Nic nie wiadomo, wszystko wolno

Zacznę od tego, że jeśli jeden ośrodek władzy podaje inne dane niż drugi w sprawie potencjalnego ataku na kraj, to pewnie żyjemy w czasach dezinformacji. A jeśli zamachowiec znanego politycznego influencera jest w opinii publicznej zarazem skrajnym konserwatystą i skrajnym lewakiem, to znaczy, że duża liczba informacji nie przyniosła nam jakościowej poprawy wiedzy o świecie. I któżby się w tej sytuacji przejmował ryzykownym grzebaniem w biografii zmarłego 34 lata temu Freddiego Mercury’ego z Queen? No dobrze, ja się jednak trochę przejmuję, bo przeczytałem książkę Lesley-Ann Jones Kocham, Freddie. Sekretne życie i miłość Freddiego Mercury’ego” i zastanawiam się, co się tu w ogóle wydarzyło, a bardziej może – jak do tego doszło. Otóż znana – i raczej szanowana – biografka gwiazd, w tym samego Mercury’ego zaczęła otrzymywać korespondencję od, jak twierdzi, sekretnej córki idola. To poziom pierwszy, już trochę mało wiarygodny, bo swój sceptycyzm wyrazili w tej materii zarówno Mary Austin (wieloletnia partnerka FM), jak i Brian May wraz z żoną. Córkę, urodzoną z romansu z inną niż Austin kobietą, Freddie miałby skrzętnie ukrywać od  roku 1977. Autorka książki nie zadała sobie trudu, żeby wykonać śledztwo dziennikarskie w jej sprawie, wypytać żyjących bliskich, dotrzeć do jakichkolwiek dokumentów, które mogłyby potwierdzać pokrewieństwo – albo przynajmniej nas w to śledztwo nie wtajemnicza. Musimy jej wierzyć na słowo: spotkała się z B. (tak podpisuje córkę, na jej życzenie), a ta ujawniła przed nią drugi poziom tajemnicy: prowadzony przez kilkanaście lat sekretny dziennik Freddiego. Jego zawartość B. opowiada biografce, nie pozwalając na żadne reprodukcje i nie dostarczając nieznanych zdjęć dla uwiarygodnienia publikacji (ba, wprost grozi, że gdyby ktokolwiek przyszedł po dzienniki, spali je!), Jones znów nie weryfikuje prawdziwości zapisków, a relacji B. nie konfrontuje z aktualnymi komentarzami żyjących osób. Tym samym nie wykonuje podstawowej pracy dziennikarskiej nad otrzymanym materiałem. A mimo wszystko książka jest, także po polsku (trzymam ją w rękach) i zawiera kolejne sensacje.          

Zreasumujmy: zajęty karierą, pisaniem piosenek, podróżami po świecie, kręceniem klipów, odwiedzaniem klubów nocnych, zażywaniem narkotyków na potęgę i zmienianiem jak rękawiczki partnerów (o czym jest w książce) wokalista jednocześnie pilnie dzień po dniu notował, co go gnębi, regularnie telefonował do B. i na tyle często ją odwiedzał, że córka uznaje go po latach za dobrego ojca. O dziecku wiedziało grono najbliższych, najbardziej wtajemniczonych osób i chociaż Mary Austin (w słowach samej B.) była najbliższą sercu frontmana Queen osobą, miłością (choćby i platoniczną) na całe życie, to ona nie została w to wtajemniczona. Do tego jeszcze musimy uwierzyć w to, że Freddie swój dziennik zaczął prowadzić w momencie jej urodzenia B., mówi w nim tylko do niej i przekazał całość, bez zgody na publikację, tylko jej. Mamy więc uwierzyć także w to, że najpierw niemowlę, później kilkuletnie dziecko, a w momencie śmierci Freddiego 14-letnia dziewczyna była powierniczką jego najmocniej skrywanych sercowych dylematów i opowieści o seksualnych ekscesach, z opowieściami o podwójnych pokojach hotelowych (w jednym Freddie zabawiał się z kochankiem, potem brał prysznic i wracał do drugiego spać z Mary) oraz dość mrocznymi statystykami partnerów włącznie. 

