Przekleństwo wieku średniego
Przychodzi taki moment, że jesteś jeszcze za młody na bycie klasykiem. Ale już za stary, żeby się tobą ekscytować jako nową twarzą. A przy tym nie jesteś egzotyczną i młodą Fatimą Al Qadiri, i nawet jeśli wydajesz płytę w barwach bardzo, ale to bardzo ważnej wytwórni – świętującej dodatkowo 10-lecie istnienia – pies z kulawą nogą się tobą interesuje. Nawet jeśli 15 lat wcześniej sprzedawałeś płyty w nakładach pół miliona egzemplarzy i tworzyłeś bardzo modną muzykę elektroniczną. W sumie ze sceną elektroniczną jest przecież tak jak z kinem sf – z reguły starzeje się najszybciej. Z czymś takim mamy do czynienia tutaj.
Artysta nazywa się King Britt i nie jest jakimś wstydliwym punktem odniesienia. Przeciwnie – 46-letni filadelfijczyk to mimo upływu lat postać, która dobrze się kojarzy. I jako autor remiksów, i – ostatnio – jako kurator ciekawych przedsięwzięć związanych z afrofuturyzmem. Zaczynał gdzieś na przecięciu soulu, funku i techno, momentami blisko nu jazzu, w rejonach, które pod koniec lat 90. wydawały się polem świeżym. Zaczął od największych sukcesów komercyjnych, pod szyldem Sylk130. Dziś jego nowe wydawnictwo, pierwsze w barwach Hyperdub Records, nie budzi takich emocji w prasie muzycznej. A może powinno?
Nowy szyld, Fhloston Paradigm, artysta pożyczył od luksusowego statku poruszającego się nad idylliczną morską planetą w filmie „Piąty element” Luca Bessona (Floston Paradise). Nie wiem, dlaczego dokładnie, ale z pewnością mogłaby na jego pokładzie rozbrzmiewać dotychczasowa muzyka King Britta. W tej z nowej płyty „The Phoenix” pojawiają się ślady nieco bardziej mrocznych, basowych produkcji spod znaku Hyperdubu, wokale wykorzystane zostały w sposób czysto instrumentalny (acz nie zawsze – są przejmujące partie wokalne kojarzące się ze złotą erą nu jazzu i neo soulu – w „Tension Remains” i „Light on the Edge”), na modłę dubstepowców, ale z drugiej strony King Britt dalej jest dość łatwo rozpoznawalny jako artysta i trudno mu zarzucić mizdrzenie się do młodzieży. Przenosi w nową epokę ujazzowione linie basu granego na analogowych syntezatorach z poprzełamywanymi partiami perkusji, chwilami spiętrzanej na modłę afrykańską. Nie jest to Flying Lotus, nie jest Sun Ra, ale pomiędzy nimi rozciąga się olbrzymia i bardzo ciekawa przestrzeń, A elementy, które bardzo ceniłem i których poszukiwałem w muzyce przed kilkunastu laty, teraz King Britt co i rusz uzupełnia kosmicznymi interludiami, pewnie również po to, by nawiązać do afrofuturystycznej bajki.
Jeśli więc szukać jakichś skojarzeń ze statkiem Bessona, to pewnie właśnie futurystyczno-bajkowych. Na takie zresztą naprowadza tytuł płyty, odnoszący się pewnie i do muzycznego odrodzenia King Britta, który w swoim środowisku pozostaje ciekawym typem intelektualisty, może nie tak przebojowego jak młodsi koledzy, ale dobrze poruszającego się w formach na 4 czy 5 minut, gdy trzeba zagrać harmonią, melodią, gdy atmosfera nie wystarczy. Ma nawyki nakładania partii syntezatorów warstwami, co w dzisiejszym minimalistycznym świecie wydaje się samo z siebie lekkim archaizmem, ale przyjemnie się całego tego zestawu słucha raz za razem, choćby i jako pozytywnego przypadku starzenia się na trudnej i podatnej na mody scenie. Więc nawet jeśli teraz cisza, to pod koniec roku, przy okazji różnego rodzaju podsumowań solidny, godzinny materiał z płyty „The Phoenix” może się pojawić tu i ówdzie. Choćby tylko po stronie przyjemnych zaskoczeń.
Piszemy o tym, co ważne i ciekawe
Kwartet solistów
Po przyjęciu wotum zaufania rząd Donalda Tuska kupił sobie parę tygodni spokoju, ale sam premier nie wychodzi z tej operacji wzmocniony. Stracił sporo autorytetu w oczach swoich wyborców, koalicjantów, nawet macierzystej formacji. Czy zdoła jeszcze odwrócić złą passę?
