Półtora kilograma szczęścia

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

 

Kuba (na czarno) i Maciek prezentują trofeum

Tyle ważył szczupak wyciągnięty z Narwi przez dwóch młodych wędkarzy. Jeden jest studentem drugiego roku Politechniki a drugi właśnie zdobył indeks na Wydziale Historii UW. I prawdę powiedziawszy wyglądało na to, że głośniejsze objawy radości wywołała piękna ryba niż lista studentów Uniwersytetu. Bo też ze szczupakiem zanim znalazł się na dnie łódki trzeba było ostro się zmagać. A konkurs matur był całkowicie niewidoczny. W dodatku trwał wystarczająco długo, by emocje osłabły. Tylko końcówka tego wyścigu była nieco kłopotliwa ponieważ serwer uczelni zatykał się co chwilę i trzeba było często klikać myszą ponownie, by wreszcie przeczytać to, co i tak wydawało się oczywiste.

Nie obeszło się jednak bez uroczystego obiadu. Tu daniem głównym był oczywiście szczupak. Oskrobany i wypatroszony przez wędkarzy. Nafaszerowany (lecz bez przesady) ziołami rosnącymi w ogrodzie i upieczony w całości. Do ryby ostatnia butelka gruner veltlinera z ubiegłorocznej podróży na południe Europy.

Pierwsze kurki i ostatnie truskawki (poziomki na dodatek)

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Karol Upadły i afera z mieszkaniem. Nawrocki rozbił się o mur faktów, krzyki PiS nie pomogą

Dzięki Jerzemu Ż. prokuratury wezmą się może wreszcie za tzw. flipperów. I w dużej mierze to dzięki niemu obecne szanse Karola Nawrockiego na zwycięstwo w wyborach są już tylko iluzoryczne.

Jan Hartman

Drugim rarytasem były świeżo zebrane kurki. Całkiem spora porcja tych wspaniałych grzybów, które coraz obficiej wyłażą z piaszczystej ziemi na skraju najbliższych zagajników. Zrobiłem je najprościej jak można czyli na modłę francuską. Kurki oczyszczone z igliwia i piasku (choć zawsze znajdzie się maleńki kamyczek, który zazgrzyta w zębach i fragment sosnowej igły dodającej daniu leśnego aromatu) rzucone na rozgrzana dobrą oliwę z lekko zarumienionym już czosnkiem i trzymane na ogniu krótko, by tylko lekko je podsmażyć. Kurki bowiem im dłużej trzymane na patelni, tym bardziej stają się twarde lub „gumowe”. W ostatniej fazie grzybki posypuję drobno posiekaną natką pietruszki. I to wszystko.

Na koniec wiadomość dla grzybiarzy: na targu pojawiły się pierwsze podgrzybki. Wiaderko pełne pięknych okazów (ważące chyba ze dwa kilogramy) kosztowało 35 złotych. Nie kupiłem, bo liczę na własne. Pewnie wkrótce też się ukażą i pozwolą zebrać.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj