Mirella, lat 42, uczy się życia

Minęły cztery miesiące od szokującego odkrycia: uważana za zaginioną, zapomniana na 27 lat Mirella K. przekroczyła próg rodzinnego mieszkania w Świętochłowicach pod koniec lipca 2025 r. Miała 15 lat, kiedy wypisano ją ze szkoły i na tym urwał się po niej ślad.

Dla sąsiadów, wszystkich instytucji publicznych, medycznych, administracyjnych i opiekuńczych, z którymi jako nastolatka miała do czynienia – gdzie miała swoje kartoteki i pesel, czyli personalny znak identyfikacji obywatelskiej – przestała istnieć. Po trzech latach od zniknięcia jej imię i nazwisko powinny przecież legalnie wypłynąć w kilku instytucjach i społecznych zdarzeniach – choćby na listach wyborczych. I nic. Na ponad ćwierć wieku jak kamień w wodę.

W splocie nagłych sytuacji w drzwiach, które zamknęły się przed laty za dużą dziewczynką, stanęła stara kobieta… Obca na pierwszy rzut oka, bo dopiero po chwili namysłu pamięć odszukuje ślady podobieństwa do tamtej młodej dziewczyny. W skrajnym zaniedbaniu i bezsilności, wrak człowieka, niestarego przecież… 42 lata to dzisiaj często ponętna dojrzałość, świadoma swojej wartości i walorów. Ale Mirella już nie będzie „ryczącą czterdziestką” mocującą się z życiem za rogi. Jest tamtą dziewczyną, która dzień za dniem, chwila za chwilą pozwalała się okradać z jego uroków i pułapek. Złodziejami tego czasu i tej przygody, która działa się za drzwiami jej pokoju, byli najbliżsi, starzejący się rodzice.

Prokuratura w tym niebywałym śledztwie – z art. 189 kk (pozbawienie wolności) i art. 207 kk (znęcanie się nad osoba najbliższą) – przesłuchała już wszystkich sąsiadów i dalszą rodzinę. Sama Mirella, przesłuchiwana w obecności psychologa, powiedziała, że rodzice nie stosowali wobec niej przemocy i mogła z domu wyjść, kiedy tylko by chciała. Dlaczego nie zrobiła tego kroku? Na to pytanie nie było już wiarygodnej odpowiedzi. Mirella nie wie, dlaczego tak się stało. Tak się to wszystko poplątało, pomieszało, zagmatwało, że nie wie. I chociaż jest psychicznie zdrowa – nie wie.

Nie przesłuchano jeszcze rodziców, stąd ciągle wiele pytań: dlaczego więzili, schowali, ukryli swoją córkę przed światem. Bo zły? Bo tyle w nim niebezpieczeństw? Bo zbyt piękny i może zawrócić w głowie? Sprowadzić na zatracenie? Trzeba posłuchać, co mają do powiedzenia. Jak to się zadziało.

Tamtego letniego dnia z końcem lipca do sąsiadów dobiegły odgłosy karczemnej awantury, która stawała się coraz głośniejsza w tym dwupokojowym mieszkaniu na drugim piętrze, u państwa K. Ludzi spokojnych, ale jakoś wyobcowanych.

Mało kto już pamiętał, że przed laty mieli córkę, śliczną jasnowłosą Mirellę, której obraz jakoś tak dziwnie i niepostrzeżenie się zamazywał, oddalał, aż wreszcie całkiem znikł, tak jakby go w ogóle nie było. Czasem tata powiedział, że uciekła, czasem mama wspomniała, że wróciła do biologicznej rodziny – mówili tak tylko wtedy, kiedy ktoś pytał. A że pytano coraz rzadziej, aż wreszcie przestano – mieszkańcy kamienicy uznali, że Mirelli być może nigdy nie było i tak jest OK. Każdy ma swój świat na głowie. A zapominanie bywa przyjemnym uwolnieniem od niepotrzebnych myśli. Po prostu uwolnieniem.

Ta lipcowa awantura ściągnęła policę i wyciągnęła z mieszkań sąsiadów. Wszystkie oczy skupiły się na tej drobnej zgarbionej postaci, która stanęła w progu drzwi. I wszyscy przypomnieli sobie o Mirelli, którą znali przecież z podwórka, klatki schodowej, szkoły, placu zabaw… Oni są przecież teraz także całkiem inni, czas także ich nagryzł, ale żeby zmienić się aż tak? Zagubiona i bezradna 42-letnia staruszka, obraz nędzy i rozpaczy, ledwo trzymająca się na owrzodzonych, spuchniętych nogach… Biedny wyrzut sumienia.

Gdyby nie ta awantura, gdyby nie policyjna interwencja, gdyby Mirella tak drastycznie o sobie nie przypomniała – być może nie wyszłaby z tego pokoju już nigdy.

Ze szpitala wypisano ją po dwóch miesiącach. Na oddziale, i już po powrocie do domu, odwiedzały ją koleżanki sprzed lat, potem przestały, bo matka nie życzyła sobie takich kontaktów. Jak to możliwe, że jej władza sięgała aż tutaj? Bo że Mirella nie potrafiła tupnąć nogą, to jasne.

W końcu, po perswazji policji, przez tę barierę przedarli się pracownicy opieki społecznej, z którymi zaczęła po 27 latach wychodzić na dwór – jak to się na Śląsku mówi. Poznawać najbliższy świat i się go uczyć.

Jeszcze w szpitalu zrobiono Mirelli zdjęcia i wyrobiono pierwszy w życiu dowód osobisty. Znowu jest obywatelką Rzeczpospolitej Polskiej.

Monika Szpoczek, dyrektorka Ośrodka Pomocy Społecznej w Świętochłowicach, mówiła niedawno „Gazecie Wyborczej: „Pani Mirella wychodzi z domu, nasi pracownicy jeżdżą z nią do lekarza, załatwiają różne sprawy. Wdrożone zostały wszelkie potrzebne usługi i małymi krokami zmierzamy do celu, którym jest usamodzielnienie. Oczywiście trzeba pamiętać, że to będzie długotrwały proces, nie uda się pani Mirelli przywrócić do życia w społeczeństwie w ciągu dwóch miesięcy”.

Sabina Kuśmierska, szefowa chorzowskiej prokuratury, która prowadzi śledztwo, przekazuje, że nikomu jeszcze nie przedstawiono zarzutów: „Obecnie czekamy na opinię psychologiczną. Na samym końcu będą przesłuchiwani rodzice pani Mirelli”.

Zastanawiające jest, że ani ośrodek opiekuńczy, ani prokuratura nie wystąpiły do sądu o ewentualne odseparowanie Mirelli od rodziców, którzy bez wątpienia wyrządzili jej życiową krzywdę. Nie wiadomo dlaczego. Przez brak miłości czy może przez jej chorobliwy nadmiar? Przez ponad ćwierć wieku dziewczyna, która stawała się kobietą, podlegała bezwolnie procesowi degradacji psychicznej i fizycznej. I teraz ponownie znalazła się pod tym rodzicielskim protektoratem, choć już nie skrytym i dominującym. Na wyjaśnienie tej kwestii też trzeba będzie poczekać.

Słyszałem opinię, że to dla dobra Mirelli, żeby jej świat, świat 15-letniej dziewczyny, nagle się nie zawalił. Że w nowe życie powinna wchodzić i je poznawać małymi krokami… Być może tak trzeba. Być może musi najpierw odzyskać przynależne jej prawo głosu na swoim terenie. Wśród swoich najbliższych. To może być najtrudniejsze, ale chyba tylko tak będzie mogła usiąść z nimi przy wigilijnym opłatku i może nawet kiedyś… przebaczyć?

Nie da się jednak ukryć, że tylko czysty przypadek (policyjna interwencja) pozwolił odnaleźć Mirellę. I gdyby nie mignęła sąsiadom w drzwiach, to nadal Mirelli by… nie było. Nadal nikt by jej nie szukał. Tylko rodzice mogą pomóc w rozwiązaniu zagadki jej zniknięcia. Nikt inny.

Reklama