Postęp moralny w świecie narcyzów

Już w maju w PWN ukaże się moja nowa książka „Etyka życia publicznego” (już teraz można ją zamawiać w przedsprzedaży). Mam nadzieję, że czytelnicy mojego bloga będą łaskawi ją przeczytać i innym polecić. Dla reklamy i na zachętę poniżej mały fragment tego niewątpliwie znakomitego dzieła:

Postęp moralny jest niewątpliwy, gdy chodzi o niezgodę na przemoc, wyzysk i dyskryminację. Jednakże patrząc na życie publiczne z konserwatywnego punktu widzenia, można żałować poważnych strat w dziedzinie manier i dobrych, czy może raczej dwornych obyczajów, które kultura demokratyczna musiała znacznie uprościć i zredukować do pewnego minimum uprzejmości. Na szczęście z tym równającym w dół uśrednieniem obyczajów idzie w parze ewolucja lingwistyczna i retoryczna dość skutecznie chroniąca mniejszości i grupy wrażliwe przed dyskryminacyjnym i obraźliwym językiem.

Wolny od pogardy i protekcjonalności język z nawiązką rekompensuje utratę dawnych manier, praktykowanych przez klasy wyższe. Demokratyzacja i standaryzacja zasad zachowania się w przestrzeni publicznej mają swoje dobre i złe strony. Wydaje się jednak, iż te dobre przeważają. Bez wątpienia w przestrzeni publicznej spotykamy dziś mniej agresji, przemocy, pogardy dla ubogich niż jeszcze sto lat temu. Można to nazwać poprawą obyczajów, lecz przecież nie byłoby jej bez upowszechnionej wiary w moralną wartość równości i szacunku dla drugiego człowieka.

Ten szacunek rośnie jakby proporcjonalnie do ogólnego wzrostu zamożności i dostępu do dóbr cywilizacji materialnej. Gdy świat staje się lepszy w porządku cywilizacyjnym, to staje się lepszy również w sensie moralnym.

Mimo powszechnego poczucia, że żyjemy dziś w bardziej sprawiedliwym świecie, wciąż nie brakuje konserwatywnych sceptyków. Konserwatywny ogląd spraw w naturalny i właściwy sobie sposób podważa niektóre elementy rewolucji moralnej epoki liberalnej, podając w wątpliwość przekonanie, że można je uważać za dowód moralnego postępu. Sprawa nie dotyczy bynajmniej jedynie „starych dobrych obyczajów”, co można by ostatecznie potraktować jako błahy sentymentalizm, niewart dyskusji. Istotny jest natomiast problem konsekwencji godnościowego indywidualizmu naszej epoki, na który można patrzeć z perspektywy głęboko konserwatywnej jako ruinę hierarchicznego porządku społecznego, w którym w zamian za posłuszeństwo jednostki wobec zwierzchności (pana) społeczność zyskiwała nieosiągalną dziś jedność i stabilność.

Takiej organicznej jedności przednowoczesnego społeczeństwa mało kto dzisiaj żałuje i jej obrońców znajdujemy raczej na kartach „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna niż w rzeczywistości, lecz konserwatyzm „konserwujący” nieco bliższe nam niż feudalizm czasy liberalnego indywidualizmu mieszczańskiej Europy stawia nam niepokojące pytanie o konflikt moralny zachodzący pomiędzy gwarancjami, jakie moralność publiczna daje dziś wolnej jednostce, mającej pełne prawo zrobić użytek ze swych talentów i zasobów, oraz gwarancjami równego traktowania, wykluczającymi, aby ktokolwiek został uznany w swej wyjątkowości i w związku z nią uprzywilejowany.

Konieczność nieustającego poszukiwania balansu między równością, wolnością i godnością obarcza każdego doświadczeniem antagonizmu między tymi wartościami. Narcystyczne aspiracje jednostki do wyjątkowości i niepowtarzalności napotykają opór w odgórnie narzuconym i niepodważalnym jako wartość społeczna i prawna równym traktowaniu, prowadząc do frustracji i resentymentu. Jeśli nasi przodkowie musieli wystrzegać się naruszenia etykiety związanej z hierarchią społeczną, to my musimy bardzo uważać, aby nie ujawnić się publicznie z wpajanym nam przez merkantylną i demokratyczną kulturę narcystycznym poczuciem własnej wyjątkowości.

W naszej „epoce godności”, owszem, każdy jest powołany do wyjątkowości i sukcesu życiowego, lecz tylko takich, które równe są wyjątkowości każdego innego i jego sukcesom. Wolnościowy egalitaryzm czyni nas panami wyłącznie samych siebie, przez co praktykowanie indywidualności jest tylko prywatną działalnością, która nie może odbywać się kosztem wolności i równych praw innych jednostek. Jesteśmy jak dzieci, które prawie nic nie mogą, lecz za to mają pełne prawo tworzyć sobie własne wyimaginowane światy. Tkwiąc w sprzeczności indywidualizmu i egalitaryzmu, bronimy się narcystyczną czułostkowością i sentymentalizmem, które zapewniają nam bezpieczne trwanie w infantylizmie, jednocześnie pozbawiając nas dojrzałości i powagi. Jak pisze Cataluccio:

„Miejsce osób dojrzałych zajęły dziwnie krzepkie dzieci; kuriozalni pełnoletni, którzy nigdy nie dojrzeli i traktują życie jak świetną rozrywkę, jak parodię dziecinnych zabaw, (…) to ludzie, którzy nie należą do żadnej klasy, nie czują się związani z żadnym narodem, a wystarcza im, że gdzieś wstąpią do piwiarni albo restauracji, gdzieś polecą samolotem” (Francesco M. Cataluccio, Niedojrzałość. Choroba naszych czasów, tłum. Stanisław Kasprzysiak, Kraków: Znak 2006, s. 7).

Trudno nie przyznać racji tym słowom, a w ciągu dwóch dekad, które upłynęły, od kiedy je napisano, jest jeszcze znacznie gorzej. Jeśli pod pewnymi względami postęp moralny jest niezaprzeczalny, to z pewnością mamy przed sobą długą drogę do społeczeństwa, które można by bez zastrzeżeń uznać za moralnie dojrzałe i etyczne przez swój świadomy demokratyzm, praworządność i pacyfizm, a przy tym zdolne kontrolować nieuniknione czasami ekscesy paniki moralnej, narcystycznego wzmożenia, obłudy i resentymentu.

Nikt z nas nie przejdzie pozostałej części tej drogi ani nie ujrzy jej całego przebiegu dzięki wnikliwemu spojrzeniu wstecz; za krótkie jest nasze życie i za bardzo wyrzekliśmy się wielkiego ideału oświecenia, jakim była, jak to ujął Kant w swym słynnym felietonie „Czym jest oświecenie?”, pełnoletniość. A może istnieją przeszkody natury psychologicznej, z powodu których tak znaczny odsetek populacji niezdolny jest do osiągnięcia dojrzałości emocjonalnej i intelektualnej, że niepodobna, aby całe zbiorowości mogły wyzbyć się kolektywnego infantylizmu i tego wszystkiego, z czym on się wiąże: egoizmu, mitomanii, nieodpowiedzialności?

Jest to pytanie empiryczne, przeto filozofia staje wobec niego bezradna. A przecież ma ono znaczenie rozstrzygające. Los ludzkości, jak nigdy dotąd, zależy od tego, czy będzie zdolna wziąć odpowiedzialność za swoją przyszłość. Pesymizm z pewnością nie pomoże nam zbliżyć się do niezbędnie nam potrzebnej globalnej dojrzałości. Tym samym optymizm jest naszym obowiązkiem.