Gorąca fuzja
I w ten sposób z wielkiego pokolenia budowniczych polskiego jazzu zostali nam głównie perkusiści: Czesław Bartkowski, Andrzej Dąbrowski, Kazimierz Jonkisz… I kilku wybitnych pianistów (Makowicz, Nahorny). W sobotę, ze śmiercią Michała Urbaniaka, zrobiło się w tej generacyjnej formacji trochę bardziej pusto. A przede wszystkim zniknęła jedna z największych w polskim show biznesie success stories o muzyku, który bardzo młodo – podobnie jak Zbigniew Namysłowski – zdobywał mistrzostwo i wyjeżdżał z Polski, trafiając na koncerty do USA przed dwudziestką. Jako 31-latek grał z własnym zespołem w Carnegie Hall. To opowieść o człowieku, który szedł do przodu, ryzykował, tracił wiele, ale też zdobywał rzeczy nieosiągalne dla innych. To Urbaniak był w końcu tym legendarnym „pieprzonym polskim skrzypkiem”, którego poszukiwał Miles Davis na sesje swojego albumu Tutu. W dyskografii Davisa ten fragment sesji to był mały kroczek i wcale nie jakiś nieoczywisty, dla polskiego jazzu – wielki krok. I to Urbaniak miał na koncie przebój rangi światowej (Papaya Dance, napisane z ówczesną żoną Urszulą Dudziak), który wiele lat później internet zamienił w tiktokowy wiral.
Ta sesja z Davisem była pewnym ukoronowaniem długiej, kilkunastoletniej już wtedy obecności w Stanach. Kilka lat wcześniej, w styczniu 1982 r., „New York Times” opublikował sporą sylwetkę Michała Urbaniaka na bazie wywiadu, w którym polski skrzypek i saksofonista opowiadał o fusion jako o połączeniu elektroniki z nowoczesnym jazzem. Połączeniu, z którego wynikło sporo dobrego, ale też niemało nieporozumień – muzyki bez znaczenia, muzaka do wind. U niego, w wydaniu Michał Urbaniak Group, była to jednak muzyka fusion o bardzo gorącym i raczej bezkompromisowym charakterze. Urbaniak miał świetne rozpoznanie tego, co sam wniósł do tamtejszego jazzu.
Trzeba powiedzieć, że warszawski (choć dorastający w Łodzi) muzyk miał już wtedy najważniejsze pozycje dyskografii już za sobą – pomijając może duetowe nagrania z Larrym Coryellem. Ale pozostała w nim ciekawość i – co rzadkie wśród polskich muzyków tamtej generacji – refleks w nadążaniu za przemianami w muzycznym świecie. To dzięki niemu Urbaniak był się w stanie adaptować do nowych czasów, podglądając pilnie amerykańskich jazzmanów i ruszając z kolejną fuzją – Urbanatorem, projektem łączącym z kolei jazz z hip-hopem. Dzięki temu mógł zaistnieć jako ktoś bliski już w Polsce, w dodatku dla nowej generacji. I zabrzmieć na antenie Radiostacji obok gwiazd rodzącego się polskiego rapu czy muzyki tanecznej.
Do ostatniej chwili Urbaniak – trochę jak Stańko, mimo wszystkich różnic w dynamice kariery i ostatecznej pozycji w europejskim i światowym jazzie – szukał możliwości współpracy z młodszymi od siebie artystami. Ostatnie jego nagrania to m.in. epka z Belmondo, ostatnie koncerty, które miałem okazję widzieć, to wspólne występy z EABS. I – paradoksalnie – choć historię nowojorskiej kariery Urbaniaka nieźle znamy, to dyskografia i zasoby archiwalne, które po nim pozostały, są przepastne, w znacznej mierze realizowane dla wytwórni zagranicznych, a u nas nie przypominane wcale tak często jak się wydaje. Mamy w tej materii sporo do nadrobienia. Niewiele więcej takich powtórek wielkich pokoleniowych karier przed nami.
Komentarze
Straciliśmy niezwykle muzykalnego jazzmana. Patrz m.in. nie tak dawny koncert z orkiestrą pod dyrekcja Jerzego Maksymiuka w Filharmonii. Z udziałem m.in. rapera ze wschodniego wybrzeża (tak jak Wu Tang Clan, inaczej niż św. pamięci Tupac).
Wkrótce nadejdzie dzień gdy tego samego dnia odejdzie nie jeden a dwóch bardzo znanych artystów sceny, bo takie są roczniki gwiazd teraz w grze.
Nie żyje Chris Rea. Artysta, znany m.in. z hitu „Driving Home for Christmas”, miał 74 lata. Sprzedał ponad 30mln płyt. Tydzień temu kilka razy nuciłem w Juracie, bo puszczano codziennie w restauracji w tym świątecznym sezonie.