Słychać tu tętent tatarskich koni

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Po raz kolejny podróżowałem w poprzek przez nasz piękny kraj. Tym razem na północny wschód od Kurpi. I znowu byłem zachwycony: zarówno krajobrazem (nie było odgradzających mnie od pól, łąk i lasów gigantycznych płotów), jak i drogami. A nie były to autostrady, tylko szosy i drogi szybkiego ruchu. Jechałem bowiem spod Pułtuska za Białystok. Oczywiście w poszukiwaniu nieznanych mi smaków. Pędziłem co koń wyskoczy (ale zgodnie z kodeksem drogowym) do Tatarskiej Jurty w Kruszynianach.

Po niecałych trzech godzinach jazdy (mogło być dłużej, bo przy drodze wiejscy handlowcy kusili dorodnymi borowikami i kozakami, ale honor grzybiarza nie pozwolił mi kupować) byliśmy na miejscu.OLYMPUS DIGITAL CAMERAZaczęliśmy od wizyty w meczecie (fot. wyżej) i na muzułmańskim cmentarzu (fot. niżej).OLYMPUS DIGITAL CAMERATe oba jakże ważne dla miejscowych Tatarów miejsca zostały zbezczeszczone przez wandali, którzy na świątyni namazali wizerunek świni, a na kamieniach nagrobnych kotwicę – symbol Polski walczącej (ciekawe, o jaką Polskę im szło?!). Czerwonych bohomazów już nie ma, natychmiast zostały usunięte. Ale ślady dewastacji są widoczne. Zostały też ślady w duszach tatarskich. Dotąd żyli oni w swoim kraju z katolickimi i prawosławnymi sąsiadami bez najmniejszych zatargów. Są tu małżeństwa mieszane nie wzbudzające żadnych sensacji. Ale teraz wszystko wygląda inaczej…OLYMPUS DIGITAL CAMERANa 30 rodzin żyjących na stałe w Kruszynianach są tylko trzy rodziny tatarskie. W lecie jest tu Tatarów znacznie więcej, bo moda na letnie domy spowodowała, że byli mieszkańcy kupują, restaurują opuszczone domostwa i spędzają we wsi kilka miesięcy w roku. Tłoczno i we wsi, i w meczecie bywa podczas świąt muzułmańskich. Zjeżdżają bowiem wierni z różnych stron Polski. Opowiadał nam o tym niezwykle sympatyczny Dżemil Gembicki (fot. wyżej), przewodnik po meczecie.OLYMPUS DIGITAL CAMERAPo wizycie w świętych miejscach musieliśmy się posilić i zasiedliśmy przy ciężkich drewnianych stołach w Tatarskiej Jurcie. Prowadzi ją rodzina Bogdanowiczów. Główną szefową jest Dżenneta, a pomagają jej dwie urocze córki. W czasie jednego posiłku nie dało się popróbować większej liczby potraw, ale przynajmniej poznaliśmy choć kilka podstawowych. Wspaniałe były jeczpoczmaki (fot. wyżej) i kibiny. To dwa rodzaje pieczonych pierogów. Pierwsze z farszem z ziemniaków, pietruszki (korzenia), marchewki, cebuli i miesa wołowego. A drugie z kapustą, cebulą, mięsem.OLYMPUS DIGITAL CAMERADoskonały jest także pierekaczewnik (fot. wyżej), czyli kilkuwarstwowe ciasto nadziewane mięsem, serem (lub jabłkami) z delikatnie stosowanymi przyprawami. Wielkością, zapachem i smakiem imponują pyzy z białym serem na ostro, podawane w rosole. Więcej grzechów nie pamiętam, ale widziałem, że od sąsiednich stołów też odchodzili zadowoleni goście. W dodatku Dżemila nie zdziera siódmej skóry z klientów, bo jako rasowa restauratorka wie, że płacą niezbyt drogo za pyszne jedzenie i na pewno jeszcze do niej wrócą. I tak będzie.

Wyjeżdżając z Kruszynian, zauważyliśmy piękny tabun koni pasących się na bogatej łące. Towarzyszyły nam, galopując aż do końca zagrody. Do dziś słyszymy tętent tatarskich koni.OLYMPUS DIGITAL CAMERAFot. Piotr Adamczewski

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj
Reklama