Smarkacze

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Siedzę ja sobie pod krawatem bordo w pięknej sali Teatru Wielkiego, na pięknej gali Paszportów POLITYKI. Na scenie eleganckie państwo, wokół pachną dekolty, nade mną sam prezydent z małżonką, tudzież nawet Schetyna i różne panie ministrantki. Aż tu nagle wyskakuje na scenę jakiś obdartus, co to nie musi garnituru, bo on wielkim młodym (względnie) artystą jest. I nuże pyskować na zgromadzoną władzę, bo mu wolno. A kto mu co zrobi? Przecież, k…a, wolność mamy w kulturze, nie?

Otóż nazwijmy rzecz po imieniu: wybryk Miłoszewskiego, mówiącego do prezydenta, że ma „tupet”, przychodząc na tę uroczystość, to nie tylko tupet, chamstwo, bezczelność i głupota, ale po prostu smarkateska i żenada. Kto czytał Gombrowicza, ten wie, że nic bardziej żałosnego od „starego gówniarza”.

Od tego warszawskiego dobrobytu poprzewracało się co poniektórym we łbach. Pyskaty i zarozumiały dwudziestolatek jeszcze ujdzie. Trzeba mu dać prztyczka w nos, żeby poznał swoje miejsce i nauczył się manier. Ale dziki i niewychowany czterdziestolatek, i to w roli nagradzanego i hołubionego, wzbudza bolesne zażenowanie pomieszane z litością. A widok ubawionych tłumów, które oklaskują chamski wybryk, po prostu przeraża. Zamiast się cieszyć, że ich zaproszono, zamiast tak po prostu szczerze starać się odnaleźć w kulturalnym miejscu i w kulturalnej sytuacji, dokazują – tak jak dokazywali bezkarnie już od przedszkola, zbierając same pochwały.

Miłoszewski ugryzł rękę, która go głaszcze i karmi. Nadużył podanego mu mikrofonu dla zdobycia taniej popularności (do czego i ja niniejszym się przyczyniam), nie bacząc na to, że robi krzywdę honorującym go gospodarzom, obraża niewinnych ludzi i kradnie show, za który nie zapłacił. Jak taki honorny, to mógł odmówić przyjęcia nagrody. Gest to może już potaniały, niemniej zawsze zrzeczenie się pieniędzy robi jakieś wrażenie. Ale przyjść, wziąć i naszczekać – to tak robią małe kundelki.

Ale ja jeszcze bym wszystko zrozumiał, gdyby ten autor kryminałów miał choć krztynę racji. Otóż Miłoszewski racji nie ma ani trochę. Pomimo wybryków z finansowaniem Watykanu ze środków na kulturę państwo i samorządy są dla kultury coraz hojniejsze i traktują kulturę coraz poważniej. Procedurom konkursowym daleko jeszcze do doskonałości, snobistyczne koterie korumpujące urzędników trzymają się mocno, oportunizm i banalność znajdują u władzy większe zrozumienie niż wyrafinowanie i prawdziwa sztuka. Mimo to postęp jest ogromny i kultura w agendzie władzy zajmuje coraz wyższą pozycję. I może nawet już wystarczy! Bo za dużo kultury u „urzędników” (to słowo ma, jak rozumem, umniejszać ich godność) zawsze grozi cenzurą i politycznym zmanipulowaniem.

Jeśli kultura ma być wolna, mecenat państwowy nie może dominować nad rynkiem i mecenatem prywatnym. Te trzy filary muszą być podobnej wielkości, by kultura trzymała poziom i stała wysoko.

Dla rządu kultura nie jest i nie może być priorytetem. Byłoby to zresztą niezdrowe, dziwne i zupełnie niezgodne z oczekiwaniami społeczeństwa. Rząd zajmuje się przede wszystkim bezpieczeństwem obywateli, bezpieczeństwem ich dochodów, a następnie infrastrukturą, zdrowiem i edukacją. Dopiero potem idzie dbałość o środowisko i kultura. Taka jest piramida celów władzy – od materii do ducha. I jest to najzupełniej naturalne.

Owszem, bywało inaczej, ale czy chcielibyśmy być obywatelami renesansowej Wenecji? Kultura, tak jak filozofia, jest z natury krytyczna i przekraczająca. Kwestionuje władzę i stawia ją zawsze w niekorzystnym świetle. Dlatego musi być od władzy częściowo niezależna. Jednocześnie musi być z nią jakoś powiązana, gdyż pełni funkcję polityczną. Polityka zaś opiera się na związkach zależności i rozmowach. I owszem, niech ludzie kultury rozmawiają z władzą. Byle kulturalnie. Zanim będziemy zgrywać literatów, musimy nauczyć się kultury elementarnej, czyli kulturalnego zachowania.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Żałoba w kabarecie

Dotąd rozśmieszała Polskę, teraz ją zasmuciła. Joanna Kołaczkowska była jasnym punktem sceny kabaretowej bazującej na inteligentnym humorze. Ta era już powoli zmierzcha.

Aleksandra Żelazińska

Miłoszewski jeszcze się tego nie nauczył. Nie wie, że trzeba szanować ludzi i przestrzegać pewnych konwencji – tak jak artysta, który chcąc złamać konwencję, musi wpierw pokazać, że w ogóle ją zna i umie stosować. Być może prezydent jest trochę profanem w świecie kultury. Może nie żyje nią, bo przecież zajmuje się czymś innym. Ale mimo to przyszedł. Nie przez snobizm przecież, lecz z szacunku dla POLITYKI i dla kultury właśnie. W wielu innych krajach gazeta robiąca nie wiadomo jak wielką galę nie zdołałaby przyciągnąć polityków najwyższej rangi. Nie chciałoby im się przyjść albo nie przyszliby dla zasady – żeby nie mieszać się do kultury, która musi być wolna od wszelkich nacisków, a nawet od niewinnych z pozoru związków towarzysko-ceremonialnych z władzą.

Ale to już są sprawy dorosłych, a nie młodych, zaledwie czterdziestoletnich pisarzy za nic w świecie niewkładających garniturów i krawata.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj
Reklama