Głód, kule i jedno zatrucie

Kiedy skończy się wojna w Gazie? Kiedy zechce tego jeden człowiek. Lub nie zechce.

Ta wojna już dawno straciła wszelki militarny sens. Izraelskie wojsko kontroluje już niemal całe terytorium (według ONZ prawie 88 proc. objęte jest nakazami ewakuacji), Hamasu w przedwojennym kształcie nie ma, została partyzantka, pojedyncze komórki tu i ówdzie. No i zakładnicy, których można było odzyskać dawno, dając liderom Hamasu to, czego się domagają: kończąc wojnę, którą i tak można wznowić pod byle pretekstem. Tak myśli większość Izraelczyków – poza skrajną prawicą, której celem jest zrównanie Gazy z ziemią i wysiedlenie jej mieszkańców w ramach tzw. dobrowolnych transferów, które z dobrowolnością nie mają nic wspólnego, ale w obecnej sytuacji cienką granicę przykrywa gruba desperacja ludzi głodnych.

Każdy dzień wojny to kolejne cegły w murze desperacji. Tylko wczoraj co najmniej 67 osób zginęło na północy Strefy Gazy. Czekały na 25 ciężarówek ONZ z mąką, wjeżdżających od strony Zikim. Izraelska armia podała, że „oddała strzały ostrzegawcze”, by usunąć „bezpośrednie zagrożenie”. Liczba ofiar rzekomo nie odpowiada rzeczywistości, a „incydent” jest wyjaśniany. Któryż to raz? Ilu winnych ukarano? Chyba że na wszystko nakleja się etykietę „wojna”…

Nawet w takim wypadku obowiązują zasady, choćby te wewnętrzne, stosowane przez wojsko. Według ustaleń „New York Timesa” z grudnia zeszłego roku izraelska armia na początku wojny poluzowała reguły użycia broni – średniego szczebla oficerowie mogli podjąć atak w celu zabicia niższego szczebla bojowników Hamasu, nawet jeśli miałoby przy okazji zginąć 20 cywilów. Miesiąc później zaostrzono tę zasadę, limit spadł do 10 cywilów. W raporcie ujawniono, że Izrael rzadziej niż w poprzednich wojnach stosuje metodę ostrzeżeń znaną jako tzw. pukanie w dach (zrzuca się mały pocisk, by ostrzec mieszkańców) i używa cięższych bomb. Do określenia liczby cywilów używa natomiast sztucznej inteligencji i danych sieci komórkowej. Od początku przekonuje, że działa zgodnie z prawem międzynarodowym, a ofiary cywilne biorą się stąd, że Hamas używa ich jako żywych tarcz.

W przypadku Zikim GHF (Fundacja Humanitarna Gazy) od razu stwierdziła, że incydent nie jest z nią powiązany. Ta reakcja nie dziwi, bo praktycznie nie ma dnia, by w pobliżu jej centrów dystrybucji nie zginęli ludzie (według OHCHR 75 proc. osób oczekujących na pomoc humanitarną, które zginęły od połowy maja do początku lipca, znajdowało się w pobliżu punktów GHF). Czy wojsko wyjaśni te wszystkie „incydenty”?

Według Światowego Programu Żywnościowego głód w Gazie jest faktem – 90 tys. kobiet i dzieci wymaga natychmiastowego leczenia. Palestyński resort zdrowia kontrolowany przez Hamas informuje, że ludzie umierają z głodu. Przyznają to również organizacje humanitarne. W Izraelu są jednak tacy, w tym politycy skrajnej prawicy, co temu przeczą, twierdzą, że głód to hamasowska propaganda. Jak wiadomo, na każdej wojnie pierwszą ofiarą pada prawda. W przypadku tej konkretnej wojny problem wynika również z tego, że na miejscu nie ma niezależnych mediów (dostęp blokuje Izrael). Koło obłędu szybko się zamyka.

Wracając do Izraela: docierają przykre wieści z rezydencji premiera. Beniamin Netanjahu w weekend doznał zatrucia pokarmowego, zapalenia jelit i odwodnienia, został podłączony do kroplówki. Odwołano zaplanowane przesłuchania, przed oblicze sądu wróci dopiero we wrześniu. Za tydzień rozpoczyna się wakacyjna przerwa parlamentarna, co oznacza, że przynajmniej przez trzy miesiące będzie miał z głowy i ten problem (ortodoksi opuścili koalicję, obiecali, że nie będą dążyć do obalenia władz). W tym czasie teoretycznie mógłby zawrzeć porozumienie ws. Gazy. O zakończeniu wojny na razie nie ma mowy, bo nie ma na to zgody koalicjantów spod znaku Ben Gewira i Smotricza, którzy podają Netanjahu polityczną kroplówkę i przedłużają jego rządy. Cóż poradzić, jeśli premier potrzebuje kroplówki…

Reklama