FHLOSTON PARADIGM „The Phoenix”
Hyperdub 2014
Trzeba posłuchać: „Never Forget”, „Chasing Rainbows”, „Tension Remains”, może jeszcze „Race to the Moon”. Całkiem niezły też ten odrzut poniżej. A odrzuty często dużo mówią o płytach.
Komentarze
To jest King Britt! Lubilem go. Ten material wyciekl jakies 2 weeksy temu. Posluchalem i mnie zmenczylo. Wow!. Dzieki. Wroce do tego.
Dobrze wypada w remiksach więc już chyba jest klasykiem
Cieszę się, że nie jestem jedynym, któremu ten album się spodobał. Do tej pory znajdowałem same negatywne opinie i komentarze. Może nie „Album of the Year” ale…
Ach, King Britt!
Aż mnie sprowokowałeś do sięgnięcia na wysoką półkę, na szczęście nie musiałem długo szukać. King Britt Presents Sylk 130 „When the Funk Hits the Fun”.
Lubiłem. Ma w sobie to coś, co sprawia, że słuchając go zyskujesz pewność obcowania z aktualną żywą kulturą, a nie jakimś konceptualnym projektem, kalką lub inicjatywą czysto zarobkową. Fajny gość.
A ta nowa nazwa mnie nie dziwi, zawsze miał takie ciągoty. Atencja do Sun Ra, Cosmic Lounge Music, etc.
Przepraszam za offtop i reklamę, ale to w zbożnym celu:
Szczerze polecam wsparcie wydania dwóch pierwszych numerów nowego/starego pisma muzycznego M/I na polskim kickstarterze:
http://polakpotrafi.pl/projekt/kwartalnik-muzyczny?utm_source=index
Myślę, że będzie co czytać a poczucie bycia mecenasem kultury gratis
p.s. nie – nie jestem powiązany z M/I ani Monotype ani nie mam żadnego interesu (oczywiście poza radością z faktu ukazania się ciekawego pisma muzycznego) w zachęcianiu do przyjrzenia się projektowi i poleceniu jego wspierania
@dilmun –> Dzięki! Podpisuję się obiema rękami. Będę jeszcze przypominał o sprawie zbiórki.
Zainspirowany tekstem pana Gospodarza znalazlem w pewnym antykwariacie (zapieczetowany!)
album: King Britt presents Sister Gertrude Morgan, Rycodisc/Rope a Dope/ Preservation Hall 2005— 30 SEK ( 10 PLN).
http://clocktower.org/show/king-britt-afrofuturism
( a Janelle Monáe u nas na festiwalu)
Way Out West 2014, Göteborg,Szwecja (piatek)
__________
jak zwykle trudny wybor wykonawcow, bowiem wiele wystepow rownoleglych.
Wybralem CONORA OBERSTA (ex Bright Eyes, Desaperecidos), ktory wielce pomogl szwedzkiemu duetowi First Aid Kit – stad tez liczna publika. Oberst, jak moglem zuwazyc powoli zaczyna przypominac Toma Petty´ego z jego wokalnymi manierami i tekstami miedzy utworami jak np. „we are nowhere and it´s now”.
https://www.youtube.com/watch?v=itHc5ngt4CA
Ale najbaradziej zaskakujaca byla szw-amer. pop-rap artystka MAPEI z jej wspanialym soulowym glosem. Debiutowala siedem lat temu (SP „Video Vixen”) i jej comeback jest warty odnotowania. Fenomenalna na scenie, dwoch towrzyszacych tancerzy i mala grupa intrumentalna. Jej utwor „Don´t wait” byl numerem 1 tego wieczoru (call-and-respons song).
I trzeci koncert na malej scenie to wykonawcy shoegaze SLOWDIVE, ktorzy byli w wysmienitej formie jak Rachel Goswell, ktora jak przed 20 laty „still singing strong” – sugestywny i masywny sound, np. „Machine gun” z albumu „Souvlaki”.
—-pare spostrzezen festiwalowych:
______________________
– nie widzialem t-shirts z wizerunkami wykonawcow – chyba koniec epoki (?) a jednoczesnie ubior z reguly bardzo estetyczny: dyskretnie kolorowo-kwieciste koszule,
i wiele bialych bluzek/koszul dziewczecych jak na rozpoczecie roku szkolnego.
– kapelusze na estradach i wsrod publicznosci – Conor Oberst, Mapei…ale najbardziej popularne kapelusze w stylu Pharella.