fabulous
https://www.sephora.com/product/fucking-fabulous-P429291
U nas ledwie 90m npm i też sucho. A teraz dochodzą suche liście… I taki kicz, 20c:
https://photos.app.goo.gl/YUJLnxR2xPmEbk4Z6
Tak, to kicz który nie udaje sztuki. On po prostu tutaj jest i zagląda mi do oczu
Kto widzial film Nocturnal animals ten pewnie pamieta scene otwarcia museum.
To w kontekscie kiczu…
Ja się wybrałam dzisiaj na film „One battle after another”. Na mojej skali 1-10 plasuje się mniej więcej na 5+, jak to amerykański film, gdzie przede wszystkim strzelają i ścigają się autami, a na poważnie to jest problem – Leo ma córkę z kobietą nie tej rasy i klasy. Ale oglądając te wszystkie pościgi i strzelaniny, zapomina się o tym.
Leo oczywiście znakomity, no ale to dobry aktor. Sean Penn również – sk.syna odegrał świetnie
Leo też nie był bohaterem bez skazy w tym filmie. To mi się podoba, że potrafi zagrać paskudną postać i dobrze mu to wychodzi, a nie jak „Tom the Tom” – zawsze bohater!
Budzik pokazywał czwartą nad ranem, ale to nie czas mnie budzi, tylko światło. Nie to z lampy, tylko to sprzed miliardów lat.
Leżę pod dachowym oknem i oglądam seans, którego nikt nie reklamował w gazetach. Niebo jest reżyserem, meteory robią za kaskaderów, a ja mam miejsce w loży VIP – materac i ciepłą kołdrę.
Hollywood wydaje miliardy na efekty specjalne, a tutaj jeden błysk przecinający czarne tło i już wiesz, że Spielberg z Tom Ford się chowa. W Cannes ludzie klaszczą gwiazdom, które starzeją się szybciej niż wina z ich kieliszków. Moje gwiazdy nie potrzebują braw – świecą, bo tak mają w kontrakcie z wiecznością.
Najlepszy festiwal filmowy świata zaczyna się wtedy, kiedy zgaśnie nocna lampka i zapalisz sobie kosmos.
Dobrego dnia
No i mały prezenciki
https://photos.app.goo.gl/u7bZuQhh5u62t5JU7
Malutki nawet. Nie dało się pociągnąć do pełnej minuty? Więcej takich prezencików proszę! Hollywood tworzy opowieści obrazkowe i podaje je w skróconej formie – acz obficie skropione krwią i wszelkim okrucieństwem.
Wolę książki, bo co sobie wyobrażę w sensie obrazu, to moje.
W zasadzie wczorajszy film był o tym, co się może stać w społeczeństwie rządzone systemem autorytarnym. To rzecz jasna powtórka z historii, bo znamy takie okoliczności. W filmowej pigułce jest to zwykle „bardziej”.
Na tapecie mam biografię Wyspiańskiego, a żeby nadal pozostawać w artystycznych klimatach, zakupiłam dzisiaj „Konrad Świnarski. Biografia ukryta”.
Tylko teraz nie narzekaj, że za dłuuugie
Wydaje mi się, że gdyby a cappella tutaj była, to by toto uchwyciła i byłbym zwolniony z obowiązku –>
https://photos.google.com/share/AF1QipPnYx1xHeiztBlzdEw_7iRDspKHw1RNNueYnIS8hvQghtbE-60KLtDLGmlwta7DRw?key=aDhuX3FPM1c5RGxZRUY3QXdLLVFHSEVMS0RqaS13
Nuestra Señora de la Granada w Llerena wygląda tak, jakby ktoś przez pomyłkę pomieszał zestaw klocków Lego z barokową makietą Andaluzji i jeszcze zapomniał o instrukcji. Z daleka to niby kościół, ale kiedy podchodzisz bliżej, nagle masz wrażenie, że fasada chce cię przytulić – tymi swoimi ozdobami, kolumienkami i wieżyczkami, które bardziej pasowałyby do bajki o Aladynie niż do hiszpańskiej mszy.
Historia? Typowo hiszpańska. Najpierw meczet, bo przecież Llerena leżała w sercu Al-Andalus. Potem chrześcijanie stwierdzili, że czas podziękować za fundamenty, ale my tu robimy swoje.
I tak na ruinach modlitw muzułmańskich powstała Nuestra Señora, patronka z granatem w dłoni. Granat to owoc, broń i metafora wszystkiego, co w Hiszpanii wybucha: uczuć, religii, fiesty.
Architektonicznie? Trochę gotyk, trochę renesans, trochę barok. Jak tapas, nigdy nie wiadomo, co dokładnie się trafi, ale całość wciąga i zostaje w pamięci. Kościół przez stulecia patrzył na inkwizycję (tak, tu była jej siedziba), procesje, tańce, śluby i pogrzeby. I dalej stoi, jak stary andaluzyjski gawędziarz, który już wszystko widział, ale wciąż się uśmiecha pod nosem.
Podobno w czasach, gdy Llerena była siedzibą inkwizycji, w Nuestra Señora de la Granada pewien mnich zasnął w konfesjonale. Śniło mu się, że Matka Boska podała mu granat – owoc, nie granat ręczny – i powiedziała:
-Nie rozdzielaj ziaren, wszystko razem smakuje lepiej.
Mnich obudził się, wciąż trzymając owoc w dłoni, i od tamtej pory w mieście opowiadają, że patronka Llereny nie lubi podziałów: ani religijnych, ani miłosnych, ani politycznych.
Problem w tym, że przez stulecia mało kto wziął ją na serio. Ludzie się kłócili, inkwizycja przesłuchiwała, a granat, jako owoc, leżał spokojnie na ołtarzu i udawał, że nic nie widzi. Dopiero współczesnym przyszło do głowy, że może Maryja naprawdę miała rację: najlepiej wszystko pomieszać.
I dlatego dziś w Llerenie masz w jednej uliczce tapas z krewetkami, arabską ceramikę i barokową fasadę kościoła, który wygląda jak dekoracja do filmu Almodóvara.
E tam… co to za historia!
Historia to jest 49 lat pożycia małżeńskiego, obchodziliśmy wczoraj. Szampan był i chyba po raz pierwszy nie ja go zakupiłam, aczkolwiek o rocznicy musiałam przypomnieć, bo nie znam faceta, który miałby pamięć do takich rzeczy.
To formalna rocznica, a nieformalna – 52.
Wiekowe mury się ostaną, ale z relacjami ludzkimi bywa różnie. Trzeba je pielęgnować. Nasz znajomy z Wrocławia, 46-letni gościu powiada, że nie ma znajomych z jego generacji, którzy by się już nie zdążyli rozwieść. Tylko coś nie tak – rozwód, bo po co chociaż próbować jakoś naprawiać, dogadać się.
Ja tam jestem starej daty. Zdrowie wszystkich długoletnich relacji!
Zgadza się, kościoły, mury i fasady, one sobie stoją, bo mają wbudowane rusztowania historii.
Ale 49 lat małżeństwa?
To jak katedra, którą codziennie trzeba podmurowywać cierpliwością, podlewać humorem i od czasu do czasu odkurzyć butelką szampana.
Kamienie bez ludzi są tylko kamieniami, a ludzie bez troski o siebie – rozpadają się szybciej niż średniowieczne sklepienia po trzęsieniu ziemi.
Salud za takie historie, które przetrwają dłużej niż wszystkie granaty, owoce i wybuchy Andaluzji razem wzięte.
Alicja,
Gratulacje. 49
Pomyslalam o goraczce zlota w 1849 i piosence poswieconej poszukiwaczom zlota w 49.
In a cavern, In a canyon,
Excavating for a mine,
Dwelt a miner, forty-niner,
And his daughter, Clementine.
Ano. Słuszna uwaga:
„Kamienie bez ludzi są tylko kamieniami, a ludzie bez troski o siebie – rozpadają się szybciej niż średniowieczne sklepienia po trzęsieniu ziemi.”
Orca,
łajza minęli
Dziękuję. Miner, geolog… najpierw był geolog, a potem miner. Gdyby geolog nie znalazł, górnik nie miałby czego wydobywać, czym się zaopiekować i tak dalej. No to ja jestem chyba górnik w tym układzie, chociaż geologię przez chwilę też studiowałam.
Alicja,
U nas lato – nie indiańskie, bo indiańskie lato to jest fala ciepła po pierwszym przymrozku, a tego jeszcze nie było. I na razie nie zapowiada się, bo zbliża się pełnia księżyca (jutro), w dodatku to będzie superksiężyc i u nas zwany „Harvest Moon”, czyli już po dożynkach i wszelkich innych zbiorach (zostały jabłka!). A jak jest pełnia Księżyca, to pogoda wokół tej pełni jest stabilna na dobrych parę dni. 23c obecnie.
W czytaniu nominowana do Nike „Konrad Swinarski. Biografia ukryta”, a właśnie zakupiłam „Wczoraj byłaś zła na zielono” – książkę która zwyciężyła w konkursie podwójnie, bo dostała też nagrodę czytelników. Przeczytamy, ocenimy.
Póki co, letnia jesień u nas:
https://photos.app.goo.gl/LCdBqSguccUZkQUS8
A dzisiaj sąsiedztwo:
https://photos.app.goo.gl/BFbzAzTBengv5pUc7
Milczycie, a przecież zaglądacie tutaj.
W czytaniu laureatka Nike i przy okazji laureatka czytelników (myślę, że w przeważającej części czytelniczek) – „Wczoraj byłaś na zielono” Elizy Kąckiej.
Tego nie da się czytać jednym tchem, to jest ciężka ni to literatura, ni to pamiętnik, ni to sprawozdanie z życia z dzieckiem (przez lata!) ze spektrum ciężkiego autyzmu. Piszę „ciężkiego”, bo znam takie osoby i nie ma to aż takiego wymiaru, jak w powieści Elizy Kąckiej. Nie jestem pewna, czy akurat ta książka powinna zyskać laur, no ale niech ta… odłożyłam po przeczytaniu iluś tam rozdziałów, odpoczęłam, poczytałam, odłożyłam na trochę…
p.s.
Dla odskoczni od powyższej książki czytam „W pośpiechu” – rozmowa rzeka z Tadeuszem Konwickim (miał naonczas 85 lat).
No ale ja w Tadźku zakochana od zawsze, od „Sennika współczesnego”, który czytałam w ogólniaku wczesnych klasach będąc. Pierwszych klasach zresztą. Nie, żebym wszystko zrozumiała, ale jak ktoś ma 16 lat, to co się dziwić. Tadźka, niesamowicie skromny człowiek. Czytając jego książki, to się po prostu czuje. Ja przeczytałam wszystkie – tą skromnością mnie wciągnął. Stylem niepowtarzalnym.
Jak to ja, napisałam nawet do niego list (na Bedryczów, czyli Warszawa), ale jak to Tadźka, nie odpisał
Nie o to chodziło – chodziło mi o to, żeby pisarz wiedział, że kogoś naprawdę obchodzi to, o czym pisze.
To co? Gasimy światło? A przecież wiem, że tu zaglądacie, bo na przykład jak wrzucę sznureczek do zdjęć, to klikacie. Nawet ze 20 osób klika.
Ale nikt się nie odzywa. Milczenie jest złotem, ale nie na blogu.
Dobranoc.
https://www.youtube.com/watch?v=PupjR_b5zEI
https://photos.app.goo.gl/Mcf6pQSnMzbKHixp7
https://photos.app.goo.gl/H9d8LkSNnNvK5VcZ7
https://photos.app.goo.gl/2vCNm1hJTgnjzh2X7
Klik – klik – klik, jak krople deszczu o szybę.
Nikt się nie odzywa, nikt nie zostawia śladu.
Milczenie może i złotem, ale nie tutaj.
Tu milczenie jest jak zimna kawa – wiesz, że kiedyś pachniała, ale teraz tylko szkodzi żołądkowi.
Czy kiedyś było inaczej?
Nie. Zawsze było więcej ciekawskich niż tych, którzy na rozmowę mieli ochotę.
A teraz?
Klik i cisza.
Jakby wszyscy pouciekali do własnych biografii.
A może po prostu się boją.
Bo tu rządzi Alicja-Irena.
Naczytała się kryminałów i teraz śledzi nawet własne obrazki.
Powiększa, analizuje, szuka motywów, liczy odbiorców.
Wszystko ma znaczenie: kadr, cień, podpis, przecinek.
Blog jak akta sprawy, a my wszyscy figuranci.
Niech ma. Niech śledzi.
Bo jak przestanie, to dopiero będzie ciemno.
Nie będzie już komu węszyć po śladach.
A ślady, wbrew pozorom, są ważne.
Bez nich nie wiadomo, czy ktoś jeszcze tu był.
Ja już swoje przeszedłem.
Kiedyś też mówili, że jestem podejrzany.
Bo napisałem coś o Polsce – nie hymn, nie skargę, tylko parę zdań, które pachniały prawdą.
I wtedy się zaczęło.
Zrobiłem się „ten, co gardzi krajem”.
Bez sądu, bez dowodów.
Etykieta przyklejona jak stary beret do łysej pały.
Nie mieli argumentów ale mieli potrzebę, żeby kogoś przykleić do ściany.
A ja?
Zamiast się tłumaczyć, odszedłem w ciszę.
Taką z pogłosem.
Alicjo, powiem ci coś.
Może zasługujesz na aplauz.
Za to, że czytasz cudze biografie i potrafisz w nich widzieć bohaterów, których świat przegapił.
Tylko że jak ktoś napisze własną – nagle staje się wrogiem Polski.
To dopiero paradoks.
Apoteoza życia, pod warunkiem, że to nie twoje.
Ja się już z tego śmieję.
Bo człowiek, który się nie śmieje, zaczyna pleśnieć od środka.
Więc śmieję się i siedzę dalej, w świetle ekranu, jak w ostatnim barze po zamknięciu.
Czasem ktoś zajrzy, popatrzy, kliknie.
I znów cisza.
Ale ja mam czas, do końca życia
Zostanę jeszcze chwilę.
Popatrzę, jak blog (od) albo (z) dycha, jak milczenie szumi w kablu.
Może ktoś coś napisze.
Nie hymn, nie oskarżenie – po prostu „hej”.
Tak po ludzku.
Bo w tym jednym „hej” jest cała nadzieja świata.
Dobranoc, detektywko od biografii.
Nie gaś jeszcze światła.
Jeszcze nie.
Jeszcze ktoś może przyjść.
Póki co, to jeszcze słońce ogrzewa wiatr z morza.
I też jest fajnie.
Ja nie rządzę. Ja się odzywam, nawet jak nie mam nic do powiedzenia – podtrzymuję życie blogu. Podobnie jak Ty.
A już myślałam, że zwiał Cię gdzieś wiatr od morza*
U nas długi weekend, Thanksgiving, wszyscy pieką indyka, a ja schab. We frajerze. Tradycyjnie do nas przyjeżdża kitowiec – wiatru nie ma, niestety/na szczęście, bo gdyby był w Ottawie/Gatineau, toby nie przyjechał.
Streszczam co czytam, bo nic innego mnie tutaj nie bawi oprócz książek, a od jakiegoś czasu mi się na biografie, autobiografie skręciło. Biografie są lepsze od auto, bo te auto to siłą rzeczy ktoś się kreuje na kogoś, kim go inni nie za bardzo widzą.
Tadźka rządzi!
Pomyślnych wiatrów.
*Żeromski
p.s.
Do tego schabu oprócz małych kolorowych ziemniaczków surówka z kapusty kiszonej, kiszone małe pomidorki oraz… a co mi tam, tradycyjna mizeria
Do wyboru, do koloru.
https://photos.app.goo.gl/tojGYjC6BVVhCU3D6
Alicjo,
doskonale wiesz, dlaczego zapanowało milczenie. Nikt nie chce wystawiać się na ciosy. Nie przypuszczałam, że blog zostanie w taki sposób dobity.
Widzę, że się starasz/ i zawsze tak było/, żeby blog funkcjonował i doceniam to bardzo, ale tego, co się stało, już nic nie odwróci. Szkoda.
Serdecznie Cię pozdrawiam.
Krystyno,
widocznie jest coś, czego nie wiem. Każdy cios można odparować – tak by powiedział Feliks Stamm. Przecież blog to nie jest klub grzecznych pań i panów, to jest zbiorowisko ludzi z całego świata i każdy ma swoje do powiedzenia, nikt nie musi się z nikim zgadzać. A tu nagle wszyscy zamilkli… poza mną, Arkadiuszem i Orcą. A jak obiecała nam „Polityka” – ten blog nigdy nie będzie zamknięty. Doceńmy to. Korzystajmy.
Zebrało się tu grono wspaniałych ludzi i nie ze wszystkimi musi nam być po drodze.
Ale to nie powód, żeby przestać rozmawiać. Blog nie jest „dobity”. Blog jest otwarty i kto chce, się odzywa.
Zawsze można cios odparować, albo pominąć komentarz, cokolwiek. Mój komentarz do Twojego „doskonale wiesz…” jest taki – nie, nie wiem. Serio. Może czegoś nie kumam, bo przecież wiem, że nic nie wiem.
Wiem, że nic nie wiem,
rzekł Sokrates, a przecież
wiedział, jak wieść niesie
że jak się wie trochę za mało,
to jeszcze więcej wiedzieć
chce się…
Wiem, że wiem wszystko!
Rzekł ktoś inny,
Kto się wyrocznią
chciał ogłosić, to znaczy
że gdy wie się dużo,
to myśli się,
że wie się dosyć.
Najbardziej bowiem się ośmiesza,
ktoś swojej wiedzy bardzo pewien.
Kto mógłby rzec o sobie śmiało
Nie wiem, że wiedzą,
że nic nie wiem.
Ten wierszyk jest sprzed stu lat, było kiedyś takie czasopismo „Świat młodych”, ja to zapamiętałam, ten wierszyk.
I nadal „nie wiem, że wiedzą, że nic nie wiem”. Moja wiedza jest moja, przekazuję, czego doświadczyłam i tym się dzielę tu na blogu. Tak samo dzieli się swoimi opisami Orca, Arkadiusz.
Chętnie podzielę się moimi wrażeniami z pobytu w Polsce tego września. Po raz pierwszy bez samochodu!
https://photos.app.goo.gl/KQACXpvvqBkAeruv6
https://photos.app.goo.gl/gZrVedjvDRT9ePqQ8
Idę dospać.
hej
Alicjo,
Dziś też wiatr od morza.
Czuć sól i algi.
Palma przy tym ciepłym wietrze, nie tylko wydaje urocze dźwięki, ale daje cień — taki, w którym jest życie.
Nie ten z kryminałów, gdzie wszystko jest podejrzane i każdy ma coś do ukrycia.
Tylko cień zwyczajny, ludzki jak oddech po długim dniu, jak rozmowa, której nie trzeba kończyć.
Bo cienie są dla detektywów i poetów.
My tu przecież tylko gadamy — czasem o Polsce, czasem o sobie.
A do rozmowy lepiej mieć światło, choćby z taniej żarówki marki osram, żeby zobaczyć twarze, zanim znów zamienimy się w podejrzanych.
Niektórzy klepią, że blog został dobity.
Że cisza to już koniec, a nie pauza.
Że nikt nie chce wystawiać się na ciosy.
Może i tak.
Tylko słowa to nie zawsze ciosy.
Czasem spojrzenie z góry, ton zdania, cieńka warstwę ironii, którą kładzie się jak lukier żeby przykryć coś znacznie bardziej gorzkiego.
Blogi nie umierają od komentarzy.
Umierają od braku tlenu.
A tlenem są ludzie, którzy potrafią jeszcze coś powiedzieć, nawet jeśli nie po myśli wszystkich.
Bez nich zostaje tylko klimat jak w muzeum – wszystko ładnie poukładane, tylko nie wolno dotykać.
Pamiętasz, jak to się zaczynało?
Był ruch, emocja, śmiech.
Ktoś się z kimś sprzeczał, ktoś rzucał żart, ktoś inny się obrażał, ale wszystko było żywe.
Teraz zostały tylko kliknięcia.
Klik – klik – jak kroki w pustym korytarzu.
Nie, Alicjo.
To nie ciosy zabiły rozmowę.
Nie buntownicy, nie krytycy, nie ci, co mieli odwagę powiedzieć coś głośniej.
Zabiła ją cenzura z uśmiechem.
Ten rodzaj poprawności, który udaje troskę.
Ten sposób mówienia: „ja tylko chcę, żeby było miło”, który w praktyce znaczy: nie mów tego, co myślisz.
A prawdziwe życie zaczyna się tam, gdzie ktoś wreszcie mówi, co czuje, i nie boi się, że zaraz ktoś mu przyprawi łatę.
Nie w biografiach cudzych ludzi, tylko w tej jednej — własnej, nieautoryzowanej, pisanej z błędami, czasem nawet z gniewem.
I wiesz co?
Zawsze znajdzie się ktoś, kto potrafi jeszcze rzucić słowem, nie obelgą.
Jak ten paryżanin:
> slawek 1412
12 października 2025, 14:49
hej
Jedno słowo, a więcej w nim życia niż w setce komentarzy o tym, co się skończyło.
Więc nie gaś światła, Alicjo.
Zostaw je jeszcze na chwilę.
Bo jak zgaśnie ostatnia żarówka, zostaną tylko cienie – a one zawsze wyglądają jak winni.
Bo cienie to materiał dla kryminałów, nie dla ludzi.
My tu przecież tylko gadamy, czasem ostro, czasem głupio,
ale dopóki świeci choć jedna żarówka, wiadomo przynajmniej,
kto jeszcze ma coś do powiedzenia i kto się nie ukrywa.
Wystarczy klepania, zaschło w gardle. Dziś święto narodowe. Czas zacząć FIESTE
No dobra – salut! U nas Święto (narodowe chyba) Dziękczynienia jutro, ale obchodzimy od wczoraj.

Zostało francuskie wino z wczorajszej biesiady. 2020 Château Argadens Bordeaux Supérieur się ono zwie. Jerzor zajada się lodami (też z wczorajszej biesiady), a ja popijam wino. Nasz gość pija tylko francuskie wina, złamałam się i zakupiłam JP.Chenet. Tańszego nie było
A wczoraj wypiliśmy
https://www.cellartracker.com/wine.asp?iWine=4415555 to, oraz JP.Chenet (pinot noir).
Od razu przypomniał mi się film „Sideways”. Kto nie widział, niech poszuka na youtubie, pewnie jest.
Skoro o filmach, Diane Keaton. Pamiętam jeden jej film z Nicholsonem – ale zapomniałam tytuł. O, mam – „Something’s gotta give”. Zupełnie nie pamiętam jej roli w „Ojcu chrzestnym”, a przecież nie był to tzw. „ogon”. No ale „Ojca chrzestnego” oglądało się dla Brando i, przede wszystkim moja generacja, dla Ala Pacino.
Nawiasem mówiąc, niezłą autobiografię popełnił, o czym na pewno wspominałam na tutejszych łamach.
Schab pieczony we frajerze nie miał wyjścia – udał się. wcześniej potraktowany dyżurnymi, sporą ilością czosnku, rozmarynu z doniczki (też pełni całoroczny dyżur, jak jeden kwitnie, to drugi dyżuruje), listek, kapkę ostrej papryki.
Dostałam prezent – garnuszek do gotowania ryżu (bo mam już od dawna gar!) oraz przepis, jak gotować ryż, żeby było tak, jak to robią w Tajlandii.
Otóż robią tak, że ryż płukają, dają do tego garnuszka, do tego jest miarka do dolania wody i szlus. Żadnej soli ani niczego, która jego jest. Poddałam się presji. Niczego to niczego.
Do upieczonego schabu nie miałam żadnego sosu, a w Tajlandii sosy rządzą
Żeby było jasne – nasz gość ma narzeczoną w Tajlandii. My za! Była już Polka, Francuzka, teraz Tajlandka. Czeka nas wyprawa, jeszcze tam nas nie było…
Wczoraj zakonczyl sie crabfest w Port Angeles. Tydzien wczesniej w Shelton odbyl sie oyster fest. Nie pamietam czy pisalam kiedys o crabfest. Te kraby to odmiana Dungeness crab. Smaczne, serwowane z roztopionym maslem zmieszanym z czosnkiem. Obok kolba (cob) ugotowanej kukurydzy. Jedno danie jest dosyc drogie. Okolo $30.00.
