Ukraina w oku politycznego cyklonu

Andrij Jermak, szef Biura Prezydenta Ukrainy, zdymisjonowany. Gdyby Wołodymyr Zełenski zdecydował się na taki ruch tydzień wcześniej, mógłby zachować autorytet. Próba ochrony przyjaciela to kosztowny błąd, który zdecyduje o politycznej przyszłości Zełenskiego. Jak jednak wpłynie na przyszłość Ukrainy przymuszanej do zawarcia pokoju na niekorzystnych warunkach?

Wkroczenie śledczych Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy (NABU) do biur Andrija Jermaka pozostawiło Zełenskiego bez wyjścia. Bo wiadomo, jak donoszą ukraińskie media, że kwestią czasu jest przedstawienie mu zarzutów w sprawach, jakimi NABU się zajmuje. W sieci krążą domysły, dlaczego NABU zdecydowało się na akcję właśnie teraz, kiedy trwają trudne negocjacje „planu pokojowego” zainicjowane przez Donalda Trumpa, a Jermak odgrywał rolę szefa ukraińskiej delegacji.

Jest więc teoria, że NABU jest podporządkowane amerykańskim służbom i eliminacja Jermaka ma osłabić Zełenskiego, a w konsekwencji doprowadzić do przyjęcia warunków pokoju. To, że NABU współpracuje m.in. z FBI, wiadomo, czy jednak rzeczywiście FBI lub inne amerykańskie służby NABU sterują – o tym wiadomo mniej. Wiadomo natomiast, co podaje m.in. „Ukraińska Prawda”, że trwał wyścig – Służba Bezpieczeństwa UKrainy szykowała zarzuty szefowi Specjalnej Prokuratury Antykorupcyjnej (SAP). Gdyby do tego doszło, Ołeksandr Kłymenko musiałby zrezygnować z urzędu, a wobec braku zastępcy kontrolę nad SAP przejąłby prokurator generalny, posłuszny politycznie ośrodkowi władzy znajdującemu się w Biurze Prezydenta. I tak NABU straciłoby możliwość działania, bo potrzebuje efektywnej współpracy z niezależną SAP.

Zełenski miał szansę rozwiązać problem tydzień temu, kiedy 18 listopada wrócił z podróży zagranicznej i mógł zająć się sprzątaniem związanym z „Mindiczgate”, czyli aferą korupcyjną ujawnioną 10 listopada przez NABU. Wówczas zdecydował się poświęcić najbardziej oczywistych ludzi, jak Tymur Mindicz, Herman Hałuszczenko czy Ołeksij Czernyszow. Nawet jednak deputowani z prezydenckiej partii Sługa Narodu podpowiadali, żeby prezydent poszedł dalej i poświęcił także Jermaka. Wszak to on stworzył system władzy polegający na koncentracji decyzji w Biurze Prezydenta i to ten system umożliwił też korupcję. Zełenski, zamiast posłuchać swojego zaplecza, postawił na Jermaka i by pokazać swoje do niego zaufanie, powierzył mu kierowanie delegacją na negocjacje w sprawie planu pokojowego.

Lojalność do najbliższego współpracownika okazała się błędem. Zełenski rozminął się nie tylko z nastrojami społecznymi, z oczekiwaniam parlamentarzystów, ale także próbował zanegować rzeczywistość. I robi to dalej, bo choć Jermaka już nie ma, to kierownictwo delegacji powierzył Rustemowi Umierowowi, sekretarzowi Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. A jak podają media, ten też ma się czego obawiać, zwłaszcza z okresu, kiedy pełnił funkcję ministra obrony.

Faktem jest, że Zełenski łatwo nie ma, bo padł ofiarą systemu, który od początku prezydentury tworzył, a Andrij Jermak był doskonałym tego systemu budowniczym i zarządcą. I nie chodzi o niemożliwość jego zastąpienia. Rzecz nie w człowieku. System się wyczerpał i ktokolwiek obejmie funkcję szefa Biura Prezydenckiego, systemu nie odtworzy. Wśród deputowanych rośnie apetyt na przywrócenie ładu konstytucyjnego, zgodnie z którym Ukraina to republika parlamentarno-prezydencka. I prerogatywą Rady Najwyższej jest powoływanie rządu, a więc kształtowanie kluczowego organu władzy wykonawczej.

Zełenski przy pomocy Jermaka zmarginalizował zarówno radę, jak i rząd. Teraz można spodziewać się chęci emancypacji Rady Najwyższej, czego wyrazem byłaby rekonstrukcja czy wręcz dymisja rządu. Czy powstanie, jak postulowano 18 listopada, rząd jedności narodowej złożony z przedstawicieli wszystkich ugrupowań parlamentarnych? Nie wiadomo, drogę do większych ruchów na pewno otworzyłoby powołanie obecnej premierki Julii Swyrydenko na stanowisko szefowej Biura Prezydenta. To jedna z możliwych nominacji na miejsce Jermaka, ale nie jedyna.

Mówi się także o Kyryle Budanowie, szefie Zarządu Wywiadu Wojskowego. Czy Zełenski zdecydowałby się na taki ruch, a Budanow przyjął propozycję? W ostatnim barometrze opinii publicznej agencji Socis opublikowanym tydzień temu Budanow jawi się jako poważny konkurent dla Zełenskiego, gdyby zdecydował się startować w wyborach prezydenckich. Choć nie ma aż tak silnej pozycji jak Wałerij Załużny, były głównodowodzący Siłami Zbrojnymi, to sondaż podpowiada, że podobnie jak Załużny wygrałby w drugiej turze z Zełenskim. Wciągnięcie go do Biura mogłoby być sposobem na polityczną neutralizację.

Neutralizacja Załużnego nie powiodła się. Generał cały czas odpowiadał wymijająco, stwierdzając, że nie czas na polityczne deklaracje ani prowadzenie kampanii. Najpierw trzeba wygrać wojnę. Coś się jednak zmieniło i w sobotę 29 listopada Załużny opublikował w serwisie Liga.net długi esej, który można odczytać jako manifest programowy zamaskowany analizą strategii wojennej Ukrainy i przyszłego pokoju.

Generał nie nazywa nikogo po imieniu, jednak jawnie krytykuje obecne kierownictwo polityczne państwa ukraińskiego, zarzucając mu brak przygotowania odpowiednich strategii i celów politycznych, czego efektem są wojenne problemy. Komentuje możliwe zawieszenie broni jako etap niezbędny przed rzeczywistym końcem wojny i widzi w nim szansę na polityczny restart w Ukrainie. Innymi słowy, główne dziś źródło problemów kraju widzi w polityce i systemie władzy.

Historia w Ukrainie przyspieszyła. Rekonstrukcja systemu władzy w czasie wojny to ryzykowna robota. Bez takiej rekonstrukcji ukraińskie państwo nie odzyska jednak sprawczości potrzebnej do dalszej mobilizacji zasobów militarnych, ekonomicznych i politycznych do prowadzenia działań obronnych. Wołodymyr Zełenski najlepszy moment stracił, tracąc jednocześnie wiele ze swojego politycznego autorytetu. Nikt wszakże nie podważa jego mandatu do sprawowania prezydenckiej władzy.

Po raz pierwszy jednak chyba tak wyraźnie pojawiła się bliższa niż dalsza perspektywa jej kresu. Choć to oczywiście zależy od zaprzestania działań zbrojnych, bo wtedy dopiero będą możliwe wybory. Czy przybliżą je starania Donalda Trumpa i jego „plan pokojowy” (jakakolwiek jest jego treść w tej chwili?). Zamiast odpowiedzi kilka informacji z badania agencji Gradus przeprowadzonego 25 listopada.

Pytano w nim o akceptację dla pierwotnej wersji, owych słynnych 28 punktów. Taki plan był nieakceptowalny dla 43 proc. badanych, akceptowalny dla 17 proc. i częściowo akceptowalny dla 33 proc. Na pytanie, co Ukraińcy by zaakceptowali – 74 proc. podoba się punkt o gwarancjach bezpieczeństwa, 65 proc. punkt o wyborach w sto dni od podpisania planu, 59 proc. deklaracja nienuklearnego statusu Ukrainy.

Odwrotne zdanie mają jednak Ukraińcy wobec amnestii za zbrodnie wojenne, nie zgadza się na nią 72 proc., 66 proc. nie zgadza się na podział produkcji energii z Zaporoskiej Elektrowni Atomowej, 63 proc. nie zgadza się na uznanie de facto Krymu oraz obwodu donieckiego i ługańskiego za część Rosji, tyle samo nie zgadza się na redukcję Sił Zbrojnych (28 proc. gotowa jest taki krok zaakceptować). Tak czy inaczej, 72 proc. badanych nie wierzy w możliwość podpisana planu w takiej formie, a 68 proc. nie wierzy w jego skuteczność.

Przy okazji zapraszam do słuchania i oglądania podkastu „Rozumieć Ukrainę”, który przygotowuję razem z Agnieszką Lichnerowicz. Wydawcą podkastu jest Fundacja im. Stefana Batorego.

Reklama