Szpindler: topowy od zawsze (II)

Zdradzałem już tu, że karkonoski Szpindlerowy Młyn to jedno z moich odkryć minionej zimy. I aż wstyd (a i żal), że dotarłem tu dopiero teraz, bo przecież ten kurort o wielkich tradycjach leży tuż za południową granicą Polski.  

Rene Hrones – dyrektor stacji – tłumaczy, że w miasteczku i okolicy do dyspozycji gości jest około 15 tysięcy miejsc noclegowych – a zatem problemem stacji staje się… nadmiar chętnych do korzystania z jej atutów. Rozwiązaniem mają być dodatkowe oferty. Dla narciarzy zjazdowych to choćby tak zwany Fresh Track, czyli możliwość porannych zjazdów (za dodatkową opłatą) po świeżo przygotowanych stokach jeszcze na godzinę (bo już od 7.30) przed otwarciem kolejek dla, by tak rzec, szerokiej publiczności. W cenie specjalnego skipassu (ich liczba jest limitowana, a to, które zbocza obejmują, zależy od aktualnych warunków śniegowych) jest też sute śniadanie w górskiej restauracji. Jeśli Fresh Track przypadnie na zbocza Świętego Piotra, to do dyspozycji są trasy o każdym stopniu trudności – od najłatwiejszej, oznaczonej na „niebiesko” przez trudną „czerwoną” po tę, która co jakiś czas jest tu areną alpejskiego Pucharu Świata FIS. A że po nocy podłoże bywa stosownie twarde (podczas mojego pobytu trwały na dodatek przygotowania do zawodów rangi Pucharu Europy), więc zabawa jest wymagająca, lecz przednia.

Wspomniane śniadanie serwuje restauracja Na Pláni – jest i prosecco, i sok, i bogaty bufet z lokalnymi serami i wędlinami, a w końcu… raclette. Z kolei ci, którzy lubią się wyspać, mogą w podobnej formule (też za ekstra opłatą, ale również w ograniczonym gronie) pojeździć wieczorami – po sztucznie oświetlanej czerwonej, a i więc też dość wymagającej zwłaszcza w takich warunkach, trasie Hramovka I. 

Granie nad Szpindlerem są również uznanym miejscem dla fanów skiturów (prowadzi tamtędy Magistrala Karkonoska – z pięknymi widokami między innymi na nieodległą Śnieżkę), a schodzące z nich zbocza – godnym polem do jazdy terenowej.

W dolinie z kolei wytyczono tory dla narciarskich biegaczy (a w Czechach to dyscyplina wręcz tradycyjna).

Jest też naturalnie poprowadzony leśnymi drogami zjazd dla saneczkarzy (w górę wyjechać można wyciągiem), a nadto można spróbować snowtubingu.

Co ważne – tereny narciarskie rejonu Szpindlerowego Młyna rozciągają się pomiędzy 715-1310 m n.p.m., lecz mikroklimat daje szanse na dobry śnieg czasem już od początku grudnia do II połowy kwietnia. Dość powiedzieć, że kiedy byłem tam minionej zimy na początku marca, nawet na ulicach stacji zalegały zaspy, na trasach zaś nie było mowy o najmniejszych wytopieniach, trawie czy kamieniach – podczas gdy po polskiej stronie Karkonoszy panowała już piękna wiosna, a pola się zieleniły.

Co ciekawe – Szpindlerowy Młyn to smaczny dowód, jak że kuchnia czeska nie ogranicza się już do klusek z bryndzą (skądinąd znakomitych!) i smażonego sera (jak wyżej). Oto choćby w restauracji Soyka (tuż przy głównym deptaku kurortu) trzeba spróbować klasyka – czyli zupy czosnkowej, która tu podana jest jednak w formie subtelnego kremu.

A do tego zjeść wieprzowe żeberka – w doskonałym sosie (ten jest specjalnością chefa). I popić innym klasykiem, czyli piwem warzonym tuż obok, bo w miejscowym browarze (te, niestety, kilka lat temu masowo w Czechach padały bądź były przejmowane przez światowych gigantów – teraz szczęśliwie powoli się odradzają).

Albo Orange le Moon – chluba legendarnego hotelu Bedriska, serwująca choćby steki z dojrzewającej na miejscu wołowiny. I godne ich czerwone wina – także z czeskich zboczy!

Co istotne dla rodaków jeżdżących w Szczyrku bądź na Chopoku – jako że udziałowcem w spółce zawiadującej Szpindlerowym Młynem jest TMR, więc w ośrodku można korzystać z tak zwanych sezonówek Gopass tej firmy bez konieczności kupowania osobnego skipasu. Także w restauracjach i pięciu wypożyczalniach należących do ośrodka można płacić środkami z konta Gopass. A odnośnie wypożyczalni: uderza profesjonalna obsługa i jakość oferowanych nart – jeśli chodzi o zjazdowe, są to Kästle (co nie dziwi, bo ta słynna niegdyś, w minionym roku obchodząca stulecie!, austriacka marka została kilka lat temu kupiona przez czeski koncern Sporten). Minusem jest tylko to, że narty można oddać jedynie w tym punkcie, w którym się je pożyczyło, nie zaś w którymś z innych należących do sieci. Last but not least: Szpindlerowy Młyn nie dość, że ma klasę i sławę, to jeszcze leży tak blisko polskiej granicy (dojechać można tylko samochodem, ale za to szybkimi i przyzwoitymi już niemal na całym dystansie drogami), że nie wypada go nie odwiedzić. 

Reklama