Kazdy moze sam lapac kraby. Trzeba wykupic licencje ktora jest wazna przez jeden rok I lapac kraby zgodnie z przepisami.
Dlugosc muszli minimum 6.5 cala. Mozna zabierac tylko kraby plci meskiej. Panie wracaja do wody aby rodzic wiecej baby crabs.
Tak to wyglada na talerzu
https://www.visitportangeles.com/visit_port_angeles_uploads/2016/06/crabfest-port-angeles-washington.jpg
Zdjecia male crab/female crab
https://wsg.washington.edu/wordpress/wp-content/uploads/Screen-Shot-2021-11-25-at-3.18.39-PM.png
Tanie to nie jest, ale za to kawał świeżutkiego kraba na talerzu! U nas trzeba zapłacić ze dwa razy tyle za crab leggs, kilka krewetek i dodatki. Kiedyś przepadałam za krewetkami, ale odeszło mi – robiłam je na maśle z dużą ilością czosnku. Z ryb to ja najbardziej lubię… ryby
Dzisiaj rybny gulasz na kordełce z ryżu. Dostaliśmy w prezencie garnek do gotowania ryżu, to już drugi w kolekcji – często ryż gości na stole.
A tradycyjnie powinien być indyk…
Dziś też wiatr od morza, czuć sól i algi. Palma nie tylko wydaje urocze dźwięki, ale daje i cień, w którym jest życie.
A trochę dalej, błękitne niebo, trawy po pas, niektóre wyższe ode mnie, kołyszą się jakby słuchały własnej muzyki. Soczysta zieleń i ta pomarańczowo-czerwona droga rowerowa, jak kreska prowadząca przez sen.
Cisza po sezonie. Śródziemnomorska, gęsta, pełna oddechu.
Jak tutaj:
https://photos.google.com/share/AF1QipMsjlfeqXgIqJIqaegaWqXTbIbjrPB_ffJFxt7C8vK5bRzsT2szZSyUzXWO6Th1ww/photo/AF1QipMKFaMMC5fYqlgECoHENFaZ8bwYcxYP2sVtDhVt?key=MUQ3b3AyZkVodVE1UUJCUVlPUWp1Ums0NTVNTkRB
I wtedy myślę, że to wszystko jest zdrowsze od jakichkolwiek blogowych uczt — od crabfestów w Port Angeles, schabów dyżurnych i gulaszy z kordełką ryżu.
Bo tu nie trzeba przypraw. Wystarczy spojrzeć, posłuchać, poczuć wiatr. Nacisnąć trochę na pedały.
Alicja pewnie właśnie przelewa Bordeaux Supérieur do kieliszka, wspomina Diane Keaton i schab potraktowany rozmarynem. Ma w sobie ten rodzaj energii, który lubi mieć rację – i mieć ostatnie słowo.
Ale może dziś, gdy w Almerimar wiatr wieje od morza, nawet ona by zamilkła na chwilę. Bo żadne JP. Chenet nie dorówna temu widokowi, żadna autobiografia Ala Pacino nie pachnie tak jak sól na skórze.
Bo tu, nad morzem, wszystko staje się proste: nie trzeba tłumaczyć, nie trzeba się bronić.
Wystarczy oddychać.
Zapewniam Cię, że też mam piękne widoki w październikowej oprawie kolorów. Co prawda za parę dni się zmienią widoki, ale to dobrze – nie ma czasu na nudy. Nie mam palmy ani trawy, ale za to pokazał się nowy pąk hibiskusa i za chwilę bęðę miała namiastkę Hawajów. Też dobrze
Wyobraź sobie, że poza Palmą istnieje życie – serio!
https://photos.app.goo.gl/BFbzAzTBengv5pUc7
Tu w Almerimar wszystko jednak działa lepiej niż w twoim linku. Palma szumi na żywo, trawa faluje jak w filmie bez końca, powietrze pachnie solą i słońcem.

Żadnego „error 404”.
Masz hibiskusa. I chwała za to. Każdy ma swoje Hawaje.
Ale ja zostaję przy morzu, gdzie nawet wiatr ma poczucie humoru i żadna przeglądarka nie potrzebuje aktualizacji, żeby to zobaczyć co masz
Ja nie robię filmików – ale u mnie też drzewa się poruszają, liście spadają, pachnie jesienią, to zapach wilgotnych liści. Za chwilę pójdę przyciąć krzaki porzeczek i takie jeszcze inne krzaczki, które mają robić za żywopłot, trochę przypadkowy, bo same się zasadziły, ale jak już są, to niech będą w jakimś porządku. Nie chcę, żeby mi drzewa w tym miejscu wyrosły, i tak mam sporo drzew naokoło.
I tutaj pełna zgoda Alicjo. Za dużo badyli to niezdrowe dla otoczenia.
Człowiek myśli, że sadzi sobie zieleń, a potem z tej zieleni wyrasta dżungla, w której nic nie widać oprócz własnych liści. I zaczyna się walka o światło. Każdy krzaczek chce wyżej, każdy liść szerzej, każdy cień trochę dłużej zostać.
W końcu zostaje tylko chaos, wilgoć i niejasne poczucie, że coś tu kiedyś miało kwitnąć.
A życie nie znosi zarośli.
Czasem trzeba przyciąć nie tylko krzaki, ale i słowa, znajomości, a nawet wspomnienia. Inaczej nie widać horyzontu.
Tnij Alicjo te swoje porzeczki. Ròb porządek w badylach.
Może i na blogu zrobi się jaśniej, gdy znikną te cienie po dawnych rozmowach, w których każdy chciał być drzewem, a nikt nie chciał być światłem
Bez badyli świat wygląda wspaniale.
Popatrz tutaj:
https://photos.google.com/share/AF1QipMw21cdTKyawTF_d8VP1CDTyYv-hUd_hXInCnYqDLWdlw3wHXgp8GZGJBJGmhtlRA/photo/AF1QipNqsE5XAKaAYQn4CfXXe6gdyaMuafVwESLz26ax?key=RmFfMHNpc2pJaTFWeEotWG4yVURYelJnTHlzZlln
Czysty, przewietrzony, jakby ktoś w końcu otworzył okno w duszy.
Te parę ruchomych obrazków zrobiłem celowo w czarno-białym — bo w oryginale wyglądało strasznie. Zbyt dużo koloru, zbyt dużo krzyku.
Czasem świat potrzebuje odrobiny ciszy. Szarości, która nie udaje radości.
W czerni i bieli nie ma ściemy. Nie ma „ochów” i „achów”, nie ma filtrów.
Jest tylko ruch — trawa, która tańczy z wiatrem, i cień, który nie chce znikać.
Tam, w tych kilku sekundach, jest więcej prawdy niż w tysiącu blogowych komentarzy.
Kolor by to zepsuł.
Bo w kolorze każdy badyl chce być kwiatem, każdy liść udaje, że zna się na słońcu, a każdy człowiek że jest w porządku.
A ja wolę, jak świat jest prosty: wiatr, trawa i droga, która dokądś prowadzi.
Resztę można wyciąć.
Ja praktycznie mieszkam w lesie – liściastym, tylko kilka świerczków z przodu, co to miały służyć za żywopłot (posadzone prawie jeden przy drugim), ale wyrosły w górę, rachityczne i cienkie w pasie, bo ktoś je w odpowiednim czasie nie przyciął odpowiednio. Kilka z nich już się złamało przy mocniejszym wietrze, no i trochę więcej światła wpada w okno, w porywach od 3-4 godzin mi świeci słońce w okno, a hibiskusy potrzebują swiatła. Ale się przystosowały, podobnie jak luczne kaktusy, które uwielbiam, bo nie więdną i nie usychają, jak jesteśmy w podróży. Hibiskusy umieściłam w wanience z wodą i też wytrzymały 3 tygodnie, nawet im się chyba podobało.
Rozmowa-rzeka z moim ulubionym Tadeuszem Konwickim „W pośpiechu” (2011r) skończona, czas na jakiś kryminał, bo pan Tadeusz jak zwykle sporo filozofował. Miał powód – 85 urodziny. Ale jeszcze pożył trochę.
Świetna, ale naprawdę świetna książka Macieja Siembiedy „Gołoborze”. Bardzo polecam tym, którzy nie czytali.I nie czytają. Warto przeczytać.
A po pierwsze umarła Noby, kotka którą znaliśmy od lat, british short … miała 17.5 lat to i tak długo jak na rasowego kota.
https://photos.app.goo.gl/dU8LtXf2aKuxG3CK7
Kto czytuje tę wredną gazetę GW, niech przeczyta ostatni felieton Michała Rusinka.
Ipohorska w dodatku.

Felieton jest jak zwykle znakomity (i Rusinek także), dotyczy bieżącej edycji konkursu chopinowskiego.
Rusinek stylem przywodzi mi na myśl jego mentorkę Wisławę Szymborską (był jej sekretarzem!), która swego czasu prowadziła w „Przekroju” „Pocztę literacką (czyli jak zostać lub nie zostać pisarzem)”. Anonimowo to prowadziła. podobnie jak swoją rubrykę prowadził Jan Kamyczek (Demokratyczny savoir-vivre), a na koniec okazało się, że ten Jan rzekomy to Janina
Wszystko, co wyszło spod pióra Szymborskiej mam „w papierze”, ale przecież mogę i w taki sposób dać próbkę listów, pisanych do anonimowej wtedy osoby, która na te rozpaczliwe listy odpisywała. Na chybił/trafił otwieram stronę:
https://photos.app.goo.gl/zsDG4YbjZYH6Q6Y57
Dramat
Świetnie się to czyta, aczkolwiek nie znamy tekstu, który został poddany ocenie
https://photos.app.goo.gl/rWLHbqYAFZ2ApQeR7 <–W.S.
Wredna bywała w tych odpowiedziach. Miała odpowiadać natentychmiast! Wszak życie desperata od tego zależało!
Wygląda na to, że jeśli dalej tak będzisz nadawać to zostaniesz jedyną czytelniczką własnych komentarzy.
Nie szkodzi. Każdy czasem potrzebuje echo, które nie kłamie.
Smutek po Noby, kotce która żyła 17,5 roku — też jest prawdziwy, i nikt go nie wymaże.
Książki też nie. Niektóre tak mają, zostaje w głowie długo, jak zapach kota w mieszkaniu po jego odejściu.
Czasem właśnie taki miks: smutek, pasja, echo własnych słów, jest lepszy niż cała publiczność, która klika, ale jej nie słyszysz.
Mam nie gasić światła, to nie gaszę – uparta jestem. W domu chłodniej, niż na dworze, przynajmniej takie mam wrażenie. 21c.
Ale wieje – nasz kitowiec z Ottawy wpadł wieczorem, żeby się przespać i świtem bladym pojechać na Sandbanks, tam ma wiać 30km/g, w porywach 45km/g.
Oto co znaczy pasja – prawie 200km z Gatineau do nas, a od nas jeszcze 70km do Sandbanks. Ale tam są warunki – cypelek w otwarte jezioro, tam wieje zawsze, chociaż dzisiaj lepiej niż zwykle.
Alicjo,
Słusznie nie gasisz światła. Podczytuję, acz nieregularnie, bo albo praca, albo wyjazdy. A propos, wyskoczyliśmy na chwilę do Chorwacji: https://www.eryniawtrasie.eu/61080
Pasja
Potrafi cię połknąć, przemielić i wypluć z uśmiechem.
Windsurfing, kitesurfing, golf, rower po terenie, który kończy się tam, gdzie zdrowy rozsądek mówi: zawróć.
Nie zawracam.
Wolę zgubić kierunek niż pretekst do story.
W każdej z tych rzeczy jest coś z medytacji i coś z hazardu.
Kiedy łapiesz wiatr w żagiel albo trafiasz piłkę idealnie w środek to na moment znikasz.
Nie ma ciebie, nie ma świata, nie ma rachunków, nie ma wiadomości o wojnach i inflacji.
Jest tylko to: ruch, dźwięk, wiatr.
I wtedy nagle wszystko ma sens.
Albo przynajmniej wygląda, jakby miało
Kolejny Match Play za nami. Niektóre dołki pośród palm z innych widok na rozkołysane morze.
Jakie to dziś wszystko jest proste.
Lewa dłoń obejmuje kij jak kierownice w mobilku, prawa odpowiednio niżej, biodra obracają się w rytmie, które zna tylko ciało. Czysta poezji ruchu.
Dziś piłka po uderzeniu leci … trzysta metrów. Wiatr od morza, sól na ustach a słońce przebija się przez powieki jak złote igły.
Wygrana spłukuje sól, nawilża dziąsła i uzupełnia płyny w organizmie.
Ale wtedy, kiedy zaczynałem ponad ćwierć wieku temu nad Morzem Czerwonym, golf przypominał hazard w towarzystwie faraonów, którzy mają poczucie humoru.
Trenowaliśmy na plaży. Piłki sunęły ku morzu, fale oddawały je przy każdym przypływie, niczym tajemniczą pocztę piłkową powracającą z podróży po oceanach.
Byliśmy pionierami ekologicznego golfa. Świadkami naturalnej ekonomii: bierzesz, uderzasz, odbierasz.
Aż przyszedł popołudniowy przypływ i zabrał depozyt.
Piłki znikały. Jedna po drugiej. Jakby morze chciało sprawdzić naszą cierpliwość.
Podejrzewaliśmy delfiny, ale one mają klasę i wdzięk.
W końcu odkryliśmy winowajcę. Aligatora. To taka egipska wersja smoka Wawelskiego, leżący w wodzie z miną jak po szwedzkim bufecie, pełen tajemnicy i lekceważenia.
Nie mieliśmy wyboru. Złapaliśmy go i niczym w rytuale chirurgicznym rozpruliśmy mu brzuch.
Z wnętrza wyleciały 133 piłki Titleist, trzynaście z logo hotelu, pieć z napisem Hole in One.
Żadna nie była nasza, ale kto by się tym przejmował? Wiaderko dziesięciolitrowe było pełne tak jak przed rozpoczęciem treningu.
Nie chcieliśmy powtarzać tej operacji. Zatem wszyliśmy aligatorowi zamek błyskawiczny z kombinezonu surfingowego i implant GPS, żeby wiedział, gdzie ma wracać z pełnym brzuchem.
Nazwaliśmy go Caddy.
Od tej pory poranny przypływ grzecznie oddaje piłki, popołudniowy kiwa głową z aprobatą i czeka, jakby mówił:
Dziś nie, ale jutro sprawdzimy, czy jesteście gotowi.
W Egipcie mówią, że jeśli morze coś ci odbiera, nie walcz.
Czasem powraca jako fala, czasem jako aligator z zamkiem błyskawicznym i GPS-em za lewym uchem. Cierpliwy, punktualny, nieco sarkastyczny świadek twojej gry.
A później, w samo południe, zjawiła się egipska policja.
Święto narodowe. Czas aktywności należy ograniczyć, melduje sierżant z melonikiem i wąsem jak ze starych pocztówek.
Zakaz uderzeń w piłki, zakaz dokarmiania dzikich zwierząt plastikowymi piłkami.
My, trzymając kije, patrzyliśmy na niego, a on patrzył na nas i kiwając głową, zrobił gest „rozumiecie, prawda?”.
Był dobrze zaprogramowany. Kiedy trzeci raz zaczynał powtarzać to samo wyciągnąłem z portfela dziesięć DMark które zmieniło właściciela.
Ma’a salama – powiedział.
Święto? Święto.
Morze, aligator z GPSem za uchem, czekali cierpliwie, jakby całe państwo egipskie było tylko tłem dla jednej idealnej sesji treningowej golfa.
Nie ma już świętości na tym świecie – Luwr okradziony i nikt nie pyta, co robił wtedy Belfegor. Zapomniał o swoich upiornych obowiązkach?! Chociaż… kradzież odbyła się w biały dzień, a upiory nie śpią po nocach. I tu mamy wytłumaczenie, dlaczego kradzież odbyła się w biały dzień! Proszę, do czego prowadzi czytanie kryminałów! Arsen Lupin wyciągnąłby taki wniosek, śmiem twierdzić.
No i na co łupieżcom taki niesprzedajny towar? Ani sprzedać, ani się, co gorsza, pochwalić…
U nas dzisiaj leje, ale wczoraj grzało, wiało i w porywach doszło do 23c.
Dziś w nieśpiesznych wspominkach pierwszego z naszych głównowakacyjnych wyskoczków dojechaliśmy do okolic Poysdorf.*
Oraz Sympatyków blogu „Gotuj się!” 
Jako, iż PP Redaktorstwo zatrzymywali się tam regularnie w drodze do Włoch — pozdrawiamy Panią Barbarę, Panią Agatę i całą Rodzinę
___
[*] https://basiaacappella.wordpress.com/2025/10/21/walterskirchen-poysdorf-staatz
Basiu,
W Poysdorfie (hm, tak to chyba odmienia?) spędziliśmy kilka bardzo przyjemnych godzin lata temu. Dzięki za przypomnienie.
My z kolei spędziliśmy tydzień w Chorwacji. Po sezonie jest tam naprawdę fajnie, nawet z niezbyt sprzyjającą pogodą.
Ewo,
wygląda na to, że wspominanie naszego tegorocznego Jadranka może się przeciągnąć na 2026…
)
Nic to, mamy nadzieję dożyć
…A pogoda była aż za dobra (dla nas chodzących dużo… chcących pochodzić dużo… a plażujących zwykle 2-3 godzinki dziennie w półcieniu – ach, ileż książek można przeczytać!… głośno-wspólnie i oddzielnie też –
Opalenizna już blednie, energie i uśmiechy pozostają
Poysdorf znam od 1984… i oczywiście te pierwsze – dziecięco-nastoletnie – wrażenia „Zachodu” są niezapomniane…
Basiu,
Trafiliśmy na 2 dni bury, więc przy wietrze ok. 80km na godzinę, przyjemność chodzenia była ciut ograniczona, ale i tak było fajnie
Jedną z bur (nie pierwszą i nie ostatnią) przeżyliśmy na podróżo-poślubnej wycieczce w Wielką Paklenicę (wędrówka nie wyłącznie doliną
) – „zwieńczonej” powrotem do schroniska po mój portfel z dokumentami, kasą, kartami*… Nawet w nocy (zmęczeni, rozbijaliśmy się w „zacisznym” ale może nie dość zeksplorowanym mcu) wiało tak, że porwało nam kilka rzeczy… – Mnie-harcerce i górołazce, która już niejedno, etc 

Teraz bardziej umiemy uprzedzać ten fenomen: albo opóźnić przyjazd, albo ewakuować się na z-góry-upatrzone pozycje jeśli wicher jest prognozowany. Wrzesień-październik taki tam jest, i już. Innych miesięcy nie testowaliśmy
Taaak… jazda Magistralą Adriatycką z Rab na Pag (2019) podczas bury… nnno, kamperkami miotało bardziej, …gdy któryś spadnie w przepaść, zatrzymuję się w pierwszym lepszym załomie skalnym, myślałam sobie…
___
[*] https://basiaacappella.wordpress.com/2018/11/30/500-normy
U nas na szczęście obyło się bez fruwających dokumentów ale przewiało nas porządnie: https://www.eryniawtrasie.eu/61240.
https://www.eryniawtrasie.eu/61246
Z kolei drugiego dnia Dralkul dał znać Witkowi co sądzi na temat wycieczek w takich warunkach
West Coast Giant Pumpkin Regatta
Portland, OR
Duzo zdjec (1 of 8)
Enjoy
https://www.travelportland.com/events/west-coast-giant-pumpkin-regatta/
Jak oni to robią
https://youtu.be/GLr7HCwd-wg?si=qej_fXgUsF1vhyM8
He he… Maćka tam nie widzę… leniuch jeden!
Małmazja, czyli kwalitetne vino
U nas też w sobotę i niedzielę dawało, kitowcy i surfiarze mieli radochę. Podczas naszych peregrynacji wakacyjnych wrażenie na mnie zrobiła wrocławska Panorama Racławicka Kossaka i Styki, oczywiście zdjęć trochę zrobiłam, ale lepiej całą rzecz oddaje to:
https://www.youtube.com/watch?v=CmENHrFEIgI
Całkiem fajnie się ludzie bawią, na zachodnim wybrzeżu Ameryki.
Wsiadają w dynie, jakby życie było zupą, a oni właśnie postanowili wypłynąć na głęboki talerz
Jedni się ścigają, inni toną z godnością, a dynie kołyszą się jak małe pomarańczowe planety na zielonej wodzie.
Gdyby Kafka żył, pisałby o tym z zazdrością.
A tutaj, w Guardias Viejas, żadne dynie nie pływają.
Tu rosną papryki, pomidory, cukinie – wszystko pod folią, jakby natura bała się przeciągu.
Do znudzenia wiatr od morza. Zapach alg spłukiwany browarem. Zamiast ziemi popiół. I słońce, które przypieka jak reflektor na pustej scenie.
Czasem myślę, że świat dzieli się na tych, co płyną w dyni, i tych, co podlewają paprykę.
Jedni szukają przygody, drudzy stabilności, a ja po prostu dobrej pogody.
I może właśnie w tym cały sens: znaleźć swoje morze, choćby miało pachnieć folią i pomidorami.
Oraz tych, którzy gotują ogórkową
Pooglądałam co było do pooglądania, dzięki.
Rewolucjo, takie trawy, co to pokazywałeś niedawno, rosną u mojego sąsiada – też nimi wicher wiewał na wszystkie strony!
Ona jest przezwana przez ludzia pampagras
Nie każda trawa ma w sobie tyle stylu, żeby wyglądać dobrze nawet na wichrze.
To taki roślinny dandys ci stoi, faluje i ma wszystko gdzieś.
Patrzysz na niego i myślisz: o, tak właśnie chciałbym znosić przeciwności losu. Z gracją i bez komentarza
Każdy ma swoje krajobrazy i swoje zupy, tylko jedni pachną masłem z czosnkiem, a drudzy solą z morza.
I tak to się kręci ten blogowy świat, w którym nawet trawa ma więcej luzu niż ludzie
Pampas grass to jedna z roslin ktora lubi wiatr. Rosnie wysoko i kwitnie w kremowym kolorze. Kremowe sa najpopularniejsze ale pampas grass kwitnie w roznych kolorach.
W Seaside Oregon fale i niski plyw pokazaly duza ilosc sea cucumbers. Sea cucumbers to popularny przysmak w kuchni azjatyckiej.
Samo miejsce, Seaside, OR wita znakiem: End of the trail. W tym miejscu Lewis and Clark i cala grupa spedzili zime po ukonczeniu przekroczenia kontynentu.
Seaside to kolejne piekne miejsce na skraju kontynentu.
Tu wiecej na temat sea cucumbers.
https://apnews.com/article/oregon-sea-cucumbers-wash-ashore-seaside-083a22bbd6b7ba94d5aa4c727b51ba4a
Seaside, OR webcam
https://www.youtube.com/live/JjI5KtjJGfo?si=N3KeN2xFgcKu_2ke
Roznica czasu do Europy chyba 9 godzin.
Tak, 9 godzin. Ode mnie 6. Pada
Ale to dobrze, bo naprawdę jest sucho, i to bardzo.
https://www.ozolio.com/explore/YYOS00000071
Patrzę na obraz z kamery i wydaję mi się, że czasem wystarczy że miasto milczy mądrzej od ludzi.
Cisza ma tam kolor kamienia i zapach deszczu.
Ło matko…poezja!
Dzisiaj kulkoro targowiczan pojawiło się na placu targowym, ale zimno jest, więc niewiele klientów się tam tłoczy, pewnie zaraz bęðą zwijać interes. Wczoraj był drugi dzień ogórkowej, ale dzisiaj coś trzeba wymyślić… kaszanka?
We wczorajszej GW wyczytałam wielką dyskusję pod artykułem o łowieniu ryb „dla sportu”, czyli łowisz-odhaczasz-wyrzucasz z powrotem do wody. Rzeczywiście jest to rywalizacja sportowa, dobrze, że ryby głosu nie mają… To przy okazji tego wielkiego suma (takiego nadającego się do rekordu Guinessa), co to go odłowiono w Rybniku bodaj i zwrócono wolność. Bezboleśnie.
Przeczytałam „Opowieść podręcznej” naszej celebrowanej autorki, wielokrotnej kandydatki do literackiego Nobla, Margaret Atwood. Bardzo mocne, a i miałam przedziwne skojarzenia, jakbym gdzieś o czymś podobnym czytała…
Margaret wydała tę książkę w 1985 roku, a ja ją dopiero czytam… Otóż Margaret dużo i często udzielała się w programach kulturalno-oświatowych tutejszej telewizji i jak ją raz usłyszałam, to nie czułam się zachęcona do czytania jej książek. Nie o treść chodzi, a o sposób podawania tej treści. Wreszcie sięgnęłam – i zrozumiałam, dlaczego od jakiegoś czasu mówi się i pisze o tej szczególnej książce, którą wymieniłam, w Polsce. Zaiste…
Wspomnialam wczesniej ze w Seaside oficjalnie konczy sie Lewis and Clark expedition . W glebi obrazu na webcam miesci sie pomnik Lewis, Clark i ich pies Seaman.
Faktycznie ekspedycja zakonczyla sie w miejscu ujscia rzeki Columbia do Pacyfiku w miejscu o nazwie Cape Disappointment na polnocnym brzegu Columbia.
Grupa zdecydowala zamieszkac na poludniowy brzegu Columbia poniewaz tam bylo wiecej zwierzat czyli pozywienie.
Grupa spedzila zime w forcie ktory tam zbudowalu i nazwali Fort Clatsop.
Ken Burns, historyk I producet filmow historycznych zrobil film Lewis and Clark.
Tu jest fragment.
https://youtu.be/5xmWJcFK0Zg?si=20uEcFQLfVO3kDjn
Columbia River to naturalna granica miedzy OR i WA. Kilka mostow prowadzi przez Columbia. W Polsce chyba najbardziej znany jest most The Bridge of the Gods. Ten most to czesc Pacific Crest Trail (PCT) utrwalony w filmie “Wild”.
Most Astoria/Megler bridge to unikalne miejsce. Most jest w miejscu ujscia rzeki Columbia do Pacyfiku i mierzy ponad 4 mile dlugosci.
Zdjecie mostu.
https://historicbridges.org/oregon/astoriamegler/little_astoriamegler_6300_1_2v.jpg
Zainteresowani znajda na web wiecej infornacji na temat tego mostu i na temat pradow wody przy ujsciu Columbia do Pacyfiku.
Ewo- z przyjemnością przeczytałam Twoje chorwackie opowieści wspominając przy okazji nasze pobyty w tym kraju. Spacery po staromiejskich ulicach Splitu czy Trogiru to oczywiście wielka przyjemność, a oprócz zabytków wspominamy też zakupy ryb, warzyw czy owoców na targu w Trogirze. W pobliżu tego miasta mieszkaliśmy swego czasu przez dwa tygodnie. Piszesz o silnych podmuchach wiatru, co przydarzyło nam się również i to pod koniec czerwca w czasie drogi powrotnej do kraju, ale właśnie jeszcze w Chorwacji. Wiatr był tak silny, że zastanawialiśmy się czy nie zdmuchnie naszego samochodu, ale z trojgiem pasażerów oraz pokaźnymi zapasami wina w bagażniku szanse na tego rodzaju wypadek były nikłe
Co do kulinariów to chorwacka pašticada kojarzy mi się nieodmiennie z wołowiną po burgundzku, bo to właściwie te same składniki, a najważniejsze by mięso długo dusiło się na wolnym ogniu. Drobny myk z dodaniem niewielkiego kawałka gorzkiej czekolady też jest znany w kuchni francuskiej.
Ach Alicjo, nie przesadzaj
Przecież to po prostu nuda z kamerą w tle.
Bo wiesz, i tak nic mądrzejszego do roboty nie mam.
Odnowiła się kontuzja łokcia, więc golf można uznać za zamknięty rozdział przynajmniej do końca życia.
Zostało mi patrzenie i jeszcze parę swirniętych pomysłów.
A z patrzenia czasem robi się poezja, zwłaszcza jak człowiek za długo siedzi w ciszy, a miasto wygląda mądrzej niż ludzie.
Orca
przejrzałem w sieci co proponowałaś i czułem się jak w kajucie starego statku dryfującego między przeszłością a współczesnością. Fort Clatsop wyglądał jak domek z klocków Lego zbudowany przez ludzi z marzeniami o wielkich rzekach i zimowych wichurach.
Most Astoria-Megler ciągnie się cztery mile nad wodą, która zawsze chce cię wciągnąć do oceanu, a ty znasz każdy wir, każdy kamień na dnie.
Columbia River, naturalna granica między Oregonem a Waszyngtonem, staje się kapryśnym wujkiem decydującym, komu pozwoli przejść. Bridge of the Gods ożywa, gdy opowiadasz o Pacific Crest.
Najbardziej fascynuje nie jest to, co się stało, lecz jak to się czuło i jak się żyło w miejscu, które wydaje się ogromne i jednocześnie dziwnie znajome. Historia i geografia przestają być suchymi danymi, stają się żywym organizmem, który oddycha i czasem prycha w twoją stronę.
Danke, warto było się zagłębić w propozycje
Lewis i Clark mieli misje ustalic droge wodna przez kontynent. Tak sie nie stalo. Jedyne gory jakie dorychczas znali to Apoalachian Mountains. Kiedy dotarli do Rocky Mountains wszystko sie zmienilo. Appalachians to pagorki w porownaniu do Rockies.
Wtedy wiedzieli o continental divide, ale dowiedli ze droga wodna przez kontynent nie istnieje.
Continental divide to podzial kontynentu amerykanskiego wedlug ktorego rzeki plyna do Atlantyku lub Pacyfiku.
Jesli zrodlo rzeki jest to wschodniej stronie CD wtedy rzeka plynie di Atlantyku. Na przyklad Missouri.
Columbia ma zdodlo po zachodniej stronie CD dlatego wplywa do Pacifiku.
Jest o wiele latwiej zeglowac z pradem rzeki w kieunku oceanu.
Mapa CD
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/1/15/NorthAmerica-WaterDivides.png
Historyczne slowa i cytat z pamietnika
Journal
Clark
November 7, 1805
“ Great joy in camp we are in View of the Ocian, this great Pacific Octean which we been So long anxious to See. and the roreing or noise made by the waves brakeing on the rockey Shores (as I Suppose) may be heard distictly”
Dla zainteresowanych pamietnik (journal) jest dostepny na web.
https://lewisandclarkjournals.unl.edu/
Jest kilka ksiazek w temacie. Ja mam “Undaunted courage” by Stephen Ambrose.
Nie wiem jakie materialy sa przetlumaczone na inne jezyki.
CD by Ken Burns
https://www.amazon.com/Lewis-Clark-Journey-Corps-Discovery/dp/B000BITUHU
Danuśko,
Aż się zaczynam zastanawiać nad proweniencją pašticady. Mnie z kolei pašticada skojarzyła się z daniem z Corfu o podobnej nazwie: pastitsada. Tam też występuje duszona wołowina w sosie, tyle że z dodatkiem pomidorów, i podawana jest z grubym makaronem, a nie z kluseczkami.
Przegapiłam patent z czekoladą – do wypróbowania.
Clark napisał Great joy in camp… we are in view of the ocean, a ja powtarzam te same słowa za każdym razem, gdy staję mobilkiem nad oceanem.
Dwa stulecia różnicy, ten sam dreszcz. On dotarł tam po miesiącach walki z rzeką, ja dotrę po trzech godzinach jazdy i dwóch browarach na postoju, ale uczucie będzie to samo. Ocean w zasięgu wzroku, szum fal, zapach soli i ta dziwna pewność, że dalej już nie trzeba.
Niech się tylko trochę tam wypada i wypogodzi
Motto dnia: „Nie wiem dlaczego, ale tak”.
5c, wiatr w porywach 12km/godz. <— ani żagiel, ani decha, ani tym bardziej kite.
Z kulinariów:
https://sukces.rp.pl/restauracje/art43231731-restauracje-z-warszawy-i-wroclawia-wsrod-najlepszych-na-swiecie-final-konkursu
Brawo Wrocław!
Tam nie byłam jeszcze, a dla nas najlepszą i zawsze niezawodną restauracją jest wrocławska "Konspira". Wiem dlaczego (ale tak), bo tam dają dobrze zjeść, po prostu
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=konspira+wroc%C5%82aw
https://photos.app.goo.gl/Sjxo6BArqLoSvbtv6
O, i brawo Warszawa!
If wilderness could
Olympic National Park
https://youtu.be/r40Tmvdsg-4?si=D9XgVuDudkJWla-z
Enjoy
Correction….
If wilderness could speak
Ewo- i tak mamy kolejne danie, tym razem greckie, w którym też jest makaron i pomidory, ale mięso mielone, a wszystko w formie zapiekanki o nazwie pastitsio. Nazwa brzmi trochę podobnie, jest jednak zupełnie inna potrawa. Co by nie mówić również bardzo dobra
https://tiny.pl/7ctgsvrt
Danuśko,
Zrobiłam się głodna.
I w ten oto piękny sposób wracamy do kulinarnych korzeni blogu Piotra
Ewo
Dobrego tygodnia dla wszystkich nadal zaglądających na blog: https://tiny.pl/2y33_wys
Gdyby Mona Lisa umiała mówić…
Dobra książka – „Ja, Mona Lisa” autorstwa Natashy Solomons. Gdyby umiała mówić, to prawdopodobnie miałaby dużo do powiedzenia na temat wielkiego Leonarda.
Prawie koniec października, liście przyspieszyły tempo, pytanie – co na obiad?
Ryż, bo dostaliśmy w prezencie gar do gotowania ryżu, to już drugi, bo pierwszy mamy od lat… No ale nasz znajomy poznał Filipinkę i twierdzi, że poznał wszelkie tajniki gotowania ryżu. Ja natomiast, mając te dwa gary (jeden mniejszy, drugi większy) uważam, że rzecz sprowadza się do zwykłego gara (najlepiej teflonowego, ryż nie przywrze) – 2 porcje wody, jedna ryżu i voila! Zagotować i odstawić do wystygnięcia. Lubię dodać kostkę rosołową do tej wody.
Wczoraj /dzisiaj przeczytałam książkę Marii Kuncewiczowej „Cudzoziemka”. Byłam pewna, że czytałam ją w młodości, ale nie, to był „Tristan 1946”. Myślę, że ominęła nas literacka nagroda Nobla, a właściwie ominęła ona Kuncewiczową, chociaż była brana pod uwagę dwa razy, jak wyczytałam w posłowiu. Znakomita rzecz.
A dzisiaj byłam na koncercie, nomen-omen – Foreigner (tł. Cudzoziemiec!).
To stara kapela, ale mało kto się z oryginalnych członków zespołu ostał, niemniej jednak jak to dinozaury – dali czadu! Nic nowego nie zaprezentowali, ale świetnie się słuchało dobrych, starych, znanych…
https://www.youtube.com/watch?v=2dWmKSj5HjI&list=RD2dWmKSj5HjI&start_radio=1
Oczywiście 8000+ arena była wypełniona, ehum… geriatrią
Ale jak zwykle, zespołowa geriatria się zawsze stara. Świetny koncert.
https://photos.app.goo.gl/uusEHUWYgnuMQbtE8
Stosowna piosenka do dzisiejszego dnia, Święta Zmarłych:
https://www.youtube.com/watch?v=opD39_XuKgI
Byłam na Cmentarzu Bródnowskim , zapaliłam światełko Gospodarzowi. Tyle wspomnień, łza się w oku kręci.
Małgosiu,
Dziękuje. Myślę, że każdy z nas wspominał tego dnia i Gospodarza i wiele innych Przyjaciół na chmurce.
Alicjo, Cudzoziemkę czytałam bardzo dawno temu, trzeba będzie odświeżyć znajomość. Dzięki za przypomnienie.
Tak – każdy z nas wspominał swoich bliskich i przyjaciół, oraz nuż całkiem (niestety) sporą gromadkę Na Chmurce. Ja zapalam świeczkę w domu, taką dla wszystkich naszych świętych.
