PiS przegrywa w Zabrzu wyraźnie z PO i minimalnie wygrywa z Konfederacją

W 145-tysięcznym Zabrzu odbyły się przedterminowe wybory na stanowisko prezydenta miasta – to efekt referendum, które w maju odwołało Agnieszkę Rupniewską z Koalicji Obywatelskiej. Za dwa tygodnie będzie druga tura, a w niej zmierzą się Ewa Weber – od trzech miesięcy komisarz miasta, także wspierana przez Platformę Obywatelską – i Karol Żbikowski, radny Lepszego Zabrza, inicjator i organizator majowego referendum.

Niespodzianką okazuje się w tym wyborczym rozdaniu trzecie miejsce Borysa Borówki związanego z PiS – choć startował pod szyldem własnego komitetu, jako „kandydat obywatelski”. Miał być oczywistym faworytem, a przynajmniej pewniakiem w dogrywce.

Tydzień wcześniej do Zabrza przyjechał sam prezes Jarosław Kaczyński, aby go wesprzeć i popchnąć do zwycięstwa: „Potrzebujemy kolejnego zwycięstwa (wcześniejsze to oczywiście wygrana Karola Nawrockiego – JD), potrzebujemy przejęcia władzy, ale potrzebujemy też władzy w szerszym tego słowa znaczeniu. Także tej, która jest przecież w Polsce rozproszona, bo w Polsce państwo to władza rządowa, ale też samorządowa. Samorząd jest także częścią państwa” – zawile tłumaczył.

Prezes Kaczyński nie mógł się nachwalić swego protegowanego: to miejski radny, oczywisty lider zabrzańskiego PiS, z propozycją świetnego programu (m.in. likwidacja pustostanów, stworzenie miejskiego rynku, wzmocnienie strefy ekonomicznej…). Przy okazji dostrzegł znaczącą rolę samorządów i nie wspomniał o tym, że jego partia, będąc u władzy, miała je w głębokim poważaniu.

Przy takim politycznym wsparciu samego prezesa Borówka był pewny siebie jak lis w ogródku, co już-już witał się z gąską… Kiedy Ewa Weber w przedwyborczej dyskusji zapowiedziała przeniesienie siedziby pogotowia ratunkowego, ripostował, że ten plan się nie uda, „bo mam inną koncepcję urządzenia nowego rynku, a wiadomo, że to ja zostanę prezydentem”.

Kiedy kolejny kandydat, Sebastian Dziębowski związany z Konfederacją, deklarował, że w razie zwycięstwa obniży swoją prezydencką pensję o 20 proc., Borówka odparował: „Może pan deklarować, że obniży pan sobie wypłatę nawet do zera. To bez znaczenia, bo i tak nie zostanie pan prezydentem”.
Bezczelne zadufanie nie jest polityczną cnotą – choć bywają wyjątki.

Do urn poszło 27,87 proc. uprawnionych zabrzan (cóż, środek lata). Ewa Weber zyskała poparcie 12,7 tys. osób (39,29 proc.), Kamil Żbikowski 5216 (16,14 proc.), Borys Borówka 4944 (15,29 proc.), Sebastian Dziębowski 4556 (14,09 proc.). Nie będzie więc kolejnego zwycięstwa PiS – fala, która niosła Karola Nawrockiego, wyraźnie spasowała. Przynajmniej na razie. Przynajmniej na Śląsku.

Przez 18 lat (2006–24) Zabrzem rządziła Małgorzata Mańka-Szulik, nazywana przez miejscowych „Carycą”. W ubiegłym roku przegrała w drugiej turze z Agnieszką Rupniewską. Po zmianie władzy okazało się, że miasto jest bankrutem – „Caryca” zostawiła po sobie pusty skarbiec i 800 mln zł długów. Miejska kasa była tak wyczyszczona, że w samym ratuszu brakowało na prąd, wodę, wynagrodzenia urzędników i ZUS. To samo dotknęło spółki komunalne, instytucje kultury i oświaty, placówki służby zdrowia. Okazało się, że przepływ informacji i komunikacja zawiodły kolejny raz, a ręka nowej prezydentki znalazła się w wiadomym naczyniu nocnym.

Po pierwszym szoku przyszła burza mózgów – co zrobić z takim pasztetem. Żeby zasypać budżetowe dziury, Rupniewska załatwiła w Ministerstwie Finansów pożyczkę na ponad 300 mln zł. W efekcie dług przekroczył 1,1 mld zł – przy dochodach miasta liczonych na ponad 1,3 mld zł. Można zadać klasyczne pytanie: jak żyć, jak rządzić upadłym miastem… Tylko komu?

Rupniewska zaczęła wdrażać program wielkich oszczędności, co oczywiście nikomu nie mogło się podobać – czemu miasto dało wyraz w majowym referendum przegranym przez nowy „nieudolny rząd”. Po tym zdarzeniu premier wytypował na tymczasowego komisarza miasta Ewę Weber, wcześniej sekretarz miasta i dyrektorkę generalną w Ministerstwie Aktywów Państwowych, byłą naczelnik wydziału budżetu i finansów w Zabrzu.

Weber jest faworytką w dogrywce wyznaczonej na 24 sierpnia, ma kompetencje do zmierzenia się z ogromnym budżetowym deficytem i kulejącą od dekady prywatyzacją Górnika Zabrze – ikony miasta. A wiadomo, że w Zabrzu bez poparcia wiary Górnika wyborów się nie wygrywa. Stadionowej braci, szczególnie po narodowym evencie sprzed tygodnia, nikt nie waży się lekceważąco nazywać kibolami.

Na macie rozłożył się plackiem Borys Borówka, faworyt spod sztandaru PiS. Moi przyjaciele z Zabrza, politycznie raczej daleko od PiS, poważnie uważają, że 3 sierpnia Jarosław Kaczyński, nawiedzając miasto, przywiózł mu pocałunek śmierci.

Reklama