Drop-out rozumu

Sam już nie wiem, co gorsze: tabuny młodzieży zapisujące się w złej wierze na studia, aby wyłudzić legitymację studencką na przeciąg kilku miesięcy, czy ogłupiali i zagubieni w swym tchórzliwym oportunizmie biurokracji, odwracający kota ogonem i dosłownie duszący się od własnego zakłamania. Oto za pieniądze Funduszy Europejskich dla Rozwoju Społecznego Ministerstwo Nauki (a dokładnie Narodowe Centrum Badań i Rozwoju) ogłosiło wart 288 mln zł program „Efektywne zarządzanie uczelnią w celu zminimalizowania zjawiska drop-outu”. Istotą tego projektu jest udzielanie wsparcia (sic!) studentom, aby nie porzucali studiów.

Zamiast skreślać z listy studentów po miesiącu niechodzenia na zajęcia i żądać od wyłudzających legitymacje zwrotu wyłudzonych korzyści (do czego niezbędna byłaby współpraca z władzami poszkodowanych miast i z PKP, gdyż chodzi głównie o zniżki), proponuje się „zwiększenie efektywności procesu rekrutacji, tak aby przyjmować bardziej świadomych kandydatów”, „tworzenie lub wsparcie funkcjonowania uczelnianych struktur, takich jak akademickie biura karier”, a nawet „współpracę ze szkołami średnimi, podmiotami doradztwa zawodowego i pracodawcami w zakresie prowadzenia efektywnego kształcenia”.

Jakież to dziecinne i głupio bezradne! Zamiast pogonić cwaniakom kota, roztacza się tę zasłonę dymną hipokryzji, licząc na to, że uda się rozwiązać problem, głaszcząc cwaniaków po główkach i udając, że nie o demoralizację i wyłudzanie przywilejów związanych ze statusem studenta tu chodzi, lecz o jakieś niezawinione przez kochaną młodzież słabości, którym trzeba wyjść naprzeciw z gotówką w ręce.

Cwaniak, który zajmie komuś miejsce na studiach, bo akurat miał 0,1 proc. lepsze oceny, ale wcale nie zamierza studiować, będzie obdarowywany kolejnymi przywilejami i korzyściami, aby tylko zechciał łaskawie zrezygnować ze swego cwaniactwa i zaszczycił uczelnię pozostaniem na niej. Śmiechu warte, naprawdę. Zakłamani biurokraci, niezdolni do sięgania po środki prawne, umizgują się i przymilają do łobuzów, aby tylko na koniec zgodziło im się w statystykach „drop-outu”. Demoralizacja młodzieży spotyka się z demoralizacją biurokratów. Cwaniactwo prywatne spotyka się z oportunizmem instytucjonalnym. Fikcja studiów z fikcją walki z porzucaniem studiów. Jedna wielka kultura amoralnej fikcji, w którym jedynym i uniwersalnym tabu jest istnienie zła moralnego. Można wszystko, tylko nie nazwać chama chamem, a cwaniaka cwaniakiem. No i idioty idiotą.

Co czwarty młody człowiek zapisujący się na studia wcale nie studiuje. Chwała Bogu, bo masy ludzi nienadających się do żadnych studiów zalewają uczelnie i wymuszają dramatyczne obniżenie poziomu zajęć. Taka samoeliminacja to zjawisko bardzo korzystne. Tyle że z punktu widzenia moralnego niedopuszczalne. Branie legitymacji i niepodejmowanie studiów powinno być karane. A skoro nie ma odpowiednich regulujących to bezpośrednio przepisów, to są jeszcze sądy. Gdyby zapadło kilkaset wyroków nakazujących „studentom” wyłudzającym legitymacje zapłacić za nienależne korzyści, następnym z pewnością by się odechciało. Proste i tanie rozwiązanie. Można też w umowie ze studentem wpisującym się na studia zawrzeć odszkodowanie w razie nieusprawiedliwionego porzucenia studiów. Niezgodne z prawem? Doprawdy? Śmiem wątpić.

Niepodejmowanie studiów to jedno, a ich przerywanie to drugie. Istnieje system stypendialny specjalnie adresowany do niezamożnych studentów, aby nie musieli porzucać studiów dla pracy. A dla studentów mających problemy stworzono instytucję urlopu dziekańskiego. I wszystko to działa, jak należy. A że i tak wielu porzuca studia? To dobrze! Po co mają studiować, skoro się nie nadają? Mamy ich przeciągać na siłę, żeby tylko poprawiły się nam statystyki „drop-outu”? To może od razu rozdać wszystkim obywatelom dyplomy magisterskie i załatwić sprawę raz na zawsze?

Uczelnie brną w tę fikcję ręką w rękę z resortem, bo maskują w ten sposób głupotę systemu, który uzależnia wysokość dotacji dla uczelni od liczby studentów, karząc ją za każdego studenta, który porzuca studia. Ale to nie porzucanie studiów przez niezdolnych studentów jest złe (bo jest dobre!), lecz złe jest zmniejszanie z tego powodu dotacji.

Studia są czymś, co powinno być dla przeciętnego człowieka trudnym wyzwaniem, a nie spacerkiem. A tymczasem biurokraci z UE wymyślili sobie, że do końca dekady 45 proc. młodych ludzi powinno mieć wykształcenie wyższe. No, plan godny Polski ludowej! Co mają w głowie urzędnicy dekretujący, że dyplom wyższej uczelni powinien być dostępny dla ludzi z 55. centyla inteligencji! Przecież materiał studiów sam w sobie przeznaczony jest dla ludzi ponadprzeciętnie inteligentnych! Jeśli ktoś bardzo przeciętny kończy studia na jakimś kierunku, to znaczy, że są to studia bardzo marne, a nawet fikcyjne.

Skąd europejskim i polskim biurokratom przychodzą do głowy takie bzdury? Ano zapewne stąd, że zdobycie posad biurokratycznych nie wymaga ani inteligencji, ani poważnych studiów. I tak właśnie kółko się zamyka. Ręka rękę myje, a ignorant nieukowi miliony płaci. Byleby system się kręcił! Bo nie ma tak durnego systemu, który jakoś nie zadziała, gdy się odpowiednio posmaruje. I potem się dziwimy, że ludzie mają dość Unii i szukają zdrowego rozsądku i zdrowego osądu u faszystów.

Reklama