Nawrockiego nie wolno się bać

Mowa ciała Donalda Tuska podczas zaprzysiężenia Karola Nawrockiego na urząd prezydenta była dość wyrazista: premier nie boi się nowego prezydenta o groźnym wyglądzie boksera i jest przygotowany do nieuchronnego zwarcia. Przewaga zakresu władzy premiera nad prezydentem jest miażdżąca, nawet jeśli nowy prezydent trochę sobie roi, a trochę czaruje swój elektorat, że jest czymś w rodzaju konkurencyjnego rządu, zaś jego mandat obejmuje „prawo do realizacji programu”.

Tymczasem władza prezydenta jest właściwie wyłącznie negatywna – może nie podpisywać ustaw i nominacji oraz unieważniać wyroki skazujące poprzez stosownie prawa łaski. Bez nowych ustaw na dłuższą metę rządzić się nie da, ale przez dwa lata jest to możliwe. Karty Nawrockiego w tej pokerowej rozgrywce są słabe. Więcej będzie min, cygarowych buchów i innych bluffów niż asów i dżokerów.

W gruncie rzeczy Nawrocki jest bardzo czytelny. To butny narodowiec, wychowany na ultranacjonalistycznej ideologii, wpajanej mu w cynicznej wersji endeków i w klerykalnej wersji integrystycznego Kościoła. Jednocześnie to typ „kozaka” i ambicjonera. Seria przypadków wyniosła go znikąd na szczyty polityki i żeby to unieść, musi wbić się w kompleks króla i otoczyć zaufanymi koleżkami.

Kurczowe trzymanie się „stylu królewskiego” jest jedynym sposobem skutecznego maskowania całkowitego braku kompetencji. Albowiem król nic nie musi umieć oprócz puszenia się, a do wszystkiego innego ma sługi. I tak też to będzie funkcjonować. Ta prezydentura będzie poniekąd zbiorowa. Sprawdzeni koleżkowie, pijąc i paląc dobre rzeczy, będą każdego dnia zastanawiać się, co jeszcze mogą zrobić, żeby obalić Tuska, osłabić Kaczyńskiego i przejąć władzę w państwie. Prawdopodobnie całe życie pałacu przy Krakowskim Przedmieściu podporządkowane będzie tym niekończącym się naradom na jeden temat: jak przy…ić Tuskowi.

Czy mają szansę? Niestety mają, i to sporą. Nawrocki będzie jeździł po kraju i przekonywał swój lud, że jest jego królem z bożej łaski, powołanym do przegnania obcych uzurpatorów. Przed wyborami w 2027 r. siła polityczna Nawrockiego, oparta na zdolności do mobilizowania elektoratu prawicy, będzie ogromna. Nie wolno tego nie doceniać, niezależnie od tego, jak bardzo żenujący i odpychający będzie sam prezydent i jego ludzie.

Sile mobilizacyjnej Nawrockiego trzeba przeciwstawić siłę mobilizacyjną, jaką dysponuje obóz rządzący. Albo ten rząd będzie prężny i twardy; albo ta koalicja stanie się zwarta i wiarygodna; albo Radosław Sikorski pokaże, że stoi przy Tusku jako zastępca i następca, albo przegramy w 2027 r. i Polska wykolei się na dekady. To jest gra o wszystko, bo jeśli do władzy dojdzie pokolenie 40-letnich wilczków z PiS i Konfederacji, pod wodzą Nawrockich, Czarnków i Cenckiewiczów, to witamy w Europie Wschodniej. Będziemy ponurą nacjonalistyczną dyktaturą, jakich było, jest i będzie w świecie na pęczki. Przerabialiśmy to w II RP i nie ma żadnych przeszkód, żeby to się powtórzyło. Najwyżej wyrzucą nas z Unii Europejskiej. Ale tamtym w to graj.

Twarde, zdecydowane rządzenie, pomimo stałej obstrukcji prezydenta i niekończącego ujadania PiS, rządzenie bez nowych ustaw, lecz w pełni wykorzystujące wszystkie inne instrumenty władzy – to warunek konieczny odparcia grożącego nam niebezpieczeństwa. Można jednakże uczynić coś jeszcze. Można Nawrockiego trochę wychować i trochę mu pomóc.

Każdy kontakt Nawrockiego z rządem musi być okazją do spokojnego i rzeczowego udzielania mu pożytecznych informacji, dzięki którym będzie mógł poznać państwo i zasady prowadzenia polityki – gospodarczej, zagranicznej itd. Na radach gabinetowych i podczas innych spotkań z przedstawicielami rządu trzeba cierpliwie i uprzejmie odpowiadać na najgłupsze i najbardziej nawet szyderczo-agresywne pytania. Nie ma sensu Nawrockiego ignorować, nie ma sensu zbywać go ironią ani tym bardziej poniżać. Reprezentuje około połowy polskiego społeczeństwa i trzeba to po prostu uznać i się z tym pogodzić.

Jeśli będzie traktowany uprzejmie, a jednocześnie dobrze i bez zbędnej protekcjonalności informowany o działaniu państwa, z czasem sam nabierze nieco respektu dla rządu i zrozumie, jakich rozległych kompetencji wymaga rządzenie. Na razie ma o tym zapewne pojęcie dość mgliste. To się jednakże może w ciągu kilku czy kilkunastu miesięcy zmienić.

Nawrocki jest bardzo inteligentny i ma w sobie pewien magnetyzm, działający na pewne kategorie ludzi. Na przykład na ludzi Trumpa. Zauważmy, że zaprosił całą amerykańską delegację na swoje zaprzysiężenie. I dobrze. W relacjach z USA może Nawrocki być naprawdę pomocny. A jeśli w tej czy w innej sferze (np. stosunków z NATO albo rozwoju armii) Nawrocki poczuje, że ma możliwość nawiązania realnej współpracy z rządem, a w konsekwencji również współdecydowania o ważnych sprawach, to może to z biegiem czasu nieco stępić jego kibolską wojowniczość.

Jeśli obóz demokratyczny zachowa władze po wyborach za dwa lata, jest szansa na zwyczajną kohabitację z Nawrockim, który do tego czasu może się nieco wyrobić. Ba, może nawet w jakimś stopniu zmodyfikować swój paskudny, ekstremistyczny światopogląd. Nie wszystkie scenariusze rozwoju sytuacji są złe.

Reklama