Co zrobić, żeby Rosja nie napadła na Polskę?
Rosja to byt imperialny. Zawsze istniała przez ekspansję i dla ekspansji. Wojna jest dla niej stanem naturalnym, a wręcz pożądanym. Jest bowiem najważniejszym źródłem więzi społecznej wskroś tego ogromnego kraju, a przede wszystkim więzi obywateli z władzą. Rosja musi wojować i będzie to robić także w przyszłości. Dziś naciskana jest od wschodu przez potężniejsze od niej Chiny, terytoria azjatyckie coraz trudniej jej kontrolować z perspektywy europejskiej Moskwy, więc musi prowadzić wojnę tam, gdzie to możliwe.
Na razie możliwe okazało się to we wschodniej Ukrainie, gdzie większość ludzi mówi po rosyjsku, a wielu ma płynną czy nieustabilizowaną ukraińsko-rosyjską tożsamość. Do trwałego przejęcia etnicznie przemieszanej rubieży wystarczy poparcie choćby kilkunastu procent ludności. Wtedy można liczyć, że uzysk terytorialny przekształci się w uzysk demograficzny i kulturowy. Rosyjska ekspansja jest jak śmiertelny uścisk miłości. Rosjanie sądzą, że skoro oni znosić muszą despotię, to pokrewne im mniejsze narody też powinny – tak jak gdyby władza Kremla to było jakieś fatum pisane słowiańskim ludom wschodniej Europy. Straszne to myślenie, ale nie jest to myślenie nienawiścią.
Dlatego też nie można powiedzieć, że Rosja nienawidzi Polski. Tym bardziej nie da się tego powiedzieć o Ukrainie i Ukraińcach. Ukraińcy to dla Rosjan jakby niesforni bracia. Polacy – niewdzięczni i uwiedzeni przez Zachód kuzyni. Chętnie jednych i drugich poddaliby władzy moskiewskiej – nie jako kolonizatorzy czy okupanci, lecz raczej jako starsi bracia o autorytarnym stylu bycia (i przywiązania).
W dziejach stosunków z Rosją Polska i Polacy popełnili wiele błędów. Niestety, również żyjące pokolenie i to niedawno wymarłe takie błędy popełniały. Skutki są fatalne, bo zamiast relacji z Rosją mamy zdziczenie stosunków. Dziś rosyjscy agenci robią w Polsce, co chcą. A to nagrają polskich polityków w restauracji, pomagając siłom populistycznym i antyeuropejskim przejąć władzę, a to spalą halę targową, by pokazać, że mogą i nikt im nie przeszkodzi. Ale jak ma przeszkodzić, skoro polski, a nawet działający w Polsce ukraiński kontrwywiad nie mają sposobu, by spośród milionów Ukraińców odcedzić tych kilkuset rosyjskich agentów z ukraińskimi paszportami? Nawet jak złapią pięciu, to na ich miejsce przyjdzie dziesięciu nowych. Trzeba sobie jasno powiedzieć: od strony wywiadowczej nasze szanse w konfrontacji z Moskwą są znikome. To bardzo frustrujące.
Przypuszczalnie prowokacją moskiewską było zniszczenie przez Karola Nawrockiego ok. 40 pomników armii sowieckiej. Często te pomniki stoją w miejscach, gdzie ginęli sowieccy żołnierze idący na Niemcy. Dla Rosjan to miejsca święte. Ich niszczenie nigdy nie spotka się ze zrozumieniem Rosjan ani nie zostanie wybaczone. Jeśli Putin potrzebuje jakiegoś paliwa propagandowego na czas konfrontacji z Polską, to właśnie dostał je od Nawrockiego. Puszczając w moskiewskiej telewizji obrazki z niszczenia pomników, reżim Putina zapewni sobie żywą i szczerą nienawiść obywateli Rosji do Polski i Polaków, nienawiść bardzo przydatną w razie inwazji.
Czy Nawrocki to wie? Pewnie tak, ale co go to obchodzi? Robi to, co służy jego karierze. A że jest przy tym rozgrywany przez Rosjan jako tzw. pożyteczny idiota, to pewnie dla niego jakaś „czysta abstrakcja”. „Pożyteczny idiota” tym bardziej jest pożyteczny, im bardziej jest idiotą i mniej zdaje sobie sprawę z tego, że ktoś go podpuszcza.
Ale te absurdalne antyrosyjskie gesty byłyby niemożliwe bez poparcia PiS i miejscowych władz gmin, gdzie te „ruskie pomniki” stały. Patrząc szerzej na to zjawisko, wydaje się, że w grę wchodzi nie tylko zmanipulowanie przez prowokatorów, lecz również zwykła ignorancja. Ludzie dzisiaj, po 80 latach, po prostu nie wiedzą, jak wyglądała druga wojna światowa i jak się kończyła. I choć słowo „wyzwolenie” nie opisuje całkiem adekwatnie tego, co zrobiła armia czerwona, idąc przez Polskę, jest to określenie na tyle bliskie prawdy, że od samego początku Polacy, przez nikogo do tego nieprzymuszani, właśnie tego określenia używali.
Rosjanie na Polskę razem z Niemcami napadli, zabierając kresy na wschód od Bugu, a potem Polskę od Niemców wyzwolili, oddając im tereny wschodnich Niemiec, w większości należące do średniowiecznego królestwa polskiego. Taka to jest prawda i z tą prawdą nikt nie dyskutował. Nikt nie miał też w czasach PRL żadnego problemu z tym, że w Polsce są „ruskie cmentarze” i „ruskie pomniki” poświęcone żołnierzom. Co nie znaczy, że nie pamiętano o rabunkach i gwałtach, jakich dopuszczali się sowieccy maruderzy, ani o wywózkach mieszkańców kresów na wschód. Po prostu brano życie takim, jakie jest. A w życiu jest różnie i sprawy są skomplikowane.
Niestety, z dekady na dekadę słabło pojęcie o tym, czym była wojna. Nie znaczy to, że narastała jakaś wrogość w stosunku do Rosji. Polacy doskonale odróżniali Rosjan od Związku Radzieckiego i reżimu genseków. W PRL właściwie nie spotykało się niechęci do Rosjan i zapewne podobnie było w czasach Królestwa Polskiego. Wielu nienawidziło caratu, wielu pogardzało KPZR, ale Rosjanie? Nie, antyrosyjskość to w Polsce rzadki ptak. Podobnie było w Rosji – Rosjanie raczej szanowali Polaków, choć mieli i mają w głowach istny negatyw naszej pamięci historycznej. Uważają Polskę za kraj odwiecznie wrogi i agresywny… A jednak nienawiści tu nie ma. Nie ma jej u nich, nie ma jej u nas. Na razie! Owszem, mówiło się kiedyś „Kacapy”, ale to o przedstawicielach władzy, a nie o zwykłych „Ruskich”. Jak jest dzisiaj? Nienawiści nie ma – to rzecz pewna. Ale za to jest potężna ignorancja.
Paradoksalnie w czasach komunistycznych Moskwa i jej satelickie reżimy dbały o dobre relacje między narodami. I do jakiegoś stopnia ta odgórnie narzucona i przesiąknięta ideologią „przyjaźń między narodami socjalistycznymi” działała. Głównie dzięki piosenkarzom, pieśniarzom i aktorom. I w paru przypadkach jakoś to nawet wymykało się z rąk politruków i propagandzistów. A że nie chcieliśmy się uczyć rosyjskiego? To nie dlatego, że to „język wroga”. Po trosze dlatego, że ludziom się wydawało, że i tak „po rusku” rozumieją, a po trosze dlatego, że znajomość rosyjskiego do niczego się nie przydawała.
A nie przydawała się, bo granica była zamknięta. Moskwa tak bała się „szpionów”, że odgradzała się od „przyjaciół” zasiekami i polami minowymi. I to był błąd. Gdyby ta granica była otwarta, jeździlibyśmy do ZSRR bardzo chętnie. I korzyści byłyby z tego i wtedy, i w czasach wolności ogromne.
Niestety, po upadku ZSRR nikt nie pomyślał o tym, aby poznać się z Rosjanami lepiej i nawiązywać z nimi dobre relacje. Wręcz przeciwnie. Narastały nieporozumienia, zdarzały się groźne incydenty. Ale jeszcze na początku tego wieku sam widziałem w krakowskim Teatrze Słowackiego rączego i wesołego Putina wpadającego na wykład wielkiego dysydenta i demokraty Sergieja Kowaliowa. Ludzie patrzyli z ciekawością i ekscytacją. Wtedy nikt nie myślał, że będzie źle. Co prawda niewiele też wiedziano, jakich rzeczy Putin dopuszczał się w Czeczenii i nie tylko tam. Z pewnością jednak nie było wówczas do pomyślenia, aby między Polską i Rosją mogła kiedykolwiek zapanować nienawiść.
Dziś, gdy Rosja napadła na Ukrainę, a my musimy być z Ukrainą solidarni, Polska i Rosja są sobie wrogami. Trudno nawet wyrazić słowami to, jak straszna to jest i niebezpieczna sytuacja. A ileż byłoby nam teraz łatwiej, gdyby przeciętny Rosjanin wiedział, że Polak jest przyjazny, a Polska ciekawa i godna szacunku. No i odwrotnie: gdyby Polak wiedział to i owo o Rosji, był tam raz czy dwa, miał jakieś dobre doświadczenia. O ileż bylibyśmy bezpieczniejsi, gdyby kilka milionów Polaków znało rosyjski, a kilka milionów Rosjan – polski. Gdyby granica była łatwa do przekroczenia, a komunikacja dostępna i wydajna.
Cóż, stało się inaczej. Dla Rosjanina Polska to obcy, wrogi kraj, który go nic nie obchodzi, lecz w razie czego może „obejść” w bardzo negatywnym tego słowa znaczeniu. Czy da się to jeszcze naprawić? Nie, to niemożliwe. Ale można przynajmniej przyjąć prostą zasadę: potępiamy reżim Putina, ale nie zamykamy się na Rosjan. Jeśli chcemy uniknąć rosyjskiej nienawiści i jej skutków, to musimy mieć swoją politykę budowania relacji między narodami. I może zabrzmi to jak godzenie w dogmaty polityki zagranicznej, ale trudno, takie jest moje zdanie: należy skończyć z bojkotem kulturalnym i naukowym Rosji. Nawet jeśli wszystko w tym państwie jest kontrolowane przez władze (tak jak było za ZSRR), to przecież nadal artyści i naukowcy, a także sportowcy są po prostu ludźmi. I powinno nam na nich zależeć, aby pokazać, że z powodu niezgody na wojnę Polska jako państwo wprawdzie znalazła się na pozycjach wobec Rosji wrogich, ale nie chcemy, żeby oznaczało to wrogość wobec narodu rosyjskiego.
Rosjanie, także ci „zwykli”, nie są niewiniątkami, ale są to nasi sąsiedzi, z którymi mamy kawał wspólnej historii i z którymi wiele nas łączyło i łączy. Otwartość na Rosjan – przy jednoznacznym potępieniu agresji na Ukrainę – to dla nas długookresowa polisa ubezpieczeniowa, warta tyle co armia. Nie wykupiliśmy jej w porę, ale nie wszystko jeszcze stracone.