Bawaria to nie Niemcy

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Do niemieckiej kuchni nie żywimy zbytniego sentymentu. Być może, iż przyczyną tego faktu jest pierwsze z nią zetkniecie.

Wylądowaliśmy w Berlinie w letni lecz mimo to zimny i deszczowy dzień. Po rozlokowaniu się w hotelu korzystając z chwili przerwy w opadach poszliśmy na kolację do restauracji Hardtkego. To lokal o bogatej historii, istniejący od lat dwudziestych ubiegłego wieku, specjalizujący się w niemieckiej kuchni. W dość ciemnej sali o niskim suficie poprzecinanym starymi drewnianymi belkami, znaleźliśmy stół przy oknie i usiedliśmy na solidnych ławach. Kelner zapytał nas od jakiego piwa zaczniemy i co będziemy jeść na przekąskę. Po chwili dostaliśmy po wielkim kuflu z wielkim kożuszkiem piany i dwie porcje rolmopsów. Zrolowane marynowane śledzie to podobno ulubione danie kanclerza Bismarcka. I berlińczyków także.

My zjedliśmy je z przyjemnością. Gęsty krupnik mocno okraszony skwarkami już nie sprawiał takiej frajdy choć pachniał bardzo przyjemnie. Był jednak stanowczo zbyt tłusty. Główne danie stanowiła pieczeń wieprzowa z knedlami, zasmażana kapustą i ciężkim sosem. Pieczeń wyglądała apetycznie ponieważ z jednej strony miała zapieczoną na chrupko złocistą skórkę a plaster mięsa prezentował się okazale. Pachniała w dodatku majerankiem a tłuszcz, który ukazał się dopiero podczas krojenia ukrył się pod sosem. Porcja była solidna czyli jak dla drwala lub niemieckiego lad knechta. Zjeść takiej porcji w całości po prostu uniesposób. Zwłaszcza gdy mieliśmy za sobą także próbę pokonania półmiska sałatki kartoflanej, z której Niemcy słyną. Kelner przyniósłszy rachunek dziwił się, że nie zjedliśmy wszystkiego. My zaś dziwiliśmy się, iż w renomowanej berlińskiej restauracji nie można płacić kartą kredytową a gotówki w odpowiedniej wysokości nie mieliśmy.

Damska połowa naszego zespołu została więc nad kuflem piwa, a męska pognała do najbliższego bankomatu. I mimo, że musiałem pokonać tylko jedno skrzyżowanie, by dotrzeć do dawcy gotówki obok słynnego hotelu Kempinski, przemokłem do suchej nitki. Ciężar – nie rachunku lecz solidnej niemieckiej kolacji – leżał nam na żołądku aż do kolejnego wieczoru. I może właśnie ta pierwsza lekcja kuchni znad Szprewy spowodowała nasz brak entuzjazmu do tutejszych dań. Co gorsza, gdy po kilku miesiącach od tej wizyty przeczytaliśmy, że Hardtke – lokal który przeżył czasy hitlerowskie, wojnę i późniejszy okres – zbankrutował uznaliśmy to za odwet losu za naszą tłustą i deszczową kolację.

Kolejne doświadczenia były znacznie sympatyczniejsze. W Bonn i okolicach jadaliśmy dania mogące usatysfakcjonować każdego smakosza. Wytłumaczono nam jednak, że kuchnia nadreńska ma wiele wpływów francuskich. Frajdę sprawiały nam też dania rybne i wszelkie morskości podawane w Hamburgu czy Kolonii. Nawet w Bawarii znaleźliśmy niejeden powód do kulinarnej satysfakcji. Białe monachijskie kiełbaski z słodkawą musztardą i pszenicznym piwem Paulaner (drugi gatunek równie pyszny to Franciskaner) są prawdziwym delikatesem. Nawet golonkę po bawarsku czyli gotowaną a potem pieczoną w piwie, podawaną z grochem i musztardą wspominamy z tęsknotą. Tyle tylko, że zamówiliśmy na nas dwoje pół zwykłej porcji dzieląc ja na dwie części. Prośbą tą wprawiliśmy w zdumienie kelnerkę z Hofbrauhause, która długo usiłowała nam wytłumaczyć, że niechybnie umrzemy z głodu po tak małej porcji. Wskazywała na sąsiednie stoliki, przy których niemieckie emerytki i emeryci w mocno zaawansowanym wieku pałaszowali pełne porcje ważące jak nas zapewniała niewiele mniej niż kilogram każda. Byliśmy jednak nieugięci i – jak sądzimy – z tego powodu tak mile wspominamy południowy posiłek w  najsłynniejszej monachijskiej piwiarni.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Zniknięcie Anżeliki

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko

Zwiedzając bawarskie zamki, których jest tu mnóstwo, zatrzymywaliśmy się w sąsiadujących z nimi miasteczkach na posiłki. A jako, że było to w maju wszędzie zamawialiśmy to samo: szparagi. Tutejsze szparagi są po prostu wspaniałe. Grube i białe jak żadne inne. I Niemcy nie filozofują zbytnio przyrządzając je bez mała od pięciuset lat. Do specjalnego wysokiego garnka wlewają wodę z białym wytrawnym winem, dodają do smaku sól i cukier oraz odrobinę masła. Potem, po wyjęciu z garnka podają te cuda z sosem holenderskim lub stopionym masłem. Oczywiście towarzyszy temu kieliszek tegoż wina, które było i w garnku. Orgie szparagowe powtarzaliśmy przez cały czas pobytu w Bawarii. I prawdę mówiąc nigdy nam się to nie znudziło.

Niemieckie piwa znane są w świecie. Także białe reńskie wina. Znacznie mniej słyszy się o jabłeczniku produkowanym we Frankfurcie Pija go się w całej Hesji tak jak piwo w Bawarii. W restauracjach, kawiarniach i ogródkach. Najsłynniejszym daniem do frankfurckiego jabłecznika – ebbelwoi są wieprzowe żeberka gotowane z cebulą, goździkami i pieprzem. Mięso pokrojone w plastry zalewane jest wywarem przyrządzonym ze smażonej cebuli z jabłkami z dodatkiem podduszonej kwaszonej kapusty z jałowcem i liściem bobkowym. Jeszcze chwila gotowania i danie do jabłecznika jest gotowe.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj