Kawiarnia z widokiem na morze. I nagle spadła bomba
Wychodzi na jaw coraz więcej okoliczności ataku na kawiarnię Al-Baqa w mieście Gaza.
Według ustaleń brytyjskiego „Guardiana” izraelskie wojsko użyło bomby o masie 500 funtów (230 kg), tzw. nieselektywnej broni, która wywołuje potężną falę uderzeniową i rozrzuca odłamki na dużym obszarze. Świadczyć mają o tym sfotografowane fragmenty pocisku, zidentyfikowane jako części wyprodukowanej w USA bomby MK-82 lub MPR500. Powstał w efekcie olbrzymi krater. Zdaniem ekspertów, na których powołuje się dziennik, użycie takiej amunicji w miejscu, gdzie znajdowali się cywile, niemal na pewno było niezgodne z prawem i może stanowić zbrodnię wojenną.
Co się stało w kawiarni Al-Baqa? To znane miejsce nad brzegiem morza, rodzinny biznes otwarty 40 lat temu. Bywali tu dziennikarze, aktywiści, artyści, zwykli ludzie, którzy chcieli popracować, skorzystać z internetu, popatrzeć na wodę, wiedząc, że i tak nie ma szans wypłynąć. Dwa piętra, otwarty górny pokład z drewnianym kratowym dachem i dolna część z wielkimi oknami; plastikowe krzesła, kawa, ciastka i ten widok na Morze Śródziemne. Za plecami zniszczone miasto, namioty, gdzie tłoczą się przesiedleńcy z innych części Gazy. Widok, o jakim jeszcze niedawno opowiadała mi Olga Cherevko z oenzetowskiej agencji OCHA. Mówiła, że pierwsze, co rzuca się w oczy, to właśnie ruiny i namioty; gdzie nie spojrzeć, wszędzie tak samo.
Według relacji „Guardiana” w poniedziałek w kawiarni było kilkadziesiąt osób, m.in. młoda artystka Amna al-Salmi, jej przyjaciel, filmowiec i fotograf Ismail Abu Hatab, co najmniej jedna rodzina z dziećmi, mama z dwiema córkami. Ok. godz. 15 spokojne miejsce zamieniło się w scenografię jak z horroru. Świadkowie opisywali ogromną eksplozję, płomienie, kłęby dymu. 60-letni Abu al-Nur akurat był w pobliżu: „Wszędzie latały odłamki, miejsce wypełnił dym, czuć było kordyt. Nic nie widziałem. (…) Wszedłem do środka i ujrzałem ciała. Wszyscy pracownicy zostali zabici”.
Ucierpiało mnóstwo osób (mówi się o 24-36 ofiarach śmiertelnych), zginęła m.in. al-Salmi i jej przyjaciel. Świadkowie mówią, że widzieli starszego mężczyznę z odciętymi obiema nogami, martwe dziecko. Są zaskoczeni ogromem zniszczeń. Wykrzywiły się betonowe kolumny, wszędzie leży gruz, można wypatrzeć talię kart, pluszową zabawkę. Wszyscy zadają sobie pytanie: po co atakować zatłoczoną nadmorską kawiarnię, w której cywile piją herbatę i grają w karty?
Izraelska armia dość szybko zareagowała, „bada okoliczności”. Jak podał jej rzecznik, wojsko „zaatakowało kilku terrorystów w północnej części Strefy Gazy”, a „przed atakiem podjęto kroki w celu zmniejszenia ryzyka wyrządzenia krzywdy cywilom za pomocą nadzoru powietrznego”. W innym oświadczeniu we wtorek armia poinformowała, że siły powietrzne uderzyły w 140 „celów terrorystycznych”, w tym stanowiska wyrzutni pocisków przeciwpancernych, magazyny broni itd. Nie wiadomo, jakim „celem terrorystycznym” mogli być ludzie popijający kawę i patrzący na morze. To najpewniej kolejne naruszenie prawa międzynarodowego. Kolejne.
Eksperci prawa międzynarodowego nie mają wątpliwości, że nie wolno używać nieproporcjonalnej siły. Tylko wyeliminowanie celu, który mógłby wpłynąć na przebieg konfliktu, stanowiłoby jakieś uzasadnienie ataku, w którym ginie kilkudziesięciu cywilów. Wątpliwe, by w tym wypadku można się było na to powołać. Izraelska armia wielokrotnie oskarżała Hamas o wykorzystywanie cywilów jako żywych tarcz, ale rzadko umiała to dostatecznie udowodnić.
Sporo jest pytań. Wojsko sprawowało „powietrzny nadzór”, więc chyba wiedziało, że w kawiarni jest mnóstwo ludzi. Dlaczego wydano rozkaz do ataku? Kto go wydał? Czy poniesie odpowiedzialność? Ponoć obszar portu, w którym znajdowała się kawiarnia, nie był objęty nakazem ewakuacji. Jakie więc kroki przedsięwzięto, by zminimalizować ofiary? I zasadnicza sprawa: kto da gwarancję, że to się więcej nie powtórzy?
To oczywiste, że wojna powinna się zakończyć jak najszybciej. Wielu izraelskich ekspertów, z którymi rozmawiałam, twierdzi, że Hamasu jako zorganizowanej siły zbrojnej w Gazie już nie ma, są komórki uprawiające partyzantkę. Po zabiciu obu braci Sinwarów decyzje w imieniu organizacji podejmują jej liderzy za granicą. W tej chwili waży się los zawieszenia broni na 60 dni; porozumienie zakłada wydanie 10 żyjących zakładników i oddanie 18 ciał w zamian za więźniów, ale też dopuszczenie większej pomocy do Gazy i odwrót izraelskiej armii. Hamas jest ponoć zadowolony z tych propozycji, ma się do piątku ustosunkować. Na początku przyszłego tygodnia w Waszyngtonie będzie premier Beniamin Netanjahu. Trump najwyraźniej chciałby ogłosić przełom w sprawie Gazy. Oddanie części zakładników i brak zobowiązania ze strony Izraela do zakończenia wojny może jendak oznaczać, że tak naprawdę ma trwać.