Teraz „siedzę” w Tomaszu Mannie. Przypomniała mi się niedawno nowela filmowa Luchino Viscontiego „Śmierć w Wenecji” – z muzyką Mahlera i znakomitą obsadą (Dirk Bogarde, Silvana Mangano), gdzie wyróżniała się postać niejakiego Tadzia – grał go szwedzki aktor, Bjorn Andersen, nazwany „najpiękniejszym dzieckiem/chłopakiem” . Zmarł tydzień temu i stąd mi się przypomniał Mann. Smutna historia – i filmowa, i Bjorna który twierdził, że ten film zamiast go „ustawić” na drodze filmowej, złamał mu życie.
*już (a nie nuż….)
Wczoraj byłam w kinie na „Springsteen: Deliver me from nowhere”. Trochę mało, jak na taką postać, ale to z początków Bruce’a. Aktor jak na złość przypominał mi młodego Dustina Hoffmana
Nie, żebym była fanką Springsteena, ale czemu nie obejrzeć filmu – podobnie jak film o Dylanie, niedosyt, bo tylko początki kariery. A mnie najbardziej podoba się:
https://www.youtube.com/watch?v=4z2DtNW79sQ
Niedawno czytałam biografię (nowość) Freddiego Mercury, tak a propos tematu poruszonego w filmie „Philadelphia”. Bruce za piosenkę dostał Oscara, Hanks za najlepsze aktorstwo – jedno i drugie w pełni zasłużone.
Skoro o filmach, właśnie pojutrze będzie premiera „Norymbergi”, też zamierzam się wybrać, ale jak premierowy szał minie. Kinematografia – Dariusz Wolski.
Zrobiło się zimno i co drugi dzień pada, a co drugi dzień słońce. Jeden z moich czterech hibiskusów rozregulował się – pąk już tydzień przymierza się do rozkwitu i jak na razie na tym poprzestaje. Poczekamy…
Mój mobilek ma berlińską rejestrację.
Przez to jest rozpoznawalny jak znamię.
Na południowych parkingach, między palmą w doniczce a grillem z Lidla, Niemcy od razu mnie wypatrzą.
Ach, Berlin! — mówią z błyskiem w oczach, jakby chodziło o jakieś egzotyczne safari. Potem zaczyna się przesłuchanie: jak się tam żyje, czy naprawdę tyle migrantów, czy faktycznie spalili samochody pod Reichstagiem, czy to wszystko z internetu to prawda?
I ja mam już na to alergię.
Więc od jakiegoś czasu odpowiadam, że to przypadek. Że mobilek, choć z Berlina, to nie z Berlina. Ot, zbieżność tablic i losu.
Jak to?
Prawda jest taka, że mobilek nie był od początku mój.
Właściwie to on mnie wybrał.
Było to późną jesienią, przed pandemią.
Wracałem z ciepłych krajów, z piaskiem jeszcze w butach. W Berlinie liście leżały jak zblakłe ryby przyklejone do chodnika, a powietrze pachniało zardzewiałą melancholią. Czekałem na autobus, który nie przyjechał. Następny miał opóźnienie. I wtedy zobaczyłem go — mobilka. Stał tuż przy przystanku, drzwi otwarte, a wnętrze pachniało fabryką.
Kierowca właśnie wychodził z toalety, ale nie zdążył wrócić.
Policjanci pojawili się jak w niemieckim filmie: błysk, radiowóz, metaliczny głos rozkazów. Facet nawet nie zdążył się zdziwić kiedy usłyszał metaliczny dźwięk kajdanek na rękach.
A ja patrzyłem na tego mobilka, takiego samotnego, bezbronnie wystawionego na wiatr i głupotę świata.
Pomyślałem: szkoda, żeby tak stał. Jeszcze go jakieś łobuzy zdewastują.
Wszedłem.
Kluczyk w stacyjce, bak pełen, wnętrze pachniało nowością i czyjąś nieobecną historią. Wtedy, jak na zawołanie, konwój policyjny przejechał obok. A ten skuty typ w środku spojrzał na mnie i… przyłożył palec do ust. Cicho sza.
Więc ruszyłem.
Zapiąłem pasy i pojechałem na południe.
Tankować musiałem dopiero przy francuskiej granicy. I dopiero tam, w świetle poranka, zrobiłem przegląd tego, co właściwie porwałem z przystanku.
Wszystko legalne: papiery, rejestracja, ubezpieczenie.
Ani grosza gotówki.
Ale w garażu dwie torby, ciężkie jak grzechy młodości. W środku same grzechy. Narkotyki, chodliwy towar.
Zmęczenie przeszło jak ręką odjął.
Bo nic tak nie odświeża percepcji jak świadomość, że świat się właśnie otworzył. W dobrym kierunku, pomyślałem.
Jechałem dalej, żeby poukładać w głowie plan. Bo plan to jedyna forma medytacji, na jaką stać człowieka w drodze.
Po czasie wyszło, że mobilek nie był nawet zgłoszony jako skradziony.
Technika jeszcze wówczas nie nadążała. Żadnych nadajników, żadnych GPS-ów. Policja zatrzymywała mnie po drodze w różnych krajach, przeglądała dokumenty, kiwała głowami i życzyła gute Fahrt.
Od tamtej pory dbam o mobilka jak o towarzysza. Serwisuję go, doglądam, słucham, jak silnik gada po swojemu.
A on wozi mnie wszędzie tam, gdzie tylko zamarzę.
Czasem, jak w trasie ktoś pyta, czy Berlin naprawdę jest taki jak w telewizji,
śmieję się pod nosem i mówię:
Nie wiem. Ja tylko mam berlińską rejestrację. I opowiadam tą historię
https://photos.app.goo.gl/xULvePbmqphJVHCi9
Arkadiusz
piszesz książkę?
Jak na odcinki, to słaba, bo za rzadko i kto to spamięta, co było miesiąc temu. Pan Lulek miał lepsze wejścia. Mam spisany „Rok w Burgenlandii”, prawa do tego, żeby publikować, ale mi strona przepadła i musiałabym to jakoś inaczej pokombinować. Pomyślę, bo warto by to rzucić na blog.
Jesień…
https://www.youtube.com/watch?v=0-4TetOmFUw
Nie Alicjo

Nie piszę książki. Ja tylko żyję w taki sposób, że potem trudno tego nie opowiedzieć
Arkadiusz,
trochę więcej (i częściej) zdjęć poproszę i tekstów możliwie często. A propos grzechów – czytam biografię Żeromskiego – autorstwa Iwony Kenzler. No, Stefek na to nie wygląda z poważnych portretów, ale grzeszył on, oj grzeszył! Nic dziwnego, że napisał „Dzieje grzechu”. Dla mnie najpiękniejszą jego książką jest – prawie poezja – „Wierna rzeka”.
Świt u mnie – na jutro zapowiadają śnieg.
https://photos.app.goo.gl/j8EyVT2Qgg51MF7C7
Nie ma o czym opowiadać – miał być obiad proszony, ale goście zachorowali, jak to jesienią bywa… Będzie za tydzień, jak wyzdrowieją. Tymczasem ja już zaczęłam gotować
Będzie wieprzowina (polędwiczki) z grzybami suszonymi + prawdziwki. Grzybów suszonych mam od groma, więc trzeba używać.
Alicja
ja nie piszę.
Ja tylko odpowiadam to, co mnie szturchnie po drodze.
Nie potrafię wymyślać historii, bo one same mnie znajdują.
Czasem na łące, czasem przy kawie, a czasem między dwoma zakrętami, kiedy radio gubi zasięg.
Ze obrazkami jest tak samo.
Ładne rzeczy są wszędzie, ale nie każda ma w sobie duszę.
Niektóre błagają o obrazek, inne o święty spokój.
Więc naciskam spust tylko wtedy, gdy świat sam powie: teraz.
Nie robię reportaży.
Ja po prostu jadę, a reszta się dzieje.
Jak nie piszesz jak piszesz
Przecież widzę! I czytam. A propos tych suszonych grzybów – są z całego śœiata, między innymi z Polski (niestety, także z Chin, co mi nie bardzo leży….) , a skupują je Francuzi, pakują ładnie i wysyłają w świat, między innymi do naszego sklepu pod nazwą Costco. W Costco prawie pół kg (funt) tych grzybów kosztuje 20$, a w Baltic Deli malutka torebeczka 10$. Nie pamiętam, ile tam tych grzybów jest, ale maciupko.
O masz…też nie tanie! Za 70gr….
https://www.amazon.ca/Polish-Porcini-Mushrooms-Borowik-Szlachetny/dp/B01MXINIAB/ref=asc_df_B01MXINIAB?mcid=806e1ebf50cd3a599efffefbd15a4cf6&tag=googleshopc0c-20&linkCode=df0&hvadid=706745871286&hvpos=&hvnetw=g&hvrand=8997661010426905714&hvpone=&hvptwo=&hvqmt=&hvdev=c&hvdvcmdl=&hvlocint=&hvlocphy=9000713&hvtargid=pla-644384607087&psc=1&hvocijid=8997661010426905714-B01MXINIAB-&hvexpln=0&gad_source=1
https://www.dw.com/pl/niemiecka-gazeta-pod-wra%C5%BCeniem-polskich-win-niesamowite/a-74599661
No proszę… cudze chwalicie
https://photos.app.goo.gl/tBKijb9dqiAVvcpp7
Pardą, to znowu ja. Zamieściłam artykuł o tym, jak to Niemcy chwalą wina Dolnego Śląska, a w artykule nie wymieniono ani jednej winnicy. Sama znalazłam:
https://www.dodr.pl/sites/default/files/userfiles/contents/publikacje/49/a5-winnice.pdf#:~:text=Na%20Dolnym%20%C5%9Al%C4%85sku%20zarejestrowano%2022%20Zagrody%2C%20a,si%C4%99%20dwie%20winnice%2C%20kt%C3%B3re%20oferuj%C4%85%20ciekawe%20zaj%C4%99cia.
https://photos.app.goo.gl/mdfUXJakyG63pgDN8
https://basiaacappella.wordpress.com/
Nie zamykajmy serc… ani blogów!…

A u mnie… no cóż, „ta” pora… a liście już rozścielone. Niestety, większość klonów zaatakowała jakaś grzybica paskudna, co odbiło się na liściach.
https://photos.app.goo.gl/tpgn4HWfBeYb9h9XA
https://photos.app.goo.gl/ptCRW9NpRvbSMPUn7
Moje foto wyglądają przygnębiająco w porównaniu z okolicami Krakowa. Listopad
Skarżysz się, że twoje zdjęcia wyglądają przygnębiająco, ale przecież ty wszystko robisz na odwrót. Nawet światło ustawiasz tak, żeby miało zły humor. To nie okolica jest ponura, tylko twój aparat ma melancholijną duszę, jakby z góry wiedział, że i tak wybierzesz najciemniejszy kadr.
Nic nie ustawiam – to iPad robi.
Czytam, że na Teneryfie bardzo wiatrowato. Nawet za bardzo… U mnie śnieg zaległ i leży. Na dzisiejszy dzień najlpesza byłaby solidna grochówka. Chyba nawet mam.
O, i należy nastawić buraki na zakwas do barszczu, najwyższy czas!
Skarżysz się, że to iPad robi zdjęcia. Ale iPad to tylko lustro z jabłkiem na plecach. On nie widzi niczego, czego ty mu nie pokażesz. Jeśli zdjęcia wychodzą przygnębiająco, to znaczy co znaczy i wytłumaczyć nie dasz sobie tego.
Nie używam jabłka. Nigdy. To nie moja firma. Nie dam sobie wytłumaczyć

Natomiast mam zagadkę. Wielki słój do kiszenia buraków, taki circa 5-6 litrów. Diabeł ogonem nakrył, wsiąkł był
Przeszukaliśmy od piwnicy po garaż i wszędzie – ni ma (ano, nima…). Na szczęście mam dwa 4-litrowe i też się nadadzą, ale gdzie się tamten zapodział?!
Idę działać.
Nowy Kossak
Hoże dziewczę płacze,
Konik nóżką grzebie,
Polacy od wieków
Twardzi są. Dla siebie.
Francuz Francuzowi
Funduje ślimaka,
A Polak najchętniej
Podgryza Polaka.
Hiszpanowi Hiszpan
Gra na tamburynie,
A Polak podkłada
Polakowi świnię.
Włoch tak kocha Włocha
Jak pawica pawia,
A Polak Polaka
Do wiatru wystawia.
Anglikowi Anglik
Robi przyjemności,
Polak Polakowi
Przykrości zazdrości.
Konik nóżką grzebie,
Płacze dziewczę hoże,
Polak do Polaka
Z pyskiem albo z nożem.
Rzadko Polakowi
Polak dobrze zrobi,
To już takie nasze
Narodowe hobby.
A tak by się chciało
Wstawić do czytanki,
Że Polak i Polak
To są dwa bratanki.
Ludwik Jerzy Kern
Dobry wybór na święto niepodległości. Kern jak zawsze trafił prosto w serce i w punkt do bólu.
Minęły dekady, a wciąż ten sam taniec — trochę dumy, trochę zawiści, trochę melancholii w tle.
Świętują wolność, a zaraz potem sprawdzają, komu bardziej się udała.
I może właśnie dlatego ten wiersz brzmi dziś tak świeżo — bo Polska, jak ten konik, dalej grzebie nogą, nie mogąc zdecydować, czy ruszyć do galopu, czy zostać w błocie.
Rzekłeś!
Właśnie skończyłam kryminał, opis poniżej :
https://publio.pl/chlopcy-z-ferajny-jacek-harlukowicz,p2523232.html
Wstrzymam się od komentarza, bo niecenzuralne słowa musiałyby paść.
A ja właśnie skończyłem objad. Dziś zrobiłem schabowe. I nie byle jakie,tylko iberyjskie.
To mięso o marmurkowym wyglądzie, miękkie jak dobra opowieść, soczyste jak wspomnienie, którego nie da się zapomnieć.
To nie jest mięso do odżywiania.
To mięso do degustacji, do kontemplacji.
Za każdym razem smakuje bardziej i jest w stanie przywrócić wspomnienia.
To było w Kastylii León. I to miało być święto mięsa.
Nie w restauracjach, nie w katalogach – tylko na placach, w dymie, w śmiechu i w krwi.
Więc ruszyłem mobilkiem.
Tam nie trzeba długo szukać teatru — on sam znajduje mobilka.
Wystarczy dojechać do placu, gdzie tłum zgromadził się wokół świni, jakby to był pierwszy stand-up w historii.
W tle bębny, jakieś piszczałki, a ja myślę: to bardziej Fellini niż Discovery Channel.
Świnia patrzy na mnie, ja na nią.
Oboje wiemy, że ja wyjdę stąd z kieliszkiem, a ona na kanapce.
Ale nie ma we mnie współczucia, jest tylko zdziwienie, że całe miasteczko świętuje coś, co w innych krajach robi się w ciszy, za płotem, w gumowych rękawicach.
Tutaj jest inaczej.
Tu krew jest jak confetti, a boczek smaży się głośniej, niż w Berlinie DJ potrafi zagrać disco polo.
Dzieci chrupią skwarki, starcy dyskutują, która matanza była najlepsza, i zawsze wychodzi, że ta sprzed pięćdziesięciu lat, bo wtedy świnie były bardziej świnie.
Obok pies. Kudłaty, brudny, ale szczęśliwy, bo dostaje od dzieci świńskie ucho.
Gryzie je jak cygaro, jakby brał udział w mafijnym spotkaniu.
Patrzy na mnie tymi oczami, które mówią:
Nie martw się, to tylko teatr. Ty zjesz chorizo, ja ucho, a świat i tak kręci się dalej.
Dostaję kieliszek Ribera del Duero i ktoś wciska mi w dłoń kawałek chorizo tak świeżego, że papryka jeszcze parzy palce.
Jesz? – pyta kobieta w fartuchu. Ale to nie pytanie. To rozkaz.
Jem. I czuję, że Kastylia nie potrzebuje Michelinów, żeby karmić ludzi.
Wystarczy świnia, czosnek, papryka i wino.
Na placu wino idzie szybciej niż zegar.
Ktoś obok mnie opowiada, że jego dziadek zjadł kiedyś tyle morcilli, że zasnął w stogu siana i obudził się trzy dni później, pewien, że to wciąż ta sama fiesta.
Podobno od tego czasu nikt go już nie pyta o czas.
Wieczorem siadam przy długim stole, gdzie nie ma miejsca na pustkę.
Gliniane kubki stukają o siebie, obrusy piją wino razem z nami.
Dosiada się starzec w kapeluszu i zaczyna mówić o wojnie domowej.
Ale nie o bitwach lecz o tym, jak w czasie głodu nauczył się robić kiełbasę z dzikiego królika.
Nie ma złych zwierząt, są tylko źli kucharze, powtarza, a ja czuję, że to zdanie zasługuje na kamienną tablicę nad wejściem do miasta.
Rozmowy lecą w każdą stronę – od pogody po Boga, od sąsiada po Franco.
A ja czuję, że uczestniczę w czymś starszym od samego chrześcijaństwa.
Kiedy wracam do mobilka, pachnę dymem, czosnkiem i winem.
Ręce mam czerwone od papryki i wrażenie, że ktoś włożył mi do kieszeni kawałek dawnego świata.
Silnik odpala niechętnie, jakby też chciał jeszcze chwilę popatrzeć na ten kastylijski teatr.
Odjeżdżam powoli, z muzyką dudniącą gdzieś za mną.
W lusterku miasteczko maleje, ale jego zapach zostaje.
Mieszanina krwi, dymu i wesołości.
Opis szynki iberyjskiej przypomnial mi szynke z wyspy Maui. Dzikie swinie spaceruja wsrod lasow macadamia i zjadaja wszystko co spada z drzew, rowniez orzechy.
Upieczone mieso z takich swin jest bardzo smaczne. Mieso owiniete w liscie coconut jest pieczone pod ziemia w piecach o nazwie imu.
Swinie na wyspach HI pochodza z wysp poludniowego Pacyfiku. Zwierzeta przybyly tam na lodziach jako czesc dobytku kiedy mieszkancy poludniowych wysp przenosili sie na Sandwich Islands. Razem z prosiakami mieszkancy zabrali na łodzie kury, rosliny i wiele innych potrzeb.
Swinie i kury sie rozmnozyly i chodza wsrod tropikalnych drzew jak turysci.
Kury gdacza od rana i budza mieszkancow.
Jest przepis na zupe z kury z HI. Oczyscic piora i mieso. Zalac w garnku woda, dodac wazywa. Po godzinie gotowania do garnka wrzucic kamien wulkaniczy. Kiedy kamien zmieknie, mieso z kury jest gotowe do konsumpcji.
Hey Orca
dzięki za opis!
Porównanie do szynki iberyjskiej w sedno. Okazuje się, że świnie są wszędzie takie same, niezależnie od szerokości geograficznej. Nie ma różnicy nawet w ich jadłospisie i jak się je piecze.
U nas dzikie świnie też jedzą orzechy i żołędzie, więc podobieństw sporo.
Pieczenie (asado) takich świń wydaje mi się naturalne, a zapach liści bananowych chyba bardziej mi odpowiada niż kokosowych. Zostawia taki lekko zielony, świeży aromat.
A przepis z kamieniem wulkanicznym robi wrażenie, trochę hardcore, ale w tropikach widocznie bardzo praktyczne
A ja się poruszam za pomocą GoogleEarth po uroczej wiosce w południowo-zachodniej Francji, a przewodnikiem jest książka Melissy da Costy „Cały ten błękit”, bardzo dobra książka zresztą, polecam.
https://photos.app.goo.gl/7d4zYNeQyAvdUsMKA
To chyba rzeczywiscie sa liscie bananowe. Sa jeszcze liscie z rosliny o nazwie ti plant. Tez maja duze zastosowanie. Stroje sa wykonane z lisci ti plant.
Odglos spadajacego coconut w cichym lesie tropikalnym sugerowal obecnosc czlowieka w filmie Castaway.
Dla kinomanów moja recenzja – „Norymberga” – dobry film, a Russell Crowe jako Herman Goering – oscarowa rola. Film trwa 2 i pół godziny, ale nie ma dłużyzn.
Dla mojego pokolenia i filmów, których naoglądaliśmy się o wojnie, lektur itd… to normalka prawie, ale w kinie tutejszym wszyscy byli wbici w fotele. A nie był to film akcji – głównie sale sądowe Norymbergi.
Przebitki czarno-białe z czasów wiadomych były króciutkie, ale swoje zrobiły. Przebija się takie przesłanie, że Norymbergę zrobiono po to, żeby już nigdy więcej…
Ale patrząc wstecz, powtórki z historii zdarzały się przez wieki i zdarzają się dzisiaj.
Inna scenografia, inne didaskalia, aktorzy ci sami, tylko inne nazwiska.
Historia ze szczesliwym zakonczeniem,
U wybrzezy stanu WA orki polowaly na foke. Foka wskoczyla na pobliska łodź aby uniknac ataku. Wtedy orki zaczely kolysac te lodz aby foka spadla do wody.
Po kilku nieudanych probach, orki odplynely i foka przezyla.
Te orki sa odmiany transient orcas. Transient orcas jedza wszystko dostepne (omnivores). Inna grupa orek w naszych wodach to resident orcas. Residents zywia sie przede wazystkim lososiem odmiana chinook.
Dieta to glowna roznica miedzy resident orcas and transient orcas.
Szczegoly i zdjecia w artykule.
https://apnews.com/article/orca-killer-whale-24ad6060331703eeb667e0a8eef19d08
Kiedy siedzę nad Bałtykiem, widzę jak foki rosną co rok, przybywa ich coraz więcej, a ryb dla ludzi zaczyna brakować. To już nie są strefy ochronne, to są zakazy połowów po więcej miesięcy niż przypada w roku.Ryb jest tyle, że foki mogą swobodnie się rozmnażać i cieszyć większymi przywilejami niż człowiek. Jedna foka zjada w ciągu dnia tyle, ile rybak nie złowi przez tydzień, a człowiek nie jest w stanie zjeść nawet w miesiąc.
Ludzie nie mają prawa do każdej ryby w wodzie. A rybacy? Mają puste sieci i obowiązek patrzeć, jak ich połów znika w gardle foki. Próbują karmić ludzi zdrową żywnością, ale prawo foki mówi: nie, to je moje
Orca. Twoja foka skakała na łódź, orki kołysały ją w powietrzu. Moje foki patrzą na ludzi, którzy kołyszą swoje sieci nad ich głowami, i one, wierz mi, śmieją się z absurdalnej sprawiedliwości świata. I czasem myślę, że czas najwyższy by foki same rozdawały kartki na ryby dla ludzi.
Zdaje się, że za dosłownie wzięliśmy hasło «Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną”.
A co do ryb – jak i wszelkiej innej żywności, to już dawno ona przestała być *zdrowa*, nawet ta „eko”.
No ale wbrew wszelkim przeciwnościom żywot skutecznie sobie wydłużyliśmy w porównaniu z wiekiem XIX, kiedy średnia życia wynosiła 30-40 lat, przy czym ten górny pułap dotyczył krajów Europy Zachodniej, najbardziej rozwiniętych. Jak i zresztą jest dzisiaj…
Dziwaczna choroba klonów…
https://photos.app.goo.gl/iJSEnbqB3DdhoCG26
https://photos.app.goo.gl/orGvSQSwxk1sk6CD9
Sa problemy z lapaniem ryb przez czlowieka (overfishing). Chinook to jedyne pozywienie dla resident orcas. Jednoczesnie chinook, rowniez nazywany king salmon, jest uwazany za najsmaczniejszego lososia. Sa ograniczenia i przepisy, ale to nie rozwiazuje problemow.
Dzisiaj spadlo duzo deszczu. Lososie plyna przez zalana droge. Ten film byl zrobiony kilka lat temu, ale to jest typowy widok w kilku zalanych miejscach.
https://youtu.be/wZt4jJEkhWM?si=o5uQx1nPejGVwJia
A kto się przejmuje problemami „overfishing”… nikt!
Maleńka Christmas Island, należąca do republiki Kiribati – statki łowiące ryby nie powinny się do niej zbliżać w celu połowu ryb na odległość 200 mil morskich (mila morska to mniej więcej 1.8km, czyli 200mil morskich to 360km lądowych), jak i do każdego innego lądu. Jeżeli ja z brzegu mam je w zasięgu mojego wzroku, to znaczy, że są za blisko. W tamtym rejonie to normalka, bo kto ich sprawdzi? Nie ma straży brzegowej, wszak to środek Pacyfiku. Nagminne łamanie morskich praw należą do Japończyków. Z tej wysepki gołym okiem widać trawlery poławiające ryby. Mieszkańcy wiedzą, kto to. I co im pan zrobisz? Nic nie zrobisz, „nie mamy pańskiego płaszcza…”
Takich wysepek na Pacyfiku jest wiele. OK, Pacyfik też jest wielki, ale właśnie grabieżcza działalność człowieka spowodowała, że dorsz, który kiedyś był pogardzaną rybą („jedz chłopie dorsze, bo g…. gorsze”) jest rybą poszukiwaną i drogą.
„Overfishing has severely depleted cod stocks, most notably causing the collapse of the Atlantic Canadian cod fishery in the 1990s, leading to a fishing moratorium that had major economic and social consequences. This overexploitation has also resulted in cod becoming significantly smaller due to an evolutionary shift where larger, faster-growing fish were preferentially caught, leaving smaller, slower-maturing fish in the gene pool. While some stocks are recovering, the long-term impacts on genetic diversity and the potential for future adaptation remain a concern. (…)
Eastern Baltic Sea: This population also collapsed, leading to a complete fishing ban in 2019. Despite the ban, there is no sign of a rebound in body size, as heavy fishing pressure for decades selected for smaller, faster-maturing individuals, fundamentally altering their genetic makeup.”
I rest my case…
Pardon za angielski, ale nie chce mi się tłumaczyć, „wycinam i wklejam” więc …
p.s.
A tak nawiasem, Christmas Island jest oddalona od najbliższego lądu o tysiące kilometrów, na przykład od stolicy republikil Tarawy o ponad 2000km. No i weź tu się i buntuj, skarż, że ktoś coś robi nie według prawa…
Okolo 100 lat temu w stanie WA homary (lobster) byly nazywane miesem dla ubogich. Homary byly glownym posilkiem w wiezieniach. W ogrodach ukladano homary wokol warzyw jako nawoz.
Teraz najblizsze od nas homary sa na Alasce. W wodach WA juz dawno nie ma homarow.
Orca,
to naprawdę fajna opowieść o homarach, które kiedyś były żarciem więziennym, a dziś uciekły na Alaskę jak ostatni uchodźcy przed cywilizacją.
Wiesz, co z tego zrozumiałem?
Że świat ma niepokojącą zdolność do zjadania wszystkiego, co dobre, aż zniknie.
Najpierw homary.
Potem ryby.
A teraz powoli zjadamy własne opowieści, żeby sobie wyjaśnić, dlaczego tak się stało.
U mnie na Bałtyku nie trzeba szukać homarów – wystarczy popatrzeć, jak foki rosną szybciej niż statystyki zakazów połowów, a rybacy łowią wspomnienia po dawnych sezonach.
I jeśli trend się utrzyma, to za sto lat będziemy opowiadać dzieciom, że dorsz też był kiedyś „mięsem dla ubogich”.
A potem go nie było.
Bo każdy miał do niego stosunek, tylko nie odpowiedzialność.
Więc dzięki za homary z Waszyngtonu.
One są jak karta z przyszłości, którą ktoś zostawił w wodzie, żeby nas ostrzec.
Tylko mam wrażenie, że foki ją zjadły, zanim ktokolwiek zdążył przeczytać.
Znam kilka miejscowych opowiesci na wieczny temat przyczyn i skutkow. Na niektorych rzekach zbudowano zapory aby produkowac prąd. Zapory nie mialy odpowiednich drabinek dla ryb. Od kilku lat niektore zapory sa usuwane w celu przywrocenia normalnego cyklu migracji lososia.
Dziedń dobry Blogu,
Tydzień mnie nie było, i widzę, że mam sporo lektury i zdjęć do nadrobienia. Tymczasem ciut na południe: https://www.eryniawtrasie.eu/61583
Orca
czytam Twoje historie o rzekach, które ktoś kiedyś zatrzymał betonem,
i o łososiach, które czekały cierpliwie, aż człowiek sobie przypomni,
że woda lubi płynąć, a ryba wracać do domu.
To piękne, jak o tym piszesz.
Jakbyś słyszała w tych rzekach coś, czego inni nie słyszą:
cichy głos przyrody, która wciąż próbuje dogadać się z człowiekiem,
mimo że człowiek bywa kiepskim rozmówcą.
I dlatego chcę Cię o coś zapytać, Orca:
Czy widzisz jakieś światło także dla Bałtyku?
Tu, gdzie foki mnożą się szybciej od królików,
rybacy stoją z pustymi sieciami,
a morze wygląda jak scena, na której każdy gra swoją rolę
i nikt nie zna końca sztuki.
Ja jestem tylko obserwatorem, nie jestem naukowcem. Zwierzeta sa tam, gdzie jest jedzenie. Z tego co piszesz wynika ze ilosc fok i ryb w Baltyku “is out of balance”. Google pisze ze naturalnym drapieznikiem (predator) fok w Baltyku sa odmiany ptakow (birds of pray). Moze kiedys czlowiek przyczynil sie do takiej zmiany. Tego nie wiem.
W porcie w Astoria, Oregon zbieraja sie duze ilosci sea lions. W tym miejscu podczas migracji lososia sea lions zjadaja wszystko co jest dostepne.
Aby odstraszyc sea lions zamontowano sztuczna orke. Orka plywala w porcie, czasami wypuszczala fontanne.
Wszystko dzialalo do awarii silnika orki. Orka przestala plywac. Caly eksperyment trwal 30 minut.
https://youtu.be/20Sqsyt7DcA?si=2qeHkRE_am1qEkiY
O ile wiem, to byla jedyna proba wykorzystania sztucznej orki.
Korekta: “birds of prey” NIE “pray”.
Orca,
czasem mam wrażenie, że całe te nasze morza i oceany
to jeden wielki gabinet luster:
tu foki jedzą ryby, tam sea lions jedzą łososie a człowiek zamiast zrozumieć równowagę, buduje sztuczną orkę na akumulator.
I oczywiście orka psuje się po pół godzinie
Złośliwość rzeczy martwych
Masz rację, zwierzęta są tam, gdzie jedzenie.
A Bałtyk faktycznie is out of balance.
Może ktoś już dawno pociągnął za niewłaściwą nitkę
i teraz obserwujemy, jak cały sweter powoli się pruje.
Na dodatek Alicja zniknęła, a nikt z nas nie ma instrukcji obsługi
…….
Przed chwilą przyszły do mnie obrazki z południowej Portugalii.
I wiesz co?
Patrzę na nie i myślę, że jednak miałem nosa, żeby nie jechać dalej niż do Gibraltaru.
A właściwie nawet już tam mnie nie ma.
Jakby droga sama szepnęła:
Tu już wystarczy. Resztę obejrzysz na cudzych zdjęciach
I chyba dobrze mnie poprowadziła
Nowy, posłuchaj blusa
https://youtu.be/iI4U5jVGr7E?si=LSvOFa-avXZiJJij
Wydaje mi się, że człowiek z całym swoim oddechem, tremą, pęknięciami głosu i historią ukrytą w płucach nie byłby w stanie tak zaśpiewać jak AI.
Nie Tuwima.
Nie „Modlitwy”.
Bo AI nie zacina się na spółgłoskach, nie gubi frazy, nie ma wspomnień, które dławią w środku strofy.
Ona płynie.
A w wersji bluesowej brzmi to tak, jakby bóg wreszcie oddał głos samotnym maszynom i kazał im śpiewać za nas to, czego my już nie umiemy.
To tak, jak słuchanie anioła, który wrócił z detoksu.
Zbyt czyste, zbyt prawdziwe, żeby było ludzkie.
A jednak dotyka raz na jakiś czas
Przepraszam, to ten kawałek przesłać miałem.
https://m.youtube.com/watch?v=iQ2Oo-iPeDU&list=RDiQ2Oo-iPeDU&start_radio=1&pp=oAcB
Siedzi teraz to,
co miało siedzieć od początku
Ewa,

czekam na resztę
Dzisiaj na „jidelnim a napojovym listku” placki ziemniaczane. Jedno z Twoich zdjęć przypomina mi taki obrazek:
https://photos.app.goo.gl/FP9Bvnm3QChfBEBq9
Na stodołę chwilowo zabrakło pieniędzy
Alicjo, służę: https://www.eryniawtrasie.eu/61590
Dwa smoki, jeden z Elwha Valley, drugi z Sol Duc Valley walcza o wladze na terenie Olympic Peninsula. Walka trwa od lat. Żaden smok nie może pokonac rywala.
Po latach walki kazdy ze smokow schowal sie do swojej jamy gdzie wylewa łzy rozpaczy i poniżenia z powodu przegranej walki.
Te gorace łzy o zapachu siarki tworza gorace źródła Olympic Hot Springs.
Lubie odwiedzac to miejsce. Smoki wylewaja łzy. Czasami zgrzytaja zębami co powoduje iskry widoczne po zachodzie słońca.
Turysta z Francji z wizyta w Olympic Hot Springs.
https://youtu.be/zWY_V__2ECQ
Ciąg dalszy skoku na południe. Niestety pogoda wybitnie nam nam nie sprzyjała w czasie tego wyjazdu, ale w końcu to listopad.
https://www.eryniawtrasie.eu/61596
Smoki nie płaczą w Andaluzji. One gotują obiad
Tu wszystko pulsuje innym rytmem niż gdziekolwiek indziej. Orca ma smoki z Olympic Peninsula, które grzeją ludziom kąpieliska swoimi łzami. Tu, na południu Hiszpanii, smoki mają inne nawyki. Bardziej… śródziemnomorskie.
Tu smoki nie wylewają łez.
Tu gotują nimi paelle.
Ale od początku.
Jechałem sobie mobilkiem przez te falujące wzgórza, gdzie oliwki wyglądają jak małe, wiecznie zaspane planety. I nagle, tak jak opisywała Orca, ziemia wydała z siebie pomruk. Nie dramatyczny. Raczej taki, jak wydaje człowiek, który próbuje wstać z hamaka po dwóch godzinach sjesty.
Myślę: trzęsienie? kolejny portugalski front burzowy? a może silnik mobilka znów odmawia współpracy?
Ale wtedy przy barze na poboczu — takim z krzywym daszkiem, dwoma stolikami i telewizorem pokazującym powtórki Realu Madryt — starszy gość w kapeluszu macha do mnie, jakby wiedział, co przeżyłem.
— Tranquilo, amigo. To tylko smoki przeciągają się pod skałami.
— Jak to? — pytam.
— One tam pod nami mieszkają. Jak fukną ogniem, to ziemia się nagrzewa, a jak im się znudzi, to przewracają się na drugi bok i mamy lokalne „micro-terremoto”.
Facet mówi to takim tonem, jakby opowiadał o codziennym ruchu ulicznym, nie o dwóch gadowatych potworach, które używają Sierra Nevada jako koca.
I wtedy do mnie dociera, Orca ma swoje smoki od łez siarkowych.
A tutaj są inne.
Smoki południa. Smoki kuchenne.
Zamiast ryczeć — bulgoczą.
Zamiast płakać — parują.
Zamiast zgrzytać zębami — chrupią oliwki.
Największa różnica?
One nie walczą o terytorium.
One walczą o to, kto pierwszy ugotuje Almuerzo.
Dopiero po chwili widzę, jak góry lekko drgają, powietrze migocze, a z daleka czuć taki aromat, jakby ktoś zrobił gigantyczną patelnię paelli pod całym regionem.
I nagle wszystko składa się jak puzzle z dwóch różnych kontynentów:
Orca ma smoki, które tworzą gorące źródła.
Ja mam smoki, które tworzą ciepłe powietrze Andaluzji.
Dwa światy, dwa temperamenty,
ta sama rodzina gadów tylko każdy gotuje inaczej.