Kotlet częściowo nieświeży

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Przed laty byłem wraz z trójką innych polskich dziennikarzy gościem węgierskiego MSZ. Pokazywano nam jak działa nad Dunajem reforma gospodarcza. W tej dziedzinie zaś i w tamtych latach Węgry stanowiły dla Polski niedościgły wzorzec.

W przerwach licznych rozmów i spotkań gospodarze wodzili nas po najlepszych budapeszteńskich restauracjach. I w tej konkurencji wówczas Madziarzy ostro nas zdystansowali.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Karol Upadły i afera z mieszkaniem. Nawrocki rozbił się o mur faktów, krzyki PiS nie pomogą

Dzięki Jerzemu Ż. prokuratury wezmą się może wreszcie za tzw. flipperów. I w dużej mierze to dzięki niemu obecne szanse Karola Nawrockiego na zwycięstwo w wyborach są już tylko iluzoryczne.

Jan Hartman

Jedną z najelegantszych i najdroższych restauracji była Baszta Rybacka, z której roztaczał się cudowny widok na rzekę, Parlament i cały Peszt. Podziwiając tę panoramę z pewnym opóźnieniem zorientowałem się, że kotlet nazwany imieniem Sandora Petofiego coś dziwnie zalatuje. Wezwany kelner usiłował wmówić nam, że to zapach mięsa z wołów hodowanych na puszcie. Wreszcie kotlet odpłynął do kuchni, w jego miejsce na stół wjechał kociołek gorącej jak piekło zupy o dźwięcznej nazwie: jokai bableves. Atmosfera przy stole poprawiła się. Najzabawniejsze jednak w kulinarnej przygodzie było to, że cała nasza czwórka wywiozła z Węgier obraz reformy, która choć wygląda efektownie, to jednak – jak ów kotlet – jest częściowo nieświeża. Po latach okazało się, że mieliśmy rację.

Sandor Petofi – wybitny poeta i adiutant generała Józefa Bema podczas Wiosny Ludów – kojarzy się smakoszom nie tylko z kotletem swego imienia. To on bowiem spowodował, iż do dziś w menu liczących się węgierskich restauracji znaleźć można „polską pieczeń”, czyli ulubione danie bohaterskiego dowódcy oraz zupę kminkową, za którą Bem także przepadał.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj