Obiad pod ostrzałem

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Jest takie przysłowie mówiące, że  człowieka można poznać po zjedzeniu z nim beczki soli. To mądre porzekadło, zwłaszcza jeśli sól zamieni się na ryż, baraninę, warzywa lub inne dania. I taką właśnie metodę działania przyjęła Anna Bodkhen, rosyjska (czy raczej już amerykańska, bo przeniosla swój dom z Moskwy do Bostonu) reporterka wojenna, pisząc  książkę pod wymownym tytułem „Kałasznikow kebab” (Wydawnictwo Carta Blanca).

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Karol Upadły i afera z mieszkaniem. Nawrocki rozbił się o mur faktów, krzyki PiS nie pomogą

Dzięki Jerzemu Ż. prokuratury wezmą się może wreszcie za tzw. flipperów. I w dużej mierze to dzięki niemu obecne szanse Karola Nawrockiego na zwycięstwo w wyborach są już tylko iluzoryczne.

Jan Hartman

Anna Badkhen spędziła wiele miesięcy tam gdzie strzelają do siebie wszyscy po kolei, gdzie wybuchają miny a samoloty (głównie amerykańskie) zrzucają na przemian opakowane w żółtą ceratę paczki żywnościowe lub bomby kasetowe. Była więc na frontach bitew w Afganistanie, Iraku, Palestynie, Czeczenii. Mierzyli do niej z kałasznikowów lub pistoletów makarov raz rosyjscy pijani pułkownicy a innym razem talibscy strażnicy więzienni.
Podróżując pod ostrzałem lub bombardowaniem, spotykając ofiary tych akcji militarnych okaleczone psychicznie lub pozbawione kończyn, obcując z ofiarami gwałtów, które są stałym obyczajem każdej wojny, głodując a czasem ucztując wreszcie wraz z uczestnikami tych okrutnych i bezsensownych wydarzeń doszła do wniosku, że jedynym miejscem, przy którym będzie mogła zrozumieć tych ludzi jest stół.
Pisze autorka: „W przeklętych miejscach, w których pracuję, jedzenie to rzecz najbliższa normalności. Wstrzymujesz oddech, na palcach przechodząc przez pole minowe. Wstrzymujesz oddech przy łożu śmierci
dziecka. Robisz notatki, podczas gdy przerażeni ludzie są zabijani i umierają w męczarniach. Piszesz, choć żołądek skręca się w supeł, a w gardle dławi cię na widok niesprawiedliwości tego świata. Szlochasz. .. i odsyłasz do wydawnictwa gotowy artykuł.
A potem, jeśli masz szczęście, jesz.
Z każdym kolejnym kęsem wiesz coraz więcej o swoich gospodarzach i współbiesiadnikach, a oni o tobie. I po wszystkich horrorach dnia te proste rozmowy sprawiają, że życie staje się warte przeżywania. Czasami obiad składa się z chleba i smażonych jajek, podanych na plastikowym obrusie rozłożonym na glinianej podłodze wiejskiej chaty, albo z paczki mieszanych bakalii z amerykańskiej wojskowej racji zjedzonych na tyłach opancerzonego humvee. Zdarza się, że jest to obfity czterodaniowy posiłek w domu miejscowego watażki, a czasami to po prostu talerz ryżu i gotowanego mięsa pod namiotem pogrzebowym.
Ja w Afganistanie najczęściej jadłam jagnięcy kebab.”

Reportaże Anny Badkhen to wstrząsająca lektura. Tym bardziej, że opowiadana najczęściej zza stołu. I okraszona przepisami kulinarnymi. Nie jestem pewien jednak czy pamiętając okoliczności w jakich autorka ucztowała, czytelnik będzie chciał przyrządzać „Zawijaski z Zataar” czy „Chlebek samsun”. Może dopiero po pewnym czasie i przetrawieniu lektury.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj