Hardkorowy wniosek prezydenta w sprawie komunistów
Spośród istotnych dla Polski spraw, nad którymi w ostatnich dniach pochylał się prezydent Karol Nawrocki, nie może umknąć uwadze wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o delegalizację Komunistycznej Partii Polski, która ma siedzibę w Tarnowskich Górach. Tłumacząc swój ruch, wnioskodawca z Pałacu odwołuje się do „totalitarnych metod i praktyk działania komunizmu oraz założenia stosowania przemocy w celu zdobycia władzy i wpływu na politykę państwa”. Do tego w swojej symbolice i barwach ma sierp i młot na czerwonym tle.
I tak Polki i Polacy dowiedzieli się o istnieniu partii, której politycznego bytu zabrania konstytucja z 1997 r. (Art. 13: „Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa”). Zgodnie z ustawą o partiach politycznych to Trybunał Konstytucyjny orzeka o niezgodności z konstytucją celów lub działalności partii politycznych. Kiedy orzeczenie o niezgodności zapada – sąd ma obowiązek niezwłocznie wykreślić wpis partii z ewidencji. Koniec kropka.
Jak to się więc stało, że w październiku 2002 r. – kiedy wszystko wydawało się proste i klarowne – Sąd Okręgowy w Warszawie (VII Wydział Cywilny, Rodzinny i Rejestrowy) nie dopatrzył się konstytucyjnych zastrzeżeń i wpisał KPP do ewidencji partii politycznych? Wprawdzie rządy sprawowała wówczas ekipa Leszka Millera (2002–04), ale to niczego jeszcze nie wyjaśnia. Już wcześniej sąd wyrejestrował Związek Komunistów Polskich „Proletariat”, który w 1990 r. wyłonił się z rozwiązanej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Na gruzach zlikwidowanego w 2002 Proletariatu zrodziła się właśnie KPP.
Pierwszą próbę delegalizacji KPP podjął w 2013 r. poseł PiS Bartosz Kownacki. Sprawa trafiła do prokuratury, która ją umorzyła, nie dopatrując się działalności niezgodnej z obowiązującym prawem. Siedem lat później Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny zarazem, próbował zlikwidować KPP w podobnej procedurze (wniosek do TK)… ale mu się nie udało. Zważywszy na klimat polityczny tamtych lat, trudno nie popaść w skrajne osłupienie. Jak to, kiedy, jeśli nie wtedy!
To mogło oznaczać, że babka wróżyła na dwoje – albo polscy komuniści trzymają się mocno i weszli w struktury III Rzeczypospolitej jak rak w złośliwej postaci, albo najważniejszy minister jest zwyczajną fujarą. Zobaczymy, co zdarzy się teraz, kiedy pałeczkę przejął Nawrocki. Chyba nie dopuści do tego, że komuniści zaśmieją się w kułak! Okazałoby się, że polityczna elita boksuje się z politycznym folklorem i bytem, który istnieje tylko na papierze.
W odpowiedzi na wniosek Ziobry KPP przekazała TK swoje stanowisko: „(…) Cały wywód wnioskodawcy nawiązuje tylko do rozważań historycznych i próbuje obciążyć współczesną KPP wszystkimi błędami poprzedniego systemu, który komunizmem nie był, lecz próbą wprowadzenia socjalizmu, którego pozytywną stroną były reformy społeczne. (…) Wnioskujący nie wskazał żadnego dokumentu z oficjalnym stanowiskiem KPP dotyczącego współczesnej Polski, w którym by nawiązywano do totalitarnych praktyk lub proponowano takie rozwiązania”.
KPP nie udało się zlikwidować za rządów PiS, bo wniosek Ziobry przeleżał w trybunalskich szafach, wydawałoby się, lojalnych, prawie pięć lat. Pierwszą rozprawę w sprawie delegalizacji wyznaczono na październik 2025! To szmat czasu od utraty władzy przez Zjednoczoną Prawicę. W związku z tym, że nie stawił się wnioskodawca (prokurator generalny), sprawa została odroczona bezterminowo. Waldemar Żurek, nowy minister sprawiedliwości i prokurator generalny, został zawiadomiony o posiedzeniu TK, ale odpowiedział, że nie weźmie w nim udziału – choć nie wycofał wniosku poprzednika. Koło się zamknęło, bo bez obecności wnioskodawcy sprawy nie można prowadzić.