Są kolejne poziomy tej konstrukcji, chybotliwej jak zamek z kart: duża część materiału w książce niewiele wnosi wprawdzie do faktografii, jednak poszerza opowieść o dzieciństwie Freddiego, z procederem gwałtów, jakich miał się dopuszczać na nastoletnim Bulsarze jego nauczyciel z katolickiej szkoły im. św. Piotra w Indiach. Znów brakuje pociągnięcia wątków, sprawdzenia, czy nie było podobnych relacji z tej placówki. Jones umieszcza tylko w książce chroniący przed procesami bezpiecznik: Nie ma przesłanek, by sądzić, że dziś w szkole im. św. Piotra są tacy prześladowcy. I tu okazuje się, że rodzice Bulsary zarazem nic nie wiedzą (s. 89: Jego rodzice nigdy się nie dowiedzieli, jak nieszczęśliwy był ich syn), a jednocześnie (s. 128) mają wyrzuty sumienia za to, co swojemu synowi zgotowali. Opowiadająca historię ojca B. parokrotnie sobie w ten sposób przeczy. I wielokrotnie się powtarza – głównie w narracji o tym, że źle Freddiego nazywać homoseksualistą, bo był biseksualistą. Z mocnym rysem niebinarności, niczym (to interpretacja Jones i jej rozmówczyni) Ahura Mazda, główna postać religii zaratusztrianizmu. Ta teza naprawdę pada w książce – miałem wrażenie, że im dalej idziemy w problemy gwiazdorskiego etapu życia Freddiego, przygodny seks i przypadkowe relacje, tym bardziej B. próbuje nam udowadniać, że to część życia świętego lub przynajmniej postaci mitologicznej. 

Jones zaczyna od krytyki filmu Bohemian Rhapsody – słusznej, bo to film mocno przekłamujący i upraszczający ten życiorys. Ale sama robi to samo. Podążając za B., robi monstrum z Paula Prentera, którego przedstawia jako gorszyciela numer jeden. Gorszycielką numer dwa jest Barbara Valentin, niemiecka aktorka, która podwójne pokoje zamienia na pojedyncze, nie mając (jak Austin) problemu z trójkątami i psuje Mercury’ego. Za to bohatera książka przedstawia jako człowieka cnotliwego, choćby i specjalizującego się w zdradzie. I pozwala odnoszącej się do dzienników córce Freddiego, która większości przedstawionych w książce osób nigdy nie widziała na oczy i która powinna się trzymać narracji frontmana Queen – przy założeniu, że dzienniki w ogóle istnieją – na bardzo daleko idące spekulacje dotyczące nie tylko emocji i przemyśleń Freddiego (wielokrotnie grzebie w głowie ojca), ale również osób trzecich. Dodatkowo jeszcze jest to wszystko notowane w słabo uporządkowanym i naprędce zredagowanym stylu. Więc nawet jeśli nie mamy tu do czynienia z konfabulacją (sama Jones podtrzymuje, że sprawdziła tożsamość B.), nieszczególną ma to wartość. Jest to z pewnością część tego samego relatywizującego rzeczywistość świata, do którego zaglądamy, wchodząc do sieci. I być może efekt tego, że w tym świecie część mediów bezkrytycznie puszcza dalej opowieść, a reszcie nie chce się polemizować. Ale może niezależnie od tego, czy dowody na to wszystko gdzieś tam są, nie powinno się tego opisywać i publikować w takiej formie?

Żaden biograf nie napisał niczego, co zasługiwałoby na moją reakcję. Ty jesteś jedyna – pisze B. autorce, która skrzętnie to notuje. Myślę sobie, że w sumie nikt cię tak nie pochwali jak anonimowa rozmówczyni w twojej własnej książce.   

Lesley-Ann Jones Kocham, Freddie. Sekretne życie i miłość Freddiego Mercury’ego, przeł. Robert Filipowski, SQN, Kraków 2025 

Reklama