Teraz wnioskodawcą jest prezydent, można więc proces delegalizacji zacząć od nowa. Do tego TK ten sam. Czy KPP ma się czego bać?
W każdym razie zapowiedź kolejnej próby delegalizacji nie martwi Krzysztofa Szweja, lidera partii. Spokojnych jest także ok. 30 czynnych członków KPP w kraju, w większości skupionych na Śląsku i w Zagłębiu. „Dla nas wniosek prezydenta to czysta reklama” – podkreśla Szweja, honorowy przewodniczący KPP, w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim”.
I widmem likwidacji partii jakoś nie za bardzo się martwi. Tłumaczy: „Trybunał Konstytucyjny musi ją rozstrzygnąć w pełnym składzie, a tego składu po przejściu na emeryturę sędzi Pawłowicz (Krystyny) nie będzie. Więc można kwestionować jego postanowienie. Co więcej, obecne władze nie uznają orzeczeń TK i ich nie publikują. Droga prawna z pewnością się wydłuży. Jakiś czas będziemy nadal funkcjonować. Dla nas wniosek prezydenta to reklama” – powtarza.
Najważniejszy z żyjących polskich Karoli na takie dictum wkurzy się jak amen w pacierzu.
Gdyby jeszcze przed delegalizacją udało się KPP dojść do władzy, co jest powinnością każdej partii politycznej, to w swojej warstwie historycznej odwoływać się będzie do Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy (1893–1918), a przede wszystkim do przedwojennej Komunistycznej Partii Polski (1918–38). KPP uważa się także za spadkobiercę Polskiej Partii Robotniczej (1942–48) i częściowo PZPR.
W warstwie politycznej obowiązywać będzie marksizm – leninizm, antykapitalizm, neokomunizm, eurosceptycyzm i antyklerykalizm.
W gospodarczej: nacjonalizm gospodarczy. Własność kapitalistyczna zastąpiona zostanie własnością społeczną poprzez nacjonalizację przemysłu, handlu i zasobów naturalnych. KPP opowiada się za bezpłatną i powszechną oświatą oraz bezpłatną służbą zdrowia. Za pełnym rozdziałem Kościoła od państwa i wycofaniem nauki religii ze szkół publicznych. Słyszę brawa lewactwa.
KPP będzie przeciwko uczestnictwu Polski w Unii Europejskiej i NATO. „Bis, bis!”, skandują z obrzydzeniem prawicowi prawacy z Braunem na czele.
Już tych parę uwag dotyczących programu pokazuje, że KPP nie jest samotną komunistyczną wyspą na polskim politycznym morzu, ale blisko jej do mniej lub bardziej znaczących partii, których nikt nie chce delegalizować. Z drugiej strony KPP to partia kanapowa i to w takim kanapy wymiarze, że jej zniknięcia nikt nie zauważy. Tak samo jak istnienia. Trudno więc będzie prezydentowi odtrąbić sukces. No, ale prezydent nie jest tylko od spraw łatwych.
PS Uważni obserwatorzy polityczni nie zauważyli na ostatnim Marszu Niepodległości ani jednego towarzysza z KPP czy najmniejszego symbolu. Za to roiło się od tzw. czarnego bloku partii faszystowskich, rodzimych i europejskich – podpadających pod art. 13 konstytucji jak złodziej złapany na gorącym uczynku. Problem w tym, że w marszu 11 listopada szedł prezydent… Kogo więc miałby delegalizować?
Komentarze
Jak poczyta się co to tam oni mają na stronie internetowej (poza którą chyba nie istnieją) to wychodzi, że obecna KPP pod wieloma względami nie różni się od tych goryloidów pod wodzą Brauna. Mogliby sobie pewnie podać łapę.